Afrykańczycy. Opowieści z polskich boisk - Jarosław Takuski - ebook + audiobook

Afrykańczycy. Opowieści z polskich boisk ebook i audiobook

Jarosław Takuski

4,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Jedyna taka książka w Polsce! Niezwykłe historie piłkarzy pochodzących z Afryki.

Bohaterami tej książki są piłkarze. Choć przybyli z innego kraju, łączy ich jedno – ten sam kontynent, Afryka. Przyjechali do Polski pełni pasji, marzeń i nadziei. To właśnie futbol miał im dać przepustkę do lepszego życia i dużych pieniędzy. 

Niektórzy dopiero rozpoczęli swoje sportowe kariery, inni zaś przechodzą na piłkarską emeryturę. Grają w ligach okręgowych za różne stawki. Choć zdarzało się, że ocierali się też o świat lepszego futbolu. 

Opowiadają o Polsce, o państwie w którym przyszło im żyć, o miejscu, które nie zawsze było dla nich przyjazne. Są tacy sami, ale jakże różni. To co ich łączy to kolor skóry i kontynent, z którego pochodzą oraz miłość do piłki nożnej. Dzieli ich wiele, bo każdy z nich jest kowalem własnego losu. Ich historie często są humorystyczne, jednak nie są pozbawione także grozy.

„Afrykańczycy. Opowieści z polskich boisk” Jarosława Takuskiego to dziesięć wywiadów z ludźmi, którzy odnieśli mniejszy bądź większy sukces na boisku piłkarskim. To historie o trudzie, szczęściu i sportowej pasji. Czyli tak naprawdę mogą dotyczyć każdego z nas. 

Sam autor jest groundhopperem, czyli osobą, która jeździ po kraju i ogląda mecze piłkarskie w każdej z możliwych lig. To dzięki turystyce stadionowej zrodził się pomysł na tę książkę. 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 272

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 27 min

Lektor: Mateusz Bosak, Konrad Szymański
Oceny
4,0 (11 ocen)
4
4
2
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
zaczytanygrzegorz12

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo fajna ksiazka .
00
gringo24

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna!
00

Popularność




Ty­tuł: Afry­kań­czycy. Opo­wie­ści z pol­skich bo­isk

Co­py­ri­ght © Ja­ro­sław Ta­ku­ski, 2024

This edi­tion: © Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S, Co­pen­ha­gen 2022

Pro­jekt gra­ficzny okładki: Mar­cin Sło­ciń­ski

Re­dak­cja: Aneta Iwan

Ko­rekta: Ju­styna Ku­kian

ISBN 978-91-8076-311-0

Kon­wer­sja i pro­duk­cja e-bo­oka: www.mo­ni­ka­imar­cin.com

Wszel­kie po­do­bień­stwo do osób i zda­rzeń jest przy­pad­kowe.

Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S

Kla­re­bo­derne 3 | DK-1115 Co­pen­ha­gen K

www.gyl­den­dal.dk

www.wor­dau­dio.se

Od au­tora

Za­wsze so­bie wy­obra­ża­łem, że faj­nie by­łoby po­znać afry­kań­skiego pił­ka­rza. Może na­wet zo­stałby moim kum­plem. Klatka, jedna z sied­miu w moim no­wo­huc­kim bloku w Kra­ko­wie, li­czy za­le­d­wie pięć miesz­kań. Lo­kum pode mną przez wiele lat stało pu­ste, bo wła­ści­ciel miesz­kał na stałe w Wied­niu. Wielce praw­do­po­dob­nym było, że kie­dyś sprzeda to miesz­ka­nie, py­ta­nie tylko komu. Wy­obra­ża­łem so­bie, że może wy­kupi je Klub Spor­towy Hut­nik Kra­ków, który znaj­duje się w po­bliżu, a któ­rego je­stem ki­bi­cem, i prze­zna­czy je na miej­sce za­kwa­te­ro­wa­nia dla no­wych pił­ka­rzy z dru­żyny. Pił­ka­rzy z Afryki, rzecz ja­sna. To miał być wła­śnie mój spo­sób, by się do nich zbli­żyć. Mógł­bym ich wów­czas po­znać, ich zwy­czaje czy spo­sób by­cia. Idol, czło­wiek z pla­katu zo­stałby moim są­sia­dem i za­miesz­kałby tuż obok mnie. To miała być za­żyła re­la­cja, bo nie od dziś wia­domo, że z są­sia­dem warto żyć w zgo­dzie.

Ki­bi­cem Hut­nika jest także mój oj­ciec. Pa­mięta dawne suk­cesy klubu i do dziś wspo­mina prze­grany mecz z ŁKS-em Łódź w 1971 roku, który bez­po­śred­nio de­cy­do­wał o awan­sie do I ligi, naj­wyż­szej kla­sie roz­gryw­ko­wej w Pol­sce, obec­nie zwa­nej Eks­tra­klasą. Hut­nik to wie­lo­sek­cyjny klub, który przez cały okres PRL-u ko­rzy­stał z po­mocy miej­sco­wej Huty. W la­tach 90. pod­upadł, po­dob­nie jak dziel­nica, i wiele sek­cji zo­stało wów­czas roz­wią­za­nych. Dru­żyna pił­kar­ska pa­ra­dok­sal­nie naj­więk­sze suk­cesy od­nio­sła jed­nak w tym okre­sie. Do I ligi awan­so­wała w 1990 roku i spę­dziła w niej sie­dem se­zo­nów. Przez dwa lata Hut­nik jako je­dyny re­pre­zen­to­wał Kra­ków na naj­wyż­szym szcze­blu roz­gryw­ko­wym w Pol­sce, po­nie­waż Wi­sła w tym cza­sie grała w II li­dze. Co wię­cej, zdo­był na­wet brą­zowy me­dal w se­zo­nie 1995/96 i za­grał w eu­ro­pej­skich pu­cha­rach. Po­ko­nał azer­ski Xəzri Bu­zo­vna Baku, cze­ską Sigmę Oło­mu­niec, ule­ga­jąc do­piero na­szpi­ko­wa­nemu gwiaz­dami AS Mo­naco z Fa­bie­nem Bar­the­zem, Em­ma­nu­elem Pe­ti­tem i Vic­to­rem Ik­pebą na czele. To wy­da­rze­nie jest do dziś wspo­mi­nane przez star­szych ki­bi­ców jako jedna z naj­pięk­niej­szych chwil w ich ki­bi­cow­skim ży­ciu.

In­nym, mniej waż­nym wy­da­rze­niem była in­for­ma­cja, że je­sie­nią 1994 roku klub za­sili osiem­na­sto­letni na­past­nik ro­dem z Ni­gru. Wcze­śniej dru­żynę opu­ściło paru zna­czą­cych pił­ka­rzy. Nie było już w Hut­niku zna­ko­mi­tego ofen­syw­nego tria – Leszka Kracz­kie­wi­cza, An­drzeja Ser­maka i by­łego króla strzel­ców Eks­tra­klasy Mi­ro­sława Wa­li­góry, uczest­nika Igrzysk Olim­pij­skich w Bar­ce­lo­nie. Za­stą­pić ich miał ktoś eg­zo­tyczny i zu­peł­nie nie­znany. Na­zy­wał się Za­kari Lambo.

Nie po­tra­fię od­po­wie­dzieć so­bie na py­ta­nie, jaka była wów­czas na­sza pol­ska liga. Na pewno nie­po­zba­wiona uroku, o róż­nych od­cie­niach sza­ro­ści. Nie wszy­scy do­brze wspo­mi­nają te czasy, pełne ko­rup­cji, cią­głych bi­ja­tyk na try­bu­nach, za­nie­dba­nych sta­dio­nów i ni­skiej fre­kwen­cji. Liga ta była jed­nak na­sza, swoj­ska i mimo wszystko za­wsze będę wspo­mi­nał po­zy­tyw­nie ten okres w fut­bolu. Może i się na­rażę, ale uwa­żam, że gdyby nie cią­głe afery, układy, al­ko­hol i całe to pił­kar­skie pie­kiełko, to na are­nie mię­dzy­na­ro­do­wej osią­gnę­li­by­śmy wtedy znacz­nie wię­cej. W la­tach 90. mie­li­śmy nie­zwy­kle uta­len­to­wane po­ko­le­nie, które gdyby nie oko­licz­no­ści losu, mo­głoby osią­gnąć spory suk­ces. Po­ku­szę się na­wet o stwier­dze­nie, że stać by nas było na me­dal Mi­strzostw Eu­ropy czy Świata. Nie jest to tylko czcze ga­da­nie. Wy­star­czy spoj­rzeć na suk­ces, jaki osią­gnęła na­sza mło­dzie­żówka na Olim­pia­dzie w 1992 roku. Mło­dzi pił­ka­rze po­ka­zali wów­czas, jaki po­ten­cjał nich drze­mał, i przy­wieźli sre­bro z Bar­ce­lony.

Li­stę wie­lo­barw­no­ści tam­tego okresu uzu­peł­nił przy­bysz z Afryki, który za­miesz­kał na jed­nym z no­wo­huc­kich osie­dli. Na trans­fe­rze Lamby do Hut­nika zy­skała cała liga. Nie był on może wy­bit­nym pił­ka­rzem, ale na tyle do­brym, by od czasu do czasu wpi­sy­wać się na li­stę strzel­ców. Nie był też pierw­szym Afry­kań­czy­kiem w Pol­sce, bo przed nim było już kilku, ale co naj­waż­niej­sze, nie był ostat­nim. Dziś trudno so­bie wy­obra­zić ze­spół z Eks­tra­klasy, który skła­dałby się tylko z pol­skich pił­ka­rzy. II wojna świa­towa i okres PRL-u spra­wiły, że sta­li­śmy się spo­łe­czeń­stwem ho­mo­ge­nicz­nym. Jesz­cze w la­tach 90. liczba ob­co­kra­jow­ców miesz­ka­ją­cych w Pol­sce była nie­znaczna. Tak samo wy­glą­dały dru­żyny pił­kar­skie, gdzie je­den lub mak­sy­mal­nie dwóch pił­ka­rzy nie było Po­la­kami. Naj­czę­ściej byli to za­wod­nicy z by­łych Re­pu­blik Ra­dziec­kich, choć od czasu do czasu po­ja­wiał się też ktoś z Ame­ryki Po­łu­dnio­wej czy Afryki.

Po­pu­larny Zak z mar­szu stał się ido­lem pu­blicz­no­ści, a dla mnie lo­kal­nym ce­le­brytą. Ter­min ten nie był jesz­cze tak znany i po­wszech­nie sto­so­wany jak dzi­siaj. Mnie wy­star­czyło, że strze­lał gole, udzie­lał wy­wia­dów i po­ja­wiał się w ma­ga­zy­nie „Gol” czy w Spor­to­wej Nie­dzieli w TVP. Mało kto wów­czas to do­ce­niał. W la­tach 90. pol­ska liga i re­pre­zen­ta­cja Pol­ski były obiek­tem szy­derstw i kpin. Poza wą­skim gro­nem ki­bi­ców piłki ko­pa­nej nikt ra­czej nie znał afry­kań­skich pił­ka­rzy w Pol­sce.

Pierw­szym, który ob­ja­wił się szer­szemu gronu oby­wa­teli Rzecz­po­spo­li­tej, był Ni­ge­ryj­czyk, Em­ma­nuel Oli­sa­debe. W za­sa­dzie Po­lak, bo ta­kie też oby­wa­tel­stwo otrzy­mał z rąk pre­zy­denta Alek­san­dra Kwa­śniew­skiego. W du­żej mie­rze dzięki niemu udało nam się prze­ła­mać im­pas i awan­so­wać do Mi­strzostw Świata w Ko­rei i Ja­po­nii w 2002 roku. Pal li­cho, jak nam tam po­szło, jed­nak fak­tem jest, że zła karta po­woli za­czy­nała się od­wra­cać od re­pre­zen­ta­cji Pol­ski. Dziś na tur­nie­jach gramy z róż­nym skut­kiem, ale przy­znać trzeba, że wo­kół na­szej ka­dry jest szum, sława i duże pie­nią­dze.

Ja po­sze­dłem w nieco in­nym kie­runku. Za­czą­łem śle­dzić ka­riery in­nych pił­ka­rzy afry­kań­skich, ale nie tych z pierw­szych stron ga­zet. Naj­więk­szy suk­ces Hut­nika Kra­ków zbiegł się z jego naj­więk­szą po­rażką. Dru­żyna spa­dła do II, a póź­niej do III ligi. Klub przez wiele lat tu­łał się w niż­szych li­gach pił­kar­skich. Przy­zwy­cza­iłem się do ta­kiego po­ziomu i z cza­sem go po­lu­bi­łem. At­mos­fera bywa luźna, a fre­kwen­cja nie po­wala. Sta­diony pa­mię­tają jesz­cze po­przedni wiek i to spra­wia, że cza­sem czuję się jak w la­tach 90. Tam też grają pił­ka­rze z Afryki i z roku na rok jest ich co­raz wię­cej. Co week­end sta­ram się zo­ba­czyć ja­kiś mecz z ich udzia­łem. Je­stem gro­un­dhop­pe­rem, czyli osobą, która jeź­dzi po Pol­sce i ogląda różne po­je­dynki pił­kar­skie każ­dej z moż­li­wych lig. Nie­trudno ich od­na­leźć. Wy­star­czy otwo­rzyć lo­kalną ga­zetę i spraw­dzić składy dru­żyn, by zna­leźć ob­co­ję­zyczne na­zwi­ska. Bu­dzą oni we mnie po­zy­tywne sko­ja­rze­nia z dzie­ciń­stwa. Dla jed­nych to za­pach zupy po­mi­do­ro­wej przy­rzą­dza­nej przez bab­cię, a dla mnie pił­karz z Afryki na bo­isku. Tak już mam i chyba tego nie zmie­nię. Nie boję się tego po­wie­dzieć, ale ilość me­czów z ich udzia­łem, które zo­ba­czy­łem, daje mi chyba prze­pustkę do by­cia skau­tem. Po­tra­fię dość obiek­tyw­nie oce­nić ich przy­dat­ność w ze­spole, szanse roz­woju i po­ten­cjal­nego za­ist­nie­nia na wyż­szym po­zio­mie. Przy­naj­mniej tak mi się wy­daje, choć mogę się my­lić i szcze­rze nie za bar­dzo mi na tym za­leży.

Za­sta­na­wia­cie się pew­nie, jak skoń­czyła się hi­sto­ria z miesz­ka­niem pode mną. Roz­cza­ruję was. Ow­szem, zo­stało ono sprze­dane, ale ku­piło je pol­skie mał­żeń­stwo z dziec­kiem. Tym sa­mym moje na­dzieje ru­nęły jak do­mek z kart i nie mam Afry­kań­czyka za są­siada. W su­mie do­brze się stało i wiele mnie to na­uczyło. Afry­kań­ski pił­karz to nie ma­skotka czy ma­szynka do strze­la­nia goli i za­ba­wia­nia pu­blicz­no­ści. To zwy­kły czło­wiek ma­jący swoje za­lety, ale także sła­bo­ści. Tam, gdzie miesz­kam, po­zo­stali mi sta­rzy są­sie­dzi, któ­rych znam od lat, do któ­rych za­wsze mogę pójść po cu­kier, kiedy mi go brak­nie.

Nie da­łem jed­nak za wy­graną. Wpa­dłem kie­dyś na po­mysł i po­sta­no­wi­łem ze­brać parę au­to­gra­fów na piłce. W su­mie wy­szły z tego dwie piłki z około czter­dzie­stoma pod­pi­sami Afry­kań­czy­ków. Nie­któ­rzy z pił­ka­rzy mieli nie­tę­gie miny, gdy pro­si­łem ich o au­to­graf. Byli tacy, któ­rzy nie do końca wie­dzieli, o co mi cho­dzi, inni z ko­lei byli szcze­rze za­do­wo­leni, zo­sta­wia­jąc swój pod­pis. Po­my­śla­łem kie­dyś, że faj­nie by było to wszystko ja­koś spo­żyt­ko­wać, i po­ja­wiła się idea na­pi­sa­nia książki. Przez wszyst­kie ligi prze­wi­nęło się mnó­stwo pił­ka­rzy z Czar­nego Lądu. Zde­cy­do­wana więk­szość prze­pa­dła bez wie­ści. Byli w skła­dach róż­nych dru­żyn, a te­raz ich nie ma. To wła­śnie Pol­ska miała być ich prze­pustką do lep­szego świata. Gdzie są i co ro­bią? Zo­stali, gdzieś wy­je­chali czy może wró­cili do swo­ich oj­czyzn? Na­le­żało to spraw­dzić. Po­sta­no­wi­łem po­znać tych, któ­rzy tu są, i była to na­prawdę su­per przy­goda. Wy­wiady prze­pro­wa­dzi­łem mię­dzy paź­dzier­ni­kiem 2021 roku a czerw­cem 2023 roku.

Jest jesz­cze je­den po­wód, dla któ­rego po­wstała ta książka. Od wielu lat chcia­łem coś po­dob­nego prze­czy­tać. Nie mia­łem więc wyj­ścia i sam mu­sia­łem to na­pi­sać. Oczy­wi­ście z po­mocą Afry­kań­czy­ków.

Ko­ulaty Thiam

(Se­ne­gal)

„Tu wszystko się za­częło. Na po­łu­dniu Se­ne­galu w ma­low­ni­czym re­gio­nie Zi­gu­in­chor po­ło­żo­nym tuż przy uj­ściu rzeki Ca­sa­mance, gdzie można się za­chwy­cić nie tylko dzie­wi­czą przy­rodą, ale nie­sa­mo­wi­tymi licz­nymi ra­mio­nami rzek. Te­reny te od lat za­miesz­kują ludy: Diola, Man­dingo i Man­ka­gne. Na za­chwyt tu­tej­szą fauną i florą mają czas tylko tu­ry­ści, bo dla miej­sco­wej lud­no­ści każdy dzień to walka o to, żeby wy­ży­wić swoją ro­dzinę. Męż­czyźni czę­sto ło­wią ryby lub upra­wiają ryż i orze­chy cajgu (ner­kowce). Ko­biety, jak w ty­po­wej se­ne­gal­skiej ro­dzi­nie, zaj­mują się wy­cho­wy­wa­niem dzieci. Czę­sto do­ra­biają, sprze­da­jąc na targu owoce, wa­rzywa lub bran­so­letki dla tu­ry­stów wy­ko­nane z ma­łych mu­sze­lek zwa­nych kauri. We­dług miej­sco­wych wie­rzeń taka bran­so­letka ma ma­giczną moc i chroni przed złymi du­chami. Od dziecka wie­rzy­łem w ich ma­giczną moc i wciąż wie­rzę…”

Z pa­mięt­nika Ko­ula­tego Thiama

Prze­czy­ta­łem za­pi­ski z two­jego pa­mięt­nika. Szcze­rze mó­wiąc, przy nie­któ­rych frag­men­tach mia­łem ubaw po pa­chy, a przy in­nych nieco się wzru­szy­łem. Nie my­śla­łeś o tym, żeby zo­stać pi­sa­rzem albo po­etą?

Nie, ale mia­łem tak ko­lo­rowe ży­cie, że chęt­nie na­pi­sał­bym o so­bie całą książkę.

Prze­stu­dio­wa­łem wszystko, co mi da­łeś. Twoje imię, Ko­ulaty, rze­czy­wi­ście zna­czy „nie­chciany”? Pew­nie tak się czu­łeś w pierw­szych la­tach po przy­jeź­dzie do Pol­ski?

Nie. Cał­ko­wi­cie nie. Nie czu­łem się nie­chciany, bo do­sta­łem wizę od pol­skiej am­ba­sady. Moja bab­cia mnie tak na­zwała i do­ty­czy to bar­dziej mo­jego uro­dze­nia. Do­sta­łem je w związku z aferą, sie­dem dni po mo­ich na­ro­dzi­nach. Jest tra­dy­cja, że gdy po­jawi się nowe dziecko w ro­dzi­nie, to robi się im­prezę, a na stole dla go­ści lą­duje wcze­śniej za­bity ba­ran. Ja uro­dzi­łem się jed­nak w związku nie­mał­żeń­skim. Dzia­dek nie zgo­dził się na za­bawę i wszyst­kich wy­wa­lił za drzwi. Dla­tego bab­cia tak wła­śnie mnie na­zwała: Ko­ulaty. W ogóle to mam sporo braci i sióstr. Oj­ciec i matka żyją osobno. Mama ma no­wego męża, a tata ma dwie nowe żony. Do­da­jąc wszyst­kich od strony mamy i taty, w su­mie wy­cho­dzi je­de­na­ścioro ro­dzeń­stwa.

W pew­nym mo­men­cie twoje imię zna­la­zło się na ustach ca­łej Pol­ski. Był re­por­taż o to­bie w TVN24. Nie było to chyba miłe wspo­mnie­nie. Przy­po­mnisz, o co cho­dziło?

To był po­czą­tek mo­jej ka­riery w Pol­sce. Po­zna­łem wtedy Ja­ro­sława Roz­pło­chow­skiego, który był pre­ze­sem Gli­nika Gor­lice. Na po­czątku było faj­nie, bo mia­łem do­bre re­la­cje z nim i z jego dziec­kiem, z któ­rym czę­sto się ba­wi­łem. Klub za­pew­nił miesz­ka­nie, w któ­rym by­łem ja i dwóch in­nych pił­ka­rzy Glinki Gor­lice: Jimmy (czyli El Ha­dji Diemé Yahiya, po­cho­dzący z Se­ne­galu) oraz Tony (czyli Ife­anyi Chu­kwuka Nwa­chu­kwu, po­cho­dzący z Ni­ge­rii.) Po­tem za­częły się jed­nak pro­blemy, bo jak roz­po­czę­li­śmy se­zon, to szybko zła­pa­łem kon­tu­zję. W klu­bie nie działo się do­brze, bo nie było wy­ni­ków, więc pre­zes po­sta­no­wił spro­wa­dzić no­wego tre­nera Pawła Pod­czer­wiń­skiego, który za­miesz­kał z nami. Każdy z nas miał wła­sny po­kój, tre­ner i za­wod­nicy. Pa­mię­tam, że dzień wcze­śniej roz­ma­wia­łem na kom­pu­te­rze ze swoją mamą za­mknięty w po­koju i po­zor­nie wszystko wy­da­wało się okej. Na­stęp­nego dnia tre­ner przy­je­chał z kie­row­ni­kiem dru­żyny. Sie­dząc w po­koju, usły­sza­łem tylko „kurwa” i „Kula”, swój pseu­do­nim utwo­rzony od imie­nia. Wy­sze­dłem i za­py­ta­łem ko­legę Tony’ego, o co cho­dzi, czemu tre­ner na mnie krzy­czy. Wtedy Tony za­czął mi tłu­ma­czyć, że tre­ner mó­wił, że to­a­lety i kuch­nia są brudne, oskar­ża­jąc przy tym mnie. Wku­rzy­łem się na to i za­czą­łem krzy­czeć na tre­nera po fran­cu­sku, bo wtedy jesz­cze nie umia­łem po pol­sku. Chcia­łem wszystko wy­ja­śnić i wejść do niego do kuchni, ale Tony za­czął mnie trzy­mać. Za­czę­li­śmy prze­py­chać się mię­dzy drzwiami. On je za­my­kał, a ja sta­ra­łem się je otwie­rać. W pew­nym mo­men­cie po­pchną­łem je tak mocno, że od­biły się od ściany. Nie­stety były oszklone i całe szkło się po­tłu­kło.

Tre­ner w ma­te­ria­łach pra­so­wych pod­kre­ślał, że ko­ścią nie­zgody był wła­śnie nie­po­rzą­dek, który mie­li­ście w po­ko­jach. Re­la­cjo­no­wał, że pew­nego dnia, gdy wró­cił do Gor­lic, wziął ze sobą tre­nera tramp­ka­rzy Pio­tra Ko­zioła, by był świad­kiem tego, w ja­kim sta­nie są wa­sze po­koje. Obok za­rzutu o ba­ła­ga­niar­stwo po­ja­wił się rów­nież ten, że od­da­wa­li­ście mocz do wanny i umy­wa­lek. Mi­nęło już po­nad dzie­sięć lat. Jak to w końcu było na prawdę?

To nie jest prawda, de­fi­ni­tyw­nie. By­li­śmy cy­wi­li­zo­wa­nymi ludźmi i tak nie ro­bi­li­śmy. Tam, gdzie się żyje, nie robi się siku do wanny. Bez sensu. Druga sprawa to po­rzą­dek w po­ko­jach. Tre­ner nie mógł tego stwier­dzić, bo każdy miał wła­sny za­my­kany po­kój. Dziwne by było, gdyby wie­dział, jaki jest stan każ­dego z na­szych po­ko­jów.

Tre­ner też twier­dził, że go za­ata­ko­wa­łeś ka­wał­kiem roz­bi­tego szkła.

To w ogóle nie jest prawda. Nie ata­ko­wa­łem tre­nera. To ja by­łem ska­le­czony przez ka­wa­łek szyby. Po­tem za­ban­da­żo­wa­łem rękę i po­je­cha­łem do szpi­tala. Na­stęp­nie przy­sze­dłem na tre­ning w ta­kim sta­nie. Wcho­dzę do szatni, a tre­ner, jak tylko mnie zo­ba­czył, dał mi dwie mi­nuty, bym ją opu­ścił.

W ma­te­riale z TVN24 po­da­wano, że była to tylko jedna mi­nuta. Tre­ner po­twier­dził jed­nak, że rze­czy­wi­ście były to wła­śnie dwie mi­nuty.

Tak. Dał mi do­kład­nie dwie mi­nuty, bym wy­szedł z szatni, i do­dał: „Twoja umowa jest roz­wią­zana”. Tych słów nie za­po­mnę ni­gdy w ży­ciu. To zo­sta­nie w mo­jej gło­wie. Wtedy aku­rat za­re­ago­wa­łem, bo wszy­scy za­wod­nicy sie­dzieli w szatni i pa­trzyli na mnie. Tony mi tłu­ma­czył słowa tre­nera. Od­po­wie­dzia­łem mu, że opusz­czam jego szat­nię, ale że mo­jej umowy nie jest w sta­nie roz­wią­zać, bo nie z nim ją pod­pi­sy­wa­łem. On jest nor­mal­nym pra­cow­ni­kiem tak jak ja. Ja mam umowę z klu­bem i to klub może zde­cy­do­wać, czy umowa jest roz­wią­zana czy nie.

Warto też do­dać, że na po­czątku mia­łem umowę na 2,5 ty­siąca zło­tych na mie­siąc. Po­tem za­pro­po­no­wano mi 1,5 ty­siąca zło­tych i za­kupy co ty­dzień za ty­siąc zło­tych. Na pierw­sze za­kupy po­szli­śmy do Li­dla i ku­pi­li­śmy to, co chcia­łem. Po­tem nie ro­bi­li­śmy za­ku­pów przez na­stępne dwa­na­ście dni, aż w końcu do­sta­łem siatki pełne je­dze­nia. By­łem za­do­wo­lony, od razu je roz­pa­ko­wa­łem, po­cho­wa­łem wszystko do lo­dówki, bo było już grubo po 21.00.

Na­stęp­nego dnia chcia­łem go­to­wać maffé i yassę, se­ne­gal­skie da­nia na ba­zie kur­czaka, które czę­sto przy­rzą­dza­łem. Jak otwie­ra­łem opa­ko­wa­nia, a pa­trzę za­wsze au­to­ma­tycz­nie na datę ter­minu przy­dat­no­ści, zo­ba­czy­łem, że je­dze­nie ważne jest jesz­cze tylko przez trzy dni. Pew­nie ktoś po­szedł do ja­kie­goś sklepu i ku­pił to wszystko z wy­prze­daży o 50% tań­sze. Do­sta­łem naj­tań­sze rze­czy i mia­łem to jeść.

Czyli oszczę­dzano na to­bie?

Tak my­ślę. Nie wi­dzę in­nego po­wodu, by czło­wiek szedł do sklepu i ku­po­wał rze­czy, któ­rych ter­min waż­no­ści koń­czył się za trzy dni.

Twoją sprawą i tym, co się póź­niej działo, za­in­te­re­so­wała się rów­nież radna Ali­cja No­wak. Jako osoba wpły­wowa miała duży wkład w jej na­gło­śnie­nie. Był za­rzut ze strony pre­zesa Gli­nika Ja­ro­sława Roz­pło­chow­skiego, że wy­ko­rzy­stała twoją sprawę do ro­bie­nia so­bie kam­pa­nii do przy­szłych wy­bo­rów. Czy czu­jesz się wy­ko­rzy­stany?

Ab­so­lut­nie nie. Nie czu­łem się w ża­den spo­sób wy­ko­rzy­stany. Czu­łem się do­brze, bo oka­zała się do­brym czło­wie­kiem. Nie mu­siała tego dla mnie ro­bić.

Roz­wią­zano z tobą kon­trakt dys­cy­pli­nar­nie i mu­sia­łeś opu­ścić miesz­ka­nie.

Roz­wią­zano moją umowę, dla­tego też szybko opu­ści­łem miesz­ka­nie, bo nie chcia­łem żad­nych pro­ble­mów. W końcu by­łem ob­co­kra­jow­cem. Do­dat­kowo mia­łem jesz­cze trzy mie­siące za­le­gło­ści w płat­no­ściach. Na szczę­ście mia­łem tro­chę oszczęd­no­ści. Wy­cho­dząc z szatni, za­dzwo­ni­łem do mo­jego me­na­dżera Lou Sam­bou, który po­ra­dził mi, bym wy­je­chał na za­chód, do Fran­cji lub Włoch.

Me­na­dżer Lou Sam­bou to dość znana po­stać w światku pił­kar­skim, przez lata zwią­zana z Kra­ko­wem. Pa­mię­tam, że zaj­mo­wał się spro­wa­dza­niem pił­ka­rzy z Afryki do Pol­ski. Wi­dy­wa­łem go jesz­cze w la­tach 90. na sta­dio­nie Hut­nika Kra­ków, któ­remu ki­bi­cuję. To on był od­po­wie­dzialny za spro­wa­dze­nie do No­wej Huty pierw­szego czar­no­skó­rego pił­ka­rza, Za­ka­riego Lambo z Ni­gru.

Lou po­zna­łem w Se­ne­galu. Miesz­kał w tym sa­mym re­gio­nie, w Ca­sa­mance. Nie był on dla mnie tylko me­na­dże­rem i nie był osobą ano­ni­mową, bo od wielu lat znał do­brze mo­jego tatę i ciotkę, a ja zna­łem jego ro­dzi­ców. Bę­dąc jesz­cze w Afryce, Lou skon­tak­to­wał się ze mną, po­nie­waż do­stał in­for­ma­cję, że do­brze gram w piłkę. Za­py­tał, czy był­bym za­in­te­re­so­wany wy­jaz­dem do Pol­ski. Od­po­wie­dzia­łem, że tak, więc za­ła­twił mi po­zwo­le­nie na pracę w Stali Rze­szów. Otrzy­ma­łem rów­nież wizę. Wsia­dłem do sa­mo­lotu łą­czą­cego Da­kar z Bruk­selą, a w Luk­sem­burgu cze­kał już na mnie sa­mo­lot do Kra­kowa. Nie są­dzi­łem, że bę­dzie tu tak zimno, więc przy­le­cia­łem w krót­kich spoden­kach. Gdy wsia­da­łem do dru­giego sa­mo­lotu, wszy­scy lu­dzie dziw­nie się na mnie pa­trzyli. Nie ro­zu­mia­łem, o co cho­dzi. Zro­zu­mia­łem do­piero, jak do­tar­łem do Kra­kowa. Ode­brał mnie ko­lega Ma­rio. Fajny gość. No­co­wa­li­śmy je­den dzień w Kra­ko­wie, by na­stęp­nego dnia udać się do Rze­szowa.

Jak roz­wi­jała się twoja współ­praca w me­na­dże­rem? W kon­flik­cie z Gli­ni­kiem nie wy­ka­zał on więk­szej ini­cja­tywy. W jed­nym z wy­wia­dów su­ge­ro­wał, że to nie był twój pierw­szy wy­skok.

Ma ra­cję, bo mia­łem też pro­blemy wcze­śniej w Rze­szo­wie. Na tre­nin­gach czę­sto ko­pano mnie po no­gach. Na po­czątku nie re­ago­wa­łem. W pew­nym mo­men­cie nie wy­trzy­ma­łem i od­da­łem kop­niaka jed­nemu za­wod­ni­kowi Stali. On pod­biegł do mnie i sta­nął przy mnie czoło do czoła. Nie ro­zu­mia­łem jego in­ten­cji i ode­bra­łem to jako atak na mnie. Po chwili ude­rzy­łem go głową i zro­biła się afera. W Rze­szo­wie na­uczy­łem się pierw­szych słów ta­kich jak „kurwa”, bo tre­ner za­wsze mó­wił: „Kula, kurwa, bie­gaj”. Na tre­nin­gach czę­sto mia­łem zmar­z­nięte palce, któ­rych w ogóle nie czu­łem, po­nie­waż za­wsze od­śnie­ża­li­śmy bo­isko przed ich roz­po­czę­ciem. To było na­prawdę straszne.

Pre­zes Roz­pło­chow­ski przy­ta­czał jesz­cze, że spóź­ni­łeś się kie­dyś na mecz, bo stra­ci­łeś po­czu­cie czasu, gra­jąc na play­sta­tion?

Tak, to prawda. Uwiel­biam play­sta­tion.

Też lu­bię. Mam play­sta­tion 4 i naj­bar­dziej lu­bię grać w Fifę.

Też lu­bię tę grę. Na pewno so­bie ku­pię play­sta­tion 5, bo or­ga­ni­zuję w domu tur­nieje z są­sia­dami albo z ko­le­gami z pracy. Co­dzien­nie gram pół go­dziny lub go­dzinę, za­nim po­jadę do firmy.

Brak zna­jo­mo­ści ję­zyka pol­skiego mu­siał być spo­rym utrud­nie­niem. Czy kon­trakty, które pod­pi­sy­wa­łeś w Stali i Gli­niku, były tylko w ję­zyku pol­skim? Zna­łeś wa­runki umowy czy pod­pi­sy­wa­łeś w ciemno?

W ciemno ni­gdy umowy nie pod­pi­sa­łem. Wszyst­kie umowy, które mia­łem, były na­pi­sane w ję­zyku pol­skim i an­giel­skim. Tak było w Stali Rze­szów i w Gli­niku Gor­lice też.

Wra­ca­jąc do Gli­nika, przez klub i całą tę sy­tu­ację omal nie zo­sta­łeś bez­dom­nym.

Tak, to jest fakt. Gdy ka­zano mi opu­ścić miesz­ka­nie, mu­sia­łem miesz­kać w ho­stelu przy rynku w Gor­li­cach. Po pię­ciu, sied­miu dniach za­częło mi bra­ko­wać pie­nię­dzy, więc ka­zano mi opu­ścić po­kój. Usia­dłem na ławce w rynku. Do­siadł się do mnie pe­wien ko­leżka. Me­nel, nie me­nel, nie po­wiem, bo me­nel też czło­wiek. Da­łem mu pięć zło­tych na pa­pie­rosy i po­ga­da­li­śmy chwilę. Było zimno, więc za­czą­łem my­śleć, do kogo by za­dzwo­nić…

Opo­wia­daj da­lej. Robi się co­raz cie­ka­wiej.

Za­dzwo­ni­łem do Miśka, czyli Mi­chała, i Bolka, dwóch sy­nów pew­nej Ha­liny. Dali mi do te­le­fonu swoją mamę, któ­rej opo­wie­dzia­łem o mo­jej sy­tu­acji. Kie­dyś po­zna­łem ich, wra­ca­jąc do Gor­lic z Kra­kowa, do­kąd po­je­cha­łem na je­den dzień. Wra­ca­li­śmy tym sa­mym au­to­bu­sem. Ustą­pi­łem jej miej­sce sie­dzące, bo była z dziećmi i miała dużo ba­gaży. Bę­dąc już w Gor­li­cach, po­mo­głem im nieść te ba­gaże do domu i tak się za­przy­jaź­ni­li­śmy. Od tego dnia, za­wsze jak mia­łem czas w nie­dzielę, cho­dzi­łem grać w piłkę z bliź­nia­kami, któ­rzy przy oka­zji uczyli się przy mnie ję­zyka an­giel­skiego. Po te­le­fo­nie Ha­linka wraz z mę­żem i dziećmi przy­je­chała po mnie na ry­nek. Przez pół roku miesz­ka­łem z nimi.

Jak duże było to miesz­ka­nie? Z re­por­tażu wy­nika, że prze­miesz­ki­wa­łeś w przed­po­koju?

Tak. Spa­łem w przed­po­koju, ale to dużo dla mnie zna­czyło. Nie każdy Po­lak weź­mie ob­cego do domu z ulicy, bę­dzie go kar­mić i da­wać za­kwa­te­ro­wa­nie za darmo. To, że spo­tka­łem Ha­linkę na swo­jej dro­dze, bar­dzo mnie wzmoc­niło. Wtedy już wie­dzia­łem, że chcę tu zo­stać. Po­mimo tego, że wielu lu­dzi mi mó­wiło, bym stąd ucie­kał, przez Ha­linkę i osoby, które spo­tka­łem póź­niej, wie­dzia­łem, że Pol­ska to jest to.

Jak skoń­czyła się hi­sto­ria z Gli­ni­kiem?

Sprawa tra­fiła do PZPN. Cho­dziło o pie­nią­dze. Skoń­czyło się na tym, że po dwóch la­tach zło­ży­łem po­zew do sądu i w końcu wszystko mi wy­pła­cili. Po prze­la­niu pie­nię­dzy na moje konto chcia­łem je wszyst­kie prze­ka­zać Ha­lince, ale ona od­mó­wiła. Bę­dąc u niej, dzięki Ali­cji No­wak na­wią­za­łem kon­takt z se­na­to­rem Prawa i Spra­wie­dli­wo­ści i dzia­ła­czem spor­to­wym klubu Ko­le­jarz Stróże, Sta­ni­sła­wem Ko­gu­tem. Wiza mi się koń­czyła i mu­sia­łem na czter­na­ście dni przed ter­mi­nem jej wy­ga­śnię­cia zło­żyć wnio­sek o kartę po­bytu. Żeby to zro­bić, mu­sia­łem mieć pracę i wtedy Ko­gut mi po­mógł. Do­sta­łem od niego umowę i mo­głem tre­no­wać z Ko­le­ja­rzem Stróże. Póź­niej zo­sta­łem wy­po­ży­czony do Gry­bo­vii Gry­bów.

W pa­mięt­niku wspo­mi­na­łeś, że część za­ro­bio­nych pie­nię­dzy wy­sy­ła­łeś do ro­dziny do Afryki. Mu­siało ci być ciężko, bo prze­cież po­trze­bo­wa­łeś utrzy­mać się w Pol­sce sa­mo­dziel­nie, a na do­da­tek nie do­sta­wa­łeś wy­płaty w Gli­niku.

Moi ro­dzice wło­żyli wiele wy­siłku. Sami nie mieli dużo pie­nię­dzy, ale mi dali co mieli, bym mógł tu­taj przy­je­chać. Na­wet gdyby nic mi nie dali, to i tak po przy­jeź­dzie do Pol­ski czuję się zo­bo­wią­zany, żeby im po­ma­gać. Każde dziecko po­winno tak ro­bić.

Wy­sze­dłeś w końcu na fi­nan­sową pro­stą?

Na fi­nan­sową pro­stą bym wy­szedł, gdy­bym zo­stał mi­lio­ne­rem [śmiech]. Ale w ży­ciu za­czy­nało mi być le­piej. Tak jak po­wie­dzia­łem wcze­śniej, dzięki Ha­li­nie na­wią­za­łem kon­takty i póź­niej do­tar­łem na Śląsk, na za­pro­sze­nie Alek­san­dra Kur­czyka. Do­sta­łem miesz­ka­nie i pracę w ho­telu. Alek za­ła­twił mi klub Gór­nik We­soła z My­sło­wic, gdzie do­sta­wa­łem rów­nież wy­płatę. Mia­łem dwie – w klu­bie i w ho­telu, któ­rego zresztą był wła­ści­cie­lem. Pra­co­wa­łem i jed­no­cze­śnie gra­łem w Gór­niku.

Nie­źle. Gór­nik We­soła grał wów­czas w IV li­dze. Bywa prze­cież, że pił­ka­rze na tym po­zio­mie roz­gryw­ko­wym nie do­stają wy­płaty. A praca, czym się zaj­mo­wa­łeś?

W bu­dzie sie­dzia­łem, tzn. by­łem par­kin­go­wym. Po pro­stu pra­co­wa­łem na par­kingu. Otwie­ra­łem i za­my­ka­łem bramę, sprzą­ta­łem, a w zi­mie od­śnie­ża­łem. To wszystko dzięki Al­kowi, on jest drugą osobą po Ha­li­nie, któ­rej je­stem bar­dzo wdzięczny. Będę im wdzięczny do końca ży­cia. Alek jako czło­wiek nie mu­siał ro­bić tego, co zro­bił dla mnie.

A miesz­ka­nie?

Miesz­ka­łem wcze­śniej u Da­miana w ka­mie­nicy na ulicy Ar­mii Kra­jo­wej w Cho­rzo­wie-Ba­to­rym. Miesz­kał tam jesz­cze pies i pa­puga Zuza. Po pracy, jak wra­ca­łem do domu, pa­puga nie da­wała mi spać i za­wsze krzy­czała „Jimmy, Jimmy” i „Kula, Kula”.

Można by po­wie­dzieć, że „z desz­czu pod rynnę”. U Pani Ha­liny przy­naj­mniej było spo­koj­nie.

Dla mnie to nie było z desz­czu pod rynnę. Dla mnie to był pa­łac, bo jak czło­wiek nic nie ma i co­kol­wiek do­staje, to jest wdzięczny. Ma coś. Za­wsze mo­gło być go­rzej.

To jest do­piero pa­ra­doks. Eg­zo­tyczne ga­da­jące ży­jątko uprzy­krzyło ci ży­cie, nie w Afryce, a w Pol­sce.

Fak­tycz­nie [śmiech]. W sa­lo­nie nie było ogrze­wa­nia. Ja mia­łem ogrzany po­kój, ale nie mo­głem tej pa­pugi trzy­mać u sie­bie, bo nie da­wała mi spo­koju. By­łem zły, bo pra­co­wa­łem do rana, a mu­sia­łem prze­cież od­sy­piać nocki. W końcu tak się wku­rzy­łem, że da­łem Zuzę z po­wro­tem do sa­lonu, gdzie było zimno. No i wtedy pa­puga prze­mar­zła. Jak się obu­dzi­łem, to się zdzi­wi­łem, bo nie sły­sza­łem już żad­nego „Kula”. Wcho­dzę do sa­lonu i wi­dzę Zuzę, jak leży. Była twarda jak ka­mień. Mu­sia­łem szybko od­pa­lić ku­chenkę i ogrzać ją przy ogniu. Nie­stety zde­chła. Niech Pan Bóg czuwa nad nią.

Co na to Da­mian, gdy wró­cił?

Da­mian był mocno wku­rzony i mó­wił: „Kurwa, na­wet w tej Afryce nie wie­dzą, kim jest ten Mu­rzyn”. Da­mian to fajny gość. Był na mnie zły, ale po­tem mi­nęło kilka dni i mu prze­szło.

Po tym wszyst­kim można było wy­pchać tę pa­pugę, żeby stała w sa­lo­nie.

No tak, ale wiesz, ze sztuczną pa­pugą jest tro­chę dziw­nie. My­śla­łem o tym, żeby ją wy­pchać, ale się nie udało.

Można po­wie­dzieć, że pro­blemy to twoja spe­cjal­ność.

Nie, nie, nie. Pro­blemy mia­łem jak każdy fa­cet, który ma dwa­dzie­ścia lat i po­rzu­cił kraj. Opu­ścił go i do­tarł do Pol­ski, gdzie nie znał ję­zyka. Oczy­wi­ście jak spo­tkasz lu­dzi, któ­rzy ży­czą ci źle lub chcą wy­ko­rzy­stać, to sy­tu­acja staje się nie­bez­pieczna. Ale to nie były pro­blemy za pro­ble­mami, bo mia­łem też dużo szczę­ścia. Gdzie­kol­wiek mia­łem pro­blem, znaj­do­wał się ktoś, kto był go­towy mi po­móc. Nie wszy­scy mieli ta­kie szczę­ście jak ja.

Czyli czu­jesz się szczę­ścia­rzem.

Na­prawdę czuję się szczę­ścia­rzem, bo gdy­bym nie spo­tkał Ha­liny, Alka, a póź­niej też Leszka i jego żony, to by­łoby 20 ty­sięcy razy go­rzej.

Mimo wszystko, gdy po­ja­wiały się pro­blemy, to ni­gdy nie da­wa­łeś so­bie w ka­szę dmu­chać. Czy spo­tka­łeś się z pro­ble­mem ra­si­zmu na sta­dio­nach? Z mo­ich ob­ser­wa­cji wy­nika, że taki pry­mi­tywny ra­sizm, jak na­śla­do­wa­nie od­gło­sów małpy czy rzu­ca­nie w pił­ka­rzy ba­na­nami, na­si­lił się w Pol­sce po 2000 roku. Wcze­śniej, w la­tach 90., gdy na try­bu­nach było sporo ski­nów, ta­kich za­cho­wań mimo wszystko nie było.

Mia­łem ta­kie sy­tu­acje, a jedna była w Rze­szo­wie. To wy­da­rze­nie mnie wtedy zszo­ko­wało. Gra­łem w dru­giej dru­ży­nie Stali Rze­szów, chyba prze­ciwko ŁKS Stal Łań­cut. Nie wi­dzia­łem tego do­brze, ale pe­wien sie­dem­na­sto­la­tek rzu­cił we mnie ba­na­nem i prze­kli­nał do mnie. Gdy mecz się skoń­czył, chcia­łem wy­ja­śnić mu parę spraw, ale w końcu so­bie od­pu­ści­łem. Póź­niej wnio­słem skargę do sądu. Dwa lata po tym zda­rze­niu do­sta­łem pi­smo z Łań­cuta. Mia­łem sta­wić się w pro­ku­ra­tu­rze, był tam też ten chło­pak i jego ro­dzice. Po­je­cha­łem wtedy z Ha­liną, która mi w tym to­wa­rzy­szyła. Bę­dąc na miej­scu, po­wie­dzia­łem, że zo­sta­wiam tę sprawę, bo wiesz, dla mnie to była tylko kwe­stia edu­ka­cji. Chcia­łem, by ten chło­pak wie­dział, że po­stą­pił źle. Sprawa ro­ze­szła się po ko­ściach, a jego ro­dzice prze­pro­sili mnie wtedy za to.

A druga?

Naj­gor­sza rzecz, ja­kiej do­świad­czy­łem, miała miej­sce nie na bo­isku, ale na mie­ście, w Ka­to­wi­cach. Wra­ca­łem do domu tram­wa­jem. Był wie­czór około 21.00, gdy na ze­wnątrz zo­ba­czy­łem pi­ja­nych skin­he­adów z pi­wami w rę­kach. Sie­dzia­łem wów­czas przy oknie. Gdy je­den mnie za­uwa­żył, krzyk­nął: „Mu­rzyn!” i z ca­łej siły rzu­cił bu­telką w kie­runku tram­waju. Ja co prawda się uchy­li­łem, ale szyba zo­stała roz­bita. Mo­tor­ni­czy otwo­rzył wszyst­kie drzwi i stwier­dził, że da­lej nie po­je­dzie i dzwoni na po­li­cję. Pierw­szy raz w Pol­sce czu­łem, że moje ży­cie jest za­gro­żone. Je­den z nich, ten naj­bar­dziej pi­jany, wszedł pierw­szymi drzwiami, dwóch po­zo­sta­łych usta­wiło się w tyle. Mia­łem kilka se­kund na de­cy­zję, jak za­re­ago­wać. Mu­sia­łem an­ty­cy­po­wać, czy iść do tych pierw­szych drzwi, na go­ścia, który był naj­bar­dziej pi­jany we­dług mo­jej ana­lizy, czy może w drugą stronę. Wy­bra­łem tę pierw­szą opcję. Przy­trzy­ma­łem się gór­nych po­rę­czy i obiema no­gami go ode­pchną­łem. Wy­lą­do­wał na as­fal­cie, a ja wy­sko­czy­łem z tram­waju i ucie­kłem na plac Wol­no­ści. Przy klu­bie Po­ma­rań­cza był po­stój tak­só­wek, więc wsia­dłem do jed­nej i po­wie­dzia­łem kie­rowcy, by ru­szał w kie­runku Cho­rzowa. Z tego wszyst­kiego na­stęp­nego dnia ku­pi­łem so­bie pi­sto­let ga­zowy.

Oka­za­łeś się nie tylko twar­dzie­lem na bo­isku, w tram­waju, ale też na par­kingu. Opo­wia­da­łeś mi także tę hi­sto­rię.

Sprawa do­ty­czy dy­rek­tora ho­telu, w któ­rym pra­co­wa­łem. To w su­mie też był su­per­gość. Wszy­scy się go bali, każdy mu­siał być w pracy na czas, bez wy­mó­wek. Pew­nego dnia ka­zał mi umyć swój sa­mo­chód. To był czarny mer­ce­des, jego pry­watny, a nie fir­mowy. Gdy wy­dał mi po­le­ce­nie, od­po­wie­dzia­łem, że je­żeli tego chce, musi mi za to eks­tra za­pła­cić, bo to nie jest ho­te­lowy sa­mo­chód. Wtedy za­dzwo­nił do Alka i mu po­wie­dział: „Kurwa, co za Mu­rzyna mą­dralę mi da­łeś, ja go stąd wy­rzucę!” [śmiech]. Alek stwier­dził póź­niej, że ta praca i tak była dla mnie za ciężka. Od­śnie­ża­nie i tak da­lej. Chciał, że­bym się bar­dziej sku­pił na grze w piłkę. Dał mi pracę, która do tej pory była chyba naj­pięk­niej­sza w ca­łym moim ży­ciu. Do­kar­mia­łem jego psy.

No nie. Naj­pierw pa­puga, a te­raz psy.

Tak. Te­raz psy mia­łem kar­mić. Na­zy­wały się Ado i Med. To były ber­nar­dyny. Imiona wzięły się stąd, że Alek miał firmę, która na­zy­wała się Ado-Med, zaj­mu­jącą się opieką me­dyczną. Psy były ad­op­to­wane ze schro­ni­ska i wła­śnie ta­kie imiona do­stały. Praca po­le­gała na ich kar­mie­niu, choć mia­łem też inne za­ję­cia, np. cza­sami ko­si­łem trawę. Po­tem wy­pro­wa­dzi­łem się od Da­miana do Świę­to­chło­wic i za­miesz­ka­łem u Alka. Miał działkę z bu­dyn­kiem z dwoma apar­ta­men­tami. W jed­nym miesz­kał pan Le­szek z żoną Ha­liną. Ja za­ją­łem drugi apar­ta­ment z ko­legą Jim­mym.

Pa­mię­tam, jak Alek mó­wił do Leszka, żeby się nami za­jął, że jest od­po­wie­dzialny za nas, że­by­śmy nie cho­dzili głodni. I tak so­bie do­brze miesz­ka­li­śmy z Lesz­kiem, bo Le­szek to jest za­je­bi­sty czło­wiek. Kie­dyś re­mon­to­wali na­sze główne miesz­ka­nia i mu­sie­li­śmy miesz­kać obok, na te­re­nie du­żego pa­łacu. Za ogrze­wa­nie słu­żył nam pie­cyk, do któ­rego trzeba było stale do­kła­dać drewna. Kie­dyś się ze­psuł i za­dy­miło się całe po­miesz­cze­nie. Za­dzwo­ni­łem wtedy do Leszka i po­wie­dzia­łem mu moją nie­wy­raźną pol­sz­czy­zną, że „pie­sek” się ze­psuł. Źle mnie zro­zu­miał i tylko od­po­wie­dział: „Wiem, wiem, wiem, Ado tro­chę ku­leje, ale ju­tro po­jadę z nim do we­te­ry­na­rza” [śmiech].

A piłka? Jak ci się wio­dło w klu­bie? W Gór­niku We­soła gra­łeś długo, bo aż pięć se­zo­nów.

Tam było su­per i zdo­by­łem cenne do­świad­cze­nie. Pre­zes klubu był moim ko­legą i w ogóle to był bar­dzo fajny gość. Lu­bi­łem się z tre­ne­rem i resztą za­wod­ni­ków. Mogę po­wie­dzieć, że spę­dzi­łem w tym klu­bie piękny czas. Przy­jeż­dża­jąc do Pol­ski, my­śla­łem o tym, że za­gram w Eks­tra­kla­sie, bo ta­lentu mi nie bra­ko­wało. Po dwóch la­tach gry w Gór­niku We­soła za­czą­łem jed­nak my­śleć o pla­nie b, czyli o ży­ciu po ka­rie­rze. Wtedy za­czą­łem się uczyć. Za­pi­sa­łem się na fran­cu­ski uni­wer­sy­tet z na­uką on­line. Jed­no­ra­zowo na po­czątku za­pła­ci­łem za niego 600, a po­tem trzy razy po 200 euro. Więk­sze koszta mia­łem pod­czas obrony, bo mu­sia­łem le­cieć do Fran­cji i z po­wro­tem. Opła­ciło się. Je­śli cho­dzi o same stu­dia, to chcia­łem wy­brać taki kie­ru­nek, który by mnie pa­sjo­no­wał. Za­wsze lu­bi­łem ma­te­ma­tykę, więc za­czą­łem się uczyć pro­gra­mo­wa­nia. By­wało, że sie­dzia­łem w pracy na par­kingu z kom­pu­te­rem. Gdy nie było sa­mo­cho­dów i wszy­scy szli już spać, to uczy­łem się do rana.

Nie mia­łeś noc­nych kon­troli? Pra­co­wa­łem kie­dyś jako ochro­niarz. Pa­mię­tam, że nie­raz szef przy­cho­dził o póź­nych go­dzi­nach, by spraw­dzić, „co sły­chać”. Je­den z sze­fów na­wet przy­bie­gał, bo upra­wiał jog­ging w oko­licy.

Nie, u nas kon­troli nie było. Pra­co­wa­łem z Mar­ci­nem, który był moim prze­ło­żo­nym, ale on koń­czył o 16.00 i wra­cał do domu. Cza­sami re­cep­cja dzwo­niła do nas wie­czo­rami, gdy pod­jeż­dżał ja­kiś sa­mo­chód i trą­bił, bo nikt przez chwilę nie otwie­rał bramy. Ale kon­troli nie było.

Po otrzy­ma­niu cer­ty­fi­katu długo szu­ka­łeś pracy jako pro­gra­mi­sta?

Nie­długo. Pew­nego dnia po­sze­dłem do Alka i mu po­wie­dzia­łem, że szu­ka­łem pracy i ją zna­la­złem. Do­sta­łem ją w Cap­ge­mini w Kra­ko­wie w dziale fi­nan­sów. Po­in­for­mo­wa­łem go o wszyst­kim i po­dzię­ko­wa­łem za po­moc, którą od niego otrzy­ma­łem.

Czyli znowu prze­pro­wadzka?

Nie od razu prze­pro­wadzka. Przez pierw­sze cztery, pięć mie­sięcy pra­co­wa­łem w Kra­ko­wie, ale da­lej miesz­ka­łem w Ka­to­wi­cach. Jak już zna­la­złem od­po­wied­nie miesz­ka­nie, to się tam w końcu prze­pro­wa­dzi­łem. W tym okre­sie no­co­wa­łem u ko­legi Se­kou Ca­mara, pił­ka­rza i tre­nera z Se­ne­galu lub w ho­stelu na kra­kow­skim Ka­zi­mie­rzu. Tam były po­koje wie­lo­oso­bowe, gdzie swoje ba­gaże trzeba było za­my­kać na kłódkę pod łóż­kiem. By­wało, że spę­dza­łem w ta­kim ho­stelu cały ty­dzień. No i tak kom­bi­no­wa­łem przez kilka mie­sięcy. Obec­nie pra­cuję w Ci­sco Sys­tems i gram w A-kla­so­wym klu­bie Iskra Gło­go­czów.

Ci­sco to dość znana marka w Kra­ko­wie. Znam parę osób, które tam pra­co­wały. Czym się tam zaj­mu­jesz i czy ci się to po­doba?

To jest miej­sce, w któ­rym za­wsze ma­rzy­łem być. Lep­szej pracy nie da się zna­leźć. Zaj­muję się in­te­gra­cją sys­te­mów. Pra­cu­jemy te­raz zdal­nie. Na­wet jak nie było pan­de­mii, to nie mia­łem obo­wiązku je­chać do biura. Do firmy jeż­dżę tylko wtedy, gdy chcę za­grać na Play­Sta­tion z ko­le­gami [śmiech] albo jak mam kło­pot z dzie­cia­kami.

Wi­dzia­łem cię parę razy w me­czach Iskry. To już chyba tylko hob­by­styczne gra­nie?

Te­raz to już gram tylko dla za­bawy, żeby nie mieć zbyt du­żego brzu­cha, bo żona dba o moje zdro­wie. To fakt, to już tylko hob­by­styczne gra­nie. Ostat­nio do­skwie­rał mi ból w oko­licy mied­nicy, ale na szczę­ście mam kilka spo­tkań u fi­zjo­te­ra­peuty.

Rze­czy­wi­ście przy­bra­łeś nieco na wa­dze, po­rów­nu­jąc do two­jej po­stury z po­cząt­ków ka­riery w Pol­sce.

Gdy­byś miał żonę taką jak moja, to też byś na 100% przy­tył. Mu­szę jed­nak trzy­mać formę, żeby mieć siłę, by uczyć swoje dzie­ciaki gry w piłkę. Mają te same geny co ja, więc Pol­ska ma chyba szanse na ja­kiś pu­char świata.

Lep­sze obiady żony czy gor­lic­kie kur­czaki?

No oczy­wi­ście obiady żony [śmiech]. Skąd­kol­wiek wra­cam do domu na obiad, za­wsze jest to naj­lep­szy po­si­łek. Żona go­tuje za­je­bi­ście. No ale gdyby nie gor­lic­kie kur­czaki, to nie po­znał­bym żony, która przy­rzą­dza zde­cy­do­wa­nie lep­sze. Na­wią­zu­jąc do je­dze­nia, to Ha­linka ze Ślą­ska też do­brze go­to­wała. Ro­biła ge­nialną ro­ladę. Uwiel­bia­łem jej cia­steczka. Z Lesz­kiem da­lej mam kon­takt, to są moi bli­scy przy­ja­ciele. Przy­jeż­dża do mnie, żeby ko­sić trawę. Jak już przy­je­dzie, za­wsze to robi. Je­śli wi­dzę, że jest za wy­soka, do ko­lan, to zna­czy, że Leszka jesz­cze nie było.

Wy­stą­pi­łeś też na youtube’owym ka­nale Łą­czy nas piłka w hu­mo­ry­stycz­nym pro­gra­mie pt. Ko­ulaty Thiam – pro­gra­mi­sta z Se­ne­galu w pol­skiej okrę­gówce. Bar­dzo cie­kawy ma­te­riał. Mia­łeś wów­czas roczny epi­zod w LKS Śle­dzie­jo­wice pod Kra­ko­wem. Jak to w końcu było z tą flaszką? Po­sze­dłeś za płot z ki­bi­cami po me­czu?

To byli su­per­ki­bice. Za­wsze sie­dzieli obok, gdy gra­łem. To byli starsi fani, któ­rzy po me­czu za­wsze za­pra­szali mnie na flaszkę. Cza­sami się z nimi na­pi­łem.

W Gło­go­czo­wie też?

Nie. W Gło­go­czo­wie tylko dają mi piwo, tzn. pro­po­nują mi, bym się z nimi na­pił, ale do Gło­go­czowa za­wsze jeż­dżę sa­mo­cho­dem, więc nie mogę. Za­bie­ram je do torby i w drogę.

A fry­zura? Daw­niej wy­glą­da­łeś groź­niej z dłu­gimi wło­sami.

Tak, oczy­wi­ście. Daw­niej mia­łem dre­dloki, ale żona je w końcu ob­cięła.

Miło było po­znać twoją żonę Ju­stynę. Jak długo się zna­cie?

Te­raz bę­dzie pra­wie cztery lata. Je­ste­śmy trzy lata po ślu­bie. Po­zna­li­śmy się na ja­kimś spo­tka­niu in­te­gra­cyj­nym z Cap­ge­mini. Pra­co­wa­łem wcze­śniej w tym sa­mym te­amie, gdy za­czą­łem pracę w Kra­ko­wie. Jak już prze­sze­dłem do Ci­sco, to ona za­częła pracę w moim daw­nym ze­spole w Cap­ge­mini. Wtedy wła­śnie zna­jomi z by­łej pracy za­pro­sili mnie na piwo na Ka­zi­mie­rzu i tam spo­tka­li­śmy się pierw­szy raz.

W ja­kim ob­rządku był ślub? Se­ne­gal jest kra­jem mu­zuł­mań­skim, więc chyba też je­steś wy­znawcą is­lamu?

Tak, je­stem mu­zuł­ma­ni­nem, ale ślub mie­li­śmy tylko w urzę­dzie, tu­taj w Pol­sce.

Ko­ulaty Thiam za dzie­sięć lat?

Chyba będę dy­rek­to­rem. Albo we wła­snej fir­mie, albo gdzieś in­dziej.

Pat­more She­reni

(Zim­ba­bwe)

Ja­dąc na na­sze pierw­sze spo­tka­nie, mia­łem po­ważny pro­blem, by zna­leźć wieś, w któ­rej miesz­kasz. Szcze­gól­nie utkwił mi w pa­mięci skręt w lewo tuż za miej­sco­wo­ścią Las. Nie by­łoby w tym nic dziw­nego, gdyby ten skręt nie znaj­do­wał się rze­czy­wi­ście w głę­bo­kim le­sie.

Drogi tu­taj nie są w naj­lep­szym sta­nie. Jest sporo za­krę­tów, a ulice by­wają nie­równe. Kie­dyś ktoś przy wjeź­dzie do­pi­sał na znaku Ve­gas i było Las Ve­gas. Za­wsze ko­ja­rzę tę na­zwę, gdy prze­jeż­dżam przez tę miej­sco­wość.

Szcze­rze mó­wiąc, są­dzi­łem, że u progu drzwi po­wi­tają mnie twoja żona i dzie­ciaki, które nie tak dawno temu wi­dzia­łem pod­czas me­czu Skawy Wa­do­wice, gdzie gra­łeś. Tym­cza­sem za­sta­łem ko­goś zu­peł­nie in­nego.

Roz­sta­li­śmy się z żoną. Te­raz miesz­kam sam w Gi­lo­wi­cach, wsi w wo­je­wódz­twie ślą­skim. Wła­ści­wie to miesz­kam z Da­vi­dem Chi­palą, pił­ka­rzem z Zim­ba­bwe, gra­ją­cym w Skawy Wa­do­wice, oraz jego part­nerką Ewą i ich syn­kiem. Ona też jest pił­karką i gra w Żywcu w III li­dze ko­biet. Klub się na­zywa TS Mi­tech. Swego czasu grali na­wet w Eks­tra­li­dze.

Wi­dzia­łem was la­tem 2019 roku. Wy­glą­da­li­ście na zgodną parę. Nie jest cza­sem tak, że okres pan­de­miczny dał wam w kość? Z mo­ich ob­ser­wa­cji wy­nika, że wiele par i mał­żeństw nie wy­trzy­mało próby czasu w tym pierw­szym, naj­trud­niej­szym okre­sie lock­downu.

Psuło się mię­dzy nami już wcze­śniej, przed pan­de­mią. Nie ukła­dało się, było dużo pro­ble­mów. Po­my­śla­łem więc, że naj­le­piej bę­dzie, jak każde za­cznie żyć osobno. Nie było sensu być ra­zem, nie by­li­śmy ze sobą szczę­śliwi. Mamy dwójkę dzieci. Syn Tray­von ma dwa­na­ście lat, a córka Ky­lie sześć. Ogól­nie czuję się te­raz wolny i je­stem w sta­nie pchnąć swoje ży­cie do przodu. Mogę pla­no­wać, co i kiedy na­prawdę chcę ro­bić. Kiedy mam wolne, to za­bie­ram dzie­ciaki, ko­rzy­stam z tego i nie czuję się kon­tro­lo­wany. Czas pan­de­mii wspo­mi­nam jako trudny okres, w szcze­gól­no­ści lek­cje zdalne dzie­cia­ków. By­wało, że w ich trak­cie grały w gry on­line mię­dzy sobą i nie kon­cen­tro­wały się na na­uce.

Kon­ty­nu­ując wą­tek pan­de­miczny, chcia­łem jesz­cze na­wią­zać do bar­dzo po­waż­nej kon­tu­zji, któ­rej na­ba­wi­łeś się tuż przed drugą falą ko­ro­na­wi­rusa we wrze­śniu 2020 roku. Mia­łeś po­dobno pro­blemy z pol­ską służbą zdro­wia.

Jak do­zna­łem kon­tu­zji, a mia­łem otwarte zła­ma­nie, za­brano mnie od razu z bo­iska. Gdy do­je­cha­łem do szpi­tala, mu­sia­łem długo cze­kać na ope­ra­cję. Był pro­blem, bo le­karz nie chciał mnie przy­jąć bez zro­bio­nego te­stu na CO­VID-19. Gdy go w końcu zro­bi­łem, to z ko­lei mu­sia­łem cze­kać na wy­nik, żeby mnie w końcu zo­pe­ro­wali. Mo­głem też je­chać do Kra­kowa na ope­ra­cję, ale się nie udało. My­ślę, że naj­lep­szym roz­wią­za­niem było to, że jed­nak zo­sta­łem. Osta­tecz­nie zro­bili ją tu­taj na miej­scu.

Pre­zes i ko­le­dzy ze Skawy oka­zali ci ogromne wspar­cie.

Po kon­tu­zji cały klub po­ka­zał, że był ze mną. Pre­zes Bo­gu­sław Jam­róz zor­ga­ni­zo­wał zrzutkę, gdzie pod­czas me­czu można było ku­pić oka­zjo­nalne ko­szulki Skawy. Pie­nią­dze były prze­ka­zy­wane na moją re­ha­bi­li­ta­cję w Suł­ko­wi­cach. Jeź­dzi­łem tam dwa, trzy razy w ty­go­dniu na le­cze­nie. Jeź­dzi­łem też na kon­trole do Cen­trum Me­dycz­nego w Lisz­kach do or­to­pedy Sta­ni­sława Kruka.

Wró­ci­łeś do gry po tej kon­tu­zji?

Po kon­tu­zji nie wró­ci­łem do gry. Ogól­nie czuję się do­brze, ale czeka mnie jesz­cze ko­lejny za­bieg, żeby wy­cią­gnąć drut z nogi.

Czyli za­wie­si­łeś buty na kołku na do­bre?

Ra­czej tak. Bra­kuje mi czasu, by grać me­cze. Mam trzy­dzie­ści sie­dem lat, ale czuję się do­brze i my­ślę, że mógł­bym jesz­cze po­bie­gać po bo­isku. Wcze­śniej mia­łem też kon­tu­zję ko­lana, by­łem po ope­ra­cji łę­kotki i wię­za­dła krzy­żo­wego. Nie chcia­łem już grać, ale pew­nego dnia za­dzwo­nił Da­vid i prze­ko­nał mnie, że­bym wró­cił i za­grał jesz­cze w Ska­wie.

Z two­jej wie­lo­let­niej gry w Pol­sce pa­mię­ta­łem cię jako obrońcę. Tym­cza­sem w Ska­wie gry­wa­łeś w ataku.

Gdy do­łą­czy­łem do Skawy i roz­ma­wia­łem z tre­ne­rem Grze­go­rzem Szul­cem, to on mnie od razu za­py­tał: „Pat, ty je­steś do­świad­czony za­wod­nik. Na ja­kiej po­zy­cji chciał­byś za­grać?”. Od­po­wie­dzia­łem, że mogę za­grać tam, gdzie bra­kuje za­wod­nika. Po­wie­dział, że od razu idę na atak, za­czą­łem więc grać jako na­past­nik. Gra­łem na tyle do­brze, że po­tem stwier­dził, że sam nie wie, czemu mar­no­wa­łem swój ta­lent i przez całą ka­rierę by­łem obrońcą [śmiech].

No wła­śnie, wy­bór oka­zał się trafny, bo prze­cież strze­li­łeś wiele goli dla wa­do­wic­kiego klubu. Co prawda była to tylko A klasa, ale mimo to w me­diach do­ro­bi­łeś się przy­domku „wa­do­wicki Lu­kaku”…

Nie sły­sza­łem o tym, ale te­raz już chyba wiem czemu. Ogól­nie wszy­scy lu­dzie na­zy­wają mnie Pat.

Tra­fi­łeś do Pol­ski w 2008 roku i pierw­szym twoim klu­bem była KS Wi­sła Ustro­nianka. W tym klu­bie wy­stę­po­wa­łeś z trzema kra­ja­nami z Zim­ba­bwe. Le­piej było mieć ko­le­gów u boku na po­czątku ka­riery w Pol­sce czy może trak­to­wa­łeś ich jako kon­ku­ren­cję?

Le­piej mieć ko­le­gów obok sie­bie. Grali wtedy ze mną Co­sta Nha­mo­inesu, Ba­fana Nda­ben­kulu Ncube i Cla­rence Fo­roma. Dla mnie to nie była żadna kon­ku­ren­cja, bo wie­dzie­li­śmy, jak wy­glą­dała na­sza sy­tu­acja w Zim­ba­bwe. Chcie­li­śmy tra­fić do miej­sca, gdzie po pro­stu jest le­piej. Każdy też grał na in­nej po­zy­cji i do­sko­nale wie­dzie­li­śmy, że nie bę­dziemy ra­zem wy­stę­po­wać w jed­nym ze­spole do końca na­szej ka­riery. Każdy z nas pew­nie by tra­fił do in­nego klubu za ja­kiś czas. Dla mnie to było okej, czło­wiek nie czuł się sa­motny. Z Co­stą mam do­bry kon­takt na­wet do dzi­siaj. Po­czątki w Wi­śle były bar­dzo do­bre, mie­li­śmy wszy­scy po­zwo­le­nie na pracę, za­kwa­te­ro­wa­nie i za­pew­nione wy­ży­wie­nie. Miesz­ka­li­śmy w ośrodku Start w Wi­śle. Gdy przy­je­cha­li­śmy do Pol­ski, był po­czą­tek maja. Jak za­czę­li­śmy grać, to było dla nas tro­chę za zimno i ciężko nam było się po­ru­szać po bo­isku. Po­tem za­częło się lato i zro­biło się bar­dzo go­rąco. Pa­mię­tam je­den mecz, prze­rwany przez sę­dziego w 25. mi­nu­cie gry. Prze­rwał go na wy­pi­cie wody. Ja z ko­le­gami by­li­śmy w szoku i nie wie­dzie­li­śmy, o co cho­dzi. Dla nas kli­mat, gdy jest bar­dzo go­rąco, zde­cy­do­wa­nie pa­so­wał, więc mo­gli­śmy bie­gać non stop. Nie po­trze­bo­wa­li­śmy wody, więc cze­ka­li­śmy na bo­isku, aż wszy­scy wrócą.

Co­stę Nha­mo­inesu pa­mię­tam z do­brych wy­stę­pów w Eks­tra­kla­sie w Za­głę­biu Lu­bin. W ogóle pił­ka­rze z Zim­ba­bwe spraw­dzali się na pol­skich bo­iskach. W la­tach 90. fu­rorę ro­bili Nor­man Ma­peza i John Phiri, gra­jąc w pierw­szym no­wo­bo­gac­kim klu­bie Mi­liar­der z ma­łej miej­sco­wo­ści Pniewy. Ten pierw­szy zresztą tra­fił póź­niej do tu­rec­kiego Ga­la­ta­sa­ray Stam­buł. Byli też Shingi Ka­won­dera w Gór­niku Za­brze czy Ta­ke­sure Chi­ny­ama i Dick­son Choto w Le­gii War­szawa.

Znam tych pił­ka­rzy, a sam Nor­man Ma­peza jest ko­legą mo­jego brata. Cza­sem grają ra­zem w Zim­ba­bwe w Sun­day Le­ague Fo­ot­ball, li­dze ama­tor­skiej, gdzie me­cze roz­gry­wane są naj­czę­ściej w nie­dzielę.

W tym wszyst­kim nie spo­sób nie wspo­mnieć o Wie­sła­wie Gra­bow­skim. Jest to osoba bar­dzo znana i wpły­wowa w Zim­ba­bwe. To on spro­wa­dzał pił­ka­rzy z tego kraju do Pol­ski przez wiele lat. Czy też je­steś „dziec­kiem Gra­bow­skiego”?

Tak. Ja, Co­sta, Ba­fana i Cla­rence zo­sta­li­śmy przez niego spro­wa­dzeni do Wi­sły Ustro­nianka. Sam Gra­bow­ski był też tre­ne­rem w Zim­ba­bwe i tre­no­wał każ­dego pił­ka­rza, któ­rego spro­wa­dzał do Pol­ski. Przy­go­to­wy­wał go in­dy­wi­du­al­nie, sku­pia­jąc się na tech­nice. Mogę po­wie­dzieć, że do dzi­siaj mam do­brą tech­nikę wła­śnie dzięki niemu.

Swego czasu wy­buchł w Zim­ba­bwe nie­mały skan­dal i do­ty­czył prak­tyk, ja­kie rze­komo sto­so­wał Gra­bow­ski. Hen­rietta Ru­swaya, se­kre­tarz ge­ne­ralna zim­ba­bweń­skiej fe­de­ra­cji, za­rzu­ciła mu, że spro­wa­dzał naj­lep­szych pił­ka­rzy do swo­jego klubu w Zim­ba­bwe, który po­dobno ist­niał tylko na pa­pie­rze. Na­stęp­nie sprze­da­wał ich do Eu­ropy, dzięki czemu ma­cie­rzy­ste kluby nie za­ra­biały na pił­ka­rzach na­wet centa.

Gdy przy­je­cha­łem do Pol­ski i gra­łem w pierw­szych klu­bach, to by­łem wy­po­ży­czony z klubu z Zim­ba­bwe, który na­le­żał do Gra­bow­skiego.

Czyli nie­jako nie de­cy­do­wa­łeś sam o so­bie. Były tego ja­kieś inne kon­se­kwen­cje?

Tak. Ja i Co­sta by­li­śmy kie­dyś na te­stach w Gór­niku Za­brze. Wszystko po­szło bar­dzo do­brze, ale Gra­bow­ski osta­tecz­nie nie zgo­dził się na trans­fer. Pew­nie uznał, że pie­nią­dze za trans­fer, czy ra­czej za na­sze wy­po­ży­cze­nie, są za małe.

Masz do niego żal?

Mam żal, bo wtedy Gór­nik Za­brze grał w Eks­tra­kla­sie, co ozna­czało do­bre pie­nią­dze. By­łem jesz­cze na te­stach w Za­głę­biu Lu­bin, ale mia­łem wtedy pro­blemy z pa­chwiną i nic z tego nie wy­szło. Póź­niej by­łem na te­stach w Zni­czu Prusz­ków. Wszystko było okej, mia­łem pod­pi­sać kon­trakt, ale nie do­sta­łem zgody, a Znicz chciał go pod­pi­sać na dwa lata. Chcieli jesz­cze pre­mię za trans­fer, gdy­bym z cza­sem prze­szedł do in­nego, lep­szego klubu. Tym­cza­sem mo­głem zo­stać je­dy­nie wy­po­ży­czony na rok. Znicz się na to nie zgo­dził.

Prusz­ków jest bli­sko War­szawy, nie­da­leko jest Le­gia i Po­lo­nia. Oni wie­dzieli, że taka Po­lo­nia też szuka środ­ko­wego obrońcy. Li­czyli na to, że długo u nich nie po­gram, wy­biję się i szybko tra­fię do więk­szego klubu. Wie­dzieli, że jak zo­stanę tylko na rok, to po­gram, zdo­będę do­świad­cze­nie, ale osta­tecz­nie odejdę za darmo. Gra­bow­ski o tym wie­dział i się na to nie zgo­dził. By­łem za to pił­ka­rzem pierw­szo­li­go­wego Pod­be­ski­dzia Biel­sko-Biała, ale tam za­gra­łem tylko je­den mecz. Tym ra­zem Gra­bow­ski zgo­dził się na trans­fer, bo nie było wów­czas du­żego wy­boru. Ja go do końca nie chcia­łem, bo wi­dzia­łem tam­tej­szych pił­ka­rzy, któ­rzy grali na po­zy­cji środ­ko­wego obrońcy. Wie­dzia­łem, że bę­dzie mi ciężko za­ła­pać się do pierw­szego składu.

Masz jesz­cze kon­takt z Gra­bow­skim?

Nie, nie mam. W se­zo­nie 2010/11 chcia­łem już dzia­łać sam. Chcia­łem so­bie zna­leźć klub i za­koń­czyć współ­pracę z Gra­bow­skim. On się na to nie go­dził i wy­nik­nął z tego na­stę­pu­jący pro­blem. Za­ła­twiał mi kon­trakt w RPA za do­bre pie­nią­dze. Sam miał też do­stać do­brą kasę za ten trans­fer. Mia­łem go pod­pi­sać bez żad­nych te­stów. Ża­łuję dziś, że tam nie po­je­cha­łem.

Nie po­do­bał ci się nasz kraj nad Wi­słą, że chcia­łeś wy­je­chać?

Po­do­bał mi się i da­lej mi się po­doba. Cho­ciaż bra­kuje fry­zje­rów, któ­rzy za­ję­liby się mo­imi dre­dami, no i jest troszkę zimno.

To jaki był praw­dziwy po­wód, że nie tra­fi­łeś do RPA?

Wtedy moja dziew­czyna była w ciąży i zde­cy­do­wa­łem, że le­piej bę­dzie, jak zo­stanę tu­taj z ro­dziną i znajdę coś bli­żej. Gra­bow­ski był na mnie wście­kły, gdy się nie zgo­dzi­łem na ten wy­jazd. Chciał zro­bić mi na złość i rze­komo trzy­mał moje pa­piery, bo chcia­łem już sa­memu zna­leźć so­bie klub. Nie chciał mi od­dać cer­ty­fi­ka­tów, któ­rych każdy pił­karz po­trze­buje, by pod­pi­sać nowy kon­trakt z klu­bem. Jesz­cze przed moim wy­jaz­dem z Zim­ba­bwe Gra­bow­ski pro­sił mnie, żeby wy­słać cztery cer­ty­fi­katy do Pol­ski. Póź­niej po ca­łej kłótni przy­po­mnia­łem so­bie, że to nie on, a ja to wszystko prze­sła­łem. Mu­sia­łem mieć pa­piery gdzieś na miej­scu, więc za­czą­łem szu­kać i na szczę­ście udało mi się je zna­leźć. Prze­ka­za­łem je do no­wego klubu i pod­pi­sa­łem kon­trakt ze Skałką Żab­nica.

To był okres po Pod­be­ski­dziu Biel­sko-Biała. W Skałce by­łeś tylko jedną rundę, a po­tem tra­fi­łeś do czwar­to­li­go­wego LZS-u Pio­trówka, z któ­rym uzy­ska­łeś awans do III ligi. Zresztą wra­ca­łeś do tego klubu w ciągu swo­jej ka­riery, aż dwu­krot­nie.

LZS Pio­trówka to był klub otwarty na ob­co­kra­jow­ców. Na po­czątku było nas czte­rech. Póź­niej ta liczba ro­sła co roku. Gdy gra­łem, awan­so­wa­li­śmy do III ligi. Mia­łem do­bry kon­takt z pre­ze­sem klubu Ire­ne­uszem Stry­cha­czem, dla­tego też gdy nie mia­łem kon­traktu gdzieś in­dziej, da­wał mi moż­li­wość wró­cić do tego klubu.

No wła­śnie. Pro­jekt bu­dowy moc­nego klubu, skła­da­ją­cego się w więk­szo­ści z ob­co­kra­jow­ców, nie wy­pa­lił. Były już tego typu po­my­sły. Cho­ciażby bu­dowa bra­zy­lij­skiej Po­goni Szcze­cin, która oka­zała się klapą. Pa­mię­tam jesz­cze trze­cio­li­gową Stal Głowno z wie­loma pił­ka­rzami z Afryki w skła­dzie. Jak my­ślisz z per­spek­tywy czasu, czy miało to ja­kiś sens?

Mia­łoby to sens, gdyby nie chciano od razu za­ro­bić. Trzeba naj­pierw za­in­we­sto­wać, a po­tem od­zy­skać wło­żone pie­nią­dze. Spro­wa­dzano bar­dzo dużo pił­ka­rzy, ale nie było pie­nię­dzy na ich utrzy­ma­nie. Nie do­glą­dano ja­kie wa­runki są w klu­bie i czy jest od­po­wied­nia at­mos­fera. Ta­kie coś wpływa na sa­mo­po­czu­cie pił­ka­rzy i ich spo­kój. Psy­chika i kwe­stie men­talne mają duży wpływ na grę.

O Pio­trówce było gło­śno przy oka­zji słyn­nego zaj­ścia w jed­nym z ba­rów w Strzel­cach Opol­skich. Po me­czu wy­brała się tam na krę­gle część pił­ka­rzy LZS-u Pio­trówka, głów­nie z Afryki. Zo­stali oni na­pad­nięci przez grupę trzy­dzie­stu osób, ki­bi­ców Odry Opole. W me­diach pi­sano, że był to atak o pod­łożu ra­si­stow­skim.

Ja wtedy by­łem w Zim­ba­bwe i do­sta­łem te­le­fon, że ko­le­dzy zo­stali po­bici w ba­rze. Opo­wie­dzieli mi o ca­łej sy­tu­acji, co się tak na­prawdę stało. Po­wie­dzieli mi, że był to pla­no­wany atak na tle ra­si­stow­skim, a naj­bar­dziej obe­rwał Éric Tala. Zgło­sili to na po­li­cję, ale nie wiem do końca, jak się ta sprawa skoń­czyła. Był mo­ment, że szu­kano cały czas spraw­ców, chyba bez skutku.

Była też inna hi­sto­ria. Miesz­ka­li­śmy w Strzel­cach Opol­skich, a ćwi­czy­li­śmy w Pio­trówce. Klub za­pew­niał busa, któ­rym do­jeż­dża­li­śmy na tre­ningi. Pew­nego po­ranka, gdy się obu­dzi­li­śmy, zo­ba­czy­li­śmy, że na bu­sie jest na­pi­sane: „Je­bać Mu­rzy­nów, do pieca z wami”. Zgło­si­li­śmy to na po­li­cję, ale nie udało się zna­leźć tych, co to zro­bili.

W mię­dzy­cza­sie, po­mię­dzy po­wro­tami do Pio­trówki, mia­łeś rów­nież epi­zody w Skałce Żab­nica i Oko­cim­skim Brze­sko. Jak je wspo­mi­nasz?

Tak jak mó­wi­łem, Skałka Żab­nica to był pierw­szy klub, gdy prze­sta­łem współ­pra­co­wać z Gra­bow­skim. Ogól­nie w Skałce było faj­nie i jak na III ligę za­ra­bia­li­śmy do­brze, bo wła­ści­ciel miał biz­nes drzewny. Było tam paru za­wod­ni­ków ze Sło­wa­cji, któ­rym opła­cało się do­jeż­dżać i grać w Pol­sce. Po pół roku gry do­zna­łem kon­tu­zji i wró­ci­łem do Pio­trówki. Oka­zało się, że pre­zes miał kon­takt z Oko­cim­skim i wy­słał mnie na te­sty do Brze­ska. Udało się do­stać do ze­społu i pod­pi­sa­łem kon­trakt.

Tam też gra­łem pół roku. Nie­stety w pierw­szym me­czu zro­bi­łem taki błąd, że tre­ner Piotr Stach był na mnie bar­dzo, bar­dzo zły. Chcia­łem się ki­wać przy polu kar­nym, za­miast od razu po­dać do bram­ka­rza. Ode­brano mi piłkę i stra­ci­li­śmy gola. Ogól­nie nie mam żalu do tre­nera, że prze­stał na mnie sta­wiać. To była moja wina.

Mia­łeś jesz­cze za­gra­niczne epi­zody.

Pew­nego razu, około 20.00, gdy le­ża­łem już w łóżku, za­dzwo­nił do mnie ko­lega John, który jest me­na­dże­rem. Ga­da­li­śmy jak za­wsze i na­gle za­dał py­ta­nie: „Pat, chciał­byś za­grać na Mal­cie?”. My­ślę – czemu nie, skoro jest oka­zja. Zgo­dzi­łem się. Usły­sza­łem tylko: „No to do­brze, pa­kuj swoją torbę i ju­tro rano wy­jeż­dżasz”.

Żona po­zwo­liła ci tak z dnia na dzień po­je­chać?

W tej sy­tu­acji tak [śmiech]. Po­wie­dzia­łem jej, że mam ofertę na Mal­cie. John bę­dzie za­ła­twiał mi bi­let na sa­mo­lot na na­stępny dzień i jak się uda, to po­lecę tam z rana. Od­po­wie­działa, że do­brze.

Mam też in­nego ko­legę, który rów­nież jest me­na­dże­rem. Za­dzwo­nił do mnie pew­nego dnia i po­wie­dział, że jest szansa za­grać w Bir­mie, że tam można za­ra­biać nie­złe pie­nią­dze. Po­le­cia­łem tam w ciemno, żeby spró­bo­wać. Mogę po­wie­dzieć, że do­brze za­gra­łem w me­czu kon­tro­l­nym i wy­da­wało się, że wszystko jest okej. By­łem jed­nak bar­dzo osła­biony. Cho­ro­wa­łem i bra­łem an­ty­bio­tyk, ale nie przy­zna­łem się ni­komu. Nie­stety skoń­czyło się na jed­nym me­czu spa­rin­go­wym.

Czyli obok do­świad­czeń w Eu­ro­pie za­sma­ko­wa­łeś rów­nież azja­tyc­kiego kon­ty­nentu.

By­łem już wcze­śniej w Eu­ro­pie przed przy­jaz­dem do Pol­ski. Gdy skoń­czy­łem szkołę w wieku dzie­więt­na­stu lat, mój brat za­brał mnie do Fran­cji. Był pił­ka­rzem i grał wtedy w Gu­in­gamp. Za­ła­twił mi moż­li­wość gra­nia w re­zer­wach tego klubu w li­dze Cham­pion­nat de France Ama­teur, czwarty po­ziom roz­gry­wek. Póź­niej wy­je­cha­łem do An­glii. Mój brat nie wie­dział, że mia­łem taki plan. Wy­sła­łem apli­ka­cję na Uni­ver­sity of West En­gland. Gdy do­sta­łem po­twier­dze­nie, że mogę przy­je­chać, otrzy­ma­łem też wizę. Gdy wszystko było już go­towe, po­wie­dzia­łem mu: „Słu­chaj, wiem, że mnie bar­dzo ko­chasz, ale nie bę­dziesz cały czas dla mnie spon­so­rem. Chcę za­cząć swoje ży­cie. Tu mam wizę, wszystko jest go­towe i lecę do An­glii”. Bę­dąc tam, gra­łem w li­dze Con­fe­rence Na­tio­nal Le­ague, piąty po­ziom roz­gry­wek, w klu­bie FC Eastle­igh. A tak w ogóle to pry­wat­nie je­stem ki­bi­cem Man­che­steru Uni­ted.

Ni­gdy nie sym­pa­ty­zo­wa­łem z Man­che­ste­rem Uni­ted, wręcz nie lu­bi­łem tego klubu. Po la­tach mu­szę jed­nak przy­znać, że nie­gdyś była to ka­pi­talna dru­żyna. Szcze­gól­nie za­padł mi w pa­mięć fi­nał Ligi Mi­strzów i zwy­cię­stwo 2:1 nad Bay­er­nem Mo­na­chium w 1999 roku.

Pa­mię­tam, jak oglą­da­łem ten mecz. Było 1:0 dla Bay­ernu do 90. mi­nuty. Wcze­śniej Alex Fer­gu­son wpu­ścił Sol­skjæra i She­rin­ghama. Ta dwójka strze­liła dwa gole w ciągu mi­nuty. To był kla­sowy ze­spół, gdzie grał Bec­kham, Scho­les i bra­cia Ne­ville. Od tego mo­mentu wiem, że trzeba grać do ostat­niego gwizdka, nie pod­da­wać się.

Ukoń­czy­łeś stu­dia w An­glii, o któ­rych wspo­mi­na­łeś? Uzy­skać dy­plom na an­giel­skiej uczelni to nie lada gratka. Chyba że my­śla­łeś wów­czas je­dy­nie o ka­rie­rze pił­ka­rza.

Nie skoń­czy­łem ich. Stu­dio­wa­łem biz­nes i prawo. Te dwie dys­cy­pliny były ze sobą po­łą­czone. Wtedy cały czas my­śla­łem o ka­rie­rze pił­kar­skiej. Dla­tego gdy do­sta­łem pro­po­zy­cję gry w Pol­sce od Gra­bow­skiego, my­śla­łem, że bę­dzie mi ła­twiej. Dla mnie Pol­ska to był taki kraj, gdzie bę­dzie można się wy­bić i póź­niej grać jesz­cze wy­żej.

Z czego się dziś utrzy­mu­jesz?

Te­raz pra­cuję jako ma­larz po­ko­jowy w fir­mie bu­dow­la­nej w Ol­ku­szu. Czę­sto wy­jeż­dżam w de­le­ga­cję.

Te­raz ro­zu­miem, dla­czego tak trudno było zna­leźć wolny ter­min na nasz wy­wiad. Po pro­stu rzadko by­wasz w domu.

Tak, to prawda. Ogól­nie je­stem otwarty na nowe rze­czy, nie boję się wy­zwań. Kie­dyś ko­lega mi po­wie­dział, że jest fajna praca dla mnie. Można wy­je­chać w de­le­ga­cję, a póź­niej ma się ty­dzień wol­nego. Uzna­łem, że jest to fajny układ. Za­py­ta­łem jaka, więc od­po­wie­dział, że w fir­mie bu­dow­la­nej. Po­my­śla­łem: okej, mogę spró­bo­wać. Dla mnie to miała być na­uka no­wych rze­czy, które mogą mi się w ży­ciu przy­dać. Po­my­śla­łem, że będę na plu­sie. Na po­czątku, jak się uczy­łem ma­lo­wać, by­wało śmiesz­nie. Ko­le­dzy po pracy od razu wie­dzieli, że Pat dzi­siaj ma­lo­wał na czer­wono. Bluza, spodnie, buty, a na­wet skar­petki były całe w far­bie [śmiech]. Przez dwa ty­go­dnie ma­lo­wa­łem tym ko­lo­rem. Re­mon­to­wa­li­śmy wów­czas sklep. Póź­niej za­czę­li­śmy ma­lo­wać na biało, więc cho­dzi­łem cały w bieli. Po pracy sły­sza­łem tylko: „Ooo, dzi­siaj wi­dać, że Pat ma­lo­wał na biało”.

W in­ter­ne­cie można zna­leźć in­for­ma­cję, że ofe­ru­jesz swoje usługi jako ko­re­pe­ty­tor ję­zyka an­giel­skiego.

Tak, spró­bo­wa­łem tego. Za­wsze chcę się roz­wi­jać i cią­gle szu­kam ja­kichś no­wych za­jęć. Kie­dyś mia­łem wię­cej czasu, więc po­my­śla­łem: czemu nie. Mogę ko­rzy­stać ze swo­jej wie­dzy i dzie­lić się nią z in­nymi. To było fajne za­ję­cie. Uczyć lu­dzi, któ­rzy chcą po­pra­wić swój an­giel­ski.

An­giel­ski jest ję­zy­kiem urzę­do­wym w Zim­ba­bwe. Uczy­łeś się go od dziecka?

Tak. Wy­maga się tego od nas od ma­łego. Uczymy się i mó­wimy w szkole po an­giel­sku. Mamy też w Zim­ba­bwe swój ję­zyk, ale ogól­nie wszystko jest w ję­zyku an­giel­skim.

Można cię też zna­leźć w re­je­strze dłu­gów jako wła­ści­ciela firmy 10cents AUTO PARTS Pat­more She­reni. Nie jest to duża kwota, rap­tem nieco po­nad 4 ty­siące zło­tych.

Cały czas my­śla­łem o tym, że po ka­rie­rze pił­kar­skiej, kiedy już nie będę grać pro­fe­sjo­nal­nie, będę mu­siał ro­bić coś in­nego. Po­my­śla­łem, że mogę się za­jąć sprze­dażą uży­wa­nych czę­ści do sa­mo­cho­dów. Spro­wa­dzi­łem auta z An­glii i ko­lega, który ma zło­mo­wi­sko, za­wsze po­ma­gał mi roz­bie­rać. W cza­sie pan­de­mii, kiedy było ciężko, po pro­stu mu­sia­łem za­wie­sić dzia­łal­ność firmy. An­glia też wy­szła z Unii Eu­ro­pej­skiej i spro­wa­dza­nie sa­mo­cho­dów stało się kosz­towne. Biz­nes prze­stał być opła­calny.

Bę­dziesz spła­cał?

Tak. Tylko że te­raz mam waż­niej­sze rze­czy na gło­wie. Płacę ali­menty na dzieci. Sta­ram się cały czas mieć z nimi kon­takt. Gdy mam wolne, cią­gle gdzieś ra­zem wy­cho­dzimy. Sta­ram się ko­rzy­stać z tych chwil.

Obo­wiązki naj­waż­niej­sze. Nie masz wiele czasu na ja­kieś roz­rywki.

Te­raz cały czas pra­cuję i nie mam czasu na inne rze­czy. Ogól­nie lu­bię tań­czyć. Mu­zyka to jest pod­stawa, czuję ogrom ra­do­ści, gdy jej słu­cham. Za­czą­łem też uczyć się grać na gi­ta­rze. Zresztą żonę po­zna­łem na dys­ko­tece w Wi­śle. Po­zna­li­śmy się 25 wrze­śnia 2008 roku. Po po­nad trzech la­tach, 30 czerwca 2012 roku, wzię­li­śmy ślub w Żywcu. We­sele z ko­lei mie­li­śmy w In­wał­dzie, w Par­kHo­telu Ły­soń. Co­sta Nha­mo­inesu był świad­kiem na moim ślu­bie.

Utrzy­mu­jesz kon­takt z ro­dziną z Zim­ba­bwe?

Roz­ma­wiam z oj­cem przez Skype’a i What­sAppa. Każ­dego ranka, jak się obu­dzę, jest wia­do­mość „dzień do­bry” od niego. Mój tata grał kie­dyś w naj­wyż­szej li­dze w Zim­ba­bwe. Kon­takty w piłce po­mo­gły mu póź­niej zna­leźć pracę w księ­go­wo­ści. Mama już nie żyje. Zmarła rok temu. Miała pro­blemy z ser­cem i cu­krzycę. Braci jest dwóch, mam z nimi do­bre re­la­cje. Z sio­strą, która mieszka w RPA, też je­stem w kon­tak­cie. Z ku­zy­nem Da­vi­dem miesz­kam w Pol­sce i ko­rzy­stamy z oka­zji, że mamy roz­mowy te­le­fo­niczne za darmo. Po­tra­fimy ga­dać ze sobą w su­mie cztery go­dziny dzien­nie. Po dwóch go­dzi­nach za­wsze jest prze­rwa, bo ręka za­czyna bo­leć [śmiech].

Po­cho­dzisz z mia­sta Chi­re­dzi. Do­wie­dzia­łem się, że sły­nie ono z pro­duk­cji cu­kru.

W Chi­re­dzi jest firma Hippo Val­ley Es­tate. Zaj­mują się pro­duk­cją cu­kru z trzciny. To bar­dzo duże przed­się­bior­stwo, które za­trud­nia około 8 ty­sięcy pra­cow­ni­ków. Na swoim te­re­nie mają wszystko: szpi­tal, szkołę i drogi. Prąd też pro­du­kują sami oraz mają wła­sną wodę. Pra­cow­nicy do­stają domy, a za prąd i wodę nie mu­szą pła­cić.

Czy można po­ku­sić się o stwier­dze­nie, że le­piej miesz­kać w Chi­re­dzi niż w sto­licy Zim­ba­bwe, Ha­rare?

Tak. W sto­licy za­ra­bia się około 300, 400, a na­wet 500 do­la­rów na mie­siąc. Ale ogól­nie ży­cie jest tam bar­dzo dro­gie. W Chi­re­dzi, gdzie pra­co­wał mój tata, można za­ro­bić od 500 do 800 do­la­rów. Tyle że nie płaci się za prąd i wodę, tak jak już mó­wi­łem. Wszystko jest bli­sko i je­dze­nie jest ta­nie. Ta­kie rze­czy jak po­ma­rań­cze, man­da­rynki czy ba­nany można ku­pić za pół­darmo. W fir­mie mają plan­ta­cję, więc wszystko można ku­pić za małe pie­nią­dze. Na przy­kład dzie­sięć ki­lo­gra­mów man­da­ry­nek kosz­tuje do­lara, czyli około czte­rech zło­tych.

Pro­ble­mem w tej czę­ści świata, w któ­rej leży Zim­ba­bwe, są epi­de­mie cho­lery. Czy rze­czy­wi­ście jest tak strasz­nie, jak do­no­szą me­dia?

Ra­czej tak, choć nie do końca. Cza­sami są ta­kie fale, które można po­rów­nać do ko­ro­na­wi­rusa. Na­gle do­tyka to wielu lu­dzi, któ­rzy szybko ła­pią tę cho­robę. Ogól­nie nie jest aż tak źle.

Je­steś już wiele lat w Pol­sce. Masz tu dzieci, świet­nie mó­wisz po pol­sku. Nie my­śla­łeś o tym, by po­sta­rać się o pol­skie oby­wa­tel­stwo?

Te­raz aku­rat sta­ram się o to, ale naj­pierw mu­szę zdać eg­za­min z ję­zyka pol­skiego. Pierw­szy eg­za­min mia­łem w czerwcu 2021 roku w Olsz­ty­nie. Nie zda­łem. Troszkę mi bra­ko­wało. Był to dla mnie wy­da­tek. Ogól­nie eg­za­min i do­jazd kosz­to­wały mnie około ty­siąca zło­tych. Trzeba było za­pła­cić za pa­liwo i ho­tel.

Na ko­niec chciał­bym ci ży­czyć zda­nia tego eg­za­minu i uzy­ska­nia pol­skiego oby­wa­tel­stwa. Na pewno uła­twi­łoby ci to wiele spraw. Każdy z nas był lub bę­dzie na za­krę­cie swo­jego ży­cia i ważne jest, by umieć zna­leźć świa­tełko, które bę­dzie nas pro­wa­dzić pro­sto do wy­zna­czo­nego celu. Czego za­tem mógł­bym ci jesz­cze ży­czyć?

Po roz­wo­dzie prio­ry­te­tem dla mnie jest to, by moje dzieci miały jak naj­le­piej. Kiedy ro­dzice nie są ra­zem, ciężko mieć na nie pełny wpływ. Nie je­stem w sta­nie cały czas pil­no­wać, co ro­bią, czy do­brze się uczą. Sta­ram się tre­no­wać z sy­nem, jak mam chwilę czasu. Cho­dzimy po­grać ra­zem w piłkę. Sku­piam się też na so­bie. My­śla­łem o za­wo­dzie elek­tryka. W ta­kiej Is­lan­dii można za­ro­bić na tym bar­dzo duże pie­nią­dze. Wspo­mi­na­łem też, że chcę się na­uczyć grać na gi­ta­rze. Nie jest to ta­kie ła­twe, ale po­mału ro­bię po­stępy. Za­wsze sta­ram się roz­wi­jać, żeby nie stać w miej­scu. Cią­gle po­trze­buję cze­goś no­wego. Wiem, że gdy czło­wiek jest głodny, to je, a gdy spra­gniony, to pije. Z wie­dzą jest tak samo jak z je­dze­niem i pi­ciem. Nie ma co się za­mu­lać. Trzeba ko­rzy­stać z ży­cia, cały czas szu­kać cze­goś no­wego i lep­szego. Chciał­bym też kie­dyś na­pi­sać pa­mięt­nik, który do­ty­czyłby mo­jego po­bytu w Pol­sce. My­ślę, że moja hi­sto­ria jest na­prawdę cie­kawa. Wszystko to, co prze­ży­łem z żoną, dziećmi, ko­le­gami na po­czątku w Wi­śle i w trak­cie dal­szej ka­riery, jest bar­dzo in­te­re­su­jące. To nie ko­niec i my­ślę, że jesz­cze dużo przede mną.

Do­piero po­łowa ży­cia. Miejmy na­dzieję, że druga po­łówka bę­dzie tak samo barwna jak ta pierw­sza.

Ja mam na­dzieję, że ta druga część mo­jego ży­cia bę­dzie lep­sza. Będę się sta­rał nad­ro­bić czas, który stra­ci­łem. Mnó­stwo rze­czy w trak­cie mał­żeń­stwa było wy­ha­mo­wa­nych. Na pierw­szym miej­scu była ro­dzina, a do­piero póź­niej ja. Nie zro­bi­łem wiele, a każda moja de­cy­zja była temu pod­po­rząd­ko­wana. Dziś pra­cuję bez pre­sji i mam też czas dla sie­bie. Na chwilę obecną wolę być sam. Wiem, że mi­łość nie zna gra­nic, ale na ten mo­ment jest to dla mnie naj­lep­sze. My­ślę, że dla dzieci też, bo mimo wszystko będą spę­dzać ze mną bar­dzo dużo czasu i będę przy nich obecny. Chciał­bym też kie­dyś wró­cić na bo­isko, po­grać na­wet w naj­niż­szej li­dze. Tę­sk­nię za gra­niem, cho­ciażby na or­liku, gdzie wraz z ko­le­gami uma­wia­li­śmy się co wto­rek. Gra­li­śmy za­wsze pół­to­rej go­dziny i za każ­dym ra­zem po ta­kiej grze czu­łem ogromną sa­tys­fak­cję. Bar­dzo mi tego bra­kuje.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki