Spowiedź syna Hitlera - Christopher Macht - ebook + książka

Spowiedź syna Hitlera ebook

Christopher Macht

3,7

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Adolf Hitler miał wiele tajemnic. Jedna z nich ma dzisiaj dokładnie dziewięćdziesiąt sześć lat. I od dawna mieszka w Polsce! To jednak nie wszystko. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze tajemnicza liczna 18. z serią morderstw w tle. To szczera opowieść o Adolfie Hitlerze z perspektywy jego nieślubnego, a zarazem jedynego syna. Jaki wódz Trzeciej Rzeszy był prywatnie, jak to się stało, że miał dziecko i jak udało mu się przeżyć wojnę oraz ukrywać przez lata prawdziwą tożsamość? Oto sensacja, która ujrzy światło dzienne dopiero teraz… Kolejna, której patronuje poczytny autor Christopher Macht.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 201

Oceny
3,7 (9 ocen)
4
1
2
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MILAGREEN

Z braku laku…

Dziwna, nie szczera... Trudno mi ją ocenić
00
kpyziapl

Nie oderwiesz się od lektury

Byłem nastawiony sceptycznie, a tu miłe zaskoczenie. Polecam!
00

Popularność




Wstęp

Histo­ria jest wielką, nie do końca odkrytą kartą. Do dzi­siaj mnó­stwo ele­men­tów z prze­szło­ści jest skrzęt­nie przed nami skry­wa­nych. A to dla­tego że część taj­nych zapi­sków prze­pa­dła zgod­nie z wolą ich auto­rów, inne doku­menty zaś zagi­nęły przez zupełny przy­pa­dek lub są po pro­stu nie­od­kryte, nie­znane… Ale ist­nieją też takie perełki jak ta, trzy­mana przez Cie­bie w rękach. Opo­wieść, która dopiero teraz ujrzy świa­tło dzienne. Histo­ria opo­wie­dziana przez jedy­nego syna… Adolfa Hitlera!

To, co prze­czy­tasz na dal­szych stro­nach, zszo­kuje Cię bar­dziej, niż mogłoby się wyda­wać. Za moment Twój umysł po pro­stu zwa­riuje. Nie będziesz w sta­nie pojąć, że ta tajem­ni­cza osoba mogła Cię prze­cież minąć na ulicy albo sie­dzieć obok Cie­bie w kawiarni czy w restau­ra­cji… Jak by tego było mało, ten czło­wiek praw­do­po­dob­nie na­dal żyje wśród nas i ma się zupeł­nie dobrze…

„Histo­ria jest pisana przez zwy­cięz­ców” – miał stwier­dzić pre­mier Wiel­kiej Bry­ta­nii, Win­ston Chur­chill. I trudno się z nim nie zgo­dzić. Przy czym wybitny poli­tyk nie uwzględ­nił jed­nego: poza zwy­cięz­cami są jesz­cze potom­ko­wie tych, któ­rzy prze­grali. I to wła­śnie jed­nemu z nich oddamy za moment głos…

„Syn Hitlera żył w Pol­sce? Wyobraź sobie, że mógł cię minąć na ulicy albo sie­dzieć obok cie­bie w kawiarni czy w restau­ra­cji…”

Alojzy, syn Adolfa. Adolfa Hitlera…

Długo zasta­na­wia­łem się nad tym, od czego powi­nie­nem zacząć naszą roz­mowę… –mówiąc te słowa, ostroż­nie badam wzro­kiem twarz starca, chcąc wyczy­tać z niej reak­cję na to, co za chwilę powiem. Tutaj sta­wiam krótką pauzę, po czym kon­ty­nu­uję:

– Gdy­bym powie­dział któ­re­mu­kol­wiek z moich zna­jo­mych, że poznam oso­bi­ście syna Adolfa Hitlera, a do tego będę mógł go pytać dosłow­nie o wszystko, to naj­pierw nikt by mi nie uwie­rzył, a gdy­bym już udo­wod­nił, że mówię prawdę…, to pew­nie każdy miałby do pana tysiąc pytań.

Sta­rzec cią­gle mil­czy. Jedy­nie co chwila przy­ta­kuje lek­kim ski­nie­niem głowy, chcąc potwier­dzić, że przy­ku­wam jego uwagę. Ja zaś łapię się na tym, że wpa­tru­jąc się w jego twarz, wyobra­żam sobie w nim Adolfa Hitlera. Zauwa­żam podo­bień­stwo w rysach twa­rzy. Oko­lice szczęki dość chude. Do tego uszy – lekko odsta­jące, podob­nie jak w przy­padku Führera. Męż­czy­zna co prawda nie zapu­ścił cha­rak­te­ry­stycz­nego ojcow­skiego wąsa, za to ma włosy zacze­sane na lewo… Podob­nie ma się sprawa ze wzro­stem. Wyczy­ta­łem, że kanc­lerz Trze­ciej Rze­szy miał około 1,75 metra wzro­stu. Na moje oko jego syn Alojzy ma bli­sko 1,80 metra. Znów widać podo­bień­stwo… Na moment zatra­cam się w tych roz­my­śla­niach.

Adolf Hitler z chłop­cem nad jezio­rem Hin­ter nie­da­leko Berch­tes­ga­den. Czy rów­nie czule trak­to­wał syna Aloj­zego, owoc przy­gody sek­su­al­nej w Gdań­sku?

– Panie Cezary… – głos syna Hitlera wyrywa mnie z zamy­śle­nia…

– Tak, tak. Już jestem. Po pro­stu źle się poczu­łem…

– Ale już lepiej?

– Tak, tak… –na roz­bu­dze­nie kle­pię się teatral­nie po twa­rzy.– Wróćmy lepiej do początku roz­mowy, to postawi mnie na nogi.

– Bar­dzo pro­szę.

– Zacznijmy od pań­skiego imie­nia. Jest dość nie­spo­ty­kane… Dowia­dy­wał się pan kie­dyś, co ozna­cza imię „Alojzy”?

– Ow­szem. Przede wszyst­kim to imię ma ger­mań­skie korze­nie. I ozna­cza kogoś mądrego, nie­malże wszech­wie­dzą­cego. W imien­niku wyczy­ta­łem kie­dyś, że osoby noszące to imię mają silną wolę i potra­fią się sprze­ci­wić, nawet jeśli trzeba się nie zgo­dzić z auto­ry­te­tem. To ostat­nie aku­rat w moim przy­padku się spraw­dza. Czę­sto mia­łem odmienne zda­nie niż mój ojciec.

– To Adolf Hitler zade­cy­do­wał, że będzie pan nosił imię Alojzy?

– Pyta­łem o to ojca kilka razy. Nie­stety, zawsze mnie zby­wał. Tak było do momentu, w któ­rym dowie­dzia­łem się, jak na imię miał jego ojciec. Zawsze jakoś to przede mną ukry­wał i nie chciał w ogóle dłu­żej roz­ma­wiać na ten temat. Wie pan, jak miał na imię ojciec Adolfa Hitlera?

– Nie, nie mam poję­cia.

– Alois, czyli tak samo jak ja. Z tą róż­nicą, że nadano mi spo­lsz­czoną wer­sję tego imie­nia.

– Na­dal nie wiem, do czego pan dąży.

– Już spie­szę z wytłu­ma­cze­niem. W momen­cie, w któ­rym odkry­łem, że mam na imię tak samo jak ojciec mojego ojca, tata posta­no­wił wresz­cie mi wyja­śnić, o co w tym wszyst­kim cho­dzi. Oka­zało się, że Adolf kochał swoją matkę Klarę, nato­miast z ojcem Alo­isem już tak pro­sto nie było. W prze­szło­ści dzia­dek miał pałać miło­ścią do alko­holu i bić tatę pasem na goły tyłek. Nic dziw­nego, że ten za nim nie prze­pa­dał…

– Nie rozu­miem. To po co dali panu imię po ojcu Adolfa?

– To moja matka pod­jęła taką decy­zję. Na świat przy­sze­dłem 11 listo­pada 1924 roku w Gdań­sku. Ojca przy niej wtedy nie było, bowiem wcze­śniej wylą­do­wał w wię­zie­niu, gdzie miał spę­dzić aż pięć lat. To tam upły­wały mu dni w towa­rzy­stwie Rudolfa Hessa i wła­śnie wtedy napi­sał pierw­szą część słyn­nej na cały świat księgi Mein Kampf. W tej sytu­acji matka nie miała więc kon­taktu z ojcem. Nie było go przy poro­dzie, nie widy­wał się też z matką w trak­cie dzie­wię­cio­mie­sięcz­nego okresu ciąży, poprze­dza­ją­cego moje przyj­ście na świat. Matka posta­no­wiła dać mi imię po nie­ży­ją­cym dziadku Alo­isie, aby w ten spo­sób uczy­nić sym­pa­tyczny gest w kie­runku Adolfa Hitlera. W tam­tym momen­cie jed­nak jesz­cze nie miała poję­cia, że Hitler nie wspo­mi­nał go dobrze. Trudno się dzi­wić. Z Adol­fem nie znała się tak dobrze, jak mogłoby się wszyst­kim wyda­wać…

– Jak zare­ago­wał Adolf Hitler, gdy dowie­dział się, że jego syn będzie nosił imię nie­lu­bia­nego przez niego ojca?

– Wywią­zała się z tego jedna wielka awan­tura. Tam­tego dnia ojciec Adolf wpadł podobno w taką wście­kłość, że ze zło­ści walił pię­ścią w stół – tak mocno, że kawa­łek drew­nia­nego blatu pękł pra­wie na pół. Nie docie­rało do niego, że jego syn będzie nosił imię czło­wieka, który wyrzą­dził mu tak wiele krzywdy.

– Upo­rząd­kujmy fakty… Uro­dził się pan w 1924 roku w Gdań­sku…

– Zga­dza się.

– Kiedy zatem Adolf Hitler zoba­czył pana po raz pierw­szy?

– Nie­prędko… Prawdę mówiąc, w ogóle mną się nie inte­re­so­wał, bo nie wie­dział, że ist­nieję albo nie chciał tego wie­dzieć… Matka pisała do niego listy, nie­stety na żaden nie dostała odpo­wie­dzi. W tym cza­sie dora­sta­łem, nie mając poję­cia, kto jest moim ojcem.

– Nie zasta­na­wiał się pan, dla­czego inne dzieci mają mamę i tatę, a pan ma tylko mamę? Nie dopy­ty­wał pan o to swo­jej matki?

– Z opo­wie­ści babki wiem, że zapy­ta­łem o to raz czy drugi. Mia­łem wtedy kilka lat. Matka podobno wów­czas stwier­dziła, że ojciec zgi­nął w trak­cie wojny…

– Zaraz, zaraz. Pierw­sza wojna świa­towa trwała w latach 1914–1918, a pan uro­dził się sześć lat po jej zakoń­cze­niu, i to w grud­niu, co powinno ozna­czać, że został pan spło­dzony w 1924 roku, czyli mniej wię­cej sześć lat po rze­ko­mej śmierci ojca na woj­nie.

– No tak, no tak. Ale czy pan myśli, że kil­ku­let­nie dziecko zasta­na­wia się nad takimi szcze­gó­łami? Od wielu lat wpaja się dzie­ciom bzdury, na przy­kład że przy­nosi je bocian i wrzuca rodzi­com przez komin, anioł z nieba pod ukrytą pele­ryną albo że nowo­rodki znaj­duje się w kapu­ście. Skoro tak, to nie powi­nien pan ode mnie wyma­gać, bym jako małe dziecko pro­wa­dził tak zaawan­so­wane roz­my­śla­nia na temat swo­jego ojca.

– Spo­koj­nie, panie Alojzy… Ja tylko gło­śno myśla­łem…

– Rozu­miem! A co do mnie, to dal­sza histo­ria jest taka, że dora­stam na przed­mie­ściach Gdań­ska, nie­świa­domy tego, że mój ojciec żyje, tym bar­dziej nie mając poję­cia, kim on jest. Matka zaś nie ustaje w dzia­ła­niach, by Adolf Hitler dowie­dział się o tym, że spło­dził potomka. W tym celu śle do niego kolejne listy i prosi, by wziął mnie pod opiekę. Prze­łom nastę­puje w 1932 roku. Wtedy wła­śnie, na początku kwiet­nia, mama otrzy­muje wia­do­mość, z któ­rej wynika, że Hitler spo­tka się z nią 9 kwiet­nia 1932 roku, bowiem tego dnia ma zawi­tać na chwilę do Gdań­ska, na lot­ni­sko we Wrzesz­czu, gdzie będzie miał mię­dzy­lą­do­wa­nie. Dopiero póź­niej dowiem się, że Hitler tego dnia nie chciał odwie­dzić Wol­nego Mia­sta Gdań­ska, bo stwier­dził, że zrobi to dopiero w momen­cie, gdy Gdańsk sta­nie się nie­miecki!

– W 1932 roku ma pan osiem lat…

– Tak. Ojciec Adolf widocz­nie uznał, że skoro ktoś pisze do niego listy, nie­ustan­nie od ośmiu lat, to w końcu warto się spo­tkać i wyja­śnić wąt­pli­wo­ści, poroz­ma­wiać. Z opo­wie­ści matki wiem, że doszło do tego spo­tka­nia. Matka kilka dni wcze­śniej roz­po­częła przy­go­to­wa­nia, chcąc wypaść jak naj­le­piej. To strach przed tym, że zosta­nie uznana za wariatkę czy oszustkę, popchnął ją do tego, by ważyć słowa i prze­ka­zać Hitle­rowi wieść o tym, że ma syna, w spo­sób, który nie wprawi go w furię. Już sama myśl o tym spo­tka­niu ją stre­so­wała, ale też pod­nie­cała.

– „Pod­nie­cała”?

– No tak. W 1932 roku Hitler jest już prze­cież wzię­tym poli­ty­kiem; 13 marca 1932 roku, w pierw­szej turze nie­miec­kich wybo­rów pre­zy­denc­kich zdo­był 30 pro­cent gło­sów popar­cia. W dru­giej turze, która odbyła się 10 kwiet­nia, czyli dzień po spo­tka­niu z moją matką, popra­wił swój wynik, zdo­by­wa­jąc 37 pro­cent, zaj­mu­jąc dru­gie miej­sce po pre­zy­den­cie Hin­den­burgu. Poza tym spójrzmy tak po ludzku. U mojej matki musiały wró­cić dawne wspo­mnie­nia, bo prze­cież zosta­łem spło­dzony w efek­cie spon­ta­nicz­nego przy­god­nego romansu. Ale o tym innym razem. Wła­śnie! À pro­pos wie­czoru. Jest już późno. Wystar­czy już na dzi­siaj. Zobaczmy się jutro o tej samej porze, w tym samym miej­scu, zgoda?

Komi­sarz Cezary Broke przy­tak­nął ruchem głowy, podob­nie jak Alojzy, syn jed­nego z naj­więk­szych zbrod­nia­rzy w histo­rii.

Zbrod­nia dosko­nała

Musimy cof­nąć się o kilka tygo­dni, by przed dal­szą roz­mową wyja­śnić, jak do niej doszło… Wska­zówki zegara wska­zują godzinę 14:25. To znak, że do odjazdu pociągu pozo­stało jesz­cze równo 120 minut. Punk­tu­al­nie o 16:25 z peronu czwar­tego ma ruszyć pociąg Pen­do­lino rela­cji War­szawa Cen­tralna–Koło­brzeg. Pociąg pro­duk­cji wło­skiej o nazwie, która prze­tłu­ma­czona na język pol­ski ozna­cza „waha­dełko”…

Nie namy­śla­jąc się długo, męż­czy­zna wrzuca do pobli­skiego dwor­co­wego luku baga­żo­wego pięć zło­tych. Zaraz potem otwie­rają się przed nimi drzwiczki do schowka, w któ­rym lokuje swoją torbę. Sta­rzec prze­kręca wło­żony w zamek klucz, wyciąga go i nieco ane­micz­nym ruchem chowa go w lewej kie­szeni spodni…

Tylko on wie­dział, z czym koja­rzy mu się War­szawa. Wszy­scy cią­gle gdzieś się spie­szą, jak nie na auto­bus, to na zie­lone świa­tło. Każdy wga­piony w swój ekran, nikt nie ma czasu i ochoty na spo­kojny oddech. Do tego wokół sami kra­wa­cia­rze, nie­ustan­nie roz­ma­wia­jący przez komórki, wie­rząc, że tymi cudow­nymi roz­mo­wami zmie­nią świat albo przy­naj­mniej swoje życie.

Adolf Hitler lubił foto­gra­fo­wać się z dziećmi, pozu­jąc na ojca wszyst­kich Niem­ców

Ale teraz, na szczę­ście, pozo­stało mu wypeł­nić kolejne dwie godziny czyn­no­ścią, która sprawi mu radość. Zresztą… Póź­niej wcale nie będzie gorzej. Jakimś cudem udało mu się kupić bilet w prze­dziale zwa­nym Strefą Ciszy. W końcu nie będzie musiał przez całą drogę słu­chać cią­głych roz­mów przez tele­fon, któ­rych po kil­ku­dnio­wej wizy­cie w sto­licy miał ser­decz­nie dość.

Na zega­rze wybiła 14:30. Spoj­rzał na plan roz­kładu war­szaw­skiego Dworca Cen­tral­nego. Szczę­śli­wym tra­fem w pobliżu była zarówno jego ulu­biona kawiar­nia, jak i dwa salony z książ­kami – Empik i Świat Książki. Męż­czy­zna szybko dopił kawę i mimo solid­nego wieku żwa­wym kro­kiem ruszył w ich stronę.

W Empiku kłę­bił się tłum. Wszy­scy w baweł­nia­nych masecz­kach. Kilka osób tło­czyło się przy lite­ra­tu­rze faktu, jakiś mocno przy­strzy­żony kark prze­glą­dał prasę dla „paker­sów”, a regał z histo­rią był oku­po­wany przed dwie uro­dziwe kobiety. Ten widok dawał jasno do zro­zu­mie­nia, w którą stronę powi­nien był się udać. Jego dzi­siej­sza podróż miała trwać dobre kilka godzin. To dosko­nały czas, by pochło­nąć jedną lub – w sprzy­ja­ją­cych oko­licz­no­ściach – nawet dwie książki.

Na regale książ­ko­wym wybór był dość spory. Jed­nak jego szcze­gól­nie uwagę przy­kuła pewna seria z czło­wie­kiem, któ­rego wąs znał cały świat. Spo­koj­nym ruchem sta­rzec zła­pał pierw­szą książkę. Spo­wiedź Hitlera. Szczera roz­mowa z Żydem – tytuł bił po oczach. Obok leżał inny egzem­plarz: Spo­wiedź Ewy Braun. W cie­niu Hitlera. Męż­czy­zna zaczął naprędce czy­tać na zmianę obie książki, łap­czy­wie chło­nąc kolejne zda­nia. W tym momen­cie nikt nie musiał go już do niczego prze­ko­ny­wać. Wziął pod pachę oba tytuły i ruszył w stronę nieco przy­dłu­giej kolejki do kasy.

Chwilę póź­niej zaja­dał się czymś, co w sto­licy jest nazy­wane „lun­chem”, a w innych czę­ściach kraju to po pro­stu obiad. Zresztą, mniej­sza o to. Facet z pręd­ko­ścią bolidu For­muły 1 pochła­niał ze swo­jego tale­rza zestaw suró­wek, mocno przy­pie­czo­nego scha­bo­wego i lekko pod­sma­żone ziem­niaki. Zega­rek jasno twier­dził, że jest jesz­cze czas na her­batę, z racji tego, że do odjazdu pociągu zostało jakieś czter­dzie­ści minut…

Trzy­dzie­ści osiem minut póź­niej sta­rzec sie­dział we wska­za­nym wago­nie, na miej­scu ozna­czo­nym na bile­cie. Koń­czył wła­śnie prze­glą­dać kata­log z nowo­ściami książ­ko­wymi. Miał już go odło­żyć, gdy na ostat­niej stro­nie zauwa­żył dość zwię­złą adno­ta­cję. Krótki tekst naba­zgrany nie­bie­skim pió­rem spra­wił, że jego ciało prze­szył zimny pot. Sta­rzec miał nadzieję, że coś mu się prze­wi­działo. Spoj­rzał w zabru­dzone okno z nadzieją, że gdy jesz­cze raz spoj­rzy na ostat­nią stronę kata­logu, wów­czas napisu już tam nie będzie. Mylił się. Ten cho­lerny tekst na­dal tam był. „Wysiądź z pociągu. Ina­czej sta­nie się coś złego”. – słowa odbi­jały się w jego gło­wie niczym echo w wiel­kiej studni, które powta­rza każde wypo­wie­dziane słowo. „Wysiądź z pociągu. Ina­czej sta­nie się coś złego”. Co to ma być?!

Do odjazdu pozo­stała minuta. W zasięgu wzroku starca poja­wił się czter­dzie­sto­letni kon­duk­tor. Sta­rzec zaś musiał pod­jąć decy­zję. Wysiąść czy nie? Po co wysia­dać? Pew­nie to jakaś pomyłka. Prze­cież wzią­łem dowolny kata­log, a to wszystko musiało być zbie­giem oko­licz­no­ści, prawda? A co, jeśli tu nic nie jest przy­pad­kowe? Kon­duk­tor zagwiz­dał, sta­rzec zaś wrzu­cił kata­log do śmiet­nika z nadzieją, że zapo­mni o nim jak naj­szyb­ciej.

Kolejne kilka godzin upły­nęło mu pod zna­kiem lek­tury świeżo zaku­pio­nych ksią­żek, prze­ry­wa­nej ryt­micz­nym stu­ko­tem kół. Dopiero gdy pociąg dojeż­dżał do Kosza­lina, na wyświe­tla­czu jego tele­fonu poja­wiło się zdję­cie jego młod­szej o 20 lat żony.

Czy ona zwa­rio­wała? Wie dosko­nale, że jadę w prze­dziale Strefa Ciszy i nie mogę roz­ma­wiać przez tele­fon! – pomy­ślał roz­wście­czony.

– „Napisz, na Boga!” – wysłał jej SMS-a.

Ledwo zdą­żył klik­nąć przy­cisk „wyślij”, a już przy­szła odpo­wiedź: „Ode­zwij się. To pilne!”.

Serce starca zaczęło bić zde­cy­do­wa­nie szyb­ciej. Dopiero teraz przy­po­mniał mu się ten prze­klęty kata­log ksią­żek. Zaczął się nawet zasta­na­wiać, czy dobrze zro­bił, że nie posłu­chał zawar­tej w nim rady… Odło­żył lek­turę na bok i wyszedł z prze­działu, by oddzwo­nić do żony. Chwilę póź­niej wia­do­mość otrzy­mana od żony zmro­ziła go do cna.

– Nasz… Edward… Nasz kot Edward nie żyje… – głos mał­żonki mówił jasno, że to nie są żarty.

– …ktoś go zamor­do­wał. I jesz­cze się pod­pi­sał… – kobieta wybu­chła pła­czem.

– Spo­koj­nie. Uspo­kój się! – Sta­rzec pró­bo­wał pod­trzy­mać ją na duchu, po czym dopy­tał: – Jak to się pod­pi­sał? O co cho­dzi? Wytłu­macz mi, nic nie rozu­miem.

– Przy­je­dziesz, to sam zoba­czysz… Dla mnie to jest chore!

– Ale pocze­kaj, co jest tam napi­sane? – męż­czy­zna nie dawał za wygraną.

– Nie­wiele. Liczba…

– Jaka?

– Osiem­na­ście…

– Szlag by to! – Takie słowa z jego ust padały bar­dzo rzadko. Tym razem jed­nak sta­rzec nie wytrzy­mał. Śmierć bli­skiej istoty to była ostat­nia rzecz, o któ­rej chciał usły­szeć. I do tego ta cho­lerna zagadka, liczba osiem­na­ście!

Jesz­cze tego samego dnia męż­czy­zna sta­wił się na komi­sa­ria­cie poli­cji. Przy­jął go wysoki blon­dyn z nie­bie­skimi oczami, nie­jaki Cezary Broke. W odczu­ciu starca poli­cjant nie­zbyt prze­jął się zamor­do­wa­niem kota. Bar­dziej zacie­ka­wiła go liczba osiem­na­ście.

Komi­sarz Broke w trak­cie spo­tka­nia prze­ko­ny­wał, że nie ma się czym mar­twić, a jedy­nie uzbroić w cier­pli­wość. Wspo­mniał nawet, by zapa­mię­tał inną liczbę – 95 pro­cent – wskaź­nik wykry­wal­no­ści zabójstw w Pol­sce. Dla­tego trzeba być opty­mi­stą; cier­pli­wym opty­mi­stą.

– Na pewno zła­piemy mor­der­ców kota Edwarda – prze­ko­ny­wał.

***

Tydzień póź­niej do starca dociera kolejna prze­ra­ża­jąca infor­ma­cja. Tele­fon z Ber­lina infor­muje o tym, że jego wnuk został zamor­do­wany. Sta­rzec świa­do­mie nie chce łączyć tego zabój­stwa ze śmier­cią kota. Jed­nak nie ma wyboru, gdy oka­zuje się, że w trak­cie oglę­dzin ciała w pro­sek­to­rium nie­mieccy gli­nia­rze wykryli na ciele zabi­tego wnuka sym­bol w postaci wypa­lo­nych drob­nych kro­pek. Łącz­nie jest ich osiem­na­ście…

***

Równo mie­siąc po dniu, w któ­rym nie­znany sprawca zamor­do­wał kota Edwarda, sta­rzec nie zastaje w domu żony. Nie przej­muje się tym zbyt­nio, bowiem przy­pusz­cza, że kobieta wyszła na wie­czorne zakupy. Pierw­sze objawy nie­po­koju poja­wiają się około pół­nocy. Męż­czy­zna stara się zacho­wać spo­kój. Dopiero rano posta­na­wia iść na poli­cję. W komi­sa­ria­cie zbu­do­wa­nym z prze­pięk­nej czer­wo­nej cegły ponow­nie wita go twarz komi­sa­rza Bro­kego. Ten zaś po raz kolejny prze­ko­nuje, by sta­rzec uzbroił się w cier­pli­wość, bowiem zwy­kle zagi­nione osoby odnaj­dują się po kil­ku­dzie­się­ciu godzi­nach. Cier­pliwy opty­mi­sta…

– Może gdzieś zaba­lo­wała, poszła w tango z kole­żan­kami, no wie pan – zaga­duje gli­niarz.

– Co powi­nie­nem teraz zro­bić? – pyta zre­zy­gno­wany i zatro­skany Alojzy.

– Niech pan wróci do domu, weź­mie coś na uko­je­nie ner­wów i po pro­stu czeka. Dzi­siaj mamy wto­rek. Jeśli do wie­czora się nie zjawi, pro­szę podejść do mnie jesz­cze raz. Spi­szemy wtedy pro­to­kół i zro­bię wszystko, co w mojej mocy, by odna­leźć pań­ską żonę.

– Bar­dzo dzię­kuję panie komi­sa­rzu… – sta­rzec sta­rał się zacho­wać ser­decz­ność w gło­sie, pod­czas gdy w myślach goto­wało się: – Jak zwy­kle każą cze­kać! Co to ma być? To jakaś kpina… Osza­leję!

Alojzy nie lubił kie­ro­wać się w życiu ner­wami i gnie­wem. Wie­dział, że zwy­kle nie przy­no­szą one dobrego rezul­tatu, że lepiej być miłym i wyro­zu­mia­łym dla innych. Przy­gnę­biony męż­czy­zna wziął więc skó­rzaną teczkę pod pachę i kule­jąc wró­cił do domu. Dotych­czas intu­icja zbyt­nio go nie zawo­dziła. Nie­malże zawsze czuł, gdy miało się dziać coś złego. Tak było i tym razem. Cią­gle przed oczami sta­wały mu dra­ma­tyczne wizje z żoną w roli głów­nej. Męż­czy­zna miesz­kał w Koło­brzegu w sta­rej kamie­nicy przy ulicy Gieł­do­wej; nie­da­leko kina Wybrzeże i fir­mo­wego sklepu lokal­nego pro­du­centa gala­re­tek w cze­ko­la­dzie. Tam też w jego wyobraźni działy się sceny rodem pro­sto z thril­lera. Jego dom nie był już dla niego oazą bez­pie­czeń­stwa… Nie, kiedy ginęli jego naj­bliżsi…

W sta­ro­świec­kiej win­dzie wybrał przy­cisk pro­wa­dzący na czwarte pię­tro, po czym mocno zde­ze­lo­wany mecha­nizm ruszył do góry. Ta podróż trwała wiecz­ność. Czuł, że z każ­dym kolej­nym pię­trem zbliża się do momentu, któ­rego ni­gdy nie chciałby dożyć. W końcu winda doje­chała na czwarte pię­tro. Pew­nym kro­kiem opu­ścił cia­sne pomiesz­cze­nie i udał się w głąb kory­ta­rza. Zwin­nym ruchem wło­żył długi klucz do gór­nego zamka drzwi wej­ścio­wych, po czym wszedł do miesz­ka­nia. Serce biło mu jak osza­lałe. W środku nie zauwa­żył jed­nak nic szcze­gól­nego. Pano­wał mrok. Dopiero włącz­nik umiesz­czony na pra­wej ścia­nie oświe­cił pomiesz­cze­nie. Na­dal jed­nak nic się nie wyda­rzyło. Męż­czy­zna poczuł ulgę, choć na­dal tar­gał nim wewnętrzny nie­po­kój. Szybko zdał sobie sprawę, że nie sły­szy, by ktoś prze­by­wał w domu. To ozna­czało jedno…

– Czyli jed­nak nie wró­ciła. A niech to! – pomy­ślał.

Po pomarsz­czo­nych ple­cach od kilku chwil lał się pot. Alojzy stre­so­wał się przez całą drogę do domu. Jego nerwy były aż tak nad­we­rę­żone, że jego odświętną koszulę można było teraz dosłow­nie wykrę­cać z tej nie­przy­jem­nie lep­kiej cie­czy. Dla­tego też nad­szedł czas na to, by ochło­nąć. Sta­rzec posta­no­wił wziąć szybką kąpiel, choć wie­dział, że ni­gdzie nie musi się spie­szyć. Musi cze­kać, być może bar­dzo długo. Ten dzień i tak będzie mu się nie­mi­ło­sier­nie dłu­żył. Co miał do roboty? Nic. Poza byciem cier­pli­wym opty­mi­stą…

Alojzy Dawis uro­dził się w Wol­nym Mie­ście Gdań­sku, w któ­rym rów­nież aktyw­nie dzia­łali naro­dowi socja­li­ści - na foto­gra­fii prze­marsz gdań­skich bojó­wek SA w marcu 1931 roku

Zma­sa­kro­wane ciało żony leżało w wan­nie, wypeł­nio­nej po brzegi czer­woną cie­czą. Kobieta musiała stra­cić sporo krwi, nim osta­tecz­nie jej serce prze­stało bić… Gdyby nie cha­rak­te­ry­styczna obrączka na jej pra­wym ser­decz­nym palcu, iden­ty­fi­ka­cja ciała nie byłaby taka pro­sta. Z pięk­nej twa­rzy żony nie zostało wła­ści­wie nic pięk­nego. To był widok, który na długo zapad­nie w jego pamięci.

***

– Imię i nazwi­sko?

– Alojzy Dawis.

– Rok i miej­sce uro­dze­nia?

– Gdańsk, 1924 rok.

– Imię matki i ojca?

– Matka: Janina; imię ojca nie­znane.

– Dzię­kuję. Skoń­czy­łem pisać tę for­malną część pro­to­kołu. Teraz przej­dziemy do rze­czy. – Głos komi­sa­rza brzmiał dzi­siaj szcze­gól­nie oschle.

Sta­rzec jedy­nie ski­nął głową. Opo­wie­dział następ­nie o tym, co się zda­rzyło, nie przy­no­sząc poli­cjan­towi żad­nego tropu czy domy­słu, dla­czego zamor­do­wano jego żonę. Sta­rzec też nie był w sta­nie wska­zać, kto mógł to zro­bić i kiedy. Jego opo­wieść była dokładna i szcze­gó­łowa na tyle, ile pamię­tał. Jed­nak nic z tego… Na naj­waż­niej­sze zagad­nie­nia nie było odpo­wie­dzi i wyja­śnień. Gli­niarz zaczął więc zada­wać mu dodat­kowe pyta­nia, licząc na to, że w roz­mo­wie z męż­czy­zną uda mu się wpaść na jakiś ślad. Nie­stety, pan w pode­szłym wieku mil­czał niczym zamknięty krąg…

Adolf Hitler podzi­wia pano­ramę Alp. Jego ini­cjały „AH”, jako pierw­sza i ósma litera alfa­betu, skła­dają się w liczbę 18

– Słu­chaj­cie, oby­wa­telu Dawis. Wiem, że to, co wyda­rzyło się w ostat­nim cza­sie, mocno pana dotknęło. I ja to rozu­miem, zgoda, jak swoją matkę kocham! Ale jeśli na­dal będzie pan mil­czał i nic wię­cej z sie­bie pan nie wydusi, to nie zro­bimy kroku naprzód w naszym śledz­twie.

– Ale co wy może­cie?! Zabito mi kota, wnuka, a teraz jesz­cze żonę. Mie­li­ście trzy szanse, by zapo­biec tym tra­ge­diom. Nie sko­rzy­sta­li­ście z żad­nej z nich. Dziwi się mi pan, że mil­czę? Stra­ci­łem wszystko!

– Postawmy sprawę jasno. Przed nami jest… – komi­sarz Broke zawie­sił na chwilę głos.– Przed nami jest czwarta szansa. Jeśli nie zacznie pan z nami współ­pra­co­wać, to oba­wiam się, że za kilka dni może pan dołą­czyć do grona swo­ich naj­bliż­szych.

– Słu­cham?! Pan mi grozi, panie komi­sa­rzu?

– Nie. Raczej, jak by to powie­dzieć… dobrze radzę.

– A skąd pan wie, że te trzy mor­der­stwa były ze sobą powią­zane? Kot i wnuk co prawda mieli wypa­lone prze­sła­nie, o czym panu już wspo­mnia­łem, ale co z żoną?

– Wła­śnie do tego chcia­łem dojść… Otóż pań­ska żona na pra­wym oboj­czyku miała wypa­lony znak w kształ­cie cyfr X V I I I. Nie­dawno dosta­łem pro­to­kół z oglę­dzin… Wie pan, co to może zna­czyć?

– Ech… – wes­tchnął pod­ła­many sta­rzec. – To może zna­czyć tyle, że mamy wspólny mia­now­nik. Kot miał wypa­loną liczbę osiem­na­ście, pisaną cyframi arab­skimi – „18”. Wnu­czek miał wypa­lone osiem­na­ście kro­pek, a sym­bol „XVIII” to nic innego jak osiem­na­ście zapi­sane cyframi rzym­skimi.

– Brawo! Ma pan tę samą wie­dzę co ja.

– Super! Czyli powi­nie­nem się w zasa­dzie cie­szyć, tak?! – rzekł iro­nicz­nie sta­rzec, nie mogąc opa­no­wać wewnętrz­nej gory­czy.

– Tak mię­dzy nami, panie Dawis… Albo zaczniemy współ­pra­co­wać, albo efek­tów tej współ­pracy nie będzie. Chcę panu pomóc.

– Pomóc, powiada pan?! Tak samo, jak pomógł mi pan przy poprzed­nich trzech ofia­rach? Ani kot, ani wnuk, ani tym bar­dziej żona nie żyją. I to się raczej nie zmieni, prawda?

Komi­sarz prze­cząco poki­wał głową.

Sta­rzec prze­szedł do ataku. Nie wytrzy­mał. Czuł się tak bez­silny, że nerwy owład­nęły go w mgnie­niu oka, co rzadko mu się zda­rzało…

– Nie widzę sensu, byśmy kon­ty­nu­owali naszą roz­mowę, panie komi­sa­rzu. Jeśli nie ma pan do mnie wię­cej pytań, to chęt­nie już sobie pójdę. Jak pan się domy­śla, nie jestem teraz w nastroju ani na wspo­minki, ani na roz­my­śla­nia.

– Panie Dawis, powiem bez ogró­dek. Jeśli nie chce pan współ­pra­co­wać, to śmiem twier­dzić, że to pan zabił te wszyst­kie osoby. Zatem w związku z podej­rze­niem popeł­nie­nia mor­der­stwa będę musiał pana zamknąć w aresz­cie. Może wtedy, zupeł­nie przy­pad­kiem, okaże się, że ma pan lep­szą pamięć, niż się tego spo­dziewa.

– Czy pan do reszty zwa­rio­wał? Dzie­więć­dzie­się­cio­latka chce pan zamy­kać?! Na Boga!

– No, wie pan… Chyba nie będę miał innego wyj­ścia… – komi­sarz czuł, że ryba powoli połknęła haczyk.

– No dobrze – sta­rzec wes­tchnął głę­boko. – Zro­bimy tak. Ja posta­ram się odpo­wie­dzieć na pana pyta­nia, a pan puści mnie wolno, i to jesz­cze dziś. W porządku?!

Dal­szego obrotu sprawy nikt się nie spo­dzie­wał. Ani sta­rzec, ani komi­sarz nie sądzili, że kolejne wyda­rze­nia tak zmie­nią ich życie…

***

– Pod­su­mo­wu­jąc. –Komi­sarz wyraź­nie zbity z tonu, podra­pał się po resztce swo­ich wło­sów i kon­ty­nu­ował.– Zaj­muje się pan ści­ga­niem rodzin zbie­głych nazi­stów, tak?

– Zga­dza się.

– W trak­cie wojny posia­dał pan doku­menty na nazwi­sko Dawis, ale także poda­wał, że nazywa się Hitler?

– To prawda.

– Pozwoli pan, że się upew­nię. –Ton głosu komi­sa­rza znacz­nie się zmie­nił. Pew­ność sie­bie i nuta aro­gan­cji znik­nęły. Zamiast tego można było wyczuć lek­kie prze­ra­że­nie i nie­do­wie­rza­nie.– Pań­skie wcze­śniej­sze nazwi­sko to Hitler, choć ni­gdy nie miał pan go w papie­rach, ponie­waż pań­ska matka nie… –Tu komi­sarz posta­wił pauzę, bo miał pro­blem z wypo­wie­dze­niem kolej­nych słów… –Ponie­waż pań­ska matka nie sfor­ma­li­zo­wała tego związku?

– Ow­szem.

– Pro­szę wyba­czyć, ale muszę o to zapy­tać. Czy pan ma coś wspól­nego, hm, jak by o to zapy­tać… Czy ma pan coś wspól­nego z Adol­fem Hitle­rem?

Sta­rzec wybuchł śmie­chem.

– Mam – krótko odpo­wie­dział Alojzy. – Ale o tym może innym razem… Naj­pierw chciał­bym, byśmy wyja­śnili, co wspól­nego z moją rodziną ma liczba osiem­na­ście, która zna­la­zła się na cia­łach wszyst­kich ofiar…

– Niech pan nie myśli, że nic w spra­wie nie zro­bi­łem. Ta liczba nie dawała mi spo­koju. Dla­tego już wcze­śniej pogrze­ba­łem co nieco w Inter­ne­cie. I chyba już wiem. Tym bar­dziej że pan miał na nazwi­sko Hitler. Mia­no­wi­cie liczba osiem­na­ście jest zali­czana do sym­bo­liki nazi­stow­skiej. Jeden ozna­cza pierw­szą literę alfa­betu, czyli…

– „A”!

– To prawda –odpo­wie­dział dumny jak paw komi­sarz Broke.

– A ósma litera alfa­betu to „H”. Czyli osiem­nastka ozna­cza „AH” – ini­cjały Adolfa Hitlera… – wyde­du­ko­wał na głos sta­rzec.

– Ma pan rację.

– Gor­szej infor­ma­cji otrzy­mać nie mogłem.

– Co chce pan przez to powie­dzieć?

– To pew­nie ozna­cza, że neo­na­zi­ści powró­cili. Wygląda na to, że zabi­jają kolejne bli­skie mi osoby, dając jasny sygnał, bym zaprze­stał dzia­łal­no­ści i prze­stał poszu­ki­wać rodzin zbie­głych nazi­stów. Mam dać im spo­kój. Widocz­nie został już na mnie wydany osta­teczny wyrok śmierci…

– Że jak, prze­pra­szam bar­dzo? –komi­sarz Broke zaczął się w tym wszyst­kim gubić…

– Tak jak panu wcze­śniej mówi­łem, na co dzień zaj­muję się tro­pie­niem rodzin zbie­głych nazi­stów. Można powie­dzieć, że ponie­kąd robię to w ramach wewnętrz­nego samo­oczysz­cze­nia. Już kie­dyś otrzy­my­wa­łem sygnały, by z tego zre­zy­gno­wać. Jed­nak byłem uparty, a prze­strogi czy nakazy w spra­wie rezy­gna­cji nie były tak dotkliwe jak ten. A teraz?

Sta­rzec spoj­rzał na swoje znisz­czone ręce i zaczął obgry­zać paznok­cie, po czym kon­ty­nu­ował:

– Decy­zja widocz­nie zapa­dła. W ciągu kilku dni może się pan spo­dzie­wać, że znaj­dzie mnie pan mar­twego. Na czole będę miał pew­nie wypa­loną osiem­nastkę. Jedyne, czego nie jestem pewien, to forma. Może to będzie osiem­na­ście swa­styk, a może pójdą na łatwi­znę i wybiorą dokład­nie tyle kro­pek. Jedno jest dla mnie pewne: moje dni naj­wy­raź­niej są poli­czone.

Oczy poli­cjanta były roz­bie­gane, a twarz stała się zupeł­nie blada, wręcz prze­zro­czy­sta. Męż­czy­zna nie miał w zwy­czaju tra­cić opa­no­wa­nia. Tym razem było jed­nak zupeł­nie ina­czej. W swoim życiu zawo­do­wym miał wiele bez­na­dziej­nych przy­pad­ków, ale ten nawet się nie umy­wał do wszyst­kich innych. Sta­rzec o tym wszyst­kim mówił z taką pew­no­ścią sie­bie, że nawet on, stary wyja­dacz poli­cyj­nych sal prze­słu­chań, nie miał więk­szych wąt­pli­wo­ści co do tego, że prze­słu­chi­wany mówi prawdę. Pozo­sta­wało mu jedy­nie się domy­ślać, dla­czego po woj­nie w ramach – jak to sam okre­ślił – „samo­oczysz­cze­nia” ści­gał rodziny zbie­głych nazi­stów. Co gor­sza, komi­sarz nie­wiele mógł mu zaofe­ro­wać. Opa­no­wał go wisiel­czy humor. Miał już nawet zażar­to­wać, by nieco roz­luź­nić tę napiętą atmos­ferę, że w tej sytu­acji, cytu­jąc słowa pio­senki Per­fektu: „Nie­wiele ci mogę dać”. Ale to byłoby zbyt banalne, wręcz może pro­stac­kie…

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki