Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
17 osób interesuje się tą książką
Emilia wiedzie spokojne, lecz samotne życie. Małe miasteczko z niewielką księgarnią, w której teraz pracuje, to wybór, jakiego dokonała kilka lat wcześniej, chcąc zacząć wszystko od nowa.
Zbliżają się kolejne święta Bożego Narodzenia. Trudny czas, jeśli nie ma się bliskich, ale dla Emilii to nic nowego. Gdy któregoś dnia w księgarni zjawia się Łucja, coś się jednak zmienia. Dziewczynka szuka pewnej książki – chce poznać tajemnice domu, w którym mieszka. Ulica Jaśminowa to stare wille, a każda z nich ma swoją historię. Kim była Ludmiła, która kiedyś mieszkała w domu Łucji? Co łączy losy jej rodziny z albumem, który zostawił Łucji ojciec? Do kogo powinny trafić stare fotografie?
Te święta niespodziewanie mogą zmienić życie Emilii. Jednak tylko do niej należy decyzja, czy jest gotowa i czy ma odwagę przyjąć niespodzianki i prezenty, jakie szykuje jej los.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 527
Opracowanie graficzne okładki:
Emotion Media Pamela Magierowska-Kobus
Ilustracja na okładce:
iStock; 123RF
Redaktor prowadząca:
Alicja Oczko
Opracowanie redakcyjne:
Elżbieta Derelkowska
Korekta:
Kinga Dolczewska
© 2024 by Anna Bichalska
Copyright © for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2024
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych lub umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
HarperCollins jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC.
Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
ul. Domaniewska 34a
02-672 Warszawa
www.harpercollins.pl
ISBN: 978-83-8342-889-5
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek
Dla tych, którzy nie wierzą już w żaden rodzaj magii,
choć czasem chcieliby poczuć ją chociaż przez chwilę.
I dla tych, którzy widzą ją każdego dnia, w każdej najdrobniejszej rzeczy.
Ludmiła, 1945
Ludmiła brnie przed siebie. Buty zapadają się w głębokim śniegu. Są na nią o wiele za duże, ale swoich nie wcisnęłaby już na stopy. Dawno z nich wyrosła. Sama nie wie, ile to już trwa, ile już tak idzie. Straciła poczucie czasu. Wydaje jej się, że błąka się od zawsze. Dni, miesiące, a może już lata? Może idzie tak przez całe życie, zestarzała się, nie ma już trzynastu lat, ale dziewięćdziesiąt. Może dlatego tak ciężko jej się poruszać, coraz trudniej, a nogi ma jak z kamienia. Wokół tylko biel i ciemne nagie drzewa. Biel i czerń. Jakby świat stracił kolory, niczym w jakiejś ponurej baśni. Przez całą drogę opowiadała sobie bajki, żeby jakoś posuwać się dalej, nie stracić świadomości. Przywoływała wszystkie z pamięci, wywoływała wspomnienia tamtych zim sprzed kilku lat, kiedy siedzieli przy kominku i opowiadali sobie historie. Byli tam wszyscy. Mama i tata, Henio, Marianka i Józek, ciocia i wujek. A teraz nie ma nikogo. Gdzie byli teraz mama, tata i jej rodzeństwo? Czy żyli jeszcze? Czy jeszcze ich kiedyś zobaczy? A może już dawno zniknęli z tego świata? Może została już tylko ona. I to ciche zawiniątko, które dźwiga. Tak ciche, że boi się zajrzeć. Boi się sprawdzić… Myśli o książce schowanej pod kożuchem. Zna te historie na pamięć, przez ostatnich kilka lat chowała się w nich jak w innej rzeczywistości, były dla niej ucieczką. Kiedy czytała, czas i miejsce nie miały znaczenia. Ale teraz nawet one już jej nie uratują. Zapada się głęboko w śnieg, zimno przenika ją do szpiku kości, nawet ciepły kożuch niewiele pomaga. To straszne zimno… Chce tylko, żeby było jej choć trochę cieplej. Nie czuje swojego ciała, jest takie ciężkie i obce… Może to już tylko bryła lodu, która porusza się siłą rozpędu? Ludmiła zatrzymuje się i bierze kilka oddechów. Mróz przenika ją całą, zimno przepełnia ją w środku. Ludmiła nie ma już siły. Nie zrobi ani kroku więcej. To na nic. Koniec. Przystaje i szlocha rozpaczliwie. Łzy zamarzają na jej policzkach. Ma ochotę położyć się w śniegu, zakopać się, schować, ale wie, że wtedy będzie już naprawdę koniec. Już się nie podniesie. Dotyka tobołka przewieszonego przez ramię. Czuje jego ciężar. Jeszcze trochę – szepcze w śnieżną pustkę. Dam radę jeszcze trochę. Brnie jeszcze kawałek, ostatkiem sił. Krok za krokiem. Nagle w oddali widzi jakieś światło. Na początku myśli, że jej się tylko wydaje, że to fatamorgana, taka, którą widzą zagubieni na pustyni. Ona też jest na pustyni. Zimnej pustyni. Ale nie… Światełko nie znika, a kiedy Ludmiła powoli się przybliża, staje się wyraźniejsze. Pomiędzy drzewami rozbłyskują kolejne. Ludmiła widzi duży budynek. Musi tam dotrzeć. Da radę. Wstępują w nią nowe siły, nowa nadzieja. Powoli przybliża się do budynku. Staje przed kutą żelazną bramą. Ludmiła zgrabiałymi z zimna rękami popycha ją i idzie odśnieżoną dróżką, wydrążoną w śniegu jak tunel. Z mozołem wspina się po oblodzonych schodkach, przytrzymując się poręczy. Potem wali z całej siły w masywne drzwi. Czy ktokolwiek ją usłyszy? A może to jednak tylko opustoszały stary dom, może nikogo tutaj nie ma? Może przywidziały jej się te światła? Widziała je, bo tak bardzo chciała zobaczyć? Uderza w drzwi jeszcze kilka razy. Zerka na tobołek. Drżącymi zmarzniętymi rękami, z bijącym sercem, rozchyla kolejne warstwy koców. Odsłania bladą dziecięcą twarzyczkę. Oczy są zamknięte, twarz dziecka nieruchoma jak maska. Ludmiła ostrożnie dotyka maleńkiego policzka i bladych ust. Małe ciało chyba się porusza. Słyszy też ciche kwilenie. A może jej się tylko zdaje? Może to tylko jakieś echo, które zostało w jej w głowie? Tak jak tamten krzyk. Może już od dawna niesie w tobołku tylko martwą, zimną bryłkę lodu? Może sama też jest już zimna i martwa? Może jest już tylko duchem błądzącym bez końca po tym pustkowiu? Nagle słyszy, że ktoś otwiera masywne drzwi. Patrzy w napięciu w ich stronę. Widzi przed sobą jakąś postać. Nie potrafi jej rozpoznać. Miga jej przed oczami, kręci jej się w głowie. Ktoś ją o coś pyta, ale Ludmiła nie może wydobyć z siebie głosu, jakby i on zamarzł. Chwieje się, ledwie trzyma się na nogach. Jest taka zmęczona. Tak bardzo zmęczona… Znowu słyszy kwilenie. Ciche. Cichuteńkie.
– Dobry Boże… – dociera do niej jeszcze, ale ledwo już wychwytuje te słowa, słyszy je jakby z oddali, zza grubej ściany. – Potrzebna pomoc. Szybko! – woła ktoś.
Potem nogi odmawiają jej posłuszeństwa i upada. Ostatnie, co słyszy, to tupot czyichś stóp. Później wszystko znika.
Emilia
Łucja pojawiła się pod koniec listopada, wkraczając w moje życie pewnego deszczowego, szarego dnia. Przyniosła ze sobą pewną zagadkę. I odrobinę magii. To był jeden z tych ponurych listopadowych dni, które tak ciężko przetrwać, a brak słońca bardzo daje się we znaki. Kiedy szłam do księgarni, zaczął padać deszcz, więc nasunęłam na głowę kaptur płaszcza. Powróciły myśli o przeszłości. Ostatnio te myśli pojawiały się częściej niż zazwyczaj. Częściej myślałam też o pani Ludmile. Choć upłynęło tyle lat, nadal za nią tęskniłam. Zresztą, gdyby nie ona, nie byłoby mnie tutaj. Prawdopodobnie moje życie potoczyłoby się zupełnie inaczej. Zawsze fascynowało mnie, jak jedna osoba albo jedno na pozór nieistotne wydarzenie potrafi sprawić, że nasze życie skręci w zupełnie innym kierunku. I jak jednak wiele zależy od przypadku, mimo całego wpływu, jaki mamy na własny los. Albo tego, co być może błędnie nazywamy przypadkiem.
Mijałam znajome budynki, uliczki, sklepiki, szyldy. Czasami nie mogłam uwierzyć, że upłynęły już prawie trzy lata, odkąd tu zamieszkałam. Trzy lata temu podjęłam jedną z trudniejszych decyzji w życiu. Wciąż pamiętam tamten dzień. Pospieszne pakowanie się, strach, obawy, wahanie, ale i gdzieś w głębi duszy pewność, że dobrze robię. Po tych trzech latach upewniłam się, że miałam rację. Nie było wtedy lepszego wyjścia.
Stanęłam przed starymi drzwiami księgarni i przesunęłam ręką po zdobieniach. Drzwi zachowały się tutaj oryginalne – ponadstuletnie. Magda pokazywała mi je nawet na zdjęciu, które znalazła w jakimś artykule w przedwojennej gazecie i na kilku starych fotografiach. Kiedyś, przed wojną, też była tutaj księgarnia, później lokal pełnił różne funkcje, teraz powróciły książki. Zerknęłam na szyld wymalowany ozdobnymi litrami: Zagubione Strony. Księgarnia i antykwariat. Szczerze kochałam to miejsce. Pamiętam tamten pierwszy dzień, kiedy tutaj przyjechałam. Czułam się rozbita i zagubiona. Wiedziałam, że muszę znaleźć jakiś nocleg, coś zaplanować. Błądziłam nieznanymi jeszcze wtedy uliczkami miasteczka, zastanawiając się, co dalej. W walizce miałam trochę ubrań, najpotrzebniejsze rzeczy, pieniądze, tamtą starą książkę z baśniami, którą podarowała mi lata temu pani Ludmiła, jej listy i pocztówki. Nagle dostrzegłam ten szyld. Od razu poczułam ochotę, żeby wejść do środka. To miejsce mnie dosłownie wołało. Rzadko doświadczam czegoś takiego, ale wtedy tak właśnie było. Teraz wyjęłam klucze z torebki i odszukałam właściwy. Pchnęłam masywne stare drzwi, zupełnie jak za pierwszym razem. Przypomniałam sobie tamten dzień. Wtedy, tak jak teraz, poczułam intensywny zapach książek i starego drewna. Miałam wrażenie, że znalazłam się w bibliotece sprzed stu lat, jakbym po otwarciu drzwi nagle przeniosła się w czasie. Duże ciemne regały, zabytkowe stare meble i reszta wystroju nadawały miejscu niesamowity klimat. Niemal spodziewałam się, że zobaczę starszego jegomościa w surducie i kapeluszu albo elegancką kobietę w starodawnej sukni. Spojrzą ze zdziwieniem na moje dżinsy i kurtkę, na tego dziwnego gościa z przyszłości, zagubionego podróżnika w czasie. Albo zaraz po prostu się obudzę i okaże się, że tylko mi się to wszystko śni – przemknęło mi przez głowę i poczułam ucisk w żołądku. Może nawet śni mi się mój wyjazd. Może nadal tkwię w tamtym mieszkaniu, w tamtym życiu. Obudzę się, a potem zacznie się kolejny szary dzień, podobny do wielu innych. Chodziłam wśród regałów jak zaczarowana, chciałam zagubić się na chwilę wśród książek. Przypomniałam siebie tamte popołudnia, kiedy przesiadywałam w księgarni pani Ludmiły. Czułam się tam bezpiecznie i tak samo było tutaj. Te miejsca miały w sobie coś pokrewnego. I nie była to sama obecność książek, ale pewien specyficzny nastrój, klimat miejsca, które stworzone zostało z pasją i zaangażowaniem. Takiego, w które ktoś włożył serce. Czuło się tutaj to wszystko wyraźnie. Rozejrzałam się, ale nie było nikogo. Pomieszczenie zdawało się puste. Chodziłam wśród regałów i od czasu do czasu brałam z półki którąś z książek. Chciałam wybrać sobie coś do czytania. Kiedy się pakowałam, zabrałam ze sobą tylko kilka ulubionych i ważnych dla mnie, dla innych nie starczyło miejsca. Zresztą nie miałam ich w mieszkaniu zbyt wiele, większość została u rodziców. Karol, kiedy zobaczył, ile ich mam, stwierdził, że zajmą zbyt wiele przestrzeni. Po resztę miałam wrócić, kiedy przeprowadzimy się do większego mieszkania, co planowaliśmy w bliżej nieokreślonej przyszłości. Przez ten cały czas, kiedy byliśmy razem, wszystkie książki tkwiły w pudłach w piwnicy rodziców. Tamtego dnia w księgarni podeszłam do regału, na którym wypatrzyłam zbiory baśni. Przesunęłam palcem po grzbietach książek i sięgnęłam po stare wydanie Królowej Śniegu Andersena. Znałam wiele wydań, ale tego akurat nie kojarzyłam. Zaczęłam kartkować książkę, kiedy mój wzrok przyciągnął stojący obok niewielki stolik i ustawione przy nim dwa fotele z kwiatowym motywem na obiciach. Na stoliku stało kilka filiżanek i uroczy kolorowy imbryk z karteczką: „Herbata na wszelkie smutki. Spróbuj. :)”. Kącik wyglądał naprawdę przytulnie i zachęcająco, więc niewiele myśląc, usiadłam tam z książką. Popatrzyłam na imbryk i nalałam sobie trochę herbaty. Miała piękny, intensywnie zielony kolor i była jeszcze ciepła. Smakowała owocowo z kwiatowymi nutami – wydawało mi się, że wyczułam ananasa, wiśnię, jaśmin i różę. Popijałam herbatę i przeglądałam książkę, kiedy usłyszałam czyjś głos.
– Dzień dobry. Pani tu chyba po raz pierwszy? Może w czymś pomóc?
Uniosłam głowę i zobaczyłam ciemnowłosą kobietę. Wyglądała na sporo starszą ode mnie. Mogła mieć około czterdziestki. Uśmiechnęła się. Nie był to wyuczony uśmiech sprzedawcy. Wyczuwałam w nim szczerość, a w jej oczach widziałam zaciekawienie.
– Rzeczywiście, jestem tutaj po raz pierwszy. Chciałam trochę się rozejrzeć i wybrać sobie parę książek.
– Niech się pani w takim razie nie spieszy. Gdyby pani czegoś potrzebowała albo szukała konkretnego tytułu, chętnie pomogę.
Odeszła, a ja znów się rozejrzałam. Mój wzrok padł na stary sekretarzyk, który stał niedaleko fotela. Zauważyłam na nim kałamarz z atramentem, kilka wiecznych piór, papier listowy i koperty. Wszystko musiało pełnić funkcję dekoracji. Na sekretarzyku leżało też kilka książek w niewielkim stosiku. Moją uwagę przyciągnęła jedna z nich, która została położona i wyeksponowana na środku. Z zaskoczeniem i podekscytowaniem wpatrywałam się w znajomy tytuł. Podeszłam i pogładziłam wytłoczenia i zdobienia na skórzanej okładce. Potem przesunęłam palcami po tytule i odczytałam go w myślach – Księga zagubionych baśni. Przekartkowałam ją ostrożnie. Wydawała się identyczna jak egzemplarz, który miałam. Chociaż tutaj było o wiele więcej braków niż w moim.
– Nie jest kompletna, brakuje wielu stron – usłyszałam za sobą znajomy już głos. – Nigdzie nie natrafiłam na inny egzemplarz tej książki, więc nie mogę ich uzupełnić. To od tego wzięła się zresztą nazwa.
Odwróciłam się i spojrzałam na nią pytająco.
– Zagubione strony. Nazwa księgarni – wyjaśniła. – Dawno temu przez przypadek trafiłam na tę książkę. Od razu przyciągnęła mój wzrok ze względu na tytuł i te piękne zdobienia. Widać tu starą introligatorską robotę z artystycznym zacięciem.
– To prawda. Jest piękna – zgodziłam się, gładząc okładkę.
Nie powiedziałam wtedy jeszcze, że mam identyczną książkę. Zrobiłam to dopiero jakiś czas później.
– Zresztą te baśnie też są niezwykłe. Bardzo lubię do nich wracać. Zawsze czytam je w grudniu. Mają przepiękny klimat. Szkoda, że brakuje stron… No, ale wtedy nie byłoby nazwy – uśmiechnęła się. – Magda – dodała, podając mi rękę.
– Emilia – przedstawiłam się i rozejrzałam jeszcze raz po wnętrzu. – Pięknie tutaj. Bardzo klimatycznie. Kiedy tylko zobaczyłam szyld i zajrzałam przez witrynę, musiałam wejść do środka.
– Dzięki. Cieszę się, że ci się tu podoba. To miejsce to było moje marzenie od lat. Czasami jeszcze wciąż nie mogę uwierzyć, że udało mi się je zrealizować.
Zostałam wtedy jeszcze przez jakiś czas. W międzyczasie pojawiło się kilku klientów. Widać było, że większość z nich dobrze zna właścicielkę księgarni, bo ucinali sobie przyjacielskie pogawędki. Później pojawił się mężczyzna z około półtorarocznym dzieckiem. Dziewczynka podbiegła do właścicielki z radosnym okrzykiem: „Mama!”, a kobieta z uśmiechem wzięła ją na ręce. Przyglądałam się tej scenie z lekkim ukłuciem gdzieś w środku. Myślałam, że już pogodziłam się z tym, co stało się wcześniej, ale jednak czasami ciągle bolało. Potrafiło mnie dopaść w najmniej oczekiwanych momentach. Teraz jednak trochę lepiej potrafiłam już sobie z tym radzić. A może tylko lepiej udawać, że sobie radzę? W końcu zdecydowałam, że powinnam już iść, bo i tak za bardzo się zasiedziałam.
– Jesteś przejazdem? – Magda zerknęła na moją walizkę. – Gdzie się zatrzymujesz?
– Nie wiem. Jeszcze czegoś szukam.
Poleciła mi niewielki pensjonat, który znajdował się niedaleko.
– Przytulnie, miło, dobre jedzenie i do tego niedrogo – zachęcała.
– Dziękuję. Poszukam.
– Mam nadzieję, że wpadniesz tu jeszcze – powiedziała, kiedy położyłam książki na ladzie.
– Na pewno – odpowiedziałam z przekonaniem, choć wtedy nie byłam pewna, jak długo zostanę w miasteczku. Może tylko kilka dni, może tygodni. Musiałam przemyśleć, co dalej. Ale wiedziałam już, że zajrzę jeszcze do księgarni. Naprawdę spodobało mi się to miejsce. No i ta książka… Czy to przypadek?
Magda podała mi rachunek, a dziewczynka wyciągnęła w moją stronę rączkę z kolorową zakładką z logo i zdjęciem księgarni.
– I to! – zawołała.
– No tak, byłabym zapomniała, ale Hania mi tu bardzo pomaga i o wszystkim pamięta. – Magda uśmiechnęła się i pogładziła córeczkę po włosach.
Malutka wpatrywała się we mnie wielkimi jasnymi oczami. Była naprawdę urocza.
– Wspaniała pomocnica. Dziękuję – powiedziałam i wsunęłam zakładkę do książki.
Kiedy wychodziłam, dostrzegłam w oknie witryny karteczkę. Może pojawiła się w międzyczasie albo po prostu wcześniej nie zwróciłam na nią uwagi. Przez chwilę wpatrywałam się w te kilka zdań:
Zatrudnię osobę do pomocy w księgarni. Warunek konieczny: pasja i miłość do książek. Może Zagubione Strony to miejsce właśnie dla Ciebie? O szczegóły pytaj w środku. Zapraszam.
Magdalena
Ta karteczka sprawiła, że wróciłam tam kolejnego dnia. I być może spowodowała też, że zostałam tutaj przez trzy kolejne lata. Magdalena zgodziła się mnie przyjąć, kiedy tylko trochę porozmawiałyśmy. Mówiła potem, że od razu miała co do mnie dobre przeczucia, które zresztą później się potwierdziły. Ja też od razu ją polubiłam i bardzo dobrze nam się pracowało. Zaprzyjaźniłyśmy się przez te lata i stała mi się bliska. Choć ani jej, ani Milenie i Kindze, z którymi zaprzyjaźniłam się trochę później, nie mówiłam zbyt wiele o sobie, zwłaszcza o przeszłości. Czasami chciałam, ale chyba nie potrafiłam. Coś się we mnie blokowało. Unikałam tematu. Miałam jednak wrażenie, że one to wyczuwają i dlatego nie naciskają.
Kiedy teraz weszłam do księgarni, Magdy jeszcze nie było, dziś miała przyjść później. Pierwsze osoby pojawiały się też przeważnie w późniejszych godzinach. Zazwyczaj byli to stali klienci. Przychodzili tutaj regularnie, znałam ich dość dobrze i lubiłam większość z nich. Nowe albo przypadkowe osoby pojawiały się o wiele rzadziej. Czasami trafiał się ktoś trudny i nieprzyjemny, ale przez te kilka lat nauczyłam się, jak postępować z takimi klientami. Na szczęście rzadko taki ktoś pojawiał się tu ponownie. Może na tym między innymi polegała magia tego miejsca. Zazwyczaj przyciągało odpowiednie osoby. Takie, które potrafiły docenić jego wyjątkowy klimat. Inne wybierały raczej którąś z większych księgarni sieciowych znajdujących się w miasteczku. Powiesiłam płaszcz, żeby wysechł, i poszłam na zaplecze wstawić wodę na herbatę. Potrzebowałam czegoś rozgrzewającego. Kiedy herbata się zaparzała, zerknęłam na wystawowe okno. Kotka już tam była. Czekała spokojnie i patrzyła na mnie intensywnie zielonymi oczami. Pojawiła się po raz pierwszy trzy tygodnie temu. Siedziała na parapecie po drugiej stronie witryny i patrzyła na mnie wyczekująco. Była piękna, miała dymne umaszczenie z ciemnymi prążkami i lekko puszystą sierść. Jedyny uszczerbek na tym pięknym wizerunku stanowiło naderwane prawe ucho – brakowało kawałka u góry. Może straciła je w jakimś wypadku albo w walce. Nie byłam pewna, czy ma dom. Nie wyglądała na zaniedbaną, ale odkąd pojawiła się tu po raz pierwszy, przychodziła codziennie rano i czekała, aż dam jej coś do jedzenia. Otworzyłam drzwi, a kotka jak duch wsunęła się do środka. Była bardzo nieufna i stroniła od dotyku. Nie bała się mnie panicznie, nie uciekała, ale kiedy chciałam ją pogłaskać, odsuwała się na bezpieczną odległość. Dałam więc za wygraną i nie próbowałam jej dotykać. Może zresztą lepiej, że nie ufała ludziom, skoro chodziła samopas. Poszłam na zaplecze po puszkę z kocią karmą i napełniłam miskę. Kotka popatrzyła na mnie z wdzięcznością i zabrała się za jedzenie. Później towarzyszyła mi jeszcze przez jakiś czas, kiedy piłam herbatę. Najbardziej lubiła ten zaciszny kącik w głębi, który spodobał mi się za pierwszym razem, kiedy tutaj trafiłam. Od kilku tygodni stawiałam filiżankę na stoliku, nalewałam trochę z imbryka i siadałam w fotelu. Kotka układała się na drugim. Myła się, trochę drzemała, a czasem siedziała i obserwowała mnie uważnie. Trochę rozmawiałyśmy. To znaczy ja mówiłam, opowiadałam o czymś, ona czasem przytakiwała lub zaprzeczała miauknięciem. To, że gadam z kotem, nie wydawało mi się niczym szczególnym, chociaż niektórzy pewnie uznaliby to za dziwactwo. Patrzyła mi prosto w oczy, jakby chciała przejrzeć mnie na wylot. Miałam zresztą wrażenie, że jej się to udało. Że potrafiła wyczytać ze mnie więcej niż niejeden człowiek. W końcu, jak zawsze, kiedy dopijałam już herbatę, przeciągała się i ruszała w stronę drzwi. Miauknęła kilka razy – krótko, ponaglająco. Wtedy otwierałam. Zanim wyszła, patrzyła na mnie przez chwilę. A potem znikała za drzwiami jak jesienny duch. Nie nadałam jej żadnego imienia. Nie chciałam tego robić, wtedy mogłabym się do niej za bardzo przywiązać. A przecież mogła zniknąć w każdej chwili. Tak nagle, jak się pojawiła. Już kiedyś zbyt szybko nadałam komuś imię.
Lubiłam te poranki, kiedy mogłam pobyć tu chwilkę sama, mieć całe to miejsce tylko dla siebie. Jeszcze przez chwilę wpatrywałam się w deszczowy jesienny krajobraz za oknem i ludzi, który mijali witrynę. Później musiałam przejrzeć katalogi i rozpakować kilka pudeł z nowymi książkami. Porządkowałam książki na półkach, kiedy do sklepu ktoś wszedł. Zobaczyłam dziewczynkę. Nie byłam pewna, ile może mieć lat. Dziesięć, jedenaście? Miała długie jasne włosy, brązowy, sprawiający wrażenie nieco starodawnego płaszcz, i czerwoną czapkę. W ręku ściskała czerwony parasol w białe kropki, a na szyi miała szalik o takim samym wzorze i kolorze. Tornister, który nosiła na plecach, też był starodawny, w stylu retro. Te szczegóły ubioru od razu rzuciły mi się w oczy, chociaż dopiero później uświadomiłam sobie dlaczego. Złożyła parasol i postawiła go obok wieszaka na płaszcze. Rozejrzała się trochę niepewnie.
– Dzień dobry – powiedziała, kiedy mnie dostrzegła.
– Dzień dobry – uśmiechnęłam się.
Chciałam zapytać, czy w czymś pomóc, ale już zniknęła między półkami. Wiedziałam z doświadczenia, że czasami lepiej dać ludziom trochę czasu, żeby mogli się w spokoju rozejrzeć. Dziewczynka chodziła od regału do regału, czasami przystawała na dłużej. Nie widziałam jej, ale rozpoznawałam to po skrzypieniu podłogi. Przeszła do części, w której mieliśmy stare książki. Zauważyłam, że dziewczynka stoi przy sekretarzyku i przegląda starą książkę z baśniami, Księgę zagubionych baśni, taką samą jak egzemplarz, który dostałam kiedyś od pani Ludmiły.
– Tata mówił, że jestem trochę do niej podobna – powiedziała, kiedy zobaczyła, że jej się przyglądam.
Podeszłam bliżej i zauważyłam, że przypatruje się ilustracji w książce. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, dlaczego ubiór dziewczynki tak bardzo zwrócił moją uwagę. Dziewczynka na ilustracji, bohaterka książki, miała długie jasne włosy, czerwoną czapkę, brązowy płaszcz, na plecach tornister, a na szyi czerwony szalik w białe kropki.
– Rzeczywiście. Bardzo ją przypominasz. – Przyjrzałam się dziewczynce uważniej i zobaczyłam, że miała nawet nieco podobne rysy twarzy jak dziewczynka na ilustracji. Wydało mi się to niesamowite. Jakby stanęła przede mną postać żywcem wyjęta z książki.
– Specjalnie tak się ubieram – wyjaśniła. – Pomyślałam, że to zabawne być postacią z książki. To trochę tak, jakbym grała rolę w przedstawieniu.
– Podobieństwo jest naprawdę niesamowite – przyznałam z uśmiechem. – Jak masz na imię?
– Łucja. Jak ta Łucja z Opowieści z Narnii. Bardzo lubię tę serię. Najbardziej pierwszą część. Czytałam wszystkie już mnóstwo razy.
– Ja też, kiedy byłam mała, czytałam je wiele razy. Teraz też od czasu do czasu do nich wracam.
– Tylko niech pani nie mówi na mnie Lusia. Albo, co gorsza, Łucka czy Łusia – zastrzegła. – To pierwsze jest już zbyt dziecinne, a pozostałych naprawdę nie cierpię.
– Rozumiem. Tylko Łucja.
– A pani jak ma na imię? – zainteresowała się.
– Emilia. Możesz mówić na mnie jak chcesz – dodałam z uśmiechem.
– To tak jak Emilka ze Srebrnego Nowiu. Tę serię też lubię.
– Chyba dużo czytasz, co? – zagadnęłam.
– Sporo. Znam bardzo wiele historii.
Przyjrzałam się jej uważniej.
– Bywałaś tu już wcześniej? – zapytałam. – Wydaje mi się, że cię skądś znam. – Zerknęłam na Księgę zagubionych baśni. – To znaczy, nie tylko z książki.
– Czasami przychodziłam z tatą… – odpowiedziała i nagle z jakiegoś powodu posmutniała. – Ale nie byłam tu już długo. Ponad rok.
Zerknęła na okno przy regale, za którym mignął jakiś przechodzień. Deszcz przestał padać, ale wciąż było szaro i ponuro.
– Muszę już iść – powiedziała nagle i szybkim krokiem ruszyła w stronę wyjścia. – Do widzenia! – zawołała jeszcze i już po chwili zobaczyłam, jak mój niezwykły gość znika za drzwiami. Polubiłam tę dziewczynkę, choć wydawało mi się, że był w niej jakiś smutek. Ale może tylko odniosłam takie wrażenie? Miałam nadzieję, że jeszcze się tu pojawi.
Niedługo później przyszła Magda ze swoją kilkuletnią córeczką.
– Ciocia Emilka! – zawołała radośnie Hania na mój widok. – Patrz, mam nowe kolorowanki!
Hania zazwyczaj była o tej porze w przedszkolu, ale od kilku dni miała katar, więc Magda zabierała ją ze sobą. Hania lubiła nam pomagać w księgarni i traktowała to z przejęciem, a klienci ją uwielbiali. Była rozgadaną, żywiołową i radosną dziewczynką, która jak nikt potrafiła zjednać sobie ludzi.
– Super, dasz mi też trochę pokolorować? – Pogładziłam ją po włosach, oglądając malowanki.
– No pewnie! Ty umiesz ładnie kolorować. Zostawię ci, ciociu, to z pieskiem i kotem. I z tym domkiem – zdecydowała.
– Dziękuję. Pokolorujemy je później razem, zgoda?
Pokiwała głową i pobiegła za ladę, gdzie miała własny mały stolik, krzesełko i cały zapas kredek.
– Od jutra Szymon się nią zajmie, wziął trochę wolnego – powiedziała Magda, wieszając płaszcz. – To dobrze, bo będę miała niedługo jeszcze jedną rzecz do zrobienia. Chociaż zastanawiam się, czy tego jednak nie przełożyć. – Wyglądała na przygnębioną i zmęczoną, co trochę mnie zaniepokoiło. – Wypadło mi jeszcze parę rzeczy i nie wiem, czy dam z tym teraz radę.
– A o co chodzi?
– Umówiłam się z kimś, że przejrzę zbiór starych książek, zrobię spis, uporządkuję. Będę mogła też wybrać do antykwariatu to, co mnie zainteresuje. Ale tata gorzej się poczuł. Zasłabł ostatnio.
– Wszystko w porządku? – zaniepokoiłam się.
– Wygląda na to, że to nie było nic poważnego, ale mają mu zrobić jeszcze dokładne badania, żeby nic nie przeoczyć. Został w szpitalu. Do tego doszło mi jeszcze parę innych rzeczy. Czas mi się ostatnio skurczył. Dlatego zastanawiam się, czy jednak nie zadzwonić i nie odwołać na razie porządkowania tego zbioru. Tylko że później są święta i musiałbym przełożyć to aż na styczeń. Trochę mi głupio, bo jednak obiecałam, że zrobię to w grudniu.
– Dużo jest tych książek?
– Właśnie chodzi o to, że całe mnóstwo. – Westchnęła. – To robota na dłużej. Słyszałaś o tutejszej Bibliotece Bezdomnych Książek?
– O czym? – zdziwiłam się.
– To takie miejsce, gdzie można oddawać książki, których już nie chcesz albo nie potrzebujesz. Założył je kiedyś jeden z moich klientów. Każdy może tam też przyjść i wziąć sobie coś za darmo. Ludzie często oddają tam na przykład książki po zmarłych, czasami to całe biblioteczki, albo takie, na które nie mają już miejsca. Przez lata nazbierało się naprawdę dużo, powoli zaczyna już brakować miejsca. Trzeba to przejrzeć i uporządkować. Pan Lucjan, który wcześniej się tym zajmował, zmarł rok temu. Jego syn, który teraz tutaj mieszka, poprosił mnie, żebym mu w tym pomogła. W zamian mogę wziąć, co tylko zechcę, jeśli uznam, że nadaje się do antykwariatu.
– Nie słyszałam wcześniej o tym miejscu. Gdzie to jest? – zaciekawiłam się.
– Na ulicy Jaśminowej.
Ulica Jaśminowa była starą, bardzo klimatyczną brukowaną uliczką z przedwojennymi domami. Znajdowała się niedaleko centrum, ale było tam zacisznie. Doskonale ją kojarzyłam, bo od jakiegoś czasu mieszkała tam jedna z moich przyjaciółek – Milena. Byłam ciekawa tej Biblioteki Bezdomnych Książek. Nazwa brzmiała trochę jak z bajki, a ja lubiłam bajki, nawet jeśli nie bardzo w nie już wierzyłam.
– A gdybym ja to wszystko przejrzała? – zaproponowałam.
– Zrobiłabyś to? – Magda popatrzyła na mnie z nadzieją. – Nie chcę cię w to pakować. To zajmie na pewno sporo czasu.
– Czemu nie? Mam akurat czas i lubię szperać w starych książkach. Może znajdę tam coś naprawdę ciekawego?
– Dzięki. – Odetchnęła z ulgą. – Naprawdę mnie ratujesz. Umówiliśmy się na czwartek. Miałam przychodzić codziennie na trochę popołudniami, aż się z tym uporamy. Częścią ma się zająć syn Lucjana w wolnej chwili. Nie wiem, jak wiele czasu będzie na to potrzeba. Gdybyś jednak miała dość, daj znać. Przejmę to. I dołączę do ciebie, jak tylko będzie u mnie lepiej z czasem. Obiecuję.
– Nie martw się. Dam sobie radę – uśmiechnęłam się uspokajająco.
– W to nie wątpię. Daj tylko znać, gdyby to cię jednak męczyło. Na dłuższą metę może być to nużące.
Popołudnie w księgarni upłynęło szybko, pojawiło się kilku stałych klientów, w tym pani Rozalia, która mieszkała na górnym piętrze kamienicy i przychodziła prawie codzienne. Tym razem pojawiła się z przyjaciółką, panią Hortensją. Bardzo lubiłam obie starsze panie, a ich wizyty zawsze poprawiały mi humor. W domu pani Hortensji na Jaśminowej bywałam teraz dość często, odkąd zamieszkała tam Milena z córeczką. Uwielbiałam ten dom szczególnie wiosną i latem, bo pani Hortensja miała ogród jak z bajki. Teraz, późną jesienią, tęskniłam za tamtą bujną zielenią i kolorami. Wszystko powoli zapadało w letarg.
Po zamknięciu księgarni ruszyłam znajomymi uliczkami. Było już ciemno, w oknach paliły się światła. Znów zaczęło padać. Na szczęście mieszkałam niedaleko. Mieszkanie było nieduże, ale bardzo je polubiłam i cieszyłam się, że mam swój kąt. Właścicielka, znajoma jednej z klientek księgarni, od lat mieszka za granicą i wynajęła mi je za niewielką opłatą. Nie chciała go na razie sprzedawać, ale zależało jej, żeby ktoś zaufany go doglądał. Mogłam też urządzić się po swojemu. Po raz pierwszy nikt mi niczego nie narzucał. Paradoksalnie tutaj, w tym pustym mieszkaniu, byłam mniej samotna niż wtedy, kiedy nie mieszkałam sama. W tym wnętrzu czułam się dobrze i bezpiecznie. Lubiłam ciszę i spokój, a po pracy potrzebowałam chwilę odetchnąć. Jednak bywało, że samotne wieczory i puste mieszkanie trochę mnie przygnębiały. Ostatnio odczuwałam to dotkliwiej niż wcześniej. Coraz częściej do mojego życia zakradała się jakaś tęsknota, do której nie do końca chciałam się przyznać. Tęskniłam za czymś. Za kimś. Teraz szybko odsunęłam od siebie to pragnienie, upchnęłam je w kąt podświadomości, jak do szafy, i zatrzasnęłam drzwi. Nie mogłam pozwolić, żeby mnie opanowało. Było przecież dobrze. Radziłam sobie. Miałam przyjaciół, pracę, którą lubię, mieszkanie, w którym czułam się dobrze i bezpiecznie, a moje trzydziestoletnie ciało, poza kilkoma wyjątkami nieco uprzykrzającymi życie, było zdrowe i sprawne. Byłam teraz w miejscu o wiele lepszym niż wcześniej. Nie ma co narzekać. Nie trzeba niczego zmieniać. Zerknęłam na kalendarz i westchnęłam. Pojutrze miał zacząć się grudzień. Wcześniej zdecydowałam, że w tym roku pojadę na święta do domu. Nie byłam jednak do końca pewna, czy to dobry pomysł. Ostatnio widywałam rodziców i siostrę ledwo dwa razy w roku, zjawiałam się tylko na krótkie wizyty. To wszystko, na co było mnie stać. Nie chciałam tam zostawać dłużej, choć matka narzekała, że wpadam jak po ogień. Ostatnie dwie wigilie spędziłam sama i choć nie mogłabym tego nazwać radośnie spędzonym czasem, nie było też bardzo źle. Przemyślałam jednak wszystko i doszłam do wniosku, że w tym roku spróbuję. Matka nalegała i prosiła, a ja, chociaż wydawało mi się to w pewien sposób żałosne, po tym, jak mnie traktowała, jednak czasami tęskniłam. To w końcu moja rodzina. Innej nie miałam.
Popatrzyłam na regał z książkami. Sporą część moich zbiorów zajmowały książki z baśniami. Były tam stare i nowe wydania, baśnie ludowe, klasyczne i te całkiem współczesne, z różnych zakątków świata, te bardziej znane i te, o których mało kto słyszał, które udało mi się wygrzebać gdzieś na zakurzonych półkach antykwariatów, na aukcjach internetowych, a czasem nawet wypatrzeć w kartonach przy śmietniku. Nie mogłam przejść obojętnie obok żadnej baśni. Musiałam ją poznać. Nie wiem, dlaczego tak bardzo je lubiłam. Może po prostu kojarzyły mi się z dzieciństwem, z tym czasem, kiedy jeszcze wierzyłam w jakąś magię, w to, że za każdym rogiem może czekać coś niezwykłego, a grudzień miał w sobie większy urok, kiedy jeszcze wciąż czekałam na jakiś cud, który nigdy nie nadszedł. A może dlatego, że wszystkie baśnie miały podobną budowę, było w nich coś powtarzalnego, często pojawiały się te same motywy, niezależnie od tego, gdzie historia miała swój początek. Ta powtarzalność dawała jakiegoś rodzaju bezpieczeństwo. I oczywiście w baśniach jednak zazwyczaj wygrywało dobro, nawet jeśli okazywały się czasem dość ponure i okrutne. Najbardziej lubiłam baśnie, które dała mi pani Ludmiła. Spojrzałam teraz na znajomy grzbiet ze ozdobnym tytułem – Księga zagubionych baśni – i wzięłam książkę do ręki. Parokrotnie próbowałam dowiedzieć się o niej czegoś więcej, miałam nadzieję, że znajdę tytuł i autora, ale nigdy nie natrafiłam na żaden ślad. Nie trafiłam też nigdzie na żaden podobny egzemplarz. Długo myślałam, że być może był to jedyny wolumin tej książki. Myślałam tak, dopóki nie zobaczyłam tego z Zagubionych Stron. Podejrzewałam teraz, że podobnych egzemplarzy mogło być więcej, ale raczej niewiele. Bardzo prawdopodobne, że ktoś je wydrukował i oprawił na własny użytek. Taki przedwojenny selfpublishing wcale nie był rzadki. Pani Ludmiła nie powiedziała mi o tej książce zbyt wiele, wspominała tylko, że to rodzinna pamiątka. Książka nie miała autora ani miejsca wydania, żadnej nazwy drukarni czy wydawcy. Tylko rok poniżej tytułu – 1938. Okładkę zdobiły piękne fantazyjne wytłoczenia. Na pewno była to ręczna i staranna robota introligatorska, widoczna pomimo zniszczeń, które powstały przez lata. Przesunęłam po zdobieniach palcem. Zawsze mnie zachwycały. Kiedy pierwszy raz jako dziecko wzięłam tę książkę do ręki, miałam wrażenie, że trzymam w dłoniach tajemniczą i magiczną księgę. Odłożyłam książkę na stolik przy łóżku. Niedługo grudzień, a ja co roku czytałam te opowiadania właśnie w grudniu. To była już dla mnie pewnego rodzaju tradycja i nie zamierzałam robić wyjątku. Sięgnęłam do jednej z szuflad w komodzie i wyjęłam dużą kopertę, w której trzymałam wszystkie listy i pocztówki od pani Ludmiły. Zaczęła mi je wysyłać, kiedy wyjechała. Koperty i kartki już pożółkły, litery nieco wyblakły, ale słowa wciąż tam były, cząstka pani Ludmiły zachowana na papierze. Kiedy tutaj przyjechałam, czasami zastanawiałam się, czy nie spróbować dowiedzieć się o niej czegoś więcej. Wiem, że jej przeszłość nie była łatwa. Jej dzieciństwo przypadło na czas wojny. Mówiła, że kiedyś wszystko mi opowie, ale nie zdążyła. Pewnego dnia odpowiedź na mój list już nie przyszła. Potem ktoś odesłał mi nieotwartą kopertę z krótką informacją – zawiadomieniem, że pani Ludmiła zmarła dwa tygodnie wcześniej. Miałam wtedy piętnaście lat. To był dla mnie bolesny cios. Dwa lata temu odnalazłam adres, na który wysyłałam listy. To była stara kamienica kilka ulic od księgarni. Weszłam tam, wspinałam się po zakręconych schodach na górne piętro. Odnalazłam tamto mieszkanie. Stałam, wpatrując się w numer na drzwiach. Przez chwilę dałam się ponieść fantazji, że dzwonię, a ona tam jest. Otwiera drzwi i uśmiecha się na mój widok. Oczywiście tak się nie stało. Wcisnęłam przycisk dzwonka. Otworzyła mi młoda kobieta z niemowlakiem na rękach. Dziecko miało na szyi zabrudzony śliniaczek i umorusaną buzię, jakby dopiero jadło. Kobieta popatrzyła na mnie pytająco, kiedy milczałam, wracając do rzeczywistości, do teraźniejszości.
– Przepraszam, chyba pomyliłam adres – wymamrotałam i szybko ruszyłam w dół po schodach.
Dotychczas nie zrobiłam nic, żeby dowiedzieć się czegoś więcej. Może w głębi duszy trochę się tego bałam. Nawet nie tego, co mogłabym odkryć. Chyba bardziej bałam się tego, że nie byłam nigdy dla pani Ludmiły tak ważna, jak ona dla mnie. Czy gdyby tak było, nie powiedziałaby mi o sobie więcej? Czy w ogóle miałam prawo wiedzieć coś więcej, grzebać w jej przeszłości i prywatnych sprawach? Kim właściwie byłam, żeby mieć do tego prawo? Być może dla niej tylko zagubionym, samotnym dzieckiem, którego było jej żal. Czy tylko dlatego ze mną rozmawiała, utrzymywała kontakt? Takie myśli bolały, ale mogły być prawdziwe. Już kilka razy okazały się prawdziwe i ten lęk zawsze się we mnie budził, kiedy zaczynałam być z kimś bliżej, kiedy ten ktoś stawał się dla mnie ważny. Nie przywiązuj się. Nie ufaj. Trzymaj się z daleka. Zobaczysz, znów będzie bolało. Chcesz znów to czuć? Nie ryzykuj – szeptało coś w mojej głowie. Czasami, mimo wielkiego lęku, udawało mi się nie posłuchać tego głosu. Czasami nie miał racji. A czasami miał.
Przez chwilę przeglądałam jeszcze listy od pani Ludmiły i myślałam o niej. Ostatnio pojawiało się w mojej głowie więcej wspomnień o niej. Może dlatego, że nadchodził grudzień. Kiedy spotkałyśmy się po raz pierwszy, też był grudzień. Ostatnio śniła mi się kilka razy. To były dobre sny, rozmawiałyśmy w nich jak dawniej. Chociaż, jak to bywa w snach, te rozmowy były bardziej dziwne i zagadkowe niż te na jawie. Zawsze jednak nagle urywały się w momencie, kiedy pani Ludmiła mówiła mi, że chciałaby mi coś opowiedzieć. Kiedy się budziłam, miałam uczucie, że powinnam coś zrobić. Jakbym zapomniała o czymś ważnym. Może jednak nadszedł czas, żeby spróbować czegoś się dowiedzieć? Musiałam to przemyśleć.
Emilia, wcześniej
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Anna Bichalska urodziła się w 1983 roku na Podlasiu, obecnie mieszka w Ełku z mężem, córką i dwoma kotami. Lubi (prawie) wszystko, co czworonożne i kudłate, gitarowe brzmienia oraz klasykę baśni i grozy. Od dziecka uwielbia czytać, od kilku lat pisze własne teksty.
POLECAMY RÓWNIEŻ
www.harpercollins.pl
POLECAMY RÓWNIEŻ
www.harpercollins.pl
POLECAMY RÓWNIEŻ
www.harpercollins.pl
POLECAMY RÓWNIEŻ
www.harpercollins.pl
POLECAMY RÓWNIEŻ
www.harpercollins.pl