Spowiedź doktora Mengele - Christopher Macht - ebook + audiobook + książka

Spowiedź doktora Mengele ebook

Christopher Macht

4,2

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Gdy na rampę kolejową niemieckiego obozu Auschwitz-Birkenau wjeżdzął pociąg z nowymi więźniami, wśród esesmanów bijących i popychających, kogo popadnie, oraz towarzyszących im agresywnych wilczurów przechadzał się on – oficer SS w eleganckim, odprasowanym mundurze, w lśniących butach i siodłatej czapce z trupią główką. Decydował o dalszym losie przywiezionych. Jego kciuk zwrócony w lewo oznaczał odesłanie do obozowego baraku, a więc życie ‒ przynajmniej na jakiś czas. Kciuk w prawo ‒ straszliwą śmierć w komorze gazowej. Wybierał też ofiary do swoich okrutnych eksperymentów medycznych, zwłaszcza kobiety i dzieci, najchętniej bliźnięta. To był doktor Josef Mengele, prawdziwy Anioł Śmierci.

Ten superzbrodniarz nie poniósł odpowiedzialności za swoje zbrodnie. Po wojnie uciekł do Argentyny. Ścigany zaszył się w Paragwaju, a potem w Brazylii. Po latach rozpoznała go tam Polka, była więźniarka z Auchwitz. Ta książka to efekt jej ‒ zaskakująco szczerych ‒ rozmów z Mengelem i sporządzonych z nich notatek, które dotarły do rąk Christophera Machta, autora bestsellerowych „Spowiedzi Hitlera” (trzy części) oraz „Spowiedzi Stalina”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 203

Oceny
4,2 (158 ocen)
90
30
23
12
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kpyziapl

Nie oderwiesz się od lektury

Przerażajace fakty. Historia, która nigdy nie powinna się zdążyć. Warto poznać.
00

Popularność




Sekretny rękopis. Światło dzienne ujrzy dopiero teraz

Sekretny rękopis. Światło dzienne ujrzy dopiero teraz

Na swoim koncie mam kilka książek z cyklu „Spowiedzi”. Dotychczas w moje ręce wpadły rękopisy niepublikowanych dotąd rozmów między innymi z Adolfem Hitlerem1 i Józefem Stalinem2. Nie sądziłem jednak, jak bardzo publikacja tych tytułów wpłynie na moje życie…

Otóż od Czytelników otrzymywałem mnóstwo listów i e-maili. Było ich tak wiele, że w lekturze wspierała mnie moja żona Paula. Jednak moją szczególną uwagę przykuła gruba koperta, którą przekazano na ręce mojego Wydawcy. Sądząc po grubości, spodziewałem się w niej kolejnych dowodów potwierdzających zbrodnie nazistów. Tymczasem w środku znalazł się rękopis rozmowy, którą za moment Państwo będą mogli przeczytać po raz pierwszy.

Jak wynikało z listu, nadawcą był młody człowiek, syn pewnej Polki o niezbyt polsko brzmiącym nazwisku, dajmy na to Cristiny Drohy. Mężczyzna nie chciał ujawnić swojej prawdziwej tożsamości, co naturalnie uszanowałem. Poza tym przyznał w liście, że po lekturze moich książek postanowił przekazać mi to, co było dla niego dotychczas najcenniejsze. Jest to zapis rozmów, które jego matka odbyła z Josefem Mengelem, „Aniołem Śmierci”, najsłynniejszym lekarzem z Auschwitz. Te notatki do tej pory ukrywał w rodzinnym sejfie. Dopiero po lekturze moich książek syn pani Cristiny postanowił przekazać mi rękopisy, bym mógł je opublikować.

Zdaję sobie sprawę, jak wielka odpowiedzialność na mnie ciąży, lecz mimo wszystko razem z Wydawcą wierzymy, że ta książka również nie zawiedzie Czytelników; przede wszystkim jednak skłoni Państwa do refleksji i przy okazji pozwoli poznać czasy, w których większości z nas na szczęście nie przyszło żyć.

Z wyrazami szacunku,Christopher Macht,[email protected]

Chodzi o książkę: Spowiedź Hitlera. Szczera rozmowa z Żydem, Warszawa 2016. [wróć]

Spowiedź Stalina. Szczera rozmowa ze starym bolszewikiem, Warszawa 2017; poza tym polecam również książkę autorstwa Anny Lerke, Spowiedź Ewy Braun. W cieniu Hitlera, Warszawa 2018. [wróć]

Żywioł, który może zabić

Żywioł, który może zabić

Za kilkanaście dni skończyłby sześćdziesiąt osiem lat. Tymczasem jego ciało leżało w bezruchu na brazylijskiej plaży, gdy zegar wybił godzinę piątą po południu. Tłumek gapiów powoli zaczął się rozchodzić, gdy skończyła się dramatyczna scena. Jeszcze kilkadziesiąt minut temu Josef Mengele kąpał się w wodach Atlantyku. Teraz jednak nie ma go już pośród żywych…

Kalendarz wskazuje siódmego lutego 1979 roku. Właśnie tego dnia Josef Mengele za namową swoich znajomych decyduje się wybrać na lokalną plażę, by zaczerpnąć świeżego powietrza i napawać się widokiem przyrody. A ta ostatnia od zawsze budziła zachwyt wśród przebywających tu turystów, którzy licznie podejmują wyprawy nad rzekę Amazonkę, by móc podziwiać jej piękno. Zresztą cała Brazylia ma jedną z najbogatszych flor i faun na świecie.

Josef Mengele pod koniec życia. Pod powierzchownością dobrotliwego starszego pana krył się zbrodniarz wojenny

Tymczasem Mengele podupada na zdrowiu. Mierzy się z powiększoną prostatą, doskwierają mu bóle kręgosłupa, nadciśnienie, reumatyzm, a na domiar złego co najmniej od kilku miesięcy miewa stany depresji. Nietrudno się domyślić, że „Anioł Śmierci”, jak zdarzało się go nazywać, niegdyś człowiek pełen energii, obecnie ma problem, aby czerpać radość z życia. I nic w tym dziwnego. Nie jest łatwo żyć, gdy trzeba być czujnym na każdym kroku, by nie dać się złapać przez wymiar sprawiedliwości. Do tego dochodzi jeszcze mocno ograniczony kontakt z rodziną. Krótko mówiąc, idealny przepis na to, by doprowadzić człowieka do depresji.

Kto wie, może dzisiejsza wyprawa na plażę poprawi nieco humor tego sześćdziesięciosiedmioletniego człowieka. Tym bardziej że termometry wskazują solidne 29 stopni Celsjusza. Jak wspominał jego znajomy, tego dnia Mengele wrócił myślami do Niemiec:

Jestem przekonany, że chciał wrócić do Niemiec. Ostatniego dnia wyraźnie to powiedział. Nie wiem, czy zdawał sobie sprawę z rychłej śmierci; siedział jednak samotnie na wielkim głazie i patrzył na wschód. Mówił: „Tam jest mój kraj. […] Chciałbym spędzić ostatnie dni w rodzinnym miasteczku Günzburg, gdzieś na szczycie góry, na małym kucyku. Chcę spisać historię mojego miasteczka1.

Kilka chwil później, gdy Mengelemu zaczyna doskwierać skwar, postanawia zażyć kąpieli. Pozostawia na brzegu ubranie i wchodzi do wody. Ocean jest bardzo spokojny, lustro wody właściwie zupełnie gładkie. Zresztą nic nie zapowiada dalszych wydarzeń. Mengele, przed momentem oddany sentymentalnym wspomnieniom i rozmyślaniom dotyczącym Niemiec, niespodziewanie odczuwa napływ energii. Poza tym kontakt z chłodną wodą przynosi mu dodatkowe ukojenie. Nareszcie ponownie czuje, że żyje. I chce mu się dalej żyć! O tak! Niesiony stanem euforii, oddala się kilka metrów od brzegu. Dopiero wtedy zaczyna rozumieć, że coś złego dzieje się z jego ciałem. Prawdopodobnie w tym momencie doznał udaru mózgu, spowodowanego nieoczekiwanym wylewem krwi. Mengele wie, że to jego koniec. Jest za daleko od brzegu, by o własnych siłach wrócić na ląd. W oddali słyszy jedynie, jak ktoś krzyczy, by szybko wracał, bo tam, gdzie się znalazł, są silne prądy. Na jego nieszczęście już jest za późno. Ciało sześćdziesięciosiedmiolatka odmawia posłuszeństwa, rozum traci kontrolę nad otoczeniem. Walka o życie właściwie jest już zakończona. Doskonale obrazuje to wykrzywiona twarz Mengelego, wyrażająca ból. Do starca podpływa Andreas Bossert, jedna z osób, która towarzyszy mu tego dnia.

Jedną ręką musiałem go powstrzymywać, a drugą wykonywać ruchy pływackie. Walczyłem, próbując utrzymać jego głowę na powierzchni, lecz brak gruntu pod stopami oznaczał, że nie zbliżamy się do brzegu. W końcu byłem tak wyczerpany, że nie mogłem dłużej opierać się żywiołowi. Wtedy jednak wpadłem na pomysł, by wykorzystać siłę fal: zanurkowałem, zakopując stopy w piasku i trzymając jego ciało nad swoją głową – wtedy jeszcze żył2.

Szanse na uratowanie Mengelego są bliskie zeru. Teraz pozostała jedynie odpowiedź na pytanie, czy uda się wydostać ciało z wody, czy będzie musiała się tego podjąć za kilka godzin grupa lokalnych nurków? Bossert jednak się nie poddaje. Walczy z oporem wody i bezwładnym ciałem starca, który nie daje już oznak życia. Ku jego radości udaje mu się dopłynąć do brzegu, ciągnąc ze sobą zwłoki. Błyskawicznie podbiega do nich kilku ratowników, którzy pomagają mu wyciągnąć Mengelego na brzeg.

Chwilę później znajdujący się przypadkiem w pobliżu doktor zaczyna wykonywać sztuczne oddychanie na przemian z masażem serca. Przez moment błyska iskra nadziei, bo na twarzy Mengelego zagościł ślad życia, jednak nie na długo, trwa to dosłownie ułamek sekundy. Medyk mimo to nie odpuszcza. Walka o życie trwa. Wciąż próbuje rozruszać serce, wdmuchując do płuc starca kolejne porcje powietrza. W tym czasie w pobliżu Mengelego gęstnieje tłum gapiów, chcących przyjrzeć się całemu zajściu. Ostatecznie zawiedziony lekarz pokręcił głową, dając znak, że tym razem próba reanimacji zakończyła się niepowodzeniem, na co zgromadzeni zareagowali błyskawicznie, wydając jęk rozczarowania. Ewidentnie nie takiego zakończenia się spodziewali. Jak widać, życie pisze różne scenariusze, nie zawsze kończące się happy endem…

W tym momencie znajomi Mengelego zamarli. Nie chcieli dopuścić myśli, że nie żyje. Owszem, miewał ostatnio problemy ze zdrowiem, ale dlaczego miało to od razu znaczyć, że śmierć nadejdzie tak szybko?!

O godzinie osiemnastej na plaży nie było śladów po dramatycznym zajściu. Tłum gapiów już dawno się rozszedł, pozostało jedynie ciało Mengelego, które leżało na plaży przez kilka godzin, czekając, aż zjawi się policjant. W tym czasie zwłoki „wędrowały”, przesuwane przez znajomych Mengelego, bo przypływ z godziny na godzinę pochłaniał kolejny fragment plaży. Drobne fale dawały ukojenie duszy i ciału. Spokojna tafla wody towarzyszyła Mengelemu aż do przybycia mundurowego. Ten zaś stwierdził później, że gdy dotarł na miejsce, zastał dziewczynkę trzymającą zapaloną świecę, która powtarzała: „Wujek nie żyje, wujek nie żyje”3.

Źródło cytatu: J. Ware, G. Posner, Mengele. Polowanie na Anioła Śmierci z Auschwitz, Wydawnictwo Znak, Kraków 2019, s. 361. [wróć]

Źródło cytatu: J. Ware, G. Posner, op. cit., s. 361. [wróć]

G. Posner, J. Ware, M. Berenbaum, Mengele: The Complete Story, Maryland, s. 289. [wróć]

Kim był Josef Mengele

Kim był Josef Mengele

Wielu z tych, którzy go spotkali, wspominali, że na pierwszy rzut oka był to bardzo miły człowiek. Na powitanie kłaniał się, całował kobiety w rękę, a do tego był przystojny. Włosy miał zaczesane do tyłu. Prezentował się elegancko, bardzo przyjemnie pachniał i sprawiał wrażenie kogoś serdecznego. Zresztą już w przeszłości nosił garnitury szyte na miarę. A gdy był w dobrym nastroju, pogwizdywał arie Bacha i Wagnera. Taki był właśnie Josef Mengele, SS-Hauptsturmführer, lekarz z obozu w Auschwitz, człowiek, który swoimi decyzjami skazał na śmierć bardzo wielu ludzi…

Więźniowie przywiezieni pociągiem do obozu koncentracyjnego i obozu zagłady Auschwitz-Birkenau ustawieni do selekcji na rampie wyładunkowej

Rampa, której nie da się zapomnieć

Rampa, której nie da się zapomnieć

Po wielu godzinach prawdopodobnie dojeżdżamy na miejsce. Stłoczeni w wagonie służącym do przewożenia bydła jesteśmy skrajnie wyczerpani. Tutaj zdaje się być pięćdziesiąt, a może nawet sto osób. Panuje mrok do tego stopnia, że gdy wysiadamy z wagonu, część osób nie jest w stanie otworzyć oczu, gdyż razi ich światło dzienne. Pośród nas leżą ludzie, którzy w trakcie podróży zmarli z wycieńczenia.

Esesmani drą się wniebogłosy: Raus! Raus!

Wychodzimy z wagonu kompletnie osłabieni. Jedni wymiotują, inni mdleją, reszta idzie, ciężko ciągnąc nogi po ziemi. W tym wszystkim „motywują” nas esesmani, waląc po plecach kolbami karabinów, a tych, którzy chcą dyskutować, uderzają w twarz.

Oryginalny wagon kolejowy z czasów drugiej wojny światowej. W takich „bydlęcych” wagonach Niemcy przywozili do obozu Auschwitz-Birkenau tysiące więźniów

Na rampie stoi elegancki mężczyzna. Na oko ma jakieś trzydzieści lat. Chwilę wcześniej spędził dobre pół godziny przed lustrem. Ewidentnie przykłada dużą wagę do swego wyglądu. Ciemne, gęste włosy robią wrażenie. Na wstępie krzyczy: „Lekarze i aptekarze, wystąp!”.

To on decyduje o dalszym życiu lub śmierci. Każdy musi do niego podejść. On zaś ogłosi swój wyrok. Nie używa do tego pałki jak inni lekarze. Jemu wystarczą ręka albo znaczące spojrzenie. Wskazuje kciukiem prawą albo lewą stronę.

Tak, to był właśnie Josef Mengele. I to jest ten raz, jeden z blisko osiemdziesięciu, gdy to właśnie on przyjmował transport nowych więźniów.

Jak się później dowiedzą, nierzadko człowiek ten chodził sfrustrowany. Gdy kroczył po obozie, należało na wszelki wypadek ukryć się jak najdalej, poza obszar jego wzroku. Ci, którzy nie zdążyli tego zrobić, często ginęli z jego rąk. Mengele, w białych rękawiczkach, wyciągał pistolet zza paska i bez żadnych emocji zabijał więźnia. Później spluwał na ziemię, komentując całe zajście typowym dla niego słownictwem, czyli wiązką obelg w stylu: „Co za cholerny idiota!”.

Na lewą stronę idzie zdecydowanie więcej osób. Może nawet siedemdziesiąt procent. Reszta na prawą stronę. Ci, którzy lądują po prawej stronie, mają jeszcze przed sobą życie. Tylko, co to za życie? – można by zapytać, choć wówczas nikt nie ma o tym pojęcia… Pozostała grupa idzie w kierunku budynków, na których jest napisane „Dezynfekcja”. Widząc to, więźniowie nieco się uspokajają. Wchodzą do środka, gdzie strażnicy każą im ściągnąć ubrania i powiesić je na hakach. Następnie wszyscy są kierowani w stronę pomieszczenia z napisem „Łaźnia”. „Zapewne tutaj odbywa się dezynfekcja”, myśli większość z nich. Na suficie widać coś na kształt pryszniców, z których prawdopodobnie za moment zacznie lecieć woda. Kiedy w pomieszczeniu są już wszyscy więźniowie, drzwi do „łaźni” zostają zatrzaśnięte. Po chwili oczekiwania z „pryszniców” zaczyna wydobywać się para. Więźniowie myślą, że za moment prawdopodobnie zacznie się z nich wydobywać ciepła woda. To, niestety, tylko złudzenie. Pół godziny później jest już po wszystkim. W pseudołaźni na podłodze leży nawet tysiąc, a czasem i więcej ciał.

Wentylatory chodzą bez przerwy. Kiedy esesmani mają już pewność, że „łaźnia” została wywietrzona, wpuszczają do środka ludzi, którzy ładują ciała do windy. Ta zaś wiezie do specjalnych pieców.

Ale najpierw trzeba przejrzeć zęby ofiar. Jeśli mają złote, to koniecznie trzeba je usunąć. Dopiero po tym zabiegu można wkładać ciała do pieca. Maksymalnie do jednego pieca wchodzi troje zwłok. Dwadzieścia minut później z ciał został już tylko popiół. Po człowieku ani śladu. Inaczej sprawy się miały, gdy do wymordowania była mała grupa więźniów, dajmy na to trzydzieści osób. Wówczas brano je na bok i zabijano strzałem w głowę. Nikt nie bawił się w żadne „dezynfekcje”.

Spotkanie niezbyt przypadkowe

Spotkanie niezbyt przypadkowe

Moim oczom ukazał się człowiek w podeszłym wieku. Zadbany, z daleka widoczne były jego siwe włosy. Nie namyślając się długo, postanowiłam zagaić rozmowę:

– Przepraszam, czy my się znamy?

– Nie sądzę – odburknął, naciągając głębiej kapelusz.

– No tak…

W niezbyt zatłoczonym pomieszczeniu rozbrzmiało skromne echo, które przerodziło się w kilkusekundową pauzę.

– No tak… – powtórzyłam. –Ma pan rację. W takim miejscu jak to dyskrecja jest najważniejsza.

Jego cierpliwość osiągnęła szczyt możliwości.

– Czego, do cholery, pani chce?! – jego krzyk pobrzmiewał mieszanką złości i stresu.

– Spokojnie… Nie ma się pan czego obawiać. W końcu jest pan klientem mojego zakładu – mówiąc te słowa, spojrzałam na niego zalotnie.

– Zakładu? Toż to zwykły burdel połączony z salą do jogi i medytacji!

Josef Mengele w mundurze SS, 1942 rok

W tym momencie mężczyzna nieco zbliżył się do kobiety, chcąc jej wyszeptać prosto do ucha słowa, które miały odpowiednio wybrzmieć:

– I nie sądzę, by poza tym łączyło nas cokolwiek innego.

– Skoro tak, to może przejdę do meritum, panie Helmucie Gregor…

Te słowa uderzyły w niego niczym grom z jasnego nieba. Skąd, do cholery, ta kobieta zna jedno z jego fałszywych nazwisk? I to takie, którego używał jakieś dziesięć, a może nawet piętnaście lat temu?! Zapewne takie myśli zaprzątały jego głowę w tej chwili… To zresztą musiało wywołać tylko jedną reakcję. Poczuł, jak całe ciało oblewa zimny pot. Tak długo udawało mu się ukrywać przed sprawiedliwością, a teraz, będąc w jakiejś brazylijskiej kwaterze, gdzie chciał nieco pomedytować i być może nawiązać jakąś znajomość, zaczepia go nieznajoma kobieta, która czegoś od niego chce, choć jeszcze nie wiadomo dokładnie, co to miałoby być? A może to agentka Mosadu, mająca wymierzyć sprawiedliwość? Albo kobieta, która ma go uwieść, by w odpowiednim momencie obezwładnić i przekazać w ręce izraelskich agentów? W tej chwili w głowie Mengelego kłębią się tysiące myśli. I żadna z nich nie daje mu nadziei na jakikolwiek spokój. W związku z tym postanowił brnąć dalej w wersję niefortunnej pomyłki.

– Słucham? Helmut Gregor? Chyba mnie pani z kimś pomyliła. Jestem…

Przyłożyłam mu palec do ust, by darował sobie dalszy wywód.

– Doskonale wiem, kim pan jest, Herr Josefie. Porozmawiamy na osobności, czy woli pan robić sceny w recepcji mojego skromnego lokalu?

Mężczyzna lekko skinął głową, ze zrezygnowaniem potwierdzając, że zgadza się na moją propozycję. Widząc to, wskazałam drzwi po jego prawej stronie.

– Te uchylone, na których wiszą dwa pióropusze– wyjaśniłam.

Starzec potulnie wstał z sofy, poprawił kapelusz i ruszył we wskazanym kierunku. W pomieszczeniu tliła się świeca, dająca skromne światło. Przy ścianie stało wielkie łóżko z dwiema poduszkami i kołdrą. Wszystko okrywała czerwona kapa. Obok ulokowana była niewielka komoda, a na niej olejki, służące zapewne do podgrzewania atmosfery wśród klientów. Były też okrągły dywan, ozdobiony frędzlami, jakaś replika obrazu Da Vinci i czerwona róża, nieco już zwiędnięta. Spośród tych wszystkich przedmiotów wzrok starca ciągle skupiał się na wielkim łóżku, wpatrywał się w nie bez przerwy, co zresztą dało się zauważyć.

– Proszę się tak nie wpatrywać w łóżko, nic z tego nie będzie, Herr Josefie –mówiąc to, zalotnie puściłam oko, poprawiając przy tym bluzkę, która odsłaniała sporą część wydatnych piersi.

– Usiądźmy tutaj –zadecydowałam, wskazując skromne biurko i dwa drewniane krzesła, które mężczyzna zauważył dopiero teraz.

Z obrzydzeniem i wielką niechęcią podałam mu rękę na powitanie.

– Cristina Droha, Polka o dziwnie brzmiącym nazwisku, dzień dobry.

– Ekhm… Ja się przedstawiać chyba nie muszę…

– Polowałam na pana od dawna, zresztą nie tylko ja, prawda?

Mężczyzna zareagował nerwowym śmiechem, co nie umknęło mojej uwadze.

– Na pana miejscu też bym się stresowała. Polowania na nazistów to ostatnio dość modny sport. I do tego można na tym nieźle zarobić…

Po czole Mengelego spłynął strumień potu. Czuł się gorzej, niż mógłby sobie to wyobrazić. Niepewność tego, co go za chwilę spotka, potęgowała strach. A przecież był świadkiem wielu zdecydowanie straszniejszych sytuacji. Jednak wówczas żadna z nich go nie dotyczyła – dopiero teraz dotknął tego bezpośrednio. Mimo to milczał, licząc, że rozwój sytuacji będzie lepszy, niż podpowiadał mu instynkt.

Długo nie zwlekając, kontynuowałam:

– Pewnie zastanawia się pan teraz, czego od pana chcę, prawda?

– Jakże mogłoby być inaczej, droga pani. Owszem… –ostatnie słowa wybrzmiały z tak wielkim przekąsem, że nie sposób było tego nie zauważyć.

– Przejdę do sedna, by nie trzymać pana w niepewności. Mieliśmy już okazję się spotkać. Choć nie były to tak przyjemne okoliczności jak dzisiaj… Zapewne domyśla się pan, co mam na myśli.

– Niekoniecznie. Mam grubo ponad sześćdziesiąt lat. Mogliśmy się spotkać w wielu różnych miejscach – odpowiedział Mengele, badawczo spoglądając na kobietę.

– Miejsce, z którego jest pan znany, jest właściwie tylko jedno…

– To znaczy?

– Zdaję sobie sprawę z tego, że czuje się pan teraz jak czytelnik kryminału, który jak najszybciej chce poznać zakończenie, pomijając przy tym zbędne ozdobniki.

Mężczyzna przyglądał mi się wnikliwie. Przypuszczał, że na oko mam ponad pięćdziesiątkę, choć trzeba przyznać, że poza dojrzałymi rysami twarzy takiej figury nie powstydziłaby się żadna dwudziestoparolatka. Poza tym byłam zdecydowanie inna niż tutejsze kobiety. Mam białą karnację, niepodobną do brazylijskich mulatek. Wyrwałam go z zamyślenia:

– Halo!? Czy pan mnie słucha? Chyba odpłynął pan myślami.

– Tak. Nieco tak…

– Dobrze. Niechaj będzie. A skoro tak, to powiem panu, jaki jest plan. Oficjalnie nazywam się Cristina Droha, jednak prawda jest zupełnie inna. Jestem Polką, która szczęśliwie ocalała w obozie w Auschwitz.

Mengele słysząc słowo „Auschwitz”, mocno się wzdrygnął. Jak to możliwe, że po tylu latach przeszłość zatoczyła koło i będąc na drugim końcu globu, dziesięć tysięcy kilometrów od Auschwitz, musiał spotkać swoją niedoszłą ofiarę? Nieprzypadkowo w Niemczech mawiało się, że „Gott kommt langsam, aber gewiss”1. Mengelemu zaczęły się pocić ręce. Czego może chcieć kobieta z obozu śmierci, w którym decydował o tym, kto przeżyje, jeśli nie zemsty? Odpowiedź była tak oczywista, że dalsze oczekiwanie w niepewności było zdecydowanie zbędne. Trzeba było sobie również darować bajki, że kobieta pomyliła go z kimś innym. Skoro znała jego starą przykrywkę, to pewnie wiedziała o nim zdecydowanie więcej. Widocznie na razie nie chciała odkrywać kart. Matka powtarzała mu, by zawsze milczał i słuchał uważnie, kiedy mówi do niego kobieta. Tak też właśnie zrobił.

– Nawet nie ma pan pojęcia, jak wiele razy po tym, jak ocalałam z Auschwitz, zastanawiałam się, w jaki sposób bym pana zabiła, gdybym tylko miała okazję! Proszę mi wierzyć, że tych pomysłów nie powstydziłby się żaden seryjny morderca. I proszę, po tylu latach Josef Mengele zjawia wprost w moim domu rozkoszy. Cóż za ironia losu!

Mengele jedynie odchrząknął, aby potwierdzić, że wciąż uważnie słucha, a przy tym zachowywał się, tak by nie musieć wtrącać się w ten monolog.

– Na pańskie szczęście czas leczy rany. Albo przynajmniej po części je goi, pozwalając zapomnieć chociaż na chwilę o tym, co boli. I tak było w moim przypadku. W pewnym momencie zaczęła we mnie słabnąć chęć zemsty, którą zaczęła wypierała ciekawość. Zaczęłam się zastanawiać, jak to możliwe, że człowiek może stać się takim potworem jak pan.

Cierpliwość starca sięgnęła zenitu. Miał już tego dość. W przeszłości mistrzem w wygłaszaniu monologów był Hitler. Jego przemówienia czasem trwały kilka godzin. Tyczyło się to zresztą nie tylko oficjalnych wieców, ale i mniejszych narad partyjnych. Wówczas Mengele wsłuchiwał się w każde słowo swojego przywódcy. Teraz jednak nie był w stanie wykrzesać z siebie więcej cierpliwości. Tym bardziej że nadal nie wiedział, o co chodzi tej kobiecie. Czas, by przejąć inicjatywę.

– Szanowna pani…

Mengele zaczął się zastanawiać, jak mam na imię.

– Jestem Cristina Droha.

– No właśnie. Pani Cristino… Czego konkretnie pani ode mnie chce, skoro nie zemsty?

– Chcę prawdy, szanowny panie!

– Phi! No to nie mamy o czym gadać. Wszystko, co miałem do powiedzenia, już dawno powiedziałem. Zresztą to, czego pani ode mnie oczekuje, jest dość dziwne. Na pani miejscu najmocniej na świecie pragnąłbym zemsty. Szczególnie teraz, gdy ma mnie pani na widelcu.

Kobieta pokiwała głową, dając wyraźny znak aprobaty, co jeszcze bardziej nakręciło Mengelego:

– W związku z tym proponuję, by pani jak najszybciej postarała się o broń i palnęła mi prosto w łeb. Zapewniam, że nie będę stawiał żadnego oporu. Przed tą egzekucją, jeśli to możliwe, prosiłbym jedynie o szklankę wody. Chciałbym odpowiednio nawodnić moje ciało.

W pokoju rozległ się głośny śmiech. To zaśmiała się Cristina, która tym samym dała wyraźnie do zrozumienia, co sądzi na temat pomysłu Mengelego.

– Szanowny panie Mengele! Proszę nie mierzyć wszystkich swoją miarą! Owszem, w obozie koncentracyjnym w Auschwitz zginęły miliony niewinnych ludzi. Nie znaczy to jednak, że to wyraźny znak, by pana natychmiast skazać i zabić.

– Nalegam jednak, by rozważyła pani tę propozycję.

– Herr Mengele. Czasy, kiedy pan nalegał, na szczęście już minęły. Teraz to nie pan wydaje dyspozycje. Proszę spojrzeć w tamto miejsce.

Kobieta wskazała róg sufitu. Mengele posłusznie wykonał polecenie, ale nic ciekawego tam nie było. Ot, sufit. Kiedy jednak wrócił wzrokiem do wnętrza pokoju, dostrzegł, że na stoliku pojawiła się skórzana, brązowa kabura. Kobieta bez słowa wyciągnęła jej zawartość. Dopiero wtedy jego oczom ukazał się pistolet, niemiecki glock.

Widząc to, zaśmiał się nerwowo.

– Trzeba przyznać, że działa pani błyskawicznie. Przed momentem prosiłem o śmierć i tu nagle znalazł się pistolet. No proszę…

Sztuczności śmiechu Mengelego nie da się opisać. W przeszłości udawało mu się wielokrotnie zbiec przed sprawiedliwością. Zapewne nie sądził, że może zginąć właśnie teraz. I to z rąk jakiejś Polki, której sam podrzucił pomysł o zabiciu!

– Proszę wziąć –kobieta podała Mengelemu broń– Chciał pan szybkiego rozliczenia ze swoją przeszłością, to będzie pan je miał.

Zdezorientowany starzec nieśmiało sięgnął po glocka. Za moment jego wieloletnie ucieczki przed wymiarem sprawiedliwości, życie w ukryciu, brak codziennego kontaktu z rodziną, to wszystko pójdzie na marne. Od końca życia dzieli go już tylko jeden nabój. No, chyba że…

– Niech pan się nawet nie waży celować we mnie! Taki pomysł może pan sobie od razu wybić z głowy. Jeden zły ruch i wypruję z pana flaki!

Jednak nic z tego. Kobieta jest zbyt pewna siebie, by ten numer przeszedł. Tym bardziej że trudno uciec od jej spojrzenia. Jej zielone oczy przeszywają na wylot. Wystarczy, by wzrok spotkał się z jej… W tym momencie w wąsach Josefa Mengelego pojawiają się pierwsze krople potu, a po chwili jest nim oblepione całe ciało. Sześćdziesięcioparoletni Mengele wie, że nie ma już ucieczki.

– No to jak, strzela pan czy nie? Męska decyzja!

Na twarzy starca zarysowało się zwątpienie. Chwilę temu dałby wiele, by móc jak najszybciej się zabić. Jednak gdy doszło do takiej możliwości, jego wewnętrzną odwagę osłabiły różne wątpliwości. Czy byłaby roztropna śmierć z własnych rąk? Przecież dotychczas tyle razy uciekał przed wymiarem sprawiedliwości. Zapewne i teraz będzie dobrze. Żal byłoby się zabić, gdy na horyzoncie widać szansę przetrwania.

– Pasuję. Nie zabiję się…

Dźwięk odkładanego na stół glocka odbił się w pokoju solidnym echem. Mengele wiedział, że przed nim jeszcze długa droga. Ściągnął kapelusz, położył go na brzegu biurka i oparł się o drewniane oparcie krzesła, czekając na dalszy rozwój wydarzeń.

Pan Bóg nierychliwy, ale sprawiedliwy. [wróć]

Przystojniak, który został „Aniołem Śmierci”

Przystojniak, który został „Aniołem Śmierci”

Los sponiewierał nas oboje. Ja zostałam burdelmamą, pan zaś samotnym zgredem, który szuka towarzystwa w takich przytułkach, zapewne pod przykrywką uprawiania jogi i chęci medytacji…. Zresztą, nie ma się co dziwić, że chce pan medytować. Na pana miejscu też próbowałabym zagłuszyć swoje myśli. Ale to nieważne! Co istotniejsze… Kto by pomyślał, że przetrwam piekło zgotowane przez nazistów w Auschwitz i lata później spotkam na swojej drodze jednego z architektów tego, co działo się w obozie, w którym przyszło mi przebywać.

– Czy to jest pytanie, czy co?

– A co pan taki nerwowy?! W Auschwitz był pan zdecydowanie bardziej opanowany! A teraz widzę, że na starość pojawiły się humorki.

Josef Mengele na fotografii z drugiej połowy lat 30.

– Nadal nie wiem, czego chce się pani dowiedzieć. Przejdźmy do o sedna, jeśli możemy. Chciałbym zdążyć na wieczorny seans telewizyjny Walta Disneya.

– Może pan sobie to wybić ze swojego nazistowskiego łba. Nie puszczę pana, póki nie zadam pytań, które chciałaby zadać każda pana ofiara.

– No to słucham! – odparł Josef Mengele wyraźnie zdenerwowany.

Chcąc go wyprowadzić z równowagi, jeszcze bardziej wytrzeszczyłam oczy i w skupieniu zaczęłam się przyglądać jego twarzy. Była już nieco podstarzała. Sporo było na niej zmarszczek. Jednak wąs nadal był w dobrej kondycji. Podobnie zresztą jak włosy. Siwe, ale zdrowe, nieprzetłuszczone. To tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że usiadłam naprzeciwko „Anioła Śmierci”. Nie chcąc dłużej trzymać go w niepewności, zaczęłam wreszcie mówić:

– Zachowałam w pamięci wspomnienia z czasów Auschwitz, między innymi pamiętam pana jako przystojnego mężczyznę, ubranego w perfekcyjny mundur, błyszczące buty, piękną koszulę; elegancja w każdym calu. To właśnie pan stał na rampie, gdy przyjechałam w transporcie do obozu. Na początku widziałam w panu zbawcę, gdyż wskazał mi pan drogę, która nie prowadziła do krematorium. Dopiero później dowiedziałam się, jakie czyny stoją za panem. I wie pan co? Do dzisiaj nie mogę pojąć, jak tak przystojny, a do tego, jak przypuszczam, inteligentny człowiek mógł się ich dopuścić?

– Każdy do czegoś dąży. Marzyła mi się sława, uwielbienie przez środowisko naukowe. I nadarzyła się ku temu okazja. Wtedy nie myślałem zbytnio o tym, że działam w myśl zasady: „Po trupach do celu”. Robiłem to, co wydawało mi się słuszne.

Jego odpowiedź była nad wyraz chłodna. Powiedział to wszystko w sposób pozbawiony jakichkolwiek emocji. Niczym żołnierz, który odpowiada na pytanie swojego dowódcy. Czyżby nie miał żadnych wyrzutów sumienia?

– Nie miał pan chwili zawahania?

– Arystoteles twierdził, że wszyscy ludzie z natury pragną wiedzy. I ja doskonale to czułem. To również Arystoteles przekonywał, że należy rozpocząć poznawanie od zapoznania się z ludzkim ciałem. I to chciałem czynić.

– Poza tymi dwoma cytatami za wiele o Arystotelesie pan chyba nie wie.

– Czytałem o nim, i to sporo.

– To chyba nie doczytał pan do końca. To Arystoteles stwierdził, że najniegodziwszym i najdzikszym stworzeniem jest człowiek bez poczucia moralności. To chyba o nazistach i o panu?

– Złośliwość jest oznaką inteligencji, dlatego zaczynam panią lubić. Choć znamy się zaledwie od pięciu minut.

– A jak inaczej nazwać to, co robiliście?

– No tak, owszem, moralność w działaniach nazistów odjechała na boczny tor. Zgoda.

– To zapytam inaczej. Gdyby miał pan wskazać moment, w którym stał się pan człowiekiem pozbawionym sumienia, to kiedy by to było?

– Wypraszam sobie! To pytanie z jasną tezą. Dlaczego z góry zakładamy, że byłem złym człowiekiem?

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki