Zemsta Królowej Piratów - Tricia Levenseller - ebook + audiobook + książka

Zemsta Królowej Piratów ebook i audiobook

Tricia Levenseller

4,1

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Nie możesz obawiać się mroku, gdy sam jesteś czającym się w cieniu potworem.

Osiemnastoletnia Sorinda, zabójczyni szczycąca się niesłychaną reputacją, otrzymuje zadanie niepodobne do żadnego innego. Królowa Piratów Alosa zleca jej dowodzenie starannie wyselekcjonowaną załogą podczas niebezpiecznej misji ratunkowej, a jej sternikiem zostaje nie kto inny jak irytujący Kearan. Żeglując po zdradzieckich wodach, Sorinda budzi Króla Głębin, który przyzywa armię nieumarłych. Przetrwanie będzie wymagało od Sorindy i Kearana naprawdę wielkiego trudu. Czy piratce uda się ocalić świat, czy może czekać ją będzie los gorszy niż śmierć – zostanie nieumarłą Królową kontrolowaną przez samego Króla Głębin?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 334

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 43 min

Lektor: Tricia Levenseller
Oceny
4,1 (174 oceny)
65
74
32
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
melania1987

Nie polecam

DNF
00
iCate0

Dobrze spędzony czas

Naprawdę nie sądziłam, że to powiem odnośnie tej serii, ale ten tom bardzo mi się podobał! Po średnich dwóch pierwszych nie miałam wielkich chęci na kontynuacje, a już tym bardziej, kiedy zaczęłam pierwszy z myślą, że to dylogia a tu pyk, po chyba czterech latach pojawia się tom trzeci :O. Dla mnie najlepszy z nich wszystkich, Solinda skradła moje serce i zainteresowanie już od pierwszych stron. Tak samo fabularnie mega mi się podobało, nawet mimo faktu, że złole w tym tomie wyglądają jak inspiracja Innymi z Gry o Tron (ale tamten wątek był kozacki, więc tylko na plus). Jedyne, czego żałuję to fakt, że dwa pierwsze tomy nie były równie świetne!
00
Karolina-43216

Nie oderwiesz się od lektury

Przyjemna fantastyka, trochę brutalna
00
Kiingusxd

Dobrze spędzony czas

4.5/5 ⭐
00
Grell1307

Nie oderwiesz się od lektury

Przeczytana dosłownie jednym tchem. Polecam
00

Popularność




 

 

 

 

 

 

 

Dla Jacoba – ponieważ oboje uwielbiamy

Piratów z Karaibówi oboje piszemy.

Tęsknię za Tobą, przyjacielu.

 

 

 

 

 

 

 

 

Jeśli czekałeś na odpowiednią chwilę, to była ta.

 

~ Kapitan Jack Sparrow

Piraci z Karaibów: Klątwa Czarnej Perły

 

 

 

Rozdział 1

 

 

 

„Nie możesz obawiać się mroku, skoro jesteś czającym się w ciemności potworem”.

Żyłam według tych słów, odkąd miałam pięć lat. Służyły mi podczas wielu zimnych, samotnych nocy. Przydają się, gdy zabijam, co zdarza się dość często. Królowa piratów ma wielu wrogów i to mnie wysyła, gdy trzeba się z nimi rozprawić.

Dzisiejszym celem jest piracki lord Vordan Serad.

Pierwszy raz w mojej karierze muszę dwukrotnie śledzić tego samego człowieka. W ogóle mi się to nie podoba. Byłoby o wiele lepiej, gdybyśmy go wypatroszyli, gdy już wcześniej znajdował się w naszych rękach, jednak poprzedni król piratów go oszczędził.

Od ucieczki Vordan był bardzo pracowity. Pod fałszywym nazwiskiem zlecił budowę statku, zatrudnił załogę i powoli umacniał swoją pozycję, zaczynając od wyspy Butana. Nie wątpię, że liczył na zebranie wokół siebie wystarczających sił, aby ostatecznie uzurpować sobie prawo do tronu Alosy.

Powinien jednak wykazać się większą rozwagą i uciec, gdzie pieprz rośnie, gdy udało mu się uwolnić podczas bójki króla lądu z poprzednim królem piratów. Dzięki temu mógłby wieść długie, satysfakcjonujące życie.

Zamiast tego, nie ma pojęcia, że leżę skulona pod jego łóżkiem.

W świetle kaganka mężczyzna przygotowuje się do spania. Nie mam stąd najlepszego widoku, ale obserwuję, jak zzuwa buty i kopie je w stronę szafy. Dołącza do nich biały materiał. To chyba koszula. Na szczęście pozostaje w bryczesach. Przeszukuje kieszeń, chwilę później słychać dzwonienie. Musiał wyjąć monetę, którą tak lubi się bawić i położyć ją na stoliku przy łóżku.

Vordan siada na podłodze, opierając się o ramę łóżka, zaledwie kilkadziesiąt centymetrów ode mnie. Serce bije mi zbyt szybko, bo może mnie tu znaleźć.

Chyba powinnam zrobić to teraz. Obrócić się, wyjąć sztylet z pochwy, którą mam przy boku i poderżnąć mu gardło.

Jednak Alosa pragnie, żeby wiedział, na czyj rozkaz ma zostać zabity, a ja będę w znacznie lepszej sytuacji, żeby go wykończyć, jeśli zaatakuję go od góry, a nie z dołu.

Zabijanie jest łatwe. Najtrudniej zachować ciszę. Cierpliwość. Czekać na odpowiednią chwilę. Właśnie dzięki temu jestem tak dobra w tej robocie. Bycie zabójczynią nie zawsze oznacza zadawanie najłatwiejszej śmierci. Chodzi przecież o najskuteczniejsze wykonanie roboty.

Nie ruszam się, obserwując, jak rozciąga zranioną nogę.

Pewnego razu Alosa swoim syrenim śpiewem zmusiła go do skoku z wysokości pierwszego piętra. Założę się, że myśli o niej, ilekroć noga sztywnieje mu z zimna.

Pochyla się, aby rozmasować mięśnie przy kolanie, po czym wstaje. Upija łyk z czegoś, co stoi na jego stoliku, gasi kaganek i siada na łóżku.

Wyciągam rękę i zatrzymuję ją kilka centymetrów od lewego stawu skokowego Vordana. Zbliżam ją jeszcze bardziej, aż mój palec wskazujący znajduje się tuż za jego piętą. Tak łatwo byłoby przeciąć mu ścięgno Achillesa. Nigdy więcej nie byłby w stanie chodzić. Zamiast tego zataczam palcem kółka na drewnianej podłodze, pozwalając mu na ostatnie myśli w życiu. W końcu wzdycha, kładzie nogi na łóżku i poprawia kołdrę.

Wreszcie przestaje się wiercić, więc słucham jego oddechu i czekam, aż zwolni. Nie ruszam się jeszcze przez chwilę. Nie robię nic, dopóki moje cele nie zasną głęboko, dzięki czemu mniej prawdopodobne jest, że usłyszą szelest, gdy będę poruszać się po pokoju. Nie chcę, by się zbudził, dopóki nie zajmę odpowiedniej pozycji. Dopóki nie będzie za późno na walkę. Nie wspominając o tym, że im dłużej zaczekam, tym bardziej możliwe, że wszyscy w posiadłości będą już spać.

Wysuwam się spod łóżka i wstaję. Przyglądam się Vordanowi, czy przypadkiem się nie rusza. Kiedy jego oddech się nie zmienia, wyjmuję sztylet i zbliżam się do łóżka. Przez okno wpada słaba poświata księżyca. Stoję po przeciwnej stronie, żeby na mężczyznę nie padł mój cień. Śpi z rękami na kołdrze po bokach ciała i twarzą skierowaną do sufitu.

Nie wyróżnia się jakoś szczególnie. Jest średniego wzrostu oraz średniej budowy ciała. Ma brązowe włosy i brodę w tym samym kolorze. Stawia na przeciętność, w ten sposób się ukrywa. Udaje mu się przeżyć. My, piraci, zazwyczaj nie cieszymy się długimi żywotami. Przynajmniej tak było pod rządami poprzedniego króla.

Przysuwając ostrze do jego szyi, zastępuję twarz, którą mam przed sobą, tą z moich wspomnień. Tą z jasną karnacją, znamieniem z lewej strony czoła i złotym kółkiem wysoko na uchu. Słomianymi włosami, ogolonymi policzkami, dziurką w podbródku.

To oblicze mojej pierwszej ofiary.

Udaję, że wszyscy są tamtym mężczyzną, aby znów móc rozkoszować się zabijaniem go.

Zgodnie z poleceniem, przykładam sztylet do szyi Vordana. Powieki mu drgają, zanim otwiera oczy. Nie obracając głowy, zerka w prawo, żeby na mnie spojrzeć.

– Ty – mówi. – Jesteś od niej.

– Królowa piratów życzy ci powodzenia. Będziesz tego potrzebował tam, dokąd się wybierasz.

– Cze…

Zanim ma szansę dokończyć, tnę głęboko, aż do tętnicy. Krew zalewa pościel, kapie cicho na podłogę.

Obserwuję, jak po raz osiemdziesiąty dziewiąty z Samvina Carrotera uchodzi życie.

Wycieram sztylet fragmentem koca i wsadzam go do pochwy, następnie spod łóżka wyjmuję swój rapier i przymocowuję go przy pasie. Większość piratów nosi kordelasy, ale ja wolę szybkość i zwinność rapieru. Poza tym jestem szlachetnie urodzona i lubię mieć przy sobie rodową pamiątkę.

Wychodzę z pokoju Vordana na korytarz tej pięknej rezydencji. Zabił poprzednich właścicieli.

Przekupił lub zastraszył personel, a swoich ludzi rozlokował w wygodnych pokojach. Próbując go namierzyć, musiałam śledzić wzór jego postępowania. Już na samym początku zorientował się, że jeśli zostanie na dłużej w jednym miejscu, Alosa z pewnością go znajdzie, więc zaczął odbierać ludziom eleganckie rezydencje, zajmując je przez góra miesiąc, gdy odwiedzał duże miasta, gromadząc swoich zwolenników. Następnie przenosił się na kolejną wyspę w obrębie Siedemnastu Wysp i zaczynał od nowa.

Niestety dla niego, wyraźny schemat zachowania jest tak samo zły jak pozostawanie w jednym miejscu.

Drzwi klikają cicho, gdy zamykam je za sobą. Przemykam po dywanie. Wychodzę z korytarza na schody, stąpając po zewnętrznej stronie stopni. Dzięki temu jest mniejsze prawdopodobieństwo, że będą skrzypieć. Schodzę z drugiego piętra, aż w końcu jestem na parterze.

Chcę wyjść tą samą drogą, którą tu przyszłam, czyli przez kuchnię.

– Halo? – woła ktoś, więc kucam.

Wszyscy powinni już spać, ale ktoś najwyraźniej lubi nocą podjadać.

Być może nie skończyłam z zabijaniem na dziś. Na tę myśl ciepło przepływa do mojej ręki, a palce świerzbią, by sięgnąć po broń. Skulona przechodzę za najbliższy stół, gdy serce ponownie wali mi jak młotem. To dzikie dudnienie, do którego przywykłam, którego niekiedy pożądam. Dreszczyk polowania.

– Słyszałeś coś? – pyta ten sam człowiek.

– Nie, ale to pewnie panna Nyles idzie do kuchni. Może zawróciła, gdy nas tu zobaczyła.

Pierwszy z mężczyzn chrząka.

– Wczoraj wieczorem nieźle daliśmy się jej we znaki, nie?

– Nie tak, jak dzień wcześniej.

Ich śmiech rozchodzi się po pomieszczeniu niczym choroba po ciele. Wyglądam ponad blatem, aby móc im się przyjrzeć. To dwaj opryszkowie o ciemnych sylwetkach, oświetlanych w tej chwili pojedynczą świecą, którą postawili na stole między sobą. Kroją mięso, po czym podają sobie piersiówkę.

Mogłabym przekraść się obok nich i wyjść z rezydencji, by nikt mnie nie zauważył.

Jednak po rozmowie, którą właśnie podsłuchałam, nie zamierzam tego robić.

Ryzykownie będzie zaatakować ich dwóch, gdy nie śpią, ale jestem gotowa się z nimi zmierzyć.

Przechodzę pod stołem i przeciskam się pomiędzy dwoma krzesłami. Jestem jedynie cieniem, gdy staję za nimi i dobywam szabli. Najpierw atakuję tego większego, uderzam go rękojeścią rapieru w głowę. Drugi się obraca i udaje mu się wydusić pierwszą nutę krzyku, nim walę jego głową o blat. Żaden z nich nie podnosi się z podłogi po upadku.

Ponad moją głową rozlegają się kroki oraz krótkie nawoływanie, więc muszę podjąć decyzję. Mogę się wymknąć i zgubić pościg na ulicach miasta albo…

Spoglądam na dwóch leżących na podłodze mężczyzn.

Albo mogę dokonać zemsty.

To tak naprawdę nie podlega dyskusji.

Upewniwszy się, że nikt nie zszedł jeszcze na parter, wślizguję się do ciemnego korytarza. Każdy stopień schodów połączony jest z poręczą. Wkładam rękę, by upewnić się, że zmieści się pomiędzy szczeblami.

Tak, zdołam ją wcisnąć.

Kiedy mężczyźni zbiegają krętymi schodami, niosąc kaganki, ja wspinam się z boku, trzymając się rękami poszczególnych tralek.

Chwytam kolejne i się podciągam.

Kiedy mężczyźni zbiegają na parter, moje nogi są już za wysoko, aby mogli mnie dostrzec. Pode mną przechodzą cztery osoby, zmierzając do kuchni. Zeskakuję, gdy ostatni ustawia się w idealnym miejscu. Upada pod moim ciężarem, więc skręcam mu kark, zanim zdoła się podnieść.

Pierwsi dwaj są już w kuchni, ale trzeci obraca się na dźwięk upadającego na ziemię ciała. Samym szpicem rapiera podrzynam mu gardło, nim zdąży zrozumieć, co właśnie zobaczył. Strząsam krew z ostrza i pędzę do drzwi, następnie opieram się plecami o ścianę przy wejściu. Chowam rapier, wyjmuję sztylet.

– Dwóch nieprzytomnych – woła jeden z nowo przybyłych. – Wołaj wszystkich!

Z kuchni wybiega mężczyzna, który zamierza wykonać rozkaz. Chwytam go za rękę, rzucam na ścianę i wbijam mu ostrze w szyję.

– Halo?! – krzyczy drugi, gdy członek jego załogi zniknął mu z oczu, nim drzwi zdążyły się zamknąć.

Dlaczego ludzie chcą się w ten sposób witać, gdy dzieje się coś wysoce podejrzanego? Czy oczekują, że potwór się im przedstawi?

– Kto tam? – pyta.

Zaciskam palce na sztylecie i czekam na to, co zrobi pirat.

Krzyczy o pomoc, dając znać, że jest w kuchni.

Otwieram szeroko drzwi, namierzam cel i rzucam sztyletem, który idealnie wbija się w jego szyję. Nie idę po niego, bo czas jest teraz cenny.

Skręcam w prawo, gdzie znajdują się schody dla służby. Tymczasem wszyscy wybiegają na korytarze. Widzę ich na każdym piętrze, gdy zmierzam z powrotem na górę. Służy mi ciemność. Przywykłam do objęć mroku. Wątpię, czy na świecie jest ktoś, kto lepiej widzi bez światła. Dostrzegam sylwetki ludzi Vordana, którzy nie mają pojęcia, że znajduję się tuż obok.

Ani jeden nie patrzy w moją stronę. Nikomu nie przychodzi do głowy, że mogłabym wejść schodami dla służby. Mogą nawet nie wiedzieć, że takowe tu są. To mordercy, złodzieje i inne obrzydliwe szumowiny. Nie przywykli do tak eleganckich domostw. A skoro Vordan zatrzymał pierwotną obsługę, piraci nie mieli okazji przemierzyć tej drogi.

Staję na drugim piętrze, gdzie zaczynają gnić zwłoki Vordana i zaglądam po kolei do pokojów. Kiedy znajduję mężczyznę, którego nie zbudziły krzyki, wchodzę, zbliżam się do łóżka i podrzynam mu gardło. Nie jest to najbardziej kreatywny sposób na zakończenie czyjegoś żywota, ale przynajmniej najefektywniejszy przy użyciu stosunkowo małego wysiłku. Mam jeszcze wiele gardeł do poderżnięcia, więc muszę oszczędzać energię.

– Sześciu poległo! – krzyczy ktoś na dole. – Rozproszyć się i przeszukać posiadłość. Ty tam, biegnij i obudź kapitana.

Wracam do pokoju Vordana, wślizguję się pod łóżko. Krew przestała ciec. Częściowo krzepnie po drugiej stronie łóżka.

Otwierają się drzwi, widzę ciężkie buty osoby, która wchodzi do pokoju.

– Kapitanie, mamy tu intruza. – Odsuwa się, jakby trafił dłonią na coś lepkiego.

Chwytam go za nogi i pociągam. Wchodzę na niego, gdy się wije i przygotowuję się do podcięcia mu gardła.

W ostatniej chwili obracam rękę i zadaję cios knykciami zaciśniętymi wokół rękojeści w sposób, w który, jak nauczyła mnie Mandsy, najszybciej pozbawię go przytomności.

Chłopak ma nie więcej niż dwanaście lat. Wysoki, chudy, bez mięśni na rękach. Wpadł w kiepskie towarzystwo, ale nawet ja nie morduję dzieci.

Wychodzę na korytarz i przemykam się po rezydencji ciszej niż duch. Na dole słychać trzaskanie drzwiami, wysuwanie szabli z pochew oraz ściszone rozmowy. Przeszukuję resztę pokojów na tym piętrze, podrzynam trzy kolejne gardła, nim schodami dla służby schodzę na pierwsze piętro.

Wyglądam zza rogu i widzę, jak do jednej z sypialni wchodzi pirat. Idę za nim, zakradam się za jego plecy, jedną ręką zakrywam mu usta, drugą uzbrojoną w sztylet przeciągam po szyi.

Wracam na korytarz, gdzie widzę część załogi Vordana z kagankami. Czy rozpoznają moją sylwetkę, gdy będę wyglądać jak kolejny przeszukujący pomieszczenia pirat?

Wchodzę za innym mężczyzną do kolejnego pokoju i stosuję tę samą taktykę. Klęczy, żeby zajrzeć pod łóżko i nie słyszy, że zachodzę go od tyłu. Krew ze sztyletu kapie mi na palce, gdy się podnoszę, więc wycieram je o pościel, nim wychodzę.

Dwie postacie zbliżają się do mnie korytarzem, nie mając ze sobą lamp, więc opieram się plecami o ścianę, żeby je przepuścić.

Wyciągam drugi sztylet i idę za nimi do następnego pokoju. Pierwszy dostaje ostrzem w plecy, w miejsce, w którym pod mięśniami i skórą bije jego serce. Drugi obraca się, ale nie może nic zrobić, gdy rzucam się na niego i rozcinam mu szyję.

Wstając, próbuję sobie przypomnieć, kiedy ostatnio zabiłam aż tak wielu ludzi w ciągu jednej nocy. Prawdę mówiąc, nie sądzę, żeby coś takiego miało wcześniej miejsce.

Tworzę nowe wspomnienia.

Niektórzy z mężczyzn idą na drugie piętro, gdzie znajdą trupy swoich towarzyszy. Inni schodzą na parter, więc najpierw idę na górę.

Docieram do ostatniego, zasłaniam mu usta, zabijam go i chwytam, nim z hukiem wyląduje na podłodze. Następny jest za ciężki, żebym go złapała, gdy upada, więc przyciskam się plecami do zamkniętych drzwi, gdy pozostali się obracają, by na niego spojrzeć.

– Cholera – rzuca ktoś. – Znajdźcie…

Nie jestem pewna, czy wypowiada na końcu „go” czy „ich”. Obraził mnie, czy może mi schlebił? Kiedy ktoś przechodzi obok mnie, wyskakuję z kryjówki i uderzam jego głową o przeciwległą ścianę. Słyszę, że mężczyzna odciąga kurek pistoletu, więc go obracam, aby strzelił.

Sięgam po kolejny sztylet, nim ciało upada na podłogę i rzucam się na tego, który trzyma kaganek. Kiedy upada, światło gaśnie.

Na schodach słychać kolejne kroki, pojawia się blask lamp olejowych, więc padam na podłogę, abym wyglądała w całym tym chaosie jak kolejny trup.

– Gdzie on jest? – pyta jeden z nowo przybyłych.

– Ulotnił się – odpowiada ktoś z przodu.

Definitywnie mnie obraża.

Mężczyźni przechodzą nade mną, gdy leżę całkowicie nieruchomo. Jedną rękę umieściłam przy głowie, by zakryć długi kucyk, który mógłby dojrzeć jakiś pirat, gdyby się pochylił.

Ktoś mnie kopie, ale powstrzymuję jęk, czekając, aż wszyscy mnie miną.

Kiedy to robią, wykańczam ich pojedynczo, podrzynając gardła, uderzając w głowy, łapiąc ciała.

Zabij, odłóż, powtórz…

Ręce znów lepią mi się od krwi. Cały przód ubrania mam w posoce. Robię unik przed kordelasem i atakuję kolejnego pirata, który blokuje moje pierwsze uderzenie, ale nie spodziewa się, że tak szybko zadam drugie. Przeszywam mu ostrzem serce.

Obracam się do mężczyzny, który naciera na mnie z uniesioną szablą. Odskakuję w bok, ale ląduję na jednym z trupów i skręcam nogę w kostce. Podtrzymuję się jednak na drugiej, obracam w miejscu i robię unik, jednocześnie dźgając mężczyznę w brzuch. Zabijam cięciem w szyję.

W rezydencji zapanowuje całkowita cisza.

Podnoszę się i rozglądam po całej tej rzezi. Kiedy próbuję stanąć na obu nogach, skręcony staw skokowy daje o sobie znać. Spowalnia mnie, gdy zbieram wszystkie swoje sztylety i szukam czystego ręcznika, w który mogłabym je wytrzeć. Szoruję ręce, choć kiedy kończę, nadal są czerwone.

Zaschnięta krew wsiąkła w bruzdy na mojej skórze. Chowam rapier i sztylety do pochew, od nowa wiążę kucyk.

Przeszukuję rezydencję, aż trafiam na kwatery służby.

Większość zabarykadowała się w swoich pokojach lub ukryła pod łóżkami.

Zajmuje mi to trochę czasu, ale w końcu znajduję pokój panny Nyles.

– To dla pani – mówię, wciągając do środka po kolei dwóch nieprzytomnych oprychów, ignorując przy tym ból w kostce. Na szczęście obsługa domu śpi na dole, bo bym sobie nie poradziła.

Wyjmuję sztylet i wręczam go pannie Nyles rękojeścią do przodu.

Młoda kobieta przeskakuje spojrzeniem od sztyletu do dwóch związanych łajdaków na podłodze jej pokoju. Bierze ode mnie broń.

– Radzę poczekać, aż odzyskają przytomność – mówię. – Tak będzie zabawniej.

Pozostawiam za sobą rezydencję i płynę do domu.

 

 

 

Rozdział 2

 

 

 

Czuję ciepło morskiej bryzy na skórze, gdy opuszczamy kotwicę przy brzegu tropikalnej wyspy, na której znajduje się siedziba królowej. Dostała ją od swojej matki – syreny. Początkowo nowa właścicielka chciała nazwać ją Wyspą Alosy.

– Jestem królową. Dlaczego nie mogę nazwać jej własnym imieniem? – pytała.

– Wyszłabyś przez to na nieco zarozumiałą – odpowiedziała jej starsza oficer Niridia.

– Nieważne. Gdyby jakiś mężczyzna nadał swoje imię wyspie, nikt by nawet okiem nie mrugnął.

– Nie jesteś mężczyzną.

– Nie, jestem o wiele lepsza.

– Co oznacza, że jesteś za dobra, żeby nadawać wyspie własne imię.

Alosa spiorunowała ją wzrokiem.

– Może coś bardziej subtelnego? – podsunęła Mandsy, najlepsza uzdrowicielka Alosy. – Na przykład Twierdza Królowej?

Alosa się skrzywiła, jakby ugryzła coś kwaśnego i na mnie spojrzała.

– Co myślisz?

– Nazwij ją Twierdzą Królowej.

– Ech… No dobra.

Cicha załoga eskortuje mnie łodzią wiosłową na brzeg. Kiedy staję na plaży, w oddali słychać wystrzał.

Niekoniecznie oznacza to niebezpieczeństwo. Ktoś może być na strzelnicy. Mimo to instynkt podpowiada mi, żebym to sprawdziła, więc podążam w stronę źródła dźwięku. Brzeg porośnięty jest palmami, pomiędzy którymi piaszczysta ścieżka prowadzi do centrum wyspy, gdzie Alosa buduje swoją twierdzę. Ekipa ciężko pracuje, tnąc piłami, waląc młotkami. Mijając ich, słyszę kolejny wystrzał, po którym następuje jęk, więc przyspieszam.

Docieram na strzelnicę i mam przed sobą osobliwy widok. Do słomianego manekina, stojącego jakieś dwadzieścia kroków od miejsca, w którym znajdują się Alosa i Riden, przywiązany jest jakiś mężczyzna. Wokół zgromadzili się widzowie, więc przeciskam się między nimi, żeby lepiej widzieć.

Królowa odciąga kurek pistoletu, celuje i strzela. Kula trafia ponad prawym ramieniem mężczyzny, skąd sypie się na niego słoma. Więzień stara się odsunąć.

– Było jeszcze bliżej – drwi Alosa do Ridena, który się uśmiecha.

Widząc jego wesoły nastrój, uśmiecha się jeszcze szerzej, a ja staram się nie skrzywić. Lubiłam ją bardziej, zanim miała małżonka. Teraz nieustannie robi do niego maślane oczy i chichocze, a ja muszę znosić go o każdej porze.

Pirat, któremu powierzono przeładowanie broni, podaje mu pistolet.

Riden nie odwraca wzroku od Alosy, gdy wyciąga rękę i wypala.

Spada kapelusz z głowy mężczyzny, a zgromadzeni wiwatują.

– Zechcesz mówić? – woła do niego Alosa. – Czy dasz mi wygrać ten zakład?

Pojmany zaciska mocno wargi, czym wręcz zachwyca Alosę, która bierze kolejny pistolet, obraca się plecami do celu i kładzie sobie lufę na ramieniu.

– Czekaj! – woła mężczyzna. – Dobrze, dobrze. To był Draxen. Draxen mnie przysłał, żebym porwał jego brata i…

Alosa strzela, publika wzdycha z wrażenia, gdy kula muska kołnierzyk mężczyzny, ale nie rani jego szyi. Pojmany mdleje z przejęcia, a ona nawet się nie obraca, żeby sprawdzić, czy trafiła.

Świetnie strzela.

– Popisujesz się – mówi do niej Riden.

– Nie wkurzaj się, bo przegrałeś. A teraz… – Alosa patrzy na zebranych. – Kto następny?

Nie, nie zwraca się do tłumu, a do związanych kobiet i mężczyzn, których pilnuje publika.

Podchodzi do nich i zdmuchuje dym z lufy.

– Wszyscy przypłynęliście na statku z nowymi rekrutami. Ten mężczyzna znajdował się pośród was i został złapany w kwaterze Ridena. – Wskazuje kciukiem przez ramię na tego, który jeszcze niedawno był jej celem. – Draxena cechuje przesada, więc na pewno nie wysłał tylko jednego człowieka do wykonania za niego brudnej roboty. Kto chce się dobrowolnie przyznać? Teraz jest ku temu dogodna chwila. Wygrałam zakład, więc mam dobry humor.

Nikt się nie odzywa, a ja dokładnie wiem, co się zaraz stanie.

Królowa zaczyna śpiewać.

Słuchanie tego nie przypomina niczego, czego kiedykolwiek doświadczyłam. Jej głos na mnie nie działa, bo jestem kobietą, a mimo to uważam, że jest boleśnie piękny.

W melodii nie wybrzmiewają żadne konkretne słowa, mimo to pierwszy mężczyzna ze związanymi nadgarstkami i kostkami mówi:

– Nie.

– Nie – stwierdza drugi.

– Tak – odzywa się trzeci.

Riden podchodzi i wyciąga go z rzędu.

Alosa śpiewa, przechodząc przed związanymi, wykrywając szpiegów zaledwie kilkoma nutami. Mężczyźni, na których rzuca urok, muszą mówić prawdę. Podporządkowują się jej woli. Są całkowicie bezsilni wobec niej. I chociaż ta moc czyni ją przerażającą, nigdy nie widziałam, aby wykorzystała ją do własnych, egoistycznych celów. Alosa dba o bezpieczeństwo swoje, jak i tych, którzy jej służą. Ni mniej, ni więcej.

To królowa, dla której z dumą się poświęcam.

Na końcu rzędu związanych dostrzegam jakiś gwałtowny ruch. Chwilę później widzę, że ucieka jeden z piratów. Najwyraźniej przeciął linę czymś, co udało mu się niepostrzeżenie przemycić. Alosa z łatwością mogłaby zatrzymać go swoim głosem.

Zamiast tego rzuca okiem na Ridena, który puszcza się biegiem za uciekinierem, a ona śpiewa dalej, pomijając dwie kobiety. Zapewne mi przypadnie zadanie przesłuchania ich. Potrafię wydobyć informacje, nie wypowiadając ani jednego słowa.

Jakiś pirat wyprzedza Ridena w biegu za uciekającym. Zamiast jednak pochwycić uciekiniera, odpina swoją broń i mu ją oddaje.

Lepiej, żeby był nowym. Jak mało trzeba mieć doświadczenia, żeby oddać komuś swoją jedyną szablę?

Riden przyspiesza. Małżonek królowej umie walczyć i biegać, przez co jest bardzo nieznośny. Potrafi być zarozumiały, ale prawda jest taka, że ma wiele powodów do dumy.

Mam jednak większy szacunek dla tych, którzy wiedzą, na co ich stać, ale zachowują to dla siebie.

W końcu uciekinier nie ma wyjścia, jak tylko obrócić się i walczyć lub zostać powalonym przez Ridena od tyłu. Mężczyźni stają do siebie twarzami, unosząc szable, a Alosa kończy swoją pieśń.

W tym samym momencie zauważa mnie w tłumie.

– Wróciłaś, Sorindo!

– Przed chwilą. Usłyszałam strzały, więc przyszłam sprawdzić, co się dzieje.

Alosa obejmuje mnie i prowadzi z dala od zgromadzonych.

Jej kobiety już zbierają zdrajców i dwie pojmane na przesłuchanie. Reszta zostaje wypuszczona. Przechodzimy obok miejsca, w którym Riden się pojedynkuje.

– Po raz pierwszy mamy intruzów na wyspie. A kto za tym stoi? Nie król lądu. Nie, Ladell jest na to za głupi. To marudny, bezużyteczny, przeklęty Draxen. Wieczny wrzód na moim tyłku. Riden, przestań się z nim bawić. Nawet się przy nim nie spocisz.

– Uwolnił się z więzów. Przynajmniej mogłem mu dać szansę na walkę.

– Zaprowadź go do innych. Popilnujesz ich, gdy zdecyduję, co z nimi zrobić?

Riden szybkim ruchem kopie mężczyznę w nogi, a ten upada. Następnie przydeptuje rękę, w której przeciwnik trzyma broń i przykłada mu kordelas do szyi.

– Oczywiście, kochana.

Alosa walczy z uśmiechem, przysuwa się i szepcze mu coś do ucha. Riden szybko kiwa głową, nie odrywając spojrzenia od leżącego przed nim mężczyzny. W następnej chwili królowa piratów Alosa Kalligan prowadzi mnie do swojej siedziby… Właściwie do jednego z pomieszczeń w twierdzy.

– Jak poszło? – pyta i od razu wiem, co ma na myśli.

– Nie żyje.

– Wiedział, że to ja cię przysłałam?

– Dowiedział się.

– Dobrze. Żadnych komplikacji?

Wzruszam ramionami.

– Nic, z czym bym sobie nie poradziła.

Na szczęście już nie kuleję, a kilka zadrapań zagoiło się w ciągu miesiąca podróży z Siedemnastu Wysp.

Alosa wskazuje na krzesło naprzeciwko swojego biurka, zapraszając, bym usiadła.

– Jak się miewasz? – pyta.

To jedna z rzeczy, które tak w niej kocham. Naprawdę troszczy się o wszystkich członków swojej załogi, dba o ich dobre samopoczucie zarówno fizyczne, jak i emocjonalne.

– Wszystko w porządku – odpowiadam. Jak zawsze. Wszystko dobrze. Nigdy nie było lepiej. I nigdy gorzej.

Jest stabilnie. Nie narzekam, dopóki mam co robić.

Alosa nie odpowiada, jakby liczyła na to, że będę kontynuować.

– Lepiej sypiam – mówię, bo to na pewno ją ucieszy. To nie do końca kłamstwo. Kiedy goiły się moje obrażenia, spałam nieco dłużej.

– To dobrze.

– A ty? – pytam, desperacko próbując odwrócić od siebie uwagę.

Zaciska usta.

– Jestem zajęta.

– Chcesz powiedzieć, że władanie pirackim imperium jest wykańczające?

Uśmiecha się do mnie. Po syrenim śpiewie jej oczy są intensywnie zielone, i ma na sobie czerwony gorset, w którym, w połączeniu z rudymi włosami, wygląda oszałamiająco.

– Tak wiele rzeczy wymaga mojej uwagi. Na przykład fortyfikacje, które tu budujemy. No i jeszcze ciągłe śledzenie pieniędzy, które wpływają i wypływają z twierdzy. Teniri jest najszczęśliwsza, licząc złoto i opowiadając o nim. Staram się nawiązać nowe relacje z klientami ojca, wszystkimi, którzy chcą przepłynąć przez morze i przekazać datek. I nawet nie będę wspominać o wrogach, których muszę pilnować, żeby żaden nie wpadł na jakiś głupi pomysł.

– Czyli bycie królową nie jest tak cudowne, jak zakładałaś? – pytam.

Uśmiecha się jeszcze szerzej.

– Narzekam jedynie na wszystkie niedogodności, ale to kompromis w zamian za bogactwo, szacunek, sławę i zabawę, jakie mam.

– A jeśli jesteśmy już przy zabawie, nie masz przypadkiem dla mnie jakiegoś nowego zadania? – zagaduję. – Być może jakichś więźniów do przesłuchania?

– Dopiero wróciłaś!

– Lubię mieć pełne ręce roboty, a ty masz sporo wrogów, pamiętasz?

– No tak. Ale tęskniłam za tobą.

Usta delikatnie mi drżą, ale nie potrafię znaleźć słów, jakimi mogłabym odwzajemnić jej szczerość. Nie jestem otwarta, nie lubię mówić o uczuciach czy wygłaszać górnolotnych deklaracji, gdy wiem, że kilka słów wystarczy, żeby załatwić sprawę. Poza tym Alosa rozumie, jak bardzo cenię sobie jej przyjaźń. No i przeważnie zawsze w pobliżu jest Mandsy, która dzieli się swoimi uczuciami za pięć osób.

– Jeśli jesteś pewna… – urywa, jakby coś przyszło jej do głowy. – Wiesz, czego najbardziej nie znoszę?

– Mężczyzn, którzy nie robią tego, co im się każe?

– Tak, a po nich?

Kręcę głową.

– Delegowania.

– Delegowania – powtarzam, udając śmiertelną powagę.

– Lubię dowodzić, ale podoba mi się też, gdy mogę zrobić coś samodzielnie. Jednak teraz? Nie mam na nic czasu, więc zawsze muszę kogoś do czegoś oddelegować.

– A czy nie po to jest służba?

– Tak właśnie myślisz o sobie?

– Prawie. Służbę można zastąpić.

– Ciebie z pewnością nie.

– Dlaczego nie chcesz delegować? – dociekam, wracając do poprzedniego tematu.

Wstaje, jakby nie mogła dłużej usiedzieć na miejscu. Obcasy stukają o podłogę, gdy zaczyna chodzić. Buty wyglądają na nowe, nie mają żadnych zadrapań, chociaż może to wynikać też z tego, że Alosa dba o swoje rzeczy.

– Mam pewien kłopot.

– Mów.

– Wiesz, że lubię pilnować króla lądu?

– No jasne. – Od chwili objęcia tronu tylko czeka na sposobność, by zlikwidować piracką monarchię.

– Na jednym z jego statków znajdowało się sześć pracujących dla mnie dziewczyn.

– Dlaczego? Myślałam, że starałaś się jedynie umieścić kogoś na jego dworze.

– Ta jego wyprawa zdawała się być inna. Ladell skompletował załogę. Załadował też więcej broni. Harpuny, muszkiety, pistolety, a wszystko w takiej ilości, że wystarczyłoby, żeby wyposażyć małą armię. Wziął też armaty, które można przenieść na ląd. Jakby spodziewał się, że odkryje coś niebezpiecznego. Chciałam wiedzieć, co to takiego.

– No i?

– Nie ma ich od ponad trzech miesięcy. Od dwóch nie mam żadnych wieści. Jakby statek rozpłynął się w powietrzu.

– Chcesz go odnaleźć?

– Tak. – Patrzy na mnie znacząco.

Początkowo zakładam, że żartuje. Alosa jest sarkastyczna, a ja przejęłam po niej tę cechę. Przecież nie jestem osobą, którą wysyła się na ratunek innym.

Stanowię tego przeciwieństwo, bo jestem zabójczynią.

Jednak Alosa nadal na mnie patrzy i uświadamiam sobie, że naprawdę chce mnie o to prosić.

– Dlaczego ja? Dlaczego nie poślesz Niridii?

– Bo już dałam jej zadanie.

Unoszę pytająco brwi.

– Draxen – warczy krótko.

Alosa kocha Ridena Allemosa najbardziej na świecie. Niestety, mężczyzna ma za brata największego nikczemnika, jakiego widział ten świat.

– Szybko – komentuję. Przecież dopiero przed chwilą człowiek, którego przywiązała do manekina, przyznał się dla kogo pracuje.

– Wysłałam ją jeszcze przed dzisiejszym wybrykiem Draxena. Od zawsze wiedziałam, że kwestionuje moje rządy i sam pragnie zostać królem piratów.

– Chłopak nie wie, kiedy odpuścić.

– W rzeczy samej.

– Dlaczego nie wyślesz za nim mnie, a Niridię za zaginionymi dziewczynami?

Alosa wzdycha tęsknie.

– Nie mogę zabić Draxena. Z jakiegoś zupełnie niezrozumiałego powodu Riden wciąż darzy go sympatią. A skoro zależy mi na Ridenie, zmuszona jestem pozwolić tej szumowinie chodzić po świecie, więc wysłałam Niridię.

– A Mandsy? – dociekam.

– Z nią. Pomyślałam, że to zadanie dla dwóch kobiet.

– Mądrze – przyznaję.

– Dziękuję.

W pokoju zapada cisza.

– Sorindo, jesteś jedyną, której mogę zaufać i polecić takie zadanie. Wiem, że to wykracza poza twoje kompetencje, ale czy mogłabyś się chociaż zastanowić? Dla mnie?

Nie wierzę, że musi o to pytać. Przecież zrobiłabym dla niej wszystko. Znalazła mnie, gdy byłam na dnie. Dała mi cel. Rodzinę. Nie ma rzeczy, której bym dla niej nie zrobiła.

– Jasne, że się tym zajmę.

Słyszy mnie wyraźnie, a mimo to się nie odpręża. Właściwie wydaje się jeszcze bardziej zdenerwowana.

– Co jest? – dopytuję.

– Popłyniesz na nieznane wody.

– Tak myślałam, ale się nie boję.

– Wiem, że nie, jednak do tego rodzaju rejsu będziesz potrzebowała doświadczonego sternika…

Pozostawia te słowa, aby wybrzmiały między nami i żebym doszła do własnych wniosków.

Och, dochodzę do nich. Dokładnie wiem, kogo ma na myśli.

Kipię złością, nie potrafię pohamować grymasu, który rozkwita na mojej twarzy.

– Wiem, wiem – mówi Alosa, unosząc ręce w geście poddania. – Dokładnie pamiętam, jak bardzo go nienawidzisz, ale jest najlepszym sternikiem, jakiego mam. Nie mogę dać tamtym dziewczynom nikogo innego. Jeśli istnieje jakakolwiek nadzieja na odszukanie ich, Kearan je znajdzie.

– On się na mnie gapi.

– Jesteś śliczna – mówi, jakby to miał być komplement.

– Mówi do mnie.

– Bo dobrze się z tobą rozmawia.

– On mnie pragnie, Aloso.

Dwukrotnie stuka butem o podłogę, ale nie wycofuje się pod naporem mojego spojrzenia.

– Tak, pewnie tak.

– Zdecydowanie – podkreślam. – Zadbał o siebie. Przestał pić. Zaczął ćwiczyć. Zmienił się, Aloso.

– Ale na lepsze – wytyka.

– Nie, jeśli uważa, że dzięki tym zmianom może się do mnie zbliżyć. Nie jestem nagrodą za dobre zachowanie.

Alosa prostuje plecy.

– Dotknął cię?

– Nie.

– Czy rzucał sugestywne lub sprośne uwagi?

– Nie.

– Masz powody, aby sądzić, że grozi ci z jego strony jakieś niebezpieczeństwo?

Zastanawiam się nad tym przez chwilę.

– Nie.

Przechyla głowę na bok.

– W czym więc problem?

W końcu porzucam opanowanie. Najwyraźniej nigdy nie było mi dane wytrzymać długo w spokoju.

– Nie jestem taka jak ty, Aloso. Nie przywykłam do tego, żeby mężczyźni na mnie patrzyli i mnie pożądali. Wolę się ukryć. Lubię być niewidoczna. Nie chcę, żeby ktokolwiek o mnie myślał. Jednak Kearan mnie zauważa. Zawsze wydaje mi się, że umie odnaleźć miejsce, w którym się chowam.

Rozlega się pukanie do drzwi, ale Alosa nie rusza się, by je otworzyć.

– Minął ponad rok, odkąd rzucił picie podczas naszej podróży na Isla de Canta. Jest już tak długo trzeźwy, że doszedł do siebie.

Wpatruję się w nią, milcząc.

Wzrusza ramionami.

– Jest zabawny, bystry, można mu ufać. Poza tym chyba już nawet o tobie nie myśli. Co z oczu, to z serca.

Nawet nie mrugam.

Wzdycha.

– W dodatku nie sądzisz, że może najwyższa pora, żeby przestać się ukrywać?

Ktoś ponownie puka, a Alosa zostawia mnie i idzie otworzyć.

Miałabym się przestać ukrywać? Śmieszne. Jestem zabójczynią. Ukrywanie się jest wpisane w moją profesję. Jak inaczej mam pozostać dobra w swojej robocie? Muszę być niewidoczna i czujna, jeśli mam pracować dla Alosy.

Wpuszcza do pokoju nikogo innego jak Kearana.

Natychmiast się jeżę.

Kiedy mnie widzi, zamiera, następnie się uśmiecha.

– Wróciłaś.

– Najwyraźniej – odpowiadam.

Spogląda na mnie, ale nie ma w tym ani krztyny ciepła.

Wygląda niemal, jakby… szukał jakichś moich obrażeń. Tak czy inaczej, patrzę znacząco na Alosę. Widzisz?

– Kearanie – mówi, co sprawia, że mężczyzna odrywa ode mnie wzrok.

– Posłałaś po mnie? – pyta i uświadamiam sobie, że właśnie to Alosa musiała szepnąć Ridenowi na ucho.

– Mam dla ciebie zadanie. Zbieram załogę pod dowództwem kapitan Sorindy Veshtas na wyprawę, by znaleźć zaginiony statek, i chciałabym, żebyś został sternikiem.

Nastaje cisza, podczas której Kearan zerka na mnie, po czym przygląda się Alosie. Pilnuję twarzy, aby nie drgnął mi na niej ani jeden mięsień.

– Będę służył, jeśli kapitan Veshtas będzie mi przychylna – mówi Kearan.

Oczywiście. Mam ochotę się skrzywić, ale muszę zachować spokój.

Alosa spogląda na mnie.

– Czy przychylisz się do tego pomysłu?

Mrugam, pozwalając, aby cisza rozrosła się do niezręcznej. W końcu obracam się do Kearana. Na niebiosa, ależ z niego duży mężczyzna. Szeroki w barach i wysoki, przez co góruje nad nami. Jasna cera opaliła mu się nieco od nieustannego przebywania na słońcu, ale w żadnym wypadku nie jest przystojny. Chociaż w końcu przystrzygł włosy i brodę, ma duży nos, który na pewno kilkakrotnie został złamany. Oczy ma zbyt daleko osadzone od siebie na twarzy.

To właśnie jedna z niewielu rzeczy, które naprawdę mi się w nim podobają – fakt, że nie jest atrakcyjny, choć nie zamierzam nikomu o tym mówić. Nawet Alosie. Wygląda jak prawdziwy mężczyzna, jak człowiek, którego zahartowało życie na morzu.

Ma na sobie czarny płaszcz, który jest na niego nieco za duży, bo widać, że schudł. Większość tłuszczu zastąpiły mięśnie, a ten, który został dodaje mu pewnego uroku. To również sprawia, że wygląda jak prawdziwy facet. Płaszcz ma wszyte dziesiątki kieszeni, w których niegdyś chował piersiówki z rumem.

Dzięki mnie pływają teraz w oceanie.

Nie jest ode mnie dużo starszy. Zanim wypłynęłam, by zająć się Vordanem, Enwen wyprawił Kearanowi przyjęcie niespodziankę z okazji jego dwudziestych urodzin – co mu się nie spodobało. W zeszłym tygodniu obchodziłam osiemnaste urodziny na statku, co było miłe, bo żaden członek załogi o tym nie wiedział i nikt nie robił zamieszania.

Kearan nie odwraca wzroku, jestem pod wrażeniem. Szanuję to, nawet wiedząc, co mu robię.

– Jeśli potrafisz wykonywać rozkazy, nie mam obiekcji, żebyś dołączył do załogi. – Może jeżeli dostatecznie długo będę udawać, że nie wywiera na mnie żadnego wrażenia, w końcu się znudzi i da sobie spokój. Działa na dręczycieli, więc może sprawdzi się również w kwestii tych entuzjastycznych?

Kearan krótko kiwa głową.

– W jakim kierunku się udamy? – pyta.

– Na północny wschód od Siedemnastu Wysp – wyjaśnia Alosa. Sięga do jednej z długich szuflad w biurku i wyjmuje mapę. Rozwija ją i wskazuje na nowe oznaczenia, które muszą wyznaczać kurs statku przed jego zniknięciem. – Wędrowiec miał szukać lądu na nieznanych wodach. Wiem, że ostatnio był tutaj. – Alosa wskazuje na koniec narysowanego szlaku morskiego.

Kearan staje prosto.

– Co jest? – pyta go Alosa.

– Już tam kiedyś płynąłem.

Alosa wskazuje na krzesło, z którego wstałam, gdy wszedł.

– Opowiadaj.

Staję w kącie obok drzwi, gdzie będę słyszeć, jeżeli ktoś zapragnie podsłuchiwać i w razie konieczności będę miała blisko do wyjścia. Przyzwyczajenie z pracy.

– Nazywali to panaceum – zaczyna Kearan. – Właśnie to mieliśmy znaleźć. Nie miał jednak znaczenia wynik naszych poszukiwań, bo ten, kto nas wynajął, obiecywał fortunę za to, żebyśmy tam popłynęli i wykopali, cokolwiek tam znajdziemy.

– Kim był zleceniodawca? – pyta Alosa.

– Jakimś bogatym dziedzicem, który marzył o sławie. Powiedział, że pochodzi z rodu odkrywców, ale zamierzał być tym, który naprawdę odnajdzie panaceum.

– A jest to?

– Według mnie kompletna bzdura. Facet mówił, że to jakiś mistyczny przedmiot, który może wyleczyć każdą chorobę, zagoić każdą ranę, nieważne czy śmiertelną. Posiadaczowi ma zapewniać nieśmiertelność i odporność na śmierć. To znaczy, że nie można go zabić ostrzem ani niczym innym.

– Rozumiem – mówi Alosa.

– Więc, żeby znaleźć tę rzecz, popłynęliśmy na północny wschód. Jednak nie znaleźliśmy niczego poza kłopotami. Im dalej się udawaliśmy, tym było zimniej i morze zaczęło bulgotać. Ludzie znikali ze statku w środku nocy. Po prostu przepadali bez śladu. Wszystkie ich rzeczy pozostawały na pokładzie. Łodzi wiosłowych nadal nie odwiązano. Wszystko to było bardzo dziwne.

– Co się później stało?

– Po zaginięciu ósmej osoby załoga zawróciła wbrew życzeniom naszego hojnego darczyńcy. Uciekliśmy stamtąd, nie oglądając się za siebie.

Alosa pociera czoło.

– Warto byłoby o tym wszystkim wiedzieć, zanim wysłałam sześć dziewczyn na statek króla lądu.

– Gdybym wiedział, co się dzieje, to bym powiedział.

– Oczywiście. To niczyja wina, ale nie zmienia to faktu, że te dziewczyny zaginęły. – Alosa patrzy na mnie.

– Powiedziałam, że ich poszukam i mówiłam poważnie. Nie boję się historyjek Kearana o duchach.

– To nie są żadne historyjki. To stało się naprawdę – upiera się mężczyzna.

– Jak bardzo byłeś pijany na tej wyprawie? – Nie zmieniam tonu, ale słowa trafiają celnie.

Obraca się do mnie i piorunuje wzrokiem.

– To było, zanim zacząłem zaglądać do butelki.

Hmm. Zakładałam, że wyszedł z nią z łona matki.

– Nie zostawiam nikogo na śmierć. Jeśli istnieje szansa, że nadal żyją, zamierzam użyć wszystkich dostępnych środków, aby je odnaleźć – mówi Alosa. – Chcę otrzymywać cotygodniowe raporty, kapitanie Sorindo, o samopoczuciu twoim i twojej załogi. I natychmiast chcę wiedzieć o wszystkich dziwnych wydarzeniach.

Nadal dziwnie być nazywaną kapitanem. Alosa awansowała mnie niedługo po tym, gdy zdetronizowałyśmy jej ojca, a mimo to nigdy nie chciałam mieć własnego statku i dowodzić załogą. Nie trudziłam się do tej pory, by jakąś zatrudnić i nawet nie widziałam okrętu, który podarowała mi Alosa.

– Kto ze mną popłynie? – pytam. – Wallov?

– Nie, Wallov pływa tylko tam, gdzie Roslyn, a to nie jest podróż dla małej.

Zgadzam się w pełni. Dziewczynka nie ma nawet ośmiu lat.

– Ale będziesz miała kilka znajomych twarzy. Radita zostanie bosmanem, Philoria i Bayla zbrojmistrzami, lecz oprócz nich dostaniesz nowe, których jeszcze nie poznałaś. Ale nie martw się. Nie wyślę z tobą nikogo, komu nie mogłabyś zaufać. Będziesz miała dobrą załogę.

– A kto będzie moim starszym oficerem?

– Dimella. Przyrzekam, że ją polubisz.

Zobaczymy. Nie lubię zbyt wielu ludzi.

– Kiedy mamy wyruszyć?

– Gdy tylko dokończymy przygotowywanie statku. Zleciłam to, przewidując twój rychły powrót.

– Byłaś pewna, że się zgodzę? – pytam z uśmiechem.

– Nie miałam pewności, a nadzieję. Dziękuję, Sorindo. Naprawdę. Bardzo chciałabym płynąć z wami.

Uświadamiam sobie, że Alosa potrzebuje zapewnienia.

– Nie kłopocz się tym. Wszystkim się zajmę. Znajdę je.

Kiwa głową.

– Wiem, że tak. – Następnie, jakby coś zaświtało jej w głowie, sięga pod biurko i wyjmuje długie, cienkie pudełko. – Prawie zapomniałam. Mam coś dla ciebie.

Podchodzę powoli, starając się zachować jak największą odległość od Kearana, który siedzi przed biurkiem królowej.

– Śmiało. Otwórz – zachęca Alosa.

Przesuwam więc umieszczoną z przodu zasuwkę, po czym unoszę wieko.

Zawartość zapiera mi dech.

To rapier. Długi, smukły, śmiertelnie ostry. Osłona na dłoń błyszczy, jakby zalano w żelazie pokruszone klejnoty. Wewnętrzne osłonki ukształtowano tak, aby wyglądały jak fale oceanu. Kiedy jej dotykam, muskam palcami skórę tak miękką, że można pomylić ją z aksamitem. Szabla jest niesamowicie lekka, gdy ją podnoszę. Sprawdzam ją, naprawdę zdaje się być przedłużeniem mojej ręki.

– Chyba nie sądziłaś, że zapomniałam o twoich urodzinach, co? – pyta Alosa.

Przez chwilę nie potrafię wydobyć z siebie słowa.

– Dziękuję.

– Dla ciebie wszystko co najlepsze.

– Masz urodziny? – pyta Kearan.

– Możesz odejść, Kearanie – rzuca Alosa. – Przygotuj się do rejsu.

– Tak jest – mówi, wstając.

Obserwujemy z Alosą, jak wychodzi i zamyka za sobą drzwi.

– Czy mogę cię poprosić o radę, nim spotkasz się z załogą? – pyta.

– Oczywiście – odpowiadam, nadal podziwiając moją nową broń.

– Nie wątpię, że będziesz dobrym kapitanem, Sorindo, ale pamiętaj, że załoga zawsze będzie na ciebie patrzeć. Nie ukrywaj się przez cały czas. Twoja obecność doda im otuchy w trudnych chwilach. Ośmieli ich twoja zachęta. Pamiętaj, że ważne jest to, żeby było cię widać i słychać.

Spoglądam na nią.

– Będę okropnym dowódcą.

Kręci głową.

– Jesteśmy w stanie dokonać niemożliwego, gdy inni na nas liczą. Będziesz popełniać błędy. Nie unikniesz ich. Ale jeśli coś się stanie, wybacz sobie, a następnym razem bardziej się postaraj. Jestem pewna, że w kluczowej sytuacji staniesz na wysokości zadania.

– Ty nigdy nie popełniałaś błędów.

Parska śmiechem.

– Pływanie we flocie ojca nie było błędem? A co powiesz na to, że naraziłam całą załogę na niebezpieczeństwo, żeby ratować matkę? Albo kiedy zginęła Lotiya, bo nalegałam, żebyśmy zatrzymały się na nieznanej wyspie i zdobyły nowy maszt? Albo kiedy doprowadziłam do śmierci Derosa, bo nie odpowiadałam wystarczająco szybko na pytania ojca?

Milczę.

– Wyrzuty sumienia są zdrowe, gdy sprawiają, że lepiej sobie radzimy, ale nie pozwól, żeby cię zżerały.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej

 

 

 

Tytuł oryginału: Vengeance of the Prate Queen

 

Copyright © 2023 by Tricia Levenseller

Published by arrangement with Feiwel & Friends, an imprint of Macmillan Publishing Group, LLC.

All rights reserved.

 

Copyright for the Polish edition © 2023 by Grupa Wydawnicza FILIA

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiekformie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to takżefotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwemnośników elektronicznych.

 

Wydanie I, Poznań 2023

 

Projekt okładki: © Anna Szkatulska

 

Redakcja, korekta, skład i łamanie: Editio

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:

„DARKHART”

Dariusz Nowacki

[email protected]

 

eISBN: 978-83-8357-163-8

 

 

Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.

ul. Kleeberga 2

61-615 Poznań

wydawnictwofilia.pl

[email protected]

 

SERIA: HYPE