Agent z Rijadu - Robert Michniewicz - ebook + audiobook

Agent z Rijadu ebook

Michniewicz Robert

4,0
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Napięcie, intrygi i wyścig z czasem w cieniu globalnych interesów!

W samym sercu Rijadu, stolicy Arabii Saudyjskiej, dochodzi do serii zamachów terrorystycznych, za które odpowiedzialność przejmuje rzekoma komórka Al-Kaidy. Jednak prawda jest znacznie bardziej skomplikowana. Za kulisami tych wydarzeń kryje się mroczny spisek, który sięga najwyższych szczebli władzy – rodziny królewskiej. Sytuację dodatkowo zaognia tajny sojusz irańskiego i rosyjskiego wywiadu, który ma na celu zdestabilizowanie globalnego rynku ropy.

Tymczasem do oficera polskiego wywiadu, Aleksa Niwińskiego, zgłasza się rosyjski dyplomata z propozycją niebezpiecznej współpracy. Niwiński musi rozwikłać intrygę, która obejmuje podejrzane działania polskiego ambasadora, zniknięcie żony szefa placówki oraz zapobiec ujawnieniu polskich tajemnic.

Czy to prowokacja SWR? A może część większego, przemyślanego planu wywiadu irańskiego? Jaką rolę w tym wszystkim odgrywa piękna i tajemnicza krewna żony ambasadora?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 460

Oceny
4,0 (1 ocena)
0
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ajek1_ee

Dobrze spędzony czas

Polecam, dobra fabuła. Czekam na dalsze perypetie Alexa.
00



Rozdział 1

Rijad. Kwie­cień 2022 roku

Czarny mer­ce­des z reje­stra­cją dyplo­ma­tyczną jechał wolno auto­stradą King Fahd Road prze­ci­na­jącą sto­licę Kró­le­stwa Ara­bii Sau­dyj­skiej z pół­nocy na połu­dnie. Nara­sta­jący korek utrud­niał szyb­szą jazdę. Zbli­żała się pora połu­dnio­wej modli­twy zuhr, ale Koran pozwa­lał wier­nym będą­cym w podróży na nie­obec­ność w mecze­cie. Wielu spo­śród czte­rech i pół miliona miesz­kań­ców Rijadu wyko­rzy­sty­wało tę moż­li­wość, aby udać się do domu. Ponad czter­dzie­sto­stop­niowy upał dzia­łał usy­pia­jąco na Sau­dyj­czy­ków spra­gnio­nych lun­chu i połu­dnio­wej sje­sty.

Samo­chód zje­chał zjaz­dem na King Saud Road, kie­ru­jąc się w stronę przy­po­mi­na­ją­cego „lata­jący talerz” budynku sau­dyj­skiego Mini­ster­stwa Spraw Wewnętrz­nych.

– Faleel, zwol­nij, mamy jesz­cze sporo czasu do spo­tka­nia. – Amba­sa­dor Kon­rad Zalew­ski popra­wił ele­gancki jedwabny kra­wat, sto­sowny do wizyty u członka rodziny kró­lew­skiej.

– Panie amba­sa­do­rze, może lepiej bądźmy na miej­scu tro­chę wcze­śniej – zasu­ge­ro­wał radca Alek­san­der Niwiń­ski. – Sam sta­ram się sto­so­wać tę zasadę, co pozwala uni­kać spóź­nień, nawet w przy­padku wystą­pie­nia nie­prze­wi­dzia­nych oko­licz­no­ści.

– Czę­sto mam inne zda­nie niż pan, panie Alek­san­drze, ale może fak­tycz­nie tym razem ma pan rację, szcze­gól­nie że to my powin­ni­śmy cze­kać na mini­stra, a nie on na nas. Faleel, jedź jed­nak szyb­ciej.

Paki­stań­ski kie­rowca ukło­nił się uprzej­mie, jak to miał w zwy­czaju, choć zamiast przy­spie­szyć, musiał zwol­nić, gdy skrę­cał z Tareeq al-Maliki w Olaya Street. Wjazd do MSW bramą od tej strony był wska­zany dla ofi­cjal­nych wizyt kor­pusu dyplo­ma­tycz­nego. Ruch na sze­ro­kiej ulicy był bar­dzo inten­sywny, a pobo­cza zapeł­niały gęsto zapar­ko­wane samo­chody.

Nikt z nich nie mógł prze­wi­dzieć, jaką dra­ma­tyczną przy­szłość szy­kuje dla nich los.

* * *

Sto pięć­dzie­siąt metrów od bramy MSW, przy kra­węż­niku, stała toyota land cru­iser w kolo­rze pia­sku, jakich w sto­licy Ara­bii Sau­dyj­skiej wiele. Są to rów­nież typowe barwy pojaz­dów sau­dyj­skich sił zbroj­nych i służb bez­pie­czeń­stwa. Sie­dzący w samo­cho­dzie młody Arab ode­brał tele­fon:

– Salam alej­kum – usły­szał.

– Alej­kum salam – odpo­wie­dział.

– Dostawa w dro­dze, ładu­nek dotrze na czas.

– Insz Allah. – Roz­łą­czył się.

Jak było usta­lone, wybrał na komórce numer Mard Mohem i powie­dział tylko dwa słowa:

– Zaraz będą.

Wró­cił do obser­wa­cji bramy wjaz­do­wej do Mini­ster­stwa Spraw Wewnętrz­nych. Był zado­wo­lony, że jego samo­chód znaj­do­wał się w takiej odle­gło­ści od kom­pleksu mini­ster­stwa, która pozwa­lała unik­nąć zain­te­re­so­wa­nia licz­nych patroli. Tylko woli boskiej zawdzię­czał zna­le­zie­nie tego miej­sca w mie­ście, gdzie nawet boczne uliczki o każ­dej porze doby zapchane były samo­cho­dami.

„Wszystko gotowe, Insz Allah” – pomy­ślał.

* * *

Mer­ce­des spo­koj­nie zbli­żał się do budynku mini­ster­stwa. Niwiń­ski, patrząc przez boczną szybę, dostrzegł w samo­cho­dzie sto­ją­cym obok innych zapar­ko­wa­nych aut twarz irań­skiego radcy Farzada Ham­seha. Zwró­cił uwagę wła­śnie na ten samo­chód, bo stał nie przy kra­węż­niku, a po pro­stu na pasie ruchu. Zasko­czony, obej­rzał się za autem dyplo­maty i upew­nił, że się nie myli. Z Irań­czy­kiem spo­tkał się nie­dawno, skła­da­jąc powi­talną wizytę. „Pew­nie rów­nież miał spo­tka­nie w MSW” – pomy­ślał. Wyda­wało mu się, że obok Ham­seha sie­dział jesz­cze ktoś, chyba Arab, ale nie był tego pewny.

– To był z pew­no­ścią Farzad Ham­seh – mruk­nął pod nosem.

– Kto? Co pan mówi? – zapy­tał amba­sa­dor.

– Wła­śnie minę­li­śmy samo­chód radcy amba­sady Iranu. Nie wiem, czy pan go już poznał? Ale dla­czego zapar­ko­wał na ulicy, a nie na par­kingu mini­ster­stwa?

Zalew­ski popa­trzył na niego z wyż­szo­ścią.

– Sze­fo­wie pla­có­wek, o ile nie jest to konieczne, nie spo­ty­kają się z rad­cami. Pro­szę to zapa­mię­tać. W dyplo­ma­cji należy prze­strze­gać pew­nych zasad. Panu też to radzę, cho­ciaż pan zapewne dąży do jak naj­szer­szych kon­tak­tów. W ten spo­sób może pan łatwo się zde­kon­spi­ro­wać. Pol­scy dyplo­maci, poza przy­ję­ciami, zazwy­czaj sie­dzą w pla­cówce i uni­kają spo­tkań.

Aleks nie odpo­wie­dział. Wró­cił do widoku za szybą. Dostrzegł Araba sie­dzą­cego w pia­sko­wej toy­ocie land cru­iser zapar­ko­wa­nej przy kra­węż­niku. Męż­czy­zna odsu­nął z boków twa­rzy poły ghu­try. Uwagę Niwiń­skiego zwró­ciło to, że mocno wychy­lał się zza kie­row­nicy, inten­syw­nie wpa­tru­jąc się w stronę sie­dziby MSW. W ręku trzy­mał tele­fon komór­kowy. Chyba poczuł wzrok Polaka, bo nagle spoj­rzał na dyplo­matę. Kon­takt wzro­kowy trwał może sekundę, po czym Arab wró­cił do obser­wo­wa­nia sytu­acji przed samo­cho­dem.

„Cie­kawe – pomy­ślał Alek­san­der – wszy­scy spie­szą się do domu na obiad i sje­stę, a ten podzi­wia uliczny kra­jo­braz. Cho­ciaż może czeka na swo­jego szefa, który jest w mini­ster­stwie, prze­cież toyota ma kolor sau­dyj­skich sił zbroj­nych. Tylko dla­czego bez żad­nych ozna­czeń na drzwiach samo­chodu? Chyba prze­sa­dzam, naj­pierw widzę irań­skiego radcę, teraz zasta­na­wiam się nad nie­zna­nym Ara­bem” – oce­nił. „Jadę z ofi­cjalną wizytą i powi­nie­nem się skon­cen­tro­wać, a oczy mam dookoła głowy jak na tra­sie spraw­dze­nio­wej”.

Samo­chód amba­sady zaha­mo­wał przed beto­no­wymi szy­ka­nami two­rzą­cymi strefę kon­troli przy wjeź­dzie na par­king mini­ster­stwa. Zaraz za szla­ba­nem stały dwa samo­chody pan­cerne. Zło­wro­gie miny żoł­nie­rzy spra­wu­ją­cych służbę war­tow­ni­czą w połą­cze­niu z nie­przy­jem­nym wido­kiem kilku luf dzia­łek auto­ma­tycz­nych wymie­rzo­nych w nad­jeż­dża­jący pojazd miały znie­chę­cić poten­cjal­nych napast­ni­ków.

– Patrząc na sau­dyj­skich żoł­nie­rzy, cały czas trzy­ma­ją­cych palce na spu­stach kara­bi­nów maszy­no­wych, zawsze mam wąt­pli­wo­ści, czy nagle nie zaczną przy­pad­kowo strze­lać – stwier­dził Niwiń­ski, obser­wu­jąc uważ­nie war­tow­ni­ków zbli­ża­ją­cych się z obu stron do samo­chodu.

Faleel otwo­rzył okno, trzy­ma­jąc w wycią­gnię­tej ręce dyplo­ma­tyczne iden­ty­fi­ka­tory wszyst­kich osób sie­dzą­cych w samo­cho­dzie. Na nie­wy­raźne powi­talne wark­nię­cie jed­nego z żoł­nie­rzy w uni­żony spo­sób wyja­śnił, że wie­zie amba­sa­dora i radcę na audien­cję do mini­stra. War­tow­nik, po otrzy­ma­niu akcep­ta­cji ze strony prze­ło­żo­nego obser­wu­ją­cego sytu­ację z drew­nia­nej budki przy bra­mie, łaska­wym gestem pozwo­lił kie­rowcy na wjazd.

Gdy pod­nie­siono szla­ban, mer­ce­des ruszył, a po jego zamknię­ciu i otwar­ciu sta­lo­wej bramy powoli wto­czył się na teren mini­ster­stwa. Kolejny war­tow­nik wska­zał, że samo­chód ma sta­nąć na środku par­kingu.

– Speł­niło się pań­skie życze­nie, jeste­śmy przed cza­sem – powie­dział amba­sa­dor Zalew­ski, otwie­ra­jąc drzwi samo­chodu. Do wnę­trza wpa­dło roz­grzane, upalne powie­trze. Kon­trast pomię­dzy wychło­dzo­nym kli­ma­ty­za­cją pojaz­dem a roz­pa­lo­nym słoń­cem podwór­kiem mini­ster­stwa był ude­rza­jący. – Cie­kawe, kiedy zjawi się nasz gospo­darz, bo znany jest ze swo­bod­nego podej­ścia do ter­mi­nów spo­tkań – zażar­to­wał.

Niwiń­ski wie­dział, że amba­sa­dor ma dosko­nałe kon­takty wśród kor­pusu dyplo­ma­tycz­nego i dzięki nim zgro­ma­dził sporą wie­dzę na temat człon­ków rodziny kró­lew­skiej.

– Musimy zdą­żyć omó­wić temat wizyty naszego mini­stra spraw wewnętrz­nych w Rija­dzie – przy­po­mniał amba­sa­dor. – Sau­dyj­skie MSZ ofi­cjal­nie potwier­dziło zapro­sze­nie, ale naj­waż­niej­sza jest teraz apro­bata samego księ­cia, no i wska­za­nie, kto będzie nad­zo­ro­wał przy­go­to­wa­nia ze strony gospo­da­rzy.

Obaj dyplo­maci popra­wili mary­narki i w peł­nym słońcu skie­ro­wali się w stronę wej­ścia do budynku. W tym momen­cie usły­szeli zbli­ża­jące się syreny samo­cho­dów poli­cyj­nych. Niwiń­ski spoj­rzał w kie­runku otwie­ra­ją­cej się wła­śnie bramy. Zauwa­żył sto­ją­cego przed nią dużego ame­ry­kań­skiego SUV-a z uzbro­jo­nymi funk­cjo­na­riu­szami ochrony, a za nim czar­nego mer­ce­desa klasy S i inne samo­chody kolumny mini­stra.

* * *

Arab sie­dzący w pia­sko­wej toy­ocie, widząc kolumnę samo­cho­dów pod­jeż­dża­jącą do bramy, poczuł gwał­tow­nie rosnące napię­cie.

„Gdzie oni są?!” – pomy­ślał. „Już powinni tu być, prze­ga­pią naj­lep­szy moment! Insz Allah”.

W tej samej chwili nie­wielki biały sedan mija­jący bramę mini­ster­stwa wśród innych pojaz­dów nagle zaha­mo­wał i w otwar­tych oknach poja­wiły się lufy pisto­le­tów maszy­no­wych. Roz­po­czął się gwał­towny ostrzał skie­ro­wany w stronę bramy wjaz­do­wej i kolumny cze­ka­ją­cej na moż­li­wość wje­cha­nia na teren MSW. Serie od razu tra­fiły kilku war­tow­ni­ków i ude­rzyły naj­pierw w ostat­nie samo­chody ochrony mini­stra. Ospali dotych­czas żoł­nie­rze sie­dzący przy dział­kach i koman­dosi w samo­cho­dach ochrony się­gnęli po broń, gdy obok mini­ste­rial­nej kolumny zaha­mo­wała biała fur­go­netka. W tym momen­cie sedan ruszył, a jego pasa­że­ro­wie nie prze­sta­wali strze­lać, ścią­ga­jąc na sie­bie uwagę ochrony. Żoł­nie­rze skon­cen­tro­wali ogień z kara­bi­nów maszy­no­wych na odjeż­dża­ją­cym aucie. Na fur­go­netkę w tym momen­cie nie zwra­cano uwagi.

Gdy roz­le­gły się pierw­sze strzały przy bra­mie, Aleks rzu­cił okiem w tamtą stronę i krzyk­nął:

– Amba­sa­do­rze, niech się pan pochyli i bie­giem!

Widząc waha­nie szefa, zła­pał go za ramię i mocno pocią­gnął za sobą. Ruszyli ile sił w nogach w kie­runku budynku mini­ster­stwa. Byle zna­leźć jakąś osłonę przed kulami!

Rozdział 2

Trzy tygo­dnie wcze­śniej

Dwusil­ni­kowy Air­bus A330-300 Swiss Air­li­nes roz­po­czął pod­cho­dze­nie do lądo­wa­nia w Rija­dzie. Niwiń­ski z cie­ka­wo­ścią patrzył przez okienko. Powoli zapa­dał zmrok, ale mógł jesz­cze dostrzec w dole puste obszary pustyni. Miał wra­że­nie, że są bez­kre­sne. Ni­gdy wcze­śniej nie był w tym rejo­nie świata i nie widział takiego oce­anu pia­sku. Lot z Zuri­chu prze­biegł spo­koj­nie, podob­nie jak wcze­śniejszy poranny prze­lot samo­lo­tem LOT-u z War­szawy do Zuri­chu. Zapo­mniał już o pada­ją­cym śniegu i brei na uli­cach, kiedy tak­sówka wio­zła go na Okę­cie. W marcu jak w garncu, tylko tym razem był to zimowy marzec.

Po star­cie z Zuri­chu z przy­jem­no­ścią obser­wo­wał pano­ramę oświe­tlo­nych słoń­cem Alp z kie­lisz­kiem szam­pana w dłoni, czego nie mógł sobie odmó­wić, roz­po­czy­na­jąc nową misję. W cza­sie kolej­nych sze­ściu godzin lotu, gdyby nie obiad i kawa oraz kolejna lampka szam­pana, umarłby z nudów. Nie­stety, nale­żał do podróż­nych, któ­rzy nie potra­fią zasnąć w żad­nym środku trans­portu, a już w szcze­gól­no­ści lecąc dzie­więć i pół tysiąca metrów nad zie­mią. Tym, co go naprawdę absor­bo­wało, były zada­nia, które miał reali­zo­wać w Ara­bii Sau­dyj­skiej. Misja wywia­dow­cza za gra­nicą nie była dla niego niczym nad­zwy­czaj­nym, w końcu miał już za sobą dwie pla­cówki i w obu peł­nił obo­wiązki łącz­nika pol­skiego wywiadu wobec lokal­nych służb. Jed­nak tym razem miało być ina­czej, a przy­naj­mniej tak zapo­wie­dział mu puł­kow­nik Alek­san­der Zie­liń­ski, zastępca szefa Agen­cji Wywiadu. W trak­cie roz­mowy, w któ­rej uczest­ni­czył rów­nież puł­kow­nik Sta­ni­sław Krauze, od nie­dawna dyrek­tor Depar­ta­mentu Ope­ra­cyj­nego, padły zna­mienne słowa.

– Masz zacząć naszą współ­pracę ze służ­bami sau­dyj­skimi – stwier­dził Zie­liń­ski. – Przede wszyst­kim z ich wywia­dem, który ma dobre roze­zna­nie w regio­nie, w tym mocno pra­cuje nad Irań­czy­kami. Buduj kon­takty i miej na uwa­dze, że prę­dzej czy póź­niej będziesz jeź­dził rów­nież do innych kra­jów zatoki, z któ­rymi nawią­zu­jemy obec­nie współ­pracę. To twoje zada­nia jako łącz­nika, ale to nie wszystko.

– Bar­dzo nas inte­re­suje, w jak naj­szer­szym wymia­rze, co w Kró­le­stwie robią Rosja­nie – włą­czył się puł­kow­nik Krauze. – Gdyby udało ci się zła­pać kon­takt z kimś z ich rezy­den­tury, to byłoby to naj­waż­niej­sze. I kolejny twój cel to aktyw­ność irań­ska, a w szcze­gól­no­ści ich wywiadu, w tym próba zwe­ry­fi­ko­wa­nia, czy Irań­czycy współ­pra­cują na miej­scu z wywia­dem rosyj­skim.

Sta­szek zamilkł, co Niwiń­ski przy­jął jako zakoń­cze­nie instruk­tażu, który został już wcze­śniej for­mal­nie uwzględ­niony w jego zada­niach. Ale to nie był koniec waż­nych spraw.

– Zakła­damy, że twoja praca w Ara­bii Sau­dyj­skiej nie potrwa zbyt długo – powie­dział puł­kow­nik Zie­liń­ski.

– Jak to? – Aleks nie krył zasko­cze­nia. – Prze­cież mia­łem spę­dzić w Rija­dzie całą rota­cję, czyli cztery lata. Na taki okres przy­go­to­wa­łem plan pracy ope­ra­cyj­nej.

– Aleks, jesteś zbyt cenny dla nas, żeby zosta­wić cię na kilka lat w takim spo­koj­nym rejo­nie – kon­ty­nu­ował zastępca szefa Agen­cji. – Z twoim zmy­słem obser­wa­cji, doświad­cze­niem ope­ra­cyj­nym i bogatą zna­jo­mo­ścią języ­ków będziemy mieli na uwa­dze moż­liwe prze­rzu­ce­nie cię w inny rejon, jeśli pojawi się taka uza­sad­niona potrzeba.

– Sze­fie, nie rozu­miem. – Niwiń­ski był zdzi­wiony tymi infor­ma­cjami. – To jadę na pla­cówkę czy w dele­ga­cję? Niby nie mam już na karku żony i nie muszę zawczasu zadbać o sprawy rodzinne, ale dotąd nie sły­sza­łem, żeby ofi­cer był wysy­łany na tro­chę na jedną pla­cówkę, a potem prze­no­szony w inne miej­sce. Powiedz­cie, czego tak naprawdę mogę się spo­dzie­wać.

Zie­liń­ski popa­trzył na Krau­zego, który zro­zu­miał suge­stię w jego spoj­rze­niu.

– Aleks, nie pla­nu­jemy two­jej pracy w Rija­dzie na kilka mie­sięcy czy rok, ale raczej nie na cztery lata. Wiesz dobrze, jak trudna jest sytu­acja na Bli­skim Wscho­dzie czy w Afryce Pół­noc­nej. Chcemy cię uprze­dzić, że jeśli pojawi się taka potrzeba ope­ra­cyjna, to tak jak szef przed chwilą powie­dział, zosta­niesz wysłany w inny rejon. Chcemy ci to otwar­cie zapo­wie­dzieć, więc nie bądź zasko­czony, kiedy przyj­dzie takie pole­ce­nie.

– No dobrze, dzię­kuję za waszą szcze­rość – zare­ago­wał Niwiń­ski. – Nie będę zbyt głę­boko zapusz­czał korzeni w Kró­le­stwie, choć sami wie­cie, że taka nie­pew­ność utrud­nia zaan­ga­żo­wa­nie w robotę ope­ra­cyjną.

– Pora­dzisz sobie – stwier­dził auto­ry­ta­tyw­nie Krauze. – Nasza wysoka ocena two­ich moż­li­wo­ści ope­ra­cyj­nych doty­czy rów­nież umie­jęt­no­ści radze­nia sobie w trud­nych sytu­acjach.

– Dzię­kuję za wasze uzna­nie. Obym tylko spro­stał tym ocze­ki­wa­niom.

– I jesz­cze jedna kole­żeń­ska rada. – Krauze pochy­lił się w stronę Niwiń­skiego. – Uni­kaj kon­fliktu z amba­sa­do­rem Zalew­skim. Nie jest łatwym part­ne­rem, a w związku z pla­nami doty­czą­cymi jego dal­szej kariery może być jesz­cze trud­niej­szym. Wiesz, że jego misja w Ara­bii Sau­dyj­skiej ma jedy­nie cha­rak­ter tym­cza­sowy? Na początku przy­szłego roku ma zastą­pić sekre­ta­rza stanu w Kan­ce­la­rii Pre­zy­denta, szefa Biura Poli­tyki Mię­dzy­na­ro­do­wej, który odcho­dzi do pracy w NATO.

Roz­ma­wiali jesz­cze przez chwilę. Aleks wyszedł z prze­ko­na­niem, że sze­fom łatwo jest decy­do­wać o ludz­kich losach, a pod­władni nie znają dnia ani godziny. Ale cóż, jak wstę­pu­jesz do wywiadu, to musisz liczyć się z każ­dym zada­niem, rów­nież z takim, które ozna­cza nie­ja­sną przy­szłość. Roz­kaz to roz­kaz.

Kiedy samo­lot prze­le­ciał nad Morzem Śród­ziem­nym, wła­śnie wtedy dostrzegł w dole pierw­sze obszary pustynne. Poja­wia­jące się z rzadka oświe­tlone mia­sta spra­wiały baj­kowe wra­że­nie. Rijadu nie zoba­czył, gdyż air­bus nie prze­la­ty­wał nad mia­stem, scho­dzili do lądo­wa­nia bez­po­śred­nio znad pustyni. Kiedy byli już bar­dzo nisko, szary pia­sek znik­nął, zastą­piony przez sze­roki pas betonu. Koła samo­lotu ude­rzyły o płytę lot­ni­ska. „Witaj, Ara­bio” – pomy­ślał, czu­jąc nie­ocze­ki­wane pod­nie­ce­nie.

Przy gej­cie cze­kał na niego zastępca szefa pla­cówki, radca Andrzej Wroń­ski. Nie znali się wcze­śniej, Wroń­ski pocho­dził z admi­ni­stra­cji pre­zy­denc­kiej. Powi­ta­nie było krót­kie i bar­dzo for­malne. Jak się póź­niej oka­zało, radca podob­nie jak Niwiń­ski był roz­wie­dziony i na pla­cówce prze­by­wał sam. Jego widoczna oschłość nie wią­zała się z bra­kiem uprzej­mo­ści wobec nowego kolegi. Po pro­stu ten typ tak miał.

Kiedy wyszli z ter­mi­nalu, Niwiń­ski był zasko­czony przy­jemną pogodą. Spo­dzie­wał się ude­rze­nia fali gorąca, a odczuł tem­pe­ra­turę podobną do pol­skiego lata. Wroń­ski przy­je­chał służ­bo­wym volks­wa­ge­nem mul­ti­va­nem IV. Prze­jazd do amba­sady miesz­czą­cej się w han­dlo­wej dziel­nicy w rejo­nie King Abdul­lah Road, choć odby­wał się prak­tycz­nie w mil­cze­niu, dostar­czył cie­ka­wych obser­wa­cji. Długa, pro­sta auto­strada 539 pro­wa­dząca w stronę mia­sta pozwa­lała na jazdę z dużą pręd­ko­ścią. Gdyby nie ronda, na które naty­kali się co jakiś czas, można by poku­sić się o porów­na­nie do wyścigu For­muły 1. Za to widoczne co kil­ka­set metrów poste­runki sił bez­pie­czeń­stwa spra­wiały bar­dzo nie­przy­jemne wra­że­nie.

Leżąc w łóżku w pokoju gościn­nym amba­sady, pomy­ślał, że pla­cówka poło­żona w dziel­nicy han­dlo­wej jest kom­plet­nie nie­za­bez­pie­czona przed poten­cjal­nym ata­kiem ter­ro­ry­stycz­nym lub zwy­czaj­nym wła­ma­niem. Posta­no­wił, że spró­buje coś z tym zro­bić.

Noc oka­zała się dla niego bez­senna. W pokoju było potwor­nie duszno, a kli­ma­ty­za­tor nie dawał się uru­cho­mić. Prze­wra­cał się z boku na bok. Gdy w końcu zaczął zapa­dać w drzemkę, usły­szał prze­ra­ża­jący, ponury głos z ulicy:

– Allahu akbar! Allahu akbar!

Po ner­wo­wej chwili zro­zu­miał, że muezin wzywa z mina­retu wier­nych do meczetu. Zaczy­nała się poranna modli­twa fadżr.

* * *

Po kilku dniach Aleks w końcu prze­niósł się do seg­mentu na zamknię­tym osie­dlu dla obco­kra­jow­ców. Szybki zakup wła­snego samo­chodu, mazdy 6, unie­za­leż­nił go od codzien­nych wspól­nych dojaz­dów do pracy z radcą Wroń­skim miesz­ka­ją­cym na tym samym osie­dlu. Dopiero wtedy uznał, że może pro­wa­dzić nor­malne życie.

Zapa­mię­tał pierw­szy wie­czór w nowym domu. Miał przy­wie­ziony z Pol­ski deko­der Canal+ oraz swoją wieżę. Usiadł na fotelu na ganku, czu­jąc przy­jem­ność z dwu­dzie­stu dwóch stopni Cel­sju­sza o dzie­wią­tej wie­czo­rem. Otwo­rzył bez­al­ko­ho­lowe piwo, bo innego nie mógł w skle­pach kupić, i się zamy­ślił. Miał czter­dzie­ści cztery lata, w tym dwa­dzie­ścia lat trwało jego nie­udane mał­żeń­stwo, i zaczy­nał nowe życie w sto­licy Ara­bii Sau­dyj­skiej. Przy­szła mu do głowy myśl, jak by się czuł, będąc tu z Joanną. Była jego stu­dencką miło­ścią z Uni­wer­sy­tetu War­szaw­skiego. Mądra, dow­cipna i zachwy­ca­jąca męż­czyzn ory­gi­nalną urodą. Ona stu­dio­wała nauki poli­tyczne, on prawo i admi­ni­stra­cję. Pobrali się w 2001 roku, tuż przed jego wyjaz­dem na szko­le­nie do szkoły wywiadu w Kiej­ku­tach. Po ślu­bie ujaw­nił, jakie sobie wybrał cie­kawe zaję­cie. Ten rok poza domem, uwzględ­nia­jąc przy­jazdy co dwa, trzy mie­siące, nie był jesz­cze taki zły. Byli zako­chani i pewni, że panują nad swoim wspól­nym życiem. Że ich miłość prze­trwa wszyst­kie prze­ciw­no­ści. Ona od początku pra­co­wała w tele­wi­zji, w redak­cji infor­ma­cji. Aleks po powro­cie do War­szawy zaczął pracę w nowo utwo­rzo­nej Agen­cji Wywiadu. Byli wresz­cie razem, choć fak­tycz­nie zaczęli się mijać. Joanna pra­co­wała od jede­na­stej do dwu­dzie­stej, on od ósmej do sie­dem­na­stej. Obojgu doszły rów­nież zaję­cia po godzi­nach i dele­ga­cje służ­bowe, ale jesz­cze dbali o swoje uczu­cie.

Gdy został skie­ro­wany na pierw­szą pla­cówkę do Hagi, odbyli kilka burz­li­wych roz­mów, co robić. Dla Joanny czte­ro­let­nia prze­rwa w pracy była nie do pomy­śle­nia, dla Aleksa rezy­gna­cja z wyjazdu nie wcho­dziła w grę. Przez chwilę mieli nadzieję, że szef redak­cji zgo­dzi się na jej wyjazd w roli kore­spon­dentki. Nie zgo­dził się. Osta­tecz­nie wspól­nie uznali, że każde pój­dzie swoją drogą zawo­dową, prze­cież kochają się i nic tego nie zmieni. Z Hagi do War­szawy można czę­sto przy­jeż­dżać lub przy­la­ty­wać. Nawet na week­endy. Ich świat się nie zawa­lił, ale ten okres fak­tycz­nie wiele zmie­nił. Widy­wali się naj­pierw cztery, pięć razy w roku, potem już tylko w święta, ale to też było ważne.

Kolejne lata, przed jego wyjaz­dem do Waszyng­tonu, minęły szybko, żyli obok sie­bie, mając ze sobą coraz mniej wspól­nego. Byli tak naprawdę już tylko kum­plami. Po powro­cie z USA był jesz­cze urlop na Majorce, który miał wszystko odbu­do­wać. Potem pozo­stała jedy­nie decy­zja, kto złoży pozew roz­wo­dowy. Sąd roz­wią­zał ich mał­żeń­stwo w końcu lata 2021 roku. Pozo­stali dobrymi zna­jo­mymi, a roz­wód pod­su­mo­wali kawą na Nowym Świe­cie. Pro­po­zy­cja wyjazdu do Rijadu była dla niego korzystna zawo­dowo, a tak naprawdę rato­wała go od samot­no­ści i w kon­se­kwen­cji rów­nież od depre­sji. W nowych realiach był zmu­szony do dzia­ła­nia, a nie prze­ży­wa­nia życio­wego fia­ska.

Rozdział 3

Rijad. Kwie­cień 2022 roku

Strzały nie były naj­więk­szym zagro­że­niem. Wybuch ponad pół tony ładunku, który dało się sły­szeć w całym mie­ście, doko­nał roz­le­głego spu­sto­sze­nia. Fur­go­netka znik­nęła w ułamku sekundy, a z nią kie­rowca samo­bójca. Podobny los spo­tkał samo­chody kolumny mini­stra sto­jące pomię­dzy beto­no­wymi szy­ka­nami. Wybu­cha­jące w samo­cho­dach paliwo i amu­ni­cja ochrony ozna­czały pie­kło. Fala ude­rze­niowa wywo­łana eks­plo­zją, a potem kolejne powo­do­wane mniej­szymi wybu­chami nio­sły duże frag­menty bla­chy, czę­ści beto­no­wych zapór i ele­men­tów roze­rwa­nych samo­cho­dów oraz sta­no­wisk war­tow­ni­czych. Szyby w pobli­skich budyn­kach zostały roz­trza­skane w drobny mak.

Arab w toy­ocie, który moment przed pierw­szą eks­plo­zją uru­cho­mił sil­nik, już jadąc, z satys­fak­cją obser­wo­wał, atak we wstecz­nym lusterku. Kiedy gwał­towny podmuch mocno szarp­nął samo­cho­dem, sku­lił się zasko­czony, ale na­dal pew­nie trzy­mał kie­row­nicę. Manew­ro­wał pomię­dzy sto­ją­cymi samo­cho­dami, któ­rych zszo­ko­wani i prze­ra­żeni kie­rowcy obser­wo­wali sceny zama­chu. Byli tak spa­ni­ko­wani, że osta­tecz­nie nikt nie zwró­cił uwagi na pia­skową toyotę odda­la­jącą się sla­lo­mem od miej­sca wybu­chu.

* * *

Pol­scy dyplo­maci nie zdą­żyli dobiec do budynku. Niwiń­ski usły­szał wybuch i w tej samej chwili poczuł nagły podmuch, który go uniósł, po czym rzu­cił pod ścianę mini­ster­stwa. Zdą­żył tylko odru­chowo wycią­gnąć ręce do góry, chcąc osło­nić głowę. Prze­ko­zioł­ko­wał po chod­niku. Przed oczami bły­ska­wicz­nie zoba­czył serię obra­zów. Potem zapa­dła ciem­ność.

* * *

Woło­dy­myr Pono­ma­renko, I sekre­tarz amba­sady Rosji, stał na tara­sie wido­ko­wym usy­tu­owa­nym na ostat­nim, dzie­więć­dzie­sią­tym dzie­wią­tym pię­trze wie­żowca King­dom Cen­tre. Budy­nek swój kształt przy­po­mi­na­jący pio­nowy „otwie­racz do bute­lek” zawdzię­czał wła­śnie zwień­cza­ją­cemu go, wiszą­cemu w powie­trzu, zamknię­temu i oszklo­nemu kory­ta­rzowi, który umoż­li­wiał podzi­wia­nie pano­ramy Rijadu i oko­lic. Pono­ma­renko nie zamie­rzał zachwy­cać się archi­tek­turą mia­sta, wyko­ny­wał nie­ja­sne pole­ce­nie rezy­denta. Ofi­cjal­nie pra­co­wał w wydziale eko­no­micz­nym pla­cówki, choć naprawdę był ofi­ce­rem Służby Wywiadu Zagra­nicz­nego (SWR). Zgod­nie z otrzy­ma­nym roz­ka­zem wybrał to miej­sce, bo pozwa­lało na obser­wa­cję przy uży­ciu pre­cy­zyj­nej woj­sko­wej lor­netki nie­od­le­głej sie­dziby sau­dyj­skiego MSW. Był zdzi­wiony zada­niem i wysła­niem wła­śnie jego pomimo wielu pil­nych obo­wiąz­ków. Od dawna odczu­wał nie­wy­po­wie­dzianą nie­chęć prze­ło­żo­nego, dla­tego, jak podej­rze­wał, pole­ce­nie moni­to­ro­wa­nia oko­lic mini­ster­stwa, banal­nie pro­ste jak dla doświad­czo­nego ofi­cera wywiadu, miało chyba go obra­zić.

Cze­kał na tara­sie już ponad kwa­drans i zwy­czaj­nie miał dosyć. Wła­śnie zamie­rzał opu­ścić lor­netkę, gdy dostrzegł nagły błysk i chwilę póź­niej czarny dym. Pomimo odle­gło­ści szyby mocno zabrzę­czały. Nie miał wąt­pli­wo­ści, że w budynku MSW lub tuż obok doszło do jakiejś eks­plo­zji. Zgod­nie z roz­ka­zem Soko­łowa, aby sygna­li­zo­wać nie­ocze­ki­wane zda­rze­nia, wysłał do rezy­denta ese­mesa zawie­ra­ją­cego jedy­nie uśmiech­niętą buźkę. Teraz mógł wresz­cie wra­cać do pracy. „Czyżby rezy­dent miał coś wspól­nego z wybu­chem?” – zasta­na­wiał się, zjeż­dża­jąc eks­pre­sową windą do garażu. „Wcale nie był­bym zdzi­wiony”.

Rozdział 4

Pierw­sze wra­że­nie było zaska­ku­jące – dookoła sama biel i przy­tłu­mione, jasne, ulotne świa­tło. Alek­sowi prze­le­ciało przez głowę, że może jest już w nie­bie. Nic nie czuł, żad­nego bólu. Jed­nak szpi­talny zapach po chwili wyklu­czył ten wnio­sek. Pomimo bólu szyi spoj­rzał w bok. Dziwne świa­tło oka­zało się pro­mie­niami słońca wpa­da­ją­cymi przez szpary w role­tach w oknie. Przy­po­mniał sobie wybuch przed MSW i utratę przy­tom­no­ści. Nagle poczuł ból w całym ciele. „A co, jeżeli jestem spa­ra­li­żo­wany?” – pomy­ślał. Tak go to prze­ra­ziło, że oblał się potem. Musiał to natych­miast spraw­dzić! Uniósł obo­lałą głowę – wszyst­kie koń­czyny były na miej­scu. Poru­szał naj­pierw nogami. Bolało, ale miał w nich wła­dzę. Powtó­rzył to samo z rękami i w końcu z dłońmi. Rów­nież funk­cjo­no­wały. Ode­tchnął z ulgą. Rozej­rzał się dookoła. Był w ele­gancko wypo­sa­żo­nym pokoju, w niczym nie przy­po­mi­na­ją­cym warun­ków w pol­skich szpi­ta­lach, w któ­rych kilka razy odwie­dzał rodzinę i zna­jo­mych.

Z kory­ta­rza dobie­gały go ciche głosy. Nagle drzwi otwo­rzyły się i sta­nął w nich męż­czy­zna w bia­łym far­tu­chu. Widząc otwarte oczy Niwiń­skiego, szybko się wyco­fał. Po chwili wró­cił razem z innym, znacz­nie star­szym męż­czy­zną. Ten z zawo­do­wym uśmie­chem na ustach pod­szedł do łóżka i ode­zwał się po angiel­sku.

– Jestem leka­rzem, który się panem zajął po prze­wie­zie­niu do szpi­tala sau­dyj­skich sił zbroj­nych. Nazy­wam się Tom Wil­liams. Jak się pan czuje?

– Nie mogę powie­dzieć.

– Jak to?

– Nie chcę, żeby pomy­ślał pan, że zwa­rio­wa­łem. Przez chwilę mia­łem wra­że­nie, że jestem w nie­bie. Ta biel i dziwne świa­tło… Rozu­mie pan?

– To czę­ste zja­wi­sko u pacjen­tów po utra­cie świa­do­mo­ści. Powrót do przy­tom­no­ści i nie­znane oko­licz­no­ści ostat­nich godzin wywo­łują w pew­nych warun­kach obawę, że życie się zakoń­czyło. Ale zapew­niam, jest pan wśród żywych.

– Bar­dzo się cie­szę. Co mi jest?

– Zro­bi­li­śmy panu sze­roki zakres badań. Wyklu­czy­li­śmy obra­że­nia narzą­dów wewnętrz­nych i zła­ma­nia koń­czyn. Szcze­rze mówiąc, poza bole­snymi potłu­cze­niami i obtar­ciami nic panu nie jest. Wiele osób w sie­dzi­bie MSW nie miało takiego szczę­ścia. Wspól­nie z ordy­na­to­rem pod­ję­li­śmy decy­zję, żeby pana potrzy­mać jesz­cze dwa dni, aby mieć pew­ność, że wszystko jest w porządku. A potem może pan wró­cić do domu.

– Dzię­kuję za dobre wia­do­mo­ści. A co z moimi kole­gami z amba­sady?

– Z tego, co sły­sza­łem, zupeł­nie nie­źle. Pan amba­sa­dor ma skrę­coną nogę i ogólne potłu­cze­nia. A wasz kie­rowca został ranny w głowę, ale też tylko powierz­chow­nie. Miał szczę­ście, bo stał za samo­cho­dem, który został kom­plet­nie znisz­czony przez lecące odłamki, ale osło­nił kie­rowcę. Jeśli nie ma pan wię­cej pytań, to zosta­wię pana, bo inni pacjenci cze­kają. Pro­szę wypo­czy­wać, jutro ponow­nie zba­dam pana stan zdro­wia. Wie­czo­rem zastąpi mnie kolega z Pol­ski. Na pewno wej­dzie do pana.

* * *

Prince Sul­tan Mili­tary Medi­cal City w Rija­dzie, w któ­rym prze­by­wali po zama­chu, to jeden z naj­lep­szych ośrod­ków medycz­nych na Bli­skim Wscho­dzie. Działa pod nad­zo­rem Mini­ster­stwa Obrony jako pre­sti­żowy szpi­tal sił zbroj­nych. Niwiń­ski uświa­do­mił to sobie po spo­tka­niu z leka­rzem. Pierw­szej nocy pra­wie nie spał z powodu bólu po potłu­cze­niach. Nie mógł wygod­nie się uło­żyć, a wła­ści­wie każda pozy­cja oka­zy­wała się nie­wy­godna. W trak­cie bez­sen­nych godzin miał przed oczami na zmianę twarz Araba w toy­ocie i postać radcy Ham­seha. Czy byli tam przy­pad­kowo? Zacho­wa­nie kie­rowcy toyoty mogło suge­ro­wać udział w zama­chu. Wąt­pił, aby dyplo­mata irań­ski miał jakiś zwią­zek z ata­kiem. Jed­no­cze­śnie czuł, że coś jest nie tak w tej spra­wie. Ta jego zawo­dowa podejrz­li­wość!

Zasnął na krótko, nad ranem. We śnie tur­lał się w ciem­no­ściach i wszystko go bolało. Gdy się ock­nął, poczuł radość, że rze­czy­wi­stość różni się od sen­nego kosz­maru. I nawet ból był mniej­szy.

Po śnia­da­niu poszedł odwie­dzić amba­sa­dora. Sko­rzy­stał z kul, które zna­lazł w rogu pokoju. Poru­sza­nie się sta­no­wiło pewien pro­blem, ale nie mógł znieść dal­szego wege­to­wa­nia w łóżku. Zalew­ski leżał na wznak, wpa­trzony w sufit. W kilku miej­scach widać było zało­żone ban­daże i opa­trunki. Miał mocno zachmu­rzoną minę i dłuż­szy czas nie dostrze­gał gościa. Aleks, nie chcąc prze­dłu­żać nie­zręcz­nej sytu­acji, ode­zwał się pierw­szy.

– Dzień dobry, sze­fie.

Amba­sa­dor bły­ska­wicz­nie przy­brał swoją zwy­kłą minę. Nie była dużo pogod­niej­sza od poprzed­niej. Zer­k­nął jakby z nie­chę­cią na sto­ją­cego obok drzwi Niwiń­skiego.

– A, to pan… Zdaje się, że wczo­raj pana zasada przy­by­cia przed cza­sem nie bar­dzo nam się przy­słu­żyła. Może nawet przy­czy­niła się do naszej tra­ge­dii. Tra­fi­li­śmy w śro­dek pie­kła. Sły­szał pan o mini­strze? Nie żyje. A razem z nim tylu ludzi. Straszne…

– To praw­dziwy dra­mat – przy­znał Aleks. – Gdy­by­śmy jed­nak przy­je­chali punk­tu­al­nie, to praw­do­po­dob­nie sta­li­by­śmy na ulicy za kolumną mini­stra. W takim przy­padku dosta­li­by­śmy się pod ogień pisto­le­tów maszy­no­wych albo roze­rwa­łyby nas ładunki wybu­chowe. Śmiem twier­dzić, że wcze­śniej­szy przy­jazd ura­to­wał nam życie.

– No może… – Zalew­ski spra­wiał wra­że­nie zre­zy­gno­wa­nego i nie podej­mo­wał zwy­cza­jo­wej pole­miki z roz­mówcą, co zawsze czy­nił, nawet nie mając racji. – Był pan u Fale­ela? Ja nie mogę się jesz­cze ruszać. Podobno mój mer­ce­des został cał­ko­wi­cie znisz­czony.

– Zaraz do niego zaj­rzę. Zdaje się, że leży w innym skrzy­dle. Trak­tują go na innych zasa­dach niż nas.

– Niech pan się nim zaj­mie i nie udaje nie­świa­do­mego zróż­ni­co­wa­nia kla­so­wego w tym kraju. Przy­po­mi­nam, że jeste­śmy tu tylko gośćmi. I powi­nien pan już wie­dzieć, jak Sau­dyj­czycy trak­tują Azja­tów. – Amba­sa­dor zamknął oczy, co Alek­san­der uznał za zakoń­cze­nie roz­mowy. Odcze­kał jesz­cze chwilę i powoli ruszył do wyj­ścia.

Wycią­gnął rękę, ale nie zdą­żył zła­pać za klamkę, kiedy drzwi otwo­rzyły się rap­tow­nie. Stała w nich młoda kobieta w abai. Zasko­czona, popa­trzyła na Niwiń­skiego. Jej począt­kowo nabur­mu­szona mina szybko zmie­niła się w miły uśmiech. Kiw­nęła mu głową na powi­ta­nie i skie­ro­wała wzrok w głąb pokoju.

– Dzień dobry, Kon­rad. Czy mogę wejść? – powie­działa po rosyj­sku, wplą­tu­jąc pol­skie wyrazy.

– Skąd się tu wzię­łaś? No wejdź. – Ton odpo­wie­dzi był dziwny, choć pasu­jący do wcze­śniej­szego nastroju amba­sa­dora. Zda­wał się witać gościa nie­chęt­nie, a nawet jakby ze zło­ścią w gło­sie.

„Czyli nie tylko mnie to spo­tkało”. Aleks poczuł zło­śliwą satys­fak­cję. Zauwa­żył, że kobieta nie zare­ago­wała na ton głosu amba­sa­dora i pode­szła do łóżka. Zamy­ka­jąc drzwi, usły­szał głos Zalew­skiego:

– Czego tu chcesz?

Szedł powoli do dyżurki pie­lę­gnia­rzy, zasko­czony zaob­ser­wo­waną sytu­acją. Kim była ta kobieta? Był prze­ko­nany, że to nie żona Zalew­skiego, i choć jej dotąd nie poznał, pamię­tał, że ma na imię Lud­miła. Od kon­sula Ceza­rego Milew­skiego, zaj­mu­ją­cego się też spra­wami admi­ni­stra­cyj­nymi, wie­dział, że Zalew­ska tuż przed przy­lo­tem Niwiń­skiego do Rijadu wyje­chała nagle do rodziny do Rosji. Podobno jej matka miała wypa­dek i córka poje­chała się nią zająć. Sprawa musiała być poważna, ponie­waż dotąd nie wró­ciła. Nie­dawno w trak­cie zebra­nia w pla­cówce Cza­rek grzecz­no­ściowo zapy­tał Zalew­skiego o stan zdro­wia teścio­wej i ter­min powrotu żony. Odpo­wie­dzią było nie­grzeczne burk­nię­cie i szybka zmiana tematu. Jed­nak amba­sa­dor chyba się zmi­ty­go­wał, bo gdy zebra­nie się koń­czyło, wró­cił do pyta­nia, tłu­ma­cząc, że bar­dzo się dener­wuje pro­ble­mami zwią­za­nymi z sytu­acją teścio­wej i prze­dłu­ża­jącą się nie­obec­no­ścią swo­jej żony.

Nie pozwo­lono mu przejść o wła­snych siłach do pokoju, gdzie leżał Faleel. Chcąc nie chcąc, usiadł na wózku inwa­lidz­kim i pie­lę­gniarz powiózł go przez dłu­gie kory­ta­rze. Zje­chali windą dwa pię­tra w dół, do ogól­no­do­stęp­nej czę­ści szpi­tala. Kie­rowca miał wielki ban­daż na gło­wie, a przy jego łóżku, jed­nym z czte­rech w pokoju, sie­dzieli kobieta i troje dzieci o azja­tyc­kich rysach. Na widok Niwiń­skiego Faleel pró­bo­wał wstać.

– Sir, jak to miło, że pan do mnie przy­szedł. Czy jestem potrzebny?

– Spo­koj­nie, Faleel. Leż i odpo­czy­waj. Jak głowa?

– Mam zało­żone szwy, sir. Podobno wyjdę za trzy dni, jak wszystko będzie dobrze. Ale ja prze­cież jestem potrzebny w amba­sa­dzie.

– Będziesz potrzebny, jak doj­dziesz do sie­bie.

– Ale sir, ja się boję, że pan amba­sa­dor znaj­dzie kogoś na moje miej­sce. A ja mam żonę i dzieci na utrzy­ma­niu. – Wyko­nał gest ręki, wska­zu­jąc na rodzinę sie­dzącą obok łóżka.

– Szef też jest jesz­cze w szpi­talu. Możesz być spo­kojny, nikt cię nie wygry­zie ze sta­no­wi­ska. Amba­sa­dor pro­sił, żeby cię pozdro­wić – skła­mał. – Jak będziesz mógł wstać, to odwiedź go. Będzie mu miło – dora­dził.

– Zaraz pójdę, sir.

– Zdro­wia, Faleel, i cie­szę się, że nic poważ­nego ci się nie stało.

– Tylko mer­ce­des znisz­czony… Co teraz będzie? Może okaże się, że to moja wina?

– Wszystko będzie dobrze. To był atak ter­ro­ry­styczny i nikt cie­bie o nic nie obwi­nia. Dosta­niemy nowego mer­ce­desa, bądź spo­kojny.

Poże­gnał Fale­ela i jego rodzinę. Wie­ziony przez pie­lę­gnia­rza, pomy­ślał, że Paki­stań­czyk jest chyba naj­sym­pa­tycz­niej­szą osobą, którą poznał w pla­cówce. Jego natu­ralna uprzej­mość wręcz krę­po­wała Niwiń­skiego. Oczy­wi­ście bar­dzo zale­żało mu na pracy, ale też bez­in­te­re­sow­nie wyko­ny­wał dla pra­cow­ni­ków wiele czyn­no­ści nie­na­le­żą­cych do jego obo­wiąz­ków. Zawsze uśmiech­nięty, budził sym­pa­tię.

Kiedy wje­chał do pokoju, zoba­czył dwóch ofi­ce­rów sie­dzą­cych na krze­słach. Na jego widok wstali, co nie było codzien­nym zacho­wa­niem wśród Sau­dyj­czy­ków zaj­mu­ją­cych zna­czące pozy­cje w hie­rar­chii spo­łecz­nej. Star­szy z funk­cjo­na­riu­szy zwró­cił się do niego po angiel­sku.

– Jeste­śmy z Pre­si­dency of State Secu­rity. Major Faris Al-Ghazi i porucz­nik Ali Suley­man. Chcie­li­by­śmy poroz­ma­wiać z panem o ataku ter­ro­ry­stów na jego kró­lew­ską wyso­kość mini­stra spraw wewnętrz­nych. Oczy­wi­ście, jeśli pan nie czuje się na siłach, to przyj­dziemy póź­niej.

Nie miał dotąd kon­taktu z PSS, agen­cją powo­łaną kilka lat wcze­śniej do zwal­cza­nia ter­ro­ry­zmu i innych prze­stępstw z zakresu bez­pie­czeń­stwa wewnętrz­nego Kró­le­stwa. Orien­to­wał się, że służba posiada bar­dzo sze­ro­kie kom­pe­ten­cje i pod­lega bez­po­śred­nio kró­lowi.

– Nie­wiele będę mógł panom powie­dzieć, byli­śmy z amba­sa­do­rem na dzie­dzińcu mini­ster­stwa, gdy doszło do zama­chu. – Aleks popro­sił, by goście ponow­nie usie­dli, a sam z przy­jem­no­ścią prze­siadł się z wózka na łóżko.

– Zbie­ramy rela­cje wszyst­kich osób będą­cych w pobliżu. Każdy szcze­gół może się przy­dać, aby ująć spraw­ców, Insz Allah. Pro­szę opo­wie­dzieć, co pan pamięta.

Niwiń­ski zre­la­cjo­no­wał, jak pod­je­chali pod budy­nek MSW, wysie­dli na wska­za­nym par­kingu i sam moment wybu­chu. Wspo­mniał o pia­sko­wej toy­ocie land cru­iser i dziw­nym zacho­wa­niu jej kie­rowcy. Ofi­ce­rów bar­dzo zain­te­re­so­wały te spo­strze­że­nia, w szcze­gól­no­ści podej­rze­nie pro­wa­dze­nia obser­wa­cji rejonu budynku MSW. Poin­for­mo­wali, że toyota zgodna z opi­sem odje­chała moment przed wybu­chem, co wie­dzieli po prze­ana­li­zo­wa­niu obra­zów z moni­to­ringu. Na pyta­nie, czy roz­po­znałby kie­rowcę, Alek­san­der się zawa­hał. Osta­tecz­nie potwier­dził, ponie­waż wyda­wało mu się, że zapa­mię­tał jego twarz. Jeden z ofi­ce­rów wezwał z kory­ta­rza innego funk­cjo­na­riu­sza, który miał przy­go­to­wać elek­tro­niczny por­tret pamię­ciowy.

– Czy coś jesz­cze pan sobie przy­po­mina? Przy­znam, że podzi­wiam pana nie­by­wały zmysł obser­wa­cji. Może zauwa­żył pan jesz­cze kogoś, kto zwró­cił pań­ską uwagę?

Nur­to­wał go fakt spo­tka­nia na Olaya Street irań­skiego dyplo­maty. Posta­no­wił podzie­lić się i tym szcze­gó­łem z ofi­ce­rami PSS.

– Widzia­łem w pobliżu mini­ster­stwa irań­skiego dyplo­matę, radcę Farzada Ham­seha.

Major Al-Ghazi deli­kat­nie drgnął. Także porucz­nik prze­rwał noto­wa­nie i popa­trzył na Niwiń­skiego z zain­te­re­so­wa­niem.

– Jest pan pewien?

– Oczy­wi­ście, że jestem pewien. Mam pamięć do twa­rzy, szcze­gól­nie osób, które nie­dawno widzia­łem. Z Ham­se­hem roz­ma­wia­łem kilka dni temu przez dwie godziny, twa­rzą w twarz. Nie mogłem go pomy­lić. Jed­nak nie suge­ruję, że jest powią­zany z zama­chem, w końcu to dyplo­mata akre­dy­to­wany w Ara­bii Sau­dyj­skiej. Zapewne miał jakąś sprawę w MSW lub przy­pad­kowo tam­tędy prze­jeż­dżał i zatrzy­mał się na chwilę. Wyda­wało mi się też, że oprócz niego w pojeź­dzie był jesz­cze ktoś, raczej Arab.

– Cie­kawe… choć nie wydaje mi się praw­do­po­dobny jaki­kol­wiek zwią­zek tego Irań­czyka z zama­chem – stwier­dził major. – Nie wiem, czy został pan poin­for­mo­wany, ale do ataku już przy­znała się Al-Kaida Pół­wy­spu Arab­skiego. A radca Farzad Ham­seh z całą pew­no­ścią jest szy­itą. Z całym sza­cun­kiem, ale trudno mi sobie wyobra­zić sun­ni­tów współ­pra­cu­ją­cych z szy­itami.

– Przy­znaję, że nie sły­sza­łem, iż ktoś już przy­znał się do zama­chu. Fak­tycz­nie Iran raczej nie współ­działa z sun­nic­kimi dżi­ha­dy­stami. Może jed­nak warto spraw­dzić moją obser­wa­cję. Przed MSW z pew­no­ścią macie moni­to­ring, więc potwier­dze­nie tego faktu nie powinno być pro­ble­mem. Poza tym łatwo usta­lić, czy tego dnia był na spo­tka­niu w mini­ster­stwie. Wystar­czy zadzwo­nić.

Sau­dyj­czyk wyjął tele­fon i połą­czył się z kimś. Pole­cił spraw­dzić w reje­strze MSW wizytę irań­skiego radcy oraz zba­dać moni­to­ring po usta­le­niu tablic reje­stra­cyj­nych jego samo­chodu.

Roz­mowa dobie­gła końca. Al-Ghazi zosta­wił wizy­tówkę z ruty­nową suge­stią kon­taktu, w razie gdyby świad­kowi coś się jesz­cze przy­po­mniało. Ofi­ce­ro­wie wyszli, a ich miej­sce zajął tech­nik two­rzący por­tret pamię­ciowy. Niwiń­ski zaak­cep­to­wał któ­rąś z kolei wer­sję, która bar­dzo przy­po­mi­nała twarz Araba z toyoty.

Kiedy wycią­gnął się na łóżku, myślał tylko o tym, jak się skom­pro­mi­to­wał wobec ofi­ce­rów sau­dyj­skiej służby bez­pie­czeń­stwa. Al-Ghazi i tak grzecz­nie zare­ago­wał, wyra­ża­jąc wąt­pli­wo­ści co do poten­cjal­nych związ­ków sun­nic­kich ter­ro­ry­stów z szy­ic­kim dyplo­matą. Niwiń­skiego tłu­ma­czył tylko ogra­ni­czony dostęp do mediów w cza­sie lecze­nia w szpi­talu. Jego wewnętrzną samo­kry­tykę w końcu prze­rwało poja­wie­nie się w pokoju kon­sy­lium lekar­skiego. Po bada­niu i oce­nie wyni­ków dok­tor Tom Wil­liams poin­for­mo­wał, że speł­nią jego prośbę i jutro zosta­nie wypi­sany ze szpi­tala.

* * *

Aleks wyszedł z Prince Sul­tan Mili­tary Medi­cal City osta­tecz­nie po dwóch dniach. Przed opusz­cze­niem szpi­tala poszedł odwie­dzić Zalew­skiego. W pokoju ponow­nie spo­tkał młodą kobietę roz­ma­wia­jącą cicho z amba­sa­do­rem. Głosy nagle zamil­kły, gdy wszedł, a Zalew­ski jakby się zmie­szał, widząc Niwiń­skiego. Szybko jed­nak odzy­skał swo­bodę w zacho­wa­niu. Ucie­szył się, że radca wycho­dzi ze szpi­tala, i pole­cił mu prze­słać do War­szawy szcze­gó­łową rela­cję z zama­chu. W końcu zre­flek­to­wał się i doko­nał pre­zen­ta­cji mil­czą­cej kobiety.

– Panie Alek­san­drze, chciał­bym przed­sta­wić panu krewną mojej żony, Alinę Jego­rową. Alina, to radca Niwiń­ski.

Kobieta uśmiech­nęła się i wycią­gnęła rękę, którą Aleks lekko uści­snął. Przez chwilę patrzyli na sie­bie. Teraz dostrzegł, że jest bar­dzo ładna. Drobna bru­netka, tuż po trzy­dzie­stce, o zaska­ku­jąco jak na Rosjankę ciem­nej cerze, do tego duże oczy, zgrabna figura. Wize­runku dopeł­niały dłu­gie do ramion włosy.

– Miło mi, panie radco. Jakoś poprzed­nio nie wyszło nam pozna­nie się – pró­bo­wała mówić po pol­sku. Nie miała dużej wprawy i nie znała wielu słów, ale wycho­dziło jej to zupeł­nie nie­źle. „Ma sym­pa­tyczny głos” – pomy­ślał.

– Mnie rów­nież jest przy­jem­nie. Od dawna prze­bywa pani w Rija­dzie?

– Alina dopiero przy­je­chała z Nie­miec – wyja­śnił amba­sa­dor. – Choć w rze­czy­wi­sto­ści jest Ukra­inką. Stu­dio­wała język arab­ski w Kijo­wie i ma prak­tykę w jego uży­wa­niu. W poro­zu­mie­niu z moją żoną posta­no­wiła spę­dzić tro­chę czasu w Ara­bii Sau­dyj­skiej. Nie­dawno się roz­wio­dła i zaczyna nowe życie. Oczy­wi­ście infor­mo­wa­łem MSZ o jej przy­jeź­dzie i otrzy­ma­łem for­malną zgodę z Biura Spraw Oso­bo­wych – wyja­śnił jakby z koniecz­no­ści.

– Jak powie­dział Kon­rad, jestem po przej­ściach życio­wych i uzna­łam, że mam dobrą oka­zję, aby wszystko zmie­nić. Ukoń­czy­łam ara­bi­stykę, ale znam bie­gle nie­miecki, także angiel­ski i fran­cu­ski w stop­niu bar­dzo dobrym, więc pomy­śla­łam, że warto wyko­rzy­stać te moż­li­wo­ści. A że znamy się dobrze z Lud­miłą, w końcu jestem jej kuzynką – spoj­rzała na amba­sa­dora, jakby szu­ka­jąc potwier­dze­nia, na co Zalew­ski odru­chowo poki­wał głową – to mia­łam śmia­łość popro­sić o pomoc. I oto jestem. – Uśmiech­nęła się rado­śnie.

– Chciał­bym, żeby Alina pomo­gła w amba­sa­dzie. Myślę o odcią­że­niu Abdula w przy­go­to­wa­niu kore­spon­den­cji, niech on skon­cen­truje się na obsłu­dze inte­re­san­tów i spra­wach lokal­nych. Mogłaby rów­nież pomóc panu w prze­glą­dzie prasy sau­dyj­skiej, także w ana­li­zie pro­gra­mów tele­wi­zyj­nych i mediów elek­tro­nicz­nych. Co do tłu­ma­czeń z arab­skiego to nie ma pro­blemu. Oczy­wi­ście musi jesz­cze popra­co­wać nad języ­kiem pol­skim, jeżeli ma fak­tycz­nie pana wspie­rać. Co pan o tym sądzi?

– Panie amba­sa­do­rze, nie widzę prze­szkód, o ile MSZ nie ma nic prze­ciwko zaan­ga­żo­wa­niu pani w pracę amba­sady. – Nie mógł udzie­lić innej odpo­wie­dzi w obec­no­ści Jego­ro­wej, nawet jeżeli od początku uznał tę sytu­ację za absur­dalną. „Nie­spraw­dzona Ukra­inka krę­cąca się po pla­cówce… Kto się na to zgo­dził i jak Zalew­ski mógł w ogóle zapro­po­no­wać takie roz­wią­za­nie?” – pomy­ślał.

– Jak już powie­dzia­łem, mam ofi­cjalną zgodę MSZ na pobyt Aliny w rezy­den­cji oraz wolon­ta­riat.

– W tej sytu­acji będzie mi miło z panią współ­pra­co­wać – zwró­cił się Alek­san­der do Jego­ro­wej. – Kiedy możemy się pani spo­dzie­wać?

– Kon­rad obie­cał, że jutro ktoś po mnie przy­je­dzie. Czyli rano sta­wiam się do roboty – zażar­to­wała. – A że sta­ram się inten­syw­nie uczyć pol­skiego, więc będę wdzięczna za wszelką pomoc w tym zakre­sie.

– Już roz­ma­wia­łem z Ceza­rym – poin­for­mo­wał Zalew­ski, patrząc na Aleksa. – Przy­je­dzie po Alinę do rezy­den­cji i po połu­dniu ją odwie­zie. Gdy wrócę do pracy, będziemy jeź­dzić razem.

– W takim razie cze­kam na panią jutro – stwier­dził Niwiń­ski. – Panie amba­sa­do­rze, a kiedy pan wraca?

– Dzi­siaj mam jesz­cze jakieś dodat­kowe bada­nia i naj­da­lej poju­trze wycho­dzę. Przy­naj­mniej na to liczę.

– To życzę dobrych wyni­ków i cze­kamy na pana powrót, bo co to za okręt bez kapi­tana. – Pomy­ślał, że mocno się pod­li­zał tym stwier­dze­niem. Amba­sa­dor jed­nak nie zare­ago­wał.

Na par­kingu szpi­tala na Aleksa cze­kała tere­nowa toyota amba­sady. Za kie­row­nicą sie­dział Cezary z papie­ro­sem w ustach.

– Znowu zaczą­łeś palić? – zapy­tał Alek­san­der.

– Cza­sem jesz­cze mnie korci. Poza tym co czło­wiek ma z tego życia, w Rija­dzie alko­hol jest zabro­niony, a kobiety zasło­nięte. To z czego korzy­stać?

– Alko­hol przy­wo­zisz sobie z Bah­rajnu, więc nie narze­kaj. A co z twoją afry­kań­ską pie­lę­gniarką? – Aleks znał sekret kolegi, który mając żonę w Pol­sce i nie bar­dzo za nią tęsk­niąc, umi­lał sobie samot­ność intym­nymi kon­tak­tami z atrak­cyjną ciem­no­skórą pie­lę­gniarką.

– W dzień, kiedy doszło do waszego zama­chu, pole­ciała do ojczy­zny. Wraca za trzy tygo­dnie. Co ja będę robił do tej pory? Jedziesz do domu?

– Nie­stety, muszę poje­chać do biura. Amba­sa­dor już zadbał o mój wypo­czy­nek. – Odpo­wiedź nie była do końca kłam­stwem. Przede wszyst­kim zamie­rzał wysłać depe­szę na temat Jego­ro­wej.

Patrząc na zatło­czone samo­cho­dami ulice sto­licy Kró­le­stwa, Aleks przy­po­mniał sobie kosz­mar, któ­rego uczest­ni­kiem był kilka dni wcze­śniej. Gdyby miał mniej szczę­ścia… Sta­rał się prze­ko­nać, że to zda­rze­nie jest w tej chwili tylko przy­krym wspo­mnie­niem, teraz musiał pil­nie zająć się ukra­iń­ską krewną szefa. Cen­trala powinna jak naj­szyb­ciej dowie­dzieć się o tej zaska­ku­ją­cej spra­wie.

Rozdział 5

Radca Oleg Soko­łow koń­czył pisać depe­szę do cen­trali. Pierw­szą infor­ma­cję wysłał zaraz po zama­chu. Teraz znał już wszyst­kie szcze­góły i dane o ofia­rach. Jeden z ele­men­tów ramo­wego planu, zaak­cep­to­wa­nego przez kie­row­nic­two SWR, został zre­ali­zo­wany. Lubił, gdy mógł wyka­zać się sku­tecz­no­ścią, tym bar­dziej że za rok wra­cał do Moskwy i tylko takie depe­sze zwięk­szały szanse na ocze­ki­wany awans. Do tego w cen­trali nie wszy­scy go lubili, a wręcz wielu cie­szy­łoby się z jego porażki.

Popa­trzył przez okno na zalany słoń­cem wewnętrzny dzie­dzi­niec amba­sady. Dzięki nasta­wio­nej na mak­si­mum kli­ma­ty­za­cji nie był nara­żony na czter­dzie­sto­stop­niowy połu­dniowy upał, a w nad­cho­dzą­cych let­nich mie­sią­cach miało być jesz­cze gorzej. Przez trzy lata pracy w Rija­dzie dosko­nale poznał realia pogo­dowe. „Ale nie ma nic za darmo” – pomy­ślał. „Chcesz mieć korzy­ści, musisz cier­pieć. Tak jest zawsze w życiu”. À pro­pos cier­pie­nia, to cze­kało go dzi­siaj spo­tka­nie z Irań­czy­kiem. „Dobrze, że ten cho­lerny Pers przy­naj­mniej zgo­dził się na roz­mowę wie­czo­rem, a nie tak jak zwy­kle, w porze lun­chu”. Muszą omó­wić dal­sze kroki. Aby to osią­gnąć, był gotów nawet ugo­to­wać się w sau­dyj­skim upale. Pozo­sta­wało mu jesz­cze przy­go­to­wa­nie logicz­nej argu­men­ta­cji, dla­czego SWR chce się wymi­gać od wspie­ra­nia kolej­nych ata­ków.

„Muszę spraw­dzić, czy Pono­ma­renko wró­cił z mia­sta i czy napi­sał spóź­nioną już infor­ma­cję na temat Saudi Aramco” – przy­po­mniał sobie nagle. Dla cen­trali wszystko, co doty­czyło ropy, było ważne. Nie prze­pa­dał za majo­rem Pono­ma­renką, upla­so­wa­nym w sek­cji eko­no­micz­nej pla­cówki. Niby doświad­czony ofi­cer, z osią­gnię­ciami w pracy ope­ra­cyj­nej, ale dla Soko­łowa był z góry podej­rzany. No bo albo jest się praw­dzi­wym Rosja­ni­nem, albo raz Ukra­iń­cem, a potem Rosja­ni­nem, i to z wyboru! „Lawi­rant, a może bar­dziej zło­śli­wie: akro­bata” – pomy­ślał kpiąco. Z takim czło­wie­kiem to ni­gdy nie wia­domo, czy kie­dyś nie zmieni zda­nia, skoro już raz zdra­dził swoją ojczy­znę. No i jesz­cze do tego to imię! „Że też nie mógł go zawczasu zmie­nić” – zaśmiał się zło­śli­wie. „Woło­dy­myr” nie ma szans na zna­czący awans w rosyj­skim wywia­dzie i w ogóle w dzi­siej­szej Rosji. Posta­no­wił, że jak coś na niego znaj­dzie, wystąpi o odwo­ła­nie do kraju. W końcu są inni chętni na takie miej­sce. Musiał to jesz­cze dobrze prze­my­śleć, bo jed­nak wśród ofi­cerów rezy­den­tury on jest zde­cy­do­wa­nie naj­lep­szy. W myślach poja­wił mu się obraz żony majora. Od początku miał na nią chrapkę, co było kolej­nym argu­men­tem, żeby nie spie­szyć się z odsy­ła­niem Pono­ma­ren­ków.

Była jesz­cze „Zola”… Tra­fił mu się cie­kawy nie­le­gał. Ni­gdy wcze­śniej nie zetknął się z taką kom­bi­na­cją ope­ra­cyjną. Cały czas się zasta­na­wiał, czy to coś da, czy pomoże zła­mać figu­ranta? Z pew­no­ścią nie zaszko­dzi, a zapewne pozwoli na zbie­ra­nie infor­ma­cji.

Rozdział 6

Niwiń­ski zakoń­czył roz­mowę tele­fo­niczną. Umó­wił się po połu­dniu w She­ra­to­nie z łącz­ni­kiem CIA. Ste­phen Jones zadzwo­nił do niego do szpi­tala, kiedy tylko dowie­dział się, że Alek­san­der był wśród ofiar zama­chu. Usta­lili, że spo­tkają się, gdy wróci do pracy.

Usły­szał deli­katne puka­nie do drzwi. „To pew­nie słu­żący Rami z tra­dy­cyj­nym o tej porze kub­kiem her­baty” – pomy­ślał.

– Pro­szę.

Do pokoju weszła Alina Jego­rowa. Od roz­mowy w szpi­talu i po wysła­niu pil­nej depe­szy do Agen­cji, w któ­rej pro­sił o spraw­dze­nie kobiety w ewi­den­cji i pod­kre­ślał zagro­że­nie dla ochrony tajem­nic pla­cówki w związku z obec­no­ścią Ukra­inki, cze­kał, jak zare­aguje War­szawa. Teraz, zasko­czony jej wizytą, nagle zła­pał się na irra­cjo­nal­nej myśli, że kobieta wygląda zja­wi­skowo w biu­ro­wym oto­cze­niu. Była ubrana w luźną białą koszulę w nie­bie­skie paski, krót­kie obci­słe jean­sowe spodnie uwy­dat­nia­jące jej szczu­płe, zgrabne nogi oraz pan­to­fle na obca­sach.

– Dzień dobry, nie prze­szka­dzam? – Uśmie­chała się nie­pew­nie.

– Witam, pani Alino. Zapra­szam. Bar­dzo dobrze, że pani jest, bo zupeł­nie nie mam dzi­siaj czasu na prze­gląd prasy. Chyba że ma pani inne zaję­cia?

– Od rana poma­ga­łam w kore­spon­den­cji z sau­dyj­skimi insty­tu­cjami i teraz przy­szła kolej na pana. Oddaję się w pana ręce – zaak­cen­to­wała ostat­nie zda­nie.

– Pro­szę nie ryzy­ko­wać, bo za słabo jesz­cze się znamy. Ale żarty na bok, praca czeka.

Wstał zza biurka i pod­szedł do niskiego sto­lika oto­czo­nego fote­lami. Się­gnął po stos gazet leżący na bla­cie.

– Pani Alino, co rano Rami kła­dzie tutaj naj­waż­niej­sze lokalne gazety. Ja prze­glą­dam je pod kątem infor­ma­cji doty­czą­cych Pol­ski oraz klu­czo­wych wyda­rzeń lokal­nych. Z obu obsza­rów tema­tycz­nych wysy­łamy do War­szawy cla­risy, ina­czej mówiąc omó­wie­nia wybra­nych arty­ku­łów. Dzi­siaj na próbę pro­szę zapo­znać się z tymi gaze­tami i potem usta­limy, czy jest coś waż­nego do wysła­nia. Cze­kam na infor­ma­cję, co pani wybrała. Pro­szę się nie przej­mo­wać, jeżeli nic cie­ka­wego nie będzie. W sumie dosyć czę­sto tak się zda­rza.

– A gdzie mam to robić? – Jego­rowa rozej­rzała się z zakło­po­ta­niem.

– Ja będę teraz zajęty, więc dzi­siaj pro­szę sko­rzy­stać z mojego biura. Tłu­ma­cze­nia można będzie pisać na kom­pu­te­rze, w dziale kon­su­lar­nym. Tam są trzy biurka i trzy kom­pu­tery, a mamy tylko dwóch pra­cow­ni­ków, więc zawsze jedno sta­no­wi­sko jest wolne.

Kobieta usia­dła na fotelu i roz­ło­żyła gazety na sto­liku. Niwiń­ski pod­szedł do biurka, zer­k­nął na leżące na wierz­chu dwa ofi­cjalne doku­menty z MSZ. Zasła­nia­jąc je swoją syl­wetką, uło­żył na nich odpo­wied­nio dłu­go­pis, dodał jesz­cze dwa spi­na­cze i plik kolo­ro­wych nakle­jek. W końcu wyszedł do kon­su­lar­nego, aby uprze­dzić Ceza­rego o moż­li­wo­ści korzy­sta­nia przez Alinę z wol­nego biurka i kom­pu­tera. Milew­ski wła­śnie wycho­dził na dru­gie śnia­da­nie, więc poszli razem.

– Fajna babka – oce­nił Cza­rek.

– Bar­dzo atrak­cyjna, może prze­rzu­cisz się ze swo­jej pie­lę­gniarki na krewną szefa?

– Wolę trzy­mać się z daleka, żeby nie mieć star­cia z Zalew­skim.

Cezary nalał wody do kub­ków z toreb­kami her­baty. Milew­ski wyraź­nie się nie spie­szył, z roz­ma­rzo­nym wzro­kiem sie­dział na kuchen­nym stołku.

– To podobno kuzynka żony, więc amba­sa­dor musi trzy­mać się z daleka. – Niwiń­ski wró­cił do tematu.

– Wiesz, Aleks, żona szefa daleko, a jeśli się mieszka z piękną kobietą sam na sam, to różne sytu­acje mogą się wyda­rzyć… Nasłu­cha­łem się w MSZ o roz­gryw­kach męsko-dam­skich na wielu pla­ców­kach, a podobno Bli­ski Wschód sprzyja zbli­że­niu…

– Też sły­sza­łem różne plotki. Bywały takie zawi­ro­wa­nia: żona radcy z szy­fran­tem, amba­sa­dor z żoną szy­franta i tak dalej. Potem roz­wody i pro­blemy. No nic, muszę zabrać się do pracy.

Aleks wró­cił do swo­jego gabi­netu. Alina w sku­pie­niu wer­to­wała jedną z gazet. Usiadł przy biurku i uważ­nie oce­nił poło­że­nie pozo­sta­wio­nych dro­bia­zgów. Był prze­ko­nany, że nic nie zostało poru­szone albo zro­biono to z nie­by­wałą sta­ran­no­ścią. „Pierw­sza pułapka nie­udana” – oce­nił. „Następna będzie lep­sza”. Uru­cho­mił kom­pu­ter i zaczął pisać notatkę dla MSZ. Zauwa­żył w poczcie wewnętrz­nej zale­ce­nie z War­szawy, aby powstrzy­mać się od kon­tak­tów z dyplo­ma­tami rosyj­skimi, poza nie­zbęd­nymi sytu­acjami. „Cie­kawe, kto i jak to spraw­dzi?” – pomy­ślał z iro­nią. „A jeśli Rosja­nin podej­dzie na przy­ję­ciu, to trzeba się odwró­cić do niego ple­cami albo powie­dzieć, że od dziś nie będę z tobą roz­ma­wiał?” Był zda­nia, że kon­takt z wro­giem może przy­no­sić wię­cej korzy­ści niż taka demon­stra­cja.

– Panie radco, skoń­czy­łam – usły­szał głos Jego­ro­wej.

Prze­szedł do sto­lika, gdzie uło­żyła równo przej­rzane gazety, i usiadł na fotelu.

– Co pani zna­la­zła inte­re­su­ją­cego? – Z bli­ska jej twarz była jesz­cze cie­kaw­sza niż z odle­gło­ści jego biurka. Był zły na sie­bie, że nie mógł się powstrzy­mać od takiej oceny. „Muszę się pil­no­wać, do cho­lery!” – zde­cy­do­wał sta­now­czo.

– Jest jeden arty­kuł o nowym pla­nie gospo­dar­czym zaini­cjo­wa­nym przez następcę tronu. Więk­szość to mało istotne infor­ma­cje. O Pol­sce nic nie ma. Jest zapo­wiedź wizyty rosyj­skiej dele­ga­cji woj­sko­wej, ale nie wiem, czy to pana inte­re­suje.

Przej­rzał szybko gazety.

– Dobrze. – Zaczy­nała go iry­to­wać obec­ność tej kobiety w jego biu­rze. Chciał, żeby już poszła. – Oby­dwa arty­kuły są cie­kawe, pro­szę o syn­te­tyczne omó­wie­nie publi­ka­cji w postaci cla­ri­sów. Kom­pu­ter już czeka. Pro­szę o sygnał, kiedy pani skoń­czy.

Zerwał się i zapro­wa­dził ją do sąsied­niego pokoju, gdzie Cza­rek włą­czył dla niej kom­pu­ter. Potem bez słowa wró­cił do sie­bie.

Po godzi­nie Alina sta­nęła w drzwiach i poin­for­mo­wała:

– Stresz­cze­nia są gotowe, co dalej?

– Niech Cezary pomoże pani prze­słać tek­sty pocztą wewnętrzną do mnie. Teraz prze­pra­szam, ale jestem zajęty.

Rozdział 7

Pono­ma­renko odpro­wa­dził wzro­kiem czar­nego mer­ce­desa amba­sady Egiptu. Był zado­wo­lony z sie­bie. Wła­śnie zakoń­czone spo­tka­nie w ustron­nej loży restau­ra­cji hotelu Radis­son Blu, pozor­nie wyglą­da­jące na lunch dwóch zaprzy­jaź­nio­nych dyplo­ma­tów, fak­tycz­nie było roz­mową wer­bun­kową. Głów­nie dla­tego wybrał hotel zlo­ka­li­zo­wany daleko od cen­trum i – jak wcze­śniej kil­ka­krot­nie spraw­dził – mało popu­larny w kor­pu­sie dyplo­ma­tycz­nym. Egip­ski radca był pechow­cem, nie tylko w poke­rze, w któ­rego namięt­nie gry­wał, ale rów­nież jeśli cho­dzi o wybór przy­ja­ciół. Rok wcze­śniej, po noc­nym zgra­niu się do ostat­niego dolara, pod­czas poran­nego spo­tka­nia zapy­tał sym­pa­tycz­nego rosyj­skiego dyplo­matę o pożyczkę. Rosja­nin, któ­rym był poprzed­nik Pono­ma­renki, zacho­wał się jak praw­dziwy przy­ja­ciel i naj­pierw szcze­gó­łowo wypy­tał nie­szczę­snego hazar­dzi­stę o jego nałóg, wyka­zał męskie zro­zu­mie­nie dla tej sła­bo­ści, a następ­nie wsparł go skromną kwotą trzech tysięcy dola­rów. Zwrot miał nastą­pić w ciągu tygo­dnia, ale rosyj­ski dyplo­mata na wszelki wypa­dek popro­sił o pokwi­to­wa­nie pożyczki. Kiedy Woło­dy­myr zmie­nił kolegę na pla­cówce, dług egip­skiego radcy doszedł do trzy­dzie­stu pię­ciu tysięcy dola­rów. Zbli­ża­jący się powrót do ojczy­zny miło­śnika hazardu przy­spie­szył decy­du­jące spo­tka­nie. Po dłu­giej roz­mo­wie o przy­szłej pracy w Kairze Rosja­nin prze­szedł do kon­kre­tów.

– Jak zamie­rzasz ure­gu­lo­wać swój dług? – Pono­ma­renko spo­koj­nie patrzył w oczy roz­mówcy, który odło­żył nóż i wide­lec i zaczął gwał­tow­nie pić wodę z lodem, jakby wraz z poły­ka­nym napo­jem jego pro­blem miał znik­nąć.

– Mógł­bym jutro zwró­cić ci moje zobo­wią­za­nie – zade­kla­ro­wał nie­pew­nym gło­sem.

– Całą kwotę?

– Pra­wie połowę. – Twarz Egip­cja­nina zaczęła nabie­rać czer­wo­nej barwy.

– To zna­czy?

– Jakieś sześć, no może sie­dem tysięcy.

– A reszta? – zapy­tał Woło­dy­myr, sta­ra­jąc się za wszelką cenę, aby nie wybuch­nąć śmie­chem z powodu roz­pacz­li­wych kom­bi­na­cji Egip­cja­nina.

– Jak wrócę do Kairu, to zaraz resztę spłacę, wiesz, że będę dobrze zara­biał. Prze­cież jeste­śmy przy­ja­ciółmi, powi­nie­neś mi ufać.

– Nie­stety, jako twój przy­ja­ciel wiem, że nie mogę uwie­rzyć w twoje obiet­nice. – Pono­ma­renko upew­nił się, czy w pobliżu nie prze­cho­dzi kel­ner albo któ­ryś z gości. Szczę­śli­wie roz­le­głe pomiesz­cze­nie restau­ra­cji było pra­wie puste. – Obaj wiemy, że nawet jeżeli zdo­bę­dziesz pie­nią­dze, to zaraz je prze­grasz. Powie­dzia­łeś kilka minut temu, że po powro­cie do ojczy­zny obej­miesz wyso­kie sta­no­wi­sko w mini­ster­stwie gospo­darki. Zasta­nówmy się, oczy­wi­ście teo­re­tycz­nie, co powie­dzą twoi prze­ło­żeni, jeżeli dostaną pokwi­to­wa­nia two­ich poży­czek, na któ­rych jest wyraź­nie napi­sane, że otrzy­ma­łeś kilka znacz­nych kwot od pra­cow­ni­ków amba­sady Fede­ra­cji Rosyj­skiej. Nie ma tam słowa, że to były pożyczki. Zapewne nie zwró­ci­łeś uwagi na to, co pod­pi­sy­wa­łeś.

– To nie­moż­liwe! – Barwa policz­ków egip­skiego radcy była tak inten­sywna, że Woło­dy­myr na poważ­nie zaczął oba­wiać się ataku serca u roz­mówcy.

– A jed­nak – powie­dział z miłym uśmie­chem. – Mogę ci poka­zać jedno z pokwi­to­wań, bo aku­rat mam je przy sobie. Chcesz zer­k­nąć?

– Nie! Ale na­dal nie wiem, do czego zmie­rzasz.

– To pro­ste. – Pono­ma­renko sta­rał się być teraz poważny, pomimo że ner­wowe reak­cje roz­mówcy dopro­wa­dzały go do śmie­chu. – Chciał­bym, żeby­śmy na­dal byli przy­ja­ciółmi, no może nie tylko ze mną, ale rów­nież z moim odpo­wied­ni­kiem w Egip­cie. Ty wró­cisz do Kairu, obej­miesz swoje sta­no­wi­sko, a po pew­nym cza­sie ode­zwie się do cie­bie mój kolega. I nie będziesz musiał spła­cać swo­jego długu.

– Jak to? – Egip­cja­nin jakby się zacie­ka­wił. – Ale czego będzie chciał ode mnie ten twój kolega?

– Poprosi cię o infor­ma­cje z two­jego mini­ster­stwa, które będą istotne dla nas…

– Dla nas? Czyli dla kogo? Chyba nie cho­dzi o jakiś wywiad?

– Przy­ja­cielu, oczy­wi­ście, że cho­dzi o wywiad, z któ­rego przed­sta­wi­cie­lami od mie­sięcy się spo­ty­kasz. Chcemy, żebyś współ­pra­co­wał z wywia­dem rosyj­skim. I jeżeli będziesz wywią­zy­wał się ze swo­ich zadań, to nie tylko nie będziesz musiał spła­cać tych trzy­dzie­stu pię­ciu tysięcy dola­rów, ale możesz otrzy­my­wać od nas wyna­gro­dze­nie, które oczy­wi­ście prze­zna­czysz, na co będziesz chciał.

Mina radcy świad­czyła, że prze­cho­dzi od fazy zasko­cze­nia i stra­chu w kie­runku racjo­nal­nej oceny war­to­ści pro­po­no­wa­nej trans­ak­cji. Rosja­nin cier­pli­wie cze­kał na rezul­tat. W końcu Egip­cja­nin prze­szedł do nego­cja­cji.

– Gdy­bym się zgo­dził, to zadba­cie o pełną dys­kre­cję naszego kon­taktu?

– Oczy­wi­ście, prze­cież jeste­śmy fachow­cami w tej dzie­dzi­nie.

Dal­sza roz­mowa prze­bie­gła już nad­spo­dzie­wa­nie gładko, a egip­ski radca otrzy­mał zwrot wszyst­kich pokwi­to­wań swo­ich poży­czek, w rewanżu pod­pi­su­jąc zobo­wią­za­nie o współ­pracy ze Służbą Wywiadu Zagra­nicz­nego Fede­ra­cji Rosyj­skiej. Pono­ma­renko usta­lił z nim spo­sób nawią­za­nia kon­taktu w Kairze oraz hasło i odzew. Kiedy się żegnali, Egip­cja­nin był tak zado­wo­lony, że Woło­dy­myr powąt­pie­wał, czy jego roz­mówca poj­muje, iż wła­śnie został agen­tem SWR, i fakt, że ma w kie­szeni pokwi­to­wa­nia poży­czek, nic nie ozna­cza wobec pod­pi­sa­nego zobo­wią­za­nia.

Pono­ma­renko był bar­dzo zado­wo­lony, gdyż po krót­kim poby­cie w Rija­dzie miał pierw­szy suk­ces ope­ra­cyjny.

Rozdział 8

Pomimo że She­ra­ton znaj­do­wał się tylko kil­ka­set metrów od pol­skiej pla­cówki Aleks poje­chał samo­cho­dem. Głów­nym powo­dem była wysoka tem­pe­ra­tura, przy któ­rej spa­cer w gar­ni­tu­rze nie był dobrym pomy­słem. W hote­lo­wym holu rozej­rzał się za Ste­phe­nem. Dostrzegł go w znaj­du­ją­cej się po lewej stro­nie stre­fie kawiar­nia­nej. Szef rijadz­kiej sta­cji CIA sie­dział przy ostat­nim sto­liku. W pew­nej odle­gło­ści znaj­do­wało się dwóch dobrze zbu­do­wa­nych męż­czyzn, uważ­nie obser­wu­ją­cych cały hol. Na widok zbli­ża­ją­cego się Niwiń­skiego kon­tro­l­nie popa­trzyli na Jonesa, który jed­nak wyko­nał uspo­ka­ja­jący ruch ręką.

– Witaj, Ste­phen, w obec­no­ści two­ich ludzi mam obawy nawet przed poda­niem ci ręki – zażar­to­wał Niwiń­ski.

– Cześć, Aleks, oni wie­dzą, kiedy i kogo mają gryźć. Dobrze cię widzieć. Kawa?

Jones zło­żył zamó­wie­nie w ich imie­niu.

– Jak się czu­jesz?

– To jesz­cze nie był mój czas. – Niwiń­ski usa­do­wił się obok Ame­ry­ka­nina. Spoj­rzał na kawiar­nię i widząc dosko­nale całą salę, z uzna­niem pomy­ślał o kole­dze; wybór miej­sca był wzor­cowy. – Mój amba­sa­dor tro­chę bar­dziej ucier­piał, choć jak na skalę zama­chu, to mie­li­śmy dużo szczę­ścia. Nie­stety, dostali mini­stra, więc atak zakoń­czył się suk­ce­sem.

– Sam fakt zama­chu na członka rodziny kró­lew­skiej był zaska­ku­jący. Al-Kaida od dawna nie pro­wa­dzi ope­ra­cji na tere­nie Kró­le­stwa. Nie­do­bitki tej orga­ni­za­cji sie­dzą w Jeme­nie i uni­kają prze­kra­cza­nia gra­nicy. Tym bar­dziej że w rejo­nie przy­gra­nicz­nym są roz­le­głe umoc­nie­nia i liczne jed­nostki sau­dyj­skie. Może za ope­ra­cją stali człon­ko­wie jakiejś uśpio­nej dotąd komórki prze­by­wa­jący w Ara­bii Sau­dyj­skiej? Roz­ma­wia­łem dzi­siaj z księ­ciem Ban­da­rem z wywiadu, który jak wiesz, jest wice w GIP, i poza samą śmier­cią mini­stra są przede wszyst­kim poru­szeni powro­tem aktyw­no­ści Al-Kaidy. Po fali ata­ków na początku dwu­dzie­stego pierw­szego wieku przez ostat­nie lata był spo­kój. I nagle teraz ten zamach. Szok, choć pew­nie nie należy się dzi­wić. Sza­leń­com z Al-Kaidy ni­gdy nie wywie­trzeją marze­nia, aby znisz­czyć wła­dzę Sau­dów w tym świę­tym kraju.

– Wiesz, Ste­phen, cho­dzi mi po gło­wie pewna myśl. Nie mam two­jego roze­zna­nia ani kon­tak­tów z sze­fami służb, ale nie jestem pewien, czy tego zama­chu fak­tycz­nie dopu­ściła się Al-Kaida. Może Tehe­ran maczał w tym palce?

Jones odsta­wił trzy­maną fili­żankę z kawą i ryk­nął śmie­chem. Wybuch jego rado­ści był tak gło­śny, że obej­rzeli się zarówno ochro­nia­rze, jak i sie­dzący nie­da­leko goście hote­lowi. Alek­san­der zamilkł.

– Nie gnie­waj się, Aleks. – Rezy­dent CIA opa­no­wał się i prze­pra­sza­jąco pokle­pał Polaka po ramie­niu. – Jesz­cze tak nie było, żeby do zama­chu przy­zna­wał się ktoś, kto go nie popeł­nił. Mówię oczy­wi­ście o poważ­nych orga­ni­za­cjach, bo przy­zna­ją­cych się waria­tów jest wielu i tutaj, i u nas w Sta­nach.

– Nie twier­dzę, że mam dowody, ale w pobliżu mini­ster­stwa tuż przed zama­chem widzia­łem radcę irań­skiego. Prze­ka­za­łem to ofi­ce­rom PSS i obie­cali zwe­ry­fi­ko­wać moje podej­rze­nia.

Jones zro­bił zasko­czoną minę. Po chwili pod­jął wątek.

– Jesz­cze raz wybacz mój śmiech. Moja reak­cja wynika z dyso­nansu: sun­niccy ter­ro­ry­ści i irań­scy szy­ici. To wydaje się nie­moż­liwe. Cho­ciaż, jeżeli Iran coś kom­bi­nuje w Ara­bii Sau­dyj­skiej, to wszystko jest realne. Mamy sygnały od naszych infor­ma­to­rów, że Tehe­ran mocno się uak­tyw­nił w ostat­nich mie­sią­cach. Poli­tycz­nie, woj­skowo, ale też jeśli cho­dzi o wspie­ra­nie grup eks­tre­mi­stycz­nych w regio­nie. Atak Rosji na Ukra­inę dodał im jesz­cze wię­cej ani­mu­szu. Każda moż­li­wość osła­bie­nia rzą­dów Sau­dów dosta­nie w Ira­nie zie­lone świa­tło. A szansa na desta­bi­li­za­cję świa­to­wego rynku ropy jest ich sta­łym marze­niem. Podob­nie jak wcze­śniej Rosji, choć po wpro­wa­dze­niu sank­cji już jest ina­czej. Jeżeli twoje spo­strze­że­nie spod MSW fak­tycz­nie wią­zało się z zaan­ga­żo­wa­niem Irań­czy­ków w ten zamach, to mie­li­by­śmy ważny dowód, do czego zmie­rzają i jakimi środ­kami dys­po­nują. Jedna wąt­pli­wość: co miałby robić ten radca w miej­scu zama­chu?

– Zadbać o znaczną pod­wyżkę ceny ropy – zażar­to­wał Polak. Dalej mówił jed­nak serio. – Tego samego dnia cena baryłki sko­czyła o dzie­sięć pro­cent. A następ­nego wzro­sła jesz­cze o kolejne pięć. Może Irań­czyk nad­zo­ro­wał reali­za­cję ataku? Nie mam poję­cia, nie jestem w sta­nie odpo­wie­dzieć na twoje pyta­nie, ale mam nadzieję, że PSS zwe­ry­fi­kuje moje infor­ma­cje. Jeśli się nie ode­zwą za kilka dni, spró­buję dotrzeć do pro­wa­dzą­cych śledz­two.

– Dobry pomysł. Ja ze swo­jej strony też posta­ram się o tym poroz­ma­wiać. A co do ceny ropy, to oczy­wi­ście masz rację. Komu jak komu, ale Ira­nowi bar­dzo zależy na jej wzro­ście. Jest jesz­cze kilku innych entu­zja­stów pod­wyżki. Nato­miast Rosja­nie zapewne roz­pa­czają, że nie mogą sprze­da­wać tego, co wydo­by­wają, po absur­dal­nie wyso­kich cenach na ryn­kach.

– Mam jesz­cze jeden dobry pre­tekst do kon­taktu ze służbą bez­pie­czeń­stwa. Kiedy dojeż­dża­li­śmy do MSW, widzia­łem Araba sie­dzą­cego w samo­cho­dzie nie­da­leko od bramy, któ­rego zacho­wa­nie było o ile nie podej­rzane, to co naj­mniej dziwne. Poda­łem im wska­zówki do por­tretu pamię­cio­wego.

– Widzę, Aleks, że wystar­czy, żebyś zna­lazł się w pobliżu jakie­goś wyda­rze­nia, a sta­niesz się waż­nym świad­kiem. Ale wra­ca­jąc do Rosjan, to wczo­raj była w Rija­dzie kolejna dele­ga­cja gospo­dar­cza, jutro przy­jeż­dża też grupa eks­per­tów w spra­wie dostaw woj­sko­wych. Mamy tro­chę pro­ble­mów z miej­sco­wymi, ponie­waż stali się dla nas mniej trans­pa­rentni. Prośba, jeżeli tra­fisz na infor­ma­cje w spra­wie roz­mów Rijadu z Moskwą w obsza­rach poli­tycz­nych lub woj­sko­wych, nawet pozor­nie mało istot­nych, to dawaj znać, bo mogą oka­zać się waż­nymi new­sami.

– Możesz być tego pewien i na to samo liczę z two­jej strony. Dla nas aktyw­ność Rosjan ma szcze­gólne zna­cze­nie, jeste­śmy tak bli­sko dzia­łań wojen­nych, że nas rów­nież inte­re­suje każda infor­ma­cja poli­tyczno-woj­skowa mogąca wpły­nąć na prze­bieg kon­fliktu.

– Musimy się widy­wać jesz­cze czę­ściej niż dotych­czas.

– Jestem tego samego zda­nia.

Po spo­tka­niu Niwiń­ski poje­chał do amba­sady, gdzie chwilę póź­niej dotarł opan­ce­rzony cadil­lac esca­lade ame­ry­kań­skiego rezy­denta. Ochro­nia­rze wysie­dli z auta i spraw­dzili oto­cze­nie. Do bagaż­nika auta Alek­san­dra tra­fiły cztery kar­tony. Zasoby alko­holu sta­cji CIA zostały deli­kat­nie uszczu­plone. Należ­ność Niwiń­ski pokrył jesz­cze w She­ra­to­nie. Teraz musiał szybko jechać do domu, żeby panu­jący upał nie wpły­nął na jego cenne zakupy.

* * *

Ocze­ki­wa­nia Pono­ma­renki na słowa uzna­nia ze strony rezy­denta za doko­nany wer­bu­nek oka­zały się płonne. Rezy­dent wyda­wał się zajęty innymi spra­wami i patrzył na pod­wład­nego nie­obec­nym wzro­kiem. Kiedy w końcu zare­ago­wał na rela­cję ze spo­tka­nia z Egip­cja­ni­nem, Woło­dy­myr miał wra­że­nie, jakby szef lek­ce­wa­żył albo jego, albo mel­du­nek. Soko­łow niby przy­jął do wia­do­mo­ści pozy­tywne zakoń­cze­nie dia­logu z figu­ran­tem, ale jed­no­cze­śnie kpiąco stwier­dził, że byłby zdzi­wiony, gdyby Egip­cja­nin odmó­wił współ­pracy, bio­rąc pod uwagę mate­riały, które na niego mieli. Dodat­kowo orzekł, że agent hazar­dzi­sta ni­gdy nie będzie war­to­ścio­wym źró­dłem. Raport z wer­bunku scho­wał do teczki i kazał się sekre­ta­rzowi odmel­do­wać.

Rozdział 9

Siedziba sek­cji łącz­ni­ko­wej sau­dyj­skiego wywiadu, noszą­cego ofi­cjalną nazwę Gene­ral Intel­li­gence Pre­si­dency (GIP), mie­ści się w nie­po­zor­nej willi w cen­trum Rijadu. Uważny obser­wa­tor byłby zapewne zasko­czony, jak trudno jest doje­chać do tego niby zwy­czaj­nego budynku. Trzy kolejne sta­lowe bramy, budki war­tow­ni­cze, sta­no­wi­ska kara­bi­nów maszy­no­wych oraz liczne kamery zabez­pie­czają rezy­den­cję, w któ­rej przyj­mo­wani są łącz­nicy zaprzy­jaź­nio­nych służb.

Alek­san­der Niwiń­ski zatrzy­mał samo­chód na jedy­nym skrawku cie­nia, przy wyso­kiej ścia­nie ota­cza­ją­cej dzie­dzi­niec. Miał dobrą kli­ma­ty­za­cję w swo­jej maź­dzie, ale po godzi­nie par­ko­wa­nia w peł­nym słońcu samo­chód przy­po­mi­nałby roz­pa­loną do czer­wo­no­ści saunę, a dobre wychło­dze­nie wnę­trza zaję­łoby z pół godziny.

Muham­mad Farsi już cze­kał w tra­dy­cyj­nym pokoju spo­tkań. Jak zwy­kle zaofe­ro­wał mocną sau­dyj­ską her­batę lub wodę. Aleks wybrał wodę z powodu upału, choć tutej­szą her­batę uwiel­biał. Z lokal­nych napo­jów bar­dziej sma­ko­wała mu tylko „saudi cof­fee”. Po zała­twie­niu spraw for­mal­nych Aleks zwró­cił się do gospo­da­rza:

– Muham­mad, mam jesz­cze jed­nąk westię, w któ­rej możesz mi pomóc. – Sta­rał się zna­leźć for­mułę, która nie obrazi gospo­da­rza. Sau­dyj­czycy są wraż­liwi na wska­zy­wa­nie ich błę­dów lub opie­sza­łość w pracy.

– Aleks, jestem zawsze do two­jej dys­po­zy­cji, Insz Allah.

– W cza­sie zama­chu na jego kró­lew­ską wyso­kość, mini­stra spraw wewnętrz­nych, byłem wraz z amba­sa­do­rem na dzie­dzińcu MSW. Dojeż­dża­jąc na miej­sce, widzia­łem dwie osoby mogące być zamie­szane w ten atak. Oczy­wi­ście poin­for­mo­wa­łem o swo­ich spo­strze­że­niach ofi­ce­rów Pre­si­dency of State Secu­rity. Chciał­bym jesz­cze uzu­peł­nić moje zezna­nia, a nie mogę się skon­tak­to­wać z pro­wa­dzą­cymi śledz­two. Chciał­bym pro­sić o twoją pomoc w tej spra­wie.

– Taka jest moja rola, żeby uła­twiać łącz­ni­kom służb part­ner­skich robo­cze kon­takty w ramach GIP oraz innych służb sau­dyj­skich. Z przy­jem­no­ścią i tobie pomogę, Insz Allah. Czy znasz nazwi­sko ofi­cera, z któ­rym chcesz się skon­tak­to­wać?

– Tak, to major Faris Al-Ghazi.

– Nie znam go, ale posta­ram się uzy­skać numer tele­fonu.

– Mam wizy­tówkę z nume­rem do niego, ale to tele­fon sta­cjo­narny, który albo jest zajęty, albo nikt nie odbiera.

– Bądź spo­kojny, przy­ja­cielu, ja to zała­twię, Insz Allah.

– Dosko­nale, będę cze­kał na infor­ma­cje od cie­bie. Dzię­kuję za spo­tka­nie i życzę ci wszyst­kiego dobrego.

– Ja tobie rów­nież. Ode­zwę się nie­długo, Insz Allah.

Farsi odpro­wa­dził Niwiń­skiego na dzie­dzi­niec i pocze­kał, aż uru­chomi samo­chód. Cień pod murem oka­zał się zwod­ni­czy, mazda koja­rzyła się Alek­sowi z roz­pa­lo­nym pie­cem hut­ni­czym. Nasta­wił kli­ma­ty­za­cję na maksa, jed­nak przez kilka pierw­szych minut jazdy czuł oble­wa­jący go pot. Nawet udane spo­tka­nie nie rekom­pen­so­wało tej sytu­acji.

Rozdział 10

Sygnał powia­do­mie­nia z Insta­grama za każ­dym razem powo­do­wał, że Soko­łow sta­wał się mak­sy­mal­nie czujny. Pod­czas wer­bunku agenta o pseu­do­ni­mie „Salem” usta­lono prze­ka­zy­wa­nie bie­żą­cych sygna­łów wła­śnie za pomocą popu­lar­nego por­talu spo­łecz­no­ścio­wego. „Salem” zało­żył fał­szywe konto jako keira­stone i Soko­łow przede wszyst­kim spraw­dzał, czy poja­wia­jący się post pocho­dzi z takiego konta. Bio­rąc pod uwagę fakt, że agent był naj­wy­żej upla­so­wa­nym źró­dłem SWR w Kró­le­stwie, czuj­ność rezy­denta była uza­sad­niona. Dla bez­pie­czeń­stwa źró­dła bez­po­śred­nie spo­tka­nia zostały ogra­ni­czone wyłącz­nie do sytu­acji nad­zwy­czaj­nych lub awa­ryj­nych. Obsłu­gi­wał agenta od ponad dwóch lat i dotych­czas nie spo­tkali się oso­bi­ście.

Otwo­rzył apli­ka­cję. Przej­rzał wia­do­mo­ści. Keira­stone tym razem opu­bli­ko­wał zdję­cie czer­wo­nej róży. Jak zwy­kle bez komen­ta­rza. Nie­winne, prawda? Sygnał był jed­no­znaczny: każdy kwiat ozna­czał, że infor­ma­cje od agenta będą do odbioru w miej­scowy week­end. Główną atrak­cją czwart­ko­wego wie­czoru będzie więc wyjazd na farmę na pustyni, a potem zapewne długa praca nad infor­ma­cjami. „Prze­je­bane” – oce­nił.

Rozdział 11

Treść depe­szy z Cen­trali w spra­wie Jego­ro­wej nie zasko­czyła go:

Potwier­dzamy, że MSZ wydał zgodę na pobyt w rezy­den­cji i wolon­ta­riat w pla­cówce Aliny Jego­ro­wej, oby­wa­telki Ukra­iny, lat 32, wcze­śniej zamiesz­ka­łej w Sym­fe­ro­polu na Kry­mie, obec­nie roz­wódki. W 2014 roku Jego­rowa wraz z ówcze­snym mężem Ser­gie­jem po zaanek­to­wa­niu Krymu przez Rosję wyemi­gro­wała do Nie­miec. Jako uchodźcy oboje uzy­skali zezwo­le­nia na pobyt cza­sowy i prawo do pracy. Służby nie­miec­kie nie wykryły żad­nej ich podej­rza­nej aktyw­no­ści, odno­to­wano jedy­nie dzia­łal­ność w orga­ni­za­cji cha­ry­ta­tyw­nej opie­ku­ją­cej się emi­gran­tami. Wnio­sek Zalew­skiego ws. pobytu Jego­ro­wej w Rija­dzie został nega­tyw­nie zaopi­nio­wany przez Inspek­to­rat Służby Zagra­nicz­nej jako zagro­że­nie dla bez­pie­czeń­stwa pla­cówki. Rów­nież Agen­cja inter­we­nio­wała w tej spra­wie, ale bez rezul­tatu. Zale­camy obser­wa­cję A. Jego­ro­wej i sygna­li­zo­wa­nie wszel­kich podej­rza­nych zacho­wań. Suge­ru­jemy uni­ka­nie poten­cjal­nego kon­fliktu z amba­sa­do­rem w tej deli­kat­nej kwe­stii.

Miał pełną świa­do­mość, że decy­zje sze­fów pla­có­wek zazwy­czaj zyskują popar­cie kie­row­nic­twa resortu. A tym bar­dziej amba­sa­dora mają­cego w nie­da­le­kiej przy­szło­ści objąć mini­ste­rialne sta­no­wi­sko w Kan­ce­la­rii Pre­zy­denta. MSZ uznał, że star­cie z Zalew­skim jest bez sensu, a amba­sa­dor ma swoje powody, aby ścią­gnąć krewną żony do Rijadu. Czyli jak zwy­kle pro­blem spa­dał na barki przed­sta­wi­ciela wywiadu, który jed­nak „powi­nien uni­kać poten­cjal­nego kon­fliktu z sze­fem”. W tre­ści depe­szy jego uwagę zwró­ciło zaan­ga­żo­wa­nie Jego­ro­wej i jej byłego męża w dzia­ła­nia orga­ni­za­cji pomo­co­wej dla uchodź­ców. Dosko­nale pamię­tał, że jest to typowe zacho­wa­nie rosyj­skich agen­tów tra­fia­ją­cych w ostat­nich latach na Zachód.

Rozdział 12

Zapro­sze­nia na imprezy nie­po­cho­dzące z waż­nych insty­tu­cji poli­tycz­nych Kró­le­stwa lub mające nie­atrak­cyjne tematy były „dziećmi nie­chcia­nymi” w pla­cówce i każdy z rad­ców wymi­gi­wał się od udziału w nich. Kilka razy takie sytu­acje wią­zały się z kon­fron­ta­cją z amba­sa­do­rem, któ­remu Niwiń­ski nie wahał się prze­ciw­sta­wić, wska­zu­jąc na swoje zasad­ni­cze obo­wiązki jako przed­sta­wi­ciela Agen­cji Wywiadu. Tym razem Zalew­ski zasko­czył Alek­san­dra, tele­fo­nu­jąc do niego rano z prośbą o zastą­pie­nie go pod­czas kon­fe­ren­cji. „Miękka” prośba, a nie próba narzu­ce­nia swo­jej woli, skło­niła Niwiń­skiego do wyra­że­nia zgody.

Kon­fe­ren­cja zor­ga­ni­zo­wana przez Uni­wer­sy­tet Króla Sauda wzbu­dziła zain­te­re­so­wa­nie zale­d­wie dwu­dzie­stu osób. Aleks zajął miej­sce i przez cztery godziny słu­chał pre­zen­ta­cji pra­cow­ni­ków nauko­wych uni­wer­sy­tetu. Zacie­ka­wiło go dopiero ostat­nie wystą­pie­nie dok­tora Kha­lida bin Abdul­rah­mana. Było jasno sfor­mu­ło­wane i kry­tyczne w zakre­sie oceny rela­cji Kró­le­stwa z głów­nymi pań­stwami Zachodu. Świad­czyło o odwa­dze naukowca, gdyż kry­ty­ko­wa­nie dzia­łań władz mogło pro­wa­dzić do poważ­nych kło­po­tów.

Po zakoń­cze­niu kon­fe­ren­cji pod­szedł do dok­tora Kha­lida i zapro­po­no­wał roz­mowę. Nauko­wiec szybko się zgo­dził, zapra­sza­jąc go do uczel­nia­nego baru. Kawa nie była wykwintna, ale sma­ko­wała cał­kiem nie­źle. Niwiń­ski nawią­zał do kry­tycz­nych tre­ści refe­ratu. Sau­dyj­czyk potwier­dził swoje wnio­ski, wska­zu­jąc kon­kretne przy­kłady ruchów władz, w tym w szcze­gól­no­ści następcy tronu, księ­cia Muham­mada.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki