Spowiedź Leonarda da Vinci - Christopher Macht - ebook + książka

Spowiedź Leonarda da Vinci ebook

Christopher Macht

3,7

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Geniusz, to jedno słowo wystarczy, by opisać najsłynniejszego człowieka renesansu, Leonarda da Vinci. Człowieka, którego umysł nie znosił próżni. Jego nieustanny głód wiedzy spowodował, że stał się on symbolem kreatywności, miłości do nauki i ciągle niezaspokojonej ciekawości.

Dotychczas nikomu nie udało się jednak odpowiedzieć na pytanie, jaki ten człowiek był prywatnie. Czy był opryskliwym geniuszem, czy może szeroko uśmiechniętym mańkutem, którego ciekawość musiała być co najmniej uciążliwa dla innych? Z pewnością bowiem trudno było czasami dzielić czas z człowiekiem, który na listę spraw do załatwienia wpisywał opisanie języka słowików czy wykonanie szczegółowej sekcji zwłok sarny.

Dziś mamy jednak wyjątkową szansę poznania sekretów Leonarda. Wszystko za sprawą zapisków jego ucznia, Salego, który przeprowadził ze swoim mistrzem serię wnikliwych rozmów. Zapiski te w cudowny i zagadkowy sposób dostały się w ręce Christophera Machta…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 210

Oceny
3,7 (13 ocen)
5
3
1
4
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Alinka09

Dobrze spędzony czas

Książka bardzo przyjemna, lekkie pióro pisarza stanowi dużą wartość dodatnią. Na minus lekko przebijająca infantylność w dialogach (wstawki typu „hi hi”) i coś podziało się z korekta przed drukiem (problemy z interpunkcja). Mimo tych niewielkich minusów, książkę z czystym sumieniem polecam.
00
kpyziapl

Nie oderwiesz się od lektury

Dziwią mnie te słabe oceny. Książka naprawdę dobra. Mnóstwo ciekawostek. Napisana przyjemnym językiem.
00
WydawnictwoZywiol

Nie oderwiesz się od lektury

Książka marzeń
00
makalonka2000

Dobrze spędzony czas

Bardzo ciekawa forma. Dialog,który sprawia, że czyta się z zainteresowaniem.
00

Popularność




Słowo wstępu

Słowo wstępu

eniusz – to jedno słowo wystar­czy, by opi­sać naj­słyn­niej­szego czło­wieka epoki rene­sansu, Leonarda da Vinci. Czło­wieka, któ­rego umysł nie zno­sił próżni. Jego nie­ustanny głód wie­dzy spo­wo­do­wał, że stał się sym­bo­lem kre­atyw­no­ści, miło­ści do nauki i cią­gle nie­za­spo­ko­jo­nej cie­ka­wo­ści. I choć od jego naro­dzin minęło ponad pięć­set lat, to życio­rys Leonarda da Vinci na­dal wzbu­dza ogromne zain­te­re­so­wa­nie. Nic dziw­nego, był to bowiem praw­do­po­dob­nie naj­bar­dziej kre­atywny czło­wiek, jaki stą­pał po Ziemi.

To spod jego pędzla wyszły obrazy Dama z gro­no­sta­jem, Ostat­nia Wie­cze­rza czy tajem­ni­cza Mona Lisa. Leonardo był nie tylko mala­rzem, ale rów­nież: rzeź­bia­rzem, archi­tek­tem, inży­nie­rem woj­sko­wym, medy­kiem, mate­ma­ty­kiem, filo­zo­fem, muzy­kiem, pisa­rzem. Wła­ści­wie można by było wymie­niać jesz­cze długo, bo tak naprawdę nie było dzie­dziny życia, która nie przy­ku­łaby jego uwagi. Leonardo da Vinci wymy­ślił i zapro­jek­to­wał wyna­lazki, o któ­rych wtedy jesz­cze nikt nawet nie śnił. Od czoł­gów, przez samo­loty, mosty, a koń­cząc na zmie­nia­niu biegu rzek.

Domnie­many auto­por­tret Leonarda da Vinci w wieku około 60 lat

Ale dotych­czas nikomu nie udało się odpo­wie­dzieć na pyta­nie, jaki ten czło­wiek był pry­wat­nie. Czy był opry­skli­wym geniu­szem, czy może sze­roko uśmiech­nię­tym mań­ku­tem, któ­rego cie­ka­wość musiała być co naj­mniej uciąż­liwa dla innych? Z pew­no­ścią bowiem trudno było cza­sami dzie­lić czas z czło­wiekiem, który na listę spraw do zała­twie­nia wpi­sy­wał opi­sa­nie języka sło­wi­ków czy wyko­na­nie szcze­gó­ło­wej sek­cji zwłok sarny.

Taki był wła­śnie Leonardo da Vinci. Geniusz, któ­rego dru­gim imie­niem powinna być cie­ka­wość. Jego kre­atyw­ność do dzi­siaj jest dla nas wzo­rem. I mimo upływu lat na­dal powi­nien być auto­ry­te­tem dla ludz­ko­ści. Pyta­nie tylko, jak wyzwa­lać w sobie podobne pokłady kre­atyw­no­ści i co czy­nić, by nie zdu­sić w sobie cie­ka­wo­ści świata, którą miał ten naj­słyn­niej­szy czło­wiek rene­sansu? Na szczę­ście odpo­wie­dzi na te pyta­nia znał sam zain­te­re­so­wany i po wielu latach zdra­dzi swoje sekrety oraz wskaże nam, co czy­nić, byśmy byli jego god­nymi naśla­dow­cami.

Przed dal­szą lek­turą warto sobie uświa­do­mić, w jakich cza­sach przy­szło Leonar­dowi żyć. Musi­cie bowiem wie­dzieć, że był to okres nie­usta­ją­cych kon­flik­tów i wojen, a Wło­chy, które znamy dzi­siaj, mają nie­wiele wspól­nego z tym tery­to­rium w okre­sie rene­sansu. Ist­niało wtedy wiele państw-miast, np.: Repu­blika Genui, Repu­blika Flo­rencka czy Księ­stwo Medio­lanu, które rywa­li­zo­wały ze sobą i toczyły wojny.

To ewi­dent­nie nie były czasy spo­koju, rów­nież dla Leonarda, bo gdy został objęty mece­na­tem przez jakie­goś władcę, rychło oka­zy­wało się, że jego pro­tek­tor został poko­nany przez kon­ku­renta do wła­dzy. To tro­chę tak jak z dzi­siej­szą poli­tyką. Możesz opo­wie­dzieć się za kon­kretną par­tią poli­tyczną, jed­no­cze­śnie licząc, że gdy będziesz ją solid­nie wspie­rał, to gdy doj­dzie ona do wła­dzy, odwdzię­czy ci się jakimś dobrze płat­nym sta­no­wi­skiem. Ale gdy ta par­tia straci wła­dzę, to i ty będziesz musiał się roz­glą­dać za inną intratną posadą. To jed­nak nie prze­szko­dziło Leonar­dowi zro­bić zawrot­nej kariery, o czym się prze­ko­namy na dal­szych kar­tach tej książki.

Zapi­ski odkryte po latach

Zapi­ski odkryte po latach

ozory mylą. Prze­ko­na­łem się o tym, gdy w mojej skrzynce pocz­to­wej poja­wiła się nie­po­zorna koperta. Wzią­łem ją razem z kil­koma innymi listami i poło­ży­łem na sto­liku kawo­wym. Lecz chwilę póź­niej cie­ka­wość wzięła górę. Się­gną­łem po ową nie­po­zorną kopertę. Na środku znaj­do­wał się odręcz­nie wyka­li­gra­fo­wany napis: „Sza­nowny Pan Chri­sto­pher Macht”. Poza tym brak było jakich­kol­wiek infor­ma­cji, a w szcze­gól­no­ści o nadawcy niniej­szej prze­syłki. Nie ukry­wam, że w takich sytu­acjach z pewną obawą otwie­ram kore­spon­den­cję, nie wie­dząc, czego się spo­dzie­wać. Jed­nak w tym przy­padku ładny zna­czek z Moną Lisą i pie­częć świad­cząca o tym, że prze­syłka pocho­dzi z Flo­ren­cji, spra­wiły, że się­gną­łem po nóż do papieru i po wcze­śniej­szym zła­ma­niu wosku, który chro­nił ją przed otwar­ciem, roz­cią­łem kopertę.

W środku był tekst napi­sany na pięk­nej pape­te­rii. Ku mojemu zasko­cze­niu napi­sano tam kilka słów po wło­sku. Szczę­śli­wie moja żona bie­gle posłu­guje się tym języ­kiem, popro­si­łem ją więc o pomoc w tłu­ma­cze­niu. To, co usły­sza­łem, wpra­wiło mnie w olbrzy­mie zdu­mie­nie. Nadawca, pra­gnąc zacho­wać ano­ni­mo­wość, zarze­kał się, że jest w posia­da­niu jedy­nego egzem­pla­rza zapisu sekret­nej roz­mowy, która odby­wała się pomię­dzy Leonar­dem da Vinci i jed­nym z jego uczniów. Tym uczniem miał być Gia­como Caprotti, znany jako Salai, Sale albo jesz­cze bar­dziej jako Dia­be­łek. To chło­piec, który zamiesz­kał z Leonar­dem, w wieku dzie­się­ciu lat; póź­niej został jego uczniem i był bli­sko zwią­zany z Mistrzem.

Zapi­ski i rysunki Leonarda doty­czące zaćmie­nia Księ­życa

I to wła­śnie tego Dia­bełka wybrał Leonardo, by wysłu­chał on opo­wie­ści, w któ­rej Mistrz zdra­dzi wszyst­kie sekrety swo­jego życia. Co cie­kawe, gdy odbyła się ta roz­mowa, ręko­pis prze­padł jak kamień w wodę. Jak wyni­kało z listu, przez setki lat był on pie­czo­ło­wi­cie skry­wany przez jedną z wło­skich rodzin, która w swoim cza­sie była cichym mece­na­sem Leonarda. Teraz jed­nak w histo­rii rodziny nastą­pił jakiś prze­łom. To wła­śnie on spra­wił, że w kolej­nej paczce mia­łem otrzy­mać ten cenny ręko­pis. Tak też się stało. Sześć dni póź­niej trzy­ma­łem w rękach tajem­ni­czą prze­syłkę. W środku znaj­do­wały się pożół­kłe kartki. Wtedy jesz­cze nie mia­łem poję­cia, jak bar­dzo cenne są to zapi­ski. Dopiero ich szcze­gó­łowa lek­tura wpra­wiła mnie w zdu­mie­nie. Dla­czego świat wcze­śniej o nich nie sły­szał? To pyta­nie przez długi czas kłę­biło mi się w gło­wie. Ale zaraz przy­szła reflek­sja: na szczę­ście teraz się to zmieni. Wcze­śniej jed­nak tekst z wło­skiego musiała prze­tłu­ma­czyć moja zna­joma. Następ­nie przy­go­to­wa­łem go do publi­ka­cji. Dzięki temu trzy­mają Pań­stwo teraz w rękach jedyne zapi­ski roz­mów, które odbył Leonardo da Vinci ze swoim uczniem. Mam nadzieję, że dal­sze strony tej książki mocno Pań­stwa zasko­czą. Wła­ści­wie to jestem tego pewien!

Zapra­szam do lek­tury,Chri­sto­pher Machtcon­tact@chri­sto­pher­macht.com

Oko w oko z Mistrzem

Oko w oko z Mistrzem

#nazy­wam się Gia­como Caprotti, #kto okradł Leonarda, #Dia­be­łek Leonarda, #Mistrz Leonardo da Vinci

azy­wam się Gia­como Caprotti, i choć jestem mala­rzem, to i tak wszy­scy zapa­mię­tają mnie jako ucznia Leonarda da Vinci. Zresztą wcale mnie to nie dziwi, bo tak rze­czy­wi­ście było i jest na­dal. Maestro Leonardo przy­jął mnie pod swój dach, gdy mia­łem led­wie dzie­sięć lat. To było dla mnie wyba­wie­nie. Dotych­czas żyłem w dość ubo­giej rodzi­nie i nic nie zwia­sto­wało, by miało się to zmie­nić i bym mógł udać się na nauki do jakie­goś mistrza. Tym­cza­sem nie­spo­dzie­wa­nie zna­la­złem się pod jed­nym dachem z samym Leonar­dem da Vinci. Przy­jął mnie bez żad­nej zapłaty. Jak sam powie­dział, urze­kły go me piękne krę­cone włosy i rysy twa­rzy. Przy­znaję, jesz­cze wtedy nie wie­dzia­łem, że dal­sze lata aż tak mocno zwiążą mnie z Mistrzem.

Gia­como Caprotti zwany Dia­beł­kiem, uczeń i kocha­nek Leonarda, na obra­zie nama­lo­wa­nym około 1502 roku

Wszystko to działo się w 1490 roku. Mistrz Leonardo miał wtedy trzy­dzie­ści osiem lat, a ja – jak już wcze­śniej wspo­mnia­łem – jedy­nie dzie­sięć. Rap­tem dwa dni po tym, jak zamiesz­ka­łem z nim pod jed­nym dachem, mój wyba­wi­ciel spo­strzegł, że zwi­ną­łem z jego torby tro­chę flo­re­nów, a nieco póź­niej nazwał mnie upar­ciu­chem, kłamcą, żar­ło­kiem, a do tego zło­dzie­jem. W ten spo­sób dość szybko docze­ka­łem się, by Mistrz zaczął mnie nazy­wać Sale, co można tłu­ma­czyć jako Dia­be­łek albo Mały Dia­beł.

Zaraz po zamiesz­ka­niu pod jed­nym dachem Mistrz, Leo – jak cza­sami go nazy­wa­łem – kupił mi odzie­nie, dzięki czemu mogłem pozbyć się moich łach­ma­nów. Spra­wił mi rów­nież parę pięk­nych trze­wi­ków i zaczął mnie kar­mić. A ja jadłem z takim zapa­łem, że szybko doro­bi­łem się okre­śle­nia „Obżar­tuch”.

Pamię­tam, jak Leonardo obwie­ścił mi, że będę dosta­wał od niego kie­szon­kowe jako zapłatę za to, co robię. W jakąż wpa­dłem eufo­rię. Bły­ska­wicz­nie zapy­ta­łem, czy może mi pod­wyż­szyć to kie­szon­kowe, a kiedy mój Maestro prze­cząco pokrę­cił głową, popro­si­łem, by cho­ciaż na pocie­sze­nie dał mi frag­ment tego kie­szon­kowego już teraz, jako zaliczkę. Na to aku­rat się zgo­dził. Wtedy natych­miast pobie­głem do pobli­skiego stra­ganu z ubra­niami, obej­rza­łem towar i kupi­łem sobie piękne różowe spodnie. Pamię­tam, że miały ogromne fal­bany. To była naj­pięk­niej­sza para spodni, jaką mia­łem w życiu.

Tym­cza­sem lata upły­wały, a ja wciąż spę­dza­łem je u boku Leonarda. Wie­lo­krot­nie przy tym pozo­wa­łem Mistrzowi; a moje krę­cone włosy do dzi­siaj go fascy­nują. Doszło do tego, że łączyły nas różne sto­sunki, bar­dzo przy­jemne. To jed­nak, jak by to powie­dzieć, hm… To jed­nak jest temat na osobną roz­mowę.

Teraz jed­nak muszę się sku­pić na czymś innym. Otóż przed­sta­wi­ciel rodu, który obej­mo­wał mego Mistrza mece­na­tem, naka­zał mi, bym odbył z Leonar­dem roz­mowy, które będą, jak to okre­ślił, świa­dec­twem dla potom­nych, jakim był fan­ta­stycz­nym czło­wie­kiem. Mistrz przy­jął tę ini­cja­tywę z nie­zbyt wiel­kim entu­zja­zmem.

– Czy naprawdę, mój poczciwy Sale, uwa­żasz, że powi­nie­nem na to tra­cić czas? – pytał roz­go­ry­czony.

Dopiero gdy zdra­dzi­łem mu, kto o to prosi i jak to uza­sad­nia, lekko ski­nął głową, dając mi swój akcept. Na to cze­ka­łem; przy­szli czy­tel­nicy rów­nież.

Uśmiech, który znają wszy­scy

Uśmiech, który znają wszy­scy

#histo­ria Mony Lisy, #kim była Mona Lisa, #cała prawda o Monie Lisie, #co skrywa tajem­ni­czy uśmiech Mony Lisy, #tajemne kody i znaki zaszy­fro­wane w obra­zie, #Pablo Picasso podej­rzany o kra­dzież Mony Lisy, #teo­rie spi­skowe

dy wsze­dłem do pra­cowni Leonarda, jak zwy­kle poczu­łem zapach kwia­tów, które zawsze były w tym miej­scu. Na pod­ło­dze walało się mnó­stwo sko­ru­pek po jaj­kach, z któ­rych mój mistrz zwykł przy­go­to­wy­wać farby. Obok stało kilka szta­lug, a na nich nie­do­koń­czone szkice, będące czymś zupeł­nie nor­mal­nym w przy­padku Leonarda. Tak mię­dzy nami: jak głę­boko się­gam pamię­cią, to zawsze przy­cho­dzi mi do głowy wię­cej obra­zów, które Leonardo zaczął i nie skoń­czył, niż tych, które jego zda­niem były gotowe.

Mona Lisa (La Gio­conda) – naj­sław­niej­szy por­tret kobiecy w dzie­jach ludz­ko­ści, który wyszedł spod pędzla Leonarda da Vinci w latach 1503–1507; ozdoba zbio­rów pary­skiego Luwru

Nie­trudno było dostrzec, że Leonardo jest teraz w tran­sie. To były zawsze te chwile, gdy do reszty pochła­niało go jego zaję­cie. Tak było, gdy na przy­kład pro­jek­to­wał: czołg, maszynę lata­jącą, a nawet kiedy opi­sy­wał język sło­wi­ków. Tym razem jego umysł zaj­mo­wało coś innego. Na szta­lu­dze stała topo­lowa deska. Na niej zaś wła­ści­wie nie było jesz­cze nic.

– Mistrzu – zła­pa­łem go za ramię, licząc, że ten drobny gest na chwilę wyrwie go z objęć twór­czego transu.

To jed­nak nie pomo­gło. Mistrz stał przy szta­lu­gach, pogrą­żony w myślach, zapewne o tym, co powinno się poja­wić na obra­zie. Wie­dziony impul­sem, dałem mu sub­tel­nego całusa w jego kości­sty poli­czek oto­czony nieco siwą brodą. To pomo­gło.

– Kogo moje oczy widzą! Cóż cię tu spro­wa­dza, mój drogi Sale?

– Mamy nieco do pomó­wie­nia – odpo­wie­dzia­łem zgod­nie z prawdą, po czym kon­ty­nu­owa­łem: – Ale widzę, że chyba wybra­łem nie­wła­ściwy moment.

– Mój drogi Sale, dobrze wiesz, że w moim przy­padku ni­gdy nie ma dobrej chwili, bo każdą wyko­rzy­stuję na pozna­wa­nie świata.

– Zga­dza się, Mistrzu – przy­zna­łem z wdzię­kiem, który zawsze go roz­bra­jał.

– Co więc spra­wiło, że tu przy­by­łeś?

– Musimy odbyć roz­mowę. Nieco dłu­żej. Na życze­nie, sam wiesz Mistrzu, czyje.

Leonardo powoli wra­cał do żywych. Lekko ane­micz­nym ruchem odło­żył pędzel, po czym spoj­rzał mi w oczy i zaczął gła­skać moją dłoń.

– Kochany, bar­dzo chęt­nie z tobą pomó­wię, ale teraz muszę skoń­czyć kre­ślić szkic, bo dosta­łem dość pilne zamó­wie­nie.

Kopia Mony Lisy ze zbio­rów Muzeum Prado w Madry­cie. Praw­do­po­dob­nie została wyko­nana przez ucznia Leonarda w tym samym cza­sie co wer­sja ory­gi­nalna

Rozej­rza­łem się wokół. Oka­zało się, że obok szta­lugi rze­czy­wi­ście leżał szkic. Na nim zaś wid­niał por­tret kobiety o dłu­gich wło­sach. Ten jej uśmiech… Już wtedy wie­dzia­łem, że zapa­mię­tam go do końca życia. Jak się okaże, nie tylko mnie wryje się on w pamięć. A tym­cza­sem wró­ci­łem do roz­mowy z mym opie­ku­nem.

– Dość pilne? – nie byłem w sta­nie powstrzy­mać mojego zdzi­wie­nia. – Dotych­czas w przy­padku Mistrza słowo pilne nie miało zbyt­niego odzwier­cie­dle­nia w rze­czy­wi­sto­ści.

– Signore Caprotti1, waż słowa, mój drogi. Wiesz dobrze, że to nie jest tak, jak wszyst­kim się wydaje.

– Wiem, wiem. Jest jesz­cze tyle rze­czy do odkry­cia na tym świe­cie, że każdy ma prawo do spóź­nie­nia. To twoje słowa, mój drogi Mistrzu.

– Otóż to.

– No dobrze, a co Mistrz maluje w tej chwili?

– Maluję coś, co, jak pod­po­wiada mi moja nie­omylna intu­icja, sta­nie się jed­nym z naj­słyn­niej­szych dzieł w histo­rii sztuki.

– A to dzieło ma już jakiś tytuł?

– Tak. To będzie Mona Lisa.

– Bar­dzo ład­nie. A wła­ści­wie, dla­czego tak będzie ono zaty­tu­ło­wane?

– Pozwól, mój drogi Sale, że o tym pomó­wimy innym razem. Wiedz jedy­nie, że będziesz mi jesz­cze potrzebny pod­czas pracy przy tym obra­zie.

Ta roz­mowa odbyła się w 1503 roku. Dopiero cztery lata póź­niej Mistrz zde­cy­do­wał się w końcu szcze­rze ze mną pomó­wić. To miało być spo­tka­nie, pod­czas któ­rego nie byłoby tema­tów zaka­za­nych.

[…]

Jest rok 1507. Razem z Leonar­dem miesz­kam w Medio­la­nie, dokąd prze­pro­wa­dzi­li­śmy się z Flo­ren­cji. W końcu posta­na­wiamy, wspo­ma­ga­jąc się winem, odbyć pierw­szą z naszych roz­mów, pod­czas któ­rych Leo się otwo­rzy i co nieco o sobie opo­wie.

– Poczciwy Sale, od czego chciał­byś roz­po­cząć naszą roz­mowę? (zaczyna pro­wo­ka­cyj­nie Leonardo).

– Spo­glą­dam na piękną Monę Lisę i docho­dzę do wnio­sku, że warto byłoby zacząć naszą roz­mowę wła­śnie od niej.

– Ale cóż tu opo­wia­dać. Por­tret jak por­tret.

– No pro­szę, Mistrzu. Opo­wiedz mi o niej, by wszy­scy mogli poznać prawdę.

– Och Sale, odkąd cię pozna­łem, zawsze sta­rasz się dopiąć swego. Już gdy mia­łeś lat dzie­sięć, nie dawa­łeś za wygraną. Lubi­łem to w tobie, nie będę ukry­wał, że nie.

– Kom­ple­menty z ust Mistrza mnie zawsty­dzają. Wróćmy lepiej do naszej Mony Lisy.

– Dobrze już, dobrze. Zacznijmy od ofi­cjal­nej wer­sji histo­rii tego obrazu: pewien kupiec z Flo­ren­cji zamó­wił u mnie por­tret swo­jej żony – Lisy Ghe­rar­dini.

– Buhaha! Dobre!

– Sale, zacho­waj powagę. Wiesz, że musimy naj­pierw pomó­wić o ofi­cjal­nych powo­dach, a dopiero póź­niej zdra­dzić całą prawdę na temat tego obrazu. Ja nazy­wam to dozo­wa­niem napię­cia. I tego się trzy­majmy, dobrze?

– W porządku.

– Gdy por­tre­to­wa­łem tę kobietę, była w wieku około dwu­dzie­stu czte­rech lat. Miała córeczkę, która nie­stety szybko zmarła. W jej twa­rzy było coś fascy­nu­ją­cego. Biła z niej ener­gia, a zara­zem tajem­ni­czość. Szcze­gól­nie enig­ma­tyczny był jej uśmiech. Potrze­bo­wa­łem dużo czasu, by skoń­czyć ten por­tret.

– A do tego zapew­niał Mistrz tej damie i sobie spe­cjalne warunki do pracy.

– Ow­szem. W przy­padku tego obrazu, gdy dama pozo­wała, towa­rzy­szyli nam muzycy gry­wa­jący naj­pięk­niej­sze pie­śni. Co wię­cej, naj­lepsi kucha­rze przy­go­to­wy­wali jej posiłki, a lek­to­rzy czy­tali powie­ści, by czas jej się zbyt­nio nie dłu­żył.

– Malo­wał Mistrz ten obraz trzy lata?

– Trzy albo nawet cztery, bo prze­cież zaczą­łem bodajże w 1503 roku, a ostat­nie muśnię­cia pędz­lem wyko­na­łem w 1507 roku. W każ­dym razie obraz tak mi się spodo­bał, że nie odda­łem go kup­cowi, który go zamó­wił. I mam go od tam­tego momentu aż do dziś.

Mona Lisa – kra­dzież stu­le­cia

Leonardo jest zamie­szany w jedną z naj­więk­szych kra­dzieży wszech cza­sów!

Jest nie­dziela 20 sierp­nia 1911 roku. Dokład­nie tego dnia pra­cow­nik pary­skiego Luwru, Włoch Vin­cenzo Perug­gia, posta­na­wia doko­nać cze­goś nie­moż­li­wego. Po pracy ukrywa się na noc w muzeum. Wybrany dzień jest nie­przy­pad­kowy, w ponie­działki wiele obiek­tów muze­al­nych w Paryżu jest nie­czyn­nych. Tak jest rów­nież w Luw­rze.

Po spę­dzo­nej nocy w ukry­ciu Perug­gia przy­wdziewa biały far­tuch, noszony przez tam­tej­szych pra­cow­ni­ków, i wcho­dzi do sali, w któ­rej znaj­duje się naj­słyn­niej­sze dzieło Leonarda da Vinci Mona Lisa. Następ­nie zabiera obraz i udaje się do bocz­nej klatki scho­do­wej. Tam wyciąga go z ramy i wkłada pod far­tuch. Szczę­ście na­dal go nie opusz­cza. Gdy zauważa, że przy bra­mie wyj­ścio­wej nie ma ochro­nia­rza, szybko przez nią wycho­dzi i idzie do swo­jego miesz­ka­nia. Tam ukrywa obraz.

Począt­kowo Luwr pró­buje nie nagła­śniać sprawy, licząc, że obraz uda się szybko odna­leźć. Muzeum zostaje zamknięte (z powodu pro­ble­mów z kana­li­za­cją, co jest tylko ofi­cjalną wymówką), podob­nie jak gra­nice Fran­cji. W poszu­ki­wa­nia zostaje zaan­ga­żo­wa­nych sześć­dzie­się­ciu poli­cjan­tów. Jed­nak już kilka godzin póź­niej media ogła­szają zagi­nię­cie Mony Lisy, co spro­wa­dza do Luwru tłumy gapiów, któ­rzy chcą zoba­czyć miej­sce, gdzie wisiał obraz. Pośród nich znaj­duje się nie­znany wów­czas pisarz Franz Kafka. Poli­cja wyzna­cza nagrodę dla osoby, która wskaże zło­dzieja. A zroz­pa­czeni miło­śnicy sztuki roz­wie­szają nekro­logi z wize­run­kiem Mony Lisy. Mnożą się teo­rie na temat zło­dzieja tego dzieła. Poli­cja dostaje mnó­stwo dono­sów. Jeden z nich infor­muje, że obraz ukra­dło dwóch męż­czyzn. Mieli oni dzieło zawi­nięte w papier cho­wać do samo­chodu. Taką wer­sję przed­sta­wia młody chło­pak, który pod koniec prze­słu­cha­nia przy­znaje się, że wszystko to zmy­ślił tylko po to, by unik­nąć lek­cji geo­gra­fii.

Vin­cenzo Perug­gia, szklarz zatrud­niony w Luw­rze, który w 1911 roku ukradł Monę Lisę i wywiózł do Włoch. Wpadł w 1913 roku we Flo­ren­cji przy pró­bie sprze­daży dzieła, a jego foto­gra­fie i odci­ski pal­ców tra­fiły do kar­to­teki poli­cyj­nej

Grono podej­rza­nych się roz­sze­rza, a pośród nich znaj­duje się nawet malarz Pablo Picasso. Wszystko przez to, że jego przy­ja­ciel, poeta i pisarz pol­skiego pocho­dze­nia, Guil­laume Apol­li­na­ire, znał osobę, która kra­dła z Luwru sta­ro­żytne posążki i sprze­da­wała je Picas­sowi i Apol­li­na­ire’owi. Gdy o wszyst­kim dowia­dują się stróże prawa, prze­ra­żeni przy­ja­ciele (inna wer­sja mówi, że robi to tylko Picasso) zwra­cają posążki do Luwru. Nie­stety, Apol­li­na­ire nie ma wystar­cza­jąco dużo szczę­ścia i zostaje aresz­to­wany pod zarzu­tem współ­udziału w kra­dzieży Mony Lisy. W ten spo­sób tra­fia do wię­zie­nia, skąd jed­nak po pię­ciu dniach zostaje wypusz­czony.

Przez kolejne dwa lata trwają gorącz­kowe poszu­ki­wa­nia dzieła da Vinci. Nie­stety, bez­sku­teczne. Śled­czy nie mają poję­cia, że obraz przez pewien czas był ukry­wany w Paryżu, a dopiero póź­niej Perug­gia prze­wiózł go do Flo­ren­cji.

Mona Lisa ode­brana zło­dzie­jowi była krótko eks­po­no­wana w Rzy­mie, po czym wró­ciła do Paryża

Punkt zwrotny nastę­puje w momen­cie, gdy Włoch pisze list do Alfredo Geriego, wła­ści­ciela jed­nej z flo­renc­kich gale­rii sztuki. Perug­gia pro­po­nuje mu bowiem zakup Mony Lisy, pod­pi­su­jąc się jako „Leonardo”. Geri razem z dyrek­to­rem flo­renc­kiej gale­rii sztuki posta­na­wiają spraw­dzić auten­tycz­ność obrazu. Gdy mają już pew­ność co do tego, wów­czas o wszyst­kim zawia­da­miają poli­cję. Perug­gia zostaje aresz­to­wany. Jak sam stwier­dził, ukradł obraz z Luwru, bo chciał go zwró­cić swo­jemu kra­jowi, gdyż obraz tra­fił z Włoch do Fran­cji zra­bo­wany przez Napo­le­ona Bona­par­tego. Po wyja­śnie­niu sprawy Mona Lisa przed dwa tygo­dnie podró­żo­wała po Wło­szech, gdzie mogli ją oglą­dać miesz­kańcy. Po tym cza­sie wró­ciła do fran­cu­skiego Luwru. I jest tam aż do dziś, choć na­dal sze­rzą się plotki, że w Luw­rze znaj­duje się jedy­nie kopia.

– To teraz pomówmy nieco o nie­zna­nej histo­rii tego obrazu.

– Naprawdę chcesz o tym roz­ma­wiać? Wiesz dobrze, że to miał być sekret.

– Mistrzu! Warto co nieco opo­wie­dzieć. W końcu nie ma sensu, byśmy zabie­rali te tajem­nice ze sobą do grobu.

– No dobrze.

– To zacznijmy od tego tajem­ni­czego uśmie­chu. Co on ozna­cza?

– Wiesz dobrze, że w naszych cza­sach nie two­rzy się por­tre­tów przed­sta­wia­ją­cych osoby uśmiech­nięte. Ja chcia­łem to jakoś omi­nąć. Dla­tego stwo­rzyłem ten tajem­ni­czy uśmiech. Poma­gał mi w tym mię­dzy innymi biały kot, który swoją obec­no­ścią zaba­wiał damę przed­sta­wioną na obra­zie. Wię­cej na ten temat nie chcę zdra­dzać.

– Z uśmie­chem jest zwią­zane coś jesz­cze?

– To prawda. Gdy spo­glą­dasz na obraz i patrzysz kobie­cie pro­sto w oczy, jej uśmiech staje się jesz­cze bar­dziej wyraźny. Efekt ten udało mi się osią­gnąć dzięki kilku sekret­nym sztucz­kom.

– Pamięta Mistrz malo­wa­nie tego obrazu?

– Długo, bez wąt­pie­nia. Ze trzy albo i cztery lata mi to zajęło. Wzią­łem topo­lową deskę i po pro­stu zaczą­łem malo­wać.

– To wiem. Cho­dzi mi o samą tech­nikę.

– No, to trzeba było tak od razu. Łącz­nie na obra­zie jest około trzy­dzie­stu warstw farby. Sporo. Wszystko na obra­zie mają­cym wymiary jakieś sie­dem­dzie­siąt sie­dem cen­ty­me­trów na pięć­dzie­siąt pięć, może nawet pięć­dzie­siąt trzy. Wyko­rzy­sta­łem tech­nikę zwaną sfu­mato. Dzięki temu, patrząc na kra­jo­braz w tle widzimy sub­telne przej­ście barw ciem­nych w jasne i tym samym poja­wia się efekt mgły.

– To wszystko spra­wia, że boha­terka twego obrazu wygląda na nim jak żywa. Podob­nie zresztą cały kra­jo­braz.

MONA LISA. SEKRETY I TEO­RIE SPI­SKOWE

Według nie­któ­rych uczo­nych kobieta pod­czas pozo­wa­nia do por­tretu była tuż po poro­dzie lub w ciąży. Jed­nak nie to, ale uśmiech boha­terki obrazu Leonarda da Vinci rodzi naj­wię­cej spe­ku­la­cji. Jest uzna­wany za jeden z naj­bar­dziej tajem­ni­czych w histo­rii. Jedni twier­dzą, że wyraża iro­nię, inni dostrze­gają enig­ma­tycz­ność. W 2019 roku naukowcy prze­pro­wa­dzili bada­nia, pod­da­jąc uśmiech szcze­gó­ło­wej ana­li­zie pod kątem neu­ro­lo­gii, z któ­rych wyni­kło, że ten naj­słyn­niej­szy uśmiech jest nie­szczery. Wycią­gnęli takie wnio­ski na pod­sta­wie faktu, że jest w poło­wie ucięty. To może ozna­czać wła­śnie brak szcze­ro­ści lub po pro­stu uśmiech uda­wany. Ten ostatni mógł wyni­kać z tego, że modelka była zaba­wiana przez bła­znów zamó­wio­nych przez da Vinci. Widocz­nie nie byli oni w sta­nie dosta­tecz­nie roz­ba­wić pozu­ją­cej, a ta z grzecz­no­ści uśmie­chała się, tyle że sztucz­nie.

Co wię­cej, teo­rię o nie­szcze­rym uśmie­chu ma rów­nież potwier­dzać brak pod­nie­sio­nych mię­śni wokół oczu. Poza tym kilka lat temu pewna neu­ro­bio­log z Harvardu doszła do wnio­sku, że patrząc bez­po­śred­nio na usta, dostrzega się, że uśmiech słab­nie. Z kolei gdy patrzymy jej w oczy, wyraź­nie się inten­sy­fi­kuje.

W przy­padku tego obrazu poja­wia się jesz­cze jeden wątek. Zwo­len­nicy teo­rii spi­sko­wych upar­cie powta­rzają, że można się w nim dopa­trzeć obcego. Trzeba tylko nieco się potru­dzić i wyko­nać lustrzane odbi­cie Mony Lisy. Następ­nie, łącząc z nim ory­gi­nał, na środku obrazu baczni obser­wa­to­rzy mogą dostrzec kształty, które przy uru­cho­mie­niu wyobraźni mogą uka­zać tajem­ni­czą postać.

– A zechce Mistrz powie­dzieć, kto w rze­czy­wi­sto­ści jest na obra­zie?

– Młoda dama, córka kupca. Już to mówi­łem.

– Leo, Mistrzu, może jed­nak nie będzie Mistrz kar­mił naszych czy­tel­ni­ków nie­do­po­wie­dze­niami.

– Widzę, że ktoś tu jest żądny sławy, czyż nie?

– Bar­dziej cho­dzi mi o rze­telną roz­mowę na temat Mony Lisy.

– Chciał­byś, bym powie­dział na głos, że na obra­zie czoło, nos i uśmiech nie jest tej mło­dej damy, tylko tego, kto rów­nież pozo­wał do tego por­tretu, prawda? I znam go bar­dzo dobrze.

– Nie zawsty­dzaj mnie, Mistrzu.

– Co wię­cej, pew­nie byś chciał, bym opo­wie­dział o lite­rach „L” i „S” ukry­tych w jed­nej z tęczó­wek. I o zama­sko­wa­nych cyfrach?

Gdzie się podziała Mona Lisa

Mistrz Leonardo nie roz­stał się z tym obra­zem aż do śmierci, czyli do 1519 roku. Dopiero gdy odszedł z tego świata, obraz, zgod­nie z testa­men­tem, tra­fił w ręce Salego. A gdy i on zmarł w 1524 roku, dzieło prze­cho­wy­wały praw­do­po­dob­nie jego sio­stry. Następ­nie w 1547 roku obraz kupił król Fran­cji, Fran­ci­szek I. Ten sam, który zapro­sił mala­rza w swe progi, dzięki czemu ostat­nie lata życia Leonardo da Vinci spę­dził we Fran­cji.

Fran­ci­szek I zarzą­dził powie­sze­nie obrazu w łazience. Pięć­dzie­siąt lat póź­niej obraz został pod­dany reno­wa­cji przez pew­nego holen­der­skiego arty­stę. Nie­stety, ten zro­bił to nie­udol­nie, zama­lo­wu­jąc obraz grubą war­stwą lakieru, co spra­wiło, że dzieło stra­ciło na inten­syw­no­ści barw.

Ciąg dal­szy histo­rii obrazu jest dość mętny. Na kar­tach histo­rii poja­wia się o nim wzmianka w bio­gra­fii „króla Słońce”, autora zna­nych słów: „Pań­stwo to ja”, czyli Ludwika XIV. Ten władca posta­na­wia prze­nieść obraz do Wer­salu, do swo­jej sypialni.

W 1793 roku Luwr staje się muzeum. To wła­śnie tam chwilę póź­niej zostaje prze­nie­siona Mona Lisa. Po kilku latach Napo­leon Bona­parte posta­na­wia zawie­sić obraz w swo­jej sypialni. Dopiero w 1815 roku, gdy Bona­parte został zesłany na Wyspę Świę­tej Heleny, Mona Lisa wraca do Luwru, i znaj­duje się tam do dzi­siaj.

Zwie­dza­jący muzeum Luwru nie­zmien­nie oble­gają obraz Leonarda

Co cie­kawe, obraz ma w Luw­rze wła­sną, kli­ma­ty­zo­waną salę ze stałą tem­pe­ra­turą dwu­dzie­stu stopni Cel­sju­sza. Panuje tam spe­cjalny mikro­kli­mat, a obraz chroni kulo­od­porna szyba. Wszystko to kosz­to­wało podobno około ośmiu milio­nów dola­rów.

Pyta­nie tylko, jak to moż­liwe, że dzi­siaj obraz znaj­duje się we fran­cu­skim muzeum, a nie w ojczyź­nie Leonarda, we Wło­szech? Tak naprawdę spór pomię­dzy Fran­cu­zami i Wło­chami o Monę Lisę trwa od dawna. Doszło nawet do tego, że Fran­cuzi nie zgo­dzili się na wypo­ży­cze­nie obrazu Flo­rent­czy­kom z oka­zji set­nej rocz­nicy odna­le­zie­nia por­tretu po kra­dzieży z Luwru.

– Dobrze już, nie będę naci­skał.

– Może też byś chciał, bym odniósł się do plo­tek, że na obra­zie jest oboj­nak, skoro oso­bami pozu­ją­cymi do obrazu byli nie­wia­sta i pewien mło­dzie­niec? (Leonardo puścił do mnie zalot­nie oko). Muszę dodać jedno: poza tym, o czym już wspo­mnia­łem, w obra­zie ukry­łem kilka zna­ków. I tylko ci, któ­rzy znają mój kod, będą w sta­nie je odszy­fro­wać. Ale o tym już nie chcę mówić.

– Nie dzi­wię się. Też bym wolał publicz­nie nie tłu­ma­czyć, dla­czego zawsze Mistrz ma obraz przy sobie i jaki ma to zwią­zek z tym, że za homo­sek­su­alizm się solid­nie karze.

– Sale, nic już lepiej nie mów.

– Ty, Mistrzu, też.

– Dobrze, wystar­czy już tych roz­mów na dzi­siaj. Chodźmy lepiej na spa­cer, by roz­ru­szać kości.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

„Sza­nowny panie” Caprotti. [wróć]