24 razy dożywocie. Rozmowy twarzą w twarz - Zbigniew Nowak - ebook

24 razy dożywocie. Rozmowy twarzą w twarz ebook

Zbigniew Nowak

4,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

24 rozmowy z osobami skazanymi na dożywotnie pozbawienie wolności, wiele z nich z N-kami. Niebezpieczni. Sprawy medialne, znane z pierwszych stron gazet i te „zwykłe”. Rozmowy twarzą w twarz. Prowadzone w świetlicy oddziałowej, na stołówce, w pokoju wychowawcy. Trudne, wyczerpujące emocjonalnie, momentami wstrząsające.

Dożywocie to substytut kary śmierci. Daje złudną perspektywę wyjścia na wolność. Ale z polskich więzień się nie wychodzi. Dożywocie od wielu lat w Polsce równa się karze eliminacyjnej. Niebyt. Wegetacja. Margines. Mimo to kara nie odstrasza.

To książka o człowieku. Bo tylko człowiek zabija drugiego i „dostaje” dożywocie. To historia relacji między tym, kim był, kim jest, kim chciałby być, gdy wyjdzie. Jeśli wyjdzie.

To jedyna tego typu publikacja w Polsce.

"Ludzie najczęściej zabijają z powodu braku kontroli nad swoimi emocjami. Wydaje mi się, że noszą w sobie poczucie skrzywdzenia przez przyszłą ofiarę. W mniej lub bardziej wyrazisty sposób przypisują jej swoją krzywdę, poczucie skrzywdzenia. Przenoszą na tę osobę.

Poczucie skrzywdzenia jest psychologicznym fundamentem do wykonania zemsty. Człowiek, który nie czuje się skrzywdzony, nie ma za co się mścić. To taki mechanizm."

Jan Gołębiowski, psycholog kryminalny

"Trudne rozmowy i realia życia w zakładzie karnym. Być może do końca życia.

Zbyszek Nowak przybliża nam świat, który istnieje równolegle do naszego, ale który jest dla nas całkowicie obcy.

Mocny i konkretny tytuł dla ludzi zainteresowanych true crime."

Olga Herring

"Co myśli zabójca za kratami? Czy jego perspektywa ma znaczenie? Czy zastanawia się nad winą i karą? Na te pytania odpowie ta publikacja, obowiązkowa w bibliotece każdego kryminologa."

dr Aneta Wilkowska-Płóciennik, Uniwersytet Warszawski

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 312

Oceny
4,5 (4 oceny)
3
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
KarolinaKMMK

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo interesująca książka. Czyta się jednym tchem, choć tematyka jest bardzo trudna, a chwilami nawet wstrząsająca. Polecam.
00



Projekt okładki: Tomasz Majewski

Redakcja: Katarzyna Głowińska/Lingventa

Redaktor prowadzący: Barbara Czechowska

Redakcja techniczna i skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Beata Kozieł-Kulesza, Barbara Milanowska/Lingventa

© for the text by Zbigniew Nowak

© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2024

ISBN 978-83-287-3383-1

MUZA SA

Wydanie I

Warszawa 2024

–fragment–

Mojej Mamie, za wychowanie

Spójrz, jak wszystko się niezmiennie zmienia Nigdy dosyć tego zachwycenia Widzisz, spójrz, znów zakwitł bez To wszystko jest Znów widzę sad, kwitnący sad gdy płatków śnieg na nasze głowy spadł…

Zdzisława Sośnicka i Zbigniew Wodecki Z tobą chcę oglądać świat, 1986 tekst: Jonasz Kofta muzyka: Zbigniew Wodecki

płk Zbigniew Jankowski, dyrektor zakładu karnego w Czerwonym Borze

SŁOWO WSTĘPU

Większość ludzi, gdy dowie się, gdzie pracuję, zadaje mi podstawowy zestaw pytań: czy zakład karny w Czerwonym Borze jest ciężkim więzieniem i czy w zakładzie są osadzeni skazani na dożywocie.

Pomimo kilkunastu lat realizowania polityki otwartości jednostek penitencjarnych to, co dzieje się za murami zakładów karnych, z jednej strony jest otoczone nutą tajemniczości, atmosfery grozy, a z drugiej naturalną ludzką ciekawością przeradzającą się w pewnego rodzaju fascynację. Wyobrażenie o tym, co dzieje się w jednostkach, oparte jest na filmach dokumentalnych, które często w sposób wyolbrzymiony i wykrzywiony – określając to w sposób bardzo delikatny – przedstawiają pracę funkcjonariuszy Służby Więziennej oraz codzienne życie osób pozbawionych wolności.

Po zaspokojeniu pierwszej ciekawości i udzieleniu informacji, że zakład karny w Czerwonym Borze jest jednostką penitencjarną typu zamkniętego przeznaczoną dla skazanych dorosłych odbywających po raz pierwszy karę pozbawienia wolności oraz recydywistów penitencjarnych, przechodzimy do drugiego pytania: czy w zakładzie karnym są osoby skazane na dożywocie. Odpowiedź moja jest pozytywna, informuję, że tak, mamy takich osadzonych. Odbywają karę, pracują na terenie jednostki, korzystają z widzeń z osobami najbliższymi. Uczestniczą w zajęciach readaptacyjnych oraz sportowych.

Wywołuje to również spore zainteresowanie. Jak to skazany na dożywocie pracuje? Uczestniczy w zajęciach? Czy nie jest to niebezpieczne? Jak ci osadzeni funkcjonują w zakładzie? Czy nie ma trudności w kontaktach z innymi osadzonymi? I przede wszystkim: jak reagują na taki wyrok? Odpowiadając na te pytania, opieram się na swoich doświadczeniach z pracy z „dożywotnikami”.

Nie będzie przesady w moim stwierdzeniu, że w trakcie dotychczasowej służby miałem „szczęście” pracować ze skazanymi na karę dożywotniego pozbawienia wolności, którzy w trakcie pobytu w jednostce nie sprawiali większych trudności wychowawczych. Zdecydowanie mogę stwierdzić, że więcej problemów stwarzali tak zwani „króciacy” niż osoby z długoletnim wyrokiem. Nie twierdzę, że osoby z dożywotnim wyrokiem były zawsze wzorowymi skazanymi, akceptującymi zasady i regulamin odbywania kary pozbawienia wolności bez uwag i zastrzeżeń. Takie sytuacje się zdarzały. Dużym problemem było między innymi właściwe rozmieszczenie skazanych na dożywocie, dobór odpowiednich współosadzonych. Umieszczenie w celi z „dożywotniakiem” skazanych na kilkuletnie wyroki – pomimo tego, że zgodnie z przepisami jest dopuszczalne – z reguły kończyło się zabieraniem tego osadzonego z celi. Skazani na dożywocie starali się układać sobie długoterminowe schematy postępowania. Pobyt „króciaka” w celi zaburzał ten stan. Jego plany, co za rok, dwa, trzy będzie robił, jak opuści zakład, niszczyły spokój i harmonię dnia codziennego.

Natomiast w trakcie mojej ponad 20-letniej służby nie spotkałem się w zakładzie karnym z przypadkiem, aby osoby skazane na dożywocie podejmowały próby samobójcze, dokonywały napaści na funkcjonariuszy czy też prezentowały w sposób szczególny zachowania agresywne. Trzeba wziąć tu pod uwagę, że były/są to osoby skazane za najcięższe przestępstwa, często kilkukrotne morderstwa, na najwyższy wymiar kary, czyli niemające na dobrą sprawę nic do stracenia w kategoriach dokonania kolejnego przestępstwa w warunkach izolacji. „Co mam do stracenia? Kolejny wyrok «kadzienny» w sytuacji, gdy mam dożywocie, żaden problem”. Okazuje się, że nie. Możliwość ubiegania się o warunkowe przedterminowe zwolnienie powoduje, że osadzeni liczą się z prawdopodobieństwem, że kiedyś zakład opuszczą. I wizja ta popycha ich do pozytywnego myślenia o swojej przyszłości.

Parę lat temu jeden z osadzonych wprowadził mnie w wielkie zaskoczenie. Odbywał karę dożywotniego pozbawienia wolności, a za drugie przestępstwo karę 25 lat pozbawienia wolności. Osadzony ten złożył wniosek do sądu o wydanie wyroku łącznego. Ja, zdziwiony, zadałem pytanie: „Po co Pan to robi?”. Odpowiedział mi wtedy: „Kierowniku, obecnie odbywam karę dożywotniego pozbawienia wolności. Po 25 latach będę mógł ubiegać się o warunkowe zwolnienie. Jeżeli otrzymam warunkowe zwolnienie, zostanie mi jeszcze 25 lat. W przypadku przychylenia się sądu do mojego wniosku wyroki zostaną połączone i zostanie mi tylko dożywocie. Szybciej spotkam się na wolności z rodziną”. Było to niezwykłe, jeśli chodzi o chęć odbycia kary oraz chęć opuszczenia zakładu. Osadzony miał cel – jak najszybciej opuścić zakład.

To właśnie jest najważniejsze u skazanych na dożywocie – nadzieja na to, że kiedyś opuszczą zakład karny, pogodzenie się z faktem, że wykonanie kary jest nieuniknione, adaptacja do warunków panujących w jednostkach penitencjarnych, ułożenie sobie codziennego więziennego życia oraz znalezienie celu, który będzie motywował do poprawnego funkcjonowania w więzieniu. Tu w większości jest to chęć spotkania z rodziną lub skierowanie się w stronę sfery duchowej.

Oczywiście proces dojścia do pewnej równowagi psychicznej i – mówiąc w żargonie więziennym – poukładania sobie w głowie wszystkiego czasami jest trudny i długi. Tu ogromną rolę odgrywa kadra więzienna. Wychowawcy, psychologowie, kapelani więzienni starają się pomóc osadzonym w osiągnięciu stanu, w którym znajdzie on swój cel. Nieocenioną rolę odgrywa tu również rodzina, znajomi, przyjaciele, którzy utrzymują z nimi kontakt. Często spotykałem się ze stwierdzeniem, że „ktoś na mnie czeka”. Pomimo tego, co zrobili, znajdowały się osoby bliskie, które wspierały skazanych w trakcie odbywania kary.

OD AUTORA

Podczas prawie trzygodzinnej rozmowy jeden z rozmówców – winny „innych czynności seksualnych”, a następnie zabójstwa 11-letniego chłopca, przekonywał mnie kilkukrotnie: „Staram się namówić żonę do odwiedzin. Ale ona nie rozumie. A przecież tu nie przyjeżdża się do więzienia, a do człowieka”.

Ta książka jest wynikiem wizyt w zakładach karnych odbywających się na przestrzeni kilku miesięcy. Rozmów z osobami skazanymi na dożywotnie pozbawienie wolności. Wyłącznie z tą najcięższą kategorią osadzonych. Rozmów trudnych, wyczerpujących emocjonalnie, totalnie wstrząsających. Czasem życiowych, mądrych, zadziwiających. Pełnych emocji, niekiedy wzruszeń.

Niektóre z rozmów nie zmieściły się w tej publikacji. Były zbyt drastyczne. Niektóre mimo dodatkowych ustaleń nie zyskały autoryzacji osadzonych.

To książka o człowieku. Bo to człowiek zabija drugiego człowieka i „dostaje” dożywocie.

Bo to system wymyślił dla człowieka zabójcy karę kryminalną. Rozumianą jako odpłatę, może sprawiedliwą, za to, co zrobił. Czasem jako prewencję przed tym, co złego mógłby jeszcze uczynić. Czasem po prostu eliminującą sprawcę ze społeczeństwa.

„[…] nieopisane wprost bestialstwo sprawcy”, „okrucieństwo przekraczające wszelkie granice, połączone z torturami ofiar”.

Karę rozumianą jako… początek nowej drogi człowieka, którego trzeba naprawić, zresocjalizować, może nawet kiedyś przywrócić społeczeństwu.

To jedna z tego typu publikacji w Polsce lub jedyna…

Stanowią ją 24 rozmowy przeprowadzone – twarzą w twarz – z polskimi dożywotnimi. Subiektywna narracja osadzonych. Spotkanie w pokoju przesłuchań, na świetlicy oddziałowej, na stołówce, w pokoju wychowawcy.

Oni za kratą, w kajdankach lub bez, albo – po prostu – po drugiej stronie stołu. Kiedy mogłem, podpisywałem zgodę na brak kajdanek. Zawsze to inna rozmowa.

Potrzebujemy odrobiny zaufania do siebie.

„[…] wie Pan, ja to rozumiem, ale jakoś mi nie pasuje ta rozmowa”, mówi strażnik, wchodząc do pokoju wychowawcy i zakładając kajdanki X-owi.

To nie ankiety, wysyłane listownie do zakładów karnych, czy też rozmowy ograniczane do określonej indywidualnie kategorii sprawców: młodocianych, karanych po raz pierwszy czy kobiet. To nie zabójcy z afektu, „ćwiarusy”, inni. Tylko dożywotni. W tym też ci, którzy wiele lat spędzili na N-kach. Niebezpieczni.

Rozmowy w różnym formacie. I takie, kiedy trzeba było wziąć do ręki przygotowane pytania. I takie, kiedy dożywotni mówił sam, a ja tylko notowałem, dopytywałem.

Rozmowy ze skazanymi nawet w latach 90. ubiegłego wieku, przebywającymi w izolacji więziennej niekiedy ponad 30 lat. Osadzonymi po raz pierwszy, ale i recydywistami penitencjarnymi osadzonymi po raz drugi, trzeci. Niekiedy za drugie zabójstwo. Sprawcami zabójstw jednej, dwóch, trzech osób. Zabójcami z motywacji rabunkowej, seksualnej, z zemsty, a może „dla sprawdzenia się”. Dożywotnimi.

Dożywocie jest straszną karą. Straszną karą za straszny czyn, którego dopuścił się osadzony. „On czy ona nie siedzą tam za kradzież pomidorów z osiedlowego sklepiku”, jak zauważył jeden z dogmatyków polskiego prawa karnego. Kto wie, czy karą nie gorszą od kary śmierci.

„[…] uważam, że za to, co zrobiłem, powinienem położyć głowę”, powiedział Adam D., zabójca matki i siostry.

Dożywocie to kara za zabójstwo, zwykle w jednym z siedmiu wskazywanych w obowiązującym Kodeksie karnym z 1997 roku typów kwalifikowanych. Cztery najczęstsze to: zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem, w wyniku motywacji zasługującej na szczególne potępienie, w warunkach recydywy lub kiedy jednym zachowaniem sprawca doprowadza do śmierci więcej niż jednej osoby.

„[…] dźgnąłem ją 28 razy tym nożem”.

Czasem zabójstwo „zwykłe”, podstawowe – to z artykułu 148 paragraf 1 Kodeksu karnego. Za takie zabójstwo sąd też może orzec dożywocie, biorąc pod uwagę między innymi motywację, sposób zachowania sprawcy czy rodzaj i rozmiar ujemnych następstw przestępstwa.

„Jeśli miałbym inną kwalifikację – motywację zasługującą na szczególne potępienie, szczególne okrucieństwo […], to tak. Kara śmierci. Ale to nie jest mój przypadek. Ja zostałem skazany z artykułu 148 paragraf 1”.

Zabójstwo poprzez uduszenie, uderzenie z nadmierną siłą, rzucenie o podłogę czy ścianę. Z użyciem noża, broni, toporka, kija bejsbolowego, kamienia.

„Gdyby tam nie było noża, to nikt by nie zginął”.

Zabójstwo zaplanowane, nagłe, gwałtowne. Wynikające z bezpośredniej chęci zabójstwa czy z pogodzenia się z tym, że ofiara – ewentualnie – może umrzeć. Zabójstwo, którego miało nie być. „Zdarzyło się” – dla wyeliminowania świadka, „przy okazji”.

„Nie pojechałem tam jak «zawodowy killer», żeby kogoś z premedytacją zgładzić. Usunąć”.

Zabójstwo to przestępstwo powszechne. „Kto zabija człowieka…”

Każdy może być zabójcą. Nawet ci, wydawałoby się, właściwie uformowani przez rodziców, społeczeństwo, otoczenie. To, czy „dostaną” dożywocie, jest splotem wielu okoliczności, wymienianych w zasadach sądowego wymiaru kary.

Wśród dożywotnich nie spotkamy osadzonych, którzy nieumyślnie spowodowali czyjąś śmierć. Spotkamy za to wielu deklarujących swoją niewinność. Tych, których nie było na miejscu przestępstwa. Tych, którzy nie dusili, nie pociągnęli za spust, nie trzymali noża w ręku.

„Było nas tam kilka osób […]”. On jeden. „Jedna śmierć. Jeden tragiczny cios. Trzy dożywocia. […] Ten, co zginął, też nie był aniołem. Oni go postrzegali jak anioła”.

Czasem wiedzą, kto to zrobił, ale nie chcą lub nie mogą powiedzieć. „Lubię Cię, ale musiałabym Ci nakłamać”.

Więzienie jest pełne niewinnych skazanych. Stara i znana prawda.

Motywacja? Każda, którą ludzkość może wymyślić. Ekonomiczna, rabunkowa, seksualna. Zemsta czy odpłata za krzywdę, dawny uraz. „[…] moja rodzina albo tamta rodzina. U mnie jest prosto. Oko za oko”.

Zabójcy, którzy nie chcieli zabić, ale przestraszyli się konsekwencji czynu poprzedzającego śmierć ofiary. Ci, którym ktoś był winien niewielką sumę pieniędzy. Zabójcy – gwałciciele, pedofile, stalkerzy, osoby dokonujące rozboju czy porwania dla okupu.

„Te dwie godziny […] zadecydowały o życiu tego chłopca. […] Rozumie Pan?”

Zabójcy, którzy… lubią zabijać z pogardy dla życia ludzkiego, jakichkolwiek wartości. Zabiją osobę bezdomną, starszą, dziecko lub kibi­ca drużyny piłkarskiej, z którym ich klub „ma kosę”. Albo zabiją… dla zabawy.

Zabójcy, którzy robią to, bo to jest ich zawód. Lubią patrzeć, jak ktoś prosi ich o litość, mówią: „nic się nie stanie”. A później z lubością strzelają w tył głowy lub podrzynają gardło. Choć oczywiście – w tej czy innej publikacji – tego nie potwierdzą.

Są tacy, którym ktoś stoi na drodze. Na drodze do szczęścia, do wolności, do pozbycia się obowiązków, które mają. To może być ojciec, matka, mąż, żona, teściowa, kontrahent czy własne dziecko. Bez różnicy. Przyczyną może być uraz z przeszłości. Ojciec pił i bił matkę i syna – przyszłego zabójcę. Matka alkoholiczka z problemami psychicznymi. Został sprawcą, bo w dzieciństwie uciekał z domu i spał na klatkach schodowych lub w piwnicach. Ofiarą stało się dziecko – bo płacze, teściowa – bo „po chuj się odzywała”.

Zabójcy, których czyn stanowi pewne ukoronowanie drogi przestępczej. Dotychczas narkotyki, alkohol, kradzieże – poważniejsze lub drobne, rozbój. I nagle zabójstwo.

„Byłem już w takim ostrym jazzie, że się nie dało tego zatrzymać”.

Chciane mniej lub bardziej. Stało się. Siedzą. „Życia nie wrócę”.

Dożywocie to substytut kary śmierci, kary eliminującej sprawcę ze społeczeństwa decyzją państwa. Kary nieobecnej w Kodeksie karnym od 1997 roku.

Dożywocie daje złudną perspektywę wyjścia na wolność. To utrzymuje przestępcę przy życiu. I tego, który odlicza miesiące do wyjścia, i tego, który już na początku odbywania kary nie poradził sobie i w obliczu tylu lat w odosobnieniu targnął się na swoje życie. Ale nieskutecznie i teraz czeka.

Ale z polskich więzień się nie wychodzi. Dożywocie od wielu lat w Polsce równa się karze eliminacyjnej. Niebyt. Wegetacja. Margines.

Nikt nie podejmuje ryzyka wypuszczenia, warunkowego przedterminowego zwolnienia osadzonego. Dożywotni nie wychodzą na przepustki. Niewielu trafia do zakładów karnych o łagodniejszym rygorze. Czasem nie mogą podjąć pracy.

Muszą siedzieć. Każdego dnia takiego samego, każdego miesiąca i roku. System niekiedy sam czeka, aż czynnik biologiczny rozwiąże ten problem samodzielnie. Jedni powiedzą, że osadzeni się resocjalizują, zmieniają, zwalczają deficyty, eksponują zalety. Drudzy, mówiąc bez ogródek, liczą na to, że skazany w więzieniu po prostu zgnije.

Zwolnienie z wykonania kary dożywotniego pozbawienia wolności to ułamek procenta z perspektywy wszystkich osadzonych. I tak jest od lat.

„Skazanego na karę dożywotniego pozbawienia wolności można warunkowo zwolnić po odbyciu 30 lat kary”.

Dożywocie jako biologiczna eliminacja sprawcy ze społeczeństwa w majestacie prawa.

„[…] po 40 latach więzienia może ubiegać się o warunkowe przedterminowe zwolnienie”.

Mimo to kara dożywotniego pozbawienia wolności nikogo nie odstrasza. To złudne przeświadczenie, że wymiar kary odstrasza. Sprawcy nie kalkulują, czy dostaną 5 czy 15 lat pozbawienia wolności. Zawsze za to wierzą, że uda im się uniknąć odpowiedzialności. Że nie zostaną ujęci.

„Zawsze, przy każdym przestępstwie jest tak, że masz to złudne przeświadczenie, że się uda”.

Najczęściej konsekwencje zabójstwa dochodzą do nich po pewnym czasie. „Zaczęłam liczyć w głowie po tym, kiedy usłyszałam wyrok dożywocia, ile to jest?”

Niektórzy na swoją karę czekają: 10, 20, 30 lat. Śledztwo umorzone z powodu niewykrycia sprawców, kiedy akta leżą i czekają, aż ktoś podejmie sprawę. Prokurator czy policjant, który o niej pamięta.

„Skazali mnie za to DNA, ale tam nie ma pewności. Mówiłem w sądzie – to nie ja zabiłem Ulkę”.

Archiwum X.

A może znajdzie się ktoś, kto w trakcie zeznań lub wyjaśnień podzieli się wiedzą niedostępną, nieujawnioną, nieznaną dotychczas organom ścigania. W zamian za własny profit, niższy wymiar kary. Za swoją szkodę, bo chce zemsty.

Dożywotni to ci, którzy wyrazili skruchę. Przeprosili rodzinę czy środowisko ofiary. Potrzebowali tego. Czasem poprosili o przebaczenie – chyba – z potrzeby serca. Na sali sądowej czy w liście. A czasem, żeby złożyć wniosek o całkowite lub częściowe ułaskawienie. Potrzebują tej skruchy i przyznania się do winy do dokumentów, do papierów, żeby lepiej wyglądało.

Są też tacy, którzy uważają, że pojednanie czy wybaczenie nie jest potrzebne. „Mam na niego czy na nich totalnie wywalone”, powie mi wielu z osadzonych. Zatwardziali, członkowie subkultur, niebezpieczni. Często to też ci, którzy oskarżają ofiarę o to, że się tu znaleźli – „to przez niego, przez nią”.

Czym dla nich jest system penitencjarny? Resocjalizacja? Readaptacja? Najczęściej niczym.

O resocjalizacji nie ma sensu wspominać.

„Resocjalizacja jest jak yeti – każdy o tym mówi, nikt jej nie widział. Panie, stare chłopy, nabuzowani energią, zero kontaktu ze światem zewnętrznym, a tu przychodzi paniusia i każe zbierać nakrętki albo sklejać modele z zapałek. Absurd”.

Resocjalizacja równa się praca. Nie ma innych prawd. To wniosek płynący z tej publikacji. Programy więzienne – z pewnością tak, jako uzupełnienie. Praca.

Głośniej lub ciszej tę opinię wyrażają funkcjonariusze Służby Więziennej, psychologowie więzienni czy – powszechnie – zwykli skazani. Praca powszechna, ciężka, regularna, opłacana przez państwo. Każdy ma pracować, czy chce, czy nie. Praca ma dać poczucie bycia potrzebnym, poczucie własnej wartości, nawet nieco złudne poczucie względnej samodzielności finansowej. Ma być podstawowym elementem systemu naprawczego.

„Proszę Pana, tych siedem godzin na kuchni to moja wolność”.

Dożywotni. Poza nielicznymi przypadkami (czy na pewno szczerych deklaracji obojętności?) dożywotni wierzą, że wyjdą. Że zmienią się przepisy, że Unia Europejska pomoże, że będzie jakaś amnestia i wyjdą. Czekają na ten dzień. Albo jest im to już obojętne. Nie mają do kogo wrócić. Nie mają zawodu, nikt ich nie zatrudni. Bez perspektyw. Rodzina przestała ich odwiedzać dawno temu. Matka nie żyje, ojciec zmarł wcześniej. Brat czy siostra mają swoje życie. Nikt nie chce w okolicy zabójcy, który wcześniej zgwałcił swoją ofiarę. Minęło 30 lat, ale mieszkańcy pamiętają. Dożywotni nie mają tu żadnych szans.

„Nie znam życia na wolności. Nie potrafiłbym nic opowiedzieć, opowiadałbym tylko o więzieniu. Ale żeby żyć z kimś, to trzeba mieć przyjaźń, jakieś relacje”.

Często dlatego też wolą pozostać w środowisku, które jest przyjazne. Mniej lub bardziej przyjazne. Ale ułożone. Wiedzą, na co mogą liczyć, a tego nigdy wcześniej, przed karą, nie znali, nikt ich tego nie nauczył.

„Dla mnie nawet jakby została udzielona szansa na zwolnienie przedterminowe, to nie wiem, czy pobyt tam nie byłby większym więzieniem niż tu, gdzie teraz jestem”.

Ci, którzy szczęśliwie mogą liczyć na stałe wsparcie rodziny, to prawdziwi szczęściarze. To oni widzą najjaśniejsze światełko w tunelu.

Jedzą obiad. „Zobaczy pan, co będzie, jak zjedzą. Wszyscy pod celą” – powiedział mi strażnik na dyżurce. Czekałem, aż zjedzą. Rzeczywiście. W ciągu kolejnych 15 minut 15 komunikatów od osadzonych. „Oddziałowy, boli mnie brzuch”. „Oddziałowy, nie mogę tu siedzieć, jest mi za ciasno”. „Oddziałowy, kiedy przyjdzie psycholog?”

Każdego dnia to samo. Szukają bliskości, spojrzenia, zrozumienia. Są samotni. Odprowadzani z rozmów chwalą się, cieszą. Czekają na miłe słowo strażnika.

Podczas tych kilku miesięcy rozmów spotkałem dożywotnich, którzy mogliby, ba, wręcz powinni być już na wolności. Mają rodziny, które czekają od ponad 20 lat. Pracę, zaplanowane życie na wolności. Osobę, która czeka każdego dnia i zastanawia się, co zrobiła źle, wychowując syna lub córkę. Tacy raczej już nigdy „nie przejdą na czerwonym świetle”. 70 lat na karku, zawał, udar. Dla tych kara dożywocia jest szczególnie dotkliwa. Oni już nic złego nie zrobią. Ale muszą siedzieć. Dziś co najmniej 30 lat, do niedawna 25 lat.

Złudne przeświadczenie. Że wyjdą. To Polska. To nie francuska procedura tak zwanego okresu bezpieczeństwa – „widełki”. Zmiana już na etapie wykonywania kary, polegająca na skróceniu długości odbywania kary dożywocia do 20 lat w przypadku dobrego zachowania skazanego.

Spotkałem też takich osadzonych, którzy potrzebują jeszcze czasu na przepracowanie winy, zrozumienie, że wyrok był jednak sprawiedliwy. Czasu na pojednanie się nie tylko ze środowiskiem ofiary, ale – często – z samym sobą.

Ich czyn był wynikiem błędu, ich błędu. Ich winy. Znalezienia się i sprawcy, i ofiary w złej konfiguracji czasu i miejsca. Splotu alkoholu, narkotyków, agresji, dotychczasowego życia.

Decyzja o ich wyjściu leży w rękach sądu. Wydaje się, że to wszystko jest w zasięgu ręki. Że już naprawione, „naprostowane”.

Czasem to tylko przelotne spojrzenie rozmówcy. Ten ułamek sekundy, którego nie chcesz już zobaczyć. Lód, mrok, strach, pustka. Poczucie straconego życia, i to ktoś, nie on, jest temu winny. Oczy zdradzają wszystko. Żeby to zrozumieć, trzeba choć raz poczuć to spojrzenie.

„…co będzie, jeśli wyjdzie…”

Spotkałem też takich osadzonych, którzy nie mogą wyjść. Są zagrożeniem. Nie urodzili się źli, ale… od zawsze są źli. Lub dziś, po 15, 20 latach odsiadki, są jeszcze gorsi. Ukształtował ich kryminał. Nigdy nie potrafili, nie potrafią i nie chcą żyć normalnie na wolności. Nie podporządkują się żadnym społecznym regułom. Nigdy te reguły ich zresztą nie dotyczyły. Śmieją się z nich. Życie ludzkie, normalne życie – wolność seksualna, zdrowie czy rodzina to pojęcia im nieznane. A mówią o tym z uśmiechem, przekonani o własnej sile, nieomylności.

Więzienie konserwuje. Więzienie zmienia chłopca w mężczyznę. Życie tu ma swoją charakterystykę, temperaturę. Obcą temu, co 100 metrów dalej, za murami. W normalnym świecie. Więzienie uczy, przekazując wiedzę i modele zachowań niedostępne w wolnościowym środowisku przyszłego osadzonego.

Wytatuowani, „napakowani”, po przemyconych narkotykach. „Zło w czystej postaci”. Budzą realną grozę.

Obawiają się ich nawet strażnicy więzienni. Mówią o tym. A dzień po dniu, miesiącami, latami są zmuszeni chronić społeczeństwo przed takimi sprawcami. Chronić społeczeństwo, ale tu, za kratami, chronić samych siebie i innych więźniów.

To ci osadzeni powinni rozmawiać z teoretykami negującymi sens istnienia kary dożywotniego pozbawienia wolności, a – w niektórych przypadkach – nawet wycofanej z ustawodawstw wszystkich cywilizowanych państw europejskich kary eliminacyjnej. Choć tu eliminacji rozumianej jako bezwzględne dożywocie.

Humanitaryzm kary? Nie zawsze.

„Wymierzając karę dożywotniego pozbawienia wolności, sąd może orzec zakaz warunkowego zwolnienia sprawcy, jeżeli charakter i okoliczności czynu oraz właściwości osobiste sprawcy wskazują, iż jego pozostawanie na wolności spowoduje trwałe niebezpieczeństwo dla życia, zdrowia, wolności lub wolności seksualnej innych osób”.

To pole do szerszej dyskusji. W perspektywie cytowanego rozwiązania, ale i obecności w systemie prawnym artykułu 77 paragraf 2 Kodeksu karnego.

Oni muszą tu zostać. Jeszcze. Lub na zawsze.

To też pytanie o izolowanie postpenitencjarne sprawców, zgodnie z ustawową nomenklaturą, z zaburzeniami psychicznymi stwarzającymi zagrożenie życia, zdrowia lub wolności seksualnej innych osób. Rozwiązanie znane, komentowane. Rozwiązanie właściwe, choć od strony organizacyjnej – jak się wydaje – nadal wiele jest do poprawy.

To też ludzie, nie bestie.

„[Czy Pan się wcześniej leczył?] Nigdy nie leczyłem się psychiatrycznie. […] Ja kiedyś [przed zabójstwem] zabrałem chłopczyka z ulicy”.

W znakomitej liczbie przypadków rozmowy z dożywotnimi, tu prezentowane, w Polsce zdarzyły się po raz pierwszy.

„[…] jest Pan pierwszą osobą, z którą rozmawiam na dożywotce. A siedzę tu już z 10 lat”.

To sprawy medialne, znane z pierwszych stron gazet. Z telewizji. Ale i te „zwykłe”, a moi rozmówcy to też zabójcy „mniej rozpoznawalni, pospolici”. Wzmianka o zabójstwie kontrahenta, o zabójstwie rodziny gościła na pierwszych stronach gazet przez chwilę – gdy znaleziono ciało, gdy śledztwo trwało, gdy zatrzymano sprawcę, gdy zapadł wyrok: „spędzi resztę życia w więzieniu”. Po pewnym czasie nikt już o tych sprawach tak naprawdę nie pamięta. Wielość informacji. Każdego roku w Polsce jest zabijanych około 500 osób. Przez chwilę szok, potępienie dla sprawcy. Potem pogrzeb i zapomnienie społeczne, społeczny ostracyzm. Tylko rodzina ofiary, ale i sprawcy, pamięta. Wiktymizacja dosięga przecież także rodzinę sprawcy, jego otoczenie. „Spójrz, to matka tego gościa, co zabił tę rodzinę. Przecież można było się tego spodziewać. Nigdy nie był za normalny”.

Siedzą metr ode mnie. Kamery są zawsze. Czuję ich oddech, ich emocje. Widzę ich tatuaże, więzienne symbole. Witamy się uściskiem ręki. Patrzymy sobie w oczy. Wzruszają się, kiedy mówią o żonie, matce lub ofierze. Żartują, śmieją się. Żałują lub nie. Chcą przeprosić otoczenie ofiary, nie chcą lub jeszcze nie. Mówią o planach, choć zostaną tu jeszcze 20 lat. Co najmniej. A 20 już siedzą. 40 lat za kratami. Czy jest wolność po 40 latach? Czy dożyją?

„[…] jestem tu na zasłużonej emeryturze. Wyjdę albo i nie. Jak miałbym wyjść, będę miał najwcześniej 83 czy 84 lata”.

Opowiadają o złym dzieciństwie, braku wzorców. Ojciec przemocowiec, matka szuka miłości. Nie umie się odnaleźć, jest niestabilna emocjonalnie. Piją, nie dbają. Czasem rodzina w porządku, tylko oni „czarne owce”, nikt nie był w stanie przemówić im do rozumu. Wpływ podwórka, pierwsze narkotyki, stały alkohol. Chęć zaimponowania. Patologie. Stała presja. Stale lub czasowo w ośrodkach młodzieżowych, poprawczaki, wcześniejsze ukarania, aż – w końcu – „przytrafiło się” zabójstwo.

Przystosowani społecznie lepiej lub gorzej. Rozmowni i skryci. Niewinni stale i ci, którzy winę, wyrok i karę już w sobie przepracowali.

Historie wszystkich tych ludzi – zabójców – poznamy w tej książce.

Dożywotni skazani, bohaterowie tej książki. O człowieku. O relacji między tym, kim byli, kim są, a tym, kim chcieliby być, gdy wyjdą. Jeśli wyjdą. Relacji człowieka i kary.

Przeszłość, dziś, przyszłość. Człowiek.

Dożywotnio skazany.

MARIUSZ WÓJCIK

Komendant policji z Warszawy z dożywociem za zabójstwo

„To była jedna z najbardziej bulwersujących i szokujących zbrodni 2011 roku. Mariusz Wójcik, były szef komisariatu w warszawskiej Białołęce, zamordował z zimną krwią Dariusza S., biznesmena z Ciechanowa. Potem poćwiartował jego ciało[1], a na koniec je spalił. Rok później oprawca został skazany na dożywocie. Teraz Sąd Apelacyjny w Warszawie podtrzymał wyrok skazujący.

Mariusz Wójcik jest pierwszym polskim oficerem policji, który został skazany na dożywotnie więzienie. Resztę swojego życia 47-letni były komendant policji na warszawskiej Białołęce spędzi za kratkami”[2].

Od kwietnia 2011 roku przez kolejnych kilka miesięcy mieszkałem w Stanach Zjednoczonych. Teksas, potem Missouri. Kurs Military Police Investigator. 25 adeptów policji i ja, international student.

Codziennie, szykując się na zajęcia, włączałem specjalny kanał telewizyjny, gdzie z niezwykłą szczegółowością, dzień po dniu, relacjonowano sprawę Casey Anthony – amerykańskiej „matki małej Madzi”, oskarżanej o zabójstwo swojej trzyletniej córeczki Caylee.

„Nic mnie nie obchodzi, co mówią ludzie. Dobrze mi ze sobą. Nie jestem niczemu winna”[3] – opowiadała Casey Anthony. Media śledziły jej każdy gest, spojrzenie, mimikę twarzy, to, jakim krokiem wchodziła danego dnia na salę sądową, w co jest ubrana. Proces nie doprowadził do jej skazania. Ława przysięgłych orzekła: „not guilty”.

Kto zatem zabił trzyletnie dziecko?

Justice for Caylee.

W tym czasie w Polsce niezmiernie medialna stała się sprawa zabójstwa Dariusza S., właściciela kilku lokali użytkowych w Legionowie.

16 marca 2011 roku w lesie pod Kałuszynem, nieopodal Legionowa, przypadkowy spacerowicz znalazł zwłoki ofiary.

Ostatnim, który miał widzieć ofiarę żywą, był Mariusz Wójcik.

Jak ustalono w śledztwie, 46-latek miał oddać co najmniej cztery strzały z broni palnej w kierunku ofiary. Motywem miały być problemy finansowe i niemożność zwrotu zaciągniętych u Dariusza S. pożyczek.

Podejrzany Mariusz Wójcik był funkcjonariuszem policji. Ale nie „zwykłym” funkcjonariuszem. Mariusz Wójcik był komendantem Komisariatu Policji Warszawa Białołęka.

W wyniku złożonego procesu Sąd Okręgowy Warszawa-Praga w I instancji, a następnie Sąd Apelacyjny w Warszawie skazał go prawomocnie na dożywocie.

Przyznam, że słyszałem o tej sprawie. Ale nigdy się nią specjalnie nie zajmowałem, nie dociekałem, co stało u podstaw skazania. „Kolejne zabójstwo” sprzed wielu lat.

Może podobne – pod kątem funkcji, stanowiska sprawcy – do zabójstwa więźnia w zakładzie karnym w Sztumie, dokonanego przez dyrektora zakładu karnego. To również 2011 rok.

Kiedy w kwietniu 2024 roku w zakładzie karnym przy kolejnych aktach penitencjarnych omawialiśmy charakterystykę osadzonych – moich przyszłych rozmówców, usłyszałem: „Jutro masz Mariusza Wójcika, ale tę sprawę pewnie znasz. Jest najbardziej medialny u nas”.

Następnego dnia. Świetlica, blok zakładu karnego. Mariusz Wójcik, twarzą w twarz. Wchodzi sam. Czuje się w tym miejscu absolutnie swobodnie. Żadnych kajdanek. Niepotrzebne. Żadnych świadków. Funkcjonariuszy Służby Więziennej. Uczciwe prawie dwie godziny nagrania. Brakuje chyba tylko kawy.

To rozmowa z człowiekiem wykształconym, elokwentnym, pełnym pasji i zainteresowań. Uśmiechniętym, inteligentnym. Człowiekiem, który stworzył sobie alternatywną, swoją rzeczywistość za murami. Ale też człowiekiem, który nie siedzi tu dla przyjemności. Jest osadzonym. Został skazany na dożywotnie pozbawienie wolności za zabójstwo.

Interesuje się tym, co za kratami. Polityką, sportem, kulturą. W zasadzie można przyjąć, iż jest lepiej zorientowany w tym, co dzieje się w Polsce i na świecie, niż zwykły, szary obywatel.

Tylko że musi tu siedzieć. Nie może wyjść do lasu, który jest 30 metrów od okna jego celi. 24 godziny na dobę, siedem dni w tygodniu. W kilkuosobowej celi. I tak od wielu lat. I tak przez wiele lat jeszcze.

W więzieniu mocno schudł. Nie zgubił uśmiechu, który – mniej lub bardziej szczery – towarzyszył mu stale, nawet podczas procesu sądowego. Stoi wysoko w hierarchii więziennej, tak mówią strażnicy więzienni. Mimo że to „pies”.

Z treści uzasadnienia do wyroku wynika jasno: „Pobrał broń od podwładnego policjanta, wyszedł z nią, zwrócił po pewnym czasie. Wcześniej polecił wyczyścić cały stan magazynowy broni przed wymianą P-64 na nowsze modele”. Z uzasadnienia do wyroku wynika też jedno – sprawca poczytalny. Nakłaniał do składania fałszywych zeznań, mających dać mu alibi. Zresztą nie trzeba czytać akt, wystarczą dokładnie relacjonujące sprawę wycinki prasowe. A tych w internecie wiele.

O co w tym wszystkim chodzi? Czy zabił? Czy podpalił zwłoki? Czy byłby do tego zdolny? Czy jest ofiarą, czy też sprawnym manipulatorem? Kim jest Mariusz Wójcik?

To jedyna rozmowa z Mariuszem Wójcikiem publikowana w Polsce.

Mariusz Wójcik

dożywocie

data zabójstwa – 2011

możliwość ubiegania się o warunkowe przedterminowe zwolnienie – 2041

wiek w momencie zabójstwa – 41 lat

aktualny wiek – 54 lata

wykształcenie – wyższe (licencjat – Szczytno, mgr na uczelni prywatnej, podyplomówki)

stan cywilny – żonaty, dwójka dzieci (syn ur. 1995, córka ur. 2003)

stan zdrowia – „dobry, poza przypadłościami wieku”

V K 128/12, Sąd Okręgowy Warszawa-Praga w Warszawie II AKa 305/16, Sąd Apelacyjny w Warszawie

„Jestem kreatywnym leniem”

Możliwość warunkowego przedterminowego zwolnienia.

Było 2036. Jest 2041. Mam nadzieję, że ktoś to zrobi tak, że prawo nie będzie działało wstecz. Jeszcze – po staremu – zaczyna się 14. rok odsiadki, miałbym już z górki. W nowych warunkach jeszcze jestem pod górkę.

Czy Pan chce wyjść?

Na wolność? Tak, taką mam nadzieję, że jeszcze wyjdę. I że jeszcze uda mi się trochę pożyć. Przy założeniu możliwości zwolnienia w 2036 wyjdę, mając 67 lat.

Rodzina.

Rodzina mieszka pod Warszawą, nic się nie zmieniło. Odwiedzają mnie cały czas. Syn układa sobie życie po swojemu. Córka studiuje. Żona jest fryzjerką, kiedyś prowadziliśmy, żona prowadziła działalność gospodarczą, ale po zdarzeniu musiała wszystko sprzedać.

Muszę zadać nawet takie pytania, które – z Pana perspektywy – mogą wydawać się banalne. Chcę Pana poznać.

Model rodzinny, dzieciństwo, dorastanie.

Rodzina? Książkowo. Mama, tata, mam jeszcze o 10 lat młodszą siostrę. Żyliśmy w normalnym mieszkaniu. Bez jakichś fajerwerków, bo to czasy końca komuny. Żyliśmy, jak wtedy można było. Były i wyjazdy na wakacje, i normalna szkoła.

Kończyłem Technikum Kolejowe w Warszawie na Szczęśliwickiej. Poszedłem do policji w 1991 roku, do Szczytna trafiłem w 1999 roku, czyli już miałem jakieś doświadczenie zdobyte. Tam nie można było wtedy pójść prosto z ulicy.

Nigdy nie byłem karany w żaden sposób. To by mnie dyskwalifikowało. Dostając się do policji, nie tylko – jak teraz – kandydat musi mieć nieposzlakowaną opinię, ale i jego rodzina taką musiała również posiadać.

Moi koledzy – żaden nie siedzi. Biznesmeni, znani przedsiębiorcy. Odwiedzają mnie, ostatnio był u mnie mój kolega policjant, z którym zaczynałem jeździć na radiowozie.

Nastawienie do przestępstwa. Przeszłość. Zainteresowania.

Skoro przez 21 lat ścigałem, w dalszym ciągu moje nastawienie do przestępstwa, przestępczości pozostaje takie samo.

Interesowałem się i interesuję sportem. Często na Legię jeździłem na piłkę. Lubiłem sobie sam pograć [czy to w piłkę], czy to w tenisa. Oglądałem ostatnio Legia – Śląsk, mizeria. Niepotrzebnie sprzedali Slisza, trzymał cały sezon mecze w środku. Historia, polityka, tym też zawsze się interesowałem i interesuję. W tenisa nie gram. Został mi tylko stołowy [śmiech].

Co Pana skłoniło do przestępstwa? Motywacja. Sposób popełnienia.

Zaczynam 14. rok w warunkach pobytu w izolacji społecznej. Jeszcze niedawno powiedziałbym, że ten wyrok mi się nie podoba, bo zapadł przy ciasteczkach i kawce. Sprawa była typowo poszlakowa.

Ja się nie przyznałem, nie przyznaję się i przyznawał się nie będę, ponieważ tego nie zrobiłem. Więc dziś możemy sobie, w kontekście wyroku, jedynie podyskutować akademicko na ten temat.

To jest tak. Moja żona prowadziła działalność gospodarczą w Legionowie, wynajmowaliśmy lokale użytkowe od pani Jolanty, która miała przyjaciela. Może to był już jej mąż, nie pamiętam. Dwa miesiące wcześniej pani Jolanta miała epizod samobójczy. Powodem, nie wiem, ale może była zazdrość, zazdrość o pana Dariusza. Nie wiem tego, mogę się jedynie domyślać. Pan Dariusz zajmował się tymi lokalami sam, po tym epizodzie już totalnie sam. Któregoś razu dostałem informację, że po prostu nie wrócił do domu. A chwilę wcześniej się widzieliśmy, ja tego nie ukrywałem. Jeszcze otrzymał ode mnie pieniążki za wynajem lokalu, co potem mi zarzucono, że to była nieprawda.

Po półtora miesiąca zostały znalezione zwłoki pod Legionowem. Okazało się, że to pan S.

Dodam jeszcze, że przed śmiercią pan Darek pytał się mnie o jakieś ubezwłasnowolnienie, chyba szykował się do przejęcia lokali. Faktem jest też to, że ja dałem mu gotówkę tego dnia, kiedy się widzieliśmy. Zawsze robiłem przelew. Miałem polecenia zapłaty. On o to poprosił. Potrzebował gotówki, sąd w to nie uwierzył. Dodam jeszcze, że widywałem się z panem Dariuszem regularnie. Przez jakiś czas mieszkałem nad tymi wynajmowanymi sklepami.

Tydzień później zostałem zatrzymany i tak jak mnie przedstawiono sprawę, jak wskazali policjanci, zostałem zatrzymany, bo byłem wokoło tej sprawy. A byłem trochę niewygodny, tu kłania się rola zastępcy komendanta w komendzie stołecznej, pana Bałdysa, któremu nie pasowało, że lubiłem zawalczyć o swoje, o jednostkę, w której pracowałem. Miałem być odstrzelony, żebym już poszedł sobie na emeryturę.

Ułożyło się zatem ładnie. Powiązano mnie z tą sprawą, prokuratura przyjęła, a sąd podjął ten wątek, że skoro miałem problemy finansowe, to zabiłem tego człowieka dla 13 tysięcy złotych. Potem można dopasować wiele rzeczy.

Popełniono błędy w śledztwie. Jeżeli się bada broń, a przy badaniu niszczy się wszystkie istotne ślady, które na niej były, to o czymś to świadczy.

Co po wyroku? Dopomina się Pan o swoje?

Ja tu nie chcę się wybielać, jestem w tym miejscu, w którym jestem. Cała droga proceduralna została wyczerpana. Próbowałem nawet skargi nadzwyczajnej, ale niestety trafiłem na fatalny czas – covid, pisma ginęły. Jak już ktoś się tym zajął, to stwierdzono, że nie ma się do czego przyczepić. Rzecznik Praw Obywatelskich do tej pory nie odpowiedział.

Jeżeli są sytuacje takie, jak ostatnio zmiana prawa karnego, to sonduję to. Przykładowo pisałem do Kliniki Praw czy też Paragraf 42 – już nie pamiętam – i czasem dostaję odpowiedzi od pani doktor Niełacznej czy innej pani doktor.

Wydaje mi się, że nieład systemowy jest teraz taki, że do tej pory nikt nie wie, kiedy ja mogę się ubiegać o warunkowe przedterminowe zwolnienie. Napisałem w tej sprawie do sądu, jednego, drugiego, penitencjarnego – nie dostałem odpowiedzi.

Powiem Panu, w Kodeksie karnym nie jest to ujęte w sposób taki, żeby zafunkcjonował jakiś błąd. Natomiast jest artykuł 23, który wprowadza tę ustawę, i tu jest meritum sprawy.

Nie jestem typem skargowicza, wszelkie problemy załatwiam rozmową czy to z wychowawcą, czy dyrektorem. Jestem trochę inaczej traktowany z powodu swojej przeszłości. Inaczej, co nie zawsze znaczy lepiej.

W sprawie sądowej jest wiele niewyjaśnionych wątpliwości. Musiałem się pogodzić z tym, że będę tu siedział. To byłyby zbytnie tortury psychiczne, gdybym ja każdego dnia o tym od rana myślał. Żyje się dniem dzisiejszym, wstaje rano, mam w miarę ułożony dzień.

Reakcja rodziny na przestępstwo? Sam proces?

Proces długo trwał. Ładnych parę lat. Wszyscy ciężko to przyjęli, i najbliżsi, i przyjaciele. Wszyscy w dalszym ciągu przyjeżdżają. To o czymś świadczy.

Taki jeden mój kolega, który z prawem nie ma nic do czynienia, a raczej bywał na każdej rozprawie, zapytał mnie: jak to jest, że prokurator sobie coś wymyślił, a potem sąd musi to udowadniać.

2015 rok to wyrok, 2016 apelacja.

Reakcja rodziny – to trudno ująć.

Mógłbym się z tym nie pogodzić. Nie miałem nigdy żadnych prób samobójczych. Ja twierdzę, że jestem za dużym tchórzem, żeby się unicestwić. Ale miałem rozmowę z psychologiem, jeszcze na Służewcu, który twierdził inaczej – że to oznaka wielkiego tchórzostwa, żeby się targnąć na własne życie.

Ma Pan swoje typy, kto stoi za tą zbrodnią. Rozmawiałem na przykład z panem Arkadiuszem Kraską. Pana przypadek jest podobny?

Powiem tak. Tu jest dla mnie parę zagadek. Gdybym był na wolności, to może bym do tego doszedł. Przykładowo, ta próba samobójcza pani Jolanty. Ona się nie wzięła znikąd, ja znałem ją od paru ładnych lat. Wtedy to była kobieta po pięćdziesiątce. Pani, która odziedziczyła kawał kamienicy w Legionowie przy rynku, miała kilkanaście lokali. I poznaje pana, który nie ma nic. Niepijący alkoholik, narkoman.

Przy badaniu zwłok profesor stwierdza, że facet miał półtora promila alkoholu we krwi, po miesiącu od znalezienia zwłok. To, spotykając się, ile musielibyśmy wypić, żeby takie stężenie się utrzymało. A przecież w aktach są zeznania świadków, którzy widzieli mnie tego samego dnia, kiedy przekazałem pieniądze panu Dariuszowi, załóżmy, o godzinie 18:00, a potem o godzinie 19:30, to jak mógłbym coś zrobić? Nawet widzieli mnie trzeźwego.

Teraźniejszość.

Osadzono mnie na Białołęce na początku. Okazało się, że tam wszystkich dyrektorów znam. Potem zrobiłem tour de Podlasie – Mokotów (już po pobycie w Warszawie), Białołęka na tak zwanej diagnostyce, czemu to służy, nie wiem, prawdę mówiąc, to też ciekawy materiał pokazujący, kim jestem, jaki jestem.

Z Białołęki przyjechałem tutaj, po trzech miesiącach cała petka pojechała do Hajnówki, tam rok z kawałkiem, potem Suwałki miesiąc i przyjechałem z powrotem tutaj. Od września 2018 roku na stałe tu.

Nagradzany wielokrotnie.

Karany – tu jest inny świat, chodzi mi o Podlasie. To jest Podlasie. Czasami dziwni ludzie. Zostałem raz ukarany, że samowolnie udałem się do kantyny [śmiech]. Dostałem naganę.

Jestem zatrudniony jako wydający posiłki.

Pozycja w społeczności więziennej?

To jest bardzo ciekawe. Tu trzeba się odnieść całościowo. Z jednej strony jest pewien ostracyzm, jeśli chodzi o osadzonych. Z drugiej strony – jeżeli chodzi o Służbę Więzienną, to jest to rodzaj pewnego wykluczenia. Zaraz to rozwinę.

Ostracyzm. Wielu osadzonych wie, gdzie pracowałem wcześniej, a wiele osób nie wie. Ci, co wiedzą, albo to po prostu przyjmują do wiadomości – tak jest i już. Ale też część z tych osób jest nastawiona wrogo, ale wrogo na odległość, z założenia. Nie mam tu z nikim żadnych konfliktów, unikam pyskówek. Szczególnie grypsujący, jak im się coś uwidzi, bywają agresywni, opryskliwi. Nie idzie za tym żadna fizyczna agresja.

90 procent tu osadzonych to ludzie prości, bez wykształcenia. Oni się boją wiedzy. Czują jakiś strach przede mną, nie wiem, ale boją się, że jestem z ludzi posiadających wiedzę, bardziej inteligentnych? Że mogę im jakoś bardziej zaszkodzić?

Więzienie to jest mały świat. Bardzo często zdarza się, że z kimś mieszkałem kilka lat wcześniej, a teraz wraca. Nie chodzi o recydywę, bo nie mogę z recydywą mieszkać. Czasem się pośmiejemy, ktoś krzyknie – pies taki czy taki.

Natomiast jeśli chodzi o wykluczenie, o tę drugą kwestię. To jest też związane z tym, że nie mogę podjąć pracy w różnych miejscach. Bo tam są inni osadzeni i – nóż, widelec – coś może mi się wydarzyć niedobrego.

Odbywam karę w systemie programowego oddziaływania.

* * *

koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji

[1] Dopisek Mariusza Wójcika, umieszczony podczas procesu autoryzacji tekstu: „Biegli w sądzie stwierdzili, że do «rozczłonkowania» ciała doprowadziły zwierzęta leśne, m.in. dziki. Takie ujęcie, że to niby ja doprowadziłem do rozczłonkowania jest niedopuszczalne i nieprawdziwe”.

[2]Komendant policji z Warszawy [z] dożywociem za zabójstwo, „Fakt”, https://www.fakt.pl/wydarzenia/polska/warszawa/mariusz-wojcik-byly-szef-komisariatu-w-bialolece-skazany-na-dozywocie/e1psph5 [dostęp: 20.06.2024].

[3] M. Drozdek, Amerykańska „mama Madzi”. Przez lata nikt nie potrafił udowodnić jej winy, kobieta.wp.pl, https://kobieta.wp.pl/amerykanska-mama-madzi-przez-lata-nikt-nie-potrafil-udowodnic-jej-winy-6099166405731457a [dostęp: 20.06.2024].

MUZA SA

ul. Sienna 73

00-833 Warszawa

tel. +4822 6211775

e-mail: [email protected]

Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl

Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz