Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Gdy Hitler wchodził na mównicę, Niemcy wiwatowali na jego cześć i wpadali w ekstazę. Niektórzy porównywali to zjawisko do stanu hipnozy i ekstremalnej euforii. Okazuje się, że przywódca Trzeciej Rzeszy był nie gorszym pisarzem niż mówcą. Od wielu lat poszukiwano jego dzienników, które miały ulec zniszczeniu lub zaginąć w dniach klęski Trzeciej Rzeszy wiosną 1945 roku - w mediach pokazywały się nawet fałszywki. Wreszcie dotarł do nich Christopher Macht, autor bestsellerowej serii „Spowiedzi Hitlera”. W nieznanych dotąd zapiskach dyktator i jeden z największych zbrodniarzy wszech czasów odsłania prawdziwą twarz i zdradza tajemnice, o których wielu nie miało pojęcia. Przekonajmy się, co Hitler chciał ukryć przed światem!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 243
Śmiało mogę stwierdzić, że jestem osobą, która wie najwięcej na świecie o Adolfie Hitlerze. Nikt nie posiada takiej wiedzy na temat tego człowieka jak ja. Goebbels, Himmler czy spasiony Göring – oni mogą tylko o tym pomarzyć… I choć nie wiadomo, jak blisko byliby Führera, to i tak mi do pięt nie dorosną, zapewniam! Zresztą nie ma się co dziwić. Skoro jestem Adolfem Hitlerem, to jest oczywiste, że wiem o sobie sporo. Ha! ha!
No dobrze, ktoś powie, ale jak to?! Przecież nikt nie słyszał o pamiętnikach Hitlera! Zgoda, ale kto miał o tym słyszeć, skoro to był mój malutki sekret? Nie wiedziała nawet o tym moja Ewa… Kiedyś pomyślałem, że skoro Goebbels pisze pamiętnik, to dlaczego i ja nie mógłbym tego robić?! Jako zesłaniec na ziemię, pojawiłem się tutaj z misją. Mam zatem więcej powodów do tego, by taki pamiętnik stworzyć! Moja misja, ciekawe życie, ciągłe podejmowanie ważnych decyzji… To musi być to! I nie mam zamiaru owijać w bawełnę. Będę tutaj pisał to, co naprawdę myślę, a nie to, co ludzie chcą usłyszeć. Za moment ujawnię moją prawdziwą twarz. I nawet zdradzę na swój temat tajemnice, o których do tej pory nikt nie miał pojęcia. Macie moje słowo, choć wiem, że słowo polityka jest zwykle niewiele warte… W tym wypadku będzie jednak nieco inaczej, tym bardziej że nie mam już nic do stracenia.
Uwielbiam pisać te dzienniki. Daję w nich upust moim emocjom. Krzyczę w nich wtedy, kiedy nie bardzo mam jak się wyżyć w inny sposób. Cieszę się jak dziecko, kiedy nie wypada mi tego zrobić otwarcie. Płaczę… Tak, czasami i ja miewam chwile smutku. Mnie, wielkiemu przywódcy, nie wolno jednak okazywać słabości… Wrzeszczę, krzyczę, wyję, śmieję się, zazdroszczę, nienawidzę, kocham, lubię… Właśnie tu. Mam nadzieję, że będziecie odczuwać te emocje razem ze mną.
Postanowiłem również, że te zapiski ukażą się dopiero po mojej śmierci. Mein Kampf w czasach Trzeciej Rzeszy czytał we fragmentach lub w całości prawdopodobnie niemalże każdy Niemiec. Przeciwnie jest z dziennikami. Te wychodzą na światło dzienne dopiero po raz pierwszy… To bardzo osobista lektura…
Jakiś czas temu odbyłem rozmowę z pewnym Żydem. Kto wie, czy to nie jedyny przedstawiciel tego narodu, którego darzyłem szczególną estymą? Zresztą nieprzypadkowo nazywają go „Szlachetnym Żydem Hitlera”. Niewtajemniczonym zdradzę, że mam na myśli Eduarda Blocha. To lekarz, który do końca życia opiekował się moją ukochaną mamusią. To dzięki niemu świat usłyszy (lub może już się to stało?) o Spowiedzi Hitlera1. Kiedy to się stanie, nie mam pojęcia. Wiem za to, że to w jego ręce przekażę także i te zapiski. Mam nadzieję, że moje dzienniki ujrzą światło dzienne dopiero wtedy, gdy będę gryzł trawę od spodu. Zresztą niech tylko ktoś spróbuje inaczej postąpić, to szybko pozna, co znaczy zajść za skórę nazistom!
Tymczasem nie będę już dalej rozwlekał tego tematu. Świat jest przekonany, bo takie niosą się plotki wśród zdrajców, że na wszystkich naradach wojennych toczę sflaczałe, nudne monologi. Nie mam zamiaru podtrzymywać tych bzdur w moich pamiętnikach. Tutaj nie będzie żadnych rozwlekłych wpisów. Będę pisał o tym jak jest, bez owijania w bawełnę. W końcu będę mógł być sobą!
Goebbels pokazał mi kiedyś fragment swoich pamiętników. Matko, jakie to było nudne! I po co te daty na każdym kroku? Nie lepiej każdy wpis po prostu zatytułować? Tak! Tak właśnie zrobię. Będę unikał dat i tytułował każdy wpis. Na pewno będzie to ciekawsze niż te daty! Już wystarczy, że w szkole każą nam uczyć się dat na pamięć. Kiedy była bitwa pod Tannenbergiem, w którym roku założono Rzym, kiedy była bitwa pod Maratonem?! Ludzie, miałem w szkole dość tych dat. Dlatego nie mam zamiaru teraz nikogo nimi zamęczać. Obiecuję!
Adolf Hitler, Berlin, 19… rok (pełna data nieczytelna)
2 maja 1945 roku Sowieci w towarzystwie oddziałów 1. Armii Wojska Polskiego zdobyli Berlin. Już o świcie Polacy wywiesili polską flagę na 67-metrowej Kolumnie Zwycięstwa2. Szacuje się, że w bitwie o Berlin uczestniczyło około dwunastu tysięcy Polaków. Później dołączyli do nich alianci.
Jeszcze tego samego dnia rozpoczęło się wielkie plądrowanie oficjalnych gmachów ministerstw Trzeciej Rzeszy, położonych przy Wilhelmstraße. Sowieci około południa zaczęli przeszukiwać zarówno Kancelarię Rzeszy, jak i Führerbunker – bunkier Führera. Kilka godzin później na rozkaz Kremla do obu kompleksów wkroczył kontrwywiad armii sowieckiej – SMIERSZ. Zrobił to w jednym celu – aby odnaleźć ciała Adolfa Hitlera i Ewy Braun oraz zabezpieczyć wszystkie dokumenty, które mogłyby interesować sowiecką władzę.
Zarówno bunkier Hitlera, jak i gmach Kancelarii Rzeszy stanowiły nie lada atrakcję dla żołnierzy. Tygodnie upływały, a liczba ludzi chcących wejść do podziemnego bunkra wodza Trzeciej Rzeszy nie malała. Jedynie część z tych ludzi prowadziła oficjalne poszukiwania, w trakcie których próbowano odnaleźć dokumenty, m.in. niezbędne do rozliczenia reżimu Hitlera w trakcie procesu norymberskiego. Pozostali wchodzili do środka, by znaleźć pamiątki po nazistowskich dygnitarzach, które można by później sprzedać.
Dwa miesiące później pewien Polak, który szedł Voßstraße, postanowił wejść do ruin Nowej Kancelarii Rzeszy. Nie miał pojęcia, że dwadzieścia minut później znajdzie dokumenty, które zmienią bieg historii…
W środku gmachu, w którym na każdym kroku panowała wszechobecna wilgoć, mnóstwo było nadkruszonego betonu, szczurów i resztek po szybach wentylacyjnych. Uwagę Polaka przykuł właśnie jeden z nich. Z czystej ciekawości postanowił włożyć do niego głowę. Ku swojemu zaskoczeniu zauważył, że w pewnym miejscu osypało się mnóstwo gruzu. Stworzył on niewielki kopczyk, spod którego wystawał zakurzony pakunek. Polak był pewien, że obok szybu, a może nawet w szybie, wybudowano skrytkę, która na skutek ciągłego niszczenia budynku i jego wcześniejszych bombardowań przypadkowo została uszkodzona i odkryta. Jego oczom ukazało się niezwykłe znalezisko, wtedy jednak nie wiedział jeszcze, jak bardzo jest ono cenne. W szybie spoczywał bowiem nietknięty pakunek, zawinięty w stare wydania „Völkischer Beobachter”. Polak wziął zawiniątko w ręce i schował je do kieszeni płaszcza. Dopiero po powrocie do domu postanowił je odpakować.
Dwadzieścia lat później rozegrał się dramat. Żona wspomnianego polskiego żołnierza ciężko zachorowała, a ratunkiem było kosztowne leczenie. Pakunek odkupił więc pewien człowiek, który po latach, po lekturze Spowiedzi Hitlera mojego autorstwa, postanowił się z nim rozstać i przekazać go mnie. Co było w środku? To, co przeczytacie Państwo na dalszych stronach. Tak, to dzienniki Hitlera!
Christopher Macht
„Pewien Polak, który szedł Voßstraße, postanowił wejść do ruin Nowej Kancelarii Rzeszy. Nie miał pojęcia, że dwadzieścia minut później znajdzie dokumenty, które zmienią bieg historii…”. Dziedziniec wewnętrzny Nowej Kancelarii Rzeszy w maju 1945 roku
„Nie po to biorę te wszystkie tabletki od mojego doktorka Morella, żeby bezczynnie spać do południa”. Hitler i jego osobisty lekarz dr Theodor Morell na tarasie Berghofu, alpejskiej rezydencji wodza Trzeciej Rzeszy, lato 1940 roku
Jak zwykle schodzę późnym porankiem na śniadanie. A to dlatego, że od rana piszę ten pamiętnik. Tymczasem ci durnie z mojego otoczenia myślą, że ja lubię tak długo spać. To bzdura. Nie po to biorę te wszystkie tabletki od mojego doktorka Morella, żeby bezczynnie spać do południa. Zresztą à propos „doktorka”, jak często nazywam swojego osobistego lekarza Morella, to chciałbym się do czegoś przyznać… Mimo że jestem właściwie nadczłowiekiem, to z jednym poradzić sobie nie mogę. To dość wstydliwy problem… Co chwila puszczam gazy. Właściwie to już nie zwracam na to uwagi! Dzieje się to tak często i od tak dawna, że zwykle nie jestem w stanie się pohamować, nawet gdy przebywam w otoczeniu ważnych tego świata! Mało tego, czasami wydalam je z siebie zupełnie nieświadomie… Dopiero, gdy ktoś instynktownie odsunie się ode mnie dość gwałtownie, przypominam sobie, że to pewnie znowu to samo. Te gazy są tak kłopotliwe, że czasem skracam narady i oficjalne spotkania, gdy tylko poczuję to charakterystyczne świdrowanie w dole brzucha. To straszne…
Dlatego właśnie korzystam z pomocy „doktorka”. Dzięki jego pigułkom, które łykam garściami, staram się zwalczać swoje mankamenty zdrowotne. I one przynoszą mi ulgę. A zarazem strasznie mnie uzależniają. Bez nich nie jestem już w stanie żyć.
O samym doktorze Morellu napiszę jeszcze innym razem. Tymczasem muszę się już zbierać. Za chwilę muszę odbyć jakąś nudną naradę generalską.
„Dzisiaj nie mogę swobodnie wyjść do kawiarni czy restauracji. Gdy to się dzieje, od razu gromadzi się wokół mnie tłum. […] Dlatego unikam chodzenia do knajp, a jeśli już to robię, to mam swoje ulubione miejsca”. Hitler z Ewą Braun w restauracji w alpejskim kurorcie Garmisch-Partenkirchen, 1935 rok
W przypadku każdego skutecznego polityka władza wiąże się z popularnością. Gdy jesteśmy rozpoznawalni, to łatwiej nam zabiegać o głosy naszych wyborców. I z tym liczyłem się od początku, gdy tylko zrozumiałem, że polityka jest tym, z czym zwiążę swoją przyszłość. Czy lubię swoją popularność? I tak, i nie. Jest oczywiste, że bez niej nie zdołałbym odnieść sukcesu na polu politycznym. Z drugiej zaś strony już teraz mi ona doskwiera.
Ciężko jest mi się gdziekolwiek ruszyć, co chwila bowiem ktoś mnie zaczepia i prosi o autograf albo chce ze mną zamienić kilka słów. Konia z rzędem temu, kto znalazłby pomysł na to, by rozwiązać ten problem. Dzisiaj nie mogę swobodnie wyjść do kawiarni czy restauracji. Gdy to się dzieje, od razu gromadzi się wokół mnie tłum. I każdy czegoś ode mnie chce. Dlatego unikam chodzenia do knajp, a jeśli już to robię, to mam swoje ulubione miejsca, schowane na uboczu lokali. Choć – i piszę to z dużym smutkiem – zdarzają się przebiegli kelnerzy, co to potrafią ubić na mnie biznes i za sowitą opłatą, niby przypadkiem, sadzają obok mojego stolika tych, którzy chcieliby zamienić ze mną słowo.
Dlatego ostatecznie, gdy mam wybór, relaksuję się najchętniej w lesie. Zabieram ze sobą grupę najbliższych mi osób, rozkładamy koce i odpoczywamy, organizując piknik. To najlepsze, co mnie może spotkać w codziennym życiu. Tam nikt mnie nie zaczepia, a jeśli już, to jest to tylko zwierzyna, która upomina się o to, by ją dokarmiać resztkami jedzenia.
„To rok, który zapamiętam wyjątkowo dobrze. Za mną wybory do Reichstagu i aż dwie tury wyborów prezydenckich”. Plakat wyborczy NSDAP z 1932 roku adresowany do mieszkańców wsi. Hasło: „My, rolnicy, wymiatamy gnój”
To rok, który zapamiętam wyjątkowo dobrze. Za mną wybory do Reichstagu i aż dwie tury wyborów prezydenckich. W czasie kampanii wyborczej byłem w ciągłym ruchu, chciałem by poznało mnie i kojarzyło jak najwięcej osób. Postanowiłem wykorzystać więc w tym celu cuda techniki naszych czasów. Nie ukrywam, że chciałem też zaimponować wszystkim dookoła, żeby nie mieli wątpliwości, kto powinien wygrać te wybory. Może w czasach, kiedy mnie nie będzie już na świecie, nie będzie to nic odkrywczego… Ale co innego w 1932 roku! To, co wtedy uczyniłem, dla wielu było czymś magicznym, nieosiągalnym! Mianowicie latałem samolotem, by pokazać, że niczym jakiś bohater przemieszczam się po niebie, pokonując dziesiątki tysięcy kilometrów. Dzięki temu byłem wszędzie, gdzie mnie oczekiwano. Latając samolotem, za którym tak naprawdę nie przepadam, wywierałem wrażenie, że wszędzie jest Adolf Hitler – człowiek, który każdemu pomoże! Łącznie miałem jakieś dwieście, może nawet trzysta spotkań wyborczych. Na każdym z nich gromadziły się tłumy wyborców liczące setki tysięcy! Coś niesamowitego! Dochodziło do tego, że z ważnymi ludźmi w danym regionie spotykałem się na schodach, w drodze na spotkanie, a czasem nawet ci ludzie czekali na mnie na lotnisku, by zamienić ze mną kilka słów tuż przed moim odlotem. Każda minuta była wykorzystywana!
Ale tak między nami, momentami byłem nawet bliski stanu, w którym straciłbym przytomność. Nie miałem jednak wyboru, musiałem spotykać się z tymi ludźmi. Dlatego wspierałem się tabletkami, by minimalizować odczuwane zmęczenie. Niektórzy powiedzieliby, że to narkotyki… Nieważne! To działało, a ja w kampanii szedłem jak burza!
„Zostałem kanclerzem Rzeszy. To nie był przypadek. To tylko kolejny dowód na to, że przeznaczenie i los czuwają nade mną”. Hitler, jako nowy szef rządu Niemiec, pozdrawia swych zwolenników, 1933 rok
1933 rok. Okres cudny. W mej pamięci zapisze się on szczególnie, niedawno bowiem zostałem kanclerzem Rzeszy. To nie był przypadek. To tylko kolejny dowód na to, że przeznaczenie i los czuwają nade mną i nad moimi planami politycznymi.
Muszę przyznać się do pewnej smutnej rzeczy, która uparcie mąci moją radość. Co prawda, niektórzy na moim miejscu by się pewnie załamali, nie wytrzymaliby takiego napięcia psychicznego… Ja z tym żyję i mam się dobrze! W końcu jestem wyjątkowy. Nie tak łatwo obnażyć moje słabości! Chodzi mi o to, że wielokrotnie próbowano mnie zabić. Pewnie jeszcze ta sytuacja będzie równie często się powtarzać. Na szczęście zamachy na moje życie nie robią na mnie już większego wrażenia. Każdy kolejny – a mam ich za sobą już kilka – tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że przyszedłem na Ziemię z misją, którą mam wykonać z pomocą sił wyższych. Gdyby tak nie było, to nie udałoby mi się tak szybko zostać kanclerzem Trzeciej Rzeszy. A jednak zdołałem tego dokonać! To się dzieje!!
Ostatnio zostałem zapytany o to, dlaczego nie zostałem architektem, skoro tak bardzo mnie interesuje właśnie architektura, a czytanie na jej temat daje mi tyle radości? Moja odpowiedź była dość krótka, a przy tym oczywista. Otóż zostałem architektem, tyle tylko, że architektem Trzeciej Rzeszy! Moją pasją od zawsze jest architektura, albumy o mostach chłonę jednym tchem!
Przy tym wszystkim w moim umyśle pojawiają się wspomnienia z lat szkolnych. To właśnie wtedy moja cenzurka szkolna była mocno rozchwiana. Były przedmioty, z których miałem oceny celujące i godne naśladowania, ale też i takie, gdzie oceny były jedynie zadowalające, a nawet niedostateczne. Z czego byłem najlepszy? Zdecydowanie z historii i geografii. Innym przedmiotom poświęcałem mniej uwagi.
„Otóż zostałem architektem, tyle tylko, że architektem Trzeciej Rzeszy! Moją pasją od zawsze jest architektura”. Hitler ogląda plany przebudowy gmachów Reichstagu w Berlinie i opery w Monachium w pracowni architekta Woldemara Brinkmanna (po prawej), 1938 rok
Prawdę powiedziawszy, i tak to istny cud, że tak wiele radości sprawiało mi poznawanie historii. Bądźmy szczerzy. To, jak zwykle wyglądają lekcje jakiegokolwiek przedmiotu w szkole, woła o pomstę do nieba. A nauka historii to już w ogóle. Zmuszają tych biednych uczniów do wkuwania dat, zamiast uczyć ich wyciągać wnioski z wydarzeń, do których doszło w przeszłości. Po co wkuwać daty? Żeby recytować je na apelach szkolnych? Już w Mein Kampf przekonywałem, że nauka historii powinna polegać na poszukiwaniu przyczyn wydarzeń, które zdarzyły się w przeszłości, i analizowaniu ich skutków. Dopiero takie poznawanie historii ma sens. Wykuwać to może kowal żelazo, a nie daty. To jest bez sensu i powinno się to zmienić. Trzeba uczyć się tak, by to, co ważne, zapamiętać, a wszystkie inne rzeczy zapomnieć. I najlepiej wymazać je z pamięci. Poza tym uważam jeszcze, że ludzie nie powinni się uczyć historii. To historia powinna uczyć nas. I to zdanie zapamiętajmy po wsze czasy.
À propos historii, właśnie wertuję sobie Mein Kampf. I czytam, co kiedyś tam napisałem. Właśnie mam pod ręką krótki fragment dotyczący moich marzeń. Przepiszę go tutaj. Warto go przytoczyć, by pokazać, jakie miałem marzenia jako młody chłopak:
Sądzę, że moje ówczesne otoczenie uważało mnie zapewne za dziwaka. To, że oddawałem się przy tym z płomiennym zapałem mojej miłości do architektury, było naturalne. Wydawała mi się ona obok muzyki królową sztuk: moje zajmowanie się nią nie było w tej sytuacji „pracą”, lecz najwyższym szczęściem. Mogłem aż do późnej nocy czytać albo rysować, nigdy nie byłem zmęczony. Tak umacniała się moja wiara, że moje piękne marzenie o przyszłości stanie się rzeczywistością, nawet gdyby nastąpiło to po wielu latach. Byłem święcie przekonany, że wyrobię sobie kiedyś nazwisko jako architekt3.
Już teraz czas pokazał, że nazwisko sobie wyrobiłem. Tyle tylko, że nie jako architekt, a ktoś znacznie ważniejszy. Zresztą mam w głowie jeszcze wiele planów. Ich realizacja sprawi z pewnością, że na długo zapiszę się na kartach historii.
Gdyby ktoś mnie zapytał o mój największy koszmar, który najczęściej śni mi się po nocach, to bez najmniejszego wahania stwierdziłbym, że jest to sytuacja, w której żydowska prasa dokonałaby ośmieszenia mej osoby. W jaki sposób mogłaby to uczynić? W jeszcze prostszy, niż się wszystkim wydaje! Na szczęście myślę przyszłościowo i już teraz zakazałem mojemu fotografowi pewnych czynności, które zdecydowanie uchronią mnie przed ośmieszeniem. Cóż to takiego? Odpowiedź jest bardzo prosta. Mianowicie czasy lekko się zmieniają, przez co publikacja mojego zdjęcia w kąpielówkach czy nawet w tradycyjnym stroju bawarskim z szelkami mogłaby mnie ośmieszyć, szczególnie kiedy do zdjęcia dopisana zostałaby określona historia. W związku z tym bez większych wątpliwości nakazałem, by mój naczelny fotograf Heinrich Hoffmann nigdy więcej nie publikował mojego wizerunku w szelkach, a te istniejące, aby zostały natychmiast zniszczone. O zdjęciach w kąpielówkach chyba już też kiedyś pisałem? Albo i nie?! W każdym razie nie zakładam kąpielówek, by nikt nie sfotografował mnie w tym stroju. A to dlatego, że moim zdaniem żaden przywódca poważnego kraju nie powinien się pokazywać na zdjęciu ubrany w same kąpielówki czy bieliznę. Kto tak czyni, ten nie może liczyć na poważanie. Niektórzy uważają, że to samo zresztą tyczy się skórzanych, bawarskich spodenek. Dlatego w nich już mnie nie zobaczycie.
„Czasy lekko się zmieniają, przez co publikacja mojego zdjęcia w kąpielówkach czy nawet w tradycyjnym stroju bawarskim z szelkami mogłaby mnie ośmieszyć”. Hitler w stroju bawarskim wraz ze współpracownikami (m.in. Rudolfem Hessem) podczas odbywania kary więzienia za pucz monachijski w Landsbergu, 1924 rok
Powiem coś więcej. I niech to zostanie między nami, ponieważ nie chciałbym, by to wypłynęło na światło dzienne przed moją śmiercią. Nie mam bowiem czasu na żadne tłumaczenia. W każdym razie mogę zdradzić, że teraz, gdy w mej garderobie pojawiają się nowe elementy – takie jak garnitur, szerokie spodnie czy przepiękny kapelusz – to w pierwszej kolejności proszę Hoffmanna o to, by zrobił mi fotografie w nowych strojach. Następnie on wywołuje zdjęcia i dopiero wtedy decyduję, czy dany element garderoby jest godzien mojej osoby. Jeśli zyskuje on moją akceptację, to wówczas mogę w nim wystąpić publicznie. Wcześniej jednak nie ma na to szans. Jako szanujący się przywódca, nie mogę sobie pozwolić na to, że pokażę się tysiącom ludzi w czymś, w czym będę wyglądał po prostu źle. A w kwestii wyglądu nikt nie doradzi mi tak dobrze, jak ja sam sobie! Sam wygląd na zdjęciu to jednak nie wszystko. Muszę bowiem nie tylko dobrze wyglądać, ale i dobrze się w tym ubraniu czuć! Jeśli więc jakiś kapelusz mi nie leży, to najzwyczajniej w świecie go wyrzucam. I szukam kolejnych elementów mojej garderoby. Nie można przecież występować przed tłumem ludzi w czymś, co jest niewygodne, w czym niekorzystnie wyglądam. To jest bowiem brak szacunku nie tylko dla siebie, ale i przede wszystkim dla zgromadzonych odbiorców. A tak być zdecydowanie nie powinno!
„Po lekturze przepowiedni Nostradamusa wiem jedno – ten człowiek znał się na rzeczy!”. Michel de Nostredame zwany Nostradamusem (1503–1566), francuski lekarz, astrolog, mistyk i autor proroctw, które opublikował w 1555 roku. Pochodził z rodziny żydowskiej, która przeszła na katolicyzm
Prawdą jest to, co mówią po kątach. Mianowicie wierzę w przepowiednie, a swego czasu miałem nawet osobistego proroka4. Skoro jestem wybrańcem i czuwa nade mną przeznaczenie, to moje życie musi uwzględniać zapisaną mi misję. A dlaczego nie można by pewnych rzeczy przewidzieć? Tylu znaków można się przecież dopatrzyć w życiu codziennym! Większość ludzi jest mało wrażliwa na takie niematerialne doznania, ale nie ja!
Ostatnio ktoś z mojego otoczenia doniósł mi o sensacyjnych przepowiedniach Nostradamusa, które w niedługim czasie mają się spełnić. Nie trzeba było mnie długo namawiać do ich lektury. Błyskawicznie posłałem po swojego kamerdynera, który miał zająć się sprawą i jak najszybciej sprowadzić dla mnie z biblioteki niniejsze przepowiednie. Wszystko miało się odbyć w wielkiej tajemnicy. Nie chciałem, by ktokolwiek dowiedział się, że Adolf Hitler zajmuje się przepowiedniami. Choć w głębi serca nader mocno pragnąłem poznać te sekrety.
Nie minęło zbyt wiele czasu, a na moim biurku leżała już przepowiednia Nostradamusa. Z podniecenia czułem na plecach lekkie mrowienie. Serce biło nieco szybciej, krew krążyła prędzej niż zwykle. I do tego ten zapach – oprawiona w skórę księga była pokryta kurzem. Matko, już nie mogłem się doczekać tego, co tam wyczytam! Na marginesie dodam, że doskonale zdaję sobie sprawę z tego, kim był Nostradamus. Owszem, był on znanym francuskim astrologiem, ale był to również człowiek mający korzenie żydowskie!
W końcu zasiadłem do lektury! Już po przeczytaniu pierwszego wersu poczułem gęsią skórkę na plecach. Czułem się tak, jakbym czytał o sobie! Po pierwsze, pojawiła się opowieść o wielkim wzgórzu, nad którym leci przepiękny orzeł. To był dla mnie jasny znak. Wzgórze to Trzecia Rzesza, a orzeł to ja. Orzeł jest zresztą także symbolem Trzeciej Rzeszy! Bardziej klarownego sygnału od losu otrzymać nie mogłem! Jak widać, nawet ten renesansowy jasnowidz przewidział już wtedy moją przyszłość…
To jednak nie wszystko! Na innych kartach przepowiedni Nostradamusa znalazłem coś, co jeszcze bardziej dotykało mnie osobiście. Mianowicie jego słowa brzmiały mniej więcej tak:
Z głębi zachodniej Europy,
z biednych ludzi zrodzi się małe dziecię,
on swym językiem uwiedzie wielkie oddziały,
Jego sława będzie rosła w kierunku królestwa Wschodu.
To przecież wszystko jest o mnie! Pochodzę z zachodniej Europy. Urodziłem się w niezbyt zamożnej rodzinie. „On swym językiem uwiedzie wielkie oddziały”? Tutaj zapewne chodzi o mój talent oratorski, który jest w końcu nieoceniony, niespotykany. A co do sławy na Wschodzie? Tu pewnie chodzi o to, że wkrótce usłyszy o mnie cały świat, w tym również Wschód!
To jednak nie koniec. Dalej przepowiednie tego jasnowidza były jeszcze ciekawsze!
Wygłodniałe, okrutne bestie przetną rzeki,
Większa część bitwy będzie przeciwko Histerowi,
Do żelaznej klatki zostanie wciągnięty wielki,
Kiedy dziecko Niemiec nic nie widzi.
Nie muszę chyba tłumaczyć, o kim jest tutaj mowa? Dodam jedynie, że słowo „Hister” można rozumieć w dwojaki sposób. Albo jako słowo „Hitler”, do którego wkradła się świadoma literówka… Albo – i ten wariant także jednoznacznie wskazuje na moją osobę – za słowem „Hister” kryje się inna nazwa rzeki Dunaj. Tej samej, która przepływa niedaleko mojej rodzimej Austrii. Wszystko jasne!
Dalsze rozważania na temat Nostradamusa na ten moment sobie daruję. Jestem tak podekscytowany swoim odkryciem, że nie mogę się skupić! Tyle wieków przed moim urodzeniem, a już o mnie pisali! To niesamowite! Z wrażenia na pewno dzisiaj nie usnę. Spożytkuję ten czas na obmyślenie pewnej strategii politycznej… Mam już zarys swojego kolejnego przemówienia! W tym miejscu mogę jedynie stwierdzić, że po lekturze przepowiedni Nostradamusa wiem jedno – ten człowiek znał się na rzeczy!
Moi wrogowie na każdym kroku podkreślają, że mam czeski akcent. A do tego, że jako Austriak nie powinienem rządzić Niemcami. To się jednak wkrótce zmieni. Argument o Austrii zostanie przeze mnie wytrącony moim oponentom5. Nad akcentem zresztą też ciągle pracuję, ćwicząc przed lustrem wystąpienia publiczne.
A jakby tego było mało, złośliwi jeszcze twierdzą, że mam angielski wąsik i francuskie włosy. Co począć?! Mogę im jedynie odpowiedzieć, że w tej sytuacji jestem Europejczykiem pełną gębą! Jak widać, to kolejny dowód na to, że jestem skazany, by rządzić nie tylko Trzecią Rzeszą, ale i całą Europą, a później nawet i światem.
Wiem, że jeszcze długa droga przede mną. Ale, ale! Mam już wytyczoną ścieżkę i mam zamiar nią kroczyć. Zresztą już dawno temu w Mein Kampf nakreśliłem moje poglądy. Teraz pozostaje mi jedynie spełnić obietnicę i przejąć władzę nad całym globem. Przyszedłem na świat jako człowiek, który ma do spełnienia wyjątkową misję. I nie mam zamiaru się z tego wycofywać!
„Udzielenie wywiadu nie miało wiele wspólnego z rozmową. Odpowiedzi na pytania zostały przygotowane wcześniej i wręczone redaktorowi Smogorzewskiemu w trakcie naszego spotkania”. Pierwsza strona „Gazety Polskiej” z 26 stycznia 1935 roku z zapisem „rozmowy” Kazimierza Smogorzewskiego z Adolfem Hitlerem
Miałem w nocy sen. Był on tak absurdalny, że postanowiłem go zapisać. Byłem w nim Żydem, który urodził się na południu Polski. Mój ojciec prowadził sklep z zegarami, będąc przy tym wziętym zegarmistrzem. To wszystko działo się w niejakiej Małopolsce. I nagle nadszedł moment, w którym nazistowskie Niemcy wkroczyły na polskie ziemie, a ja trafiłem do niewoli, do obozu pracy na południu Polski.
/Dalej tekstu nie da się odczytać. Coś zostało napisane, po czym zamazane i solidnie przekreślone. Hitler chciał chyba coś dopisać, ale ostatecznie ten wpis jest niekompletny/
26 stycznia 1934 roku, czyli równo rok temu, została podpisana deklaracja polsko-niemiecka o niestosowaniu przemocy. Z tej okazji kilka dni temu udzieliłem wywiadu dla „Gazety Polskiej” polskiemu dziennikarzowi, redaktorowi Smogorzewskiemu6. Naturalnie, zgodnie ze starym zwyczajem, znałem już wcześniej pytania (to był podstawowy warunek, bez którego nie zgodziłbym się na rozmowę), jednak zbytnio i tak nie obawiałem się o przebieg tej rozmowy, to Ribbentrop bowiem rekomendował mi tego dziennikarza, zapewniając, że panowie się znają od pewnego czasu. Zresztą muszę zdradzić też, że udzielenie wywiadu nie miało wiele wspólnego z rozmową. Odpowiedzi na pytania zostały przygotowane wcześniej i wręczone redaktorowi Smogorzewskiemu w trakcie naszego spotkania. Polak otrzymał ode mnie plik kartek z jasno wyodrębnionymi odpowiedziami na siedem pytań, które – zacytuję z głowy – właśnie teraz:
Czy Niemcy powrócą do Ligi Narodów, z której wystąpiły w 1933 roku?
Jakie wybitne umysły wywarły wpływ na poglądy przywódcy Trzeciej Rzeszy, Adolfa Hitlera?
Czy polityka narodowosocjalistyczna ostatecznie przekreśla wcześniejszą, konfrontacyjną politykę Niemiec w stosunku do Polski?
Jaki jest stosunek Niemiec do proponowanych im międzynarodowych paktów?
Czy Adolf Hitler ma zamiar w 1935 roku wprowadzić nowy podział administracyjny Niemiec?
Czy zasada wodzowskiej roli partii narodowosocjalistycznej będzie na trwałe wprowadzona do niemieckiej konstytucji?
Jaki ma być stosunek rolnictwa do przemysłu w Niemczech?
Spotkaliśmy się w mojej kancelarii, na parterze w saloniku. Towarzyszył nam mój doradca do spraw polityki zagranicznej, Joachim von Ribbentrop. Chcąc być miły, zamieniłem z dziennikarzem kilka słów. Poprosiłem gościa, by nie robił żadnych notatek z naszej rozmowy i by nic, co teraz mówię, nie ukazało się w druku. Zapytałem, co u niego słychać, jak mu się mieszka w Trzeciej Rzeszy, czy planuje zostać tu na dłużej. Rozmawialiśmy też chwilę o stanie świata. Które gospodarki mają się dobrze, które gorzej. Właściwie to rozmawiało nam się tak dobrze, że poczęstowałem go szampanem. Widać było, że ten człowiek jest zorientowany w sytuacji geopolitycznej i w ogóle ma ogromną wiedzę o świecie. Tym bardziej było mi miło, że to on przeprowadził ze mną wywiad, a właściwie przekazał pytania…
Swoją drogą moi ludzie twierdzą, że wszystkie pytania były konsultowane z polskim Ministerstwem Spraw Zagranicznych. Podobno bardzo zależało ministrowi Józefowi Beckowi, bym wypowiedział się w kwestii stosunków polsko-niemieckich, by utwierdzić Polaków w przekonaniu, że nasze kontakty mają się nieźle. To błędne myślenie. Powiem, a właściwie napiszę tak… Papier przyjmie wszystko. Obiecać też można wszystko. A co się później wydarzy, to już czas pokaże. Zresztą odpowiadając na te pytania dziennikarza, zaserwowałem wiele ogólników. Nic ciekawego nie wynikało z tych odpowiedzi, a były to jedynie propagandowe formułki, które nie dość, że wydrukowała polska prasa, to jeszcze zadbaliśmy o to, by ten wywiad zacytowały wszystkie najważniejsze media działające w Trzeciej Rzeszy. Ten ruch oceniam zdecydowanie na plus.
PS
Właśnie trzymam w rękach wydanie „Gazety Polskiej”. Widzę, że ten polski redaktor chyba zbytnio nie był zadowolony, we wstępie do naszej rozmowy bowiem dodał takie nieco dziwaczne słowa, chcąc się ode mnie zdystansować. Uwaga, cytuję:
W obawie, abym czegoś nie zapomniał, uważnie słuchałem odpowiedzi kanclerza na moje pytania. Z doświadczenia wiem, że pamięć wierniejsza jest w takich wypadkach niż pośpiesznie robione, a potem z trudem dające się odczytać notatki. Słuchając, obserwowałem przez cały czas mego wybitnego rozmówcę. Z niezwykłą uprzejmością i całkiem swobodnie odpowiadał na wszystkie moje pytania. Powiem nawet, że gdybym mógł ogłosić stenogram mojej z Kanclerzem Rzeszy rozmowy – czytelnicy „Gazety Polskiej” mieliby przed oczami dokument o wiele bardziej żywy, miejscami dla Polaka bardziej wymowny niż tekst, który oddaję poniżej. Ale każdy dialog jest własnością obu rozmawiających, a jeśli ma się zaszczyt rozmawiać z odpowiedzialnym mężem stanu – rozumie się samo przez się, że można podać do wiadomości publicznej tylko to, co on sam aprobuje7.
Kartka w kalendarzu wskazuje, że mamy 1935 rok. To czas dla mnie szczególny, w tym roku bowiem mija równe dziesięć lat, odkąd ukazała się pierwsza część znanej na cały świat mojej książki Mein Kampf. Zebrało mi się na wspominki… Bo tak sobie myślę, że wszyscy ci, którzy za kilka lat będą mnie krytykować, zapewne będą przekonywać świat, że nigdy wcześniej nie słyszeli o moich zamiarach. Że nikt im o tym nie wspominał, że marzę o zdobywaniu przestrzeni życiowej dla Niemców na wschodzie Europy. Że moim zdaniem rasą panów są Aryjczycy, a dokładniej – Niemcy właśnie. Że przeciwieństwem Germanów są Żydzi. Że niezbędna jest budowa Wielkich Niemiec, złożonych z ziem, które sąsiadują właśnie z Niemcami. To wszystko ogłosiłem już dawno temu, ale teraz, po dziesięciu latach, z dużą dozą pewności mogę stwierdzić, że za jakiś czas, gdy mnie nie będzie już na tej ziemi, niektórzy będą mówić, że mnie popierali, bo nie znali wszystkich moich zamiarów. Rzeczywiście to wiedza sekretna, powielona „jedynie” w kilkunastu milionach egzemplarzy Mein Kampf8! Nawiasem mówiąc, nieźle zarobiłem na Mein Kampf. Początkowo dziesięć procent od egzemplarza, a od 1933 roku piętnaście procent. Na moje konto wpływały tak wielkie sumy, że zrezygnowałem nawet z pensji kanclerza. Z tej okazji mogliśmy maksymalnie rozpędzić propagandową machinę.
„Nawiasem mówiąc, nieźle zarobiłem na «Mein Kampf». Początkowo dziesięć procent od egzemplarza, a od 1933 roku piętnaście procent. Na moje konto wpływały tak wielkie sumy, że zrezygnowałem nawet z pensji kanclerza”. Obwoluta wydania „Mein Kampf” z 1936 roku
Wracając jednak do sedna… Inna sprawa, że – i niech to zostanie absolutnie między nami – nakłamałem w tej książce jak mało kto. Otóż Mein Kampf składa się z dwóch tomów, przy czym w pierwszym opowiedziałem o sobie, o rodzinie, o dzieciństwie. Rozpisywałem się tam, twierdząc, że żyłem niemalże w rodzinnym raju, a do tego miałem silną wolę. Prawda jest zgoła inna. W domu bywało różnie. Ojciec, pracujący jako urzędnik państwowy, po robocie chodził do gospody sączyć niezliczone ilości wina, zamiast spędzać ze mną czas. Kazał przed sobą niemalże klękać. To on zawsze o wszystkim decydował. Lał mnie na potęgę, nie mając przy tym w sobie nawet pierwiastka empatii! To pewnie dlatego dzisiaj dopada mnie znieczulica, gdy widzę, jak esesmani pałują niepokornych. Możecie za to podziękować mojemu tatusiowi!
Przepraszam… O matko, co się ze mną dzisiaj dzieje?! Nie wiem. Wspomnienie ojca chyba wywołuje stres! W każdym razie prawda jest taka, że mój ojciec lał mnie skórzanym pasem jak jakiś psychopata, a ja od pewnego dnia tak się w sobie zaparłem, że na mej twarzy nie było nawet lekkiego grymasu, gdy on mnie lał! W końcu to poskutkowało. Mój wściekły ojciec doszedł do wniosku, że musi przestać mnie bić, bo inaczej jego syn – czyli ja – zwariuje! Ostatecznie to on mógłby zwariować, gdyby nie zmarł przedwcześnie w 1903 roku! Napisałem o nim nawet kilka słów w Mein Kampf – zaraz je tutaj przepiszę – choć muszę przyznać, że były one dość naciągane:
W wieku trzynastu lat straciłem nagle ojca. Udar dotknął tego samego w sobie krzepkiego mężczyznę, kończąc w najbardziej bezbolesny sposób jego ziemską wędrówkę, a nas wszystkich pogrążając w najgłębszym cierpieniu. Mogłoby się wydawać, że nie udało mu się osiągnąć tego, co sobie najbardziej wymarzył, a mianowicie zapewnienia synowi lepszej egzystencji i ustrzeżenia go przed swoim ciężkim losem. Jednak, choć także całkowicie nieświadomie, to właśnie on położył podwaliny pod [moją] przyszłość, czego wówczas ani on, ani ja nie byliśmy w stanie pojąć9.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1. Chodzi o nieznane zapiski z rozmów, które odbyły się pomiędzy Adolfem Hitlerem a Eduardem Blochem. Efektem tych spotkań jest książka Spowiedź Hitlera. Szczera rozmowa z Żydem autorstwa Christophera Machta. [wróć]
2. To jeden z powodów, dla których w 2004 roku ustanowiono 2 maja Dniem Flagi. [wróć]
3.Mein Kampf, pod red. E.C. Króla, Wydawnictwo Bellona, Warszawa 2021, t. I., s. 40. [wróć]
4. Więcej na ten temat można przeczytać w książce Christophera Machta Spowiedź Hitlera. Szczera rozmowa z Żydem, Wydawnictwo Bellona, Warszawa 2016. [wróć]
5. Adolf Hitler nawiązuje zapewne do przyłączenia Austrii do Trzeciej Rzeszy, czyli Anschlussu, który nastąpił w 1938 roku. [wróć]
6. Jak się później okaże, będzie to jedyny wywiad, którego Adolf Hitler udzielił polskiemu dziennikarzowi. [wróć]
7. „Gazeta Polska: Pismo Codzienne”, nr 26, 26 stycznia 1935. [wróć]
8.Ostatni, bardzo duży dodruk pojawił się jesienią 1944 roku i w ten sposób łączny nakład osiągnął co najmniej 12 450 000 egzemplarzy – przekonuje prof. Cezary Król w krytycznej, polskiej wersji Mein Kampf (źródło: Mein Kampf, pod red. E.C. Króla, Wydawnictwo Bellona, wstęp, s. 34). [wróć]
9.Mein Kampf, t. I., s. 15. [wróć]