Zemsta i przebaczenie. Tom VI. Dolina spokoju - Joanna Jax - ebook

Zemsta i przebaczenie. Tom VI. Dolina spokoju ebook

Joanna Jax

4,8

Opis

Bohaterowie próbują odpowiedzieć sobie na pytania, co jest w życiu najważniejsze i czym dla nich jest prawdziwe szczęście. Niektórym z nich przyjdzie zapłacić za to najwyższą cenę, a tkwiące w ludzkich duszach demony kolejny raz dadzą o sobie znać. Inni po wielu życiowych dramatach odnajdą spokój i swoje miejsce na ziemi. Dla kogo los okaże się łaskawy, a kogo nie oszczędzi? Jak wiele determinacji musi mieć w sobie człowiek, by poświęcić tak wiele dla miłości? Czym jest prawdziwa przyjaźń w egoistycznym, brutalnym świecie? Co zwycięży – zemsta czy przebaczenie?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 523

Rok wydania: 2018

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,8 (21 ocen)
18
2
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Ewita63

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka, ciekawe losy bohaterów w kraju nękanym przez oprawców niemieckich i radzieckich. Dużo faktów historycznych. Uwielbiam tę serię.
00
aniawol1

Nie oderwiesz się od lektury

Rewela ,jak zrrszta cala saga.
00

Popularność




Re­dak­cja

Anna Se­we­ryn

Pro­jekt okład­ki

Jo­an­na Jax

Lay­out okład­ki

Ma­rek J. Piw­ko {mjp}

Ilu­stra­cja na okład­ce

©Mak­sim Shmel­jov/Shut­ter­stock

Re­dak­cja tech­nicz­na, skład i ła­ma­nie

Da­mian Wa­la­sek

Opra­co­wa­nie wer­sji elek­tro­nicz­nej

Grze­gorz Bo­ciek

Ko­rek­ta

Ur­szu­la Bań­ce­rek

Wy­da­nie I, Cho­rzów 2018

Wy­daw­ca: Wy­daw­nic­twa Vi­de­ograf SA

41-500 Cho­rzów, Ale­ja Har­cer­ska 3C

tel. 600 472 609

of­fi­ce@vi­de­ograf.pl

www.vi­de­ograf.pl

Dys­try­bu­cja wer­sji dru­ko­wa­nej: DIC­TUM Sp. z o.o.

01-942 War­sza­wa, ul. Ka­ba­re­to­wa 21

tel. 22-663-98-13, fax 22-663-98-12

dys­try­bu­cja@dic­tum.pl

www.dic­tum.pl

© Wy­daw­nic­twa Vi­de­ograf SA, Cho­rzów 2016

Tekst © Jo­an­na Ja­kub­czak

ISBN 978-83-7835-645-5

Za­cho­waj spo­kój ser­ca i bądź cier­pli­wy, a nie trać rów­no­wa­gi w cza­sie utra­pie­nia!

Syr, 2,2

Uko­cha­ne­mu Ta­cie i Sio­strom Ewie i Do­ro­cie

1. Los Angeles, 1947

Oce­an wy­da­wał z sie­bie jed­no­staj­ny, ko­ją­cy szum. Han­ka Le­win przy­mknę­ła po­wie­ki i wsłu­chi­wa­ła się w ten dźwięk, jak­by chcia­ła, by uci­szył wszyst­ko inne, co ko­ła­ta­ło jej w gło­wie. Nad­ia ba­wi­ła się na pia­sku, kil­ka me­trów da­lej, a mały Grześ bło­go spał w wóz­ku sto­ją­cym obok niej.

– Ma­mu­siu, to dla cie­bie. – Usły­sza­ła ra­do­sny głos Nad­ii.

Otwo­rzy­ła oczy i po­pa­trzy­ła na małą dłoń dziew­czyn­ki. Le­ża­ła na niej nie­wiel­ka musz­la, któ­rą jej cór­ka zna­la­zła w cza­sie za­ba­wy nad brze­giem oce­anu.

– Dzię­ku­ję – od­po­wie­dzia­ła Han­ka, uśmie­cha­jąc się czu­le, i wzię­ła do ręki mu­szel­kę, a po­tem uca­ło­wa­ła cór­kę.

Nie mia­ła po­ję­cia, co by zro­bi­ła, gdy­by nie dzie­ci. A zwłasz­cza Nad­ia, któ­ra oka­za­ła się dla niej naj­więk­szym wspar­ciem. Jak­by dziew­czyn­ka do­sko­na­le ro­zu­mia­ła, że świat Han­ki na­gle za­wa­lił się, i pró­bo­wa­ła wes­przeć swo­ją mat­kę w jego od­bu­do­wie.

Ostat­nie mie­sią­ce były dla Le­wi­nów­ny bar­dzo trud­ne, mimo że nie gło­do­wa­ła, nie mar­z­ła na kość, a jej ka­rie­ra roz­wi­ja­ła się re­we­la­cyj­nie. Na­wet fakt, że w isto­cie ame­ry­kań­ski im­pre­sa­rio oka­zał się krwio­pij­cą i dra­niem, nie zmie­nił tego, iż wciąż mo­gła o so­bie po­wie­dzieć – ko­bie­ta luk­su­so­wa. Za­pew­ne po­zo­sta­wio­ne przez Pio­tra pie­nią­dze da­wa­ły jej to po­czu­cie bar­dziej ani­że­li gaże za wy­stę­py na ame­ry­kań­skim to­ur­née, jed­nak ba­ta­lia, jaką mu­sia­ła o nie sto­czyć, spra­wi­ła, iż wciąż wy­da­wa­ło jej się, że nie za­słu­ży­ła na tę hoj­ność. Mia­ła tak­że świa­do­mość, iż wie­le jesz­cze przed nią, po­nie­waż za­rów­no Ste­fa­nia Nie­chow­ska, jak i To­masz za­pew­ne tak ła­two nie zło­żą bro­ni.

***

Nie chcia­ła wy­jeż­dżać do Ame­ry­ki, bo rana po stra­cie Pio­tra, nie tyl­ko męża, ale też je­dy­ne­go przy­ja­cie­la, ja­kie­go mia­ła w An­glii, wciąż była świe­ża. Jed­nak dla Swan­so­na taki dro­biazg jak śmierć współ­mał­żon­ka, nie sta­no­wił prze­szko­dy, aby mo­gła wy­stę­po­wać. Pu­kał tłu­stym pal­cem w ko­lej­ne punk­ty umo­wy i plu­jąc ob­fi­cie, stra­szył Han­kę kon­se­kwen­cja­mi w po­sta­ci ko­lo­sal­nych od­szko­do­wań, a po­nie­waż Le­wi­nów­na nie mia­ła po­ję­cia, w jaki spo­sób za­koń­czy się po­stę­po­wa­nie spad­ko­we, po­sta­no­wi­ła nie ry­zy­ko­wać. Poza tym te­ścio­wa zgo­to­wa­ła jej pie­kło na zie­mi i wła­ści­wie gdy we­szła na trap ele­ganc­kie­go li­niow­ca, ode­tchnę­ła z ulgą, że przez ja­kiś czas nie bę­dzie mu­sia­ła wy­słu­chi­wać wy­rzu­tów, obelg i pre­ten­sji. Nie wie­dzieć cze­mu Ste­fa­nia ob­wi­nia­ła ją o śmierć Pio­tra, cho­ciaż w cza­sie, gdy zgi­nął, jego żona wraz z dzieć­mi prze­by­wa­ła w Gu­ild­ford, w jej ele­ganc­kim domu. O tym, że Han­ką tar­ga­ją wy­rzu­ty su­mie­nia, nie mo­gła wie­dzieć, po­nie­waż nie mia­ła po­ję­cia, iż jej po­ży­cie z Pio­trem da­le­kie było od ide­ału. Jed­nak to był dra­mat Han­ki, i tyl­ko jej. Nie mo­gła so­bie da­ro­wać, że była tak mar­ną żoną i nie po­tra­fi­ła po­ko­chać męża, ale to, że zgi­nął, nie sta­no­wi­ło w naj­mniej­szym stop­niu jej winy.

Po­grzeb Pio­tra wspo­mi­na­ła z prze­ra­że­niem. Nie tyl­ko dla­te­go, że mu­sia­ła po­że­gnać ko­lej­ną w swo­im ży­ciu oso­bę, któ­ra tak wie­le dla niej po­świę­ci­ła, ale z uwa­gi na za­cho­wa­nie po­zo­sta­łych człon­ków ro­dzi­ny Nie­chow­skich. I nie tyl­ko ich. Całe to­wa­rzy­stwo trak­to­wa­ło ją i jej dzie­ci kosz­mar­nie, bo te­raz nie było już ni­ko­go, kto mógł­by im tego za­bro­nić. Nikt nie pod­trzy­my­wał zroz­pa­czo­nej wdo­wy, gdy łka­ła nad gro­bem, bli­ska omdle­nia, i je­dy­nie Hen­riet­ta Ca­ven­dish zło­ży­ła jej kon­do­len­cje, ści­ga­na nie­na­wist­nym wzro­kiem po­zo­sta­łych ża­łob­ni­ków. Nikt nie usiadł koło Han­ki w ko­ście­le pod­czas na­bo­żeń­stwa ani w ka­pli­cy, gdzie sta­ła trum­na Pio­tra. Han­ka czu­ła się jak trę­do­wa­ta i na­wet Nad­ia zda­wa­ła się skon­ster­no­wa­na fak­tem, że ani bab­cia, ani jej oj­ciec nie ura­czy­li jej cho­ciaż­by po­wi­ta­niem.

Do swo­je­go prze­past­ne­go domu, któ­ry do nie­daw­na dzie­li­ła z Pio­trem, Le­wi­nów­na tak­że do­tar­ła sama, po czym prze­ka­zu­jąc dzie­ci pod opie­kę nia­ni, uda­ła się do sy­pial­ni, by dła­wić w so­bie ból po stra­cie męża. Tak jak­by do­pie­ro w mo­men­cie, gdy go na­praw­dę za­bra­kło, do­ce­ni­ła to, co dla niej zro­bił. Bez nie­go bo­wiem na pew­no nie by­ła­by w miej­scu, w ja­kim się obec­nie znaj­do­wa­ła, i mia­ła tego peł­ną świa­do­mość. Czu­ła się roz­bi­ta i kom­plet­nie bez­rad­na. Jak wów­czas, gdy wra­ca­jąc fur­man­ką do War­sza­wy, stra­ci­ła Ire­nę „Wa­riat­kę”. I tak samo, jak wte­dy, tak i w tym cza­sie to­wa­rzy­szy­ło jej ogrom­ne po­czu­cie osa­mot­nie­nia i stra­ty.

Ko­lej­ne dni wca­le nie były lep­sze, aż w koń­cu po­ja­wił się Swan­son i nie zwa­ża­jąc na stan Le­wi­nów­ny i ża­ło­bę po mężu, na­ka­zał jej „wziąć się w garść” i za­cząć się pa­ko­wać na ame­ry­kań­ską tra­sę kon­cer­to­wą, w prze­ciw­nym ra­zie bo­wiem uczy­ni ją ban­kru­tem.

Tak, Han­ka wie­dzia­ła, że od­kąd zgi­nął Piotr, prze­sta­ła pa­no­wać nad swo­im ży­ciem. Na­wet o ma­ją­tek po mężu nie mia­ła­by siły wal­czyć, gdy­by nie ja­sne wy­tycz­ne zo­sta­wio­ne przez star­sze­go z Nie­chow­skich u no­bli­we­go no­ta­riu­sza ro­dzi­ny. Jak­by prze­czu­wał, że w ra­zie ja­kie­goś nie­szczę­ścia Han­ka pod­da się i zo­sta­wi wszyst­kie spra­wy w rę­kach te­ścio­wej, któ­ra jej nie­na­wi­dzi­ła, oraz To­ma­sza – utra­cju­sza i ego­isty. Spra­wa, jaką jej wy­to­czy­li, z góry ska­za­na była na ich po­raż­kę i Le­wi­nów­na mia­ła wra­że­nie, że za­cią­gnę­li ją do sądu je­dy­nie po to, by jesz­cze bar­dziej po­gnę­bić.

Póź­niej tak­że wszyst­ko dzia­ło się pod czy­jeś dyk­tan­do, a mia­no­wi­cie im­pre­sa­ria Swan­so­na. Mimo że był szu­braw­cem, po­mógł jej upo­rać się ze wszel­ki­mi kwe­stia­mi zwią­za­ny­mi z po­zo­sta­wie­niem domu na wie­le mie­się­cy czy for­mal­no­ścia­mi pasz­por­to­wy­mi. Nie ro­bił tego, oczy­wi­ście, z do­bro­ci ser­ca. Nie­co za­ła­ma­ła go kom­plet­na nie­udol­ność Han­ki w tej ma­te­rii i je­śli chciał, by jej tra­sa kon­cer­to­wa do­szła w koń­cu do skut­ku, po pro­stu mu­siał za­jąć się pew­ny­mi spra­wa­mi.

Kil­ka dni przed wy­jaz­dem do Ame­ry­ki Le­wi­nów­nę od­wie­dzi­ła Hen­riet­ta Ca­ven­dish. Przy­szła, by spraw­dzić stan du­cha swo­jej nie­gdy­siej­szej ry­wal­ki. Piły kawę w sa­lo­ni­ku, gdy Han­ka, nie­co onie­śmie­lo­na wi­zy­tą by­łej na­rze­czo­nej Pio­tra, nie ba­cząc na kon­we­nan­se, za­py­ta­ła w koń­cu:

– Hen­riet­to, je­stem po­ru­szo­na two­ją tro­ską i życz­li­wo­ścią, któ­rej tak bar­dzo mi ostat­nio bra­ku­je, ale dla­cze­go to ro­bisz? Ty aku­rat masz naj­mniej po­wo­dów, by mnie lu­bić czy cho­ciaż­by sza­no­wać.

– Po pro­stu Piotr ko­chał cie­bie – mruk­nę­ła i wzru­szy­ła ra­mio­na­mi, ucie­ka­jąc wzro­kiem w stro­nę fo­to­gra­fii w ram­kach, sto­ją­cych na nie­wiel­kiej ko­mo­dzie.

– Ale spo­ty­ka­li­ście się, mie­li­ście pla­ny, a ja po pro­stu we­szłam mię­dzy was… – po­wie­dzia­ła ci­cho Le­wi­nów­na.

– To Ste­fa­nia Nie­chow­ska i moi ro­dzi­ce mie­li pla­ny, a my im się po pro­stu pod­da­li­śmy, uzna­jąc, że to do­bry po­mysł. Piotr uda­wał, że jest we mnie za­ko­cha­ny, a ja uda­wa­łam, iż da­rzę go rów­nie sil­nym uczu­ciem. Oszu­ki­wa­li­śmy in­nych i sie­bie sa­mych… A może są­dzi­li­śmy, że to się uda? – Hen­riet­ta mach­nę­ła ręką i do­da­ła po chwi­li, wpra­wia­jąc w osłu­pie­nie Le­wi­nów­nę: – Wła­ści­wie to mam wo­bec cie­bie ogrom­ny dług wdzięcz­no­ści, bo gdy­by nie ty, moje ży­cie mo­gło­by po­to­czyć się zu­peł­nie ina­czej.

– Ty? Wo­bec mnie? – zdu­mia­ła się Han­ka.

Hen­riet­ta spu­ści­ła gło­wę i przez dłuż­szy czas mil­cza­ła. W koń­cu od­par­ła z wes­tchnie­niem:

– Je­steś wy­klę­ta w tym śro­do­wi­sku, a ja nie­dłu­go też po­dzie­lę twój los, więc będę po­trze­bo­wa­ła sprzy­mie­rzeń­ca.

– O tak, moja dro­ga, bez wzglę­du na wszyst­ko bę­dziesz mo­gła na mnie li­czyć, o ile moja przy­jaźń bę­dzie co­kol­wiek dla cie­bie zna­czyć. Czyż­byś mia­ła za­miar po­peł­nić me­za­lians? – za­py­ta­ła Han­ka.

– Gdy­byż to tyl­ko był me­za­lians… – bąk­nę­ła i do­da­ła od­waż­nie: – Po­wiem ci, bo ko­muś po pro­stu mu­szę, a ty je­steś ar­tyst­ką, z nie­jed­ne­go pie­ca chleb ja­dłaś. Nie czu­łam po­cią­gu do Pio­tra ani nie czu­ję go do żad­ne­go męż­czy­zny. Mam przy­ja­ciół­kę, ro­dzin­ka po­win­na się ucie­szyć, bo rów­nież nosi zna­ko­mi­te na­zwi­sko, ale pro­blem w tym, że mię­dzy nami… jest coś wię­cej. Ko­cha­my się i za­pew­ne nie­dłu­go wszyst­ko się wyda, bo mamy za­miar osiąść na sta­łe w Lon­dy­nie i ra­zem za­miesz­kać. A wów­czas nikt już nie bę­dzie miał wąt­pli­wo­ści co do tego, jak się mają spra­wy. Wiem tak­że, jak to się skoń­czy. Nie mam złu­dzeń, za to prze­czu­cie, że zo­sta­nę po­trak­to­wa­na tak jak ty. Dla­te­go tu­taj je­stem. Tro­chę z tro­ski, a tro­chę z cie­ka­wo­ści, jak so­bie z tym ra­dzisz.

Han­ka Le­wi­nów­na prę­dzej spo­dzie­wa­ła się usły­szeć o ro­man­sie Hen­riet­ty z ko­niu­szym albo lo­ka­jem ani­że­li z dru­gą ko­bie­tą, dla­te­go o mały włos nie wy­la­ła kawy, sły­sząc po­dob­ne re­we­la­cje. Da­le­ka była jed­nak od po­tę­pia­nia pan­ny Ca­ven­dish, cho­ciaż nie mia­ła po­ję­cia, jak to jest czuć po­żą­da­nie do in­nej ko­bie­ty.

– Moja sy­tu­acja jest nie­co inna. To­masz jest mi wła­ści­wie obo­jęt­ny i łą­czy nas je­dy­nie cór­ka, a Ste­fa­nii nie­na­wi­dzę rów­nie moc­no, co ona mnie. Moi ro­dzi­ce daw­no nie żyją, więc tak­że nie mam dy­le­ma­tów z nimi zwią­za­nych. Tym­cza­sem two­ja ro­dzi­na jest ci bli­ska, za­pew­ne pra­gną two­je­go szczę­ścia i może być ci cięż­ko, je­śli od­su­ną się od cie­bie – za­czę­ła ostroż­nie Han­ka.

Ocza­mi wy­obraź­ni już wi­dzia­ła na­głów­ki ga­zet i skan­dal, jaki wy­buch­nie wo­kół tak zna­nej i po­wa­ża­nej ro­dzi­ny. Sio­stra Hen­riet­ty chy­ba do­sta­nie apo­plek­sji, kie­dy się o tym do­wie, a zna­jąc jej cha­rak­te­rek, za­mie­ni ży­cie młod­szej pan­ny Ca­ven­dish w pie­kło.

– Moi ro­dzi­ce… Moja sio­stra… Je­ste­śmy ro­dzi­ną tyl­ko na po­kaz. Nie będę cię za­nu­dzać, ale wca­le nie je­ste­śmy tacy świę­ci. Byle tyl­ko pew­ne grzesz­ki nie wy­szły poza ob­ręb domu, moż­na jej po­peł­niać do woli. A ja mam już dość uda­wa­nia i ukry­wa­nia się z mo­imi uczu­cia­mi i za­pew­ne za­pła­cę za to wy­so­ką cenę. Na szczę­ście mam swo­ją Be­atri­ce i wie­rzę, że ona da mi szczę­ście – po­wie­dzia­ła Hen­riet­ta.

Han­ka wca­le nie była tego taka pew­na. W tym mo­men­cie za­pew­ne pan­na Ca­ven­dish była go­to­wa po­świę­cić swo­je luk­su­so­we ży­cie dla kil­ku chwil ro­man­tycz­nych unie­sień, ale co bę­dzie póź­niej?

***

Te­raz Han­ka, sie­dząc na cie­płym pia­sku ka­li­for­nij­skie­go wy­brze­ża i wsłu­chu­jąc się w szum oce­anu, po­my­śla­ła, że to Hen­riet­ta le­piej ro­zu­mia­ła ży­cie niż ona. Han­ka mia­ła wszyst­ko, co ma­te­rial­ne, ro­bi­ła to, co ko­cha­ła i jesz­cze jej za to pła­co­no, a jed­nak ta przej­mu­ją­ca pust­ka w ser­cu spra­wia­ła, że nie czu­ła się ani odro­bi­nę szczę­śli­wa. Bra­ko­wa­ło jej w ży­ciu tego naj­waż­niej­sze­go – mi­ło­ści. Po nie­mal trzech la­tach, od­kąd ucie­kła z ogar­nię­te­go woj­ną i bie­dą kra­ju, na­gle do­tar­ło do niej, że splen­dor i bo­gac­two są je­dy­nie złu­dze­niem szczę­ścia. Żeby cho­ciaż mia­ła przy boku Ali­cję, nie czu­ła­by się tak źle, ale Han­ka oprócz dzie­ci nie mia­ła już ni­ko­go. Igor od­szedł, Piotr i Ire­na nie żyli, a Ali­cja? Kto wie, co się z nią te­raz dzia­ło.

Zna­la­zła się w pięk­nym kra­ju, gdzie woj­na nie od­ci­snę­ła swo­je­go pięt­na, wy­stę­po­wa­ła w naj­lep­szych sa­lach kon­cer­to­wych i mia­ła pie­nią­dze, a jed­nak nie dało jej to tak bar­dzo wy­cze­ki­wa­ne­go speł­nie­nia.

Otwo­rzy­ła oczy i zer­k­nę­ła na zło­ty ze­ga­rek po­ły­sku­ją­cy na prze­gu­bie jej dło­ni. Do­cho­dzi­ła czter­na­sta. Jej kon­cert w Los An­ge­les miał się od­być do­pie­ro za ty­dzień, ale nie ozna­cza­ło to wca­le bło­gie­go le­ni­stwa. Swan­son za­pla­no­wał Le­wi­nów­nie te dni bar­dzo skru­pu­lat­nie. Na­gra­nia w ra­diu, wy­wia­dy dla pra­sy, wresz­cie raut z naj­więk­szy­mi gwiaz­da­mi Hol­ly­wo­od.

Tego dnia, oko­ło sie­dem­na­stej, w jej bun­ga­lo­wie, w ho­te­lu Be­ver­ly Hills, miał zja­wić się ja­kiś bar­dzo wpły­wo­wy dzien­ni­karz, by prze­pro­wa­dzić z nią ob­szer­ny wy­wiad. Swan­son pra­gnął, by uka­zał się jesz­cze przed jej wy­stę­pem, a ona mia­ła ucho­dzić za praw­dzi­wą gwiaz­dę, god­ną miej­sca w naj­mod­niej­szym ho­te­lu w oko­li­cy. Mod­nym i bar­dzo dro­gim, co spra­wia­ło, że ho­no­ra­rium za kon­cert, któ­ry mia­ła dać w Los An­ge­les, wła­ści­wie po­krył kosz­ty jej po­by­tu w tym mie­ście. Na­ma­wia­ła Swan­so­na na coś skrom­niej­sze­go i mniej po­pu­lar­ne­go, ale ten uznał, że wy­staw­ne ży­cie to część jej ima­ge’u. „Wszyst­ko na po­kaz” – my­śla­ła nie­kie­dy zło­śli­wie Han­ka. Miesz­ka­jąc jed­nak w Wiel­kiej Bry­ta­nii, zdą­ży­ła się już do tego przy­zwy­cza­ić. Łu­dzi­ła się, że w Ame­ry­ce jest ina­czej, bar­dziej swo­bod­nie, ale my­li­ła się. Tu­taj po­zo­ry i pry­wat­ne ży­cie wiel­kich gwiazd były rów­nie waż­ne, co ta­lent i osią­gnię­cia ar­ty­stycz­ne. Na­wet wy­wiad, ja­kie­go mia­ła udzie­lić, był sta­ran­nie wy­re­ży­se­ro­wa­ny przez Swan­so­na.

Le­wi­nów­na za­wo­ła­ła Nad­ię, zwi­nę­ła koc i pcha­jąc z tru­dem wó­zek, wol­no ru­szy­ła w stro­nę wyj­ścia z pla­ży. Naj­chęt­niej zo­sta­ła­by tam do wie­czo­ra, w swo­bod­nej su­kien­ce, bez ma­ki­ja­żu i z roz­czo­chra­ny­mi wło­sa­mi, ale wie­dzia­ła, że nie może so­bie na to po­zwo­lić i w cią­gu dwóch go­dzin musi prze­isto­czyć się w oso­bę, któ­rą ni­g­dy nie była. Je­dy­nie sce­na da­wa­ła jej po­czu­cie pew­no­ści sie­bie, ale wszyst­ko, co dzia­ło się poza nią, ten cały blichtr, za któ­rym nie­gdyś tak bar­dzo tę­sk­ni­ła, był jed­nym, wiel­kim fał­szem, któ­ry cie­szył ją znacz­nie mniej, niż to so­bie wy­obra­ża­ła. Kie­dyś są­dzi­ła ina­czej, zwłasz­cza gdy bie­do­wa­ła, ale naj­wy­raź­niej mu­sia­ła zna­leźć się w tym miej­scu, by zro­zu­mieć, że tę­sk­ni­ła za czymś, co było je­dy­nie ilu­zją szczę­ścia.

2. Kołyma, 1947

– Cie­szę się, że zno­wu tu­taj je­steś. Tę­sk­ni­łem… – po­wie­dział Stie­pan Ka­ga­now­ski.

Ali­cja sie­dzia­ła na krze­śle, wciąż opa­tu­lo­na chu­s­ta­mi i w spo­nie­wie­ra­nych rę­ka­wi­cach na dło­niach. Ka­ga­now­ski cho­dził wo­kół niej ze sple­cio­ny­mi z tyłu rę­ka­mi i do­pie­ro po kil­ku mi­nu­tach zdo­był się, by wy­po­wie­dzieć owo zda­nie. Nie miał po­ję­cia, że Ali­cja w tym mo­men­cie czu­ła je­dy­nie nie­na­wiść, ale po­sta­no­wi­ła zła­mać się i przyjść do nie­go, by bła­gać o moż­li­wość zo­ba­cze­nia cór­ki.

– Nie masz po­tom­stwa, Stie­pa­nie, więc nie ro­zu­miesz, co zna­czy mi­łość do dziec­ka… – wy­ją­ka­ła.

– Za­tem po to do mnie przy­szłaś? Żeby czy­nić mi wy­rzu­ty? – wes­tchnął. – A ja… ja zo­sta­wi­łem cię na kuch­ni, nie ode­sła­łem do lasu, tyl­ko po­zwo­li­łem, że­byś mia­ła tu­taj zno­śne ży­cie i nie skoń­czy­ła jak Dum­ko­wa.

Ali­cja przy­mknę­ła po­wie­ki na samo wspo­mnie­nie tego, co wy­da­rzy­ło się na po­ran­nym ape­lu. Jed­na z więź­nia­rek po pro­stu do­sta­ła obłę­du. Ro­ze­bra­ła się do naga i za­czę­ła ta­rzać się w śnie­gu, a po­tem ucie­ka­ła z ry­kiem zra­nio­ne­go zwie­rzę­cia przed straż­ni­ka­mi, by w koń­cu paść nie­ży­wa od kuli, któ­rą ura­czył ją je­den z nich. Ta ko­bie­ta po pro­stu nie wy­trzy­ma­ła i po­stra­da­ła zmy­sły. Kto wie, może te­raz była już szczę­śli­wa?

– To wiel­ce szla­chet­ny gest, Stie­pan, dla­te­go przy­szłam do cie­bie, by po­pro­sić o coś jesz­cze…

Ali­cja sta­ra­ła się być miła i grzecz­na, cho­ciaż wszyst­ko w niej drża­ło i mia­ła ocho­tę za­bić Ka­ga­now­skie­go za to, że ode­brał jej cór­kę. Na­wet je­śli kie­ro­wa­ły nim do­bre in­ten­cje, ona nie po­tra­fi­ła i nie chcia­ła zro­zu­mieć tego, cze­go się do­pu­ścił.

– To mów­cie, mów­cie… – Głos Ka­ga­now­skie­go zro­bił się lo­do­wa­ty i przy­brał służ­bo­wy ton.

– Chcia­ła­bym zo­ba­czyć Na­ta­lię – wy­du­ka­ła Ali­cja.

Ka­ga­now­ski od­wró­cił się gwał­tow­nie.

– Jak to so­bie wy­obra­ża­cie? – nie­mal ryk­nął.

– Mo­gła­bym za­cząć pra­cę w am­bu­la­to­rium i od­wo­zić dzie­ci do sie­ro­ciń­ca, za­miast Olgi Iwa­now­ny. A wte­dy mia­ła­bym moż­li­wość, by wi­dy­wać swo­ją cór­kę – po­wie­dzia­ła har­do.

Stie­pan Ka­ga­now­ski w koń­cu prze­stał krą­żyć wo­kół krze­sła Ali­cji i usiadł za biur­kiem. Pod­pa­lił pa­pie­ro­sa, za­cią­gnął się dy­mem i po­pa­trzył na Ali­cję.

– Na­wet nie wiesz, co chcesz so­bie zro­bić – po­wie­dział ci­cho. – Od­wo­zi­my dzie­ci raz na kil­ka mie­się­cy, od­da­je­my je tam­tej­szym opie­ku­nom i sa­mo­chód wra­ca do zony. Bę­dziesz ją wi­dzia­ła za­le­d­wie przez kil­ka mi­nut… To nie­do­rzecz­ne.

– Pro­szę… – jęk­nę­ła.

– Ja też pro­si­łem! – ryk­nął po­now­nie. – Pro­si­łem, że­byś przy­szła i aby było tak jak kie­dyś. Ja! Ro­zu­miesz? Ja pro­si­łem… O kil­ka go­dzin, co mó­wię, na­wet mi­nut, ale by­łaś go­to­wa na­wet pójść do lasu i zdech­nąć z wy­cień­cze­nia, byle nie speł­nić mo­jej proś­by. Wo­la­łaś, żeby do­padł cię ja­kiś urka i zro­bił z cie­bie ko­chan­kę, niż mnie.

– Mia­łam do cie­bie żal… – Ali­cja po­now­nie sku­li­ła się w so­bie, sły­sząc krzyk Ka­ga­now­skie­go.

– I już nie masz? – za­py­tał zło­śli­wie.

– Mój żal nie ma dla mnie już żad­ne­go zna­cze­nia. Mu­szę ją zo­ba­czyć. – Za­łka­ła.

– Ale dla mnie ma – od­po­wie­dział sta­now­czo i do­dał: – Prze­my­ślę spra­wę, ale dzi­siej­szy wie­czór spę­dzisz ze mną. I na­stęp­ne też…

Po­tak­nę­ła gło­wą i prze­łknę­ła śli­nę. Nie mia­ła po­ję­cia, jak zdo­bę­dzie się na to, by oka­zy­wać czu­łość temu czło­wie­ko­wi. Nie wie­dzia­ła, w jaki spo­sób mo­gła­by przez to prze­brnąć. Je­dy­nie myśl, że być może nie­ba­wem zo­ba­czy cór­kę, do­da­wa­ła jej sił i po­zwa­la­ła po­go­dzić się z tą okrut­ną sy­tu­acją.

Ali­cja, od­kąd za­bra­no jej Na­tal­kę i od­rzu­co­no jej proś­bę o skró­ce­nie wy­ro­ku, żyła jak w kosz­ma­rze sen­nym. W do­dat­ku nie do­sta­wa­ła już pa­czek i li­stów od Ser­giu­sza. Czu­ła, jak­by zna­la­zła się kom­plet­nie sama w ja­kimś zło­wro­gim świe­cie i przy­cho­dzi­ły chwi­le, gdy my­śla­ła, że osza­le­je. Po­wstrzy­my­wa­ło ją je­dy­nie to, iż jej có­recz­ka może pew­ne­go dnia jej po­trze­bo­wać, i to po­wo­do­wa­ło, że złe my­śli od­fru­wa­ły, a ona od­da­wa­ła się in­ten­syw­nym roz­my­śla­niom, jak wy­rwać się z tego pie­kła.

Po kil­ku ty­go­dniach do­szła do smut­ne­go wnio­sku, że je­dy­nym czło­wie­kiem, któ­ry może ulżyć jej cier­pie­niom, jest znie­na­wi­dzo­ny ko­men­dant. Ko­lej­ne dni zbie­ra­ła się, by pójść do nie­go i bła­gać o po­moc. I za każ­dym ra­zem, gdy pod­cho­dzi­ła do jego po­ma­gie­ra, żeby zgło­sić chęć wi­dze­nia z Ka­ga­now­skim, nie­na­wiść do Stie­pa­na na­ka­zy­wa­ła jej od­wra­cać się na pię­cie i ucie­kać. Nie wie­dzia­ła, jak że­brać o li­tość u czło­wie­ka, któ­re­mu naj­chęt­niej wbi­ła­by nóż w tęt­ni­cę, tak jak zro­bi­ła to Swie­tła­nie. Zwy­cię­ży­ła jed­nak mi­łość do cór­ki i pew­ne­go po­ran­ka, po ape­lu, po­de­szła do za­usz­ni­ka i naj­wier­niej­sze­go słu­gi ko­men­dan­ta, by za­anon­so­wać się u naj­wyż­szej wła­dzy obo­zu. Cze­ka­ła na zgo­dę nie­mal trzy dni i wła­ści­wie już stra­ci­ła na­dzie­ję, że ze­chce z nią roz­ma­wiać, kie­dy w okien­ku do wy­da­wa­nia po­sił­ków uj­rza­ła roz­bie­ga­ne oczy po­moc­ni­ka Stie­pa­na. Z jed­nej stro­ny, ode­tchnę­ła z ulgą, sły­sząc, że ma po ko­la­cji zgło­sić się do ko­men­dan­ta, z dru­giej – mia­ła świa­do­mość, iż nie ma już od­wro­tu i bę­dzie mu­sia­ła zgo­dzić się na wszyst­ko, cze­go za­żą­da Ka­ga­now­ski.

Tak też się sta­ło. Wie­czo­rem, po spo­tka­niu, zja­wi­ła się u nie­go. Sta­nę­ła nie­pew­nie w pro­gu sa­lo­ni­ku i prze­ra­żo­na wpa­try­wa­ła się w spraw­cę swo­je­go nie­szczę­ścia. Ona, taka har­da, py­ska­ta i nie­złom­na, sta­ła po­tul­nie, cze­ka­jąc na to wszyst­ko, co wy­my­śli ko­men­dant.

Ka­ga­now­ski przy­go­to­wał się na ten wy­jąt­ko­wy wie­czór. Włą­czył gra­mo­fon, za­pa­lił noc­ną lamp­kę, a na sto­le po­sta­wił kie­lisz­ki, bu­tel­kę wód­ki i je­dze­nie, ja­kie­go nie ja­da­li więź­nio­wie. Po chwi­li pod­szedł do sza­fy i wy­cią­gnął z niej zie­lo­ną su­kien­kę z dzia­ni­ny. Po­dał Ali­cji i za­or­dy­no­wał:

– Na­grza­łem wody. Umyj się i prze­bierz.

Wzię­ła do ręki su­kien­kę i po­czu­ła pod pal­ca­mi de­li­kat­ny, mięk­ki ma­te­riał. Na­wet ta czer­wo­na su­kien­ka, w któ­rej wy­stę­po­wa­ła w obo­zo­wym te­atrzy­ku, nie była taka pięk­na i miła w do­ty­ku. Gdy­by nie pod­łość Stie­pa­na, mo­gła­by po­my­śleć, że po­dob­nie jak Mar­tin Gross, Ka­ga­now­ski za­pa­łał do niej go­rą­cym uczu­ciem, ale to, co uczy­nił z jej Na­tal­ką, wy­sy­ła­jąc ją do sie­ro­ciń­ca, roz­wie­wa­ło jej roz­wa­ża­nia. Dla niej mi­łość ozna­cza­ła zu­peł­nie coś in­ne­go. A Stie­pan chciał je­dy­nie, by była jego wła­sno­ścią i do­ga­dza­ła mu w spo­sób, w jaki ni­g­dy nie ro­bi­ła tego była żona.

Myła się po­wo­li i do­kład­nie, żeby na­cie­szyć się tą ba­nal­ną czyn­no­ścią, któ­ra w zo­nie sta­no­wi­ła luk­sus da­ro­wa­ny więź­niom raz na trzy ty­go­dnie. Na­stęp­nie wło­ży­ła su­kien­kę po­da­ro­wa­ną jej przez Stie­pa­na i po­my­śla­ła o sto­ją­cej w po­ko­ju wód­ce. Po­sta­no­wi­ła, że je­śli się zmo­rzy al­ko­ho­lem, ła­twiej jej bę­dzie prze­brnąć przez tę noc.

– Od ju­tra bę­dziesz pra­co­wa­ła w am­bu­la­to­rium. Olga Iwa­now­na i ten fryc pod­szko­lą cię tro­chę – po­wie­dział ugo­do­wo, wpa­tru­jąc się z za­chwy­tem w Ali­cję, któ­ra już w ni­czym nie przy­po­mi­na­ła oku­ta­nej w sta­re szma­ty więź­niar­ki.

– Dzię­ku­ję – wy­szep­ta­ła Ali­cja i po­pro­si­ła, by Stie­pan na­lał jej wód­ki.

Gdy to uczy­nił, wy­pi­ła ją dusz­kiem i po­pro­si­ła o na­stęp­ny kie­li­szek.

– Mu­sisz się upić, żeby pójść ze mną do łóż­ka? – za­py­tał groź­nie.

Po­krę­ci­ła prze­czą­co gło­wą i nie po­wie­dzia­ła już nic wię­cej. Jed­nak z nich dwoj­ga naj­wy­raź­niej to Ka­ga­now­ski bar­dziej po­trze­bo­wał al­ko­ho­lu niż ona, bo pił nie­mal bez prze­rwy i wkrót­ce był kom­plet­nie odu­rzo­ny.

– Po­wiedz, że mnie ko­chasz – wy­beł­ko­tał.

Uczy­ni­ła to, bo było jej już wszyst­ko jed­no. Uśmiech­nął się je­dy­nie, sły­sząc te sło­wa, a po­tem wstał z krze­sła i chwiej­nym kro­kiem pod­szedł do niej.

– Mogę za­tań­czyć z moją uro­czą żoną. – Ję­zyk mu się nie­co plą­tał.

Ali­cja wsta­ła zza sto­łu i za­czę­li wy­ko­ny­wać coś, co w żad­nym ra­zie nie było tań­cem. Ka­ga­now­ski ki­wał się bez­ład­nie, co­raz bar­dziej otu­ma­nio­ny al­ko­ho­lem, by na­stęp­nie paść na sto­ją­ce obok łóż­ko i burk­nąć, by po­zo­sta­ła z nim przez całą noc. Po­ło­ży­ła się obok nie­go i dzię­ko­wa­ła w du­chu opatrz­no­ści, że nie musi tym ra­zem ko­chać się ze Stie­pa­nem.

Mimo wy­pi­te­go al­ko­ho­lu, mięk­ko­ści łóż­ka i cie­pła, ja­kie pa­no­wa­ło w domu Ka­ga­now­skie­go, Ali­cja nie mo­gła za­snąć. Wsta­ła z łóż­ka i po­sta­no­wi­ła ro­ze­brać Stie­pa­na cho­ciaż z bu­tów i spodni. Po­my­śla­ła, że o po­ran­ku wmó­wi mu, iż prze­ży­li ra­zem upoj­ną noc. Mru­czał coś pod no­sem, gdy cią­gnę­ła go za no­gaw­ki, ale chwi­lę po­tem mla­snął je­dy­nie i Ali­cja usły­sza­ła jego gło­śne chra­pa­nie. Prze­wie­si­ła spodnie przez po­ręcz łóż­ka, gdy usły­sza­ła de­li­kat­ny brzęk wy­pa­da­ją­ce­go klu­cza. Od­na­la­zła go i już mia­ła scho­wać z po­wro­tem do kie­sze­ni spodni, gdy za­trzy­ma­ła się i za­czę­ła za­sta­na­wiać się, co ów klucz otwie­ra. Ści­snę­ła go w dło­ni i prze­szła do ga­bi­ne­tu. Nie zwa­ża­ła na­wet na to, że pod­ło­ga gło­śno skrzy­pia­ła pod jej sto­pa­mi, po­nie­waż Stie­pan spał jak za­bi­ty. Za­pa­li­ła lam­pę w biu­rze i przy­mie­rzy­ła klucz naj­pierw do szu­fla­dy biur­ka, a po­tem do so­lid­nej sza­fy. Pa­so­wał i wkrót­ce Ali­cja uj­rza­ła przed sobą nie­zli­czo­ną ilość pa­pie­ro­wych te­czek i se­gre­ga­to­rów po­usta­wia­nych w ko­lej­no­ści al­fa­be­tycz­nej. Nie mia­ła po­ję­cia, co spo­dzie­wa­ła się zna­leźć w sza­fie sto­ją­cej w ga­bi­ne­cie ko­men­dan­ta obo­zu i już mia­ła na po­wrót ją za­mknąć, ale nie­mal od­ru­cho­wo się­gnę­ła po se­gre­ga­tor z li­te­rą „R”. Za­czę­ła prze­rzu­cać wpię­te stro­ni­ce, gdy w koń­cu na­tra­fi­ła na swo­je na­zwi­sko. Nie wie­dzia­ła, co jest na­pi­sa­ne w znaj­du­ją­cych się tam do­ku­men­tach, ale roz­po­zna­ła, że po­cho­dzą one z mo­skiew­skie­go sądu. Wy­pię­ła plik pa­pie­rów, zwi­nę­ła je w ru­lon, owi­nę­ła ja­ki­miś dru­ka­mi le­żą­cy­mi na naj­wyż­szej pół­ce i po­sta­no­wi­ła, że po­ka­że je Ol­dze. Może było w nich coś, co da­ło­by jej na­dzie­ję na ko­lej­ne od­wo­ła­nie i wcze­śniej­sze wyj­ście. Za­mknę­ła po­śpiesz­nie sza­fę, do­ku­men­ty ukry­ła w kie­sze­ni swo­je­go pal­ta i wło­ży­ła klucz do spodni Ka­ga­now­skie­go. Po­tem ro­ze­bra­ła się i po­ło­ży­ła obok Stie­pa­na, któ­ry wciąż spał ka­mien­nym snem.

Obu­dził się do­pie­ro nad ra­nem i Ali­cja po­czu­ła jego dłoń błą­dzą­cą po jej cie­le. Po­my­śla­ła, że na­de­szło nie­unik­nio­ne, ale on je­dy­nie przy­tu­lił ją do sie­bie i szep­nął:

– Ko­cham cię. Zo­ba­czysz, bę­dzie­my tu­taj bar­dzo szczę­śli­wi.