Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Jeżeli ktoś pragnie wierzyć, że w czasach sarmatów damy były jedynie skromne, nobliwe i cnotliwe, niech nie czyta tej książki!
Maria Kazimiera de la Grange d’Arquien poślubia ordynata Zamoyskiego. A że hulaka nie dba o żonę, ta wpada w ramiona... jego sąsiada, czyli Jana Sobieskiego. Agnieszka Machówna, chłopska córka z Kolbuszowej, dorasta tuż koło dóbr Lubomirskich i pragnie żyć jak oni. Nikt nie wie, w jaki sposób zostaje kochanką cesarza Austrii i dlaczego wierzy on, że ma do czynienia ze spadkobierczynią polskich arystokratów. Siedemnastoletnia Zofia Glavani jest dziewicą, kiedy matka sprzedaje ją polskiemu konsulowi w Stambule. To początek jej drogi prowadzącej na dwór Stanisława Augusta Poniatowskiego. Zostanie żoną Stanisława Potockiego, ale serce podaruje Grigorijowi Potiomkinowi, kochankowi carycy Katarzyny...
Waldemar Bednaruk
Prawnik, historyk, wieloletni wykładowca akademicki. Ceniony w środowisku i wielokrotnie nagradzany za twórczość znawca epoki staropolskiej. Autor i współautor osiemnastu książek oraz ponad stu artykułów. Znaczną popularność przyniosły mu dramaty historyczne Agnieszka przed trybunałem i Reasumpcja Trybunału Koronnego oraz powieści: Kurier ze Stambułu, Harem, Dom gejsz. Książki znalazły uznanie czytelników, zaś o ich atrakcyjności najlepiej świadczy fakt, że dwie pierwsze powieści trafiły na listy bestsellerów miesiąca kilku czasopism i portali internetowych.
Fragment
Czy związek trzydziestojednoletniego hulaki z siedemnastoletnią dwórką królowej przy odrobinie wysiłku i dobrej woli obu stron mógł się przeistoczyć w dobre małżeństwo?
Niektórzy z komentatorów, znając ich późniejsze losy, twierdzą, że z połączenia rozpieszczonej ulubienicy Ludwiki Marii z pijanicą i dziwkarzem nie mogło wyniknąć nic dobrego. Od razu przekreślają i skazują na niepowodzenie wszelkie nadzieje na to, by związek mógł przetrwać i rozwinąć się w szczęśliwe dla obojga stadło.
To prawda, że początki były trudne. Już sam fakt odwlekania przyjazdu do Warszawy przez Sobiepana nie nastrajał do niego życzliwie narzeczonej i jej otoczenia. Potem jednakże wspaniałe prezenty i bogata oprawa musiały zrobić dobre wrażenie, zacierając częściowo złe wspomnienia. Po ślubie nie było najlepiej – wszystkie źródła potwierdzają, że noc poślubną pan młody spędził nie w łożu, ale na dywaniku obok łóżka, gdy Marysieńka spała samotnie w pościeli. Co gorsza, związek nie został skonsumowany również w kolejnych dniach i tygodniach. Co było tego powodem, trudno dziś odgadnąć, ale faktem jest, że do pierwszego pełnego zbliżenia między nowożeńcami doszło dopiero po opuszczeniu przez nich stolicy – podczas noclegu w Warce lub nawet po przybyciu do Zamościa.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 366
Wprowadzenie
Historia, którą chcę Wam opowiedzieć, mogłaby nosić tytuł Staropolski Kopciuszek albo Kobiety sukcesu na dworach Sarmatów. Jest to bowiem książka o trzech słynnych kobietach, które dzięki swojej ciężkiej pracy, odrobinie szczęścia i nieprzeciętnej urodzie osiągnęły niewyobrażalny dla innych sukces. Jedne zaczynały od nędzy rodzinnego domu, jako niewolnice lub niewiele lepiej sytuowane chłopki pańszczyźniane, jak Zofia Glavani i Agnieszka Machówna, by wspiąć się na wyżyny pierwszych salonów w Europie. Inne zaczynały skromnie, choć nie tak nisko jak Marysieńka D’Arquien, od pozycji ubogiej dwórki królowej Ludwiki Marii do żony najbogatszego Polaka Jana Sobiepana Zamoyskiego, a po jego śmierci – Jana Sobieskiego, by wraz z nim zasiąść na polskim tronie.
Dzieliło je niemal wszystko, łącznie z narodowością, stanem, do którego pierwotnie należały, i typem urody. Łączyło zaś pragnienie wyrwania się z biedy, porzucenia przeciętności i małości, by wejść do świata ówczesnych elit. O skali ich sukcesu świadczy pamięć zachowana o nich do naszych czasów. Mimo upływu wieków one wciąż żyją w legendach, obrazach, pieśniach i wierszach, a kolejne pokolenia sięgają do ich biografii, by odpowiedzieć sobie na pytanie, czy było warto.
Kobieta sukcesu
Sukces definiujemy dzisiaj jako spektakularne spełnienie swoich marzeń, wybicie się ponad przeciętność otoczenia, osiągnięcie ambitnych celów zawodowych. W dobie mass mediów królują w nich kobiety sukcesu. Są obiektem podziwu i zazdrości przedstawicielek swojej płci oraz pożądania mężczyzn. Pobudzają wyobraźnię tłumów, pociągają swoim przykładem kolejne pokolenia, motywując je do wysiłków na rzecz rozwoju własnej kariery.
Liczy się to, by zaistnieć, pokazać się, znaleźć się na ustach wszystkich. Nieważne jak, nieważne gdzie, byle stać się sławnym – nie zginąć w tłumie!
Kim była kobieta sukcesu w dawnych czasach? Jak osiągała swoje cele w życiu? Czym różniła się od obecnych celebrytek?
To są pytania, na które czytelnicy tej książki będą mogli odpowiedzieć po jej lekturze. Znajdziecie tutaj zaskakujące fakty, różnice i podobieństwa ukazujące, iż pewne mechanizmy nigdy się nie zmieniają. Czas płynie, ale pewne prawdy pozostają niezmienne.
Żywy i popularny w XX wieku mit awansu społecznego od pucybuta do milionera znany był i w dawnych czasach, choć nie tak go wówczas definiowano. Pobudzające wyobraźnię marzenie uciśnionych, by wyrwać się z biedy i zamieszkać w pałacu, jest znane ludzkości od zarania dziejów.
Niektórym się udało i to oni inspirowali naśladowców do kolejnych prób pójścia w ich ślady – każdym sposobem i za każdą cenę!
Marysieńka
Kobiety są rajem dla oczu, czyśćcem dla sakiewki i piekłem dla duszy
hiszpańskie przysłowie
Trudne początki
Dobiegające z dołu donośne odgłosy chrapania na przemian z mokrym mlaskaniem wiecznie spragnionego smakosza nie pozwalały Marysieńce zmrużyć oka do białego rana. Przewracała się więc z boku na bok coraz bardziej wściekła, zakrywała uszy poduszką, próbowała nie myśleć o tym, w co się wplątała, ale nic to nie dawało. Przez cały czas przed oczami przewijały jej się sceny z poprzedniego wieczoru, a ona nie mogła uwierzyć, że to wszystko wydarzyło się naprawdę.
Koszmar, którego doświadczała w tym momencie, był jej nocą poślubną. Wczoraj, czyli 3 marca Roku Pańskiego 1658, wyszła za mąż za starszego od siebie o czternaście lat mężczyznę. Teraz obok łoża, na podłodze, jedynie na podścielonym krótkim dywaniku, spał pijany jak bela jej właśnie poślubiony mąż Jan Zamoyski zwany przez szlachtę Sobiepanem, bo – jak sam o sobie lubił mówić – sam był sobie panem i niczego od innych nie potrzebował.
– A zapowiadało się tak pięknie! – westchnęła, wspominając ten moment, gdy się dowiedziała, że zainteresował się nią najbogatszy kawaler w Polsce. Człowiek, do którego majątku wzdychały najpiękniejsze panny w kraju. Marzenie wszystkich rodziców panien na wydaniu, o dochodach tak wielkich i koneksjach tak wspaniałych, że mógłby myśleć o księżniczkach z pierwszych rodów Europy.
– Ale nie pomyślał! – uśmiechnęła się w ciemności. – Pomyślał o mnie i mnie zapragnął!
Na chwilę zapomniała o udręce nocy poślubnej i nawet nie słyszała hałasów wydobywających się z gardzieli wybranka.
– Ależ dziewczyny pozieleniały z zazdrości! – aż mimowolnie pisnęła cichutko na wspomnienie pierwszego klejnotu, jaki otrzymała w prezencie od swojego adoratora. Mimo trwającej wojny ze Szwecją i trudnej sytuacji finansowej wszystkich zwolenników króla Jana Kazimierza, a do tego kręgu zaliczał się jej wielbiciel, otrzymała od niego krzyż złożony z pięciu wielkich diamentów, którego wartość szacowano na dwanaście tysięcy franków. Cudnej urody drobiazg miał wartość większą niż zarobki całego życia przeciętnej rodziny w kraju. A on podarował go jej ot tak, by zwrócić na siebie uwagę.
I zwrócił!
Na wieść o tym geście jęk zawodu nieprzeliczonych zastępów pretendentek do wydania się za tego „księcia na Zamościu”, jak go zwano, rozległ się od morza do morza. Ona zaś promieniała szczęściem. Jeszcze go nie widziała, niewiele o nim słyszała, ale sam fakt, iż najbogatszy kawaler w kraju przesłał jej rzecz tak cenną, że zamilkły wszystkie dwórki królowej, sprawił, iż poczuła się na ten krótki moment najszczęśliwszą dziewczyną na świecie.
Ale akurat ona była skazana na sukces!
*
Wydawałoby się, że o Marysieńce Sobieskiej wiemy już wiele, jeśli nie wszystko. Jest to jedna z najbardziej znanych postaci historycznych, o której każdy słyszał, a niejeden czytał. Popularność jej biografii w minionych dekadach osiągała poziomy sławy dzisiejszych gwiazd sportu i kina. Każdy Polak i każda Polka wiedzą, że to jest ta zła kobieta, która rządziła naszym sławnym królem Janem III Sobieskim, pogromcą Turków spod Wiednia. Słyszeliśmy o listach pisanych do niej przez małżonka, o miłości, jaką ją darzył, o erotycznych perełkach, jakie sobie przemycali w korespondencji.
Ale czy ktoś czytał te listy? Czy widział jej korespondencję pisaną do niego i do innych osób z tych czasów? Czy oprócz listów króla Jana znamy inne źródła z tej epoki?
Kiedy się chwilę zastanowimy, dojdziemy do wniosku, że niby wszystko wiemy, a tak naprawdę nic nie wiemy! Nawet podstawowe fakty z jej życia wymagają weryfikacji, zaś prawdziwe intencje – głębokiego przemyślenia.
Do niedawna jeszcze trwał spór o datę narodzin polskiej królowej. Znacznych problemów przysparzało badaczom ustalenie w sposób jednoznaczny i niebudzący wątpliwości nie tylko dnia czy miesiąca, lecz także roku urodzenia Marysieńki. Co prawda nie urodziła się ona w chłopskiej chacie ani nawet w skromnym domku handlarza, tylko w dworku szlacheckim, więc teoretycznie lepiej sytuowani rodzice powinni zadbać o utrwalenie wydarzenia, jakim były narodziny dziecka. Jednak najwyraźniej nikt nie pomyślał, iż ta mała dziewczynka może odegrać aż tak wielką rolę w historii świata.
Przez wieki podejrzewano, iż sama Maria Kazimiera, podobnie jak pozostałe bohaterki tej książki, odmładzała się stale, podając późniejszy rok urodzenia, zaś jej biografowie nie mogli zdecydować, którą datę wybrać.
A było w czym wybierać!
Wśród możliwych dat mieliśmy w kolekcji rok 1634, 1635, 1638 lub 1641. Oczywiście te późniejsze pojawiały się głównie za sprawą samej zainteresowanej, w powszechnej opinii odejmującej sobie lat w dojrzałym wieku. Jednoznacznie wykluczyć żadnej ze wskazanych dat się nie dało, jednak za najbardziej prawdopodobną do niedawna uznawano rok 16351. Teraz wiemy, iż zarzuty o odmładzaniu się naszej bohaterki były bezpodstawne i jednoznacznie potwierdziła się data 28 czerwca 1641 roku2.
Urodziła się w Nevers, a jej rodzicami byli margrabia Henryk Albert de la Grange d’Arquien, wówczas kapitan gwardii w regimencie młodszego brata ówczesnego króla Francji Ludwika XIII, i Franciszka de la Châtre, ochmistrzyni księżniczki Marii Ludwiki Gonzagi, należącej do francuskiej arystokracji przyszłej żony polskich królów Władysława IV i Jana Kazimierza. W tym związku przyszło na świat siedmioro dzieci. Maria była prawdopodobnie trzecia w kolejności. Przed nią urodziły się dwie siostry: Joanna i Franciszka, które z braku innych perspektyw zostały umieszczone w klasztorze.
Rodzina naszej bohaterki, liczna i zajmująca poślednie miejsce w ówczesnej strukturze władzy, nie dawała dostatecznego oparcia w drodze na szczyty. Podobnie jak majątek nadmiernie rozdrobniony, przez co zbyt mały, by zapewnić społeczny awans przynajmniej niektórym z przedstawicieli rodu.
Na szczęście dzięki matce Marysieńki, służącej od lat rodzinie Gonzagów, udało się uprosić księżniczkę Marię Ludwikę, by zechciała zostać matką chrzestną naszej bohaterki, potem umieścić ją w swoim otoczeniu, a następnie zabrać ze sobą w daleką i niebezpieczną podróż do Polski, dokąd wyruszyła, by zostać kolejną królową kraju nad Wisłą.
*
Zanim jednak do tego doszło, protektorka Marysieńki, Maria Ludwika zwana u nas Ludwiką Marią, musiała bardzo długo czekać, by rozpocząć realizację swych królewskich ambicji. Urodzona w 1611 roku w rodzinie szczycącej się pokrewieństwem z rodami monarszymi ówczesnej Europy, z ojcem będącym prawnukiem ostatniego cesarza bizantyjskiego i chrzestnymi w osobach króla Francji Ludwika XIII i jego matki Marii Medycejskiej, nie mogła sama decydować o swoim małżeństwie. Związek z taką osobą był kuszący dla wielu i mógł dla kandydatów do jej ręki mieć znaczenie strategiczne, dlatego o jej zamążpójściu nie decydowała ona ani nawet jej rodzina, ale sam król Francji.
Już gdy miała szesnaście lat, pojawiły się plany wydania jej za mąż za młodszego brata króla Francji Gastona Orleańskiego, ale władca, widząc w tym zagrożenie dla swojej pozycji, odmówił zgody na związek3. Kiedy zaś pojawiły się pogłoski, iż do małżeństwa może dojść mimo sprzeciwu monarchy, kandydatka na bratową Ludwika XIII została uwięziona i pozostawała pod strażą w twierdzy Vincennes, a potem w klasztorze przez trzy długie lata.
Ten przykry incydent nie ograniczył jej ambicji i mimo zesłania na prowincję, bo tak należy traktować rozkaz króla, by po wypuszczeniu jej z klasztornego zamknięcia udała się do rodzinnego Nevers, Marysieńka starała się utrzymywać kontakty z wielkim światem. Doniesienia z tego okresu jednoznacznie wskazują, iż zbudowała wokół siebie dwór, na którym obowiązywała etykieta będąca kopią zasad funkcjonowania dworu królewskiego. W miarę swoich skromnych możliwości, mimo niełaski dworu, rozwijała siatkę powiązań, w której nie brakowało przeciwników kardynała Richelieu – ówczesnego pierwszego ministra na dworze Ludwika XIII4.
Również po to, by pozbyć się kłopotliwej i bardzo ambitnej osóbki, powstał plan wysłania jej z kraju i wydania za mąż za ówczesnego króla polskiego Władysława IV pochodzącego ze szwedzkiej dynastii Wazów. Władysław – cieszący się również, przynajmniej formalnie, tytułami króla Szwecji i cara Rosji – nie spieszył się jednak do żeniaczki. W chwili, gdy we Francji rodziły się plany matrymonialne z udziałem jego osoby, czyli w 1634 roku, miał lat trzydzieści dziewięć i skutecznie bronił się przed ślubnym kobiercem. Ostatecznie, przymuszony przez swe otoczenie, wybrał na żonę (ale dopiero trzy lata później) córkę cesarza Ferdynanda II Cecylię Renatę.
Po raz drugi więc plany matrymonialne wobec dwudziestotrzyletniej już Marii Ludwiki spaliły na panewce. Po raz pierwszy z powodu sprzeciwu dworu francuskiego, po raz drugi przez brak woli kandydata do żeniaczki, jednak trzecie podejście rokowało znacznie lepiej, gdyż zarówno kardynał Richelieu, jak i kandydat do ręki księżniczki wydawali się zdeterminowani, by tym razem doprowadzić do ożenku.
Był rok 1640. Księżniczka miała niemal trzydzieści lat i powoli przyzwyczajano się do myśli, że pozostanie w stanie niezamężnym już na zawsze. Wtedy w jej otoczeniu pojawił się młodszy brat polskiego króla Jan Kazimierz, który dość niefortunnie rozpoczął swą podróż po Europie, trafiając do francuskiego więzienia. Tuż po przybyciu do Francji został oskarżony przez kardynała Richelieu o szpiegostwo na rzecz Hiszpanii i wtrącony na niemal dwa lata do lochu. Dopiero po interwencji Władysława IV i groźbie wrogich kroków wobec Francji został uwolniony i niemal prosto z twierdzy trafił w objęcia Ludwiki Marii. O ich romansie huczał cały Paryż, a świetnie poinformowany Richelieu knuł, by z tej mąki upiec chleb dla swego pana, zamieniając niefortunny incydent z uwięzieniem na małżeństwo łączące dwa kraje silnym węzłem o podłożu również politycznym.
Niestety, w Polsce ten pomysł nie znalazł uznania, Jan Kazimierz został pilnie wezwany do kraju, a jego niedoszła małżonka zabijała czas, prowadząc salon literacki, przez który przewinęło się wielu miłośników pióra. W międzyczasie romansowała, wybierając na swych kochanków osoby niemile widziane na dworze. Jeden z tych związków skończył się tragicznie, gdyż jej kochanek, markiz de Cinq-Mars, został oskarżony o spisek przeciw królowi i ścięty we wrześniu 1642 roku. Ludwika Maria zaś po raz kolejny zaznała goryczy wygnania na prowincję.
Wkrótce jednak kardynał Richelieu zmarł, a jego następca w fotelu pierwszego ministra, kardynał Mazarini, pozwolił spiskowcom wrócić do łask. Wkrótce też do Paryża dotarły wieści o śmierci Cecylii Renaty, czyli żony Władysława IV, co ożywiło plany połączenia francuskiej księżniczki z monarchą znad Wisły. Tym razem nic już nie stanęło na przeszkodzie i latem 1645 roku francuski poseł w Warszawie podpisał wstępne porozumienie umożliwiające związek pięćdziesięcioletniego koronowanego wdowca z trzydziestoczteroletnią panną. Potem był ślub w Paryżu zawarty przez pełnomocnika królewskiego z księżniczką i długa podróż do Polski, w którą wraz z orszakiem panny młodej wyruszyła również nasza bohaterka Marysieńka.
*
Początki były bardzo trudne dla wszystkich.
Francuzi, przybywając do Polski, obawiali się życia w tym odległym i zupełnie im nieznanym kraju. Nikt się nie łudził, iż zawarty związek ma inne podłoże niż polityczne z zabarwieniem ekonomicznym. Król chciał realizować swój wielki plan wojny z Turcją, ale nie miał pieniędzy i nie mógł przekonać szlachty, niechętnej kolejnej awanturze, do swojej wizji aktywności na arenie międzynarodowej. Dlatego bogactwo żony, wnoszącej w posagu ogromną sumę siedmiuset tysięcy skudów i dysponującej jeszcze większą kwotą ze sprzedaży swych dóbr we Francji, czyniło ją atrakcją w jego oczach bez względu na jej wiek, urodę i reputację. Liczył, iż za te pieniądze wyposaży armię do swoich celów.
Ona zaś, ambitna i zniechęcona długim oczekiwaniem na właściwego kandydata do jej ręki, pragnęła władzy i splendorów związanych z pozycją królowej dużego europejskiego państwa5. Dlatego układ – pieniądze za koronę – został zawarty dość szybko, zaś zawartość kufrów płynących do Polski okazała się ważniejsza od urody panny młodej i atrakcyjności pana młodego.
Pierwsze spotkanie małżonków miało miejsce wiosną 1646 roku, kiedy to powtórzono uroczystości ślubne w obecności obojga oblubieńców i zaczął się dwuletni okres pożycia, który stał się poligonem doświadczalnym dla samej królowej i jej dworu.
Marysieńka zza pleców swej pani pilnie obserwowała bystrymi oczętami, jak trudno jest rządzić krajem, w którym władza króla jest tak bardzo ograniczona przywilejami jego poddanych. Jak monarcha nie może sam decydować ani o polityce zagranicznej, ani o ustroju wewnętrznym, ani nawet o własnej osobie, gdyż władca jest tyleż panującym, ile sługą kraju, na którego tronie zasiada. Przybysze z obcych stron nie rozumieli istoty systemu ustrojowego państwa, w którym przyszło im żyć, dlatego ze zdumieniem obserwowali poufałe relacje poddanych z królem i zakulisowe działania monarchy pragnącego realizować swą wolę polityczną6.
Nasza bohaterka mimo młodego wieku przeszła również szybki kurs panowania nad sypialnią, do której nie raczył zaglądać pan mąż. Cały dwór w napięciu oczekiwał wizyty króla w łożu królowej, gdyż przez szereg tygodni nie kwapił się on, by się pofatygować, skonsumować małżeństwo i dopełnić swych obowiązków małżeńskich z korzyścią dla kraju i dynastii. Co prawda monarcha miał już dziedzica, urodzonego w 1640 roku ze związku z Cecylią Zygmunta Kazimierza, ale w tamtych czasach nawet na królewskim dworze śmiertelność dzieci była bardzo duża i szansę na przetrwanie dynastii dawało tylko liczne potomstwo7.
W końcu dygnitarze dworscy poczuli się w obowiązku, by poprzez ambasadora francuskiego nakłaniać królową do większej aktywności na tym polu i do nęcenia małżonka słowem, gestem i czynem, by ten zechciał łaskawie spłodzić z nią potomstwo. Wojewoda poznański Krzysztof Opaliński wystosował nawet w tej intencji stosowne pismo do tegoż dyplomaty, w którym czytamy: A najpierw, żeby nie była tak nieśmiałą względem króla i wchodziła rezolutnie do jego pokoju, jak to królowa nieboszczka zwykła była czynić bez żadnego natręctwa z jej strony; Król Jegomość bowiem bierze przeciwne zachowanie się za dowód niedostatecznego dlań afektu Jej Kr. Mości. Prócz tego należy jej być cokolwiek śmiałą w pieszczeniu go i udzielaniu miłosnych satysfakcji… ponieważ król nasz miłościwy jest cokolwiek lubieżnym w tej materii miłosnej, co Waszmość Pani zrozumiesz dobrze, aczkolwiek nie umiem użyć należytych do wytłumaczenia się terminów, lepiej się znając na praktyce w tych rzeczach niż na rozprawianiu o nich8.
Zadanie postawione przed oblubienicą nie było łatwe, gdyż wypadało, aby ona – dotychczas panna i z definicji osoba niedoświadczona w łóżkowych zmaganiach – oczekiwała na inicjatywę ze strony znającego się na rzeczy wdowca. Istniała jednak obawa, że nigdy się nie doczeka, a ostrzegano, że młodsi już nie będą. Do tego władca, ponaglany w tych kwestiach, często zasłaniał się chorobą, choć nie zawsze wymówka ta opierała się na faktach. Istotnie był już wówczas schorowany i cierpiał na liczne dolegliwości, ale każdą chwilę lepszego samopoczucia trawił w ramionach kobiet zapewniających mu większą podnietę. Małżonka bowiem od pierwszego wejrzenia nie przypadła mu do gustu i długo nie mógł się przemóc, by spróbować z nią małżeńskich rozkoszy. W końcu jednak liczne interwencje poddanych przyniosły skutek – naciskani z obu stron nowożeńcy spotkali się w łożu, jednak o efektach tych schadzek historia milczy.
*
Wiemy, że w tych trudnych miesiącach Marysieńka była bardzo blisko królowej, w jej bezpośrednim otoczeniu, wszystko obserwowała i uczyła się od niej niełatwej sztuki bycia żoną władcy. A było to zaiste wyzwanie niemałe i zapewne nieraz pojawiły się wątpliwości, czy za taką cenę warto było tak wiele poświęcić. Król Władysław, jak wspomniano, niechętnie korzystał z wdzięków żony, za to bardziej niż ochoczo sięgał do jej szkatuły, dążąc do realizacji swoich ambitnych planów w polityce międzynarodowej. Nie mając zgody sejmu na ściąganie podatków i uzbrajanie wojsk przeciwko Turcji, starzejący się monarcha próbował przechytrzyć opornych poddanych i dyskretnie prowadził zaciąg żołnierzy z prywatnych środków. Jednak konsekwentna odmowa szlachty w sprawie nowej wojny prowadziła do mnożenia wzajemnych pretensji i utraty pieniędzy na rzecz wojsk, których nie można było użyć do działań zbrojnych. Próby wywołania konfliktu z Turcją przy pomocy podburzanych Kozaków prowadziły z kolei do wzrostu napięcia na południowo-wschodnich rubieżach Rzeczypospolitej.
W konsekwencji wiosna 1648 roku zastała dwór w niezwykle trudnej sytuacji – król wydał już na swoje mrzonki całą sumę, jaką Ludwika Maria wniosła mu w posagu, pożyczył od niej drugie tyle i wszystko stracił, nie osiągnąwszy żadnego z zakładanych celów. Dodatkowo z kresów zaczęły dochodzić wieści o buncie Kozaków, którzy pod wodzą Bohdana Chmielnickiego, zamiast na wrogów, ruszyli zbrojnie na swoich panów. Kiedy z tej strony napłynęły informacje o pierwszych klęskach wojsk polskich, król niespodziewanie zachorował i zmarł w wieku pięćdziesięciu trzech lat.
W stojącym na krawędzi przepaści kraju grupa przybyszów z Francji znalazła się w szczególnie skomplikowanym położeniu. Królowa wdowa straciła cały kapitał przywieziony ze sobą i poza tytułem, który w tym momencie nie miał wielkiej wartości, nie uzyskała niczego w zamian. Jej próby zabezpieczenia na mężowskich majątkach ziemskich przekazywanych na potrzeby króla sum spotykały się z niechęcią szlachty, która zazdrośnie strzegła, by każda złotówka płynąca z krajowych plonów trafiała do jej sakiewek. Podobnie było z urzędami, których część królowa próbowała obsadzić swoimi ludźmi. To też nie wzbudzało entuzjazmu szlachty pragnącej monopolu na wszystkie stanowiska.
W takiej chwili Ludwika Maria musiała podjąć decyzję co do swojej przyszłości – zostać i walczyć o swoje czy wyjechać i pogodzić się z utratą pozycji oraz majątku. Już pobieżna znajomość jej osobowości nie pozostawia wątpliwości co do tego, że nie była osobą łatwo rezygnującą ze swoich ambicji.
Postanowiła walczyć.
Dokonała przeglądu swoich zasobów i przygotowała plan działania. W pierwszej kolejności musiała odzyskać sympatię szlachty i skłonić ją do uznania jej praw do majątku, jaki zainwestowała w mrzonki zmarłego króla. Już wiedziała, że z Polakami najlepiej postępować po dobroci i brać ich na litość. Postanowiła, że będzie się prezentować jako samotna, opuszczona przez wszystkich, zrozpaczona i bezradna wdowa, którą należy otoczyć opieką. Dlatego należało na jakiś czas zredukować jej francuski personel, by usunąć z oczu przeciwników zarzewie konfliktu. To oznaczało, że część dworu będzie musiała wyjechać z Polski, i ten los spotkał również Marysieńkę9.
Możemy sobie wyobrazić, jak trudne było to rozstanie dla nich obu. Te dwa lata spędzone na obczyźnie zbliżyły je do siebie, łącząc więzami mocniejszymi niż pokrewieństwo. Jednak aby osiągnąć cel, należało się poświęcić. Wyjazd nastąpił w 1648 roku, w jakim miesiącu – tego dokładnie nie wiemy. Dziewczynka wróciła do rodzinnego miasta, gdzie przez kilka lat pobierała nauki w klasztornej szkole sióstr urszulanek. Edukację formalną uzupełniała w tym czasie o naukę dworskich manier, którą jej zapewniła hrabina de Maligny – stryjenka zamieszkująca w pobliskim majątku w Prye.
W tym czasie jej protektorka umacniała swoją pozycję w Polsce, gdzie przy niemałym wpływie Ludwiki Marii na króla obrano przyrodniego brata jej zmarłego męża, Jana Kazimierza. Jak pamiętamy, znała go z jego wizyty we Francji przed laty, kiedy to miał ich połączyć, jak plotkowano, płomienny romans. Nie może więc dziwić, iż to jego kandydatura była jej bliższa niż drugiego konkurenta do tronu – kolejnego brata nieboszczyka – księcia Karola. Tym bardziej iż zaraz po śmierci Władysława IV w głowach szlachty narodził się plan, by kandydatowi do korony zaoferować w pakiecie rękę królowej wdowy, co byłoby dla budżetu państwa niezwykle korzystne ze względu na zobowiązania kraju wobec niej. Wymyślono, że – aby nie wypłacać jej należnych funduszy i nie zapewniać godnej oprawy – Maria Ludwika mogłaby poślubić nowego władcę.
Królowa nie protestowała, pod warunkiem że będzie miała wpływ na kandydata do jej ręki. Tym sposobem zawarto nieformalną umowę, dzięki której Jan Kazimierz uzyskał poparcie szlachty, został wybrany na nowego monarchę i rozpoczął starania o rękę swej bratowej. W maju 1649 roku, rok po śmierci pierwszego męża, Ludwika Maria stanęła na ślubnym kobiercu po raz drugi.
Mimo uzyskanej dzięki nowemu małżeństwu stabilizacji jeszcze nie czas było myśleć o sprowadzeniu do Polski odesłanych dworzan, więc i Marysieńka musiała poczekać na wezwanie. W wielkiej polityce bowiem ważyły się losy ich nowej ojczyzny. Wciąż trwało powstanie Chmielnickiego i cała uwaga dworu skupiała się na zażegnaniu tego niebezpieczeństwa. Dopiero w 1652 roku sygnał o zgodzie na przyjazd dotarł do Nevers. Jesienią tego roku Marysieńka przybyła do Warszawy wraz z zakonnicami – siostrami miłosierdzia zwanymi szarytkami, których pierwszy klasztor właśnie ufundowała Ludwika Maria, chcąc mieć pod swoim bokiem zakon opiekujący się ubogimi i chorymi.
Powitanie po wielu latach rozłąki było radosne. Maria trafiła ponownie do najbliższego kręgu dwórek królowej. Mając lat jedenaście, nadal uczyła się, uzupełniając wykształcenie nabyte w ojczyźnie. Już podczas pierwszego pobytu opanowała dość dobrze podstawy języka polskiego, teraz zaś doskonaliła swoje umiejętności, obserwując swoją patronkę również w politycznym działaniu.
A było na co patrzeć!
O ile bowiem przy pierwszym mężu Ludwika Maria nie miała zbyt wielu okazji, by wywrzeć wpływ na bieg spraw państwowych ze względu na poglądy Władysława IV na miejsce kobiet w polityce, o tyle teraz sytuacja odmieniła się radykalnie. Jan Kazimierz chętnie słuchał rad żony i niejednokrotnie, znużony sprawami, do których nie miał głowy, pozwalał jej decydować o obsadzie urzędów, o awansach, a nawet o kierunkach polityki międzynarodowej. W powszechnej opinii nowy król był słaby i zmienny w swych nastrojach, zaś osobą od trudnych decyzji, więc stanowczą i zdecydowaną, pozostawała jego małżonka.
Oprócz bezpośredniego wpływu na władcę miała też królowa inne metody oddziaływania na rzeczywistość. Należy bowiem pamiętać, iż polski monarcha był silnie ograniczony w swoich prerogatywach i niejednokrotnie jego poddani potrafili narzucać swoją wolę królowi w najważniejszych kwestiach i w najmniej oczekiwanym momencie, czego najlepszym przykładem była sprawa wojny z Turcją, bezskutecznie forsowana przez Władysława IV.
Ludwika Maria z bliska obserwowała tę przegraną walkę pierwszego męża i doszła do wniosku, że sterowanie władcą to za mało, by osiągać naprawdę ambitne cele polityczne. Potrzeba jeszcze skutecznego narzędzia wpływu na przywódców szlacheckich, którzy będą w stanie kształtować opinię publiczną w kierunku przez nią pożądanym. Oczywiście zawsze w takich sytuacjach sprawdzały się pieniądze i stanowiska, ale tych, po pierwsze, miała za mało, a po drugie, sojusze oparte na tej podstawie bywały zawodne i nietrwałe. Każdy obiecywał wszystko, dopóki nie otrzymał upragnionej funkcji lub nabitej sakiewki. Później zaś, jako że znakomita większość urzędów w Polsce była dożywotnia, a pieniądze szybko się kończyły, tak pozyskany stronnik chciał więcej. Odebrać mu raz przekazanego urzędu się nie dało, podobnie z gotówką, więc niejeden niewdzięcznik zaraz gdzie indziej szukał dawcy nowych profitów.
Dlatego jednym z narzędzi swojej polityki królowa postanowiła uczynić młode i śliczne dwórki sprowadzane z Francji, gdzie ze względu na brak perspektyw niejedna skończyłaby w klasztorze lub jako żona ubogiego prowincjusza. U boku władczyni zaś otwierały się przed nimi świetne perspektywy niedostępne w ich ojczyźnie. Doskonale znana i szeroko opisana już w literaturze polityka królowej polegała na kojarzeniu małżeństw polskich możnowładców z dwórkami królowej.
Pomysł, mimo powszechnej krytyki ze strony oburzonych świętoszków, okazał się niezwykle skuteczny w kooptowaniu stronników. Niejedna dwórka bez posagu pochodząca ze skromnego domu dzięki protekcji królowej została panią w magnackim pałacu, by stamtąd wspierać dozgonnie swoją protektorkę. Marysieńka była wówczas jeszcze za młoda, by mogła dołączyć do legionu żołnierek walczących za sprawę swej monarchini. Uczyła się więc i rozwijała posiadane umiejętności, dbając jednocześnie o rozrywkę królewskiej pary. Zachowały się z tego okresu wzmianki o jej udziale w przedstawieniach teatralnych, w których uczestniczyła chętnie i ze znacznym powodzeniem.
Okres beztroskiej zabawy był jednak krótki, gdyż Polska toczyła w tym czasie kolejne wojny z sąsiadami i uwagę królewskich małżonków zaprzątały sprawy tak ważkie, iż na rozrywki pozostawało coraz mniej czasu. Przyznać trzeba, iż cały dwudziestoletni okres panowania króla Jana Kazimierza można określić mianem wojennego, gdyż był on napiętnowany powstaniami, buntami i konfliktami zbrojnymi z sąsiadami10.
Najtragiczniejsze skutki miała wojna ze Szwecją toczona w latach 1655–1660, zwana u nas potopem szwedzkim. W literaturze zwraca się uwagę, iż do jej wybuchu przyczynił się w znacznym stopniu sam król, który – mimo iż nie miał wielkich szans na odzyskanie szwedzkiego tronu, którego mienił się po swych przodkach spadkobiercą – nie chciał zrezygnować z pustego tytułu, powodując zadrażnienia w relacjach z sąsiadem. Jednocześnie jego skłonność do flirtów i romansów z każdą kobietą w pobliżu, bez względu na jej stan małżeński, prowadziła do gorszących scen, w tym do konfliktu z wpływowym awanturnikiem z jego otoczenia, Hieronimem Radziejowskim.
Cały ciąg niefortunnych działań w relacjach z tym człowiekiem sprawił, iż z dotychczasowego królewskiego powiernika stał się on wrogiem, skazańcem, banitą i zdrajcą, który przeszedł na żołd króla Szwecji Karola Gustawa.
Zaczęło się od małżeństwa trzydziestoośmioletniego, podwójnego już wdowca o ogromnych ambicjach i dokonaniach politycznych Hieronima Radziejowskiego z trzydziestoletnią wdową Elżbietą ze Słuszków Kazanowską. On, cieszący się poparciem pary królewskiej gwałtownik, obrotny, zaradny i majętny polityk, w którego życiorysie były skargi o gwałty na kobietach, więzienie żon, bicie i znęcanie się nad nimi. Ona, młoda jeszcze, bajecznie bogata po zmarłym mężu, bardzo piękna i na dodatek niezależna.
To nie mogło się udać!
Radziejowski próbował, na wzór swoich poprzednich związków, podporządkować sobie żonę, odebrać jej kontrolę nad majątkami, odizolować od otoczenia i w samotności cieszyć się jej wdziękami, których mu zazdroszczono jak kraj długi i szeroki. Żona jednak nie zamierzała ulegać. Mimo bicia i szykanowania nie poddała się i nie dała się zamknąć w domu. Miała przy tym wsparcie samego króla, który cenił sobie jej towarzystwo. Zazdrosny Radziejowski oskarżył króla o romans ze swoją żoną, wysyłając list do będącej wówczas w ciąży Ludwiki Marii.
Elżbieta odpowiedziała pozwem o unieważnienie małżeństwa. By się zabezpieczyć przed przemocą, schroniła się w klasztorze i wezwała swego brata na pomoc. Próba zbrojnego zdobycia klasztoru, walki na ulicach z królewską strażą i krwawe starcia wojsk przeciwników wywołały zgorszenie szlachty i pociągnęły za sobą oskarżenie o obrazę majestatu królewskiego. Nikt bowiem, pod groźbą utraty głowy, nie mógł w Polsce dobywać broni pod bokiem monarchy. Dlatego nie może dziwić szybki wyrok śmierci na warchoła i jego ucieczka przed karzącą ręką wymiaru sprawiedliwości.
Zaczęła się długa epopeja wędrującego po Europie banity, który – ufny w swą nietykalność – odwiedzał kolejne państwa, knując przeciwko swojemu władcy. Rozsiewał przy tym szkodliwe plotki, oczerniał kochliwego króla i szukał pomocy w usunięciu go z tronu. Nikt oczywiście nie zamierzał mu pomóc. Z rozbawieniem słuchano o jego nieszczęściach z frywolną żoną, ale poza werbalnym wsparciem nie uzyskał niczego.
W końcu trafił do Szwecji.
Tam dopiero jego apele o interwencję trafiły na żyzną glebę. Po zakończeniu wojny trzydziestoletniej w Szwecji przebywała ogromna liczba weteranów wojennych, dla których poza wojskiem nie było zajęcia. Do tego kraj był zbyt mały i zbyt biedny, by utrzymywać armię, jaką stworzył marzący o podbojach na miarę Aleksandra Macedońskiego młody król Karol Gustaw. I tu zeszły się drogi mściwego zdrajcy z ambitnym wodzem. Radziejowski swoimi knowaniami przyczynił się znacząco do decyzji Szwedów o tragicznym w skutkach najeździe na Polskę. To on przekonał Karola Gustawa o słabości państwa polskiego. W długie zimowe wieczory snuł opowieści o szlachcie nienawidzącej swojego władcy, o brakach w uzbrojeniu, kruchości murów, ale, co najważniejsze, o bajecznych bogactwach czekających tylko, by po nie sięgnąć.
Latem 1655 roku dwie potężne armie szwedzkie runęły na bezbronną Polskę. Szybkość działania i znajomość miejscowych realiów sprawiły, iż obrona nie popisała się skutecznością. Niewątpliwie, gdyby nie pomoc zdrajcy, Szwedzi nie osiągnęliby tak spektakularnych sukcesów w tak krótkim czasie. Dotkliwe porażki szły w parze z powszechną zdradą króla przez ówczesne elity. W ciągu kilku tygodni praktycznie wszyscy dowódcy wojskowi poddali się najeźdźcy, zaś kolejni panowie składali przysięgę na wierność Karolowi Gustawowi, wypowiadając posłuszeństwo Janowi Kazimierzowi.
Sam król ułatwił swoim poddanym decyzję, gdyż – widząc powszechną klęskę – uciekł z kraju i w przypływie rozpaczy rozmyślał o abdykacji. Gdyby nie garstka wiernych dworzan na czele z królową, która nie chciała słyszeć o rezygnacji z tronu, inwazja mogłaby się skończyć pełnym sukcesem Szwedów. Spośród wielkich nazwisk tego czasu wierności królowi dotrzymali jedynie: marszałek wielki koronny Jerzy Lubomirski, wojewoda witebski Paweł Sapieha oraz starosta kałuski Jan Zamoyski. Spośród wszystkich twierdz ówczesnej Rzeczypospolitej nie poddały się jedynie: Gdańsk, Jasna Góra i Zamość.
Natomiast na stronę wroga przeszli wszyscy pozostali, łącznie z hetmanami, również mało wówczas jeszcze znaczący, ale ważny dla naszej historii Jan Sobieski.
Historia zapamiętała ten czas jako miesiące wielkiej hańby polskiej i litewskiej szlachty, załamania psychicznego króla Jana Kazimierza i heroicznej postawy jego małżonki, która swoją niezwykłą energią, wiarą i pewnością zwycięstwa natchnęła wątpiącego monarchę. Była wówczas wszędzie, nawet, czego wcześniej nie praktykowano, na polu bitwy, i działała z niezwykłym poświęceniem, prowadząc rozmowy z każdym, kto tylko mógłby w najmniejszym stopniu przyczynić się do pokonania Szwedów.
Dzięki tym zabiegom, ale i przez błędy samych agresorów, którzy zrazili do siebie dotychczasowych sojuszników łupiestwem, chciwością, brakiem poszanowania uczuć religijnych i patriotycznych, karta powoli zaczęła się odwracać od zwycięzców. Wiosną 1656 roku wojska polskie stopniowo porzucały Szwedów, wracając na służbę do prawowitego władcy. Pod koniec marca tego roku uczynił to też Sobieski. Jednak musiało jeszcze upłynąć wiele wody w Wiśle, by sprowadzonego wroga pozbyć się raz na zawsze z naszych ziem.
Zanim do tego doszło, czekało jeszcze naszych bohaterów wiele cierpień i wyrzeczeń. Nigdy dotąd Polska nie została tak gruntownie złupiona przez żadnego wroga. Ówczesne straty porównuje się do tych, które ponieśliśmy w czasie dwóch wojen światowych w XX wieku. Szwedzi byli niezwykle metodyczni w swojej grabieży, mieli dość czasu i możliwości, by ograbić kraj z wszelkich kosztowności. Wywieziono zbiory większości bibliotek, okradziono kościoły, klasztory, prywatne domy i dwory. Wszystko, co dało się zdemontować, zabierano ze sobą, nie oszczędzano drzwi i okien, rzeźb ani obrazów. Z sufitów i ścian skuwano freski i płaskorzeźby, a z pozłacanych ścian zeskrobywano złocenia. A wszystko, czego nie udało się zagrabić, niszczono. Najazdy Hunów, Wizygotów i Wandalów łącznie nie uczyniły w Rzymie takich zniszczeń jak najazd Szwedów na Polskę. Według ówczesnych relacji nie darowano nawet starym spódnicom służby królewskiej, które Karol Gustaw kazał pieczołowicie spakować i odesłać do kraju.
W cieniu tych dramatycznych wydarzeń próbowano żyć i odtwarzać przynajmniej pozory normalnego życia. Królowa nie osiągnęłaby swoich sukcesów w tych trudnych latach bez dotychczasowego doświadczenia oraz znajomości polskich realiów. Doskonale wiedziała, że musi wynagrodzić wierność sojusznikom i przynajmniej, odstępując od kar, skłonić zdrajców do powrotu pod panowanie prawowitego władcy. Dlatego to za jej przyczyną król obsypał łaskami i awansami nawet tych, którzy nie dochowali mu wierności, co było gorzkim doświadczeniem kłócącym się z naszym poczuciem sprawiedliwości, ale niewątpliwie przyspieszającym moment uspokojenia nastrojów.
Jedynie najwierniejszy z wiernych Jan Zamoyski skutecznie umykał przed awansami i nagrodami. Przyczyna tego była dla współczesnych niezrozumiała, acz bardzo prosta – mianowicie miał on swoją dewizę, w myśl której postępował, a która utrwaliła jego przydomek – Sobiepan, jak kazał się zwać, by podkreślić swoją autonomię. Uważał, że sam dla siebie jest panem, to, co ma, w zupełności mu wystarcza i niczego więcej nie potrzebuje. Dlatego nie pożądał stanowisk i unikał nadań. Co ciekawe, dochował on wierności królowi, mimo iż w chwili elekcji popierał jego kontrkandydata księcia Karola Ferdynanda. Kiedy ten jednak przegrał wybór, nie miał oporów, by uznać wolę większości szlachty11.
Nie mogąc go nagrodzić tak jak innych, a pragnąc na zawsze związać z sobą, królowa postanowiła sięgnąć do sprawdzonych metod i oddać mu za żonę swoją ulubioną dwórkę Marysieńkę. Ta osiągnęła już wiek, w którym jej rówieśniczki wydawano za mąż, i choć z kandydatem do jej ręki dzieliło ją czternaście lat, nie widziano w tym nic zdrożnego. W literaturze trwa spór, czy to królowa wyszła z inicjatywą, zanim młodzi się spotkali, czy sam Sobiepan zauważył dziewczynę i okazał zainteresowanie, a Ludwika Maria skrzętnie wykorzystała nadarzającą się okazję, by umiejętnie zarzucić sieć na zatwardziałego kawalera.
Królowa zapewne wiedziała na temat Zamoyskiego wszystko, gdyż nie ukrywał on swoich zainteresowań. To, co u innych mogłoby uchodzić za wady, on prezentował jako swoje atuty – od najmłodszych lat był hulaką i utracjuszem, miłośnikiem kobiet wątpliwej konduity, a od kilku lat szczycił się posiadaniem niewielkiego prywatnego przybytku zwanego przez pełną podziwu szlachtę haremem. Trzymał w nim grupkę młodych i ładnych dziewczyn, które przyuczono, by zapewniały rozrywkę swemu panu. Jednocześnie był najbogatszym poddanym ich królewskich mości zwanym księciem zamojskim. Jego prywatna twierdza Zamość uchodziła za niezdobytą i w odpowiednich rękach mogła przechylić szalę każdej wojny na korzyść tego, po czyjej stronie stał jej właściciel. Ogromny majątek pozwalał mu na utrzymywanie ze swojej szkatuły licznych formacji wojskowych, które w tym trudnym momencie oddał do dyspozycji Jana Kazimierza.
W trudnych chwilach klęski, kiedy król utracił znakomitą większość swych wojsk i niemal całe uzbrojenie, to zamojskie działa przyczyniły się do sukcesu podczas szturmu Warszawy. Jednocześnie był też Sobiepan prawie trzydziestoletnim kawalerem i pod względem majątkowym niewątpliwie najlepszą partią, na którą czyhały wszystkie wolne kobiety w tej części Europy, mimo dość nieatrakcyjnego wyglądu, charakteru i manier mogących razić dobry smak wielu nawet mniej wymagających kobiet. Ten wnuk wielkiego Jana Zamoyskiego był bardzo miernego wzrostu, określano go niekiedy wręcz mianem karła, charakteryzowały go też gruba sylwetka, brzydka twarz i wiecznie zataczający się z powodu opilstwa chód. Jeśli do tego dodamy fakt, iż z jednej ze swych zagranicznych podróży przywiózł chorobę weneryczną, co trudno było ukryć, towarzyszącą mu do końca życia, to trzeba uznać, iż tylko góra złota mogła dodać blasku jego wiecznie przepitym oczom.
Ona zaś wyrosła na śliczną pannę średniego wzrostu o pięknych czarnych włosach i małym, lekko zadartym nosku. Ani chuda, ani pulchna, zgrabna i zaokrąglona w tych miejscach, w których powinna być zdrowo i atrakcyjnie wyglądająca kobieta. Jej urodą zachwycali się dworscy poeci, zaś czarne, błyszczące inteligencją oczy niejednego już przywiodły do szybszego bicia serca. Był wśród nich i późniejszy król Jan Sobieski, który – ujrzawszy najpiękniejszą dwórkę królowej – już o niej nie zapomniał, choć nie miał szans, by starać się o jej rękę. W porównaniu z Sobiepanem nie był jeszcze nikim znaczącym ani politycznie, ani tym bardziej majątkowo. A co nie mniej istotne, jego apodyktyczna matka rządząca rodziną twardą ręką i konsekwentnie budująca potęgę rodu, prędzej zabiłaby syna, niż pozwoliła, by ożenił się z ubogą cudzoziemką.
Ostateczna decyzja o połączeniu tych dwojga zapadła w lipcu 1656 roku we właśnie odzyskanej z rąk szwedzkich Warszawie. Została poprzedzona licznymi zabiegami i, jeśli wierzyć rewelacjom pewnego francuskiego podróżnika, również tajną rywalizacją króla i królowej. Otóż w chwili swojego największego upadku po utracie królestwa, podczas wygnania, jakiego doświadczał na przełomie lat 1655 i 1656, Jan Kazimierz postanowił poszukać pocieszenia w ramionach jednej z dwórek swej małżonki, panny Schönfeld. Ta osiemnastoletnia wówczas Austriaczka uchodziła za wyjątkową piękność budzącą zainteresowanie wszystkich mężczyzn. Podobno nie oparła się zalotom króla i postanowiła ukradkiem pocieszać go w ciężkich chwilach. O zdradzie męża dowiedziała się wkrótce królowa, utrzymująca swój fraucymer w surowych karbach moralnej dyscypliny. Postanowiła więc odesłać do rodziców zdradliwą pannicę, która nie potrafiła docenić zaszczytu służenia polskiej władczyni.
Król w konfrontacji z małżonką, jak czynił to za każdym razem, wyparł się romansu z dziewczyną. Aby zapobiec wydaleniu jej z dworu, niepomny wcześniejszych doświadczeń z podobnymi pomysłami, umyślił zastosować po raz kolejny ten sam manewr i dla niepoznaki wydać kochankę za mąż, by nadal korzystać z jej wdzięków. Jego wybór padł na Sobiepana. Jan Kazimierz liczył, że ten libertyn, sam podchodzący niezwykle swobodnie do kwestii wierności małżeńskiej i śmiało korzystający z wdzięków panien i mężatek, nie będzie miał nic przeciwko temu, iż tym razem to król będzie dorabiał rogi jemu.
Ruszyły przygotowania, by skłonić kandydata do ożenku.
Mimo dramatycznej sytuacji wojennej król znalazł czas, by zająć się zabezpieczeniem swojej zdobyczy – co najmniej dwukrotnie wysłał posłów z listami do Zamościa, prezentując ordynatowi zalety przyszłej małżonki. Jednak królowa szybko się zorientowała w szytej grubymi nićmi intrydze i zaproponowała Sobiepanowi rękę pięknej Marysieńki. Ten niewątpliwie poczuł się mile połechtany – oto król i królowa, niezależnie od siebie, zaproponowali mu związek z dwiema najpiękniejszymi dwórkami. Podobno doszło nawet do prezentacji obu kandydatek, a ordynat miał bywać na zmianę raz u jednej, raz u drugiej, by osobiście poznać ich zalety. Oczywiście nie było w tym nic zdrożnego, ot, kurtuazyjne wizyty w obecności innych osób.
Jak relacjonowano, obie panny, dotychczas zaprzyjaźnione, opanował duch rywalizacji, a w konsekwencji zazdrość i wzajemna niechęć, która przetrwała do końca ich życia mimo zamążpójścia obu kobiet. Ostatecznie, jak zawsze, wygrała królowa. Była bardziej zdecydowana, pomysłowa i przebojowa w swoich poczynaniach. Młodej Austriaczce z polecenia królowej obrzydzono polskiego magnata. Przy pomocy jej rodaka dyplomaty perswadowano, iż niechęć, jaką Polacy darzą Austriaków, będzie dla niej brzemieniem, z którym sobie nie poradzi, radząc, by zainteresowała się raczej kimś bliższym sobie mentalnie i kulturowo.
Jednocześnie wywierano presję na ordynata – argumentowano przewagę Marysieńki również tym, że jest młodsza od rywalki o trzy lata. Wszystkich środków nacisku nigdy już nie poznamy, ale niebagatelne znaczenie miała narodowość Marysieńki – Sobiepan już wcześniej – nie wiemy, na ile szczerze – deklarował, iż chciałby poślubić Francuzkę. Uznawał wyższość kobiet tej nacji nad innymi przedstawicielkami płci pięknej. Nie można również wykluczyć życzliwych podszeptów o romansie króla z jedną z konkurentek, co niewątpliwie zraziło dumnego magnata do roli parawanu w miłosnych igraszkach władcy. Wszystkie te czynniki połączone ze sobą doprowadziły do tego, iż Zamoyski zgodził się na propozycję królowej12.
Ogłoszenie planowanego związku z piękną Marysieńką spowodowało z kolei kontrakcję krewnych i bliskich Sobiepana. Zachowały się ślady tego typu działań w postaci korespondencji marszałka wielkiego koronnego Jerzego Lubomirskiego z nuncjuszem papieskim, który został zobowiązany do przeciwdziałania ujawnionym zamierzeniom matrymonialnym. Sekretarz tegoż marszałka pisał z polecenia swego pana do nuncjusza w sierpniu 1656 roku:
Wasza Przewielebność
Z polecenia jaśnie wielmożnego jmp. marszałka, mojego pana, mam uwiadomić Waszą Przewielebność o sprawie, do której jmp. marszałek przywiązuje wielką wagę. Jmp. marszałek dowiedział się, że ułożone zostało małżeństwo między jmp. Zamoyskim, jego kuzynem, a jmć panną d’Arquien i że małżeństwo to ma być wkrótce zawarte. Ponieważ nie tylko najbliżsi krewni jmp. Zamoyskiego, ale wszyscy najprzedniejsi panowie z niechęcią patrzą na związek takiego pana jak on z cudzoziemką i nie pochwalają tego, że królowa stara się swoje panny powydawać za najpierwszych panów królestwa – przeto dla uniknięcia przykrości, jakich jmć panna d’Arquien mogłaby doznać od wszystkich krewnych jmp. Zamoyskiego, a po pewnym czasie i od niego samego, jak również ze względu na tysiąc innych zgubnych następstw jmp. marszałek polecił mi prosić w jego imieniu Waszą Przewielebność, ażeby Wasza Przewielebność raczył wpłynąć na królową, iżby to małżeństwo zerwała. W imieniu jmp. marszałka proszę Waszą Przewielebność o zachowanie tajemnicy w tej sprawie13.
Nie wiemy, czy nuncjusz podjął starania w przedmiotowej sprawie. W zachowanych źródłach brak informacji na ten temat.
Co do najbliższych krewnych i ich reakcji na planowany związek, to warto podkreślić, iż Sobiepan nie miał już w tym momencie rodziców – ojciec Tomasz zmarł, gdy ten miał jedenaście lat, matka Katarzyna z domu Ostrogska zaś osierociła go w wieku piętnastu lat. Nie żyła już również jego starsza o trzy lata siostra Joanna po mężu Koniecpolska. Natomiast najstarsza z rodzeństwa – starsza od Jana o cztery lata Gryzelda Wiśniowiecka, wówczas już wdowa po słynnym pogromcy Kozaków Jeremim Wiśniowieckim – żyła i mieszkała w Zamościu.
Sobiepan w swoich listach do Marysieńki z okresu narzeczeństwa informuje o trosce Gryzeldy o zdrowie narzeczonej, sugerując życzliwość i przyjazne zainteresowanie. Marysieńka odwzajemnia się równie grzecznymi zwrotami: Proszę, podziękuj Wć ode mnie Księżnej JMci [Wiśniowieckiej], że raczy o mnie pamiętać i zapewnij ją Wć, że jestem jej oddana do usług. I w kolejnym: Proszę, złóż Wć moje uniżone podziękowanie Księżnej JMci [Wiśniowieckiej] i zapewnij ją Wć, że jestem jej oddana do usług14. Jednak sądząc na podstawie późniejszych relacji obu pań oraz poglądów Wiśniowieckiej na kwestie urodzenia i pochodzenia bratowej, nie należy przywiązywać większej wagi do tych czysto kurtuazyjnych zwrotów.
Natomiast reakcje bliskich narzeczonej na planowany związek były pozytywne. Królowa, w której ręce oddano los dziewczyny, odpowiednio zarekomendowała rodzicom Marysieńki kandydata do jej ręki. Ze względu na wojenne okoliczności oraz znaczną odległość nie wybierali się oni w podróż do Polski, by uczestniczyć w uroczystościach, ale w przesłanym liście udzielili swojego błogosławieństwa.
Trwający niemal dwa lata okres narzeczeństwa wypełniła wojna. Młodzi widywali się rzadko, natomiast byli informowani o sobie na bieżąco poprzez listy własne, pisemne relacje bliskich oraz ustne przekazy krążących między miejscami ich pobytu posłańców. Zachowały się dwa listy Marysieńki do Sobiepana z najwcześniejszego okresu ich narzeczeństwa, obydwa z maja 1657 roku, kiedy to istniało realne zagrożenie powtórnego oblężenia Zamościa. Tym razem sprzymierzony ze Szwedami książę siedmiogrodzki Rakoczy po wkroczeniu w granice Rzeczypospolitej wzywał Zamoyskiego do wydania w jego ręce niezdobytej twierdzy, zaś otoczenie Jana Kazimierza podtrzymywało magnata w woli oporu. Pisała do niego własnoręcznie królowa, wyrażając przekonanie, iż powinien osobiście dowodzić załogą, gdyż wcześniejsze doświadczenie wykazało, że tylko w takiej sytuacji obrona twierdzy będzie skuteczna.
To przekonanie umacniała narzeczona, pisząc pełen pochlebstw list, niewątpliwie z inspiracji swojej protektorki, w którym podtrzymywała w odwadze i komplementowała Sobiepana: …doszły mnie listy Wci, dwa przez jmp. Przeczkowskiego, a jeden w dzień później przez kozaka, w którym mi Wć piszesz, że z godziny na godzinę oczekujesz Wć nieprzyjaciół. Życzę Wci, żeby ich spotkał taki sam afront, jak za pierwszym razem. Przypuszczam, że niełatwo teraz będzie o nowiny od Wci; nie wątpię jednak, że Wć zostaniesz oswobodzony od nieprzyjaciół, skoro tylko król pośle Wci potężną odsiecz. … Nie potrzebuję napominać Wci, żebyś Wć pozostał wierny królowi, gdyż niebo Wci udzieliło daru wierności; proszę więc tylko, żebyś Wć uważał na siebie…15 Drugi zaś już po otrzymaniu wieści, iż wróg odstąpił od swojego zamiaru oblegania zamojskiej twierdzy.
Sylwetki narzeczonych przewijają się też w korespondencji królowej, która nie bez satysfakcji pisze do swojej przyjaciółki o zamojskim panu: Zdaje się być zakochany w małej d’Arquien; jeżeli kiedy pokój nastąpi w Polsce, to będzie miał siedemset tysięcy liwrów rocznego dochodu i najpiękniejsze domy na świecie, cudownie umeblowane. Jakiś czas później zaś: Książę Zamoyski jest tak bardzo zakochany, że swojej wybrance ofiarowuje milion talarów w podarunku, dwanaście tysięcy rocznie na drobne wydatki, a nadto cztery tysiące rocznie z dochodów ze starostwa; jeżeli się będzie dobrze prowadziła, gdy zostanie jego żoną, i będzie go kochała, przyrzeka jej wiele innych korzyści. Skoro tylko umowa zostanie podpisana, poślę ją do jej matki, a książę napisze do obojga rodziców16.
I jakże tu nie kochać takiego konkurenta?!
W miarę upływu czasu ochota do ożenku u obojga wzrastała. Sobiepan był umiejętnie podgrzewany w swoich uczuciach zapewnieniami o stałej miłości narzeczonej oraz o licznych konkurentach do jej ręki, nieustających w staraniach o jej życzliwe spojrzenie – najwyraźniej żyłka rywalizacji została rozbudzona. Kiedy było tylu chętnych do jej ręki, tym bardziej zależało mu, by prześcignąć innych i zwyciężyć w tych szrankach. Marysieńka zaś słyszała zewsząd, jaką to jest szczęściarą i jak wiele panien bez chwili zastanowienia mogłoby ją zastąpić na ślubnym kobiercu.
Podtrzymywaniu uczucia sprzyjały też niezwykle hojne prezenty. Sobiepan, jak zawsze, nie liczył się z kosztami i przy każdej okazji obsypywał oblubienicę cennymi klejnotami. To zaś wzbudzało zazdrość innych pań z fraucymeru i upewniało Marysieńkę, iż lepiej trafić nie mogła.
Na marginesie głównego nurtu wydarzeń tej historii zmierzających w stronę ołtarza dwojga młodych ludzi działy się rzeczy związane z wielką polityką, które mogły mieć ogromny wpływ na dalsze losy naszych bohaterów. Otóż królowa, szczęśliwa, iż intrygi matrymonialne toczą się zgodnie z jej wolą i zachwycona kandydatem do ręki swojej ulubionej dwórki, pomyślała, że można z nim zrealizować również inny, bardziej dalekosiężny plan. Ludwika Maria, obserwująca problemy słabości władzy królewskiej, chciała wzmocnienia pozycji władcy. Z tej chęci narodził się plan wyboru nowego króla jeszcze za życia obecnego (tak zwana elekcja vivente rege), co niewątpliwie umocniłoby tron, ale kosztem szlachty, której niezakłócona swoboda wyboru monarchy zostałaby tym sposobem uszczuplona.
Pierwotnie wśród potencjalnych pretendentów do następstwa tronu upatrywano członka rodziny cesarskiej, jednak na tym etapie skłaniano się ku rodzimemu kandydatowi. I tu pojawiło się nazwisko Zamoyskiego. W kilku pismach z tej epoki wspomniano – jako o możliwym następcy – właśnie o Sobiepanie. Jednak sam ordynat nie wyrażał woli ubiegania się o tak zaszczytną funkcję, a i jego zdolność do zabiegania o nią oceniono wkrótce jako znikomą.
W końcu zapadła decyzja o sformalizowaniu związku. Co ciekawe, datę i miejsce ślubu wyznaczyła sama królowa, jak się wydaje, bez konsultacji z narzeczonymi. Pierwotnie donoszono, iż ordynat został wezwany do Warszawy na 17 lutego 1658 roku, by w tym dniu stanąć na ślubnym kobiercu. Jednak nie robił on nadziei, by miał zdążyć z przybyciem w tym terminie. W chwili podejmowania decyzji dwór monarszy wraz z królową i samą Marysieńką przebywał w Poznaniu. Zamierzano wyjechać stamtąd 28 stycznia i stanąć w Warszawie 10 lutego. Marysieńka z pewnym niepokojem pisała do narzeczonego 4 lutego, skarżąc się przy okazji na ból zęba, iż: Spodziewamy się zastać Wć w Warszawie, ale ja myślę, że Wć przyjedziesz dopiero w dwa tygodnie po nas17.
Ale i dwa tygodnie to za mało, by poczynić stosowne przygotowania, i to dla obu stron. Tymczasem królowa posłała do Zamościa, by jej stamtąd przywieziono opis weselnych uroczystości pierwszego ordynata na Zamościu, czyli dziadka Sobiepana, aby z tego źródła zaczerpnąć inspirację dla przygotowywanych uroczystości. Złośliwcy co prawda komentowali, że na tamtym weselu w orszaku szedł słoń, więc chcąc nawiązać do wydarzeń sprzed lat, trzeba by i teraz sprowadzić podobne zwierzę aż z Indii, co zajmie nieco czasu, ale przygotowania posuwały się naprzód.
W Zamościu Sobiepan, zanim wyruszył w drogę do Warszawy, nadzorował ostatnie poprawki, instruował służbę na okoliczność wjazdu młodej pary do miasta i nie bez żalu żegnał się ze swoim haremem. W literaturze co prawda zachował się obraz Marysieńki w gniewie rozpędzającej sławny przybytek męża w dniu wjazdu do Zamościa, ale prawdopodobnie sam ordynat zadbał o to, by przed przyjazdem żony pozbyć się wszelkich dowodów swojej rozpusty. Inna sprawa, to jak długo miało trwać to wygnanie haremu. Na stałe czy tylko tymczasem, do chwili, aż będzie można niepostrzeżenie znowu ściągnąć go w pobliże?
Na okoliczność tego głośnego w kraju exodusu zamojskich pań do specjalnych poruczeń Jan Andrzej Morsztyn ułożył wiersz:
Paszport kurwom z Zamościa
Zośka z Zamościa, Baśka z Turobina,
Jewka ze Zwierzyńca, z Krzeszowa Maryna,
Te cztery kurwy, z piątą panią starą,
Pod dobrą idą na wędrówkę wiarą.
Służyły wiernie, póki pański długi
Kuś potrzebował ich pilnej posługi;
Teraz, że z ślubną związki zwarte żoną,
Precz ich zapewne od dworu wyżoną.
Powracają się (niech wie każdy, komu
Wiedzieć należy) z odprawą do domu,
Przetoż niech im nikt drogi nie kazi,
Lecz darmo, jako luźne kurwy, łazi.18
Sobiepan wyruszył z Zamościa 22 lutego 1658 roku, a więc pięć dni po wskazanym przez królową terminie ślubu, i niespiesznie ruszył w stronę Warszawy. Dzień później wymaszerował z Turobina regiment piechoty w barwach ordynata, który miał uświetnić ceremonię. Narzeczony, mimo ponagleń, wyraźnie się nie spieszył, trasę o długości około dwustu sześćdziesięciu kilometrów, którą mógł przebyć w ciągu trzech–czterech dni, pokonywał przez dziewięć. Narzeczona próbowała go ponaglić, pisząc: Wydaje mi się, że jeżeli Wć nie przyjedziesz najpóźniej we czwartek, to nie uda się już odbyć wszystkich ceremonii towarzyszących zazwyczaj okazjom takim jak ta, która nas czeka. Oczekując zaszczytu ujrzenia Wci, pozostaję Wci oddana do usług.
Jednak wysłany do Warszawy w celu nadzorowania przygotowań człowiek Sobiepana, Żaboklicki, zalecał swemu panu, by odpoczywał po drodze, bo przed nim w najbliższych dniach moc atrakcji i trzeba, by był wypoczęty: Bardzo się dobrze stało, żeś WMPan wcześnie stanął w Warce i żeś przebył Wisłę, tam żebyś WMPan odpoczął przez czwartek. Znał on bowiem zwyczaje ordynata i wiedział, że wszędzie po drodze towarzyszyły jego podróży spotkania ze szlachtą, picie do rana, toasty, powinszowania i uczty. Sugerował, by wjazd do Warszawy odbyć w sobotę w południe i nie odkładać za długo, wyjechać wcześnie z rana, bo potem ciężko będzie zdążyć, przebijając się przez tłumy winszującej szlachty …bo wszystka szlachta cum applausu zajeżdżać będzie WMPanu Dobrodziejowi; ale ja to poprzedzę wszystko i rano w piątek w Piasecznie będę…19
Żaboklicki nie rozwija swojej myśli, ale możemy się domyślać, że znając panujące zwyczaje, doskonale wiedział, iż bez ciężkiej pijatyki nie byłoby łatwo się przebić przez te spragnione rzesze. W tej sytuacji to on zaoferował się nieco osłonić swego pana i w jego imieniu częstować, przepijać do szlachty i dziękować za powinszowania, tak by pan młody mógł się zaprezentować na własnym ślubie w dość przyzwoitym stanie.
Plan w pełni się powiódł. Co prawda nie obeszło się bez kilku kielichów, ale w tej sytuacji traktowano je jako lekarstwo na wrodzoną nieśmiałość ordynata, co podkreślono przy okazji wjazdu do stolicy: W jego postawie i zachowaniu nie było ani śladu zakłopotania, którego dawniej nie potrafił nigdy ukryć… Przybycie pana młodego do Warszawy w otoczeniu pięknie okrytych formacji mundurowych oraz tłumów ciągnącej na wesele szlachty odnotowywano z podziwem: Zamoyski przybył na dwór z tak licznym i wspaniałym orszakiem, że piękniejszego nie widziano i o znakomitszym nie słyszano od dawna20.
Przygotowany drobiazgowo scenariusz przewidywał, iż uroczystościom weselnym będzie towarzyszyć bogata oprawa, zaś wszystkie elementy ceremoniału zajmą wiele dni, aż do wypełnienia wszystkich zaplanowanych punktów programu. Tuż po przybyciu na dwór nastąpiło podpisanie tekstu negocjowanego wcześniej kontraktu ślubnego. Sobiepan zapisał w nim swojej przyszłej małżonce nieco mniejsze kwoty, niż się wcześniej spodziewano. Być może w tym tkwiła przyczyna opóźnienia daty zawarcia małżeństwa, że otoczenie Zamoyskiego dążyło do ograniczenia nazbyt hojnych donacji i negocjowano rozsądniejszy, niż pierwotnie zakładano, kontrakt. Ostatecznie do dokumentu wpisano oprawę dla Marysieńki w kwocie sześciuset tysięcy złotych zabezpieczonych na posiadłościach niewchodzących w skład dóbr ordynackich, bo tych zgodnie z prawem nie można było obciążać. Ponadto Sobiepan zobowiązał się wypłacać jej corocznie dwanaście tysięcy złotych na osobiste wydatki.
Po tych nużących formalnościach można było przystąpić do kolejnych, nie mniej uciążliwych pozycji scenariusza. Jeszcze w tym samym dniu, czyli w sobotę, 2 marca, odbyły się oficjalne zaręczyny. Sobiepana w przewidzianych zwyczajem ceremoniach reprezentowało dwóch drużbów, Stefan Czarniecki i Michał Radziwiłł, oraz marszałek jego dworu, zwany z powodu pełnionej funkcji hrabią, Mikołaj Podlodowski. To temu ostatniemu przypadł zaszczyt przemawiania w imieniu swojego pana do królewskich małżonków występujących pod nieobecność rodziców w roli opiekunów panny młodej. W swojej mowie sławił zalety kandydata do ręki dwórki, wywodził starożytność jego rodu i ukazywał zasługi dla króla i Rzeczypospolitej.
Po tej przydługiej nieco mowie ordynat, ubrany w lśniące brylantami szaty, ofiarował narzeczonej pierścień ogromnej wartości, który ona z wdzięcznością przyjęła. Następnie przekazano królowej diamentowy diadem, by to ona osobiście włożyła go na skronie promieniejącej szczęściem Marysieńki. Teraz głos zabrał kanclerz królowej, biskup Jan Wydżga, późniejszy prymas Polski i kanclerz wielki koronny. On z kolei w imieniu rodziny narzeczonej sławił zalety panny młodej, podkreślając zaszczyt, jaki spotyka ordynata poprzez spowinowacenie z tak znakomitym rodem.
Tę część uroczystości uświetnił bal na Zamku Królewskim, w którym nie uczestniczyła główna aktorka, gdyż dla niej przygotowano dodatkowe atrakcje, określane niekiedy w literaturze mianem wieczoru panieńskiego, choć wówczas jeszcze nie znano i nie praktykowano tego typu zabaw. W ramach tej rozrywki z polecenia królowej przygotowano kąpiel dla Marysieńki i jej przyjaciółek w perfumowanych wodach królewskiej łaźni. Wejście do i wyjście z kąpieli celebrowano na wzór antycznych ceremonii, by podkreślić niezwykłość wydarzeń, w których uczestniczył wąski krąg zaufanych dwórek.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
T. Żeleński-Boy, Marysieńka Sobieska, Warszawa 1974, s. 47. [wróć]
Por. M. Komaszyński, Maria Kazimiera D’Arquien Sobieska królowa Polski 1641–1716, Kraków 1983, s. 10. [wróć]
Młodszy brat króla Ludwika XIII przysparzał mu wielu zmartwień ze względu na swe zamiłowanie do spisków. Jako osoba ambitna i nielojalna wielokrotnie próbował poprzez intrygi doprowadzić do obalenia starszego brata, by tym sposobem samemu zasiąść na tronie. Związek wiecznego buntownika z potężnym rodem Gonzagów był nie na rękę otoczeniu władcy obawiającemu się wzmocnienia jego pozycji, więc doradcy króla jednoznacznie sprzeciwiali się temu mariażowi. [wróć]
Był to czas dla niej trudny także dlatego, iż jej ojciec, realizując swe ambitne plany dynastyczne, walczył w tym okresie o swoje prawa do księstwa Mantui i, przebywając we Włoszech, trwonił wszystkie pieniądze na osiągnięcie politycznego celu, przez co na utrzymanie córki nie wystarczało już środków i żyła ona w Nevers niemalże w nędzy. [wróć]
Podobno Maria Ludwika już we wczesnym dzieciństwie zapewniała swoje otoczenie, że jak dorośnie, to zostanie królową, i swego marzenia nie porzuciła aż do tej chwili. [wróć]
W przeciwieństwie do Francji polski król nie mógł wypowiedzieć wojny Turcji, choć bardzo chciał, gdyż leżało to w gestii sejmu, musiał więc poprzez prowokacje doprowadzić do tego, by to sułtan wypowiedział wojnę Polsce. [wróć]
O tym, jak zwodnicze jest bezpieczeństwo dzieci, przekonał się król dość szybko, mając dotychczas troje legalnych dzieci ze związku z Cecylią, z których tylko jedno jeszcze żywe; pozostałe zmarły przy porodzie lub wkrótce po nim; doczekał się w 1647 roku nagłej choroby i śmierci ukochanego synka, co doprowadziło go do rozpaczy rujnującej z kolei jego zdrowie. [wróć]
Obszerniejszy fragment tego listu patrz T. Żeleński-Boy, Marysieńka Sobieska…, s. 52. [wróć]
Wielu autorów rozważa też inne motywy wyjazdu Marysieńki z Polski, takie jak niebezpieczeństwo związane z niepewną sytuacją w dobie powstania Chmielnickiego oraz w okresie bezkrólewia – patrz M. Komaszyński, Maria Kazimiera D’Arquien Sobieska królowa Polski 1641–1716, Kraków 1973, s. 13 – co nie znaczy, że nie brano pod uwagę również tego aspektu. [wróć]
W latach 1648–1668, obejmujących panowanie Jana Kazimierza, niewiele odnotowujemy okresów pokoju: od 1648 do 1655 r. (z przerwami na okresowe rozejmy) trwało powstanie Chmielnickiego wspomagane przez Tatarów, a w późniejszej fazie przy udziale Rosji; w latach 1655–1660 wojna ze Szwecją (wspieraną okresowo przez Prusy i Siedmiogród), w latach 1654–1667 (również z przerwami) wojna z Rosją, a w latach 1665–1666 rokosz Lubomirskiego. [wróć]
Co jeszcze ciekawsze, najsłynniejsi zdrajcy litewscy Janusz i Bogusław Radziwiłłowie byli w czasie bezkrólewia po śmierci Władysława IV gorącymi zwolennikami Jana Kazimierza i tak ostro oponowali przeciwko elekcji Karola, że grozili wręcz zerwaniem unii z Koroną. [wróć]
Jan Kazimierz próbował jeszcze ratować sytuację, wydając piękną pannę Schönfeld za mąż za francuskiego dyplomatę rezydującego przy polskim dworze, mającego służyć mu za skuteczną zasłonę. Jednak los i na tym polu okazał się niełaskawy, gdyż Austriaczka zakochała się w swym mężu i odmówiła dalszych schadzek z królem. Wkrótce zaś nowożeńcy opuścili Polskę; por. wydaną po raz pierwszy w Paryżu w 1679 roku książkę Rousseau de la Valette, Miłostki królewskie, tłum. J. Olkiewicz, Warszawa 1971, s. 69 i in., gdzie znajduje się obszerny opis romansu króla z dwórką królowej. [wróć]
Sebastian Cefali do Piotra Vidoniego, Lublin, 26 VIII 1656, cyt. za Maria Kazimiera d’Arquien de la Grange, Listy do Jana Sobieskiego, oprac. L. Kukulski, Warszawa 1966, s. 41. [wróć]
Cyt. za Maria Kazimiera d’Arquien de la Grange, Listy do…, s. 46–47. [wróć]
Tamże, s. 46–47. [wróć]
Tamże, s. 48. [wróć]
Tamże, s. 59. [wróć]
Cyt. za J.T. Trembecki, Wirydarz poetycki, Lwów 1910, s. 215. [wróć]
Cyt. za Maria Kazimiera, Listy…, s. 63. [wróć]
Rousseau de la Valette, Miłostki królewskie…, s. 78. [wróć]