Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Adolf Hitler miał wiele tajemnic. Jedna z nich ma dzisiaj dokładnie dziewięćdziesiąt sześć lat. I od dawna mieszka w Polsce! To jednak nie wszystko. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze tajemnicza liczna 18. z serią morderstw w tle. To szczera opowieść o Adolfie Hitlerze z perspektywy jego nieślubnego, a zarazem jedynego syna. Jaki wódz Trzeciej Rzeszy był prywatnie, jak to się stało, że miał dziecko i jak udało mu się przeżyć wojnę oraz ukrywać przez lata prawdziwą tożsamość? Oto sensacja, która ujrzy światło dzienne dopiero teraz… Kolejna, której patronuje poczytny autor Christopher Macht.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 201
Historia jest wielką, nie do końca odkrytą kartą. Do dzisiaj mnóstwo elementów z przeszłości jest skrzętnie przed nami skrywanych. A to dlatego że część tajnych zapisków przepadła zgodnie z wolą ich autorów, inne dokumenty zaś zaginęły przez zupełny przypadek lub są po prostu nieodkryte, nieznane… Ale istnieją też takie perełki jak ta, trzymana przez Ciebie w rękach. Opowieść, która dopiero teraz ujrzy światło dzienne. Historia opowiedziana przez jedynego syna… Adolfa Hitlera!
To, co przeczytasz na dalszych stronach, zszokuje Cię bardziej, niż mogłoby się wydawać. Za moment Twój umysł po prostu zwariuje. Nie będziesz w stanie pojąć, że ta tajemnicza osoba mogła Cię przecież minąć na ulicy albo siedzieć obok Ciebie w kawiarni czy w restauracji… Jak by tego było mało, ten człowiek prawdopodobnie nadal żyje wśród nas i ma się zupełnie dobrze…
„Historia jest pisana przez zwycięzców” – miał stwierdzić premier Wielkiej Brytanii, Winston Churchill. I trudno się z nim nie zgodzić. Przy czym wybitny polityk nie uwzględnił jednego: poza zwycięzcami są jeszcze potomkowie tych, którzy przegrali. I to właśnie jednemu z nich oddamy za moment głos…
„Syn Hitlera żył w Polsce? Wyobraź sobie, że mógł cię minąć na ulicy albo siedzieć obok ciebie w kawiarni czy w restauracji…”
Długo zastanawiałem się nad tym, od czego powinienem zacząć naszą rozmowę… –mówiąc te słowa, ostrożnie badam wzrokiem twarz starca, chcąc wyczytać z niej reakcję na to, co za chwilę powiem. Tutaj stawiam krótką pauzę, po czym kontynuuję:
– Gdybym powiedział któremukolwiek z moich znajomych, że poznam osobiście syna Adolfa Hitlera, a do tego będę mógł go pytać dosłownie o wszystko, to najpierw nikt by mi nie uwierzył, a gdybym już udowodnił, że mówię prawdę…, to pewnie każdy miałby do pana tysiąc pytań.
Starzec ciągle milczy. Jedynie co chwila przytakuje lekkim skinieniem głowy, chcąc potwierdzić, że przykuwam jego uwagę. Ja zaś łapię się na tym, że wpatrując się w jego twarz, wyobrażam sobie w nim Adolfa Hitlera. Zauważam podobieństwo w rysach twarzy. Okolice szczęki dość chude. Do tego uszy – lekko odstające, podobnie jak w przypadku Führera. Mężczyzna co prawda nie zapuścił charakterystycznego ojcowskiego wąsa, za to ma włosy zaczesane na lewo… Podobnie ma się sprawa ze wzrostem. Wyczytałem, że kanclerz Trzeciej Rzeszy miał około 1,75 metra wzrostu. Na moje oko jego syn Alojzy ma blisko 1,80 metra. Znów widać podobieństwo… Na moment zatracam się w tych rozmyślaniach.
Adolf Hitler z chłopcem nad jeziorem Hinter niedaleko Berchtesgaden. Czy równie czule traktował syna Alojzego, owoc przygody seksualnej w Gdańsku?
– Panie Cezary… – głos syna Hitlera wyrywa mnie z zamyślenia…
– Tak, tak. Już jestem. Po prostu źle się poczułem…
– Ale już lepiej?
– Tak, tak… –na rozbudzenie klepię się teatralnie po twarzy.– Wróćmy lepiej do początku rozmowy, to postawi mnie na nogi.
– Bardzo proszę.
– Zacznijmy od pańskiego imienia. Jest dość niespotykane… Dowiadywał się pan kiedyś, co oznacza imię „Alojzy”?
– Owszem. Przede wszystkim to imię ma germańskie korzenie. I oznacza kogoś mądrego, niemalże wszechwiedzącego. W imienniku wyczytałem kiedyś, że osoby noszące to imię mają silną wolę i potrafią się sprzeciwić, nawet jeśli trzeba się nie zgodzić z autorytetem. To ostatnie akurat w moim przypadku się sprawdza. Często miałem odmienne zdanie niż mój ojciec.
– To Adolf Hitler zadecydował, że będzie pan nosił imię Alojzy?
– Pytałem o to ojca kilka razy. Niestety, zawsze mnie zbywał. Tak było do momentu, w którym dowiedziałem się, jak na imię miał jego ojciec. Zawsze jakoś to przede mną ukrywał i nie chciał w ogóle dłużej rozmawiać na ten temat. Wie pan, jak miał na imię ojciec Adolfa Hitlera?
– Nie, nie mam pojęcia.
– Alois, czyli tak samo jak ja. Z tą różnicą, że nadano mi spolszczoną wersję tego imienia.
– Nadal nie wiem, do czego pan dąży.
– Już spieszę z wytłumaczeniem. W momencie, w którym odkryłem, że mam na imię tak samo jak ojciec mojego ojca, tata postanowił wreszcie mi wyjaśnić, o co w tym wszystkim chodzi. Okazało się, że Adolf kochał swoją matkę Klarę, natomiast z ojcem Aloisem już tak prosto nie było. W przeszłości dziadek miał pałać miłością do alkoholu i bić tatę pasem na goły tyłek. Nic dziwnego, że ten za nim nie przepadał…
– Nie rozumiem. To po co dali panu imię po ojcu Adolfa?
– To moja matka podjęła taką decyzję. Na świat przyszedłem 11 listopada 1924 roku w Gdańsku. Ojca przy niej wtedy nie było, bowiem wcześniej wylądował w więzieniu, gdzie miał spędzić aż pięć lat. To tam upływały mu dni w towarzystwie Rudolfa Hessa i właśnie wtedy napisał pierwszą część słynnej na cały świat księgi Mein Kampf. W tej sytuacji matka nie miała więc kontaktu z ojcem. Nie było go przy porodzie, nie widywał się też z matką w trakcie dziewięciomiesięcznego okresu ciąży, poprzedzającego moje przyjście na świat. Matka postanowiła dać mi imię po nieżyjącym dziadku Aloisie, aby w ten sposób uczynić sympatyczny gest w kierunku Adolfa Hitlera. W tamtym momencie jednak jeszcze nie miała pojęcia, że Hitler nie wspominał go dobrze. Trudno się dziwić. Z Adolfem nie znała się tak dobrze, jak mogłoby się wszystkim wydawać…
– Jak zareagował Adolf Hitler, gdy dowiedział się, że jego syn będzie nosił imię nielubianego przez niego ojca?
– Wywiązała się z tego jedna wielka awantura. Tamtego dnia ojciec Adolf wpadł podobno w taką wściekłość, że ze złości walił pięścią w stół – tak mocno, że kawałek drewnianego blatu pękł prawie na pół. Nie docierało do niego, że jego syn będzie nosił imię człowieka, który wyrządził mu tak wiele krzywdy.
– Uporządkujmy fakty… Urodził się pan w 1924 roku w Gdańsku…
– Zgadza się.
– Kiedy zatem Adolf Hitler zobaczył pana po raz pierwszy?
– Nieprędko… Prawdę mówiąc, w ogóle mną się nie interesował, bo nie wiedział, że istnieję albo nie chciał tego wiedzieć… Matka pisała do niego listy, niestety na żaden nie dostała odpowiedzi. W tym czasie dorastałem, nie mając pojęcia, kto jest moim ojcem.
– Nie zastanawiał się pan, dlaczego inne dzieci mają mamę i tatę, a pan ma tylko mamę? Nie dopytywał pan o to swojej matki?
– Z opowieści babki wiem, że zapytałem o to raz czy drugi. Miałem wtedy kilka lat. Matka podobno wówczas stwierdziła, że ojciec zginął w trakcie wojny…
– Zaraz, zaraz. Pierwsza wojna światowa trwała w latach 1914–1918, a pan urodził się sześć lat po jej zakończeniu, i to w grudniu, co powinno oznaczać, że został pan spłodzony w 1924 roku, czyli mniej więcej sześć lat po rzekomej śmierci ojca na wojnie.
– No tak, no tak. Ale czy pan myśli, że kilkuletnie dziecko zastanawia się nad takimi szczegółami? Od wielu lat wpaja się dzieciom bzdury, na przykład że przynosi je bocian i wrzuca rodzicom przez komin, anioł z nieba pod ukrytą peleryną albo że noworodki znajduje się w kapuście. Skoro tak, to nie powinien pan ode mnie wymagać, bym jako małe dziecko prowadził tak zaawansowane rozmyślania na temat swojego ojca.
– Spokojnie, panie Alojzy… Ja tylko głośno myślałem…
– Rozumiem! A co do mnie, to dalsza historia jest taka, że dorastam na przedmieściach Gdańska, nieświadomy tego, że mój ojciec żyje, tym bardziej nie mając pojęcia, kim on jest. Matka zaś nie ustaje w działaniach, by Adolf Hitler dowiedział się o tym, że spłodził potomka. W tym celu śle do niego kolejne listy i prosi, by wziął mnie pod opiekę. Przełom następuje w 1932 roku. Wtedy właśnie, na początku kwietnia, mama otrzymuje wiadomość, z której wynika, że Hitler spotka się z nią 9 kwietnia 1932 roku, bowiem tego dnia ma zawitać na chwilę do Gdańska, na lotnisko we Wrzeszczu, gdzie będzie miał międzylądowanie. Dopiero później dowiem się, że Hitler tego dnia nie chciał odwiedzić Wolnego Miasta Gdańska, bo stwierdził, że zrobi to dopiero w momencie, gdy Gdańsk stanie się niemiecki!
– W 1932 roku ma pan osiem lat…
– Tak. Ojciec Adolf widocznie uznał, że skoro ktoś pisze do niego listy, nieustannie od ośmiu lat, to w końcu warto się spotkać i wyjaśnić wątpliwości, porozmawiać. Z opowieści matki wiem, że doszło do tego spotkania. Matka kilka dni wcześniej rozpoczęła przygotowania, chcąc wypaść jak najlepiej. To strach przed tym, że zostanie uznana za wariatkę czy oszustkę, popchnął ją do tego, by ważyć słowa i przekazać Hitlerowi wieść o tym, że ma syna, w sposób, który nie wprawi go w furię. Już sama myśl o tym spotkaniu ją stresowała, ale też podniecała.
– „Podniecała”?
– No tak. W 1932 roku Hitler jest już przecież wziętym politykiem; 13 marca 1932 roku, w pierwszej turze niemieckich wyborów prezydenckich zdobył 30 procent głosów poparcia. W drugiej turze, która odbyła się 10 kwietnia, czyli dzień po spotkaniu z moją matką, poprawił swój wynik, zdobywając 37 procent, zajmując drugie miejsce po prezydencie Hindenburgu. Poza tym spójrzmy tak po ludzku. U mojej matki musiały wrócić dawne wspomnienia, bo przecież zostałem spłodzony w efekcie spontanicznego przygodnego romansu. Ale o tym innym razem. Właśnie! À propos wieczoru. Jest już późno. Wystarczy już na dzisiaj. Zobaczmy się jutro o tej samej porze, w tym samym miejscu, zgoda?
Komisarz Cezary Broke przytaknął ruchem głowy, podobnie jak Alojzy, syn jednego z największych zbrodniarzy w historii.
Musimy cofnąć się o kilka tygodni, by przed dalszą rozmową wyjaśnić, jak do niej doszło… Wskazówki zegara wskazują godzinę 14:25. To znak, że do odjazdu pociągu pozostało jeszcze równo 120 minut. Punktualnie o 16:25 z peronu czwartego ma ruszyć pociąg Pendolino relacji Warszawa Centralna–Kołobrzeg. Pociąg produkcji włoskiej o nazwie, która przetłumaczona na język polski oznacza „wahadełko”…
Nie namyślając się długo, mężczyzna wrzuca do pobliskiego dworcowego luku bagażowego pięć złotych. Zaraz potem otwierają się przed nimi drzwiczki do schowka, w którym lokuje swoją torbę. Starzec przekręca włożony w zamek klucz, wyciąga go i nieco anemicznym ruchem chowa go w lewej kieszeni spodni…
Tylko on wiedział, z czym kojarzy mu się Warszawa. Wszyscy ciągle gdzieś się spieszą, jak nie na autobus, to na zielone światło. Każdy wgapiony w swój ekran, nikt nie ma czasu i ochoty na spokojny oddech. Do tego wokół sami krawaciarze, nieustannie rozmawiający przez komórki, wierząc, że tymi cudownymi rozmowami zmienią świat albo przynajmniej swoje życie.
Adolf Hitler lubił fotografować się z dziećmi, pozując na ojca wszystkich Niemców
Ale teraz, na szczęście, pozostało mu wypełnić kolejne dwie godziny czynnością, która sprawi mu radość. Zresztą… Później wcale nie będzie gorzej. Jakimś cudem udało mu się kupić bilet w przedziale zwanym Strefą Ciszy. W końcu nie będzie musiał przez całą drogę słuchać ciągłych rozmów przez telefon, których po kilkudniowej wizycie w stolicy miał serdecznie dość.
Na zegarze wybiła 14:30. Spojrzał na plan rozkładu warszawskiego Dworca Centralnego. Szczęśliwym trafem w pobliżu była zarówno jego ulubiona kawiarnia, jak i dwa salony z książkami – Empik i Świat Książki. Mężczyzna szybko dopił kawę i mimo solidnego wieku żwawym krokiem ruszył w ich stronę.
W Empiku kłębił się tłum. Wszyscy w bawełnianych maseczkach. Kilka osób tłoczyło się przy literaturze faktu, jakiś mocno przystrzyżony kark przeglądał prasę dla „pakersów”, a regał z historią był okupowany przed dwie urodziwe kobiety. Ten widok dawał jasno do zrozumienia, w którą stronę powinien był się udać. Jego dzisiejsza podróż miała trwać dobre kilka godzin. To doskonały czas, by pochłonąć jedną lub – w sprzyjających okolicznościach – nawet dwie książki.
Na regale książkowym wybór był dość spory. Jednak jego szczególnie uwagę przykuła pewna seria z człowiekiem, którego wąs znał cały świat. Spokojnym ruchem starzec złapał pierwszą książkę. Spowiedź Hitlera. Szczera rozmowa z Żydem – tytuł bił po oczach. Obok leżał inny egzemplarz: Spowiedź Ewy Braun. W cieniu Hitlera. Mężczyzna zaczął naprędce czytać na zmianę obie książki, łapczywie chłonąc kolejne zdania. W tym momencie nikt nie musiał go już do niczego przekonywać. Wziął pod pachę oba tytuły i ruszył w stronę nieco przydługiej kolejki do kasy.
Chwilę później zajadał się czymś, co w stolicy jest nazywane „lunchem”, a w innych częściach kraju to po prostu obiad. Zresztą, mniejsza o to. Facet z prędkością bolidu Formuły 1 pochłaniał ze swojego talerza zestaw surówek, mocno przypieczonego schabowego i lekko podsmażone ziemniaki. Zegarek jasno twierdził, że jest jeszcze czas na herbatę, z racji tego, że do odjazdu pociągu zostało jakieś czterdzieści minut…
Trzydzieści osiem minut później starzec siedział we wskazanym wagonie, na miejscu oznaczonym na bilecie. Kończył właśnie przeglądać katalog z nowościami książkowymi. Miał już go odłożyć, gdy na ostatniej stronie zauważył dość zwięzłą adnotację. Krótki tekst nabazgrany niebieskim piórem sprawił, że jego ciało przeszył zimny pot. Starzec miał nadzieję, że coś mu się przewidziało. Spojrzał w zabrudzone okno z nadzieją, że gdy jeszcze raz spojrzy na ostatnią stronę katalogu, wówczas napisu już tam nie będzie. Mylił się. Ten cholerny tekst nadal tam był. „Wysiądź z pociągu. Inaczej stanie się coś złego”. – słowa odbijały się w jego głowie niczym echo w wielkiej studni, które powtarza każde wypowiedziane słowo. „Wysiądź z pociągu. Inaczej stanie się coś złego”. Co to ma być?!
Do odjazdu pozostała minuta. W zasięgu wzroku starca pojawił się czterdziestoletni konduktor. Starzec zaś musiał podjąć decyzję. Wysiąść czy nie? Po co wysiadać? Pewnie to jakaś pomyłka. Przecież wziąłem dowolny katalog, a to wszystko musiało być zbiegiem okoliczności, prawda? A co, jeśli tu nic nie jest przypadkowe? Konduktor zagwizdał, starzec zaś wrzucił katalog do śmietnika z nadzieją, że zapomni o nim jak najszybciej.
Kolejne kilka godzin upłynęło mu pod znakiem lektury świeżo zakupionych książek, przerywanej rytmicznym stukotem kół. Dopiero gdy pociąg dojeżdżał do Koszalina, na wyświetlaczu jego telefonu pojawiło się zdjęcie jego młodszej o 20 lat żony.
Czy ona zwariowała? Wie doskonale, że jadę w przedziale Strefa Ciszy i nie mogę rozmawiać przez telefon! – pomyślał rozwścieczony.
– „Napisz, na Boga!” – wysłał jej SMS-a.
Ledwo zdążył kliknąć przycisk „wyślij”, a już przyszła odpowiedź: „Odezwij się. To pilne!”.
Serce starca zaczęło bić zdecydowanie szybciej. Dopiero teraz przypomniał mu się ten przeklęty katalog książek. Zaczął się nawet zastanawiać, czy dobrze zrobił, że nie posłuchał zawartej w nim rady… Odłożył lekturę na bok i wyszedł z przedziału, by oddzwonić do żony. Chwilę później wiadomość otrzymana od żony zmroziła go do cna.
– Nasz… Edward… Nasz kot Edward nie żyje… – głos małżonki mówił jasno, że to nie są żarty.
– …ktoś go zamordował. I jeszcze się podpisał… – kobieta wybuchła płaczem.
– Spokojnie. Uspokój się! – Starzec próbował podtrzymać ją na duchu, po czym dopytał: – Jak to się podpisał? O co chodzi? Wytłumacz mi, nic nie rozumiem.
– Przyjedziesz, to sam zobaczysz… Dla mnie to jest chore!
– Ale poczekaj, co jest tam napisane? – mężczyzna nie dawał za wygraną.
– Niewiele. Liczba…
– Jaka?
– Osiemnaście…
– Szlag by to! – Takie słowa z jego ust padały bardzo rzadko. Tym razem jednak starzec nie wytrzymał. Śmierć bliskiej istoty to była ostatnia rzecz, o której chciał usłyszeć. I do tego ta cholerna zagadka, liczba osiemnaście!
Jeszcze tego samego dnia mężczyzna stawił się na komisariacie policji. Przyjął go wysoki blondyn z niebieskimi oczami, niejaki Cezary Broke. W odczuciu starca policjant niezbyt przejął się zamordowaniem kota. Bardziej zaciekawiła go liczba osiemnaście.
Komisarz Broke w trakcie spotkania przekonywał, że nie ma się czym martwić, a jedynie uzbroić w cierpliwość. Wspomniał nawet, by zapamiętał inną liczbę – 95 procent – wskaźnik wykrywalności zabójstw w Polsce. Dlatego trzeba być optymistą; cierpliwym optymistą.
– Na pewno złapiemy morderców kota Edwarda – przekonywał.
***
Tydzień później do starca dociera kolejna przerażająca informacja. Telefon z Berlina informuje o tym, że jego wnuk został zamordowany. Starzec świadomie nie chce łączyć tego zabójstwa ze śmiercią kota. Jednak nie ma wyboru, gdy okazuje się, że w trakcie oględzin ciała w prosektorium niemieccy gliniarze wykryli na ciele zabitego wnuka symbol w postaci wypalonych drobnych kropek. Łącznie jest ich osiemnaście…
***
Równo miesiąc po dniu, w którym nieznany sprawca zamordował kota Edwarda, starzec nie zastaje w domu żony. Nie przejmuje się tym zbytnio, bowiem przypuszcza, że kobieta wyszła na wieczorne zakupy. Pierwsze objawy niepokoju pojawiają się około północy. Mężczyzna stara się zachować spokój. Dopiero rano postanawia iść na policję. W komisariacie zbudowanym z przepięknej czerwonej cegły ponownie wita go twarz komisarza Brokego. Ten zaś po raz kolejny przekonuje, by starzec uzbroił się w cierpliwość, bowiem zwykle zaginione osoby odnajdują się po kilkudziesięciu godzinach. Cierpliwy optymista…
– Może gdzieś zabalowała, poszła w tango z koleżankami, no wie pan – zagaduje gliniarz.
– Co powinienem teraz zrobić? – pyta zrezygnowany i zatroskany Alojzy.
– Niech pan wróci do domu, weźmie coś na ukojenie nerwów i po prostu czeka. Dzisiaj mamy wtorek. Jeśli do wieczora się nie zjawi, proszę podejść do mnie jeszcze raz. Spiszemy wtedy protokół i zrobię wszystko, co w mojej mocy, by odnaleźć pańską żonę.
– Bardzo dziękuję panie komisarzu… – starzec starał się zachować serdeczność w głosie, podczas gdy w myślach gotowało się: – Jak zwykle każą czekać! Co to ma być? To jakaś kpina… Oszaleję!
Alojzy nie lubił kierować się w życiu nerwami i gniewem. Wiedział, że zwykle nie przynoszą one dobrego rezultatu, że lepiej być miłym i wyrozumiałym dla innych. Przygnębiony mężczyzna wziął więc skórzaną teczkę pod pachę i kulejąc wrócił do domu. Dotychczas intuicja zbytnio go nie zawodziła. Niemalże zawsze czuł, gdy miało się dziać coś złego. Tak było i tym razem. Ciągle przed oczami stawały mu dramatyczne wizje z żoną w roli głównej. Mężczyzna mieszkał w Kołobrzegu w starej kamienicy przy ulicy Giełdowej; niedaleko kina Wybrzeże i firmowego sklepu lokalnego producenta galaretek w czekoladzie. Tam też w jego wyobraźni działy się sceny rodem prosto z thrillera. Jego dom nie był już dla niego oazą bezpieczeństwa… Nie, kiedy ginęli jego najbliżsi…
W staroświeckiej windzie wybrał przycisk prowadzący na czwarte piętro, po czym mocno zdezelowany mechanizm ruszył do góry. Ta podróż trwała wieczność. Czuł, że z każdym kolejnym piętrem zbliża się do momentu, którego nigdy nie chciałby dożyć. W końcu winda dojechała na czwarte piętro. Pewnym krokiem opuścił ciasne pomieszczenie i udał się w głąb korytarza. Zwinnym ruchem włożył długi klucz do górnego zamka drzwi wejściowych, po czym wszedł do mieszkania. Serce biło mu jak oszalałe. W środku nie zauważył jednak nic szczególnego. Panował mrok. Dopiero włącznik umieszczony na prawej ścianie oświecił pomieszczenie. Nadal jednak nic się nie wydarzyło. Mężczyzna poczuł ulgę, choć nadal targał nim wewnętrzny niepokój. Szybko zdał sobie sprawę, że nie słyszy, by ktoś przebywał w domu. To oznaczało jedno…
– Czyli jednak nie wróciła. A niech to! – pomyślał.
Po pomarszczonych plecach od kilku chwil lał się pot. Alojzy stresował się przez całą drogę do domu. Jego nerwy były aż tak nadwerężone, że jego odświętną koszulę można było teraz dosłownie wykręcać z tej nieprzyjemnie lepkiej cieczy. Dlatego też nadszedł czas na to, by ochłonąć. Starzec postanowił wziąć szybką kąpiel, choć wiedział, że nigdzie nie musi się spieszyć. Musi czekać, być może bardzo długo. Ten dzień i tak będzie mu się niemiłosiernie dłużył. Co miał do roboty? Nic. Poza byciem cierpliwym optymistą…
Alojzy Dawis urodził się w Wolnym Mieście Gdańsku, w którym również aktywnie działali narodowi socjaliści - na fotografii przemarsz gdańskich bojówek SA w marcu 1931 roku
Zmasakrowane ciało żony leżało w wannie, wypełnionej po brzegi czerwoną cieczą. Kobieta musiała stracić sporo krwi, nim ostatecznie jej serce przestało bić… Gdyby nie charakterystyczna obrączka na jej prawym serdecznym palcu, identyfikacja ciała nie byłaby taka prosta. Z pięknej twarzy żony nie zostało właściwie nic pięknego. To był widok, który na długo zapadnie w jego pamięci.
***
– Imię i nazwisko?
– Alojzy Dawis.
– Rok i miejsce urodzenia?
– Gdańsk, 1924 rok.
– Imię matki i ojca?
– Matka: Janina; imię ojca nieznane.
– Dziękuję. Skończyłem pisać tę formalną część protokołu. Teraz przejdziemy do rzeczy. – Głos komisarza brzmiał dzisiaj szczególnie oschle.
Starzec jedynie skinął głową. Opowiedział następnie o tym, co się zdarzyło, nie przynosząc policjantowi żadnego tropu czy domysłu, dlaczego zamordowano jego żonę. Starzec też nie był w stanie wskazać, kto mógł to zrobić i kiedy. Jego opowieść była dokładna i szczegółowa na tyle, ile pamiętał. Jednak nic z tego… Na najważniejsze zagadnienia nie było odpowiedzi i wyjaśnień. Gliniarz zaczął więc zadawać mu dodatkowe pytania, licząc na to, że w rozmowie z mężczyzną uda mu się wpaść na jakiś ślad. Niestety, pan w podeszłym wieku milczał niczym zamknięty krąg…
Adolf Hitler podziwia panoramę Alp. Jego inicjały „AH”, jako pierwsza i ósma litera alfabetu, składają się w liczbę 18
– Słuchajcie, obywatelu Dawis. Wiem, że to, co wydarzyło się w ostatnim czasie, mocno pana dotknęło. I ja to rozumiem, zgoda, jak swoją matkę kocham! Ale jeśli nadal będzie pan milczał i nic więcej z siebie pan nie wydusi, to nie zrobimy kroku naprzód w naszym śledztwie.
– Ale co wy możecie?! Zabito mi kota, wnuka, a teraz jeszcze żonę. Mieliście trzy szanse, by zapobiec tym tragediom. Nie skorzystaliście z żadnej z nich. Dziwi się mi pan, że milczę? Straciłem wszystko!
– Postawmy sprawę jasno. Przed nami jest… – komisarz Broke zawiesił na chwilę głos.– Przed nami jest czwarta szansa. Jeśli nie zacznie pan z nami współpracować, to obawiam się, że za kilka dni może pan dołączyć do grona swoich najbliższych.
– Słucham?! Pan mi grozi, panie komisarzu?
– Nie. Raczej, jak by to powiedzieć… dobrze radzę.
– A skąd pan wie, że te trzy morderstwa były ze sobą powiązane? Kot i wnuk co prawda mieli wypalone przesłanie, o czym panu już wspomniałem, ale co z żoną?
– Właśnie do tego chciałem dojść… Otóż pańska żona na prawym obojczyku miała wypalony znak w kształcie cyfr X V I I I. Niedawno dostałem protokół z oględzin… Wie pan, co to może znaczyć?
– Ech… – westchnął podłamany starzec. – To może znaczyć tyle, że mamy wspólny mianownik. Kot miał wypaloną liczbę osiemnaście, pisaną cyframi arabskimi – „18”. Wnuczek miał wypalone osiemnaście kropek, a symbol „XVIII” to nic innego jak osiemnaście zapisane cyframi rzymskimi.
– Brawo! Ma pan tę samą wiedzę co ja.
– Super! Czyli powinienem się w zasadzie cieszyć, tak?! – rzekł ironicznie starzec, nie mogąc opanować wewnętrznej goryczy.
– Tak między nami, panie Dawis… Albo zaczniemy współpracować, albo efektów tej współpracy nie będzie. Chcę panu pomóc.
– Pomóc, powiada pan?! Tak samo, jak pomógł mi pan przy poprzednich trzech ofiarach? Ani kot, ani wnuk, ani tym bardziej żona nie żyją. I to się raczej nie zmieni, prawda?
Komisarz przecząco pokiwał głową.
Starzec przeszedł do ataku. Nie wytrzymał. Czuł się tak bezsilny, że nerwy owładnęły go w mgnieniu oka, co rzadko mu się zdarzało…
– Nie widzę sensu, byśmy kontynuowali naszą rozmowę, panie komisarzu. Jeśli nie ma pan do mnie więcej pytań, to chętnie już sobie pójdę. Jak pan się domyśla, nie jestem teraz w nastroju ani na wspominki, ani na rozmyślania.
– Panie Dawis, powiem bez ogródek. Jeśli nie chce pan współpracować, to śmiem twierdzić, że to pan zabił te wszystkie osoby. Zatem w związku z podejrzeniem popełnienia morderstwa będę musiał pana zamknąć w areszcie. Może wtedy, zupełnie przypadkiem, okaże się, że ma pan lepszą pamięć, niż się tego spodziewa.
– Czy pan do reszty zwariował? Dziewięćdziesięciolatka chce pan zamykać?! Na Boga!
– No, wie pan… Chyba nie będę miał innego wyjścia… – komisarz czuł, że ryba powoli połknęła haczyk.
– No dobrze – starzec westchnął głęboko. – Zrobimy tak. Ja postaram się odpowiedzieć na pana pytania, a pan puści mnie wolno, i to jeszcze dziś. W porządku?!
Dalszego obrotu sprawy nikt się nie spodziewał. Ani starzec, ani komisarz nie sądzili, że kolejne wydarzenia tak zmienią ich życie…
***
– Podsumowując. –Komisarz wyraźnie zbity z tonu, podrapał się po resztce swoich włosów i kontynuował.– Zajmuje się pan ściganiem rodzin zbiegłych nazistów, tak?
– Zgadza się.
– W trakcie wojny posiadał pan dokumenty na nazwisko Dawis, ale także podawał, że nazywa się Hitler?
– To prawda.
– Pozwoli pan, że się upewnię. –Ton głosu komisarza znacznie się zmienił. Pewność siebie i nuta arogancji zniknęły. Zamiast tego można było wyczuć lekkie przerażenie i niedowierzanie.– Pańskie wcześniejsze nazwisko to Hitler, choć nigdy nie miał pan go w papierach, ponieważ pańska matka nie… –Tu komisarz postawił pauzę, bo miał problem z wypowiedzeniem kolejnych słów… –Ponieważ pańska matka nie sformalizowała tego związku?
– Owszem.
– Proszę wybaczyć, ale muszę o to zapytać. Czy pan ma coś wspólnego, hm, jak by o to zapytać… Czy ma pan coś wspólnego z Adolfem Hitlerem?
Starzec wybuchł śmiechem.
– Mam – krótko odpowiedział Alojzy. – Ale o tym może innym razem… Najpierw chciałbym, byśmy wyjaśnili, co wspólnego z moją rodziną ma liczba osiemnaście, która znalazła się na ciałach wszystkich ofiar…
– Niech pan nie myśli, że nic w sprawie nie zrobiłem. Ta liczba nie dawała mi spokoju. Dlatego już wcześniej pogrzebałem co nieco w Internecie. I chyba już wiem. Tym bardziej że pan miał na nazwisko Hitler. Mianowicie liczba osiemnaście jest zaliczana do symboliki nazistowskiej. Jeden oznacza pierwszą literę alfabetu, czyli…
– „A”!
– To prawda –odpowiedział dumny jak paw komisarz Broke.
– A ósma litera alfabetu to „H”. Czyli osiemnastka oznacza „AH” – inicjały Adolfa Hitlera… – wydedukował na głos starzec.
– Ma pan rację.
– Gorszej informacji otrzymać nie mogłem.
– Co chce pan przez to powiedzieć?
– To pewnie oznacza, że neonaziści powrócili. Wygląda na to, że zabijają kolejne bliskie mi osoby, dając jasny sygnał, bym zaprzestał działalności i przestał poszukiwać rodzin zbiegłych nazistów. Mam dać im spokój. Widocznie został już na mnie wydany ostateczny wyrok śmierci…
– Że jak, przepraszam bardzo? –komisarz Broke zaczął się w tym wszystkim gubić…
– Tak jak panu wcześniej mówiłem, na co dzień zajmuję się tropieniem rodzin zbiegłych nazistów. Można powiedzieć, że poniekąd robię to w ramach wewnętrznego samooczyszczenia. Już kiedyś otrzymywałem sygnały, by z tego zrezygnować. Jednak byłem uparty, a przestrogi czy nakazy w sprawie rezygnacji nie były tak dotkliwe jak ten. A teraz?
Starzec spojrzał na swoje zniszczone ręce i zaczął obgryzać paznokcie, po czym kontynuował:
– Decyzja widocznie zapadła. W ciągu kilku dni może się pan spodziewać, że znajdzie mnie pan martwego. Na czole będę miał pewnie wypaloną osiemnastkę. Jedyne, czego nie jestem pewien, to forma. Może to będzie osiemnaście swastyk, a może pójdą na łatwiznę i wybiorą dokładnie tyle kropek. Jedno jest dla mnie pewne: moje dni najwyraźniej są policzone.
Oczy policjanta były rozbiegane, a twarz stała się zupełnie blada, wręcz przezroczysta. Mężczyzna nie miał w zwyczaju tracić opanowania. Tym razem było jednak zupełnie inaczej. W swoim życiu zawodowym miał wiele beznadziejnych przypadków, ale ten nawet się nie umywał do wszystkich innych. Starzec o tym wszystkim mówił z taką pewnością siebie, że nawet on, stary wyjadacz policyjnych sal przesłuchań, nie miał większych wątpliwości co do tego, że przesłuchiwany mówi prawdę. Pozostawało mu jedynie się domyślać, dlaczego po wojnie w ramach – jak to sam określił – „samooczyszczenia” ścigał rodziny zbiegłych nazistów. Co gorsza, komisarz niewiele mógł mu zaoferować. Opanował go wisielczy humor. Miał już nawet zażartować, by nieco rozluźnić tę napiętą atmosferę, że w tej sytuacji, cytując słowa piosenki Perfektu: „Niewiele ci mogę dać”. Ale to byłoby zbyt banalne, wręcz może prostackie…
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki