Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Joseph Goebbels był prawą ręką Adolfa Hitlera od lat 20. XX w. aż do jego samobójczej śmierci 30 kwietnia 1945 roku. Bez tego błyskotliwego mówcy i mistrza propagandy politycznej (to on stworzył dewizę, że „kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą”) Hitlerowi byłoby dużo trudniej zdobyć władzę dyktatorską w Niemczech i rozpętać drugą wojnę światową. Jaki był prywatnie Goebbels, który wytrwale zatruwał serca i umysły Niemców wirusem nazizmu, porywał tłumy i mimo mało atrakcyjnej powierzchowności fascynował kobiety? Przeczytajcie nieznane dotąd zapiski szczerej do bólu rozmowy z ministrem propagandy III Rzeszy i poczujcie się tak, jakbyście siedzieli naprzeciw i zadawali mu pytania. Do tych źródeł dotarł Christopher Macht, autor bestsellerowych książek: „Spowiedź Hitlera”, „Spowiedź Stalina” czy ostatnio „Spowiedź doktora Mengele”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 199
Świat skrywa przed nami jeszcze sporo tajemnic. Nie mamy pojęcia, jak wiele z nich dotychczas nie ujrzało światła dziennego. Jedną z nich była książka, którą trzymacie Państwo w rękach. Jest to szczera rozmowa z prawą ręką Adolfa Hitlera, czyli z Josephem Goebbelsem.
Jeszcze niedawno nikt nie miał pojęcia, że zapiski takich rozmów w ogóle istnieją. Był to skrzętnie skrywany sekret, który niespodziewanie trafił w moje ręce. W ten sposób możecie dzisiaj poznać tę sekretną rozmowę i poczuć się tak, jakbyście to wy siedzieli naprzeciw Goebbelsa i zadawali mu pytania. Wyczujecie nawet zapach jego tytoniu i przyjrzycie się z bliska jego idealnie wypielęgnowanym dłoniom, o które tak bardzo dbał. Zobaczycie, jak utyka na jedną nogę, i będziecie mogli sami ocenić, jakim był człowiekiem.
Joseph Goebbels, główny propagandysta Hitlera i narodowych socjalistów, ekspresyjnie przemawia na wiecu w 1934 roku
Nigdy wcześniej ludzkość nie miała okazji, by poznać go tak dobrze. To pierwsza z tych okazji. I niestety ostatnia, nic bowiem nie wskazuje na to, by ukrytych zostało więcej stron tej rozmowy. Tymczasem zapraszam do lektury. Nie zabraknie również wyjaśnień, jak doszło do tego, że zapiski tych sekretnych rozmów trafiły w moje ręce.
Christopher Machtcontact@christophermacht.com
Zdążyła się już rozejść plotka, że od kilku godzin Adolf Hitler nie żył. Chwilę wcześniej podobno wziął ślub ze swoją partnerką, Ewą Braun, po czym oboje rozgryźli kapsułki z cyjankiem i strzelili sobie prosto w skroń.
Śmierć Führera
Świta Hitlera z Goebbelsem na czele zastaje w pokoju dwa trupy na czerwonym dywanie. Na podłodze leży pistolet kaliber 7,65 mm, z którego Führer strzelił sobie w prawą skroń. Obok drugi – kaliber 6,35 mm – który był przygotowany na wypadek gdyby pierwszy nie wystrzelił. Głowa Hitlera jest lekko odchylona w stronę ściany. Niedaleko leży ciało Ewy Braun. Ma nogi podciągnięte na kanapę. Dywan przy kanapie jest zachlapany krwią. Na stole wazon.
Źródło: Christopher Macht, Spowiedź Hitlera. Szczera rozmowa z Żydem, Bellona, Warszawa 2016.
Rodzina Goebbelsów z szóstką dzieci: Helmutem, Holde, Heide, Heddą, Hilde i Helgą, 1942 rok. Po prawej siedzi Harald Quandt, syn Magdy Goebbels z pierwszego małżeństwa, w mundurze podoficera Luftwaffe
Od tego momentu, zgodnie z życzeniem Führera, jego następcą został dotychczasowy minister oświecenia narodowego i propagandy, herr Joseph Goebbels.
W przeszłości Goebbels wielokrotnie podkreślał, że nie zostawi Hitlera i nie wyjedzie z Berlina, nawet jeśli sytuacja będzie tragiczna. I tak właśnie się stało. Świeżo upieczony kanclerz Trzeciej Rzeszy doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że dzielą go jedynie godziny od momentu, w którym w berlińskim bunkrze zjawią się radzieccy żołnierze i tym samym – zostanie on wzięty do niewoli. W związku z tym dalsza decyzja mogła być tylko jedna…
Kalendarz wskazywał datę 1 maja 1945 roku, gdy do pokoiku w berlińskim schronie wieczorem weszła żona Josepha Goebbelsa, Magda, w towarzystwie lekarza. Na miejscu zastali oni sześcioro dzieci państwa Goebbelsów. Wszystkie dzieci miały imiona zaczynające się na literę „H” na cześć jedynie słusznego wodza – Adolfa Hitlera. Byli to: czteroletnia Heide, sześcioletnia Hedda, ośmioletnia Holde, dziewięcioletni Helmut, jedenastoletnia Hilde i dwunastoletnia Helga. Gdy w pokoju zjawiła się ich matka, dzieci jeszcze nie spały, choć leżały już w łóżkach, ubrane w śnieżnobiałe piżamki. Na widok matki dzieci aż wzdrygnęły się ze strachu, Magda Goebbels jednak uspokoiła je:
– Nie macie się czego bać. Pan doktor da wam teraz zastrzyk, który dostaje każde dziecko.
Po tych słowach Magda Goebbels wyszła z pokoju, doktor zaś za pomocą małej igły zaczął po kolei każdemu dziecku wstrzykiwać morfinę. Po kilkudziesięciu minutach pociechy straciły przytomność. Wówczas lekarz zawołał z powrotem do pokoju Magdę Goebbels. Ta weszła do pomieszczenia, niosąc ze sobą kapsułki z trucizną, zawierające cyjanek. Po kilku minutach dzieci były martwe1. Żona Goebbelsa wyszła z pomieszczenia, z płaczem uświadamiając sobie, że ma to już za sobą… Zaraz potem miała oddać się przyjemności, którą tak bardzo lubiła, czyli ułożyć ostatniego pasjansa w swoim życiu i wypić butelkę szampana.
Spalone zwłoki Goebbelsa, który popełnił samobójstwo 1 maja 1945 roku, znaleźli żołnierze Armii Czerwonej po zajęciu terenu Kancelarii Rzeszy
To jednak nie koniec dramatycznych wydarzeń… Jeszcze tego samego dnia Goebbels wzywa do siebie swojego adiutanta, Günthera Schwägermanna. W żołnierskich słowach informuje go o tym, że lada moment razem ze swoją małżonką popełnią samobójstwo. W tym celu wyjdą na dwór, by nie trzeba było wynosić na zewnątrz ich jeszcze nieostygłych ciał. Zaraz po tym, gdy się zabiją, adiutant ma oddać dodatkowe strzały do zwłok, by mieć pewność, że oboje nie żyją. Następnie zwłoki mają natychmiast zostać spalone…
Około godziny 20.30 Joseph Goebbels razem ze swoją żoną zaczynają przygotowania do ostatniej sceny w ich wspólnym życiu. Ona zakłada przepiękny płaszcz, on przywdziewa eleganckie palto. Do tego minister wkłada kapelusz i rękawiczki, po czym bierze swoją ukochaną pod ramię. Małżeństwo wychodzi z bunkra Hitlera wprost do ogrodu. Tam Magda Goebbels połyka tabletkę z cyjankiem, po czym dla zwiększenia skuteczności mąż oddaje strzał w tył jej głowy. Następnie sam popełnia samobójstwo. Umierając, Joseph Goebbels ma niecałe 48 lat, jego żona zaś – 44 lata.
Ciała dzieci Goebbelsów znalezione w pobliżu wejścia do podziemnego bunkra Hitlera. Zostały uśpione, a następnie otrute kapsułkami z cyjankiem przez matkę i towarzyszącego jej lekarza
Günther Schwägermann wykonuje ostatnią wolę swojego zwierzchnika. Wychodzi do ogrodu, gdzie oddaje do obu ciał po kilka strzałów, po czym polewa je benzyną i podpala. Sam jeszcze tego samego dnia postanawia uciec z bunkra, przed którym rozgrywają się te dramatyczne sceny…
Do dzisiaj nie do końca jest jasne, kto podał im kapsułki z trucizną. Być może nie była to sama Magda Goebbels, a jeden z lekarzy, ale nie ten sam, który wstrzykiwał morfinę. [wróć]
„– Herr Weissman. Ta rozmowa… – tutaj Goebbels przeszył mnie wzrokiem. – Ta rozmowa musi zostać między nami…”.
Przyjmijmy, że nazywam się Weissmann. Richard Weissman. Służyłem wielu nazistom. Przez pewien czas byłem osobistym asystentem Adolfa Hitlera. Przez długi okres mojego życia czas upływał mi u jego boku. Ale nie tylko. Właściwie na mojej liście tych, którym usługiwałem, byli wszyscy najważniejsi naziści. Pośród nich szczególną uwagę zawsze zwracał Joseph Goebbels. Nawiasem mówiąc, mój rówieśnik, rocznik 1897. Zdarzało się, że byłem budzony w środku nocy tylko po to, by wyruszyć poza Berlin w towarzystwie przywołanego Goebbelsa. Na szczęście działo się to niezwykle rzadko, o czym będzie za chwilę… Tymczasem musicie wiedzieć, że ten facet strasznie lubił błyszczeć wśród innych. Zwracanie na siebie uwagi było jego cechą rozpoznawczą. Zdarzało się nawet, że pośród asystentów żartowaliśmy, iż to nie Joseph Goebbels tylko Joseph Narziss, czyli Józef Narcyz. Nic dziwnego. W końcu Joseph Goebbels jest ministrem oświecenia narodowego i propagandy od 30 stycznia 1933 roku. Kto inny, jeśli nie minister od propagandy, mógłby rozkochiwać się w samym sobie i zarażać tą miłością innych?
Z dobrze poinformowanych źródeł doskonale wiedziałem, czego najbardziej nie cierpi we mnie minister Goebbels. Przy jego wzroście 165 centymetrów moje prawie dwa metry czynią go chodzącą groteską w moim towarzystwie. Doskonale wiem, że wielokrotnie drażniło go to kompletnie i rozsierdzało do reszty. Dlatego tym bardziej zdziwiło mnie, gdy pewnego dnia wziął mnie na bok i powiedział, że jeszcze tego samego dnia chce mnie widzieć w swoim gabinecie.
– 13.00. O tej porze proszę się u mnie stawić – rzucił mi na odchodne i odszedł w charakterystycznym kulejącym stylu.
Nie miałem pojęcia, o co może mu chodzić. Dotychczas moja posługa była dobrze oceniana. W jego towarzystwie chwalił mnie sam Führer. Zresztą nie słyszałem, by również Goebbels miał jakieś zastrzeżenia. Dlatego zaproszenie do gabinetu Goebbelsa co najmniej mnie zaintrygowało. Spojrzałem na zegarek. Mała wskazówka była nakierowana na jedenastą rano. W ciągu kolejnych dwóch godzin miałem tysiąc myśli na temat tego, po co wezwał mnie minister propagandy. Może usłyszał coś złego na mój temat? A może chciał mnie wypytać o innych asystentów? A może to coś zupełnie innego? Może znowu Hitler wywęszył zdrajcę w swoich szeregach i Goebbels postanowił subtelnie zweryfikować te informacje, nim na wskazanej osobie zostanie wykonany wyrok? Tamtego dnia miałem tylko nadzieję, że to nie o mnie chodzi i że to nie ja pożegnam się z życiem. Bo nie ukrywam, że życie kocham od zawsze. Odkąd pamiętam, staram się być niepoprawnym optymistą. Nawet gdy za oknem toczy się druga wojna światowa, to staram się dostrzec jakiś pozytyw. Wiem, że to naiwne… Choć z drugiej strony… Lepiej cieszyć się każdą chwilą i unikać zmartwień, bo przecież za moment mogę nie żyć. Albo walnie w nas bomba i zginiemy, albo zostanę rozstrzelany, bo ktoś wpadnie na pomysł, że jestem alianckim agentem, albo po prostu mój organizm nie wytrzyma morderczej pracy i odmówi posłuszeństwa. Powodów, które mogą doprowadzić do śmierci, jest mnóstwo. Dlatego trzeba mieć nadzieję, że kiedyś będzie lepiej i należy szukać pozytywów nawet tam, gdzie trudno je dostrzec.
Tymczasem powoli zbliżała się godzina trzynasta. Pięć minut przed czasem czekałem pod gabinetem ministra Goebbelsa. Nie chciałem się spóźnić. Doskonale wiedziałem, jakiego ma bzika na punkcie punktualności. – „Zeit is Geld”, czyli „czas to pieniądz” – zwykł mawiać w każdym możliwym momencie.
Kolejne pięć minut upłynęło mi na bezmyślnym wpatrywaniu się we wskazówki mojego skromnego zegarka, który od dobrych dziesięciu lat codziennie był obecny na mojej lewej ręce. Stary, wysłużony, z mocno sfatygowanym paskiem. Brązowy, z kremową tarczą, po której poruszały się czarne wskazówki. Idealnie w momencie, gdy mniejsza z nich doszła do cyfry „1”, uchyliły się drzwi do gabinetu ministra.
– Bitte, kommen Sie rein!1 – usłyszałem dobrze znany mi nieco chropowaty głos.
Słysząc to, z lekko opuszczoną głową wszedłem do gabinetu, zatrzymując się tuż obok jego biurka.
– Proszę siadać. – Goebbels wskazał mi drewniane krzesło. Zaraz potem przeszedł do sedna:
– Domyśla się pan, w jakiej sprawie pana wezwałem?
– Nie mam zielonego pojęcia – dopiero po wypowiedzeniu tych słów uświadomiłem sobie, z jaką niepewnością w głosie wybrzmiała ta wypowiedź.
– To zapytam inaczej. Ile jest prawdy w tym, że nie ma takiej niemieckiej książki, której by pan nie przeczytał?
– *Ech… To pewna przesada. Choć rzeczywiście prawdą jest, że czytam wszystko, co mi wpadnie w ręce. Teraz jednak z racji braku czasu robię to rzadziej.
– Ale… – tutaj Goebbels zagrał pauzą, wpatrując się w moje oczy. – Pokusiłby się pan o stwierdzenie, że jest pan osobą oczytaną?
Goebbels pisał dzienniki od 1923 roku aż do kwietnia 1945 roku. Tutaj reprodukcja notatki z lipca 1926 roku
Doskonale wiedziałem, że moja twarz przypomina teraz zarumienione jabłko. Właśnie uświadomiłem sobie, że minister kultury i propagandy czyni mi komplement. Choć z drugiej strony, kto wie, czy to nie jest jakaś prowokacja. Może ubzdurał sobie, że jestem tak oczytany, że chciałbym go kiedyś wygryźć? Trudno odgadnąć, co może w takim momencie kryć się w głowie Goebbelsa. To inteligentny człowiek, pytanie tylko – jak bardzo nieobliczalny?
– No wie pan, panie ministrze… No… Sam nie wiem, co powiedzieć – wyjąkałem, czując, jak stres dopada moje ciało, paraliżując sztywny już kark, zaś kwas żołądkowy cofa się do przełyku.
– Widzę, herr Weissman, że cali jesteście zlani potem. Nie stresujcie się, nie chcę wam zrobić nic złego. – Goebbels poklepał mnie po prawym ramieniu, chcąc pokazać swoją serdeczność. – Oczekuję od was konkretnej odpowiedzi. Jak w wojsku – „tak” lub „nie”! Jesteście oczytani czy nie?
– Tak, jestem! – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
– I to mi się podoba! W końcu jesteście konkretni, a nie jakieś tam rozgotowane kluchy na mleku! – na jego twarzy dostrzegłem szarmancki uśmiech.
Przez cały ten czas Goebbels siedział naprzeciwko mnie za biurkiem. Jednak dopiero teraz nachylił się bliżej, chcąc mi wyraźnie powiedzieć coś, co nigdy nie powinno opuścić tych czterech ścian.
– Prowadzę dzienniki. Od bardzo dawna…
Skinąłem potulnie głową i wydukałem z siebie coś w stylu: – Yhy…
– No i w związku z tym poszukuję kogoś oczytanego.
Raz jeszcze przytaknąłem.
– Chodzi o to – zaczął nieco enigmatycznie Goebbels – że jesteście mi potrzebni. Otóż pośród tej wojskowej swołoczy nie ma prawie nikogo na poziomie, z kim mógłbym porozmawiać. Poza Führerem mało kto ma pojęcie o twórczości Ryszarda Wagnera czy Friedricha Schillera.
Zamiast przytakiwać, wolałem jedynie stwierdzić, że przyjąłem to do wiadomości. Kto wie, jaki byłby dalszy ciąg wydarzeń, gdybym przytaknął, że pośród wojskowych nie da się z nikim porozmawiać o sztuce! Przecież to byłoby istne samobójstwo!
– Herr Weissman. Ta rozmowa… – tutaj Goebbels przeszył mnie wzrokiem. – Ta rozmowa musi zostać między nami.
– Ależ oczywiście! – mówiąc te słowa, odruchowo zerwałem się z krzesła, uderzyłem trzewikiem o trzewik i zameldowałem swoje posłuszeństwo!
Zadowolony Goebbels kontynuował:
– Naszego wodza, Adolfa Hitlera, podziwiam nad życie! Ale ja teraz nie o tym… Uważam, że powinienem coś zostawić potomnym, by mogli poznać mnie bliżej, kiedy będę już gnił w chłodnej ziemi. Nie jestem imbecylem. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że taki moment nastąpi; prędzej czy później. Oczywiście, oby stało się to jak najpóźniej!
Goebbels zachichotał pod nosem…
– No tak – powiedziałem w odruchu szczerości.
– Matko! Ale pan jest wystraszony! Pan tylko przytakuje, o nic nie pyta!
– Taka jest natura każdego porządnego asystenta, panie ministrze…
– Dobrze, już dobrze, herr Weissman. Ma pan rację. Ale przejdźmy do sedna naszego spotkania, w porządku?
Poczułem, jak badawczy wzrok Josepha Goebbelsa spoczął na mojej twarzy. Cóż innego w tej sytuacji mogłem zrobić, jeśli nie przytaknąć? Kochałem swoje życie nade wszystko i nie chciałem, by właśnie ono się zakończyło.
– W porządku! – machnąłem ręką od niechcenia, co zresztą zaskoczyło nie tylko mnie, ale i samego Goebbelsa. Ja zaś niesiony odwagą kontynuowałem: – Jakie zatem ma pan dla mnie zadanie?
– No! W końcu wrócił pan do żywych! Cieszę się, że zaczął pan rozmawiać jak człowiek. I o takiego partnera właśnie mi chodziło!
Partnera?! – to były pierwsze słowa, które przyszły mi na myśl! Nigdy nie słyszałem o jego homoseksualnych zapędach, w przeciwieństwie do niektórych innych nazistów, jak chociażby znany wszystkim Ernst Röhm. Co przyszło do głowy temu Goebbelsowi?! Oby nie to, o czym teraz myślę…
– Co ma pan na myśli? – zapytałem nieśmiało…
– Piszę dzienniki. Ale. To tylko subtelny dodatek. Czas jednak na to, by ktoś porozmawiał ze mną jak równy z równym. Zadał mi pytania, które mogłaby zadać tylko osoba posiadająca wielką dawkę animuszu. Doskonale wiem, że pan kocha życie i niezbyt wiele od niego oczekuje. Nie ciągnie pana do stanowisk ani nie chce pan awansu, czyż nie tak?
– Racja – przytaknąłem zgodnie z prawdą.
– A więc właśnie! I sęk w tym, że teraz będzie pan musiał wyjść z roli asystenta i jak równy z równym ze mną porozmawiać. Wszystko po to, by potomni mogli mnie poznać takim, jakim naprawdę jestem. No, wie pan! Bez zbędnej, propagandowej otoczki!
– Oczywiście, rozumiem. Tylko jaką miałbym odgrywać rolę?
– No, jak to jaką? To pan miałby ze mną porozmawiać! I mógłby pan pytać, o co tylko dusza zapragnie!
– Ja? – zapytałem z niedowierzaniem.
– No tak! Pan! I to bez żadnych konsekwencji.
– Prawdę mówiąc, panie ministrze, odebrało mi mowę… Nie mam pojęcia, co w tej sytuacji powinienem powiedzieć…
– Szczerze? To nic! To moja decyzja, której nie mam zamiaru zmieniać. A jeśli się pan nie zgodzi, to… Jak by to delikatnie powiedzieć? – zaciśnięta dłoń Goebbelsa wylądowała pod jego brodą, tworząc posąg oddany zamyśleniu… – Jak by to panu delikatnie powiedzieć? Hm. Wiem. Powiem wprost i bez ogródek. Ja pana właściwie o to nie pytam, tylko stwierdzam przyszłe fakty.
– Przepraszam bardzo– zacząłem dość nieśmiało– A co, jeśli się naprawdę nie zgodzę?
– Dobrze, że pan o to pyta. Brawo!
– Dziękuję…
– Jeśli się pan nie zgodzi, to będę musiał kazać pana rozstrzelać za zdradę Trzeciej Rzeszy!
– Słucham?!– przerażenie w moim głosie osiągnęło apogeum.
– Niech pan nie słucha, bo na słuchanie będzie jeszcze czas. Jutro punktualnie o dziewiętnastej proszę stawić się w moim gabinecie. Ja już o to zadbam, żeby miał pan wówczas wolne. Zrozumiano?
– Ja, ja, ja2– zacząłem się jąkać…
Nadchodząca noc była dla mnie jedną z najdziwniejszych w życiu. Kompletnie nie miałem pojęcia, co przyniesie jutro. I choć kochałem życie, to mimo wewnętrznego optymizmu nie byłem w stanie znaleźć pozytywów w spotkaniach z Goebbelsem. Tak między nami, to nie przepadałem za nim, choć mocno fascynowała mnie ta postać. Ten facet był mistrzem w szerzeniu propagandy. Potrafił on zrobić z każdego człowieka na świecie polityka, którego pokochałyby tłumy. Nikt inny nie był w tym tak świetny jak on. I to trzeba było mu przyznać… Goebbelsowska propaganda. O tym w przyszłości młodzież będzie uczyła się w szkołach na lekcjach historii!
Pol.: – Proszę, zapraszam do środka! [wróć]
Pol.: Tak, tak, tak. [wróć]
Chwilę po tym, jak zakończyła się kolacja, razem z innymi asystentami wyjątkowo musieliśmy zastąpić kamerdynerów. Dlatego też zaczęliśmy zbierać ze stołu brudne talerze. Nie ukrywam, że zmęczenie dawało nam się we znaki. Bycie na nogach od wczesnych godzin porannych bez większej chwili wytchnienia sprawiało, że zmęczenie nie odstępowało nas na krok. Podobnie zresztą jak czołowi naziści, którym przyszło nam służyć. Pięć minut przed dziewiętnastą jakiś jegomość palcem wskazującym wezwał mnie do siebie.
– Twoja dalsza obecność w jadalni jest zbędna. Za chwilę masz się stawić u ministra Goebbelsa. Nie spóźnij się! Czy to jest jasne?
– Ja, natürlich – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
Mężczyzna zdzielił mnie brudną szmatą po głowie.
– To na szczęście, mój młody przyjacielu!
Nadchodząca wizyta była dla mnie co najmniej dziwna. Już sama myśl o niej wywoływała we mnie specyficzne uczucia, jeszcze silniejsze niż w przypadku randki z nieznajomą. Za moment miałem spotkać guru propagandy, jednego z najważniejszych nazistów, który będzie oczekiwał ode mnie bolesnych pytań. A ja, biedny asystent, będę musiał chodzić na bardzo cienkiej linie, starając się dociekać prawdy. Co gorsza, doskonale zdaję sobie sprawę – oczywiście, niech zostanie to tylko między nami – że ten cały Goebbels jest jednym wielkim narcyzem, zapatrzonym w siebie, jak osoba, która widzi we wszystkim swoje piękno. A to tylko generuje ryzyko. Bo jeśli moje pytanie okaże się zbyt bolesne, to wówczas Goebbels niczym zraniony wilk będzie chciał jedynie zemsty, która nie obejdzie się bez mojej osoby… A tego bym sobie nie życzył…
Führer i jego prawa ręka Goebbels podczas spaceru w Alpach
– Dzień dobry, Richardzie – te słowa wyrwały mnie z dalszych rozważań. Głos był mi znajomy, podobnie jak kilkudziesięciu milionom mieszkańców Trzeciej Rzeszy.
– Zapraszam do środka… – ręka Josepha Goebbelsa wychynęła się zza drzwi, zachęcając mnie, bym wszedł do środka.
Spojrzałem na niego ze sztucznym uśmiechem na twarzy, po czym usiadłem na wskazanym przez niego drewnianym krześle. Usadowiłem na nim swoje 83 kilo i czekałem, aż on coś powie. Goebbels jednak nic nie mówił, rozkoszując się tą niezręczną ciszą. Ja jednak nie chciałem wychodzić przed szereg i w związku z tym obydwaj milczeliśmy…
To trwało jakieś trzy, a może nawet pięć minut. Korzystając z okazji, mimo dziwnych okoliczności zacząłem się relaksować. W pewnym momencie niemalże zasnąłem. Doszło do tego, że już prawie odpłynąłem myślami od całego świata, już niemal spocząłem w objęciach Morfeusza, gdy przy skroni poczułem coś zimnego…
– Czujesz to? – rozbrzmiał wysokim tonem głos ministra Goebbelsa.
Z Dzienników Goebbelsa: refleksje ze spaceru po Berlinie
17 października 1923
Wczoraj Else podarowała mi tę księgę i zaraz chcę z jej imieniem zaczynać. Cóż mógłbym także dzisiaj począć bez niej. Ty kochana, dobra! […] Jak beznadziejny jest dzisiejszy spacer ulicami miasta. Na wszystkich rogach stoją grupy bezrobotnych, debatują i spekulują. To czas do śmiechu i płaczu. Wygląda na to, że nowy kurs zmierza na prawo. Sądzę też, że tak pozostanie przez pewien czas. Byłoby jednak błędne, gdyby w tym zwrocie na prawo chciało się widzieć non plus ultra rozwoju sytuacji. Nasze czasy dadzą się pod wieloma względami porównać do okresu Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Podczas gdy wtedy emancypował się stan mieszczański, dzisiaj emancypują się proletariusze. Ten ostatni proces został sztucznie przyspieszony przez wojnę. To mu wiele zaszkodziło. Może właśnie tylko dlatego możliwy jest zwrot na prawo. Sytuacja będzie jednak rozwijać się dalej, musimy przecież dopełnić nasze przeznaczenie. Historia świata nie realizuje się przecież przez lata czy też przez dziesiątki lat. W krótkich odcinkach czasu spełniają się rzadko kiedy jedynie spektakularne wydarzenia. Wielkie wydarzenia postępują jednak swoją drogą przez stulecia w sposób jasny i dobitny, widzi je tylko ten, kto ma oczy do patrzenia. Dlatego dzisiaj głos powinien zabrać poeta, a nie uczony, jako że ów patrzy, a ten tylko widzi. Ten [uczony] zna te wszystkie małe środki nasenne na dolegliwości Europy, ale ów [poeta] umie wskazać drogę, prowadzącą ku wielkiemu rozwojowi. Mówię o poecie, ale nie umiem przecież nikogo wymienić z nazwiska. Nasi poeci nie są niczym innym, jak tylko nieudacznikami, intelektualnymi snobami, błyskającymi dowcipem estetami i kawiarnianymi bohaterami. Wszystko, co przynosi nowa literatura, jest uładzone i mdłe. Nikt nie odnajduje krzyku rozpaczy, który wypełnia pierś całej niemieckiej ludzkości. Gdybyśmy tak mieli tego jednego, który jeszcze raz odnalazłby drogę „przeciwko tyranom”. Albowiem przeciwko tyranom zwraca się cała młoda poezja, czy to przeciwko tyranom ciała, czy ducha, to prawie to samo. Ale to „przeciwko tyranom” powoduje tarcie, walkę, prowadzi do zwycięstwa albo porażki. A czym jest poezja, jeśli nie wyrazem tych rzeczy?
Europa jest wielkim problemem duchowym. Sprawy gospodarcze unoszą się jedynie na powierzchni. Wszystko to można by już dawno rozwiązać, ale pod powierzchnią zwarły się ze sobą w walce potężne siły duchowe. Wygra ten, kto jest młodszy, silniejszy i bardziej pewny zwycięstwa, nawet jeśli jeszcze przegrywa dzisiaj i będzie przegrywał jutro. W tym całym problemie Europy znajduje się stara, święta Rosja, kraj, dla którego, chociaż go nie znam, żywię najgłębsze uwielbienie. Rosja to przeszłość i przyszłość, ale tylko nie współczesność. Rosyjska współczesność jest jedynie bańką mydlaną, właściwa treść znajduje się pod spodem. W rosyjskiej ziemi wykluwa się rozwiązanie wielkiej zagadki Europy. Duch olbrzyma, Dostojewskiego, unosi się nad cichą, śniącą Rosją. Kiedy Rosja obudzi się, wtedy świat ujrzy nowy cud. Ex oriente lux. Dlaczego nasi wielcy poeci milczą podczas tej ostatniej, najcięższej niedoli? Przecież nasza niedola jest jeszcze bardziej męką duchową aniżeli ekonomiczną. Czy żaden z nich nie znajdzie słowa pocieszenia i pokrzepienia dla swojego narodu? Gerhart Hauptmann stał się starym, zmęczonym człowiekiem. Nic już nie powie nam, ludziom młodym. I Thomas Mann poszedł drogą intelektualisty z Europy Środkowej. Jego sztuka w ostatnich latach jest niczym więcej niż tylko przysmakiem dla wydelikaconych podniebień. Jeśli zaczyna się od upadku, to jak ma się znaleźć odwagę i siłę, aby się podźwignąć? Spengler i Thomas Mann są duchowymi braćmi. Również Spengler złożył swoją krew serdeczną w ofierze tego, co upada. To wielka męka stać przy grobie swojej kultury. […] Nie czuję się zadomowiony w tego rodzaju świecie. To, że jestem bez ojczyzny, jest najgłębszą przyczyną mojej udręki. Jeszcze można zrozumieć taki typ człowieka jak ja, lecz droga do śmieszności i karykatury nie jest już daleka […].
Od razu oprzytomniałem. Skinąłem, chcąc zbytnio się nie ruszać, by na wszelki wypadek nie wyrządzić sobie żadnej krzywdy.
– Bingo! Przy pańskiej skroni znajduje się przepiękny pistolet, który jest naładowany. Nie muszę chyba dodawać, że wystarczy jeden ruch, by załadowany nabój przeszedł przez pańską czaszkę na wylot?
– Nie… Zdecydowanie nie…– gdy mówiłem te słowa, w mojej duszy zapanował nieco dziwny spokój.
– To dobrze! – Goebbels czuł się jak ryba w wodzie.
– No więc, panie Weissman. Teraz ma pan jedyną szansę, by zadać mi pytanie. I to nie może być pytanie w stylu: – Dlaczego jestem taki świetny?! – bo takich pytań słyszałem już tysiące! Ma pan zadać pytanie prosto od serca. Takie, którego nie ośmieliłby się pan mi zadać nigdy w życiu. A teraz? No, no… Może mi je pan zadać. Bo jeśli okaże się ono niezbyt szczere, to po prostu pana zabiję! Proste? Niech pan nawet nie odpowiada. Wiadomo, że proste! No więc, gdyby chciał mnie pan o coś zapytać i nie miałby pan nic do stracenia, to jak brzmiałoby pytanie?
Dotychczas byłem jedynie asystentem. Wykonywałem polecenia moich przełożonych, wysoko postawionych nazistów. Teraz zaś miałem sam podjąć decyzję, zadając durne pytanie, od którego miało zależeć moje dalsze życie! Ludzie, gdzie w tym wszystkim odnaleźć optymizm? Nie mam pojęcia, ale trudno, muszę spróbować!
Z rozmyślań wyrwały mnie słowa Goebbelsa:
– Pytam zatem po raz ostatni… O co chciałby mnie pan zapytać, gdyby mógł pan zadać mi tylko jedno, jedyne pytanie!?
Wiedziałem, że nie mam nic do stracenia. Albo przywalę mu brutalnym pytaniem, odwracając jego uwagę, albo niczym zraniona łania, wyląduję w rowie, czekając na chmarę myśliwych, którzy w jednej chwili będą chcieli mnie zabić i jeszcze na miejscu wypatroszyć.
– No więc?! – Goebbels zaczął się dopominać o moje pytanie.
To było dla mnie za wiele. Stres znowu dał się we znaki. Czułem się tak, jakby moje ciało było sparaliżowane. Kark był tak sztywny, jakby ktoś mi go przyspawał. A do tego kręgosłup – ustawiony pod kątem dziewięćdziesięciu stopni w stosunku do ziemi. No i mięśnie. Każdy po kolei – napięty, wręcz usztywniony, niemający nic wspólnego z luzem…
Z moich wewnętrznych rozmyślań wyrwał mnie głos Goebbelsa:
– Liczę do trzech! Jeśli do tego czasu nie padnie pytanie z twoich ust, to najzwyczajniej w świecie ciebie zabiję! Jeden, dwa…
– Dlaczego z pana taki narcyz?! – wypaliłem te słowa zupełnie bezmyślnie.
– Co proszę?! – zdziwienie Goebbelsa nie miało granic! Podobnie zresztą jak moje. Nie miałem pojęcia, że mój język jest aż tak bardzo niewyparzony. W tamtej jednej chwili chciałem go jakoś zaskoczyć, ale… Nie miałem pojęcia, że zrobię to aż tak dosadnie. No trudno. Skoro powiedziało się a, to trzeba było to kontynuować…
– No… Wie pan, panie ministrze. Nieprzypadkowo nazywa się pana „ministrem narcyzem”. Jest pan przecież w sobie zakochany po uszy. Do tego stopnia, że krąży nawet żart, że pan na myśl o masturbacji bierze własne zdjęcie i właśnie przy nim oddaje się manualnym rozkoszom!
Goebbels z pewnością nie był przygotowany na taki rozwój sytuacji. Co więcej, właśnie w tej chwili poczułem, że to ja po trochu przejąłem kontrolę nad naszym spotkaniem, choć jeszcze chwilę wcześniej byłem tylko małym żuczkiem, asystentem, który nie miał wiele do powiedzenia. Sam zresztą byłem pod wrażeniem tego, co zrobiłem. Nie sądziłem, że mój umysł jest zdolny do czegoś takiego! Goebbels był pewnie podobnego zdania, skoro dotknęło go to tak bardzo. Zaraz potem zabrał z sąsiedztwa mej skroni pistolet i usiadł na swoim skórzanym fotelu. Moja wypowiedź musiała być dla niego gorzką lekcją prawdy. Zapewne nie spodziewał się tak bolesnego pytania. Ja zresztą również nie miałem pojęcia, że mój umysł pokaże takie „jaja” i tak brutalnie dokopie Goebbelsowi na wstępie naszej rozmowy.
Dalsze chwile mijały w milczeniu. Minister propagandy miał nietęgą minę. Moje słowa bez wątpienia sprawiły mu przykrość. Ale i również chyba dały mu do myślenia, po jakichś pięciu minutach bowiem kazał mi wyjść z gabinetu:
– Dzisiaj już nie chcę widzieć pana na oczy!
– Ale ja… Ale… Przepraszam! No, wie pan, panie ministrze. Niechcący powiedziałem to, co ślina przyniosła mi na język!
– Milczcie, Weissman! Swoje już dzisiaj powiedzieliście! Więcej nie potrzeba!
– Przepraszam, ale zapytam nieśmiało…
– Powtarzam, milczcie! Jutro o dziewiętnastej macie się ponownie stawić w moim gabinecie. Jeśli was nie zastanę, to obiecuję, że w tej sytuacji nie zastanie was już nigdy rodzona matka, żona i kochanka. O ile takiej się dorobiliście!
Opuściłem jego gabinet w milczeniu. Goebbels nie musiał mi dwa razy powtarzać. Szybko zerwałem się z krzesła i niemal wybiegłem z pomieszczenia. Ta cała sytuacja była dziwna, zupełnie nieprzewidywalna. Bałem się, że kiedy odwrócę się do niego plecami, zostanę w jakiś sposób zaatakowany. Słownie, a może fizycznie… Może minister użyłby swojego pistoletu, aby zadać mi ból…
Kompletnie nie miałem pojęcia, co wydarzy się kolejnej doby. Dopiero teraz dotarło do mnie, że chyba zraniłem Goebbelsa i trafiłem w jego najczulszy punkt. Cios był na tyle celny, że nie potrafił mnie ukarać, a jedynie zdecydował się odesłać mnie tam, skąd przyszedłem. Przed nim i przede mną jeszcze kilkadziesiąt godzin, nim spotkamy się po raz drugi. Najwyżej Goebbels uzna, że byłem dzisiaj zbyt bezczelny i wyda na mnie wyrok śmierci. W tej sytuacji pozostaje mi tylko myśleć optymistycznie! Przecież już nic gorszego zdarzyć się nie może! Optymizm to podstawa! Poza tym – co mnie nie zabije, to mnie wzmocni!
Goebbels zaczynał dzień pracy w Ministerstwie Oświecenia Narodowego i Propagandy od lektury gazet, którym jego resort nakazywał, o czym i jak mają pisać, a o czym nie mogą
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki