Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Rozległe lasy Kentucky, lata dziewięćdziesiąte ubiegłego wieku i odosobniona stadnina. Sielanka? Ale tylko do czasu...
Spokojne życie Jeffa i Lisy Armstrong zakłóca pojawienie się nieznajomego. Mężczyzna wzbudza niechęć zarówno pracowników, jak i samego szefa, choć jego żona obdarza przybysza zaufaniem. Jego zachowanie wywołuje podejrzenia, tym bardziej że po jego pojawieniu się następuje seria dziwnych wypadków. Nikt nie ma wątpliwości, że winien jest obcy, ale też nikt nie może tego udowodnić.
Podczas gdy Jeff wraz z przyjaciółmi próbują poznać zagadkową i budzącą wątpliwości przeszłość przybysza, on stara się dopasować do nowego otoczenia. Nie jest to jednak łatwe, gdyż otaczają go wrogowie, a na jaw wychodzą kłamstwa. Jedyną życzliwą mu osobą jest Lisa oraz... wyjątkowa i niepokorna klacz, która go sobie upodobała.
Katie Davids to pseudonim literacki mieszkanki Ostródy. Studia i pierwsze lata życia zawodowego spędziła w Warszawie, następnie wyjechała na Islandię
Jej pasją jest podróżowanie i głównie stąd czerpie wenę do pisania.
Jest wielbicielką powieści historycznych, thrillerów oraz z gatunku fantasy. Jej debiutem była młodzieżowa powieść Ocaleni. W swoim dorobku literackim posiada także kryminał Po właściwej stronie oraz jego kontynuację Zatarty trop.
Podobnie jak poprzednie powieści, fabuła thrillera Zło wyłania się z mgły osadzona jest w realiach Ameryki Północnej.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 395
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © by Katie Davids, 2022Copyright © Wydawnictwo WasPos, 2023All rights reserved
Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.
Redakcja: Barbara Mikulska
Korekta: Aneta Krajewska
Projekt okładki: Adam Buzek
Zdjęcie na okładce: © by Nancy Anderson/Shutterstock
Ilustracje przy nagłówkach: Obraz Gordon Johnson z Pixabay
Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]
Wydanie I – elektroniczne
ISBN 978-83-8290-346-1
Imprint Mroczne HistorieWydawnictwo WasPosWydawca: Agnieszka Przył[email protected]
Spis treści
Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Epilog
Wszystkim tym, na których zawsze mogę polegać.Oby nigdy takich osób nie zabrakło w moim życiu…
Kentucky,lata dziewięćdziesiąte XX wieku
Prolog
Drzwi celi, w której odsiadywał wyrok, zostały otwarte i do pomieszczenia wbiegło pięciu strażników.
– Odsuń się! – jeden ze strażników krzyknął do pochylającego się nad kolegą więźnia i wycelował karabin prosto w jego pierś. – No już! Do tyłu!
Mężczyzna cofnął się od leżącego na pryczy towarzysza, z którym przesiedział ostatnie trzy lata. Wtedy klawisz popchnął go pod ścianę i zaczął przeszukiwać.
– Stój tu, dopóki nie pozwolimy ci się ruszyć – rzucił, kiedy skończył i ponownie skierował w jego stronę lufę karabinu.
Pozostali strażnicy zajęli się starszym mężczyzną leżącym na pryczy. Kilka sekund później pojawił się lekarz z więziennego szpitala, który praktycznie natychmiast stwierdził zgon. Mimo iż na pierwszy rzut oka nie zauważył żadnych nietypowych oznak świadczących o działaniu osób trzecich, to zabezpieczył się, mówiąc, że nie wyklucza zabójstwa. Oznajmił, że dopiero po przeprowadzeniu sekcji potwierdzi ustalenia.
Już kilka minut później ciało zostało wyniesione i w pomieszczeniu pozostał tylko stojący nadal pod ścianą więzień i pilnujący go strażnik. Nikt nie zamknął drzwi, jakby klawisze wiedzieli, że coś jeszcze musi nastąpić. Rzeczywiście, za moment pojawił się naczelnik więzienia i z lekkim uśmiechem podszedł do osadzonego.
– Wkrótce zostaniesz przeniesiony – powiedział z wyraźnym zadowoleniem.
– Dokąd? – spytał mężczyzna.
– Jeżeli sekcja zwłok wykaże, że został uduszony, a to właśnie podejrzewa lekarz, resztę życia spędzisz w więzieniu stanowym o zaostrzonym rygorze.
– Nie zabiłem go! – Zdenerwowany więzień podniósł głos. Zauważył, że naczelnik i strażnik wymienili spojrzenia i obydwaj się uśmiechnęli. Żaden nie skomentował jego słów. Nie doczekawszy się reakcji, mężczyzna uniósł głowę i syknął: – Nie dam się wrobić w morderstwo. Nic mu nie zrobiłem.
– Naprawdę myślisz, że kogoś to obchodzi? – Naczelnik zaśmiał się, po czym spojrzał na strażnika i kiwnął głową. Klawisz podszedł do osadzonego i z całej siły uderzył go kolbą karabinu w brzuch. Mężczyzna zgiął się wpół i próbując zaczerpnąć powietrza, osunął na podłogę.
– Potraktuj to jako nasze pożegnanie – rzucił naczelnik więzienia i wraz ze strażnikiem wyszli, z głośnym hukiem zamykając za sobą drzwi od celi.
I. Nieznajomy
Rozdział 1
Wyobraź sobie, że biegniesz przez las. Niewiele widzisz, bo jest bardzo gęsty, a całą dolinę spowija mgła. Zapada zmrok, a każda upływająca minuta działa na twoją niekorzyść. Dostrzegasz zaledwie kilka drzew, tylko te rosnące najbliżej, dosłownie na wyciągnięcie ręki. Resztę skrywa mleczny opar. Działasz więc po omacku, zdając się na instynkt i przeczucie.
Opadasz z sił. Jesteś zmęczony, przemoczony i głodny. Ale biegniesz szybko, bo od tego wiele zależy. W prawej ręce trzymasz tylko jedną rzecz, której za nic w świecie nie możesz zgubić. Mimo że waży niewiele, to i tak cię to spowalnia. Ale nie poddajesz się.
Co jakiś czas potykasz się o wystające z ziemi korzenie. Kilka razy upadasz, ale szybko się podnosisz. Nie możesz sobie pozwolić na odpoczynek. Jeszcze nie teraz. Mgła coraz bardziej gęstnieje, więc niejednokrotnie wpadasz na jakieś przeszkody. Gruba gałąź rozcina ci skórę na policzku i chwilę później czujesz ciepło spływającej krwi. Pospiesznie ocierasz ranę wierzchem dłoni, ale mimo to nie zwalniasz. To jest nieważne. Ból minie, a dla ciebie liczy się tylko cel i to, co jest przed tobą.
Biegniesz dalej i nagle dostrzegasz, że las się przerzedził. Już po chwili przed tobą pojawia się asfaltowa droga. Zatrzymujesz się. Łapczywie próbujesz zaczerpnąć powietrza, jednocześnie rozglądając się wokoło.
I wtedy dostrzegasz wyłaniające się z mgły reflektory nadjeżdżającego samochodu. Widzisz, że zwalnia, a światła delikatnie rozpraszają mleczne opary i rzucają słabą poświatę na pobocze. Robisz krok w tył i czekasz.
Pojazd zwalnia, zjeżdża na bok i po chwili szyba w oknie od strony pasażera opuszcza się trochę. Widzisz zatroskaną i pełną napięcia twarz pięknej blondynki. Kobieta uśmiecha się nerwowo i proponuje pomoc. Jest gotowa wpuścić nieznajomego mężczyznę do swojego samochodu, a ty jesteś pewny, że nawet przez myśl jej nie przeszło, iż może to odmienić jej życie na zawsze. Zauważasz oznaki jej skrępowania, lecz uśmiech nieznajomego je rozwiewa. Chwilę potem oboje już są w aucie. Odjeżdżają.
I wtedy rozumiesz, że nie masz już wyjścia. Sytuacja się zmieniła, a los kobiety został właśnie przypieczętowany. Porzucasz więc dotychczasową linię działania i zaczynasz się zastanawiać nad kolejnymi posunięciami. Blondynka w samochodzie pokrzyżowała ci plany, ale bierzesz głęboki wdech i opanowujesz emocje. Nie martwisz się. Nadal masz wszystko pod kontrolą. Jesteś spokojny, bo wiesz, że tak naprawdę to niczego nie zmienia. A przynajmniej nie na dłuższą metę. Wystąpiła tylko drobna komplikacja, ale nie jest to dla ciebie duży problem. Wszystko można pokonać, tylko musisz pamiętać, aby cały czas mieć przed sobą swój cel, do którego zmierzasz, niezależnie od przeciwności. Szybko analizujesz sytuację, bierzesz pod uwagę możliwe scenariusze i układasz w głowie nowy scenariusz, którego będziesz się teraz kurczowo trzymać.
Samochód przyspiesza i dalej jedzie drogą prowadzącą na zachód. Mgła zagęszcza się z każdą chwilą, a ty zaczynasz dokładnie rozważać wszystko od nowa. Chwilę później mimowolnie się uśmiechasz, bo wiesz, że cokolwiek się wydarzy, ty nadal masz przewagę. Pod żadnym pozorem i niezależnie od sytuacji nie możesz dopuścić, aby stracić kontrolę nad wydarzeniami. Wtedy mogłoby się to naprawdę źle dla ciebie skończyć…
***
Lisa miała już dosyć wrażeń jak na jeden dzień. Wyjechała z domu bardzo wcześnie, żeby zdążyć na spotkanie z wydawcą, z którym umówiła się na dzisiejszy poranek. Podróż zazwyczaj trwała nieco ponad dwie godziny, ale dziś musiała skorzystać z objazdu, bo na trasie zdarzył się jakiś wypadek. W radiu słyszała, że nic poważnego się nie stało, ale droga miała pozostać nieprzejezdna aż do południa. Ta nadplanowa godzina kosztowała ją sporo zdrowia, więc do siedziby wydawnictwa wparowała zdenerwowana.
Na szczęście wszystko przebiegło zgodnie z planem. Sporo czasu zajęło negocjowanie nowych warunków umowy, którą ostatecznie podpisała. Miała teraz dużo pracy, bo zgodnie z harmonogramem w ciągu najbliższych dwóch lat miała wydać co najmniej trzy powieści.
W trakcie powrotu do domu zatrzymała się na stacji benzynowej, żeby napić się kawy. Wiedziała, że nie powinna tego robić, bo potem znowu będzie miała problem z zaśnięciem. Z reguły nie spożywała kofeiny po szesnastej, ale dziś postanowiła zrobić wyjątek od reguły. Czekało ją jeszcze ładnych parę kilometrów za kółkiem, no i może popracuje trochę po powrocie, o ile Jeff nie będzie miał innych planów. Na myśl o mężu uśmiechnęła się lekko. Od jakiegoś czasu starali się o dziecko. Martwiła się tym, że nie może zajść w ciążę. Oboje zawsze chcieli mieć całą gromadkę, a fakt, że nie mogą począć pierwszego, kładł się cieniem na ich związku. Mimo że Jeff nigdy wprost tego nie powiedział, wiedziała, że mąż bardzo to przeżywa i traktuje jako osobistą porażkę. Po blisko siedmiu latach małżeństwa nadal byli dla siebie oparciem i kochali się tak samo mocno jak przed ślubem, lecz fakt, że oboje już skończyli trzydzieści pięć lat, tylko potęgował ich obawy, że nigdy nie doczekają się potomka.
Lisa starała się zdusić w sobie wyrzuty sumienia z powodu wypicia podwójnej kawy, ale inaczej nie miałaby siły, żeby dojechać do domu. Po drodze nie było też żadnego hotelu, a nie uśmiechało się jej spać w aucie zaparkowanym gdzieś na poboczu.
Poza tym była jeszcze jedna ważna przyczyna: na zbliżający się weekend zapowiadano złe warunki pogodowe i w radiu odradzano podróżowania samochodem.
Lisie zostało do przejechania jakieś dwadzieścia mil, kiedy gęsta mgła zdecydowanie ograniczyła jej widoczność. Zwolniła i włączyła światła przeciwmgielne. Droga nie była zbyt uczęszczana, więc nie spodziewała się dużego natężenia ruchu. Zresztą już od dłuższego czasu nie minęła żadnego samochodu.
Bardzo lubiła jeździć tą trasą.
Z dwóch stron otaczał ją las pełen zwierzyny. Nieraz na asfalt wyskakiwały z przydrożnych chaszczy sarny bądź dziki. Nic dziwnego, że okoliczni mieszkańcy zapuszczali się tu, by polować, więc czasami, gdy tędy przejeżdżała, słyszała huk wystrzałów. W dole, po prawej stronie, płynęła rzeka. Teraz oczywiście z powodu mgły nie było jej widać, lecz przy dobrej pogodzie widoki zapierały dech w piersiach. Lisa kochała przyrodę, dlatego cieszyła się, że zamieszkali z Jeffem wśród pól i lasów, z daleka od wielkich miast. Nie przeszkadzał jej nawet fakt, że w najbliższej okolicy nie mieli sąsiadów, a po zakupy musieli wyprawiać się do miasteczka oddalonego o dziesięć minut jazdy samochodem.
Teraz jednak wiele by dała, żeby znaleźć się w końcu w domu. Marzyła o ciepłej kąpieli i jakiejś dobrej kolacji. Nie zdradziła też jeszcze Jeffowi szczegółów spotkania w wydawnictwie. Czekała z tą informacją do wieczora, bo chciała zobaczyć jego minę, kiedy się dowie, że jej kariera pisarska nabiera tempa.
Zaczęła w myślach układać sobie fabułę do kolejnej powieści, gdy nagle zauważyła przed sobą coś niepokojącego. Zwolniła i gdy zobaczyła, że na poboczu stoi jakiś mężczyzna, zatrzymała samochód. Opuściła szybę od strony pasażera i pochyliła się w jego kierunku.
– Pomóc panu? – spytała uprzejmie, na co mężczyzna podszedł bliżej i nachylił się do okna. – Mogę pana podwieźć.
Mężczyzna był mniej więcej w jej wieku. Okazał się przystojnym brunetem z ciemnymi oczami, miał odrobinę za długie włosy, które opadały na oczy, co najwyraźniej mu przeszkadzało, bo co chwila niecierpliwie odgarniał je ręką. Miał też mocny, niegolony już od wielu dni zarost, który bardzo go postarzał. Lisa zauważyła, że z jego ubrania kapie woda. Zdziwiło ją to, gdyż już od kilku dni nie padało w okolicy. Pomyślała, że zbyt pochopnie się zatrzymała. Zdaje się, że miała do czynienia z włóczęgą, bo na turystę nie wyglądał. Nie miał przy sobie nawet najmniejszej torby, w której każdy rozsądny człowiek zabiera rzeczy niezbędne w podróży. Trochę ją to zaniepokoiło, lecz gdy posłał jej uśmiech, momentalnie odgoniła złe przeczucia. Spojrzała mu prosto w oczy i zauważyła w nich pewien błysk. To nie są oczy złego człowieka, pomyślała.
– Z przyjemnością, jeśli to nie kłopot – odparł mężczyzna i wsiadł do samochodu.
***
Jeff zaczynał się niepokoić. Właśnie skończył ostatnią w tym tygodniu lekcję. Odprowadził do stajni najmłodszą klacz, Montanę, i zaczął ją wycierać i czesać. Mimo iż nie musiał tego robić, bo zatrudniał kilkoro pracowników do prac związanych z obsługą szkółki jeździeckiej, której był właścicielem, to i tak lubił zajmować się swoimi końmi. Czuł z nimi więź i chciał, żeby one czuły to samo.
Teraz natomiast próbował zająć czymś myśli, bo czekając na powrót Lisy, nie był w stanie wysiedzieć w domu. Niepokoiła go gęstniejąca z każdą chwilą ciemność i usłyszana w radiu prognoza pogody. Zaniepokoiły go ostrzeżenia dotyczące mgły i opadów, które miały się utrzymywać kolejne dwa dni. Miał nadzieję, że żona wróci bez problemów. Lisa nie była wybitnym kierowcą, więc za każdym razem, gdy udawała się sama w dłuższą podróż, Jeff chodził spięty.
Mężczyzna starał się uspokoić sam siebie, mówiąc, że nie ma powodu do obaw. Droga, którą wybrała Lisa, zazwyczaj była pusta, więc jedyne, co mogłoby jej zagrażać, to warunki atmosferyczne. Przed wyjazdem z wydawnictwa zadzwoniła do niego, ale minęło już sporo czasu, a jej nadal nie było. Na pewno jedzie wolno, dlatego tyle to trwa, pocieszył się w myślach i westchnął ciężko.
– Jeff! – Nagle usłyszał za sobą wołanie, które wyrwało go z zamyślenia. – Kolacja będzie za pół godziny!
– Zaraz kończę – odparł. – Niedługo przyjdę.
– Lisa też będzie?
– Tak – rzucił przez ramię i z niepokojem rysującym się na twarzy wrócił do czesania Montany.
Nie minęło dużo czasu, gdy usłyszał warkot silnika zbliżającego się samochodu. Poklepał klacz po grzbiecie i z uczuciem ulgi wyszedł na zewnątrz.
Zmrużył oczy, próbując coś dostrzec, lecz mgła skutecznie mu to uniemożliwiała. Chwilę później biały jeep podjechał pod stajnię i pojawił się Roger, jego zaufany pracownik, który właśnie wrócił z miasta.
– Udało ci się wszystko kupić? – zagadnął go, próbując zdusić w sobie narastający niepokój o żonę.
– Tak jest, szefie – odparł z uśmiechem mężczyzna.
Roger niedawno przekroczył trzydziestkę, więc różnica wieku między nimi była niewielka. Mimo to lubił się zgrywać i mówił do Jeffa per „szef”, bo wiedział, że jego pracodawca tego nie lubi. Już od pierwszych dni pracy w szkółce jeździeckiej Roger przypadł Jeffowi do gustu i szybko się zaprzyjaźnili. Jeff wiedział, że może polegać na Rogerze. Ufał mu i wiedział, że mógłby mu się zwierzyć naprawdę ze wszystkiego. Nie mieli przed sobą tajemnic.
Roger pracował w ich posiadłości już od ponad pięciu lat i w domu dla pracowników zajmował największy pokój. Mimo bliskiej zażyłości z Jeffem i Lisą Armstrong nie mieszkał z nimi pod jednym dachem. Tuż po przeprowadzce do posiadłości małżonkowie zgodnie postanowili, że nikt obcy nie będzie się im pałętał po domu. Wszyscy, czy byli zatrudnieni na stałe, czy tylko na sezon, dostawali kwatery w stojącym tuż obok stajni dwupiętrowym budynku, w którym mieściła się kuchnia, dwie łazienki i osiem pokoi.
– Ale pogoda się zrobiła – rzucił Roger i zaczął wypakowywać zakupy.
– Daj, pomogę ci. – Jeff podszedł do niego i wyciągnął z bagażnika torbę z żywnością. – Sporo tego.
– Wziąłem tylko to, co kazałeś. – Mężczyzna się zaśmiał.
Kiedy wnieśli zakupy do domu dla pracowników, Jeff wyszedł na zewnątrz i z poważną miną spoglądał w stronę bramy.
– Lisa jeszcze nie wróciła? – zapytał Roger, uważnie przyglądając się szefowi.
Jeff pokręcił smutno głową.
– Na pewno zaraz wróci – pocieszał go przyjaciel i poklepał szefa po ramieniu. – Pogoda jest do bani, więc pewnie jedzie wolno.
– Mam nadzieję, bo powinna już dawno tu być.
Stali tak jeszcze jakiś czas, po czym Jeff nagle uśmiechnął się i spytał:
– A jak tam u ciebie?
– Sam nie wiem. – Roger wzruszył ramionami. – Julia całymi dniami się uczy – zawahał się – a przynajmniej tak mówi.
Jeff obrzucił przyjaciela uważnym spojrzeniem.
– Co masz na myśli? – zapytał z niepokojem. – Myślisz, że kogoś tam poznała?
– Czasami mam takie wrażenie. – Roger włożył ręce do kieszeni spodni i oparł się o ścianę budynku. – Myślałem, że wpadnie w ten weekend, ale powiedziała, że w przyszłym tygodniu ma jakiś egzamin, więc… – urwał i utkwił wzrok w swoich butach.
– Może tak jest rzeczywiście. – Jeff starał się go pocieszyć. – Wiesz, jak to jest. Studia nie są tanie, więc Julia musi się dobrze uczyć, żeby utrzymać stypendium.
– Może i tak…
– Daj spokój, stary! – Jeff szturchnął go po przyjacielsku. – Ona świata poza tobą nie widzi. Pozwól jej tylko w spokoju skończyć naukę, a potem się chajtniecie i zamieszkacie tutaj.
Roger zaśmiał się, lecz jego oczy nadal pozostały smutne i zamyślone. Jeff wiedział, że przyjaciel już od jakiegoś czasu martwi się o związek.
Julia studiowała weterynarię i miała nadzieję, że w przyszłości będzie pracowała z końmi u Armstrongów. Praktycznie wychowała się w tym miejscu i czuła się tu jak w domu. Była córką kucharki, Sophie, która kilkanaście lat temu, po rozwodzie, przeprowadziła się do pobliskiego miasteczka.
Gdy starsi państwo Armstrong szukali pomocy kuchennej, trafili na Sophie. Zatrudnili ją tu najpierw na sezon, a gdy okazało się, że i poza sezonem kucharka jest potrzebna, Sophie wraz z córką wprowadziła się na stałe do domu dla pracowników.
Po tragicznej śmierci rodziców posiadłość przejął ich jedyny syn, Jeff. Teraz nie wyobrażał sobie tego miejsca bez tej uroczej kobiety, która była dla niego prawie jak matka. Sophie zajęła się gotowaniem obiadów zarówno dla pracowników, jak i dla Jeffa i Lisy, a w sezonie, kiedy odbywały się tutaj kursy jeździeckie, przygotowywała posiłki także i dla uczniów.
Pięć lat temu, kiedy Roger zaczął tu pracować jako instruktor jeździectwa, poznał Julię i od razu wpadli sobie w oko. Połączyła ich pasja do koni i spędzali ze sobą każdą wolną chwilę. Zmieniło się to, kiedy dziewczyna wyjechała na studia. Od tego czasu Julia przyjeżdżała tylko na wakacje i przerwy świąteczne, co niestety odbiło się na ich relacji. Jednak Jeff wierzył, że związek na odległość w ich przypadku przetrwa. Bardzo lubił zarówno Rogera, jak i Julię, więc z całego serca życzył im jak najlepiej.
– Rozmawiałeś z Sophie? – zapytał przyjaciela. – Może ona coś wie? W końcu na pewno rozmawia z córką.
– Rozmawia, ale sam wiesz, jak to jest. Mają swoje tajemnice i na pewno nic mi by nie powiedziała. A poza tym wiesz, że tu byle co pierdnie i już nie można normalnie pogadać przez telefon – odparł Roger i westchnął. – Żeby normalnie do kogoś zadzwonić, trzeba pojechać do miasta.
– Takie są uroki życia na wsi. – Jeff się zaśmiał. – Izolacja totalna. Tylko natura, konie i my. Ale przyznaj, że jest w tym jakiś urok.
– Taa, może i masz rację – rzucił Roger i uśmiechnął się zdawkowo. – Co powiesz na piwko? – spytał, by zmienić temat.
– Zaraz kolacja, więc…
– Przestań – przerwał przyjacielowi wesoło. – Jedno piwo przed jedzeniem jeszcze nikomu nie zaszkodziło. A póki nie ma Lisy, to korzystaj chłopie, bo straszny pantoflarz się z ciebie ostatnio zrobił.
Jeff uśmiechnął się i już po chwili obydwaj siedzieli na schodkach domu dla pracowników i popijali piwo prosto z butelki.
Rozdział 2
Widziała, że co jakiś czas na nią zerka. Kiedy zauważyła, że jego wzrok zatrzymał się na jej udach, a następnie pobiegł w stronę kolan, niespokojnie poruszyła się w fotelu kierowcy i szybkim ruchem poprawiła spódniczkę. Wtedy kątem oka dostrzegła nieznaczny uśmiech na jego ustach. Sama starała się mu nie przyglądać, chociaż było to trudne zadanie. Coś w tym nieznajomym mężczyźnie ją przyciągało. Chrząknęła nerwowo i spytała:
– Więc, dokąd zmierzasz?
– Nie mam konkretnego celu – odpowiedział spokojnie.
– Czyli podróżujesz? Sam? – zdziwiła się. – Tak po prostu?
– Tak po prostu. Bez celu. – Wzruszył ramionami.
– Nie masz ze sobą żadnego bagażu… – Kobieta wymownie urwała i czekała na jego odpowiedź.
– Miałem, ale straciłem wszystko.
– Straciłeś? Ktoś cię okradł?
– W pewnym sensie. – Mężczyzna uśmiechnął się, ale widząc ponaglające spojrzenie kobiety, dodał: – Wybrałem się na spływ kajakowy, tu na pobliskiej rzece, ale wpadłem na skały. Wraz z bagażem wylądowałem w wodzie, a kajak, cóż… cały połamany. Nie było co zbierać.
– Teraz rozumiem, dlaczego jesteś mokry. – Lisa zaśmiała się cichutko.
– Próbowałem wydostać się z lasu, ale przez tę mgłę nic nie widziałem.
– To dlatego masz zadrapania na twarzy? – spytała trochę niepewnie i spojrzała na jego ręce. – I na dłoni. Przewróciłeś się?
– Tak – odrzekł. – I nawet raz wpadłem na drzewo. Uderzyłem nosem, stąd ta krew. – Mężczyzna się zaśmiał.
Lisa nie skomentowała tego.
Jakąś chwilę jechali w milczeniu, po czym nieznajomy odezwał się niespodziewanie:
– Chciałbym dostać się do najbliższego miasta. Nie znam tej okolicy, jestem tu pierwszy raz, więc nie mam pojęcia, w którą stronę powinienem iść. – Zrobił krótką pauzę i dodał z uśmiechem: – Cieszę się, że trafiłem na ciebie.
Lisa speszyła się, słysząc to wyznanie. Nie była pewna, jak powinna zareagować, więc zignorowała jego ostatnie słowa.
– To może być problematyczne – odparła.
– Dlaczego?
– Przez mgłę. Zbliża się załamanie pogody i ostrzegają, żeby nie wychodzić z domu przez cały weekend.
Mężczyzna pokiwał głową i zamyślił się, utkwiwszy wzrok w szybie przed sobą.
Lisa spojrzała na niego i stwierdziła, że jest bardzo przystojny. Coś ją w nim pociągało i, mimo że zupełnie go nie znała, pomyślała, że może mu zaufać.
– Możesz zatrzymać się w moim siedlisku i tam przeczekać najgorsze. Dam ci pokój, jedzenie – uśmiechnęła się – i jakieś zajęcie. A potem odwiozę cię do miasta – powiedziała, sama się sobie dziwiąc, że wyszła z taką propozycją. Nie wiedziała, jak zareaguje Jeff na tę wiadomość, ale postanowiła zaryzykować i pomóc nieznajomemu. Nie mogła przecież zostawić go na pastwę losu w taką pogodę, na dodatek gdzieś w nieznanym mu miejscu.
– Dziękuję, że chcesz mi pomóc, ale co na to twój mąż? – spytał, a Lisa spojrzała w jego stronę. Zauważyła, że przygląda się jej obrączce.
– Mój mąż to zrozumie – rzuciła wymijająco. – Na moim miejscu też by ci pomógł.
– Skoro więc spędzimy ze sobą kilka dni – powiedział mężczyzna z widoczną radością w głosie – to może powiesz mi, jak się nazywasz?
– Lisa. Lisa Armstrong. A mój mąż to Jeff – dodała uzupełniająco.
– Miło mi cię poznać, Liso. Jestem Ethan Walker. – Kobieta kiwnęła głową, lecz nic nie odpowiedziała. Po chwili mężczyzna powiedział: – Może opowiesz mi coś o sobie? Wiem już, że masz męża, ale co dalej? Dzieci? Praca?
– Nie mamy dzieci, a jeżeli chodzi o pracę, to jestem pisarką.
– Naprawdę? – Ethan wyraźnie się zaciekawił. – Co piszesz?
– Piszę książki dla kobiet. O życiu, o marzeniach, o problemach, głównie powieści obyczajowe i romanse. Ale czasami zdarza mi się też pisać wiersze.
– Mam nadzieję, że pokażesz mi któryś – powiedział z uśmiechem.
– Jeśli nadarzy się okazja, to czemu nie – odparła, lekko się rumieniąc. – A ty czym się zajmujesz?
– Aktualnie zaczynam wszystko od nowa – rzucił tajemniczo, na co Lisa obdarzyła go zaciekawionym spojrzeniem.
– A co robiłeś wcześniej? – dopytywała.
– Prowadziłem firmę.
– Jaką?
– Kupowałem stare samochody, potem je naprawiałem, odnawiałem i sprzedawałem – odparł zdawkowo.
– I co się stało?
– Konkurencja. – Wzruszył ramionami. – Ludzie zaczęli kupować samochody prosto z salonu, a do komisów, takich jak mój, przychodziło coraz mniej osób. W pewnym momencie stwierdziłem, że biznes jest już nieopłacalny. – Westchnął. – Tak więc stałem się wolnym i niezależnym człowiekiem na nowo poszukującym sensu życia. – Uśmiechnął się smutno.
Lisa odwzajemniła uśmiech i skupiła się na drodze. Widoczność była tragiczna, więc jeszcze bardziej zwolniła. Jechali kilka minut w milczeniu, każdy pogrążony we własnych myślach, gdy nagle Ethan spytał:
– A twój mąż czym się zajmuje?
– Jeff prowadzi szkółkę jeździecką.
– Macie własne konie? – Ethan bardzo się teraz ożywił.
– Tak. Dwa ogiery i osiem klaczy, a ostatnio urodziły się dwa źrebaki.
– Super! I sam się tym wszystkim zajmuje?
– Nie, sam nie dałby rady. Zatrudniamy kilku pomocników. Niektórzy są u nas na stałe, inni tylko na sezon. Zostały jeszcze dwa tygodnie do sezonu, więc niedługo zaczną się zjeżdżać.
– To macie pewnie sporo roboty. I pewnie sporo ludzi przewija się po waszym siedlisku.
– Tak, to prawda. Czasami naprawdę marzę o chwilach samotności. Bardzo lubię ludzi, a z pracownikami stanowimy jedną wielką rodzinę. Ale żyjąc wśród takiego gwaru, ciężko jest o wenę. – Zaśmiała się. – Zdarza się, że uciekam do lasu, żeby pozbierać myśli. Dopiero wtedy wracam do domu, zamykam się w pokoju i piszę.
– Niesamowite – rzucił Ethan i utkwił w niej spojrzenie inteligentnych, brązowych oczu. – Jesteś wyjątkową kobietą, Liso.
Spojrzała na niego, lecz speszona szybko odwróciła wzrok. Widocznie Ethan zrozumiał, że nie powinien mówić jej takich komplementów, bo chrząknął i powrócił do poprzedniego tematu.
– Więc oprócz ciebie i twojego męża kto jeszcze mieszka z wami na stałe? – spytał.
– Sophie, którą traktujemy jak matkę – odparła i uśmiechnęła się lekko. – Jest kucharką, ale ma tak silną osobowość, że czasami myślę, że to ona tam rządzi. Jest z nami od dawna i nie wyobrażam sobie tego domu bez niej.
Ethan przyglądał się swojej towarzyszce. Sposób, w jaki opisała mu Sophie, nie budził wątpliwości co do temperamentu kucharki. Już teraz potrafił sobie wyobrazić, jak starsza kobieta rozstawia wszystkich po kątach i przydziela zadania do wykonania reszcie domowników.
Na samą myśl o tym uśmiechnął się pod nosem.
– Jest też Roger – kontynuowała Lisa. – Roger to nasz przyjaciel. Bardzo nam oddany i Jeff ceni sobie jego zdanie. Poza sezonem pomaga w oporządzaniu koni, a w sezonie prowadzi lekcje nauki jazdy, podobnie jak mój mąż.
Lisa spojrzała na Ethana i dostrzegła, że słucha jej w skupieniu. Sprawiał wrażenie, jakby starał się zapamiętać wszystkie informacje, które mu przekazuje. Gdy nie skomentował w żaden sposób jej wypowiedzi, ciągnęła dalej.
– Na stałe mieszkają z nami jeszcze Anthony i Craig. Obydwaj zajmują się ujeżdżaniem koni i razem z Jeffem obsługują wyścigi konne i pokazy – powiedziała zwięźle Lisa. – Dżokejem jest Anthony.
– Żartujesz? – Oczy Ethana aż błysnęły z wrażenia. – Co ja bym dał, żeby móc żyć tak jak wy.
Lisa uważnie przyjrzała się mężczyźnie i podjęła spontaniczną decyzję.
Bez chwili wahania palnęła prosto z mostu:
– Więc zostań z nami – powiedziała i uśmiechnęła się, widząc zaskoczenie malujące się na jego twarzy. – Wiem, że to szalony pomysł, ale w sezonie zawsze jest dużo roboty. A chętnych brakuje, więc każdy pracuje jak za dwóch.
– Nie wiem, czy to dobry pomysł, Liso…
– Spróbuj. Zostań jakiś czas na próbę. Jeżeli ci się spodoba takie życie, to zostaniesz na stałe – powiedziała wesoło. – A jeśli stwierdzisz, że to nie dla ciebie – wzruszyła ramionami – to trudno. Wtedy odejdziesz.
– No, nie wiem… – Ethan nadal się wahał.
– Daj sobie szansę – powiedziała z nadzieją w głosie. – Przynajmniej jeden sezon. To tylko kilka miesięcy, chyba świat nie zmieni się w tym czasie tak bardzo. – Uśmiechnęła się promiennie. – Jeszcze zdążysz go zwiedzić.
Ethan uśmiechnął się do niej szeroko. Lisa bardzo mu się spodobała. Była wesołą, żywiołową i piękną kobietą. Gdyby poznał ją w innych okolicznościach, to doskonale wiedziałby, co zrobić, żeby ją zdobyć. Ale nie teraz. Teraz musiał się pilnować. Nie chciał z nikim zadzierać i nie w głowie mu było robienie sobie nowych wrogów. Tych miał już wystarczająco dużo. A świat, który na niego czekał, musiał wykazać się cierpliwością. Jego cel był coraz bliżej, ale uznał, że tych kilka miesięcy nie ma większego znaczenia. Wręcz przeciwnie – miał nadzieję, że sytuacja się ustabilizuje i po sezonie będzie mógł już działać swobodniej. Może spędzenie jakiegoś czasu na tym odludziu nie będzie wcale takie złe? Może właśnie to, że spotkał teraz tę kobietę, było wygranym losem na loterii? To przeznaczenie czy szansa, którą powinien wykorzystać? A jeśli mu się spodoba, to zostanie tam dłużej niż tylko na sezon? Może zostanie na cały rok albo na kilka lat. Albo już na zawsze?
– Dobrze, zostanę na cały sezon. W końcu jak mógłbym odmówić takiej kobiecie – odparł i oboje się zaśmiali.
***
– Kolacja już na stole! – krzyknęła Sophie, wystawiając głowę przez drzwi.
– Już idę – odparł Jeff.
Wziął ostatni łyk piwa i wstał. W tym właśnie momencie przez mgłę przebiła się słaba poświata reflektorów samochodu i po chwili pod dom zajechał czerwony pickup. Jeff usłyszał, że gaśnie silnik i otwierają się drzwi. A po chwili jeszcze jedne.
Zaniepokojony spojrzał na Rogera, który teraz także podniósł się ze schodka, na którym siedzieli. Nie spodziewali się gości, więc żaden z nich nie miał pojęcia, z kim Lisa przyjechała.
– To nasz dom, a tam po prawej jest dom dla pracowników, a obok stajnia. – Mężczyźni słyszeli wesoły głos Lisy. – Zaraz pokażę ci, gdzie możesz zamieszkać, a jutro oprowadzę cię po siedlisku i okolicy.
Usłyszeli jakiś męski głos, a potem śmiech. Jeff nie zrozumiał odpowiedzi nieznajomego, lecz był pewny, że to ktoś obcy. Towarzyszem Lisy nie mógł więc być żaden znajomy, a fakt, że Lisa wspomniała o miejscu do zamieszkania, wzbudził w nim niepokój. Poczuł przypływ gniewu i złości na żonę, że bez uzgodnienia przywiozła do domu jakiegoś faceta.
Szybkim krokiem ruszył w stronę pickupa, a Roger natychmiast podążył tuż za nim. Widocznie jego przyjaciel też wyczuł w tej sytuacji coś dziwnego.
– O, Jeff, kochanie, przez tę mgłę nie zauważyłam, że tu jesteś – rzuciła Lisa radośnie i podeszła do niego. Pocałowała go w policzek, ale już po chwili odsunęła się i gestem wskazała mężczyznę stojącego przy aucie. – To jest Ethan. Zostanie z nami na sezon.
Jeff aż zaniemówił, słysząc ostatnie zdanie.
Czy ona zwariowała?, pomyślał i zmierzył nieznajomego ostrym wzrokiem. Przyprowadziła do domu jakiegoś obdartusa i tak po prostu mówi, że z nami zamieszka?! Czuł rosnącą w nim złość, lecz zdusił w sobie to uczucie i podszedł do mężczyzny. Wbrew sobie wyciągnął rękę i rzucił:
– Jeff Armstrong.
– Ethan Walker – odpowiedział mężczyzna i uścisnęli sobie dłonie. Jeff zauważył, że facet ma mocny i pewny siebie uścisk.
– Roger Perkins. – Przyjaciel podszedł do przybysza, który skinął głową i także uścisnął mu rękę.
– Super – rzuciła Lisa i zwróciła się do Rogera. – Skoro już się poznaliście, to może pokażesz Ethanowi dom?
– Dom? – zapytał zaskoczony mężczyzna i dodał: – Chyba miałaś na myśli stajnię.
Perkins uśmiechnął się ironicznie, na co Jeff parsknął śmiechem. Lisa obdarzyła ich karcącym spojrzeniem, z kolei Ethan nic sobie z tego nie robił. Ani trochę nie wyglądał na urażonego.
– Nie, Roger – powiedziała przez zęby Lisa. – Ethan zostanie z nami przynajmniej na trzy miesiące, a ty masz mu pokazać, czym będzie się zajmował. Aha – dodała po chwili zastanowienia – zamieszka w czwórce.
Lisa odwróciła się do Ethana i posłała mu promienny uśmiech. Nachyliła się do niego i powiedziała:
– To najlepszy pokój w domu.
Jeff, widząc tę poufałość, aż zagotował się w środku. Złapał Rogera za ramię, odsunął się z nim na bok, tak aby Lisa nie słyszała, o czym mówią, i rzucił szeptem:
– Nie podoba mi się to wszystko… Miej na niego oko i mów mi o wszystkim, co robi.
– Jasne – odparł Roger.
– Zrób wszystko, żeby uprzykrzyć mu życie. Ma się stąd wynieść jak najszybciej.
– Z przyjemnością, szefie.
– Lisa, skarbie – powiedział już głośniej Jeff. – Kolacja czeka.
– Wspaniale, bo umieram z głodu – ucieszyła się kobieta.
Ruszyli w stronę domu, zostawiając Ethana z Rogerem. Nagle Lisa się zatrzymała i odwróciła w ich stronę.
– Roger, zaopiekuj się naszym gościem – powiedziała. – Chcę, żeby poczuł się tu jak w domu. Ethan – zwróciła się do nieznajomego – rozgość się, a ja poproszę Sophie, żeby przygotowała ci kolację.
Po tych słowach wzburzony Jeff złapał żonę za rękę i pociągnął do drzwi. Weszli do środka i w milczeniu zasiedli do stołu. Jeff podjął temat nieznajomego mężczyzny dopiero, kiedy Sophie poszła do siebie i został w domu sam z żoną.
– Co ci przyszło do głowy? – wyrzucił z siebie. – Zabierasz jakiegoś włóczęgę i przywozisz go tutaj?! Nic o nim nie wiesz! Przecież on może być niebezpieczny! Może być złodziejem albo mordercą!
– Uspokój się, Jeff – powiedziała spokojnie Lisa. – Zobaczyłam go przy drodze. Potrzebował pomocy. Nie mogłam go tak zostawić. W taką pogodę mógłby nie przeżyć. Przecież widzisz, że jest wycieńczony.
– I postanowiłaś ryzykować własnym życiem dla jakiegoś… obdartusa! – Prychnął gniewnie.
– Przesadzasz. On nie jest zły.
– A skąd możesz to wiedzieć?! – Jeff już prawie krzyczał. – Mógł cię zabić! Wywieźć gdzieś do lasu…
– Ale tego nie zrobił! – Teraz już Lisie udzieliła się jego złość. – Nie dotknął mnie i nawet nie próbował nic zrobić! Chciał tylko dostać się do miasta.
– A ty przywiozłaś go tutaj – rzucił Jeff i pokręcił z niedowierzaniem głową.
– A co miałam zrobić? Dalej jechać do miasta w taką pogodę? Przez tę mgłę nic nie widać! To cud, że w ogóle udało mi się bezpiecznie dotrzeć do domu!
Jeff wziął głęboki wdech, próbując opanować nerwy.
– Co o nim wiesz? Co ci opowiedział? I co w ogóle robił sam w środku lasu? – spytał, starając się zachować spokój.
– Prowadził komis samochodowy. Kupował stare auta, które naprawiał i potem sprzedawał. Ale jak przestało to przynosić zyski, to zamknął firmę. – Kobieta wzruszyła ramionami. Starała się przedstawić jak najbardziej rzeczowo to, czego dowiedziała się od Ethana. – Postanowił zacząć życie od nowa i wybrał się na spływ kajakowy.
– Spływ kajakowy? – Prychnął ironicznie Jeff. – I ty mu w to uwierzyłaś?
– A dlaczego miałabym nie wierzyć? Był cały mokry, kiedy go spotkałam. Wpadł do rzeki i udało mu się dopłynąć do brzegu.
– A co z kajakiem?
– Roztrzaskał się o skały – odparła Lisa i widząc sceptycyzm w spojrzeniu męża dodała: – Przecież dobrze wiesz, że w rzece, tu w naszej okolicy, jest dużo skał. Jest niebezpieczna, a zwłaszcza w taką pogodę. Nic dziwnego, że przydarzył mu się ten wypadek. Dobrze, że udało mu się przeżyć. Wygląda koszmarnie i jest cały podrapany, to prawda, ale to dobry człowiek. Jestem tego pewna. Widziałam to w jego oczach. Nie jest niebezpieczny. A my mamy obowiązek mu pomóc.
Jeff przyglądał się żonie w milczeniu. Nie lubił się z nią kłócić, lecz ta sytuacja wyprowadziła go z równowagi. Nie ufał temu człowiekowi, który zjawił się nie wiadomo skąd. Wiedział jednak, że gdyby go teraz wyrzucił, Lisa by mu tego nie wybaczyła. Postanowił więc, że pozwoli mu zostać, ale jednocześnie nie zamierzał spuszczać z niego oka. Gdy tylko skończy się ta paskudna pogoda, to pojedzie do Trevora, swojego przyjaciela, który jest szeryfem w mieście, i poprosi go o pomoc. Może jemu uda się sprawdzić, kim tak naprawdę jest przybysz.
– Kochanie? – Usłyszał głos żony, który wyrwał go z zamyślenia.
– Tak?
– Jesteś nieobecny. – Uśmiechnęła się ciepło. – Nie martw się, jestem pewna, że Ethan to porządny facet. Pozwól mu tu zostać, a sam się o tym przekonasz. Poza tym wiesz przecież, że brakuje nam rąk do pracy. Przydziel mu jakieś zadania, a zobaczysz, że niepotrzebnie się tym zamartwiasz.
– Dobrze, skoro jest to dla ciebie takie ważne – odparł łagodnie Jeff. – Jutro pokażę mu wszystko. Będzie pracował w stajni.
– Kocham cię, wiesz? – powiedziała Lisa z uśmiechem i położyła rękę na jego dłoni.
– Ja też cię kocham, chociaż czasami za bardzo mnie zaskakujesz – odrzekł Jeff i oboje się zaśmiali.
– Posłuchaj tylko, co mam ci do powiedzenia, a wszystko mi wybaczysz – rzuciła Lisa i zaczęła opowiadać o spotkaniu w wydawnictwie i nowych powieściach, które ma zamiar napisać w najbliższym czasie.
***
Ethan wszedł do domu przeznaczonego dla pracowników. Z zewnątrz nie wyglądał na zbyt przestronny, lecz w środku było naprawdę sporo miejsca. Pomyślał, że chętnie zostałby tu na dłużej, tylko że to mogłoby okazać się problematyczne. Zauważył, że Roger cały czas uważnie mu się przygląda. Przypuszczał, że otrzymał od pracodawcy zadanie, by go pilnować na każdym kroku. Musiał więc uważać na to, co robi. Jeff go nie polubił, od razu to zauważył. A skoro Roger był jego przyjacielem, więc Ethan podejrzewał, że pobyt na tym zadupiu nie okaże się tak sielankowy, jak zakładał. Ale musiał się tu zamelinować, przynajmniej na jakiś czas. Posiadłość Armstrongów była oddalona od miasta i jakichkolwiek innych zabudowań, dlatego uznał, że tu przeczeka najgorsze chwile. Spotkanie Lisy mogło więc okazać się dla niego zbawienne.
Po krótkim zapoznaniu z topografią domu, Roger wskazał mu pokój numer cztery, ten, w którym Ethan miał zamieszkać. Zanim jednak wszedł do środka, przewodnik zastąpił mu drogę.
– Kim jesteś? Czego tu szukasz? – warknął.
– Już mówiłem – odparł ze spokojem Walker. – Próbowałem dostać się do miasta. Wtedy Lisa mnie zauważyła i zaproponowała pracę.
– Nie wierzę w ani jedno twoje słowo – rzucił Perkins.
– To już twój problem.
Ethan dostrzegł, że twarz Rogera wykrzywia grymas złości. Widział, że zaraz rzuci się na niego, a ostatnie, czego potrzebował, to bójka.
– Słuchaj, nie szukam kłopotów – powiedział, robiąc krok w tył. – Jestem zmęczony i chciałbym się tylko wykąpać i porządnie wyspać.
– Widziałem, jak patrzysz na Lisę – rzucił gniewnie Perkins, zmieniając nagle temat. Podszedł do Ethana i dźgnął go palcem w pierś, popychając lekko. – Nie mam pojęcia, jak ją przekonałeś, żeby ci zaufała, ale jeżeli zbliżysz się do niej, to cię zabiję. Rozumiesz?
– Nie mam zamiaru…
– Tylko ją dotkniesz, a cię zabiję – powtórzył groźnie Roger i pospiesznie wyszedł na zewnątrz.
Ethan wypuścił głośno powietrze i wszedł do pokoju. Zamknął za sobą drzwi na klucz, który tkwił w zamku i zapalił światło. Rozejrzał się.
Pomieszczenie było urządzone skromnie, aczkolwiek ze smakiem. Jasne ściany zostały niedawno odmalowane. Znajdowały się tu szafa, komoda, stolik i łóżko. Typowe wyposażenie.
Podszedł do okna, z którego roztaczał się widok na wjazd na podwórko. Nie był pewny, co znajduje się dalej, gdyż mgła opadła już tak nisko, że ledwo dostrzegał zarys stajni stojącej tuż obok.
Zdjął z siebie brudne i mokre ubrania, po czym sięgnął do kieszeni spodni. Wyjął z nich dwie niewielkie paczuszki, zajrzał do środka, sprawdzając, czy nic nie uległo zniszczeniu i ostrożnie je wygładził, aby były jak najbardziej płaskie. Klęknął i wsunął je pomiędzy materac a stelaż łóżka, najgłębiej, jak tylko dał radę sięgnąć. Wstał, rozejrzał się jeszcze raz, szukając lepszej kryjówki, lecz uznał, że ta na razie powinna wystarczyć. Rzucił się na łóżko i z radością stwierdził, że materac jest bardzo wygodny. Założył ręce za głowę i wlepił wzrok w sufit. Czekając, aż Sophie przyniesie mu coś do jedzenia, oddał się rozmyślaniom na temat miejsca, w którym się znalazł i osób, które tu mieszkają. Jakie to życie bywa nieprzewidywalne, pomyślał i mimowolnie uśmiechnął się pod nosem na wspomnienie nieoczekiwanego spotkania Lisy.
***
Jesteś w nowym miejscu, ale nie wiesz dokładnie gdzie. Nie wiesz, co cię tu czeka, nie wiesz, kogo spotkasz i nie wiesz jeszcze, co będziesz musiał zrobić. Nie chcesz krzywdzić niewinnych osób, lecz nie wykluczasz takiej możliwości. Jeżeli coś zacznie cię niepokoić, bez wahania wyeliminujesz zagrożenie. Zdajesz sobie sprawę, że to zrobisz, bo wiesz, że jesteś zdolny do wszystkiego. W obliczu niebezpieczeństwa każdy się broni, jak tylko może. Tak naprawdę człowiek jest zdolny do czynów, które w zwykłym życiu napawałyby go lękiem bądź nawet obrzydzeniem. Wszystko zależy od sytuacji, w jakiej się znajdziesz. Każdy może zmienić się w oprawcę. Ale ty to doskonale wiesz. Ty już nim jesteś, bo wcześniej dopuściłeś się takich czynów. To, że nikt cię o nic nie podejrzewał, nie oznacza, że masz czyste sumienie. Nie ma ludzi niewinnych, a ty nie jesteś wyjątkiem. Po prostu poszedłeś o ten jeden krok dalej niż zdecydowana większość. Przekroczyłeś granicę, do której zwykli ludzie nawet się nie zbliżają. Chyba że zmuszą ich do tego okoliczności…
Na razie najważniejsze jest tylko, by nie wzbudzać zainteresowania. Nie potrzebujesz problemów, nie chcesz narobić sobie wrogów. Siedzisz w spokoju, nie rzucając się w oczy. Odczekasz jakiś czas i wtedy podejmiesz decyzję, kiedy zacząć działać. Bierzesz pod uwagę wszelkie scenariusze i będziesz je dostosowywał w zależności od rozwoju wydarzeń. Ale na razie czekasz i obserwujesz.
Izolacja nie jest taka zła, jak się większości ludziom wydaje. Daje czas do namysłu, do opracowania optymalnego sposobu działania. A jednocześnie pozwala się skupić na podstawowych potrzebach. W tym przypadku po prostu na przetrwaniu.
Rozdział 3
Rano obudziło go pukanie. Podniósł się z łóżka i ziewając, otworzył drzwi. W progu z surową miną stał Roger. Ethan zauważył, że przez dłuższą chwilę mężczyzna przyglądał się tatuażowi, który miał na piersi, lecz nie skomentował tego widoku.
– Trzymaj – powiedział bez zbędnych wstępów i podał mu zawiniątko.
– Co to jest? – spytał jeszcze rozespany Ethan. Miał wrażenie, że jest naprawdę bardzo wcześnie.
– Stare ciuchy Jeffa. Pomyślał, że przyda ci się jakieś ubranie, bo tamto – wskazał głową wnętrze pokoju, gdzie na krześle wisiały jego rzeczy – nie nadaje się do niczego.
– Jeff tak pomyślał? – spytał Walker, lekko się uśmiechając. Był pewny, że na ten pomysł wpadła Lisa.
– Ubierz się i przyjdź na śniadanie – odparł cierpko Roger, ignorując tę wypowiedź. – A potem pokażę ci, gdzie jest twoje miejsce.
Przy ostatnich słowach po twarzy Rogera przebiegł cień uśmiechu, więc Ethan zaczął podejrzewać, że czeka go ciężki dzień. Spodziewał się, że dostanie najgorszą robotę ze wszystkich.
Nie próbując nawet dopytywać, co takiego dla niego wymyślił, bez słowa cofnął się do pokoju i zamknął za sobą drzwi, tuż przed nosem Perkinsa.
Chwilę później wszedł do kuchni, gdzie przy stole siedziało trzech mężczyzn. Jednym z nich był Roger, a dwóch pozostałych jeszcze nie miał okazji poznać. Domyślił się, że to pozostali dwaj pracownicy. I nie mylił się, gdyż od razu, jak tylko zasiadł do stołu, obydwaj mu się przedstawili.
Craig Rooney był wysportowanym i wysokim mężczyzną, z niezwykle ciemnymi włosami i piwnymi oczami, na oko dobiegającym czterdziestki. Przez wąskie usta i lekko zadarty nos sprawiał wrażenie osoby pewnej siebie, ale też zarozumiałej. Ethan uznał, iż jego wygląd nie wzbudza w nim za grosz zaufania. Z kolei drugi z nich, Anthony Beal, był zupełnym przeciwieństwem kolegi. Szczupły i niezbyt wysoki, niespełna trzydziestoletni mężczyzna, nie wydawał się groźny czy jakkolwiek niebezpieczny. Wręcz przeciwnie. Miał bladą cerę, lekko rudawe włosy i piegi, które pokrywały większość delikatnego nosa. Jasne oczy, wydatne usta i łagodne rysy twarzy nadawały mu chłopięcego wyglądu.
Ethan spostrzegł, że w trakcie śniadania każdy z nich uważnie mu się przyglądał. Denerwowało go to, lecz starał się nie okazywać zniecierpliwienia i poirytowania. Nie chciał bowiem dawać im powodu do podejrzeń, że ma coś do ukrycia.
Gdy skończyli jeść, Roger i Craig oznajmili, że poczekają na niego przed wejściem. Ethan dokończył posiłek i wyszedł. Anthony gdzieś zniknął, za to tamci dwaj palili papierosy i rozmawiali o czymś ściszonymi głosami. Kiedy tylko go zauważyli, od razu przerwali rozmowę i Craig odszedł w stronę stajni. Perkins natomiast rzucił peta i zgasił go podeszwą. Skinął na Ethana.
– Gotowy?
– Tak – odparł i ruszyli w kierunku stajni.
– Na początku pokażę ci, gdzie będziesz pracować.
– Ty? – zdziwił się Walker, a gdy spostrzegł, że Roger rzucił mu pytające spojrzenie, dodał: – Lisa mówiła, że mnie oprowadzi, więc myślałem…
– To źle myślałeś! – wszedł mu w słowo mężczyzna i zatrzymał się. – Dobrze ci radzę, Ethan – jego imię wypowiedział z pogardą i splunął mu pod nogi – odwal się od Lisy. Przestań o niej mówić, nie myśl o niej i nawet na nią nie patrz. Bo inaczej – urwał na moment i zbliżył się do niego – popamiętasz mnie. A wiedz, że ja tu mogę naprawdę dużo.
Skończywszy mówić, ruszył żwawym krokiem, ale widząc, że Walker nie idzie za nim, zawołał przez ramię:
– Rusz się! Nie mam zamiaru niańczyć cię cały dzień!
Ethan szybko się z nim zrównał i chwilę potem minęli stajnię.
– Nie pokażesz mi koni? – zdziwił się nowy pracownik. – Chciałbym zobaczyć jak wygląda w środku…
– Gówno mnie obchodzi, co byś chciał – syknął Perkins, nie zwalniając kroku. – Idziesz tam, gdzie ci każę. I będziesz robił to, co ci każę.
– Ty czy Jeff? – spytał z krnąbrnym uśmieszkiem, który sprawił, że Roger poczuł złość.
– Na jedno wychodzi – odparł i ponownie się zatrzymał. – Zapamiętaj sobie jedno. Nie wiem, kim jesteś ani kim byłeś wcześniej. Ale w tym miejscu jesteś nikim. I niech ci nawet do głowy nie przyjdzie, żeby kwestionować moje polecenia. Jesteś tu tylko i wyłącznie od wykonywania moich rozkazów, bo tak się składa, że to ja tu za ciebie odpowiadam.
Znowu zaczęli iść szybkim krokiem i już po chwili znaleźli się na tyłach stajni.
Przed nimi rozpościerało się duże pole, którego końca z powodu mgły nie można było dostrzec.
– Tu masz łopatę i taczkę. – Perkins wskazał ręką narzędzia oparte o ścianę budynku. – Teraz pójdziesz na to pole i pozbierasz całe łajno, które się tam znajduje. A niedługo tu wrócę i sprawdzę – uśmiechnął się – czy to zajęcie cię nie przerosło. I lepiej mnie nie rozczaruj, bo tego pożałujesz.
Walker westchnął z rezygnacją i sięgnął po łopatę. Wrzucił ją do taczki i ruszył w stronę pola. Rozejrzał się i z rozpaczą stwierdził, że zapowiada się dla niego naprawdę długi dzień. Od razu zabrał się do pracy. Co jakiś czas zerkał w stronę stajni. Widział, że Roger przygląda mu się uważnie. Potem podszedł do niego Craig, a następnie Jeff. Wymienili parę zdań, po czym wszyscy trzej parsknęli śmiechem i się rozeszli.
Ethan nie miał złudzeń, że był tematem ich rozmowy. Nie został tu mile przyjęty i nikt, z wyjątkiem Lisy, nie miał zamiaru ułatwiać mu życia.
Jeff, Roger, a teraz także i Craig nie lubili go. Anthony zdawał się być obojętny, ale podejrzewał, że niedługo i on dołączy do pozostałych. On nie zamierzał się jednak poddawać. Przez ostatnie trzy lata przywykł do takiego traktowania. Wierzył, że na wolności to się zmieni i będzie mógł prowadzić godne życie. Teraz jednak przypuszczał, że to płonna nadzieja. Widocznie jest w nim coś takiego, co przyciąga kłopoty. Zawsze tak miał, mimo że próbował z tym walczyć. Zwykle bezskutecznie. Każda próba kroczenia dobrą drogą prowadziła go na samo dno. Ethan przypuszczał, że i tym razem może się zdarzyć podobnie. Ale pomimo to, pomimo chęci wycofania się i mimo iż czuł w sobie coraz większą złość na tych trzech nieprzychylnych mu mężczyzn, zagryzł zęby i skupił się na pracy.
***
– Cześć, Sophie – przywitała kucharkę Lisa, wchodząc do kuchni na śniadanie.
– Dzień dobry, kochanie – odparła z uśmiechem kobieta. – Długo dziś spałaś. Jak się czujesz? Wyspałaś się?
– O tak, już dawno tak dobrze nie spałam – odpowiedziała i jakby na potwierdzenie tych słów przeciągnęła się, na co Sophie się zaśmiała. – Ale widzę, że dzisiaj też mamy kiepską pogodę – dodała, podchodząc do okna. – Co on robi?
Sophie spojrzała na nią pytająco i wyjrzała przez okno.
– Ten nowy?
– Tak… Nazywa się Ethan.
– Roger kazał mu zbierać łajno z pola – wyjaśniła kucharka, jakby to była najbardziej oczywista rzecz pod słońcem.
– W taką pogodę?
– Cóż poradzić, jak mus to mus. – Sophie obdarzyła ją słabym uśmiechem. – Usiądź. Powinnaś coś zjeść.
Młoda kobieta usiadła, ale wyraźnie zmarkotniała. Postanowiła porozmawiać z Rogerem na temat Ethana.
– Nie powinien posyłać go dzisiaj na pole. To nie ucieknie, a on mógłby się zająć czymś w stajni. Tam na pewno coś by się znalazło do roboty, szczególnie że teraz chłopaki trenują konie.
Sophie postawiła przed szefową talerz z kanapkami, usiadła na wprost niej i utkwiła w niej zaniepokojone spojrzenie.
– Liso, kochanie – zaczęła mówić swoim matczynym, pełnym troski głosem. – Dlaczego tak się przejmujesz tym facetem? Przecież nie znasz go, nic o nim nie wiesz.
– Bo uważam, że potrzebuje pomocy – odparła kobieta, wgryzając się w kanapkę z szynką i serem.
– Nie wydaje ci się, że jest on jakiś taki… – kucharka zamyśliła się – sama nie wiem. Mam wrażenie, że coś ukrywa.
– Każdy coś ukrywa, Sophie. To ludzka rzecz.
– W tym przypadku chodzi o coś innego. Mam złe przeczucia.
– Co masz na myśli? – zapytała Lisa, przełykając kolejny kęs kanapki.
– Nie wiem, kochanie, nie wiem – rzuciła smutno Sophie i pokręciła głową. – Ale w moich starych kościach czuję, że ten mężczyzna sprowadzi na nas kłopoty.
Po tych słowach ponownie pokręciła głową i wstała. Podeszła do zlewu, aby pozmywać naczynia.
Lisa przyglądała się jej z uwagą i zaczęła się zastanawiać, czy nie oceniła tego nieznajomego mężczyzny zbyt pochopnie. A co, jeśli oni wszyscy mają rację i popełniła wielki błąd, sprowadzając obcego do jej bezpiecznego domu?
Potrząsnęła głową, odganiając od siebie czarne myśli. Teraz musiała skupić się na powieści, którą już powinna zacząć pisać. Lecz zanim usiądzie do maszyny, musi mieć lekką głowę, bez żadnych zmartwień. Dlatego, gdy skończyła jeść śniadanie, w pośpiechu wypiła szklankę soku i wyszła szukać Rogera.
***
Nigdzie nie znalazła ani Rogera, ani Jeffa, więc pomyślała, że pewnie pojechali do miasta. Zapewne wczoraj Perkins zapomniał coś załatwić, więc znając swojego męża i wiedząc, jak jest niecierpliwy, nie chciał czekać z kupnem potrzebnych mu rzeczy do poniedziałku. Rozejrzała się i rzeczywiście nigdzie nie zauważyła jeepa. Wzruszyła ramionami, włożyła ręce do kieszeni i powoli ruszyła w kierunku pracującego na polu Ethana.
Kiedy go zobaczyła, poczuła, że zrobiło jej się gorąco. I nie była to tylko zasługa pogody. Oparła się o ścianę stajni i przyglądała mu się dłuższą chwilę.
W pewnym momencie mężczyzna przerwał pracę i spojrzał w jej kierunku. Gdy ją zauważył, uśmiechnął się, co odwzajemniła i pomachała mu ręką, dając znak, żeby do niej podszedł. Ethan wbił łopatę w ziemię i ruszył w jej stronę.
– Pomyślałam, że przyda ci się chwila odpoczynku – zaczęła rozmowę, kiedy się zbliżył do niej.
– Pomysł bardzo mi się podoba, tylko… – odparł i zrobił teatralną przerwę.
– Tylko co? – spytała, poważniejąc.
– Tylko proponując coś takiego, powinnaś tu przyjść z piwem. – Na jego twarz powrócił uśmiech. – Albo przynajmniej z kawą.
– Och! – Lisa klepnęła się w czoło i parsknęła śmiechem. – Jak mogłam o tym zapomnieć.
Oboje się zaśmiali, ale wzrok Ethana przykuł ruch firanki w oknie domu Armstrongów. Podejrzewał, że Sophie, która zapewne nadal była w kuchni, podglądała ich. Mina mu zrzedła, co nie uszło uwadze Lisy.
– Coś się stało? – zaniepokoiła się i odwróciła gwałtownie.
– Nie – odparł i ponownie posłał jej uśmiech. – Tylko przypomniałem sobie o czymś.
– O czym?
– Coś mi wczoraj obiecałaś. Nie pamiętasz?
– Ja?
– Tak – rzucił radośnie i widząc, że kobieta nie bardzo wie, co ma na myśli, dodał: – Miałaś pokazać mi siedlisko.
– Rzeczywiście! Chodź, przedstawię cię naszym koniom.