Spowiedź Himmlera - Christopher Macht - ebook + audiobook

Spowiedź Himmlera ebook

Christopher Macht

4,3

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Heinrich Himmler. Faktycznie druga osoba w Trzeciej Rzeszy – ważniejszy od niego był tylko sam Adolf Hitler. Wszechwładny szef SS, minister policji, nadzorca służb bezpieczeństwa, a przede wszystkim człowiek, który stworzył sieć obozów koncentracyjnych i obozów zagłady. „Bestia”, „człowiek pozbawiony sumienia”, „zbrodniarz wojenny” – to tylko niektóre jego określenia. Ale ten morderca zza biurka podobno zasłabł, gdy w 1941 roku był naocznym świadkiem egzekucji Żydów...

W ostatnich miesiącach wojny Himmler po cichu próbował się dogadać z aliantami w sprawie separatystycznego pokoju na Zachodzie, za co został wyklęty przez Hitlera i pozbawiony wszelkich stanowisk. Po klęsce Niemiec próbował się skryć pod fałszywą tożsamością, ale wpadł w ręce Brytyjczyków i 23 maja popełnił samobójstwo, rozgryzając ampułkę z cyjankiem.

Jak się okazało, Himmler przez wiele lat prowadził dzienniki, w których skrzętnie zapisywał wszystko, co działo się w jego życiu. Jednak dotychczas nikt nie miał pojęcia o tym, że kilka dni przed jego śmiercią odbyła się rozmowa, w trakcie której wyjawił prawdę o swojej biografii i zbrodniczej działalności, nie unikając mało znanych szczegółów. Do stenogramu tej rozmowy dotarł Christopher Macht, autor bestsellerowej serii „spowiedzi” Hitlera i innych nazistowskich dygnitarzy. Oto jego najnowsze odkrycie!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 211

Oceny
4,3 (32 oceny)
17
10
4
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
edyta19701970

Dobrze spędzony czas

Heinrich Himmler. Faktycznie druga osoba w Trzeciej Rzeszy – ważniejszy od niego był tylko sam Adolf Hitler. Wszechwładny szef SS, minister policji, nadzorca służb bezpieczeństwa, a przede wszystkim człowiek, który stworzył sieć obozów koncentracyjnych i obozów zagłady. „Bestia”, „człowiek pozbawiony sumienia”, „zbrodniarz wojenny” – to tylko niektóre jego określenia. Ale ten morderca zza biurka podobno zasłabł, gdy w 1941 roku był naocznym świadkiem egzekucji Żydów… W ostatnich miesiącach wojny Himmler po cichu próbował się dogadać z aliantami w sprawie separatystycznego pokoju na Zachodzie, za co został wyklęty przez Hitlera i pozbawiony wszelkich stanowisk. Po klęsce Niemiec próbował się skryć pod fałszywą tożsamością, ale wpadł w ręce Brytyjczyków i 23 maja popełnił samobójstwo, rozgryzając ampułkę z cyjankiem. Jak się okazało, Himmler przez wiele lat prowadził dzienniki, w których skrzętnie zapisywał wszystko, co działo się w jego życiu. Jednak dotychczas nikt nie miał pojęcia o...
00
kpyziapl

Nie oderwiesz się od lektury

Przeczytane. Warte polecenia. Czyta się szybko. Sporo zaskakujących, czasem wręcz skandalicznych informacji.
00

Popularność




To nie tak miało być…

T a histo­ria miała się poto­czyć zupeł­nie ina­czej. Byłem drugą osobą w Rze­szy Nie­miec­kiej. Jed­nak w mojej gło­wie funk­cjo­no­wał o wiele bar­dziej ambity plan. Chcia­łem wygryźć Hitlera i sam sta­nąć na czele Rze­szy Nie­miec­kiej. Tak się jed­nak nie stało… Moje losy poto­czyły się zupeł­nie ina­czej. Zaś więk­szość sekre­tów histo­rii na­dal jest spo­wita mgłą. Dopiero za moment ta mgła znik­nie i nasta­nie jasność. Tak wielka, że nie chcę być jej świad­kiem. Dla­tego niech to wszystko się dzieje, ale dopiero po mojej śmierci…

Hein­rich Him­m­ler

Him­m­ler był orga­ni­za­to­rem nazi­stow­skiej machiny ter­roru

Sekretna rozmowa Himmlera

Hein­rich Him­m­ler przez wiele lat pro­wa­dził dzien­niki, w któ­rych skrzęt­nie zapi­sy­wał wszystko, co działo się w jego życiu. Jed­nak dotych­czas nikt nie miał poję­cia o tym, że kilka dni przed jego śmier­cią odbyła się roz­mowa, w trak­cie któ­rej wyja­wił całą prawdę na temat swo­jej dzia­łal­no­ści – w tym rów­nież opo­wieść o obo­zach kon­cen­tra­cyj­nych, za które prze­cież odpo­wia­dał w naro­do­wo­so­cja­li­stycz­nych Niem­czech. Ten drugi po Hitle­rze, jeden z naj­waż­niej­szych naro­do­wych socja­li­stów w Trze­ciej Rze­szy zosta­wił po sobie zapis roz­mowy, która dopiero teraz ujrzy świa­tło dzienne. I nie byłoby to moż­liwe, gdyby nie pewien były czło­nek SS. To wła­śnie on w wiel­kiej kon­spi­ra­cji namó­wił mnie na spo­tka­nie na obrze­żach jed­nego z bawar­skich miast. Spo­tka­li­śmy się w pew­nej karcz­mie, gdzie w towa­rzy­stwie Leber Ber­li­ner Art, czyli wątróbki cie­lę­cej, którą w Pol­sce – nie wie­dzieć czemu – nazywa się wątróbką po bawar­sku, poda­wa­nej z cebulą, jabł­kami i papryką, oraz dwóch kufli piwa, pozna­łem jego prze­szłość. Począt­kowo, gdy usły­sza­łem, że ten sędziwy męż­czy­zna ma w swo­jej prze­szło­ści człon­ko­stwo w sze­re­gach SS, dość szybko chcia­łem prze­rwać nasze spo­tka­nie. Dopiero gdy ten poło­żył na stole posza­rzałą grubą kopertę roz­miaru A4, posta­no­wi­łem zostać zain­try­go­wany jej zawar­to­ścią.

Począt­kowo nie pyta­łem, co w niej jest. Toczy­li­śmy roz­mowę o niczym – o pogo­dzie i o tym, jak bar­dzo ape­tyczna była wątróbka, którą nam podano. Było to tym bar­dziej dziwne wra­że­nie, że ni­gdy wcze­śniej nie widzia­łem tego czło­wieka. „Zacho­wujmy się tak, jak­by­śmy się znali od zawsze” – te słowa wypo­wie­dziane przez niego na początku spo­tka­nia do teraz pobrzmie­wają mi w uszach. W tam­tym momen­cie, po kur­tu­azyj­nej roz­mo­wie sta­rzec wstał od stołu i z tajem­ni­czym uśmie­chem na ustach poże­gnał się ze mną, pro­sząc, bym ure­gu­lo­wał rachu­nek. W zamian mia­łem wziąć kopertę, którą przy­niósł. W tam­tym momen­cie nie mia­łem poję­cia, że w środku znaj­dują się zapi­ski z sekret­nej roz­mowy z samym Reichsführerem SS, Hein­ri­chem Him­m­le­rem…

Drugi człowiek po Hitlerze zatrzymany

Pod koniec kwiet­nia 1945 roku w życiu Hein­ri­cha Him­m­lera wszystko zaczęło się sypać niczym domek z kart. W jed­nej chwili został pozba­wiony przez Hitlera wszyst­kich sta­no­wisk w Trze­ciej Rze­szy, a nawet człon­ko­stwa w NSDAP…

8 maja 1945 roku były już Reichsführer SS posta­no­wił zgo­lić wąsy i zało­żyć opa­skę na oko, by nikt go nie roz­po­znał. Oku­lary zosta­wił jed­nak te same. Dodat­kowo miał przy sobie doku­menty – a dokład­niej ksią­żeczkę żołdu – na nazwi­sko Hein­ri­cha Hizin­gera, funk­cjo­na­riu­sza Gehe­ime Feld­po­li­zei1. Następ­nie wraz naj­bliż­szym oto­cze­niem, zło­żo­nym z czter­na­stu eses­ma­nów w czte­rech samo­cho­dach, wyru­szył z pół­noc­nych Nie­miec do Bawa­rii z nadzieją, że alian­tom nie uda się go zła­pać – Him­m­ler był bowiem w tym momen­cie chyba naj­bar­dziej poszu­ki­wa­nym nie­miec­kim zbrod­nia­rzem na świe­cie. Podróż w sytu­acji, gdy alianc­kie służby spe­cjalne pro­wa­dziły inten­sywne poszu­ki­wa­nia, roz­sy­ła­jąc zdję­cia Him­m­lera do poste­run­ków woj­sko­wych w całych oku­po­wa­nych Niem­czech, była nad­zwy­czaj nie­bez­pieczna. Ale ten czło­wiek już nie miał wyboru…

Przez kolejne dni grupa Him­m­lera prze­miesz­czała się na połu­dnie, uda­jąc zde­mo­bi­li­zo­wany oddział Gehe­ime Feld­po­li­zei i spę­dza­jąc noce na sta­cjach kole­jo­wych, pod gołym nie­bem oraz u przy­pad­kowo napo­tka­nych chło­pów. Him­m­ler był zda­nia, że prę­dzej czy póź­niej alianci zaczną się kłó­cić z Sowie­tami i wtedy pojawi się on i ogłosi, że jest gotów razem z nimi wal­czyć prze­ciwko bol­sze­wi­kom… Do tego czasu miał zamiar się ukry­wać. Jed­nak w warun­kach oku­pa­cji oka­zało się to wyjąt­kowo trudne. W pew­nym momen­cie jego kon­wój doje­chał do ujścia Łaby. Nie było innej moż­li­wo­ści, jak zosta­wić samo­chody i prze­do­stać się na drugą stronę rzeki. Pomo­gli im w tym rybacy, oczy­wi­ście za sto­sowną opłatą. Dal­sza podróż odby­wała się już pie­szo.

Him­m­ler w dniach wojen­nej klę­ski Nie­miec pró­bo­wał uciec pod fał­szywą toż­sa­mo­ścią. Aby go nie roz­po­znano, zgo­lił cha­rak­te­ry­styczny wąsik. Tak go sfo­to­gra­fo­wano, gdy popeł­nił samo­bój­stwo, roz­gry­za­jąc trzy­maną w ustach ampułkę z cyjan­kiem

21 maja 1945 roku Him­m­ler razem z dwoma towa­rzy­szami został zatrzy­many przez Bry­tyj­czy­ków w punk­cie kon­tro­l­nym w Bremervörde w Dol­nej Sak­so­nii, a stam­tąd tra­fili do 31. Cywil­nego Obozu Prze­słu­chań w Barn­stedt, nie­da­leko Lüneburga. W tam­tym momen­cie alianci jesz­cze nie mieli poję­cia o tym, kogo mają w swych rękach… W obo­zie Him­m­ler, podob­nie jak inni aresz­tanci, sta­nął w sze­regu zło­żo­nym z więź­niów i innych jeń­ców wojen­nych, któ­rzy wzbu­dzili podej­rze­nia alian­tów. Każdy cze­kał na prze­słu­cha­nie, w trak­cie któ­rego miał szansę wytłu­ma­czyć się z tego, kim jest, co robił i dla­czego należy go wypu­ścić z obozu.

Sfin­go­wane zwol­nie­nie ze służby wysta­wione na sier­żanta Gehe­ime Feld­po­li­zei Hein­ri­cha Hizin­gera, które zna­le­ziono przy Him­m­le­rze. Chcąc umknąć alian­tom, wszech­władny dostoj­nik Rze­szy prze­brał się za skrom­nego pod­ofi­cera

Obóz, do któ­rego tra­fił Him­m­ler, był zarzą­dzany przez kapi­tana Tho­masa Selve­stra. To on pro­wa­dził ruty­nowe prze­słu­cha­nia, wypy­tu­jąc zatrzy­ma­nych o imię, nazwi­sko i powody pobytu w tym miej­scu. I to jemu donie­siono, że wśród sto­ją­cych w sze­regu trzej męż­czyźni zacho­wują się wyjąt­kowo aro­gancko i każdy z nich życzy sobie szyb­kiego widze­nia z dowódcą. Natych­miast wzbu­dziło to zain­te­re­so­wa­nie Selve­stra. Dotych­czas zatrzy­ma­nym zwy­kle zale­żało na tym, by zwra­cać na sie­bie jak naj­mniej uwagi z nadzieją, że zostaną szybko wypusz­czeni z obozu. Tutaj sytu­acja wyglą­dała zgoła ina­czej…

Kapi­tan roz­ka­zał przy­pro­wa­dzić całą trójkę do swo­jego baraku. Gdy weszli do środka, oczom Selve­stra uka­zały się dwaj wysocy, dobrze zbu­do­wani żoł­nie­rze oraz zde­cy­do­wa­nie niż­szy czło­wiek z opa­ską na lewym oku. Naka­zał zamknię­cie „drą­gali” oraz zabro­nił, by kto­kol­wiek z nimi roz­ma­wiał. Nato­miast trzeci aresz­tant, wyda­jący się być ich dowódcą, pozo­stał w baraku. Gdy tylko ci dwaj zostali wypro­wa­dzeni, czło­wiek z opa­ską na oku ścią­gnął ją, zało­żył oku­lary bez opra­wek i powie­dział cichym, chłod­nym gło­sem: „Ich bin SS-Reichsführer, Hein­rich Him­m­ler”2. Po całym ciele kapi­tana Selve­stra prze­szły ciarki…

Komen­dant obozu zawia­do­mił prze­ło­żo­nych. Dla upew­nie­nia się, czy ów czło­wiek jest naprawdę tym, za kogo się podaje, Bry­tyj­czycy kazali mu zło­żyć pod­pis. Szef eses­ma­nów odmó­wił i dopiero gdy obie­cano, że kartka zosta­nie znisz­czona zaraz po porów­na­niu go z innym doku­men­tem pod­pisanym przez Him­m­lera, przy­stał na to. Przy­pusz­cze­nia potwier­dziły się – to był jeden z naj­więk­szych i naj­bar­dziej poszu­ki­wa­nych prze­stęp­ców wojen­nych. Następ­nie Him­m­le­rowi kazano się roze­brać do naga, po czym prze­szu­kano go od pach aż po odbyt w poszu­ki­wa­niu kap­sułki z tru­ci­zną. Niczego takiego nie zna­le­ziono. Jedy­nie w mun­du­rze znaj­do­wała się nie­duża meta­lowa kap­sułka z prze­zro­czy­stym pły­nem. Gdy poka­zano ją Him­m­le­rowi, ten stwier­dził, że to śro­dek na ból żołądka.

Nad­szedł czas na przej­rze­nie jego wło­sów. Tam rów­nież niczego nie odna­le­ziono. Zaska­ku­jące, że Bry­tyj­czycy nie kazali Him­m­le­rowi otwo­rzyć ust, by spraw­dzić, czy tam nie ukrył kap­sułki z cyjan­kiem. Zamiast tego zapy­tano go, czy nie chciałby cze­goś prze­ką­sić. Szef SS oczy­wi­ście na to przy­stał i chwilę póź­niej przy­nie­siono mu her­batę i kanapki z grubo kro­jo­nym chle­bem. Cho­dziło o to, by w trak­cie jedze­nia wyjął z ust tru­ci­znę, jeśli takową posia­dał. Tak się jed­nak nie stało. Him­m­ler chęt­nie zjadł kanapki, nie wycią­ga­jąc przy tym z ust niczego podej­rza­nego.

Następ­nie Him­m­ler miał się ubrać. Tyle tylko że nie w swój mun­dur, a w bry­tyj­ski uni­form. Aresz­tant sta­now­czo zapro­te­sto­wał. – „Mam swój honor!” – miał wykrzy­ki­wać, a do tego sta­now­czym tonem stwier­dził: – „Znam wasz dia­bel­ski plan! Ubie­rze­cie mnie w bry­tyj­ski mun­dur, bym póź­niej był głów­nym boha­te­rem alianc­kiej pro­pa­gandy! Nic z tego nie będzie!” Osta­tecz­nie zało­żył jedy­nie koszulę, majtki, skar­pety i owi­nął się kocem.

Reichsführer SS odpo­wia­dał za nie­miec­kie osad­nic­two na Wscho­dzie, m.in. na Zamojsz­czyź­nie, gdzie w latach 1942–1943 wysie­dlano Pola­ków. Tu roz­ma­wia z volks­deut­schami w Lubli­nie w sierp­niu 1942 roku

Himmler w rękach Anglików

#zabawa w wór i szczura

Z apo­wia­dała się wyjąt­kowo chłodna noc, mimo że kalen­darz wska­zy­wał majowy wie­czór. Tego dnia bry­tyj­ski ofi­cer raz jesz­cze naka­zał mu się roze­brać do naga. Jak na osobę, która dotych­czas peł­niła w Trze­ciej Rze­szy naj­wyż­sze funk­cja pań­stwowe, nie była to dys­po­zy­cja dość ser­deczna. Jed­nak mimo to potul­nie wyko­nał roz­kaz, zrzu­ca­jąc z sie­bie odzie­nie. Zawsze był pedan­tem i alianc­kie nakazy nie mogły tego zmie­nić. Każdy, kto go choć tro­chę znał, szybko przy­zna­wał, że jest per­fek­cjo­ni­stą dba­ją­cym o każdy dro­biazg! Kie­dyś był znany ze swo­ich bino­kli pozba­wio­nych opra­wek, noszo­nych na łań­cuszku. Do tego docho­dziły pre­cy­zyj­nie przy­strzy­żone wąsy, nie­zbyt sze­ro­kie ramiona i krót­kie, dosko­nale przy­strzy­żone włosy. Dziś jed­nak nie zostało pra­wie nic z tego ide­al­nego obrazu. Teraz z Him­m­lera pozo­stał jedy­nie cień czło­wieka, przy­po­mi­na­ją­cego bar­dziej kłę­bek ner­wów niż do nie­dawna wszech­wład­nego szefa SS.

Nad­szedł czas na prze­słu­cha­nie, które miał prze­pro­wa­dzić ofi­cer bry­tyj­skiego wywiadu Steve Mor­ri­son. Wcze­śniej jed­nak Anglik zdą­żył prze­czy­tać krótką notatkę na temat Him­m­lera oraz zawar­tość jego teczki, latami zbie­raną przez tajne służby Jego Kró­lew­skiej Mości. Naj­bar­dziej uwagę agenta przy­kuła krótka notatka spo­rzą­dzona na pod­sta­wie zeznań sąsia­dów Him­m­lera z mło­do­ści, któ­rzy jesz­cze w cza­sie wojny ucie­kli do Anglii: – Zawsze był taki grzeczny. Nie było dnia, żeby się nie przy­wi­tał, nie powie­dział „dzień dobry”. Do tego to był przy­jemny, uło­żony chło­piec, który regu­lar­nie cho­dził do kościoła. Jak to moż­liwe, że ten miły mło­dzie­niec prze­ro­dził się w archi­tekta naj­więk­szych zbrodni czy­nio­nych w cza­sach rzą­dów naro­do­wych socja­li­stów? Jesz­cze nie tak dawno kła­niał się w pas i sym­pa­tycz­nie nas witał, a teraz pro­szę… Co rusz czy­tamy, jak wiele okru­cień­stwa tliło się w nim. Szok i nie­do­wie­rza­nie! – stwier­dził jeden z jego byłych sąsia­dów.

– Przy­go­to­wu­jąc się do naszej roz­mowy, prze­glą­da­łem pań­skie akta. Wynika z nich, że wycho­wał się pan w kato­lic­kiej, porząd­nej rodzi­nie… – stwier­dził Mor­ri­son, gdy przy­pro­wa­dzono do niego Him­m­lera.

– No i? – odparł Him­m­ler ze zna­nym sobie spo­ko­jem i chło­dem w gło­sie jed­no­cze­śnie.

– No i nie mogę pojąć, jak tak uło­żona osoba mogła się zmie­nić w takiego zbrod­nia­rza!

– Sza­nowny panie… – na twa­rzy Him­m­lera zaczęły się poja­wiać drobne rumieńce, szybko nabie­ra­jące pokaź­nych roz­mia­rów… – Musi pan wie­dzieć, że nie roz­ma­wia pan z Angli­kiem. Dla­tego ten, powiedzmy, angiel­ski humor jak naj­bar­dziej może sobie pan daro­wać… Pro­szę pytać o kon­krety. Sza­nujmy nawza­jem swój czas. Nie jestem żad­nym pierw­szym lep­szym pion­kiem, a jedną z naj­bar­dziej zna­czą­cych postaci w Rze­szy, dru­gim czło­wie­kiem po Hitle­rze!

– Tak chce pan ze mną pogry­wać? Ależ pro­szę bar­dzo. Zadam kon­kretne pyta­nie i rów­nież będę ocze­ki­wał kon­kretnej odpo­wie­dzi.

– Thank you, jak to mówi­cie! Zatem zamie­niam się w słuch…

– W takim razie, co spra­wiło, że uło­żony męż­czy­zna, wycho­wany w duchu kato­li­cy­zmu, stwo­rzył w sobie bestię, która sze­rzyła prze­moc i two­rzyła obozy kon­cen­tra­cyjne, będące fabry­kami śmierci?

Him­m­ler popadł w jakąś zadumę. Przez dobre cztery minuty nie mówił ani słowa, a jedy­nie wpa­try­wał się w nieco brudny, pożół­kły sufit baraku, w któ­rym Bry­tyj­czy­kowi przy­szło go prze­słu­chi­wać. Jed­nak agent po tym cza­sie przy­wo­łał go do porządku.

– Herr Him­m­ler, czy pan mnie sły­szy?

– Co? Słu­cham?! Ach tak, oczy­wi­ście, jak naj­bar­dziej! – odpo­wie­dział.

Him­m­ler dalej trwał w swo­ich roz­my­śla­niach, po czym kon­ty­nu­ował:

– Nie mam poję­cia, o jakie fabryki śmierci panu cho­dzi…

– Herr Him­m­ler… Pan tak na poważ­nie?! A prze­cież przed momen­tem pro­sił mnie pan, bym daro­wał sobie angiel­ski humor… Tym­cza­sem pan ser­wuje teraz nazi­stow­skie poczu­cie humoru w naj­lep­szym wyda­niu. Tak to my daleko nie zaje­dziemy…

Mina bry­tyj­skiego agenta wyraź­nie mówiła, że ten czło­wiek nie ble­fuje, co Him­m­ler odczy­tał nader szybko:

– Dobrze. Zacznijmy tę roz­mowę jesz­cze raz. Czego ode mnie ocze­ku­je­cie?

– Nic szcze­gól­nego, herr Him­m­ler. Po pro­stu inte­re­suje nas prawda. Nic wię­cej.

– No to prze­cież mówię, że o żad­nych fabry­kach śmierci nie mam poję­cia, sza­nowny ofi­ce­rze angiel­skiego wywiadu!

Anglik nie takiej odpo­wie­dzi się spo­dzie­wał. Jed­nak i na taki roz­wój wyda­rzeń był gotów. Lek­kim ski­nie­niem głowy przy­wo­łał do sie­bie asy­stenta. Ten pochy­lił się nad ofi­ce­rem, kil­ka­krot­nie przy­tak­nął, ude­rzył obca­sami o skó­rzane trze­wiki i wybiegł z baraku, w któ­rym był prze­słu­chi­wany Him­m­ler. W tym cza­sie ofi­cer posta­no­wił mil­czeć.

Za oknem zaczęło padać. Kro­ple solid­nego desz­czu zaczęły ude­rzać w bla­szany daszek, co wpro­wa­dziło Him­m­lera w nieco spo­koj­niej­szy nastrój. Jego serce zaczęło bić wol­niej, a on zaczął odczu­wać lekką sen­ność.

Chwilę póź­niej raz jesz­cze do pomiesz­cze­nia wszedł asy­stent ofi­cera wywiadu. Tym razem zja­wił się z pakun­kiem w rękach. Pro­wa­dzący prze­słu­cha­nie szybko zare­ago­wał na ten widok:

– Panie Reichsführerze, Herr Him­m­ler… Czy domy­śla się pan, co jest w tym pakunku?

– Nie. Nie mam poję­cia. Mogę jedy­nie przy­pusz­czać, że jakieś łako­cie, które mają mnie zmo­ty­wo­wać do więk­szej elo­kwen­cji. Czyż nie?

Angiel­ski agent zaczął się śmiać na głos. Him­m­ler poczuł, jakby ktoś mu napluł pro­sto w twarz. Anglik, nie zwa­ża­jąc na to, kon­ty­nu­ował:

– Do tej pory bawi­li­śmy się w kotka i myszkę. Ja pyta­łem, a pan ucie­kał od odpo­wie­dzi. Teraz posta­wimy na bar­dziej spraw­dzone metody. Być może pan, jako naj­waż­niej­szy eses­man, dobrze je zna. Dla­tego od tego momentu, gdy choć raz pan skła­mie, pod­damy się śre­dnio­wiecz­nej zaba­wie. I nie będzie tu cho­dziło o wspo­mnia­nych wcze­śniej kota i mysz. Tym razem pole do popisu będzie miał szczur. Koja­rzy pan te zaba­wowe fana­be­rie?

– Pro­szę wyba­czyć, Mor­ri­son, ale wolał­bym ich nie koja­rzyć…

– Tak wła­śnie myśla­łem. Jed­nak dla pew­no­ści przy­po­mnę, o co w niej cho­dzi. Myślę, że to zmo­ty­wuje pana do więk­szej otwar­to­ści w trak­cie tego prze­słu­cha­nia…

Anglik spoj­rzał Him­m­le­rowi głę­boko w oczy i mówił dalej:

– Mój asy­stent wła­śnie przy­niósł pewien paku­nek. W środku jest wielki wór i noc­nik. Do tego jest też tam pewne sym­pa­tyczne zwie­rzątko w postaci szczura. Gdy tylko pan skła­mie, to zwią­żemy panu ręce, a na nogi zało­żymy worek, który obwią­żemy liną. Dalej do worka wpu­ścimy przy­wo­łane zwie­rzę i będziemy je kopać. W tej sytu­acji szczur będzie szu­kał miej­sca ucieczki. A to szybko się znaj­dzie, bowiem szczur, że tak powiem – i tutaj jako ofi­cer sił zbroj­nych Jego Kró­lew­skiej Mości prze­pra­szam za słow­nic­two – wej­dzie panu głę­boko w… dupę.

Him­m­le­rem aż wzdry­gnęło. Ewi­dent­nie zwi­zu­ali­zo­wał sobie ten moment…

– Dodam, że to nie koniec „zabawy”. Gdy raz jesz­cze pan skła­mie, wspo­mniany szczur zosta­nie wrzu­cony do tego sza­rego noc­nika, który dosko­nale pan widzi. Kolej­nym kro­kiem będzie posa­dze­nie pana na tym noc­niku. Dalej chwycę za zapal­niczkę i zacznę pod­grze­wać noc­nik. Sytu­acja powtó­rzy się. Zwie­rzę zacznie szu­kać ucieczki i schowa się do jedy­nego moż­li­wego otworu, czyli do – o, par­don – pań­skiej dupy!

Te słowa to było już za wiele dla dygni­ta­rza Trze­ciej Rze­szy. Him­m­ler zaczął wymio­to­wać wprost przed sie­bie, mimo że dotych­czas oka­zy­wał względny spo­kój i opa­no­wa­nie.

– Spo­koj­nie, panie Him­m­ler. Jestem angiel­skim dżen­tel­me­nem. Wystar­czy, że nie będzie pan kła­mał, a wów­czas to biedne zwie­rzątko nie zaj­rzy do pań­skiego – że tak to nazwę – „otworka”!

– W porządku… – zre­zy­gno­wa­nym gło­sem odparł Him­m­ler.

– Zatem zacznijmy jesz­cze raz od początku! – Anglik zatarł ręce z pod­nie­ce­nia. – Pro­szę jasno odpo­wie­dzieć na pyta­nie, czy w naro­do­wo­so­cja­li­stycz­nych Niem­czech ist­niały obozy zagłady?

– Zga­dza się…

– Czy miał pan coś z nimi wspól­nego?

– Tak… – Him­m­ler zawa­hał się, czy kon­ty­nu­ować.

Widząc to, ofi­cer wska­zał mu paku­nek z wor­kiem i szczu­rem, by przy­po­mnieć, co na niego czeka, po czym ręką poka­zał, aby kon­ty­nu­ował… Zbrod­niarz wziął głę­boki wdech, po czym zaczął mówić:

– Czy mógł­bym pro­sić o szklankę wody?!

– Nie­praw­do­po­dobne. Dopiero co zaczę­li­śmy roz­ma­wiać, a panu już zaschło w gar­dle. No coś nie­sa­mo­wi­tego. Tak, dosta­nie pan wodę, ale nieco póź­niej. W nie­miec­kich obo­zach więź­nio­wie chyba nie dosta­wali od razu tego, co chcieli, prawda?

Do Him­m­lera powoli zaczy­nało docie­rać, jak wiele na temat jego dzia­łal­no­ści wie ten angiel­ski ofi­cer. Powoli zda­wał sobie sprawę, że jedy­nym sen­sow­nym roz­wią­za­niem będzie opo­wie­dze­nie wszyst­kiego. I tak nie miał już nic do stra­ce­nia…

Po gło­wie cho­dziła mu jedna myśl, a może nadzieja: kto wie, być może Bry­tyj­czycy okażą mu łaskę? Tym bar­dziej że w stycz­niu 1945 roku pró­bo­wał się z nimi doga­dać za ple­cami samego Adolfa Hitlera. Pyta­nie tylko, jak wiele oni wie­dzą? Jak bar­dzo powi­nien opi­sać swoją rolę jako archi­tekta zbrod­ni­czego sys­temu obo­zów kon­cen­tra­cyj­nych i obo­zów śmierci stwo­rzo­nych w Rze­szy i w kra­jach oku­po­wa­nych, przede wszyst­kim w Pol­sce, a co lepiej pomi­nąć dla wła­snego dobra? Jego wąt­pli­wo­ści dość szybko roz­wiał Anglik…

Pro­to­kół z zatrzy­ma­nia sier­żanta Hizin­gera, czyli Him­m­lera, przez żoł­nie­rzy bry­tyj­skich z punktu kon­tro­l­nego w Bremervörde w Dol­nej Sak­so­nii

– Widzę, że się pan zamy­ślił! Nic dziw­nego. Pew­nie błąka się pan pamię­cią po prze­szło­ści i zasta­na­wia się, jak to teraz będzie. No i na ile powi­nien pan być ze mną szczery? Co się opłaci, a co lepiej pomi­nąć? Ale spo­koj­nie, uła­twię panu sprawę. O pań­skiej dzia­łal­no­ści, dzięki sku­tecz­nej pracy naszego wywiadu, wiemy zde­cy­do­wa­nie wię­cej, niż się panu wydaje. I tak na przy­kład pod koniec stycz­nia tegoż roku3nasi przy­ja­ciele – żoł­nie­rze sowieccy z 60. Armii 1. Frontu Ukra­iń­skiego wkro­czyli do Auschwitz, do tam­tej­szego Kon­zen­tran­tion­sla­ger, czyli obozu kon­cen­tra­cyj­nego. Obóz Auschwitz pew­nie pan koja­rzy, prawda?

– Tak…

– Dosko­nale wiem, że chcie­li­ście zatrzeć ślady po waszej zbrod­ni­czej akcji. Nisz­czy­li­ście doku­men­ta­cję i całą tę zbrod­ni­czą machinę, licząc, że świat ni­gdy się o tym nie dowie. Tak się jed­nak nie sta­nie.

– Przy­wo­łany przez pana obóz był ulo­ko­wany w oko­li­cach Auschwitz. To były dawne zie­mie pol­skie, w 1939 roku włą­czone do Rze­szy Nie­miec­kiej.

– Tak, wiem. Bar­dzo prze­bie­gły zabieg. Swoją drogą dopro­wa­dzi on do tego, że w nie­da­le­kiej przy­szło­ści ludzie będą mówić o „pol­skich obo­zach śmierci”, co będzie ewi­dentną bzdurą zasłu­gu­jącą na potę­pie­nie. Jed­nak my dzi­siaj nie o tym, a bar­dziej o panu. Czy jest temat, od któ­rego chciałby pan zacząć swoje zezna­nia?

– Nie. W zupeł­no­ści jest to mi obo­jętne. Jedy­nie… – tu Him­m­ler zawie­sił głos na krótką chwilę… – Jeśli jest to moż­liwe, to pro­sił­bym, aby prze­słu­cha­nie upły­wało pod zna­kiem ładu i porządku. Jak pan zapewne już zdą­żył się dowie­dzieć, od zawsze słynę z zami­ło­wa­nia do pedan­tycz­no­ści. „Ord­nung muss sein”, czyli „Porzą­dek musi być” – to jedna z moich głów­nych dewiz życio­wych.

Ofi­ce­ro­wie bry­tyj­skiego wywiadu woj­sko­wego – jeden z nich zdą­żył poroz­ma­wiać z Him­m­le­rem przed samo­bój­stwem

– Muszę pana roz­cza­ro­wać, Herr Hein­rich. To nie kon­cert życzeń, dla­tego będę roz­ma­wiał tak, jak mi się podoba. O ile oczy­wi­ście nie ma pan nic prze­ciwko… A nawet jeśli pan ma, to – za prze­pro­sze­niem – gówno mnie to obcho­dzi. Dokład­nie tak samo, jak gówno obcho­dziło pana to, co jest czy­nione z ludźmi tra­fia­ją­cymi do obo­zów śmierci.

Him­m­ler zaci­snął wargi, powstrzy­mu­jąc się przed wypo­wie­dze­niem słów, któ­rych póź­niej zapewne by żało­wał. Osta­tecz­nie ski­nął jedy­nie deli­kat­nie głową i zaser­wo­wał angiel­skiemu ofi­ce­rowi wyra­cho­wany uśmiech…

– Cie­szę się, że akcep­tuje pan moje reguły gry. Zresztą obaj wiemy, że wiel­kiego wyboru pan nie ma… W każ­dym razie zacznijmy nie­ty­powo. Zapy­tam więc: gdyby dzi­siaj miał pan stra­cić życie, to jakie ostat­nie wyda­rze­nie poja­wi­łoby się przed pań­skimi oczami?

Dowódca SS ewi­dent­nie był zasko­czony tym pyta­niem. Zapewne spo­dzie­wał się jakiejś roz­mowy o dzie­ciń­stwie, o fascy­na­cji naro­do­wym socja­li­zmem, a tym­cza­sem poja­wiło się zagad­nie­nie, które doty­kało jesz­cze nie­za­go­jo­nych ran…

– Byłby to obraz moich uko­cha­nych dzieci. Tak sądzę… No i szklanka wody. Teraz to moje naj­więk­sze marze­nie.

– Marze­nia są po to, by je speł­niać. Może kie­dyś i to uda się speł­nić… Pomówmy jed­nak o kon­kre­tach. Muszę panu przy­znać, że jest pan nawet wysoki.

– Mam 174 cen­ty­me­try wzro­stu. I zanim zaczniemy roz­ma­wiać, chciał­bym, by uwzględ­nił pan w swo­ich zapi­skach, że nie­za­leż­nie od tego, czy dzia­ła­łem w latach mło­dzień­czych, czy w ostat­nich mie­sią­cach, zawsze spro­wa­dzało się to do jed­nego – do czynu w imię idei i dobra Nie­miec! Gdyby tak nie było, to nie pró­bo­wał­bym się doga­dać z alian­tami za ple­cami samego Adolfa Hitlera…

– Herr Him­m­ler! O tych pró­bach doga­dy­wa­nia się za ple­cami jesz­cze sobie poroz­ma­wiamy. Wcze­śniej jed­nak chciał­bym pomó­wić o panu. I choć spró­bo­wać zro­zu­mieć, dla­czego obu­dziła się w panu tak wielka nie­na­wiść do Żydów i chęć usu­nię­cia ich z Europy.

– Od zawsze wyzna­wa­łem ide­olo­gię, w któ­rej wybrani Niemcy odgry­wali rolę rasy wybra­nej. I na prze­strzeni lat w moim umy­śle to się nie zmie­niło. Po pro­stu! Ide­olo­gia wyty­czyła mi ścieżkę, którą powinno mi przyjść kro­czyć.

Cała prawda o obozach oczami ich twórcy

#orga­ni­za­cja i nad­zór nad obo­zami kon­cen­tra­cyj­nymi, #sys­tem kar, #Son­der­kom­mando, #powsta­nie w KZ Auschwitz-Bir­ke­nau, #kapo, #bru­talne eks­pe­ry­menty medyczne, #osta­teczne roz­wią­za­nie, #jak mor­do­wano nie­win­nych, #czy dało się uciec z obozu, #wizy­ta­cje Czer­wo­nego Krzyża w obo­zach kon­cen­tra­cyj­nych

Które słowo lepiej pana okre­śla? Sady­sta czy mię­czak?

– Wypra­szam sobie takie porów­na­nia! Co to ma być?

– Panie Him­m­ler. Kiedy pana zna­leź­li­śmy, był pan kłęb­kiem ner­wów. Dla­tego teraz te nerwy są zupeł­nie nie­po­trzebne…

– Ale… – Z ner­wów szczęka Him­m­lera zaczęła się trząść, przez co dolne zęby zaczęły ude­rzać o górne, wyda­jąc odgłosy jak z jakie­goś hor­roru. Nie­miec nie mógł wydo­być z sie­bie słowa… To jesz­cze bar­dziej nakrę­ciło agenta. Ewi­dent­nie te słowne tor­tury na Him­m­le­rze dawały mu gorzką satys­fak­cję.

– Skoro pan zanie­mó­wił, to sko­rzy­stam z oka­zji i powiem, co sądzę na ten temat. Jest pan cho­dzą­cym kom­pro­mi­sem. Uwa­żam, że jest pan sady­stą, będąc jed­no­cze­śnie mię­cza­kiem. Słu­cham tych pań­skich wywo­dów i cią­gle nie mogę pojąć, jak tak uło­żony czło­wiek mógł wymy­ślić te wszyst­kie fabryki śmierci. Pró­buję to zro­zu­mieć, ale nie mogę, mimo szcze­rych chęci. To zna­czy wiem, co panem kie­ro­wało! Wła­dza i poczu­cie wyż­szo­ści. Pan uważa się za przed­sta­wi­ciela lep­szej rasy. A wszyst­kie inne są gor­sze, trak­to­wane przez was, Niem­ców, jak kro­wie łajno! A nawet gorzej, bo kro­wiego łajna nikt nie zaprzęga do nie­wol­ni­czej pracy na rzecz Niem­ców!

– No cóż. Nic mi chyba nie pozo­stało do doda­nia…

– Kon­krety Him­m­ler, kon­krety! Czuję się nakrę­cony, jak przed walką bok­ser­ską… A muszę przy­znać, że uwiel­biam boks, i go nawet tre­no­wa­łem. Jedziemy z kon­kre­tami! Kiedy zor­ga­ni­zo­wał pan pierw­szy nie­miecki obóz kon­cen­tra­cyjny?

– W roku 1933, wyda­łem roz­kaz bodaj pod koniec marca. W Dachau. Tam stwo­rzy­łem poka­zowy obóz sta­no­wiący wzór dla innych tego typu „miejsc odosob­nie­nia”. W Dachau obóz został ulo­ko­wany w opusz­czo­nej fabryce amu­ni­cji. Tak. Roz­kaz jego utwo­rze­nia wyda­łem dokład­nie 22 marca 1933 roku. Ponie­kąd on był pierw­szy.

– Co to znowu za „ponie­kąd”? Pro­szę jaśniej, panie Him­m­ler!

– Już tłu­ma­czę, spo­koj­nie. Moja wąt­pli­wość bie­rze się stąd, że orga­ni­zo­wa­łem obóz w Dachau, a jed­no­cze­śnie na wyraźne pole­ce­nie Göringa powsta­wały dwa kolejne obozy: w Ora­nien­burgu, nie­da­leko Ber­lina, i w Ester­we­gen, w pół­noc­nych Niem­czech, w pobliżu gra­nicy z Holan­dią. Naj­pierw w tych obo­zach lądo­wali nasi poli­tyczni opo­nenci. Póź­niej, wraz z wybu­chem wojny, tra­fiali tam człon­ko­wie ruchu oporu i jeńcy wojenni. A także, wia­domo, więź­nio­wie kry­mi­nalni, nie­przy­chylni nam dzien­ni­ka­rze i inni „ban­dyci”.

– Wróćmy jed­nak do Dachau.

– Początki two­rze­nia takiego obozu były cięż­kie. Nie mia­łem w tym doświad­cze­nia, musia­łem kro­czyć po omacku. Pierw­sze, co zro­bi­łem, to powo­ła­łem spe­cjalną jed­nostkę SS-Totenkopfverbände4. W jej skład mieli wcho­dzić eses­mani, któ­rzy mieli stwo­rzyć coś na wzór straży obo­zo­wej. Do ich zadań nale­żało pil­no­wa­nie więź­niów. Następ­nie spo­śród nich wybra­łem ofi­cera, który miał dowo­dzić całą for­ma­cją. Póź­niej wska­za­łem pod­ko­men­dan­tów. Nazwisk nie podaję, bo pew­nie i tak nic panu nie powie­dzą. No, może jedno coś powie.

– Kogo ma pan na myśli?

– The­odora Eic­kego. To on opra­co­wał pod­stawy dzia­ła­nia obo­zów: regu­la­miny, zasady admi­ni­stra­cji, wresz­cie wpoił straż­ni­kom z SS, by nie cac­kali się z więź­niami, któ­rzy poprzez wytę­żoną pracę mieli odpo­ku­to­wać swe prze­winy wobec Rze­szy. Ja zaś oso­bi­ście nad­zo­ro­wa­łem budowę kace­tów5. I wła­ści­wie odpo­wia­da­łem za to, co się w nich działo. Z pomocą zaufa­nych ludzi wyda­wa­łem roz­kazy, które miały być sto­so­wane wewnątrz obo­zów. Na przy­kład naka­zy­wa­łem chło­stę w uza­sad­nio­nych przy­pad­kach po to, by siać efekt stra­chu. Natu­ral­nie straż­nicy mieli surowo zaka­zane roz­po­wia­da­nie na ten temat.

Więź­nio­wie z obozu „wycho­waw­czego” na okładce jed­nej z mona­chij­skich gazet z lipca 1933 roku. Po prze­ję­ciu wła­dzy w Niem­czech naro­dowi socja­li­ści roz­po­częli prze­śla­do­wa­nia prze­ciw­ni­ków poli­tycz­nych, któ­rych zsy­łali do obo­zów kon­cen­tra­cyj­nych jako wro­gów pań­stwa. Nad­zór nad obo­zami powie­rzono SS Hein­ri­cha Him­m­lera

– W pań­stwo­wych, reżi­mo­wych mediach też nie było nic na temat obo­zów?

– Ogło­si­li­śmy, że są miej­sca, do któ­rych będą kie­ro­wani ci, któ­rzy łamią prawo i dzia­łają prze­ciwko Rze­szy. W naszym naro­do­wo­so­cja­li­stycz­nym pań­stwie miały pano­wać ład i porzą­dek, a prze­stępcy i roz­ma­ici wichrzy­ciele musieli być surowo karani. Mieli być reedu­ko­wani przez pracę. Ale sta­ran­nie dba­łem o to, by infor­ma­cje o sytu­acji w obo­zach nie prze­do­sta­wały się poza ich bramy. Ow­szem, bywały domy, w któ­rych mówiło się o nich przy­ci­szo­nym tonem. Wiele przed­się­biorstw nie­ofi­cjal­nie wyko­rzy­sty­wało więź­niów jako tanią siłę robo­czą, a także by testo­wać swoje nowe leki czy spraw­dzać ludzką wytrzy­ma­łość w eks­tre­mal­nych warun­kach. Dzięki temu mogli­śmy pew­nych osob­ni­ków spro­wa­dzić do przy­pi­sa­nej im roli, nazwijmy to – nie­wol­ni­ków. Poza tym część Niem­ców zapewne wycho­dziła z zało­że­nia, że nie ma co wty­kać nosa w nie­swoje sprawy.

– Jakie były kary za roz­po­wia­da­nie o obo­zach kon­cen­tra­cyj­nych?

– Ofi­cjal­nie na ten temat pra­wie nie mówiono. Z kolei w wewnętrz­nych roz­ka­zach ocze­ki­wa­łem zde­cy­do­wa­nych dzia­łań. Czyli w przy­padku roz­gła­sza­nia jakich­kol­wiek infor­ma­cji o obo­zach naka­zy­wa­łem takie osoby natych­miast zabić. Nie może być tak, że ktoś na przy­kład będzie orga­ni­zo­wał nie­le­galne zgro­ma­dze­nia i na nich wygła­szał prawdę o obo­zach. Takie osoby trzeba było wie­szać, by jak naj­szyb­ciej uciąć tego typu dys­ku­sje.

– Wiele takich osób zostało powie­szo­nych?

– Nie sądzę. Ludzie chyba zbyt­nio się tym nie inte­re­so­wali… Część Niem­ców, a mam nadzieję, że nawet i więk­szość, przy­jęła nasze prze­sła­nie, że jeste­śmy rasą panów. A co za tym idzie, wszyst­kie inne rasy muszą nam słu­żyć. Skoro tak, to po co mieli wcho­dzić w szcze­góły i inte­re­so­wać się tym, co dzieje się z tymi ludźmi, a raczej pod­ludźmi, czy zdraj­cami narodu nie­miec­kiego?

– No nie wiem… Może jakieś resztki ludz­kich odru­chów, okru­chy czło­wie­czeń­stwa?

– Pan chyba zapo­mniał, że pano­wała wojna, tu nie było miej­sca na ludz­kie odru­chy…

– Ale sam pan mówi, że pierw­szy obóz powstał na długo przed wojną, w 1933 roku. Czyli przez kolejne sześć lat, aż do 1939 roku, trwał już ten pro­ce­der. Nie wie­rzę, że w tym cza­sie nie wycie­kły do Niem­ców infor­ma­cje o tym, że takie obozy ist­nieją i co się w nich dzieje.

– Zgoda, ma pan rację. Skoro wiel­kie nie­miec­kie przed­się­bior­stwo – czy nawet kil­ka­dzie­siąt – wyko­rzy­sty­wało tych więź­niów, wydaje się, że wie­dza na temat ist­nie­nia obo­zów musiała wykra­czać poza ich mury czy druty. To w teo­rii. A w prak­tyce? Jak pan widzi, raczej nikogo to szcze­gól­nie nie… Hmm… Nie wiem, jakiego słowa użyć…

– Raczej nikogo to szcze­gól­nie nie ruszało. To chyba miał pan na myśli… Czło­wiek czło­wie­kowi stał się wil­kiem i patrzył tylko, by jemu było dobrze, a los innych go nie obcho­dził…

– To pan powie­dział.

– Nie zga­dza się pan z tym?

– To, co pan mówi, jest bole­sne…

– Ale praw­dziwe…

– Nie mam nic wię­cej do doda­nia.

– Dobrze, zatem jak funk­cjo­no­wały obozy?

– Zna­czy­li­śmy ludzi. Każdy wię­zień miał spe­cjalną pla­kietkę. Dzięki temu straż­nicy z dala mogli oce­nić, kto jest na przy­kład homo­sek­su­ali­stą, kto Żydem, a kto kry­mi­na­li­stą. Inny kolor ozna­czał inny rodzaj więź­nia. I tak różo­wym trój­ką­tem zna­ko­wa­li­śmy homo­sek­su­ali­stów, zie­lo­nym – prze­stęp­ców kry­mi­nal­nych, czer­wo­nym – więź­niów poli­tycz­nych, fio­le­to­wym – świad­ków Jehowy, a żół­tym trój­ką­tem, a wła­ści­wie dwoma two­rzą­cymi gwiazdę Dawida – Żydów. Do tego każdy wię­zień miał swój numer. Można powie­dzieć, że każda osoba tra­fia­jąca do obozu tra­ciła swoją god­ność, imię i nazwi­sko i sta­wała się po pro­stu nume­rem. Poza tym w obo­zach pano­wała żela­zna dys­cy­plina. Oczy­wi­ście do tego docho­dziły karne apele i sta­nie na bacz­ność przez wiele godzin, kiedy to więź­nio­wie byli roze­brani do naga. To było na porządku dzien­nym. Racje żyw­no­ściowe były mocno ogra­ni­czone. Więź­nio­wie czę­sto umie­rali z wyzię­bie­nia, głodu i z wyczer­pa­nia.

– Co gro­ziło za ucieczkę z obozu?

– Zacznijmy od tego, że straż­nicy byli panami życia i śmierci. Zda­rzały się sytu­acje, w któ­rych wystar­czyło, by wię­zień źle się spoj­rzał na obo­zo­wego straż­nika czy funk­cjo­na­riu­sza SS i zaraz potem został roz­strze­lany czy powie­szony.

– Czyli, mówiąc wprost, straż­nicy mieli przy­zwo­le­nie na to, by mor­do­wać człon­ków obo­zów?

– No tak. Tak można to w sumie nazwać. Czę­ściej jed­nak były sto­so­wane chło­sty. Gdy tylko ktoś na nie zasłu­gi­wał, to otrzy­my­wał karę od ręki. Wra­ca­jąc jesz­cze do ucie­czek. Prawda jest też taka, że obozy zwy­kle były ogro­dzone dru­tem kol­cza­stym pod napię­ciem. I jeśli ktoś podej­mo­wał próbę ucieczki, to nara­żał się, że zosta­nie pora­żony prą­dem albo zastrze­lony przy ogro­dze­niu. Zale­żało to od oceny sytu­acji, a tej oceny doko­ny­wali już straż­nicy na miej­scu.

– Sły­szał pan o tym, że czę­sto straż­nicy w swo­jej bru­tal­no­ści posu­wali się za daleko i taka chło­sta pro­wa­dziła do czy­jejś śmierci?

– Ofi­cjal­nie nie docie­rały do mnie takie sygnały. Nic zresztą dziw­nego, bowiem po kilku wizy­ta­cjach w obo­zach kon­cen­tra­cyj­nych ode­chciało mi się kolej­nych odwie­dzin… Widząc te resztki czło­wie­czeń­stwa, nie chcia­łem wię­cej na to patrzeć.

Him­m­ler roz­ma­wia z więź­niem obozu kon­cen­tra­cyj­nego Dachau, który stał się wzor­cem dla innych obo­zów zarzą­dza­nych przez SS

– A nie­ofi­cjal­nie? Jak sam pan powie­dział, straż­nicy obo­zowi byli panami życia i śmierci.

– Nie­ofi­cjal­nie rze­czy­wi­ście wie­lo­krot­nie sły­sza­łem, jak to straż­nicy kogoś zaka­to­wali. Mieli począt­kowo spu­ścić komuś chło­stę w postaci dwu­dzie­stu pię­ciu batów, a osta­tecz­nie lali go tak długo i mocno, aż umarł. Albo ktoś inny zabił swo­jego więź­nia, bo ten mu coś odpy­sko­wał. W takich sytu­acjach straż­nicy sto­so­wali różne sztuczki. Pew­nie chce pan je poznać…

– Zde­cy­do­wa­nie tak.

– Po pierw­sze, zawsze można było wpi­sać w papiery, że ktoś zgi­nął, ponie­waż pod­jął próbę ucieczki, a to było karane. Skoro pró­bo­wał uciec, to po trzech słow­nych ostrze­że­niach w stylu „Stój, bo strze­lam!”, trzeba było do niego strze­lać. Tym spo­so­bem w pro­to­kole zgonu wpi­sy­wało się „Zastrze­lony w trak­cie próby ucieczki z obozu”. I nikt nie cze­piał się tego stwier­dze­nia. A jeśli coś innego poszło nie tak, czyli na przy­kład chło­sta była tak bru­talna, że wię­zień upadł na zie­mię, a straż­nicy obo­zowi zaczęli ska­kać po jego czaszce, roz­bi­ja­jąc ją na wiele czę­ści, insce­ni­zo­wano próbę samo­bój­stwa zakoń­czoną śmier­cią więź­nia. „Wię­zień pod­jął sku­teczną próbę samo­bój­stwa” – takie słowa zamy­kały temat.

– Czę­sto docho­dziło do takich samo­są­dów?

– Ze szcząt­ko­wych infor­ma­cji, które do mnie docie­rały, wynika, że czę­sto, za czę­sto. Myślę, że to był efekt wpa­ja­nia ide­olo­gii, która jasno mówiła, że osoby zamy­kane w obo­zach nie przy­na­leżą do rasy panów lub ją zdra­dziły. Mówiąc wprost, uzna­wa­li­śmy, że te osoby były gor­sze. To pro­wa­dziło do wzmo­żo­nej agre­sji i mor­derstw, które nie zawsze powinny mieć miej­sce.

– Co ma pan na myśli?

– Powiedzmy sobie jasno – ci zgno­jeni przez nas obo­zo­wi­cze nie wywie­szali bia­łej flagi. Jeśli tylko pozwa­lały im na to siły, pró­bo­wali z nami wal­czyć. Jak to robili? Ot, cho­ciażby pró­bo­wali napaść na war­tow­ni­ków. Pamię­tam, jak raz kilku kry­mi­na­li­stów zakra­dło się do war­tow­nika i pode­rżnęło mu gar­dło meta­lo­wym dru­tem. Innym razem cho­dzący po ośrodku eses­man obe­rwał mło­tem, który udało się więź­niom wynieść z placu budowy. Trzy­dzie­sto­la­tek ude­rzony meta­lową patel­nią padł na zie­mię. Następ­nie jego głowa została roz­trza­skana przez wielki ciężki młot. Albo jesz­cze inny przy­kład. Na war­cie stał młody eses­man. Po cichu zakra­dło się do niego kilku więź­niów. Chło­pak naj­pierw stra­cił przy­tom­ność od ude­rze­nia łopatą. Następ­nie tą samą łopatą kry­mi­na­li­ści roz­trza­skali mu czaszkę.

– Zapewne takie występki nie pozo­sta­wały bez kon­se­kwen­cji.

– Ależ oczy­wi­ście. Eses­mani „odwdzię­czali” się tym samym, tyle że z nawiązką. Za takie występki tor­tu­ro­wali cały barak, z któ­rego pocho­dzili więź­nio­wie, katu­jąc ich aż do śmierci. Innym roz­wią­za­niem było wie­sza­nie kry­mi­na­li­stów w towa­rzy­stwie pozo­sta­łych więź­niów z baraku, by dać im ostrze­że­nie. Wszel­kie prze­jawy buntu i nie­po­słu­szeń­stwa musiały być surowo uka­rane.

– Son­der­kom­mando. Co to takiego?

Him­m­ler był wyraź­nie zdzi­wiony, że takie pyta­nie padło. Nie ukrył tego na swo­jej twa­rzy, przy­bie­ra­jąc wyraź­nie zasko­czoną minę. Mor­ri­son był zado­wo­lony. Wie­dza bry­tyj­skiego wywiadu o obo­zach kon­cen­tra­cyj­nych była znacz­nie bar­dziej roz­le­gła, niż przy­pusz­czał Him­m­ler. Teraz wes­tchnął ciężko i kon­ty­nu­ował:

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. Tajna Poli­cja Polowa, będąca służbą poli­cyjną Wehr­machtu. Zgod­nie z Regu­la­mi­nem służby Taj­nej Poli­cji Polo­wej do jej zadań nale­żało: Wykry­wa­nie i zwal­cza­nie wszel­kich dzia­łań zagra­ża­ją­cych spo­łe­czeń­stwu i pań­stwu, w szcze­gól­no­ści szpie­go­stwa, zdrady, sabo­tażu, pro­pa­gandy wroga i roz­kładu w warun­kach ope­ra­cyj­nych. Obej­mo­wało to np. inwi­gi­la­cję prasy i kon­tak­tów woj­sko­wych mię­dzy sobą i z lud­no­ścią cywilną, podej­mo­wa­nie środ­ków zapo­bie­ga­ją­cych dzia­ła­niom wro­gim służ­bom wywia­dow­czym, kon­trolę, bada­nie nastro­jów i postaw, rekru­ta­cję osób zaufa­nych i innych odpo­wied­nich źró­deł infor­ma­cji. [wróć]

2. Pol. „Jestem sze­fem SS, Hein­ri­chem Him­m­le­rem”. [wróć]

3. Cho­dzi o rok 1945. [wróć]

4. Pol. „Oddziały Tru­piej Czaszki”. [wróć]

5. Pol­ski ter­min od nie­miec­kiego skrótu KZ ozna­cza­ją­cego Kon­zen­tra­zion­sla­ger – obóz kon­cen­tra­cyjny. [wróć]