Zmuszona, by zabić - Rachel Abbott - ebook

Zmuszona, by zabić ebook

Rachel Abbott

4,3

13 osób interesuje się tą książką

Opis

Tak to się musi skończyć… Któreś z nas musi umrzeć.

Mark i Evie mają burzliwy romans. Evie przywróciła wiarę w życie Marka po śmierci jego żony.

Kiedy jednak Evie odnosi różnego rodzaju obrażenia cielesne, jej przyjaciele zaczynają podejrzewać o to Marka. Czyżby namiętny romans przerodził się w piekło?

Wezwana w środku nocy do ich rezydencji sierżant Stephanie King, znajduje w łóżku dwa brutalnie zamordowane ciała, które trudno zidentyfikować.

Gdzie zaczyna się morderstwo? W chwili, kiedy następuje pierwsze pchnięcie nożem? Czy w momencie pierwszej myśli o popełnieniu zbrodni.

Zmuszona, by zabić to mroczny thriller psychologiczny z charakterystycznym dla Abbott stawieniem czytelnika przed koniecznością trudnego wyboru moralnego i mistrzowską charakterystyką postaci.

„Odpowiednio wciągający, z pewnością nie do czytania po ciemku” – Red Magazine

„Wręcz nieznośne napięcie z zabójczym zakończeniem” – Good Housekeeping

„Mistrzowski i zniewalający. Nie mogłem się oderwać aż do zatrzymującego akcję serca zakończenia” – Robert Bryndza

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 391

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (991 ocen)
491
317
138
37
8
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
czekanski

Z braku laku…

Słaba. Szkoda czasu.
10
Jolka68

Nie oderwiesz się od lektury

Super
00
Aniaaapp

Nie polecam

Po przeczytaniu 5 super wciagajacych ksiazek rachel ,az trudno uwierzyc ,ze zmuszona by zabic jest jej ksiazka. Ksiazka strasznie nudna , ktorej nie da sie czytac. Dawno nie czytalam tak kiepskiej ksiazki. Nuda! Nuda! Nuda! Szkoda czasu.
00
anamajka

Nie polecam

“Flaki z olejem”. Uważam, ze sięgnięcie po tą pozycję to strata czasu, ponieważ jest to bardzo nudna i chaotycznie napisana książka.
00
lorelei_l

Dobrze spędzony czas

Pewne motywy dało się przewidzieć, czytało się miło
00

Popularność




 

 

 

 

 

 

Prolog

 

 

 

 

I

 

 

 

 

A więc tak to się kończy.

Teraz już wszystko jasne: jedno z nas musi umrzeć.

Czasami śmierci nie da się uniknąć. Czasami da się jej zapobiec. Ale są też takie tragedie, które samodzielnie nabierają pędu, stają się coraz poważniejsze wraz z upływem czasu, a potem doprowadzają do kolejnych krzywd i kolejnych strat.

Tak. Zdecydowanie czas to zakończyć.

 

 

 

 

 

II

 

 

 

 

W końcu w samochodzie zapadła cisza. Stephanie zdołała uspokoić Jasona, informując wprost, że jeśli nie przestanie gadać, zjedzie na pobocze, wyrzuci go z auta i stamtąd będzie mógł sobie piechotą dotrzeć na komisariat. Nie była to jednak komfortowa cisza, a Stephanie mocno ściskała kierownicę. Opuściła odrobinę szybę, żeby uwolnić ze środka gorące powietrze i zaczerpnąć wilgotnego morskiego powietrza, które niosło lekki zapach fal rozbijających się o skały w dole.

Uspokój się, odezwał się głos w jej głowie. Nie będzie tak, jak ostatnim razem.

– Czyli uważa pani, że chodzi tu o przemoc domową, pani sierżant? – zapytał Jason, przerywając jej rozmyślania. – Nie sądzi pani, że ten dom jest trochę za bardzo wypasiony na coś takiego? Jeśli faktycznie się tam kłócą, to nie o pieniądze.

Jason założył ręce na piersi, jakby to mówiło wszystko, a Stephanie miała ochotę go zapytać, czy w ogóle czegokolwiek słuchał w trakcie szkolenia. Nie znosiła zabierać ze sobą praktykantów, szczególnie tak upartych i źle poinformowanych jak ten.

– Było połączenie z numerem alarmowym i jakaś kobieta wołała o pomoc. To wszystko, co wiemy. Zaraz potem się rozłączyła. Firma ochroniarska, która pilnuje tego miejsca, twierdzi, że to cholerny Fort Knox, więc mało prawdopodobne, że ktoś się włamał. – Stephanie aż za dobrze wiedziała, co to oznacza. Kobieta musiała znać człowieka, przed którym chciała zostać uratowana. – Wóz ochrony jest już na miejscu. Czeka tam facet, który wpuści nas do środka, więc niebawem będziemy wiedzieli więcej.

Niebawem. Nie była wcale taka pewna, czy chciała wiedzieć więcej.

Pod oponami samochodu zachrzęścił żwir. Kiedy rozstąpiły się chmury, jasne światło księżyca oświetliło krzewy ciągnące się wzdłuż wąskiego podjazdu. Skręciła po łuku i dojrzała długi biały mur, wysoki na jakieś sześć metrów, i podwójne drewniane drzwi osadzone gdzieś pośrodku.

– Co to za porąbane miejsce? – zapytał cicho Jason, podziwiając niezwykły widok.

– Tylna ściana domu.

– Ale tu nie ma żadnych okien. Po co budować dom bez okien?

– Zaczekaj lepiej, aż wejdziesz do środka, Jason.

Zauważyła kątem oka, że odwrócił się w jej stronę.

– A więc pani już zna ten dom?

Stephanie przytaknęła. Nie chciała wspominać ostatniego razu, kiedy została tu wezwana, i modliła się, żeby dzisiaj nie było tak samo jak wtedy. Mimo to wołanie o pomoc nigdy nie jest dobrym znakiem, a dom, pomimo swojej urody, przyprawiał ją o dreszcze.

Zatrzymała samochód tuż obok wozu z wymalowanym na drzwiach logo firmy ochroniarskiej. Wyskoczył z niego tyczkowaty młody chłopak, który miał poważne problemy z trądzikiem.

O Boże, pomyślała, dwóch dzieciaków w cenie jednego.

– Sierżant Stephanie King – powitała go. – Ma pan klucz?

Młody pokiwał głową.

– Gary Slater. Pracuję w ochronie.

Nie ma to, jak stwierdzić oczywisty fakt.

– Próbował pan użyć dzwonka? – zapytała. Gary rzucał nerwowe spojrzenia na lewo i prawo.

– Nie wiem, czy powinienem.

– I chyba słusznie – przyznała. – Nie mamy pojęcia, co się dzieje tam w środku, a pan byłby tam narażony, zupełnie sam. Proszę wrócić do samochodu, Gary. Nie może się pan tu kręcić, dopóki nie ustalimy, co jest grane.

Stephanie nacisnęła mocno dzwonek i przyłożyła głowę do drzwi, nasłuchując odgłosów. W domu panowała zupełna cisza. Spróbowała ponownie, po czym włożyła klucz do zamka i obróciła.

Usłyszała, jak Gary wyskakuje z samochodu za jej plecami.

– W domu zainstalowany jest alarm – powiedział. – Kod to 140329.

Stephanie skinęła głową i otworzyła drzwi. Skrzynka ze sterownikiem alarmu znajdowała się wewnątrz werandy, ale sam alarm nie został uzbrojony. Otworzyła wewnętrzne drzwi i weszła do domu. Jason niemal deptał jej po piętach. W korytarzu było ciemno i zupełnie bezgłośnie. Ta gęsta cisza kojarzyła się z mocno wygłuszonym domem, a kiedy zawołała, jej głos wydawał się spłaszczony i martwy.

Zza częściowo otwartych drzwi – Stephanie wiedziała, że prowadzą one do głównego salonu – sączyło się światło. Przesuwając dla pewności dłonią po ścianie, podeszła bliżej i zawołała:

– Halo? Jesteśmy z policji!

Pchnęła podwójne drzwi na końcu korytarza i nagle mrok całkowicie ustąpił.

– Jasna cholera! – rzucił Jason, a Stephanie doskonale wiedziała, dlaczego tak zareagował. Widok, jaki rozciągał się przed nimi, tak samo oszałamiał jak ostatnim razem. Owszem, po stronie wejściowej budynku nie było żadnych okien, ale ścianę wielkiego salonu tworzyła jedna ogromna tafla szkła. Blask księżyca odbijał się od ciemnych morskich fal daleko w dole, przez co odnosiło się wrażenie, że dom jest zawieszony wysoko nad oceanem.

– To nie pora na podziwianie widoków, młody. Halo! – zawołała ponownie. – Tutaj policja! Jest ktoś w domu? – Żadnej odpowiedzi. – Dalej, Jason, rozejrzyjmy się tutaj.

Cała ta ogromna przestrzeń, gdzie się znajdowali, była jednym pomieszczeniem, które obejmowało niezwykle nowoczesną kuchnię, stół jadalniany dla około dwudziestu osób i cały szereg sof. Księżyc schował się nagle za chmurami i Stephanie sięgnęła do włącznika, żeby zapalić światła. Nic się nie wydarzyło.

– Cholera – mruknęła. – Biegnij po latarkę, ale szybko. Ja zejdę do sypialni. Tam mnie szukaj.

Jason zawrócił w stronę wyjścia, a Stephanie powoli podeszła do szczytu schodów i dla równowagi chwyciła gładką, stalową poręcz. Poczuła chłód pod palcami.

– Policja! – zawołała. – Panie North, jest pan tutaj? – odezwała się bez większego przekonania i przeklęła swoje wspomnienia związane z tym miejscem. – Panie North?

Choć dzwoniąca była kobietą, Stephanie dysponowała jedynie nazwiskiem North, a z tego, co wiedziała, mężczyzna nie ożenił się ponownie.

Księżyc znów się pojawił i pokazał swoje niezwykłe odbicie w ciemnych wodach. Odwróciła się z powrotem w stronę schodów i wyciągnęła pałkę. Trzymając się kurczowo poręczy lewą ręką, zaczęła ostrożnie schodzić po szklanych stopniach, nie przestając nawoływać.

Coś się tutaj wydarzyło. Czuła to w kościach.

Wiedziała, że sypialnie są na tym piętrze, a na końcu korytarza zobaczyła drugie schody, które prowadziły do piwnicy. Nie chciała znów tam schodzić.

Usłyszała za plecami tupot stóp, odwróciła się i spojrzała prosto w snop mocnego światła z latarki. Natychmiast uniosła rękę, żeby osłonić oczy przed blaskiem.

– Przepraszam – powiedział niepewnym głosem Jason, jakby się bał lub był podekscytowany. Wolała nie wiedzieć, jaka jest prawda.

Stephanie ponownie zawołała w mrok. Pamiętała, w którym miejscu znajduje się główna sypialnia. Ostatnim razem, kiedy tutaj była, drzwi do niej prowadzące stały otworem, a na łóżku siedział North z pochyloną głową i drżącymi ramionami.

Wyciągnęła nogę i delikatnie otworzyła drzwi stopą.

Nie potrzebowali latarki. Światło księżyca wpadało przez ciągnące się od podłogi po sufit okna, a wzmacniała je migocząca żółta poświata z kilkunastu świec starannie rozstawionych wokół pomieszczenia.

– Jezu! – Reakcja Jasona mówiła wszystko. Na wielkim łóżku dojrzeli splątaną masę pościeli, owiniętą wokół nóg i rąk dwojga ludzi. Z miejsca, w którym stała, Stephanie nie potrafiła określić ich płci. Metaliczny zapach potwierdzał to, co widzieli. Oba ciała były nieruchome, a biała pościel przesiąkła gęstą, ciemną krwią.

Choć noc była ciepła, Stephanie zadrżała i przełknęła głośno ślinę. Co się tutaj, do cholery, wydarzyło? Poczuła ogromną chęć, żeby stąd uciec, oddalić się od tego straszliwego widoku.

Zmusiła się do wzięcia głębokiego oddechu, po czym odwróciła się do Jasona i poprosiła go, aby wrócił na górę i zgłosił wszystko przez radio. Nie musiała korzystać z lusterka, żeby wiedzieć, że jego otwarte szeroko przerażone oczy stanowiły doskonałe odzwierciedlenie tego, co malowało się na jej twarzy.

Kiedy opuścił sypialnię, Stephanie usłyszała dźwięk, od którego zjeżyły się jej wszystkie włoski na rękach. Był to płacz małego dziecka. Odwróciła się w stronę drzwi, usiłując namierzyć jego źródło. Musiała znaleźć to dziecko, choć jego krzyk nie kojarzył się z bólem czy strachem, jednak przed opuszczeniem tego pokoju należało zrobić jeszcze jedno. Jej zadaniem było teraz podejść do przesiąkniętego krwią łóżka i dotknąć obu ciał, żeby się upewnić, czy obie osoby nie żyją. Nie miała oczywiście większej nadziei, że może być inaczej. Rozprysk na ścianie przypominał dziwne, abstrakcyjne malowidło, a czerwone plamy ozdobiły też wielkie, imponujące fotografie, przedstawiające jasnowłosą kobietę.

Stephanie wzięła głęboki oddech i zmusiła się do stawiania kolejnych kroków, zbliżając się w ten sposób do ciał.

W pierwszej chwili odniosła wrażenie, że ma przywidzenia. Jedna z nóg zadrżała, a po chwili do odległego płaczu dziecka dołączył drugi, dużo niższy dźwięk. Jęk bólu. Dobiegał od strony łóżka.

Jedna osoba jeszcze żyła.

 

 

 

 

 

CZĘŚĆ PIERWSZA

 

 

 

 

TRZYMIESIĄCEWCZEŚNIEJ

 

Zaczęło się od nic nieznaczących aktów okrucieństwa. Wyciągnięta noga i okrzyk bólu po uderzeniu kolanem o ziemię. Podobało mu się to jednak coraz bardziej, dochodziło więc do podobnych zdarzeń coraz częściej, a ich charakter stał się bardziej brutalny. Wyglądało na to, że uczucie przyjemności rosło z każdym bezdusznym czynem.

 

 

 

 

 

1

 

 

 

 

Patrzę na fotografię po przeciwnej stronie ulicy. Wypełnia całe okno galerii, zawieszona na cienkich drucikach, wskutek czego wydaje się lewitować w powietrzu. Jest to czarno-biały obraz przedstawiający twarz dziewczyny, której ciało przypomina zaledwie cień na czarnym tle. Kontrast został wyraźnie podkreślony, dzięki czemu każda wypukła powierzchnia na skórze – kość policzkowa, nos, czubek podbródka – odcina się bielą, a każde wgłębienie wydaje się ciemne i tajemnicze.

Stoję jak sparaliżowana na chodniku i nie spuszczam wzroku z fotografii. Galeria jest nieduża, z pewnością nie przebija wymiarami sklepów po obu stronach ulicy. W jednym z nich można kupić rozmaite ciasta, w innym dostępne są nikomu niepotrzebne przedmioty, które ludzie kupują na wakacje i które nie znajdują już żadnego zastosowania po ich zakończeniu: nadmuchiwane rekiny, piłki plażowe pękające po pierwszym kopnięciu, okropne różowe materace do wody i fantazyjne latawce, które zapewne nigdy nie polecą.

Galeria jest dla porównania bardzo elegancka, a jej szara ściana frontowa została ozdobiona zaledwie dwoma słowami umieszczonymi z brzegu po prawej stronie, które zdawały się przepraszać za swoją obecność w tym miejscu: Marcus North.

Nie wiem, jak długo już tak się gapię, ale ta fotografia bardzo do mnie przemawia. Nie zauważam nawet chaotycznego ruchu ulicznego, kiedy przekraczam wąską jezdnię, żeby stanąć przy oknie. Przez dłuższą chwilę tkwię całkowicie pogrążonaw myślach związanych z przeszłością, w końcu jednak otwieram drzwi i wchodzę do środka. Galeria ciągnie się ku tyłowi, a ściany pokrywa ponura szarość. Co kilka metrów ciemny tynk przebijają kolumny z cegieł, na których wiszą fotografie. Są dyskretnie podświetlone od góry i pomimo braku kolorów wydają się bardzo żywe.

Jedna z fotografii przyciąga moją uwagę. Robię trzy powolne kroki w głąb galerii i wbijam wzrok w obraz przedstawiający dwoje dzieci, jedno czarnoskóre i jedno białe, bawiące się ze sobą. Czarna dłoń wydaje się gładzić biały policzek, a biała dłoń spoczywa na ciemnej nodze. W tym wypadku znów kontrast został znacznie zwiększony, a białe zęby uśmiechających się chłopców są wręcz oszałamiające.

Na każdej z ceglanych kolumn znajduje się mała mosiężna rzeźba: świńska głowa, pomarszczona dłoń, zgięta w kolanie noga tancerki. Z każdej rzeźby zwisa też najbardziej oryginalna i zdumiewająca biżuteria, jaką kiedykolwiek widziałam. Na skrzydle ptaka powieszono długi naszyjnik, a w nosie świni tkwi kolczyk z kamieniem szlachetnym.

Wyczuwam czyjąś obecność za plecami i odwracam głowę.

Kobieta ma na sobie krótką sukienkę bez rękawów w kolorze fuksji, która w niezwykły sposób kontrastuje z monochromatycznym wystrojem galerii. Włosy ma krótko przycięte, niemal na wojskową modłę, i ufarbowane na biało. Jej oczy jakby trzymały mnie z całej siły i nie chciały puścić. Jasnoszare i duże, obserwują mnie uważnie.

Wiem, kto to jest. Cleo North.

– Mogę w czymś pomóc? – pyta. – A może chciała się pani tylko rozejrzeć?

Uśmiecha się, choć jest to profesjonalny uśmiech sprzedawczyni, któremu daleko do pełnego szczerości ciepła. Odchrząkuję, niezadowolona z własnego zawahania, przypominam sobie jednak, dlaczego tu jestem, i mój niepokój odchodzi, kiedy zbliżam się do niej i wyciągam dłoń. Jej skóra jest chłodna w dotyku.

– Evie Clarke – przedstawiam się. – Byłam po prostu ciekawa, czy fotografie Marcusa Northa są tak dobre, jak się o nich mówi.

Szare oczy lekko się mrużą.

– Nazywam się Cleo North, jestem siostrą Marcusa. Myślę, że uzna je pani za jeszcze lepsze. Czy mogę spytać, gdzie miała pani kontakt z jego pracami?

Uśmiecham się i nawijam na palce końcówkę swoich długich blond włosów, które wydają się niemal jarmarcznie żółte przy idealnej bieli Cleo.

– Prowadziłam ostatnio pewne badania i w lokalnej gazecie natrafiłam na artykuł na temat Marcusa. Wspomniano tam również o pani jako o jego menedżerce.

– A więc jest pani stąd? – pyta i robi taką minę, jakby powinna mnie w takim wypadku znać.

– Nie, mieszkam w Londynie. Był tu jednak na świętamój przyjaciel i przywiózł mi egzemplarz gazety. Bardzo mnie to zaintrygowało, toteż postanowiłam przyjechać i sama się przekonać. Szukam kogoś, kto mógłby dla mnie wykonać sesję zdjęciową. – Uśmiecham się do Cleo, wiedząc, że zabrzmi to cholernie próżnie. – To z myślą o moim ojcu. Gdybym jednak zdecydowała się pozostać przy jego aparacie, skończylibyśmy pewnie z serią sztucznych póz i portretów, zapytałam go więc, czy mogę sama wybrać fotografa.

Widzę w jej oczach lekki niepokój, który natychmiast maskuje kolejnym uśmiechem.

– Nie jestem przekonana, czy Marcus zdecyduje się obecnie na tego typu prace portretowe. Ostatnio skupia się raczej na fotografii reporterskiej i robi zdjęcia, które opowiadają jakąś historię. Te tutaj – wskazuje ręką portrety w galerii – to głównie przykłady jego wcześniejszych prac.

Kiwam głową ze zrozumieniem.

– Proszę posłuchać, może by pani z nim porozmawiała i wspomniała o mojej ofercie. Ojciec to dość wpływowy człowiek i jeśli będzie zadowolony z rezultatów, to z pewnością opowie o tym szerokiemu gronu. – Dostrzegam w jej oczach wahanie. Cleo ma duże oczekiwania w stosunku do brata – artykuł w gazecie mówił o tym jasno – więc muszę znaleźć sposób na to, by ją przekonać. – Jeśli to w czymkolwiek pomoże, to nie mam na myśli zdjęć ze studia. Chciałabym mieć zdjęcia rozciągnięte w czasie, zrobione w odmiennej atmosferze i w różnych miejscach. Nie szukam niczego oczywistego ani zbyt sztucznego.

Cleo wydaje się lekko urażona tym, że mogłabym uznać prace Marcusa za prostackie.

– Cóż, sama pani widzi, że jego zdjęcia nigdy nie są nudne. On jest rozchwytywany, jak się zapewne pani domyśla.

Przez kolejnych dziesięć minut próbuję ją subtelnie namawiać, podkreślając bez użycia słów, jaki to będzie miało wpływ na reputację Marcusa. W końcu Cleo ulega, a ja zaczynam odczuwać podniecenie. Jestem pewna, że znacznie przesadziła w kwestii jego aktualnego obciążenia pracą – w ciągu minionych osiemnastu miesięcy był praktycznie odludkiem – i dostrzegam w jej oczach ambicję. Nie w odniesieniu do samej siebie, ale do Marcusa. Wiem już, że ją przekabaciłam.

– Jak chciałaby to pani zorganizować? – pyta, uśmiechając się szczerze po raz pierwszy od mojego przybycia. Nie zastanawiałam się nad tym wcześniej, ale po tym, co się stało w domu Marcusa, ludzie wpadają pewnie do galerii, żeby rzucić na niego okiem, żeby się przekonać, czy tragedia, którą przeżył, odcisnęła piętno na jego twarzy. Cleo najwyraźniej jednak wierzy, że moje zainteresowanie jest szczere.

– Muszę spotkać się z Marcusem, żeby zrozumieć tryb jego pracy, przekonać się, czy jego pomysły są zbieżne z moimi oraz – tutaj mamy nieco większe wyzwanie – czy spełniają oczekiwania mojego ojca.

– Och, jestem o tym przekonana. Porozmawiam z nim o tym i skontaktuję się z panią.

Robię niezbyt zadowoloną minę.

– Nie chciałabym tu zostawać zbyt długo. Jeśli nie jest zainteresowany, wolałabym wiedzieć od razu i nie marnować czasu. Chciałabym spotkać się z nimi dzisiaj, jeśli to możliwe.

Widzę, że ten pomysł ją martwi, ale w końcu zgadza się z nim pomówić i zaraz zaaranżować spotkanie. Wyciąga telefon. Sądząc po wyrazie jej twarzy, Marcus nie jest szczególnie uszczęśliwiony tą propozycją. Odwracam się, udając, że niczego nie zauważyłam. Cleo rozmawia z nim radosnym głosem, a ja przechadzam się po galerii, żeby mogła w spokoju przekonać brata.

W końcu się rozłącza i uśmiecha do mnie.

– Już wie, że chce się pani dziś z nim spotkać, i wyraził zgodę. Często bywa pochłonięty pracą i przez to robi się odrobinę zdystansowany, ale to pewnie typowe dla twórców takich jak on.

Tłumaczy brata, zanim go poznałam, ale uśmiecham się ze zrozumieniem, kiedy podaje mi adres.

Żegnam się ze świadomością, że nie jest to mój ostatni kontakt z Cleo, po czym decyduję się pójść spacerkiem do domu Marcusa Northa, żeby mieć trochę czasu na uporządkowanie myśli i zaplanowanie, jak przekonać go do przyjęcia tego zlecenia.

Kiedy wspinam się stromą ścieżką prowadzącą do jego domu, rzucam okiem na plażę. Na piasku bawią się dzieci, śmiejąc się i piszcząc, kiedy wbiegają do chłodnej wody, i ochlapując przy tym nielubiących zimna rodziców. Zazdroszczę im tej swobody i beztroski. Nie pamiętam, żebym tak się czuła jako dziecko.

Wspinam się na wzgórze po żwirze, aż w końcu dostrzegam wielką białą ścianę domu Marcusa Northa. Wiem, że nie zapłacił za niego pieniędzmi pochodzącymi ze sprzedaży fotografii. Nie dostrzegam ani jednego okna, ale jestem pewna, że po drugiej stronie wszystko wygląda zdecydowanie inaczej. Dom stoi na skraju klifu, więc widok musi być obłędny.

Podchodzę do dużych drewnianych drzwi i unoszę lewą rękę, żeby zapukać. Uderzam w drzwi, moją rękę przeszywa straszliwy ból. Mimo to pukam i krzyczę jednocześnie. Wiem, że powinnam przestać, pomyśleć o mojej ręce. Ale nie potrafię, a im bardziej uderzam, tym bardziej przytłaczający staje się ból.

 

Kiedy przenikliwy ból wyrywa mnie z wywołanego lekami snu, zabierając z sobą resztki sennych marzeń, uświadamiam sobie, że nic nie jest prawdziwe poza moją obolałą ręką. Nie stoję przed drzwiami domu Marcusa Northa, jestem w jego wnętrzu. Leżę na łóżku w ciemnym pomieszczeniu z gigantycznym oknem wychodzącym na morze. Moja lewa ręka jest zamknięta w gipsie od nadgarstka po opuszki palców i boli jak cholera. Leki musiały już przestać działać, ponieważ czuję nieprzyjemne pulsowanie i mam ochotę podrapać się w skórę, której nie mogę sięgnąć.

Mam posklejane rzęsy. Musiałam chyba płakać przez sen, przypominając sobie tamten dzień. Każda chwila z mojego snu była odtworzeniem zdarzeń, które rozegrały się niemal dwa lata temu, aż do momentu, kiedy uniosłam rękę, żeby zapukać do tych drzwi. W tym momencie straszny ból, który odbiera mi oddech, stał się jednością ze snem, odczuciem wplatającym się w opowieść i zakłócającym ostatnie chwile.

Chcę znów wrócić do tamtego momentu – przypomnieć sobie to wszystko, co się wydarzyło, i przekonać się, że wszystkie decyzje, które podjęłam od tamtej pory, były właściwe. Niestety, niteczki pękają jedna po drugiej i wiem, że nawet gdybym zdołała zasnąć, szanse na to, że znów znajdę się przed tymi drzwiami w oczekiwaniu na otwarcie, są bardzo nikłe. Sen już odpłynął.

– Evie? – Głos, zwykle tak pewny siebie, brzmi niepewnie, troskliwie.

– Już się obudziłam. Możesz wejść. – Nie otwieram oczu. Nie chcę widzieć doskonałości Cleo, wiedząc, jak tragicznie wyglądam. – Czy z Lulu wszystko w porządku?

– Nic jej nie jest. Teraz śpi, ale wszystko było super. Co mogę dla ciebie zrobić? – Podchodzi do łóżka. Czuję, że nade mną stoi, ale nadal nie otwieram oczu. – Masz całe posklejane powieki, gdzie twój płyn? Pomogę ci je oczyścić, jeśli chcesz.

– W łazience. – Mówienie nagle wydaje się trudne, a kiedy już wiem, że Lulu nic nie dolega, chcę tylko pozbyć się Cleo.

– Nie widzę! – woła z pomieszczenia po drugiej stronie drzwi.

– To po prostu mydło – odpowiadam.

Nie muszę obserwować jej twarzy, żeby wiedzieć, że będzie cmokać niezadowolona z mojego zachowania. Czasami lubię ją po prostu wkurzyć.

Cleo nosi swoją doskonałość niczym zbroję, jak twardą, lśniącą muszlę, którą znalazłam z Lulu na plaży w ubiegłym tygodniu. Nieprzenikalną, ale piękną. Wszystko, co widać u niej z zewnątrz, jest żywe i krzykliwe – od farbowanych białych włosów i doskonałego makijażu po jaskrawe kolory ubrań. Wiem, że ludzie patrzą na nią na ulicy, zastanawiając się, kim jest to nieskazitelne stworzenie, ale nie wiedzą, że nie zdołają się do niej zbliżyć, jakkolwiek by próbowali. Jedynie kilka wybranych osób ma dostęp do prawdziwej Cleo, a ja do tej grupy nie należę.

Słyszę, jak wraca i staje przy łóżku.

– Przyniosłam trochę wilgotnej waty. To powinno załatwić sprawę. – Przeciera mi ostrożnie oczy, a ja trwam w bezruchu. Nie chcę, żeby mnie dotykała. Nigdy nie będziemy blisko, choć staramy się udawać, ale w tej chwili czuję jej szczerą troskę. Siedzi na skraju łóżka i przerywa na chwilę, by zadać pytanie, którego się spodziewałam.

– Jesteś pewna, że nie powinnam zadzwonić do Marka?

Usłyszawszy to imię, znów powracam do mojego snu – stoję przed wysokimi drzwiami w długim białym murze i pukam w drewno. Tym razem jestem tam w swoich wspomnieniach. Niestety już zupełnie się rozbudziłam i zastanawiam się, gdzie umknęły te czasy. Ile tego wszystkiego już minęło od chwili, kiedy zablokowałam swój umysł?

Mężczyzna, który otworzył tamtego dnia drzwi, przypominał wrak – niechlujny, rozczochrany, z kilkudniowym zarostem, w którym nie było niczego eleganckiego.

– Marcus North? – zapytałam.

– Nie. Jestem Mark. Z „k” na końcu. Jestem nim, byłem i będę.

Wiedziałam już o tym, nie zdawałam sobie jednak sprawy, że nie włączył się w całą tę maskaradę związaną z prestiżem.

– Przepraszam. A więc mam przyjemność z Markiem Northem?

Przeczesał dłonią swoje przetłuszczone włosy, stawiając końcówki na baczność.

– To ja przepraszam. Moja cholerna siostrzyczka uważa, że forma Marcus jest o wiele bardziej interesująca. Do tej pory sądziłem, że liczy się bardziej jakość moich zdjęć, a tu proszę.

Moje krótkie wspomnienia z tego dnia znów zostają zakłócone, kiedy Cleo próbuje wymusić na mnie odpowiedź, czy powinna zadzwonić do Marka. Nawet ona już nie nazywa go Marcusem, ponieważ w końcu przestał na to reagować.

– Nie, oczywiście, że nie. Wiesz dobrze, że jemu wystarczy byle powód, żeby wrócić prosto do domu, a ty się napracowałaś, żeby zapewnić mu to zlecenie. Dam sobie radę.

Cleo wstaje z łóżka, pochodzi do wielkiego okna i patrzy na morze. Zerka na moją rękę i znów się odwraca.

– Nie rozumiem, jak to zrobiłaś, Evie. Nie widzę w tym żadnego sensu.

Przez krótką chwilę przypominam sobie moją dłoń opartą na dolnych ciężarkach atlasu do ćwiczeń i sześć bloków po pięć kilogramów każdy, które unoszą się w powietrzu. Widzę drugą rękę, która przytrzymuje drążek utrzymujący je w górze. Ręka znika i w ciągu sekundy, której potrzebuje trzydzieści kilo stali, by roztrzaskać mi kości, czekam na ból. Wiem, że mam prawdopodobnie połamane kości nadgarstka, śródręcza i paliczki. Znam nazwy większości kości w ludzkim ciele.

– Już ci mówiłam. Drążek wysunął mi się z palców w złym momencie. To głupie, ale jak powszechnie wiadomo, do większości wypadków dochodzi w domu.

– Ale to pewnie się wydarzyło zaledwie kilka chwil po tym, jak wyszedł Mark. Dlaczego nie zadzwoniłaś, żeby wrócił?

Wzdycham. Nie potrafię znaleźć rozsądnej odpowiedzi, w którą Cleo by uwierzyła.

– Co się stało, to się nie odstanie. Nie ma sensu go teraz ściągać z powrotem. Jeśli tylko możesz mi odrobinę pomóc z Lulu, poradzimy sobie same. Wolałabym, żeby nie wracał. – Cleo rzuca mi ostre spojrzenie. – Nie, Cleo. Wiesz dobrze, że on się zestresuje, a teraz nie mam siły sobie z tym radzić. Kiedy wróci, będę czuła się już znacznie lepiej i więcej zniosę.

Muszę poczuć się lepiej. Nie mam innego wyjścia.

 

 

 

 

 

2

 

 

 

 

Kiedy poznałam Marka, starałam się robić wszystko, żeby Cleo mnie polubiła. Miała wtedy tak duży wpływ na niego, że nie mogłam sobie po prostu pozwolić na to, żeby została moim wrogiem. Kiedy jednak równowaga sił przesunęła się na moją korzyść, czułam wyraźnie jej niechęć i powstała między nami relacja oparta na wzajemnej, powierzchownej tolerancji. Mark jest na to wszystko całkowicie odporny. Widzi, jak witam Cleo w naszym domu, jak zapraszam ją do zjedzenia wspólnego posiłku, i nigdy nie dostrzega, jak mierzi ją fakt, że gości tu wyłącznie na moje życzenie.

Teraz, kiedy odniosłam obrażenia, spełni swój obowiązek, wiedząc, że Mark tego od niej oczekuje. Mimo to odczuwam ulgę, dysponując godziną wolną od jej posług, kiedy zabiera Lulu na spacer. Wiem, że się martwi. Czy jestem aż tak niezdarna, że nie powinno się powierzać mi opieki nad dzieckiem jej brata? Cleo wie bowiem, że nie po raz pierwszy przeżyłam bolesny wypadek. Oczywista odpowiedź to ta, na której rozważenie ona nawet nie jest przygotowana.

Coraz częściej zauważam, że obserwuje mnie, jakby zastanawiała się, co ja w ogóle tutaj robię i dlaczego wkraczam w ich życie.

Zamykam oczy. Nie ma mowy o śnie, dopóki znów nie zadziałają środki przeciwbólowe, a nawet gdybym zdołała zasnąć, i tak nie wrócę do mojego snu. Zastanawiam się, w jaki sposób działa przeznaczenie.

Pierwszego dnia, kiedy Mark otworzył drzwi w długim białym murze, wyglądając, jakby właśnie wstał z łóżka, w którym spędził kilka dni z rzędu, wyglądał na zirytowanego. Był bardzo szczupły, przez co wydawał się jeszcze wyższy. Patrzył na mnie swoimi szarymi oczami, podobnymi do oczu siostry, ale dwa razy chłodniejszymi. Oświadczył, że przemyślał tę propozycję, że nie ma mi nic do zaoferowania i że powinnam odejść i nie wracać.

Nie był to najlepszy początek, ale z drugiej strony nie oczekiwałam niczego lepszego. Wróciłam do galerii i opowiedziałam, co się stało. Nie miałam zamiaru się poddawać, ale nie chciałam o tym informować Cleo.

– Tak mi przykro – powiedziała. – Czy dałaby mi pani jeszcze odrobinę czasu, żebym zdołała go przekonać?

Spojrzałam w sufit, jakbym się nad tym głęboko zastanawiała.

– Dobrze, ale ojciec z pewnością zechce już poznać jakieś szczegóły. Jeśli nie będę współpracowała z Marcusem, poszukam kogoś innego.

Trwało to dwadzieścia cztery godziny, ale w końcu Cleo przekonała go, żeby przynajmniej ze mną porozmawiał, więc następnego dnia znów zobaczył mnie wspinającą się po ścieżce. Tym razem było jednak wilgotno i wietrznie. Letnia pogoda stale się zmieniała, co jest typowe dla południowo-zachodniej Anglii. Na plaży dostrzegłam kilka osób, które bez powodzenia próbowały puszczać latawce, jednak większość rodzin przebywała zapewne w galeriach handlowych lub kawiarniach.

Nie mogłam uwierzyć, że drzwi otworzyła mi ta sama osoba co wcześniej. Jego włosy, które wczoraj wydawały się gęste i ciemne, po umyciu zyskały barwę rdzawego brązu, zgolił też większą część zarostu. W oczach nie dostrzegłam już tej wcześniejszej furii i teraz prezentował się wręcz tajemniczo, jakby sam nie miał pojęcia, jak się dał na to namówić. Dopiero po kilku miesiącach odkryłam, że Cleo zagroziła mu zamknięciem galerii i wyprowadzką, jeśli nie zacznie przyjmować nowych zleceń.

Wyciągnął rękę, żeby uścisnąć moją dłoń.

– Przepraszam za wczoraj – powiedział. – Pracowałem nad kilkoma fotografiami, które nie wyszły najlepiej. – Opuścił rękę i spojrzał mi w oczy. – Tak naprawdę, wypadły fatalnie. Byłem nieznośny i bardzo przepraszam.

Poczułam do niego w tamtej chwili sympatię, choć nie umiałam stwierdzić, czy to dobrze, czy nie.

Uniósł rękę, zapraszając mnie do środka, a ja przekroczyłam próg dużych drewnianych drzwi osadzonych w gładkim białym murze.

– O… mój… Boże! – Szłam powoli do przodu i próbowałam ogarnąć wzrokiem niezwykły widok, jaki się przede mną rozciągał. Wiedziałam, że to górny poziom nieruchomości – nikt nie nazwałby jej chyba domem – która wydawała się zawieszona nad oceanem, a jedyną barierą dzielącą mnie od wzburzonego morza w dole była masywna szklana tafla, po której spływały teraz krople deszczu. Nawet w taką niepogodę widok oszałamiał.

Mark wskazał mi sofę skierowaną w stronę okna. Ledwie mogłam się skoncentrować na jego słowach, kiedy opowiadał o swoich zdjęciach, inspiracjach, podejściu do każdego nowego tematu i technikach, które chciałby zastosować przy moich fotografiach. Widok nieustannie odwracał moją uwagę – skupiałam wzrok na głuptakach szybujących nad morzem lub na falach rozbijających się o skały sterczące z dna zatoki.

Mark zaproponował mi filiżankę kawy i poszedł do kuchni, która znajdowała się przy jednej ze ścian dużej przestrzeni mieszkalnej. Rozległ się odgłos młynka i w powietrzu dał się wyczuć delikatny aromat świeżo zmielonej kawy.

Rozejrzałam się po ogromnym salonie, któremu do tej pory nie poświęciłam zbyt wiele uwagi. Kręciłam głową na wszystkie strony w poszukiwaniu wielkich fotografii z rodzaju tych, które można było podziwiać w galerii. Znalazłam jednak tylko jedną – wisiała na ścianie za moimi plecami, skierowana w stronę okna. Uznałam, że zrobiono to celowo, by chwytała zmieniające się światło w zależności od pory dnia. Był to portret kobiety o krótkich, czarnych i zaczesanych do tyłu włosach. Uwagę zwracały jej grube, blade wargi, jednak moją przyciągnęły przede wszystkim małe, lekko zmrużone oczy. Wydawały się mnie obserwować, osądzać, a kiedy odwróciłam się z powrotem, czułam na sobie ich spojrzenie.

Sącząc kawę z filiżanki z chińskiej porcelany, próbowałam wymazać te oczy z pamięci i zaangażować się w rozmowę. Było dla mnie ważne, żeby mnie polubił, żeby mi zaufał. Próbowałam go ośmielać, uśmiechać się w reakcji na jego żarty i oczywiste próby oczarowania mnie, nawet jeśli miały one na celu wyłącznie uciszenie siostry. Nie próbowałam nawet wierzyć, że może chodzić o cokolwiek innego. A przynajmniej nie wtedy.

Uzgodniliśmy, że rozpoczniemy projekt od sześciu fotografii, z których każda zostanie zrobiona innego dnia o innej porze, żeby poziom oświetlenia był zmienny. Mark wpadł na pomysł, by jedno ze zdjęć zrobić wśród grupy urlopowiczów, przy czym tylko moja postać zyska odpowiedni kontrast, a pozostałe będą jedynie odcieniami szarości, żeby w żaden sposób nie wyróżniały się z tła. Dzięki temu zostanę wyeksponowana. Wymyślił inną lokalizację, gdzie będę mogła stać na wałach obronnych starej opuszczonej budowli. Wynikało z tego wszystkiego, że przyjął moje zlecenie i zaczął się nim emocjonować.

Kiedy nie udało mi się już znaleźć żadnego sensownego powodu, żeby przeciągnąć wizytę, wstałam, by się pożegnać. Nie mogłam jednak wyjść, nie zadając mu pytań dotyczących domu.

– Jest tak niesamowicie zaprojektowany. Jego budowa musiała chyba trwać latami? Mieszka tu pan od momentu zakończenia budowy?

Mark spuścił wzrok.

– Nie.

Oczy na fotografii wpatrywały się we mnie, powodując, że zaczęłam zachowywać się dziwnie, by po chwili przypominać gapia na ulicy.

– A więc pod spodem jest niższe piętro? Sypialnie, jak mniemam?

Mark zacisnął zęby. Wiedziałam, co robię, a jednak nie mogłam się powstrzymać. Zdawałam sobie sprawę, że niższe poziomy zostały wykute w skale i podobnie jak ten miały okna wychodzące na morze.

– Dwa niższe poziomy, ściśle rzecz biorąc. – Nie spojrzał na mnie, wypowiadając te słowa.

– Ojej. Pańskie studio znajduje się w piwnicy?

Milczał przez chwilę.

– Nie. Na dole jest basen i siłownia, ale są zamknięte.

Podniósł jedną dłonią obie filiżanki, które brzęknęły o siebie.

– Nie korzysta z nich pan?

– Nie schodzę na dół.

Uniosłam brwi.

– Tam chyba nie straszy, co?

– Chyba nie. Ale tam zmarła moja żona. – Mark podświadomie zerknął w lewo, w kierunku fotografii.

Sprawiałam wrażenie wstrząśniętej i skruszonej, jakbym – w przeciwieństwie do wszystkich innych, którzy kojarzyli Marcusa Northa – nie wiedziała, co się wydarzyło. Wciąż czułam na sobie zmrużone oczy oceniającej mnie kobiety.

Od chwili kiedy przeprowadziliśmy tę rozmowę, upłynęły dwadzieścia dwa miesiące, a nieco ponad jedenaście od momentu mojej przeprowadzki w to miejsce. Nawet teraz robię wszystko, co możliwe, żeby uniknąć spojrzenia Mii North, zmarłej żony Marka.

 

 

 

 

 

3

 

 

 

 

Cleo podeszła tyłem do zaparowanych szklanych drzwi kawiarni, otwierając je plecami i pociągając za sobą wózek z Lulu. Nie zdołała ukryć zaskoczenia, kiedy ze środka wyskoczył nastolatek o zdecydowanie zbyt dużej liczbie kolczyków na ciele i pomógł jej wejść.

– Dziękuję – powiedziała. Chłopak pochylił się, żeby uśmiechnąć się do Lulu, która wydawała się zupełnie nieporuszona widokiem wszystkich tych metalowych ozdób na jego twarzy.

Cleo rozejrzała się po zajętych po części stolikach, szukając swojej najlepszej przyjaciółki, Aminy Basry. Za kilka miesięcy w kawiarni będzie tłoczno od urlopowiczów i ani ona, ani Amina już się tu nie pojawią, jednak przed sezonem było to przyjemne i wygodne miejsce na spotkanie. Cleo dostrzegła kępę niesfornych czarnych włosów, a po chwili Amina pomachała do niej entuzjastycznie.

Popychając wózek w odległy kąt, gdzie jej przyjaciółka siedziała przy filiżance cappuccino, Cleo odpowiedziała szerokim uśmiechem.

– Twarz! – zawołała Amina, kiedy Cleo się przysiadła. – Tak się to kończy, kiedy ocenia się po niej ludzi.

– Wiem. Wstyd mi za siebie. Moją naturalną reakcją było powstrzymanie tego biednego chłopaka przed nadmiernym zbliżeniem się do Lulu. Czy to nie okropne z mojej strony? – Cleo pochyliła się nad stołem i wykrzywiła usta. – Ale mimo to nie rozumiem, jak udaje mu się wydmuchać nos. Ale dość na ten temat. Dobrze cię widzieć! Dzisiaj bez Anika?

– Zostawiłam go z babcią, która próbuje uczyć go dobrych manier, bo uważa, że zbytnio pobłażam moim dzieciom. Chyba powinno być na odwrót, nie? To dziadkowie powinni wszystko wybaczać? A jak to się stało, że jest z tobą Lulu? Cieszę się oczywiście, że ją widzę.

Wyglądająca na poważnie znudzoną kelnerka podeszła przyjąć zamówienie od Cleo, zanim ta zdążyła udzielić odpowiedzi, co pozwoliło jej zyskać kilka sekund na jej przygotowanie. W ciągu paru ostatnich miesięcy Amina spędziła trochę czasu w towarzystwie Evie i raz czy dwa zasugerowała, że Cleo traktuje dość obcesowo partnerkę swojego brata. Od tamtej pory robiła wszystko, by ukryć jakąkolwiek nutę krytyki w swoim głosie.

– Evie miała kolejny wypadek. Ale nie martw się, już wszystko pod kontrolą. Wzięła leki ze szpitala i teraz śpi.

Amina wyraźnie się zaniepokoiła.

– Co się stało? Czy Mark o tym wie?

– Wyjechał krótko przed tym, jak do tego doszło. Prosiła, żebym do niego nie dzwoniła, choć bardzo cierpi. Przytrzasnęła sobie rękę i połamała parę kości.

– Czym przytrzasnęła rękę, na litość boską?

Cleo nie miała ochoty opisywać wypadku Evie. Przechodziły ją ciarki na samą myśl o ciężarach spadających na palce bratowej, jednak Amina z pewnością nie zamierzała odpuścić, dopóki nie pozna całej prawdy.

– Powiedziała, że ćwiczyła na wyciągu pionowym w siłowni. – Cleo dostrzegła zmieszanie na twarzy Aminy i uśmiechnęła się zdawkowo. – Nie przejmuj się. Nie musisz wiedzieć, co to znaczy. Tak czy inaczej, pochyliła się, żeby wyregulować ciężarki, nadal zwisając na drążku. Musiała mieć spocone ręce i wypuściła drążek, kiedy drugą dłonią manipulowała przy obciążnikach. Głupi wypadek, który nigdy nie powinien się zdarzyć. Ale nic jej nie będzie. I nadal nie chce, żebym dzwoniła do Marka.

– Siłownia. – Amina popatrzyła Cleo prosto w oczy. – Znów.

Cleo odwróciła wzrok, zakołysała wózkiem Lulu i pogładziła jedwabiste włoski swojej bratanicy.

– Wiem – odparła, nie spuszczając oczu z dziecka. – Mark wciąż tam nie schodzi od śmierci Mii, a Evie chyba się obawia, że jeśli powie mu prawdę, całkowicie zamknie to pomieszczenie. Ona by tego nie chciała – zawsze zabiera ze sobą Lulu na basen. Uważa, że jeśli mieszka się tak blisko morza, grzechem byłoby nie nauczyć dzieci pływać.

– Ma rację.

Cleo westchnęła. Wszystko, co mówiła Evie, wydawało się mieć sens, a mimo to w ostatnim czasie wciąż zdarzały się jej wypadki.

– Co tam się gotuje w tej twojej głowie, Cleo? – spytała Amina. – No, mów. Dobrze znam tę minę.

Cleo podniosła wzrok i spojrzała Aminie w oczy.

– Nie wiem, co myśleć. Pewnie dojdziesz do wniosku, że to, co opowiadam, jest niedorzeczne, dlatego mam opory przed mówieniem czegokolwiek.

Kelnerka przyniosła Cleo gazowaną wodę mineralną, niegazowaną dla Lulu i drugie cappuccino dla Aminy. Postawiła naczynia na stole bez słowa. Żadna z kobiet nie poświęciła jej najmniejszej uwagi. Amina patrzyła na Cleo w oczekiwaniu na dalszy ciąg.

– Chodzi o to, że nie jest to pierwszy wypadek, jakiego doznała, prawda? Zawsze dochodzi do nich, kiedy Mark wyjeżdża. Tak jak wtedy, kiedy oblała się wrzątkiem. Powiedziała, że kichnęła w momencie nalewania wody do kubka i wtedy się poparzyła, ale widziałam pod bandażem, że to coś więcej niż zwykłe ochlapanie.

– Co sugerujesz? Że chce przyciągać uwagę czy że jest po prostu cholernie niezdarna? Gdyby chodziło o uwagę, to chciałaby, żeby Mark natychmiast wrócił do domu, prawda?

– Nie wiem. Ale coś tu jest nie tak.

Amina prychnęła.

– Cholera, Cleo, tak samo wypowiadałaś się o Mii. Jej też nie lubiłaś i nie ufałaś jej za grosz.

– Jesteś tym zaskoczona? Ona była dużo starsza od Marka i uważała, że fotografia to jedynie jego hobby. – Cleo specjalnie przeszła na amerykański akcent. – „Mark jest teraz moim mężem, więc nie musi odnosić sukcesów. Moje sukcesy wystarczą dla nas obojga, a pieniędzy nam nie brakuje. Niech się po prostu dobrze bawi”.

Zrobiła zabawną minę do Aminy, która się roześmiała.

– Wiesz, kochana, dobra zabawa to naprawdę szerokie pojęcie. Ty chcesz, żeby Mark był sławny, ale czy on tego chce?

Cleo nalała trochę wody do niekapka Lulu i założyła wieczko.

– Proszę, skarbie. – Lulu była naprawdę słodka, a w wieku dziewięciu miesięcy zaczynała przypominać Marka. Miała tak samo rdzawobrązowe włosy jak on.

– Ignorujesz mnie, Cleo – powiedziała cicho Amina.

– Zawsze musiałam uważać na Marka, wiesz o tym dobrze.

– Cholera. Już to kiedyś mówiłam, ale muszę powtórzyć, czy ci się to podoba, czy nie. Traktujesz Marka, jakby był twoim siedmioletnim synem, a nie trzydziestosiedmioletnim bratem. Wiem, że zaopiekowałaś się nim po odejściu matki, ale on jest dorosły i może popełniać własne błędy, jeśli tak potraktować Evie, choć szczerze mówiąc, nie widzę takiego powodu. Ona jest całkiem w porządku. Lubię ją. Mark wydaje się ją kochać, więc dlaczego sobie nie odpuścisz i nie dasz mu żyć? Może to tobą trzeba się teraz zaopiekować i ciebie zacząć ganić.

Amina wypowiedziała te ostatnie słowa delikatnie i faktycznie przez ułamek sekundy Cleo poczuła chęć, by odpuścić i pozwolić, żeby życie toczyło się własnym torem, bez jej kontroli. Ona miała już swoją szansę i dokonała wyboru, nie chciała jednak przyznać tego przed Aminą.

Rozmyślania przerwał jej talerz z ciastkami, który przyniesiono do ich stolika. Pokręciła głową z udawaną konsternacją.

– Co? – spytała Amina, wgryzając się w czekoladowe ciastko, na co Cleo zareagowała dreszczami. – Lubię słodkie, to jedna z małych radości w moim życiu. Jestem twoją najlepszą przyjaciółką i kocham cię, ale z czego ty czerpiesz swoją radość? Poświęcasz całe dni, próbując utrzymać odpowiedni poziom motywacji u Marka, i pracujesz ciężko nad swoimi wspaniałymi kształtami. Ale za jaką cenę? Nie możesz się czegoś napić, zjeść chipsów, poszukać sobie jakiegoś faceta i kochać się z pasją na plaży w samo południe?

Amina uśmiechnęła się do Cleo, która chciała się przyznać, jak często myślała o tych rzeczach. Zawsze się jednak obawiała, że jeśli opuści gardę nawet o centymetr, wszystko wokół się rozpadnie.

– Zbliżasz się do czterdziestki, Cleo. To znakomity wiek, którym można się rozkoszować. Ale czy jesteś szczęśliwa? Bo ja tylko tego dla ciebie chcę.

Amina wyciągnęła rękę, żeby dotknąć dłoni Cleo, ale kierunek tej rozmowy musiał zostać zmieniony.

– Nie przejmuj się mną. Czuję się z sobą dobrze i bądźmy szczere, te wszystkie wspaniałe porady słyszałam już od ciebie wcześniej. – Cleo się uśmiechnęła, żeby usunąć wszelkie możliwe żądła ze swoich słów. – Powiedz mi tylko, co mam zrobić z Evie. Czy uważasz, że po tych wszystkich wypadkach bezpiecznie jest oddawać Lulu pod jej opiekę?

– Wybacz, kochana, ale nie ty o tym decydujesz. Jeśli choćby delikatnie zasugerujesz Markowi, że Evie nie nadaje się do opieki nad ich córką, ponieważ miała parę wypadków w domu, wbijesz potężny klin między was dwoje. Prawie to zrobiłaś, kiedy żenił się z Mią, więc nie popełnij drugi raz tego samego błędu. Byłaś zdruzgotana ostatnim razem, kiedy się od ciebie odciął.

Cleo milczała. Amina miała rację – nie lubiła Mii i próbowała przekonywać Marka, że jego żona tłamsi zarówno jego, jak i jego talent. Ale z Evie było inaczej. Wydawała się wspierać Marka na każdym kroku, więc dlaczego rozpadała się na kawałki za każdym razem, kiedy opuszczał dom?

Cleo czuła, że Amina nie była w stu procentach po jej stronie. Ona i Evie miały ze sobą dużo wspólnego – obie miały dzieci, a zgodnie z tym, co twierdziła Amina, również kilka złych nawyków. Cleo nie przestawała się niepokoić, że ich znajomość może stopniowo, z czasem, przesunąć jej własną relację z Aminą na drugie miejsce. Zaledwie w ubiegłym tygodniu mijała kawiarnię, w której zauważyła obie kobiety przy czekoladowym cieście, śmiejące się z czegoś wspólnie. Nie dołączyła do nich, uznała bowiem, że mogłaby okazać się intruzem.

W życiu Cleo były teraz tylko trzy osoby, które miały dla niej znaczenie – Mark, Lulu i Amina – a w tej chwili wydawało się, że Evie jest swego rodzaju osią, wokół której krąży cała trójka. Cleo znajdowała się w tym układzie na uboczu i mogła tylko obserwować.

 

 

 

 

 

4

 

 

 

 

Cleo wepchnęła wózek z Lulu na ścieżkę prowadzącą do domu Marka, starając się ze wszystkich sił opróżnić głowę ze słów, które usłyszała od Aminy. To prawda, że nigdy nie lubiła Mii – zarówno za jej arogancję, jak i fakt, że przez nią czuła się jak idiotka, kiedy wykazywała entuzjazm związany z fotografiami Marka. Mia pochodziła z zamożnej rodziny i miała poczucie wyższości wobec Cleo. Traktowała Marka jak krnąbrnego nastolatka, a nie męża, uśmiechając się protekcjonalnie podczas swoich wypowiedzi, a Cleo popełniła błąd, kiedy wyspowiadała się ze swoich opinii przed bratem. Doprowadziło to do powstania wyrwy, którą ledwie dało się zasypać, kiedy w końcu, niechętnie, Cleo przeprosiła. Winiła się jednak w całości za związek Marka i Mii.

Podobnie jak Evie, Mia przyszła pewnego dnia go galerii, szukając fotografia, któremu mogłaby złożyć zlecenie – chodziło o zrobione o różnych porach roku zdjęcia przedstawiające jej oszałamiający nowy dom ze szklaną ścianą wychodzącą na morze. Cleo walczyła zawzięcie, żeby załatwić ten kontrakt w imieniu Marka. W rezultacie przez następny rok jej brat wspinał się tam co kilka tygodni, żeby spędzać całe dnie w oczekiwaniu na pogodę lub odpowiednie oświetlenie. Cleo nigdy nie przyszło na myśl, że Mark będzie zainteresowany tą Amerykanką o niemal wymizerowanej twarzy, i nie wiedziała, że są ze sobą blisko, do momentu, kiedy oświadczył, iż zamierzają się pobrać.

A teraz była Evie, różniąca się od tamtej na wiele sposobów. Dlaczego Cleo nie potrafiła jej polubić? Powinna podziękować Evie za wywleczenie Marka z ciemnej jaskini, w której zaszył się po śmierci Mii, nie potrafiła jednak wyzbyć się uczucia niechęci z powodu tego, że Evie odniosła sukces tam, gdzie ona poniosła całkowitą porażkę.

– Jestem tylko nieznośną kobietą w średnim wieku, Lulu – powiedziała do dziecka w wózku, szczęśliwa, że bratanica niczego nie rozumie i nie będzie mogła tych słów przekazać dalej. – Ale bardzo kocham twojego tatusia i zawsze chciałam, żeby był szczęśliwy. Jednak twoja mamusia chyba mnie nie lubi.

Westchnęła, wiedząc, że to prawda. Mieszkała w tym domu z Evie przez ostatni tydzień, opiekując się nią i Lulu. Powinno je to do siebie zbliżyć, ale choć Evie była grzeczna, Cleo nie potrafiła pogodzić się z myślą, że są rodziną. Istnieli Cleo i Mark lub Evie i Mark – i oczywiście Lulu. Wiedziała jednak, że musi być blisko Evie, głównie dla dobra dziewczynki. Z każdym rokiem malały jej szanse na posiadanie własnych dzieci i pragnęła przelać całą swoją matczyną miłość na Lulu.

Przez moment pomyślała o swojej wcześniejszej miłości, ale szybko odrzuciła te myśli. Odwrócenie się plecami do Joego było jedną z najtrudniejszych rzeczy, jakie kiedykolwiek zrobiła, ale musiała tak postąpić, bo za wiele poświęceń czekało w przyszłości.

Zarówno ją, jak i jego.

– Chodźmy do domu, kochanie. Czas na drzemkę – powiedziała, ignorując łzy, które cisnęły się jej do oczu.

Kiedy dotarła do długiej białej ściany domu, ruszyła dalej w stronę garażu. Rzadko używane drzwi za dwoma samochodami wychodziły na prywatny ogród, który ciągnął się wzdłuż domu, a którego drugi koniec wychodził na morze i zapewniał niezwykły widok z klifu na dwa dolne poziomy domu wbudowane w skałę. Cleo miała własny klucz do drzwi frontowych, ale Evie o nim nie wiedziała, uznała zatem, że teraz nie pora na ujawnianie takich tajemnic.

Przez chwilę przypomniała sobie dzień sprzed trzech lat, kiedy przybyła niezaproszona w to miejsce, żeby spotkać się z Mią. Weszła do środka ze świadomością, jak Mia zareaguje na fakt posiadania przez nią klucza, chciała jednak doprowadzić do scysji i w ten sposób uwolnić swój gniew w związku z traktowaniem Marka przez tę kobietę.

Cleo wzięła głęboki oddech, usiłując przegonić te wspomnienia z głowy. Koszmary dopiero co ustąpiły i lepiej było po prostu nie pamiętać.

Kiedy przeszła przez tylne drzwi garażu i znalazła się w ogrodzie, zerknęła przez długie okno tuż przy kuchni, które zapewniało widok na wielki salon. Zauważyła Evie siedzącą przy blacie. Opierała głowę na złożonych ramionach. Płakała? Czy stało się coś jeszcze?

Pobiegła w stronę drzwi i otworzyła je, ciągnąc za sobą wózek.

– Evie, wszystko w porządku?! – zawołała.

Evie uniosła głowę. Miała zaczerwienione, ale suche oczy.

– Tak, jestem po prostu zmęczona.

Cleo zatrzasnęła drzwi i wyjęła Lulu z wózka.

– Dlaczego nie wrócisz do łóżka i się nie położysz?

– Nie muszę, naprawdę. Jeśli teraz zasnę, będę miała kłopoty w nocy.

– Pigułki nie pomagają? – zapytała Cleo, ściągając kombinezon z szamoczącej się Lulu.

– Trochę, ale kiedy zasypiam twardo, zwykle układam się na ręce i wtedy boli jak cholera.

Cleo umieściła Lulu w bujanym krzesełku i podała jej kilka ulubionych zabawek. Dziewczynka doskonale bawiła się sama i lubiła wszystko, co wydawało dźwięki lub grało melodie.

– Zrobię ci kawę – zaoferowała Evie, zsuwając się ze stołka.

– Usiądź. Ja zaparzę. Jestem tu po to, żeby się wami opiekować.

– Cleo, naprawdę miło z twojej strony i doceniam to, ale nic mi nie jest. Radzę sobie ze wszystkim poza Lulu. Poza tym to wymaga tylko naciskania przycisków, a do tego wystarczy jedna ręka.

Cleo popatrzyła na plecy Evie. Pomimo warunków mieszkaniowych, w tym tygodniu wciąż tańczyły wokół siebie, głosząc frazesy. Evie zrobiła się bardziej zamknięta w minionych tygodniach, a Cleo doskonale wiedziała, dlaczego nie próbowała się zbliżyć i zadać Evie więcej pytań.

Dlatego że nie chciała usłyszeć odpowiedzi.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej

 

 

 

 

 

Tytuł oryginału: And So It Begins

 

Copyright © Rachel Abbott, 2019

Copyright for the Polish edition © 2020 by Wydawnictwo FILIA

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiekformie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to takżefotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwemnośników elektronicznych.

 

Wydanie I, Poznań 2020

 

Projekt okładki: © Alan Carpenter

Redakcja: Jacek Ring

Korekta: Dorota Wojciechowska

Skład i łamanie: Jacek Antoniuk

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:

„DARKHART”

Dariusz Nowacki

[email protected]

 

 

eISBN: 978-83-8195-047-3

 

 

Wydawnictwo FILIA

ul. Kleeberga 2

61-615 Poznań

wydawnictwofilia.pl

[email protected]

 

Seria: FILIAMroczna Strona

mrocznastrona.pl