Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
11 osób interesuje się tą książką
Wywiad polski kontra wywiad rosyjski. Kto wygra w tej dramatycznej rozgrywce?
Luty 2022 roku. W powietrzu wisi konflikt rosyjsko-ukraiński. W tym napiętym momencie porucznik Agencji Wywiadu Barbara Szymańska wyrusza na pogranicze ukraińskie. Jej celem jest odebranie od agenta uplasowanego we władzach Federacji Rosyjskiej tajnych informacji. Szymańska nie wie, że służby rosyjskie przygotowują pułapkę, która ma dać pretekst do interwencji wojskowej. Walcząc o własne życie, Basia z pomocą niedoświadczonego kolegi próbuje jednocześnie zdemaskować intrygę wywiadu rosyjskiego, sięgającą najwyższych polskich władz.
Robert Michniewicz – były oficer polskiego wywiadu. Absolwent Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego oraz studiów podyplomowych w Polskiej Akademii Nauk.
W 1984 roku jako jeden z prymusów ukończył Ośrodek Kształcenia Kadr Wywiadowczych. W polskim wywiadzie przepracował 23 lata, z czego 11 lat działał za granicą. Realizował zadania wywiadowcze na Bliskim Wschodzie, w Ameryce i Europie. W 2006 roku w stopniu podpułkownika przeszedł na emeryturę.
W wolnych chwilach czyta literaturę sensacyjną i marynistyczną, podróżuje i uprawia sport.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 475
Copyright © by Robert Michniewicz, 2023 Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Czarna Owca, Warszawa 2023
Redakcja: Wojciech Adamski Korekta: Ewa Skibińska, Maciej Korbasiński, Bartosz Szpojda Projekt okładki: Daniel Rusiłowicz Zdjęcie na okładce: © Robert_em /Unsplash Redaktor prowadzący: Katarzyna Monika Słupska
Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione.
Wydanie I
ISBN: 978-83-8252-726-1
Przyjaciel w potrzebie jest lepszyniż cisza po burzy.
EURYPIDES
Dla mojej Żony Marzenki i Córki Madzi
21 lutego 2022 roku, godzina 9.00 Moskwa. Kreml. Centrum Operacyjne
Niedawno przebudowane pomieszczenie Centrum Operacyjnego zlokalizowane jest w piwnicach Pałacu Senackiego na Kremlu. Grube wzmocnione stropy mają zapewniać bezpieczeństwo nawet podczas bombardowania ciężkimi bombami burzącymi. Wcześniej jego główną częścią był duży stół z miejscami dla kilkunastu wybranych członków kierownictwa Federacji Rosyjskiej. Po wybuchu pandemii COVID-19 prezydent zażądał szybkiej modernizacji Centrum. Jego narastająca paranoiczna obawa o możliwość zakażenia SARS-CoV-2 zmusiła sztab wodza do modyfikacji systemu spotkań najwyższego kierownictwa państwa. Obecnie prezydent zasiadał samotnie przy wielkim stole wyposażonym we wszelkie możliwe systemy komunikacji, mając przed sobą ścianę ekranów. Ekrany QLED w specjalnej zmodyfikowanej wersji dostarczone przez firmę Samsung zapewniały możliwość wideokonferencji z dowolnymi osobami na terenie Federacji Rosyjskiej oraz innych krajów świata.
Siergiej Kużugietowicz Szojgu, minister obrony Rosji, coraz bardziej zaniepokojony patrzył na drzwi, którymi powinien wejść prezydent. Był dumny z tego, że jako jedyny miał prawo przebywać obecnie w Centrum Operacyjnym. Narada zwołana w trybie pilnym przez Władimira Putina powinna dać ostateczne zielone światło dla ataku na Ukrainę. Minister, od dziesięciu lat sprawujący funkcję szefa resortu obrony, był przekonany, że w najdrobniejszych szczegółach dopracował plany inwazji. Wiedział, jak wiele zależy od powodzenia tej operacji wojskowej, o której realizacji jego mentor marzył od czasu, gdy Ukraina nieoczekiwanie wyrwała się z więzów zależności od Federacji Rosyjskiej. Prezydent, akceptując polityczne i gospodarcze próby nacisków na Kijów, nie mógł znieść szczególnie ewidentnego zbliżenia Ukrainy z USA oraz z Unią Europejską i NATO. Przyjęcie dawnej republiki do tych organizacji stanowiłoby fiasko dotychczasowej polityki Rosji, ośmieszając jednocześnie samego Władimira Putina. Na coś takiego Szojgu nie mógł pozwolić. Tym bardziej że jego prezydent, szukając winnych tej katastrofy, mógłby obciążyć odpowiedzialnością również ministra obrony. Na wszelki wypadek kolejny raz sprawdził, czy wszystkie ekrany działają oraz czy wezwani oficjele są obecni.
Drzwi do Centrum otworzyły się szeroko. Szojgu zobaczył dwóch wyprężonych na baczność żołnierzy Pułku Prezydenckiego w galowych mundurach, którzy przytrzymywali oba skrzydła. Do pomieszczenia weszło trzech funkcjonariuszy Federalnej Służby Ochrony, żeby sprawdzić stan bezpieczeństwa Centrum. Kiedy opuścili pomieszczenie, przez drzwi przeszedł szybkim krokiem prezydent Federacji Rosyjskiej. Podchodząc do swojego fotela, zerknął na stojącego na baczność ministra obrony. Machnął niedbale dłonią, nakazując zajęcie miejsca.
– Panie prezydencie, wszyscy uczestnicy odprawy czekają w gotowości – zameldował Szojgu.
– Witam panów. – Putin skierował wzrok na ścianę wypełnioną monitorami.
– Witamy i pozdrawiamy, panie prezydencie – rozległy się nierówne pozdrowienia z głośników.
– Oczekuję jednoznacznej odpowiedzi, czy jesteśmy gotowi do natarcia na Ukrainę?
Chwilę ciszy natychmiast wykorzystał minister obrony:
– Panie prezydencie, osobiście sprawdziłem przed odprawą gotowość rozlokowanych jednostek lądowych, lotnictwa oraz marynarki wojennej i pragnę zapewnić, że nasze siły są w pełnej gotowości do wykonania wszystkich pana rozkazów. Plany operacji na Ukrainie, już zatwierdzone przez pana, zostaną w pełni zrealizowane.
– Siergieju Kużugietowiczu, wierzę w pana zaangażowanie i oddanie. – Putin miał kamienną minę, patrząc na ministra. – Stawiam sprawę jasno. Założone terminy realizacji poszczególnych etapów ataku mają zostać ściśle wykonane. Tak jak mnie wcześniej zapewniliście, Kijów będzie pod naszą kontrolą po trzech dniach, a inne kluczowe miasta najpóźniej w ciągu tygodnia. To jest imperatyw. Moim celem jest skuteczna operacja, która swoim tempem zaskoczy Zachód i zniechęci Amerykę oraz NATO do wsparcia Zełenskiego. Zanim skończą protestować przeciwko naszemu natarciu, my będziemy już kontrolować Ukrainę. Tego od was oczekuję.
W Centrum Operacyjnym zapadła ponownie cisza. Nikt z dygnitarzy i dowódców wolał się nie wyrywać z deklaracjami, które mogłyby zostać zapamiętane, a w przyszłości stanowić podstawy do oskarżeń. Szojgu z gniewną miną popatrzył na ekrany. Wtedy rozległy się najpierw pojedyncze, a w końcu zbiorowe okrzyki:
– Na chwałę wielkiej Rosji!
Prezydent Putin chwilę wsłuchiwał się w głosy marszałków i generałów, w końcu uniósł prawą dłoń do góry. Okrzyki natychmiast umilkły.
– Zarządzam rozpoczęcie ataku dwudziestego czwartego lutego o godzinie szóstej naszego czasu. Parę minut wcześniej wystąpię z oświadczeniem o rozpoczęciu specjalnej operacji wojskowej, której celem będzie demilitaryzacja i denazyfikacja Ukrainy. Wezwę Ukraińców do złożenia broni oraz powrotu do domów. To tyle. Ruszajcie bronić naszej ojczyzny przed faszystami i zdrajcami wielkiej Rosji! Koniec odprawy.
Na jego znak minister Szojgu nacisnął przycisk wyłączający łączność z poszczególnymi stanowiskami dowodzenia.
– Teraz połącz mnie z szefami służb. Mam nadzieję, że czekają.
Po chwili na ekranach pojawili się szefowie Federalnej Służby Bezpieczeństwa (FSB), Służby Wywiadu Zagranicznego (SWR) oraz Głównego Zarządu Wywiadowczego (GRU).
– Witaj, moja wierna gwardio.
Mężczyźni na ekranach pozdrowili prezydenta i w skupieniu czekali na dyspozycje.
– Dwudziestego czwartego lutego o godzinie szóstej zaczynamy operację przeciwko Ukrainie. Rozumiem, że jesteście do tego przygotowani, bo już kilkakrotnie omawialiśmy ten temat. Dzisiaj chciałbym, abyście rozpuścili swoich ludzi po kraju tak szeroko, jak to będzie możliwe. Musimy pokazać, że Ukraina i jej zachodni sojusznicy prowadzą cały czas brudną grę przeciwko nam. Macie szukać zachodnich szpiegów, ale w szczególności z Polski i krajów bałtyckich. Informowaliście już wcześniej, że takie operacje prowadzicie. Teraz macie je zakończyć i złapać agentów, abym mógł ich pokazać światu. Nie zależy mi na mocnych dowodach ich działalności. Wystarczy uprawdopodobnienie, że mogli działać na szkodę Rosji, i konkretni ludzie do ukarania. Rozumiemy się?
Szefowie służb z powagą pokiwali głowami.
– Pogońcie ludzi do roboty. Macie dwa–trzy dni na dostarczenie mi winnych. Koniec narady.
Monitory zgasły. Putin dotknął klawisza na konsoli łączności i polecił:
– Łączyć z prezydentem Łukaszenką.
Szojgu uniósł się z fotela i pytająco spojrzał na prezydenta. Putin skinął ręką, pozwalając mu zostać. Z interkomu rozległ się głos jednego z adiutantów prezydenta:
– Panie prezydencie, na gorącej linii ponownie czeka prezydent Emmanuel Macron, a otrzymaliśmy też prośbę o rozmowę od kanclerza Olafa Scholza.
– Odpowiedzcie, że nie mam teraz czasu. Łączcie z prezydentem Białorusi.
Putin odwrócił się do ministra obrony:
– Wszyscy teraz dzwonią i skamlą, aby wycofać nasze wojska. Sobaki, myślą, że ja żartuję. Tym razem przekonają się, z kim mają do czynienia i że skończyła się polityka słabości czy dialogu. W kółko powtarzają frazesy o wzajemnej współpracy i pokojowym współistnieniu, a potem przesuwają swoje wojska i rakiety coraz bliżej Rosji. Koniec z tym!
Adiutant zameldował, że prezydent Białorusi czeka na linii.
– Witaj, Alaksandrze Ryhorawiczu.
– Pozdrawiam prezydenta bratniej Rosji.
– Alaksandr, powiedziałem ci, abyś do dzisiaj zastanowił się, czy idziesz z nami na Ukrainę czy jesteś przeciwko nam. Jak brzmi twoja odpowiedź?
– Przyjacielu, wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć. Stoimy ramię w ramię z wami przeciwko wrogom otaczającym nasze ojczyzny. Ale wiesz, w jakiej jestem sytuacji. Ledwie spacyfikowałem opór wichrzycieli po wyborach. Zachód odcina mnie od wszystkiego. Gospodarczo jesteśmy w czarnej dziurze. A dodatkowo, według mojej służby bezpieczeństwa jest tylu przeciwników ataku na Ukrainę, że aż trudno w to uwierzyć. Mam raporty dotyczące sytuacji wśród oficerów i żołnierzy sugerujące, że rozkaz natarcia na Ukrainę nie zostanie wykonany. Wiesz, co by to oznaczało?
– Nie przesadzaj. Stłumisz wszelki opór. Tyle razy już to robiłeś. Bierz wzór z Matki Rosji.
– Łatwo ci powiedzieć. W twoim kraju opozycja nie istnieje. Ci, którzy się stawiali, są w łagrach. Na Białorusi mamy taki opór społeczny, że jeśli wojsko odmówi wykonania rozkazu natarcia, to siłą rozpędu włączy się w to opozycja i będzie po mnie. Nie mogę ryzykować, Władimirze Władimirowiczu.
– To twoja ostateczna decyzja? – W głosie Putina pojawiły się groźne nuty.
– Na tę chwilę ostateczna. Ale jak wasze natarcie się powiedzie i moi zobaczą korzyści wynikające z tej operacji, to pewnie łatwiej będzie dołączyć do twojej armii. Oczywiście możecie korzystać z terytorium Białorusi w niezbędnym zakresie. To będzie nasza pomoc dla twojej walecznej armii.
– Nie podoba mi się twoje stanowisko. Pamiętaj, że masz w Rosji jedynego przyjaciela, a bez naszej pomocy ekonomicznej i surowcowej czeka cię trudny czas. Zastanów się jeszcze nad zmianą decyzji. Liczę na ciebie.
– Władimirze Władimirowiczu, jestem twoim przyjacielem i sojusznikiem. Możesz na mnie liczyć. Jeszcze się zastanowię.
– Pospiesz się, Alaksandr, abyś później nie żałował. Zaczynamy ofensywę za trzy dni. Potem nadejdzie czas nagradzania i karania.
Godzina 11.40 Warszawa. Agencja Wywiadu
– Pani Danusiu, proszę jeszcze raz sprawdzić, czy szef Marecki pamięta o naszym spotkaniu. – Podpułkownik Andrzej Kołecki, naczelnik Wydziału Rosyjskiego, przymilnie uśmiechnął się do kobiety w średnim wieku siedzącej za dużym biurkiem ulokowanym pod oknem. Danuta Styś, wszechwładna asystentka prowadząca sekretariat szefa AW, czyli Agencji Wywiadu i jego zastępcy do spraw operacyjnych, na korytarzu nazywana była „sierżantem grupy spadochroniarzy”, którzy pół roku wcześniej wylądowali na Miłobędzkiej w związku z kolejną zmianą kierownictwa Agencji. Według plotek Styś towarzyszyła obecnemu szefowi AW od 2006 roku, kiedy ściągnął ją z administracji jednej z warszawskich spółdzielni mieszkaniowych do Straży Miejskiej, gdzie Henryk Gliniecki został nowym zastępcą komendanta. Poznała różne służby specjalne, gdy Gliniecki pełnił obowiązki w ABW, to jest Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, oraz w Służbie Kontrwywiadu Wojskowego, i po krótkiej przerwie w jednej z firm energetycznych w końcu został przeniesiony do Agencji Wywiadu.
– Szanowny panie, chyba nie wątpi pan w pamięć pułkownika Mareckiego? – Krytyczne spojrzenie asystentki spowodowało, że Kołecki zajął poprzednią wyczekującą pozycję na krześle. Cicho wypuszczone powietrze świadczyło o tym, że zrezygnował z ciętej riposty.
Towarzysząca swojemu przełożonemu porucznik Barbara Szymańska, zwana przez kolegów „Baszką” – tak jak popularna na jej rodzinnych Kaszubach gra karciana – ukryła grymas zdenerwowania za szybko podniesioną teczką z materiałami. „Matko Boska, pomóż nam”, pomyślała. Już czterdzieści minut siedzieli w sekretariacie w oczekiwaniu na spotkanie z zastępcą szefa do spraw operacyjnych. Gdy zameldowali się o jedenastej, usłyszeli, że zaraz zostaną przyjęci.
Szymańska z niepokojem analizowała w pamięci czynności, jakie powinna jeszcze wykonać przed wylotem do Kijowa. Wiedziała, że musi zdążyć ze wszystkim, bo od tego będzie zależeć sukces operacji, a może i jej życie. W sumie powinna być dumna, że przełożeni wysyłali ją na pierwsze samodzielne spotkanie z ważnym agentem. Oczywiście miała trochę szczęścia, gdyż sprawę agenta prowadził tak naprawdę major Karol Popławski. „Baszka” współpracowała z Popławskim w jednym zespole już dwa lata. Po ukończeniu szkolenia w Ośrodku Kształcenia Kadr Wywiadowczych (OKKW) w Kiejkutach, zwanym przez wtajemniczonych Lasem, od razu trafiła do Wydziału Rosyjskiego. Spodziewała się tego, gdyż z rodzicami spędziła dzieciństwo i młodość na placówkach dyplomatycznych, najpierw w Łotwie, następnie w Ukrainie i w końcu w Rosji. Ukończenie Wydziału Filologicznego Uniwersytetu Moskiewskiego potwierdziło jej zdolności językowe. Opanowała główne języki funkcjonujące w krajach powstałych po rozpadzie ZSRR. Trafiła również na fakultet języka arabskiego, którego opanowanie potraktowała jako wyzwanie osobiste. Tę rywalizację zakończyła pełnym sukcesem. W zakresie poznawania języków obcych była nienasycona, dlatego bez problemu posiadła także znajomość angielskiego i francuskiego. Właśnie biegłość w zakresie dwóch ostatnich języków trochę ją niepokoiła, gdyż decyzje kierownictwa Agencji były często niezrozumiałe. Znała przykłady oficerów władających językami wschodnimi, wysyłanych na placówki do Niemiec czy Hiszpanii. Szczęśliwie jej to nie spotkało. Współpraca z Karolem Popławskim, po trudnym okresie docierania się doświadczonego oficera operacyjnego i początkującej w zawodzie szpiega ambitnej dziewczyny, dała w końcu satysfakcjonujące rezultaty. Popławski przekonał się, że „Baszka” nie zamierza „wozić się na jego plecach” i jest gotowa wykonać wszelkie trudne lub nudne zadania. Kilka wyjazdów na spotkania z agenturą ugruntowało wzajemne zaufanie. Kluczowa okazała się udana ucieczka z zasadzki w Helsinkach przygotowanej przez czterech oficerów rosyjskiej Służby Wywiadu Zagranicznego. Gdy bezpiecznie wylądowali w Warszawie, Karol w podzięce zaprosił Szymańską na kolację do Szwejka, gdzie oblali powrót znaczną ilością czarnej żubrówki.
Obecną operację realizowaliby wspólnie, gdyby nie nieszczęsny covid. Popławski, pomimo jednej dawki szczepienia, miał pecha i jednak złapał koronawirusa. Od tygodnia leżał na Wołoskiej, w sąsiadującym z siedzibą AW szpitalu MSWiA. Telefonicznie poinformował o lekkim zapaleniu płuc. Mocniej przyciśnięty, przyznał się do komplikacji kardiologicznych, które zdaniem lekarzy wymagały dalszej obserwacji w warunkach szpitalnych. Wywołanie pilnego spotkania przez agenta o kryptonimie „Zadar” wprawiło kierownictwo Agencji w mocne zakłopotanie. Siódme piętro, czyli szefowie, domagali się wysłania na spotkanie doświadczonego oficera. Nawet typowali „eksperta” niedawno ściągniętego z Rakowieckiej, gdzie zajmował się zwalczaniem terroryzmu. Według plotki, która dotarła do „Baszki” od Kołeckiego, „ekspert” poległ, gdy podczas spotkania u szefa Mareckiego miał problemy ze zrozumieniem języka rosyjskiego w wykonaniu naczelnika Wydziału Rosyjskiego. Ostatecznie szalę decyzji przeważyła opinia Karola Popławskiego przekazana telefonicznie pułkownikowi Aleksandrowi Zielińskiemu, dyrektorowi Departamentu Operacyjnego. Popławski dał głowę, że porucznik Szymańska świetnie sobie poradzi. W rezultacie wspólnie z naczelnikiem Kołeckim została wezwana do pułkownika Mareckiego, który miał zatwierdzić raport w sprawie operacji.
Cisza panująca w sekretariacie została nagle przerwana. Oczekujący oficerowie podskoczyli na krzesłach, gdy raptownie otwarte drzwi do gabinetu Mareckiego uderzyły o ścianę. Wypadł z nich sam pułkownik.
– Jestem u szefa – rzucił, przebiegając przez sekretariat. Bez pukania wszedł do gabinetu szefa Agencji.
Pułkownik Marecki pojawił się w sekretariacie po kwadransie. Zerknął zdziwiony na Kołeckiego i Szymańską.
– Czy czasem nie mieliście się zameldować o jedenastej? – zapytał, zatrzymując się przed wyprężonymi podwładnymi.
– Panie ministrze, byliśmy zgodnie z pana poleceniem. – Kamienna twarz naczelnika Wydziału Rosyjskiego świadczyła o z trudem powstrzymywanej irytacji.
– Pani Danusiu, trzeba było mnie poinformować.
– Przecież mówiłam, ale był pan zajęty. Łączyłam dwie rozmowy z Kancelarii Premiera.
– A, faktycznie, był KPRM. Musiało mi wylecieć z pamięci. Rozumiecie, teraz wszyscy chcą informacji o sytuacji w Ukrainie. – Marecki spojrzał na Kołeckiego i Szymańską, jakby oczekując podziwu z ich strony.
– Mamy pilny raport do zatwierdzenia – przypomniał Kołecki.
– No tak, tak. Ale ja muszę zaraz jechać do ministra koordynatora.
– Panie ministrze, bez pana podpisu nie możemy podjąć realizacji operacji.
– No dobrze. To wchodźcie, tylko streszczajcie się. – Marecki otworzył drzwi do gabinetu i wspaniałomyślnym gestem zaprosił oboje do środka.
Podpułkownik Kołecki położył raport na biurku. On i Szymańska nie usiedli. Oboje mieli świadomość absurdalności tej sytuacji. Marecki unikał podpisywania dokumentów w sprawach operacyjnych. Nikt nie wiedział, czy wynikało to z chęci uniknięcia odpowiedzialności, czy ze zwykłego strachu. Czasami, gdy nie mógł uniknąć zostawienia śladu, pisał po prostu „vide”. Krążyły plotki, że gdy operacja kończyła się fiaskiem, potrafił powiedzieć, iż właściwie nie wyraził zgody na działanie, o czym świadczył brak formalnego zatwierdzenia.
Teraz też patrzył na dokument, obracał w dłoni długopis i ciężko dyszał. Ostatecznie zaskoczył obecnych oficerów i w pozycji „zatwierdzam” złożył zamaszysty podpis.
– Bierzcie się do roboty – polecił, zwracając raport. Popatrzył na porucznik Szymańską. – Teraz wszystko w pani rękach. Nie była pani moją faworytką w tej operacji, ale pani szefowie mnie przekonali. Oby się pani udało.
„Baszka”, wychodząc z gabinetu szefa, myślała, że mając do wyboru bezpośrednią walkę ze służbami rosyjskimi i ponowną wizytę u Mareckiego, wybrałaby pierwszy wariant.
Nie przeczuwała nawet, jak szybko może zmienić zdanie.
Godzina 13.15 Warszawa. Departament Bezpieczeństwa Narodowego
– Wszyscy chodzimy na rzęsach, aby dostarczyć aktualne informacje kierownictwu państwa – nie krył zdenerwowania Patryk Tur, zastępca dyrektora DBN. – Tak na co dzień to możecie nam podsyłać ten rutynowy bełkot. Minister koordynator czasami tylko się wkurza, że ciekawsze informacje można zobaczyć w mediach. Ale w obliczu niebezpieczeństwa wojny za naszą granicą powinniście, do cholery, dostarczać coś wartościowego.
– Staramy się. – Zastępca szefa AW nie mógł uwierzyć, jak go traktuje bliski kolega. – Wiesz, ciągle pracujemy z oficerami przyjętymi przez ekipę Platformy. Nie mogliśmy wszystkich wymienić. A ich szkolili jeszcze ci ze Służby Bezpieczeństwa.
– Antoni, nie pierdol mi tu takich smutków. Te bzdety o winie Tuska i jego ekipy to my powtarzamy w mediach, aby wzmacniać nasz elektorat. Chyba nie oczekujesz, że minister pójdzie do premiera i powie mu taką bzdurę.
– Patryk, ale przecież to prawda.
– Wiesz co, czasami nie wierzę, że mogłem popierać mianowanie cię na stanowisko zastępcy szefa AW. Kolega czy kumpel to jedno, ale nie sądziłem, że jesteś taki głupi. Słabość naszego wywiadu wynika wyłącznie z błędów kierownictwa Agencji. W zaufaniu powiem ci, że zbierają się coraz ciemniejsze chmury nad generałem Glinieckim i nad tobą. Zaczynają się przymiarki, aby was wymienić. Więc bierzcie się do poważnej roboty. Musisz mi dać coś, z czym minister pójdzie do premiera oraz prezydenta i nie naje się wstydu. Mamy wywiad czy nie mamy?
– My cały czas pracujemy. Musisz mi uwierzyć, ale zdobycie wartościowych informacji jest bardzo trudne i niebezpieczne.
– I pewnie oczekujesz, że prezydent ze współczuciem pochyli się nad waszą ciężką dolą – zakpił Tur. – Może nawet cała Rada Bezpieczeństwa Narodowego będzie was żałować i chwalić. Robicie coś czy nie?!
– No jasne. Oczywiście, że działamy. Zdradzę ci, że pół godziny temu zatwierdziłem operację, dzięki której powinniśmy zdobyć źródłowe i ważne informacje od agenta w kierownictwie Federacji Rosyjskiej. Oficer Agencji jutro leci do Kijowa, a potem rusza na granicę Ukrainy z obwodem donieckim. Tam dojdzie do spotkania z agentem i odbioru informacji. Najdalej za dwa–trzy dni będziemy je mieli. Mówię ci to w zaufaniu. Pamiętaj.
– Kurwa, ja z tobą zwariuję. – Tur zerwał się z fotela i zaczął szybkim krokiem chodzić po gabinecie. W końcu zatrzymał się przed Mareckim i ryknął:
– Antoni, za dwa–trzy dni to Rosjanie mogą być już w Kijowie. Na chuj mi wtedy twoje źródłowe informacje. Będą spóźnione o te dwa dni. Gdzie są bieżące informacje? Czy macie, do cholery, tylko jednego agenta? A gdzie informacje od innych źródeł? Na co idzie wasz prawie trzystumilionowy budżet?
– Przesłaliśmy rano serwis wiadomości z nocy. Niedługo dostaniecie też informację dzienną.
– Czytałeś dzisiaj „Wyborczą”? Nie? A ja tak i powiem ci, że ich korespondenci zamieścili lepsze informacje niż te, które dostaliśmy od was. Oczywiście nie mówię tu o przeglądzie informacji od służb partnerskich, które nas ratują. Dobrze, że nasi szefowie nie mają zbyt wysokich oczekiwań wobec AW czy Służby Wywiadu Wojskowego, bo wtedy dymisje posypałyby się jak z rękawa. Tylko nadal byłby problem, na kogo was wymienić.
– Stary, ale rozumiesz, że nie wyczaruję ci superinformacji, skoro od kilku lat jest podobnie. Co ci mam powiedzieć, że od czasu, kiedy zwolniliśmy tych sprzed dziewięćdziesiątego roku, to robota idzie jak po grudzie. Myślisz, że ja tego nie widzę. Ale taka była potrzeba polityczna i sprawa zamknięta.
– Antek, wracaj na Miłobędzką i powiedz generałowi Glinieckiemu, że wieczorem ma się stawić u premiera z nowymi informacjami i analizami. Nie obchodzi mnie, co przyniesie. To wasze tyłki są zagrożone.
Godzina 19.30 Warszawa. Restauracja Belvedere w Łazienkach
Belvedere położona w środku parku Łazienkowskiego oferuje wspaniałe otoczenie zarówno w dzień, jak i w tajemniczym wieczornym mroku. Wielkie szyby dają możliwość dostrzegania bogatej roślinności tego najładniejszego warszawskiego parku.
Patryk Tur nie skorzystał z możliwości spaceru zimowymi alejkami Łazienek i jego służbowy samochód podjechał pod samo wejście do restauracji. Zadowolony, że kontakt z niską temperaturą był krótki, wszedł do głównej sali. Recepcjonista poznał go i zaprowadził do stolika na końcu restauracji otoczonego mnóstwem roślin. Tur z przyjemnością stwierdził, że jego towarzysz już czeka.
Krzysztof Pieliński, warszawski przedstawiciel Tradexu mającego siedzibę na Cyprze, wstał na widok Tura. Pieliński, ponadsześćdziesięciopięcioletni niewysoki mężczyzna, imponował gęstą grzywą siwych włosów. Ubrany jak zawsze w elegancki, drogi garnitur dysponował umiejętnościami zachowania się w każdej sytuacji nabytymi podczas ponad trzydziestu lat pracy w MSZ. Panowie poznali się kilka lat wcześniej na kortach Warszawianki, gdzie obaj starali się dbać o kondycję. Patryk Tur pomimo usilnych starań nie był w stanie wygrać ze starszym o dwadzieścia pięć lat znajomym. Rekompensatą za brak wyników sportowych była szybko rozwijająca się przyjaźń, co imponowało Turowi. Pomimo osiągnięcia wysokiej pozycji w administracji państwowej nadal był zahukanym chłopakiem z małego miasteczka.
– Witaj, Patryku. Jak zwykle zagoniony i zapewne bez szans na spokojny lunch w trakcie pracy. Mam nadzieję, że nasza kolacja choć trochę zrekompensuje ci ten męczący dzień.
– Cieszę się, że udało nam się zobaczyć. – Tur usiadł na wskazanym miejscu. – Jest tak gorący czas, jak się domyślasz, że do końca nie wierzyłem w realność tej kolacji. Na szczęście ministrowi podczas wieczornych spotkań towarzyszy mój przełożony i udało mi się wyrwać z kancelarii. Ale dosyć o pracy, pogadajmy o przyjemnościach. Weźmiesz udział w weekendowym turnieju na Legii?
– Miałem taki zamiar, ale niestety w czwartek dwudziestego czwartego muszę być w mojej centrali na Cyprze. Więc turniej odbędzie się beze mnie. Wracam w niedzielę. A ty masz zamiar zagrać? Myślę, że miałbyś duże szanse.
Podszedł kelner, któremu szybko złożyli zamówienie, a Pieliński wybrał jak zwykle doskonale pasujące wino. Tur zauważył, że było jednym z najdroższych. Wiedział, że towarzysz nie pozwoli mu partycypować w kosztach rachunku, co miał zamiar zaakceptować dopiero po dłuższych przepychankach.
– Moja centrala bardzo niepokoi się sytuacją wokół Ukrainy – stwierdził biznesmen. Przerwał, próbując przyniesionego wina. Z uznaniem zaaprobował. – Jak wiesz, mamy duże kontrakty na dostawy węgla z Rosji. Także inne surowce są w naszym portfelu. Choć oczywiście staramy się poszerzać ofertę.
– Doskonale cię rozumiem. Wszyscy w tych dniach martwimy się o to, co się wydarzy.
– Patryku, nie wiem, czy mogę o to pytać, ale byłbym wdzięczny za szczerość na temat ocen sytuacji. Mógłbym błysnąć przed moimi szefami.
– Krzysiu, znamy się już sporo czasu i chyba sobie ufamy. Dlatego nie musisz się zastrzegać. Chętnie wzbogacę twoją wiedzę.
Podczas kolacji Tur obszernie przedstawił zarówno analizy ośrodków rządowych, jak i informacje uzyskane od zagranicznych partnerów. W sumie sprawiało mu dużą przyjemność to, z jaką uwagą był słuchany. Pieliński przerywał mu pytaniami, które świadczyły o uważnym analizowaniu informacji Tura. W miarę spożywania doskonałego wina dyrektor Tur, oczywiście w zaufaniu, zaczął cytować informacje otrzymane od służb zachodnich, w szczególności z CIA. Teraz towarzysz nie odrywał wręcz od niego wzroku. Poprosił o pogłębienie kilku zagadnień. W końcu delikatnie zapytał o rozeznanie polskich służb. Patryk Tur początkowo się obruszył bezpośredniością pytania, ale uznał, że ma do czynienia z osobą, która sama poznała wiele tajemnic państwowych podczas pracy w MSZ.
Nie mógł powstrzymać się od krytycznego przedstawienia dokonań Agencji Wywiadu. Bardziej pozytywnie ocenił aktywność ABW monitorującej działania rosyjskiej agentury. Po kolejnym kieliszku wspomniał o dwóch rosyjskich dziennikarzach, którzy starają się uzyskiwać nielegalne informacje. Pieliński w tej części rozmowy podzielił się z kolegą swoimi obserwacjami dziwnych zachowań pracowników zagranicznych firm działających w Polsce. Tur, chcąc zaimponować towarzyszowi tym, że polskie służby są skuteczne w działaniu, szeptem opowiedział, iż następnego dnia oficer AW leci do Kijowa. Na pograniczu ukraińsko-rosyjskim ma tajne spotkanie, podczas którego dojdzie do uzyskania bardzo ważnych informacji z kierowniczych kręgów władzy Federacji Rosyjskiej.
Pieliński wysłuchał tych rewelacji pochylony w stronę Tura. W końcu zasugerował, że lepiej, by na tym zakończyli rozmowę, zanim ktoś niepowołany ich podsłucha. Patryk był zachwycony ostrożnością partnera i z uznaniem przyjął jego propozycję.
Przy kawie i koniaku rozmowa toczyła się na luźne tematy. Tura bardzo zainteresowała propozycja Pielińskiego dotycząca możliwości zorganizowania wakacyjnego pobytu na Cyprze, w willi położonej nad samym morzem. Biznesmen stwierdził, że nieruchomość należy do firmy, którą reprezentuje. Dlatego pobyt wiązałby się jedynie z symboliczną odpłatnością. Przymrużył oko, wyjaśniając, że taka odpłatność spowoduje, iż nikt nie będzie mógł zarzucić korupcyjnego charakteru takim wakacjom. Stanęło na tym, że biznesmen podczas zbliżającego się pobytu na Cyprze ustali możliwy termin wakacyjnego pobytu Patryka Tura wraz z rodziną.
Jak zakładał Patryk, jego towarzysz nie dał się przekonać co do podzielenia kosztów rachunku. Był tak miły, że nawet pomógł znajomemu dotrzeć do samochodu oczekującego przed Belvedere.
Godzina 23.30 Warszawa. Łazienki
Odjazd służbowego samochodu z zastępcą dyrektora DBN, a następnie przyjazd taksówki, która zabrała Krzysztofa Pielińskiego, bardzo zainteresowały dwóch mężczyzn siedzących od wpół do ósmej w niepozornej kii, która stała w parkowej alejce sąsiadującej z restauracją Belvedere. Ruch samochodów na terenie Łazienek był zabroniony, ale legitymacja ABW stanowiła odpowiednie zabezpieczenie w razie spotkania pracownika ochrony parku.
Jeden z mężczyzn około dwudziestej pierwszej wszedł do lokalu za parą klientów i korzystając z faktu, że recepcjonista był zajęty gośćmi, obszedł całą salę. Dotarł do stolika zajętego przez Tura i Pielińskiego. Minął go, pozornie nie zwracając na nich uwagi. W końcu stanął przed wielkimi oknami ukazującymi wieczorny krajobraz. Dyskretnie zrobił kilka zdjęć obu panów. Był tak zafascynowany widokiem na nocny park, że recepcjonista zorganizował dla niego dodatkowy stolik ustawiony tuż za roślinami zasłaniającymi obu rozmówców. Mężczyzna zjadł skromny dietetyczny posiłek. Zadowolił się herbatą. Cały czas podziwiał widok za oknem oraz bawił się jakimś elektronicznym urządzeniem, nie do rozpoznania dla osób niemających styczności ze sprzętem techniki operacyjnej. Mężczyzna opuścił restaurację Belvedere tuż przed Pielińskim i Turem.
Kiedy wsiadł do samochodu, jego towarzysz popatrzył z zazdrością.
– Ty wchodzisz następnym razem – zapewnił pierwszy mężczyzna, doskonale rozpoznając spojrzenie kolegi.
Kia pojechała za taksówką wiozącą przedstawiciela cypryjskiej firmy Tradex aż do jego domu w Józefosławiu koło Piaseczna. Na małych uliczkach trzymali spory dystans, ale doskonale wiedzieli, dokąd jadą. Kiedy Pieliński wszedł do domu, kia zawróciła i odjechała w stronę warszawskiego Mokotowa.
22 lutego 2022 roku, godzina 8.00 Moskwa. Służba Wywiadu Zagranicznego Federacji Rosyjskiej
– Czytaj.
Formularz depeszy wylądował przez nosem pułkownika Michaiła Sawina. Już poranne wezwanie do zastępcy dyrektora SWR było zaskakujące, szczególnie dla człowieka, który nie pojawiał się w biurze przed dziewiątą. Dokument przekazany mu przez generała musiał mieć niebywałą wartość. Sawin skoncentrował się na treści. Była to informacja z Warszawy od agenta prowadzonego przez Wydział Terytorialny. Zawartość faktycznie zaskakiwała. Agent meldował, że 22 lutego do Kijowa przybędzie oficer polskiego wywiadu, który udaje się na spotkanie z wysoko umocowanym agentem w rosyjskich kręgach władzy. Do kontaktu ma dojść na pograniczu obwodu donieckiego z Ukrainą. Wydział Terytorialny ocenił informację jako wiarygodną i pochodzącą bezpośrednio od źródła.
Sawin dwa razy przeczytał depeszę.
– Ciekawe, ale mało szczegółów – podsumował.
– Durak, ta informacja jest warta awansu na generała. Daję ci tę sprawę, bo cię szanuję. Ale jak nie chcesz, to mam dziesięciu innych, którzy będą mnie całować po rękach za taką możliwość.
– No nie, oczywiście, zaraz się tym zajmę. Tylko powiedziałem, że mało informacji. Poza tym, jeśli Polacy rzeczywiście mają u nas takiego agenta, to plany spotkania z nim powinny być dostępne wyłącznie ścisłemu gronu funkcjonariuszy. To, że dotarły do naszego człowieka w Warszawie, to może być prowokacja.
– Wczoraj Władimir Władimirowicz polecił szefom służb uruchomić wszystkie sprawy związane z Ukrainą. Szukać zaczepek, które ujawnią wrogie działania wywiadów sąsiednich krajów. Masz przed sobą gotowca, którym możesz zrobić wrażenie na prezydencie. Musisz stanąć na głowie i tego Polaka upolować. Także tego agenta. Pamiętam, że z Polakami masz na pieńku od kilku lat. Teraz się odegrasz. To jest dla ciebie priorytet. A jeśli zamierzasz dalej krytykować i szukać prowokacji, to lepiej od razu zrezygnuj. Jak brzmi twoja decyzja?
– W ciągu kwadransa uruchomię naszych ludzi w Kijowie i zaczniemy polowanie. Zaalarmuję wszystkich w rejonach pogranicznych i zaczną szukać szpiega. Generale, obiecuję, że zgotuję im piekło.
– Na to liczę. Ale zaskakuje mnie, że zupełnie nie zwróciłeś uwagi na pseudonim agenta, który uzyskał tę informację. Powinieneś od razu to zauważyć. Albo się starzejesz, albo zatraciłeś spostrzegawczość, co w naszym fachu jest zgubne.
Sawin przeklął w duchu. Nie cierpiał wcześnie wstawać i faktycznie o poranku jego szare komórki funkcjonowały najwyżej na biegu jałowym. Współpracownicy unikali absorbowania go przed dziesiątą, ale przełożony nie miał o tym pojęcia. Uwaga generała, który traktował go zazwyczaj po przyjacielsku, mając zapewne w pamięci kilka udanych operacji, zabrzmiała jak kpina. Podniósł depeszę. Teraz zauważył. Czy to ten sam człowiek?
– Proszę o wybaczenie, miałem kiepską noc. Powinienem od razu się zorientować. W sumie nie sądziłem, że „Spring” nadal dla nas pracuje. Wiem, że jakiś czas temu przeszedł na emeryturę. I myślałem, że kontakt został zakończony. Co on może jako emeryt?
– I tu się bardzo mylisz, przyjacielu. Sprawdzony agent zawsze może się przydać. Polityczne czystki w polskim MSZ zamknęły jego karierę, ale mądra centrala myśli. Zaaranżowaliśmy podjęcie przez niego pracy w spółce handlowej. Przez dłuższy czas był tam konsultantem. Jak myszka zajmował się papierkową robotą i niewielkimi kontraktami. Potem powoli zaczął bywać u różnych ludzi w Warszawie. Stopniowo zbudował sobie niezłą pozycję. I teraz zbieramy tego rezultaty.
– Jestem pod wrażeniem. W końcu to ja go zwerbowałem.
– Między innymi dlatego dostajesz tę operację. Dotrzymaj obietnicy, zgotuj Polakom piekło, a jak będzie trzeba, obedrzyj ich ze skóry i wyciągnij to, czego potrzebujemy.
Godzina 9.20 Przestrzeń powietrzna nad Ukrainą
Boeing 737-800 PLL LOT od godziny leciał w kierunku Kijowa. Pomimo ciężkich ciemnych chmur wiszących od świtu nad Warszawą start nastąpił planowo. Maszyną trochę rzucało przy wchodzeniu w chmury, ale po kilku minutach lot stał się już spokojny. „Baszka” nie była miłośniczką podróży samolotami, ale jako rozsądna kobieta nie wpadała w histerię na myśl o konieczności oderwania się od ziemi. Natomiast całkowicie zgadzała się ze swoją ukochaną mamą, która widząc lecący samolot, często stawiała zwyczajowe pytanie: jakim cudem takie metalowe ciężkie pudło może unosić się w powietrzu? Dzisiaj Szymańska była zbyt podniecona swoją misją, aby wracać do maminego dylematu, ale gdy boeing mocno się trząsł, przechodząc przez grubą warstwę chmur, czuła lekki niepokój.
Rozejrzała się po kabinie wypełnionej w jednej trzeciej. Realne zagrożenie atakiem Rosji na Ukrainę skutecznie zniechęcało zarówno biznesmenów, jak i osoby prywatne do odwiedzania ukraińskiej stolicy. Obserwując pasażerów na Okęciu, oceniła, że większość z nich stanowią obywatele Ukrainy. „Gdy wybuchnie wojna, ruszą zapewne masowo w odwrotnym kierunku”, pomyślała. Po latach spędzonych wraz z rodzicami na placówkach w krajach byłego ZSRR czuła sympatię do ludzi mieszkających na wschód od Polski. W samolocie panował spokój typowy dla etapu lotu, gdy stewardesy zakończyły wszystkie manewry po starcie, a nie zaczęły jeszcze przygotowań do pożegnania pasażerów u celu podróży.
Była pewna, że to, co niezbędne, zostało przygotowane. Lubiła taki wstępny moment operacji, gdy klamka już zapadła, ale jeszcze wszystko było przed nią. Przez moment zatęskniła za obecnością Karola Popławskiego. Zawsze emanował opanowaniem i zdolnością szybkiego podjęcia decyzji właściwej w danej chwili. Basia była przekonana, że po kolejnych kilku latach służby w wywiadzie dorówna Karolowi i innym bardziej doświadczonym kolegom. W tym momencie uświadomiła sobie, że przychodzą jej do głowy bzdurne myśli. Zaczynała właśnie pierwszą poważną samodzielną operację wywiadowczą i musi wykazać się umiejętnościami już teraz, a nie za kilka lat. Spotkanie z agentem nie było dla niej żadnym problemem. Samodzielnie realizowała już kontakty z tajnymi informatorami. Miała też za sobą werbunek agenta. Pamiętała ten dzień, kiedy realizując w Krakowie rozmowę operacyjną z rosyjskim dziennikarzem, nagle zdała sobie sprawę, że to doskonały moment do postawienia propozycji współpracy. Rosjanin, który miał jednoznaczne antyputinowskie poglądy, wyraził zgodę, a sporządzona szybko deklaracja o współpracy potwierdziła werbunek. Za tę akcję dostała mocny opieprz od przełożonych, którzy chcieli trzymać się formalnych zasad pracy wywiadowczej. Ponieważ nowy agent dostarczył odręczne wartościowe notatki, szefowie w końcu dali spokój, a werbunek został zatwierdzony. Podczas oblewania tego pierwszego agenta chwalono jej instynkt rasowego oficera wywiadu.
Poczuła lekki ruch samolotu zwiastujący obniżanie pułapu lotu. Spojrzała na zegarek. Do końca podróży pozostało niewiele ponad dwadzieścia minut, zaczęło się podejście do lądowania. Stewardesy poderwały się ze swoich miejsc i z gracją zaczęły poruszać się po kabinie, a głos pilota powiadomił pasażerów o zbliżaniu się do Kijowa.
Spojrzała przez okno. Widziała tylko gęstą warstwę chmur pod boeingiem. Czy gdy chmury się rozstąpią, na ziemi będzie jeszcze pokój? Rano w wiadomościach TVN24 sygnalizowano kolejne ruchy Rosjan. Była przekonana, że atak wojsk rosyjskich jest tym razem kwestią już nie tygodni lub dni, ale godzin. Tym bardziej że koncentracja dużych sił trwała od dłuższego czasu. Jako oficer wywiadu musiała być przygotowana na każdy rozwój wydarzeń, ale po siedemdziesięciu siedmiu latach pokoju w Europie trudno przychodziło pogodzić się z taką możliwością. Tym bardziej z wojną u granic Polski. Dotąd żyła w przeświadczeniu o nienaruszalności pokoju. Samolot powoli wchodził w chmury, zaczęły się turbulencje. Pomyślała, że postara się zrobić wszystko, co w jej mocy, aby wykonać zadanie, pomimo tak niebezpiecznej sytuacji. Byłaby szczęśliwa, gdyby mogła choć w najmniejszym stopniu wpłynąć na zachowanie pokoju. Niestety, takie myśli stanowiły jedynie nierealne życzenia.
Nie wiedziała jeszcze, że zbliżająca się nieuchronnie wojna była tylko jednym z jej problemów. A ponad siedemset kilometrów od niej zrodziło się śmiertelne zagrożenie, w którego urzeczywistnieniu pomagał jeden z jej rodaków.
Godzina 9.25 Kijów. Ambasada Federacji Rosyjskiej
Rezydent wywiadu wstrzymał przygotowania do ewakuacji związanej z decyzją Moskwy nakazującej personelowi placówki pilny powrót do ojczyzny. Wojna była pewna, dlatego władze nie chciały narażać swoich ludzi na niebezpieczeństwo związane z nawałą rosyjskich rakiet czy bombardowań, które lada moment dotkną mieszkańców stolicy Ukrainy. Faktycznie, głupio byłoby zginąć od własnej broni.
Po otrzymaniu rozkazów z centrali wszyscy oficerowie rezydentury zostali wysłani w rejon polskiej ambasady. Mieli zająć się ścisłą obserwacją zidentyfikowanych funkcjonariuszy polskiego wywiadu. Główny wysiłek skoncentrowano wokół rezydenta Stanisława Krauzego, drugiego sekretarza ambasady Piotra Adamskiego oraz dwóch innych dyplomatów, co do których istniały poważne podejrzenia o działanie na rzecz wrogiej służby. By uniknąć wymknięcia się wspomnianych osób spod obserwacji, do ich samochodów miały zostać podrzucone mikronadajniki pozwalające na monitorowanie przemieszczania się. Rezydent mocno postraszył podwładnych, grożąc wszelkimi możliwymi sankcjami w razie spartolenia akcji. Jego groźby były również wynikiem obaw o własną skórę. Miał nadzieję, że uda się zakończyć zadanie przed rozpoczęciem wojny. On i jego ludzie mieli swoje rzeczy już spakowane.
Pozostało tylko czekać – czas pokaże, czy informacje z Moskwy były prawdziwe i kto z polskiej rezydentury spotka się z oficerem przybyłym z Warszawy.
Godzina 9.30 Kijów. Ambasada RP
Piotr Adamski, drugi sekretarz Ambasady RP w Kijowie, kolejny raz sprawdził godzinę na zegarku. Oczekiwana przez niego koleżanka z centrali powinna właśnie lądować w Kijowie. Miał już za sobą chwile zaskoczenia i frustracji, gdy dowiedział się od rezydenta Stanisława Krauzego, że przez kilka dni będzie wspierał operację w rejonie pogranicznym realizowaną przez młodego oficera. I do tego koleżankę z tego samego rocznika OKKW w Kiejkutach. Dotychczas Adamski czuł się szczęściarzem, ponieważ jako pierwszy spośród rówieśników został delegowany na placówkę. Inni jeszcze uczyli się fachu w Warszawie, a on był już dyplomatą i szpiegiem pełną gębą. Kariera stała przed nim otworem. Dlatego starał się jak najwięcej pracować, budując swoją pozycję w Agencji. Tym bardziej że niedługo czekała go ocena po dwóch latach pracy, od której od której mogło dużo zależeć. Aż tu nagle został sprowadzony na ziemię. Polecenie centrali przydzieliło mu rolę chłopca na posyłki dla Baśki Szymańskiej, która wykonywała samodzielne zadanie w terenie. Pamiętał ją doskonale z Kiejkut. Od początku rywalizowali ze sobą na polu naukowym. Tam Szymańska okazała się lepsza i zajęła drugą lokatę w ich roczniku. On był „tylko” trzeci na liście prymusów. No i do tego ona znała biegle tyle języków, że jego doskonała znajomość zaledwie dwóch wypadała zupełnie blado. Był lepszy tylko w zajęciach sportowych i strzeleckich, co jednak pocieszyło go w niewielkim stopniu. W grę wchodziły też sprawy pozazawodowe. Basia od pierwszego dnia w Kiejkutach bardzo mu się podobała, ale ona, zajęta szkoleniem, kompletnie nie zwracała na niego uwagi. Trochę go podniecała, a trochę niepokoiła myśl o tych dwóch–trzech dniach wspólnej pracy w terenie. Czy ona będzie się wywyższać jako oficer realizujący operację? Chciałby uniknąć nieprzyjemnej konfrontacji, lecz jednocześnie nie mógł dopuścić do tego, by poczuł się kimś gorszym.
Drzwi do pokoju otworzyły się gwałtownie. Radca Stanisław Krauze wyglądał na znacznie starszego niż pięćdziesiąt pięć lat. „Ma szczęście, że przyszedł do służby w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym pierwszym roku, a nie kilka miesięcy wcześniej, bo już by został zwolniony jak wielu oficerów urodzonych za wcześnie”, pomyślał Adamski. Pamiętał jesiennego grilla przy piwie, podczas którego rezydent przybliżył mu realia zmian przepisów emerytalnych i pozbywania się starych funkcjonariuszy przez obecne władze. Piotr w pełni zgadzał się z oceną, że polityczne decyzje zazwyczaj odbywają się ze szkodą dla służby wywiadu. Zmiany pokoleniowe powinny przebiegać w naturalny sposób. Pominął problem krzywdy ludzi, którzy po poświęceniu całego życia zawodowego ryzykownej służbie nagle dowiadywali się, że ojczyzna ma ich gdzieś i zrywa umowę zawartą przed laty.
– Wszystko masz przygotowane? – zapytał Krauze. W centrali znany był ze swojego „ojcowskiego” stosunku do podległych oficerów. – Basia już pewnie wylądowała.
– Melduję, że już szósty raz sprawdziłem listę spraw, które miałem załatwić – zażartował Piotr, uśmiechając się do przełożonego. Praca ze Staszkiem, który ze wszystkimi był na „ty”, była często bardziej przyjemnością niż obowiązkiem. – Samochód zatankowany, kanistry zapakowane, tak jak było ustalone.
– Broń przygotowana?
– Staszku, giwery wyczyszczone i przesmarowane. Zapasowe magazynki schowane.
– Dokumenty legalizacyjne, telefon satelitarny, zapasowa kasa?
– Szefie, wszystko jest spakowane. Spełniłem nawet te zaskakujące życzenia Basi.
– Obawiam się, że traficie w sam środek rosyjskiej inwazji. – Przełożony myślał o poważniejszych sprawach niż zabranie dłuta, taśmy klejącej i kleju montażowego. – Wtedy od tych giwer, jak je nazwałeś, może dużo zależeć. O której znikasz?
– Wyjdę przed dwunastą. Tak jak ustalaliśmy, zrobię pieszą trasę sprawdzeniową, a potem zabieram wóz z parkingu i jadę po Barbarę.
– Pozdrów ode mnie Basię. Przekaż jej wyrazy współczucia, w końcu Tadeusz to był mój przyjaciel. I pamiętaj, możecie liczyć na mnie w każdej sytuacji. Nie muszę ci tego mówić, ale chroń ją w razie potrzeby. Uważajcie na siebie i powodzenia.
Rezydent uścisnął dłoń Adamskiego i wyszedł z pokoju.
„Każdy ma swoje dylematy. Staszek martwi się o nasze bezpieczeństwo, a ja mam problem, jak nie czuć się gorszy od koleżanki z mojego rocznika”, myślał. Nie przypuszczał, że życie zweryfikuje na swój sposób te założenia.
Godzina 10.00 Moskwa. Służba Wywiadu Zagranicznego
Michaił Sawin odłożył na biurko meldunek z rezydentury w Kijowie. Depesza stanowiła zwieńczenie jego aktywności w ciągu dzisiejszego poranka. Obserwatorzy zostali rozstawieni, pozostawało tylko czekać. Również wszystkie placówki SWR w rejonie pogranicza z Ukrainą postawiono w stan gotowość. „Psy zostały spuszczone z łańcucha”, pomyślał z przyjemnością. Wierzył, że namierzą Polaka, a przy okazji także agenta. Wtedy on wsiądzie w czekający już śmigłowiec i dopadnie szpiega. Nienawidził Polaków, którzy już kilka razy mu umknęli i wręcz go ośmieszyli. Ale teraz on będzie się śmiał, trzymając za gardło polskiego oficera. Chęć wyżycia się była mocniejsza niż nadzieja na generalski awans. Jednocześnie nadal nie mógł wyzbyć się obaw, że polski wywiad przygotował jakąś prowokację. Trudno mu było uwierzyć, że Wydział Terytorialny dysponował agentem mającym bezpośrednie dojście do AW. W sumie nie powinien nawet tak myśleć. Przecież to był jego człowiek. On go zwerbował i tak naprawdę był to największy sukces operacyjny w jego karierze. Karierze, która wiązała się z Polską i jego osobistym piekłem.
Godzina 10.30 Kijów. Lotnisko Boryspol. Terminal B
Szymańska szybko odebrała bagaż z taśmy. Potwierdziła się prosta zasada: jeśli odprawiasz się na końcu, twoje bagaże pojawią się jako pierwsze. Poczekała, aż większa grupa podróżnych pójdzie w stronę wyjścia ze strefy przylotów. Starała się wmieszać w tłum. Była ostrożna i od momentu wylądowania w Kijowie postanowiła stosować samokontrolę. W hali przylotów odnalazła punkt wynajmu samochodów AVIS. Pomimo niewielkiej kolejki już po kwadransie trzymała w ręku kluczyki do forda fiesty. Poszła na parking zgodnie ze wskazówkami urzędniczki AVISA. Były precyzyjne. Ford stał wśród innych aut do wynajęcia i wyróżniał się wściekle czerwonym kolorem. „Gdyby miał jeszcze koguta na dachu, to byłby komplet”, pomyślała.
Spokojnie pokonała drogi wyjazdowe z lotniska. Pamiętała je z wcześniejszych pobytów w Kijowie. Choć wtedy zazwyczaj prowadził jej tata lub kierowca z placówki. Po chwili jechała już w stronę stolicy Ukrainy drogą E40. Miała przed sobą zaledwie dwadzieścia dziewięć kilometrów. Po południu czekała ją znacznie dłuższa trasa. Rozpędziła fiestę, jadąc skrajnym lewym pasem. Przez chwilę obserwowała, czy jej manewr sprawi, że jakiś samochód pojedzie za nią. Nic jednak nie zauważyła. Jej uwagę zwróciła za to znaczna liczba wojskowych pojazdów na jezdniach w obie strony. Choć to akurat nie powinno dziwić. Spokojnie zjechała na środkowy pas. Po kilku kilometrach skręciła na stację benzynową. Skorzystała z toalety i kupiła batonika. Kiedy znalazła się ponownie na E40, po kilku minutach oceniła, że raczej nie ma obserwacji. Jej działanie było na wyrost, w końcu była w zaprzyjaźnionym kraju, ale wolała panować nad sytuacją.
Pensjonat U Ludmiły odnalazła bez problemów. Nowoczesny piętrowy budynek kontrastował z tradycyjną zabudową tej dzielnicy. Młoda kobieta w recepcji długo szukała rezerwacji dokonanej przez kancelarię adwokacką Stevens & Brown z Wiednia. Oczekiwanie potwierdziło, że zapewne nikt nie interesował się rezerwacją dla Barbary Szymańskiej, w przeciwnym razie recepcjonistka inaczej zareagowałaby na jej pojawienie się. Basia zapłaciła firmową kartą kredytową.
Zaniosła torbę do pokoju. Wyjęła z niej zwinięty plecak, niezbędny przy nocnym marszu w terenie. Po chwili kelnerka przyniosła zamówiony duży kubek mocnej kawy z mlekiem. „Baszka” rozpakowała rzeczy i przygotowała te, które chciała zabrać w dalszą drogę. Włożyła je do mniejszej torby. Do spotkania z Piotrem miała jeszcze dwie godziny. Wyjrzała przez okno. Z grubej warstwy chmur widocznej podczas lądowania w Kijowie zaczął padać śnieg. Sięgnęła po kawę i batonik. Wiadomości w ukraińskiej telewizji cały czas przekazywały informacje na temat możliwej rosyjskiej inwazji. Zmieniający się co kilkanaście minut komentatorzy właściwie nie pozostawiali wątpliwości co do bliskiego wybuchu wojny. Znalazła rosyjskie programy informacyjne. Tutaj przekaz sugerował poważne zagrożenie ze strony sił zbrojnych Ukrainy wspieranych przez złe kraje Zachodu. Moskwa jednoznacznie stwierdzała, że NATO szykuje atak na Rosję. Armia musi podjąć wszelkie kroki, aby odeprzeć agresję i uratować kraj. Prezydent i generalicja już nad tym pracują. „Boże, co za propagandowe bzdury”, pomyślała. Gorzej, że znając Rosjan, wiedziała, iż większość z nich bezkrytycznie wierzy w to, co mówi państwowa telewizja. U części co prawda wiara ta osłabnie, kiedy okaże się, że ich synowie, mężowie, ojcowie lub bracia zostają zmobilizowani i muszą ginąć za Rosję. Pozostali jednak są odporni na inne poglądy niż oficjalne.
Godzina 11.00 Warszawa. Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego
Kapitan Dariusz Kowalski, usiłując ukryć satysfakcję, zajrzał do gabinetu naczelnika Wydziału I Departamentu Kontrwywiadu pułkownika Józefa Starewicza. Przełożony oderwał wzrok od pliku dokumentów i jednym spojrzeniem rozpoznał jego nastrój.
– Najpierw zamknij drzwi, potem siadaj i opowiadaj.
Kowalski uwielbiał swojego szefa. Starewicz, gdy przekonał się do kogoś, był przyjacielem dla równolatków, a dobrym wujkiem dla młodszych oficerów. Wieloletnie doświadczenie w pracy oraz niespotykana intuicja czyniły z niego mądrego przełożonego i błyskotliwego doradcę. Czasami był tylko zbyt ostrożny. Kowalski nie potrafił ocenić, czy to wada, czy zaleta.
– Mamy wreszcie coś w sprawie Pielińskiego i Tradexu – oznajmił triumfalnie.
– Kapitanie Kowalski, w tym budynku dbamy o zasady konspiracji i używamy kryptonimów spraw. Rozumiem, że mówisz o rozpracowaniu „Zula”.
– Tak jest, panie naczelniku.
– Gadaj i nie tytułuj mnie po próżnicy.
– Wczoraj wieczorem towarzyszyliśmy z Radkiem „Zuli” podczas spotkania w Belvedere.
– Nieźle sobie dogadza emerytowany urzędnik służby zagranicznej. A i wy pewnie wykorzystaliście ten pretekst. Mam nadzieję, że nie przedstawisz wysokiego rachunku.
– Nawet bardzo nieźle. Mówię oczywiście o „Zuli”, bo ja skromne danko wege i herbata. A teraz wiadomość na pierwszą stronę. Spotkał się z Patrykiem Turem.
– Tym Turem z DBN od premiera?
– Ty to masz pamięć! Tym samym.
Krótkie spojrzenie Starewicza przywołało podwładnego do porządku.
– Dobre jedzenie, wyselekcjonowane drogie wina tworzyły miłą atmosferę do szczerej rozmowy. Tur tak się zaangażował, że podzielił się z „Zulą” niejawnymi analizami i informacjami dotyczącymi sytuacji wokół Ukrainy. Nie tylko nie krył, ale wręcz podkreślał, że pochodzą od CIA i innych służb oraz od rządów sojuszniczych krajów. Nie uwierzysz, ale w pewnym momencie zaczął informować rozmówcę o szczegółach operacji aktualnie realizowanej przez AW! Spotkanie z agentem, na które właśnie udaje się oficer z Agencji, ma pozwolić na uzyskanie informacji bezpośrednio pochodzących z kierownictwa imperium zła.
Pułkownik z niedowierzaniem wpatrywał się w Kowalskiego.
– Piłeś już coś dzisiaj?
– Ani dzisiaj, ani wczoraj. Chociaż już mi się należy.
– Darek, czy wiesz, co ty mówisz? Dyrektor z otoczenia ministra koordynatora opowiada zewnętrznemu kontaktowi o ściśle tajnych szczegółach sprawy operacyjnej? Albo on oszalał, albo coś ci się przywidziało. I skąd on znał takie szczegóły?
– Szefie, ja też nie mogłem uwierzyć w to, co słyszałem. Ale miałem przy sobie sprzęt operacyjny i wszystko nagrałem. Sam posłuchaj.
Kapitan wyciągnął z kieszeni miniaturowy odtwarzacz i po krótkich poszukiwaniach właściwego momentu rozmowy puścił nagranie. W pokoju rozległ się lekko zacinający się głos męski. W tle słychać było odgłosy typowe dla restauracji. Nie przeszkadzały w swobodnym zrozumieniu wypowiadanych słów. Po odsłuchaniu kilku minut nagrania Starewicz sięgnął dłonią do krawata i energicznie poluzował węzeł. To nie wystarczyło, bo raptownie wstał i szeroko otworzył okno. Do pomieszczenia wpadło zimne powietrze. Kilkakrotnie głęboko odetchnął.
– Chcieli mnie wypchnąć na emeryturę, a ja głupi się broniłem. Powinienem był się zgodzić. Choć w końcu sami prosili, żebym jeszcze został. Miałem uczyć młodych. Ale to, co usłyszałem, to nie na moje zdrowie. Rozumiem, że ktoś za dużo wypije. Wtedy plotkuje o kobietach, gada na swoich szefów czy staje się agresywny. Ale żeby facet o najwyższych dopuszczeniach do tajemnicy i mający faktyczny dostęp do źródłowych informacji ujawniał takie szczegóły, to jakiś obłęd. Wiem, wiem, gadaliśmy już kilka razy o poziomie tych szych z politycznego nadania, ale to?! Powinno mu się za samą tę rozmowę cofnąć certyfikat tajności i wyrzucić na zbity pysk.
– Idziemy z tym do dyrekcji? – spytał, a właściwie zaproponował z uśmiechem Kowalski.
– Spokojnie, młody człowieku. – Pułkownik zamknął okno i wrócił do biurka. – Chcesz się stać wrogiem kierownictwa resortu i ich jeszcze wyżej usytuowanych kolegów? Podoba ci się twoja robota? To pomyśl chwilę. Nie takim sprawom ukręcano łeb w tym budynku. A nawet jeśli nie zagrają tak bezczelnie, to zawsze znajdzie się ekspert, który zbada taśmę i stwierdzi, że albo nie są to głosy tych, których wczoraj podsłuchałeś, albo taśma została zmontowana. I wtedy nakopią nam do d…
Darek patrzył wyczekująco na Starewicza.
– Przede wszystkim zrób ze trzy dodatkowe kopie tego nagrania. Masz je tak ukryć, żeby przy ewentualnym przeszukaniu w wydziale nie zostały znalezione. Gdzie, to już twoja sprawa, ja nic nie wiem. Jedno nagranie z twoim raportem ma być w teczce rozpracowania. Jeśli odbiorą nam sprawę, to nadal będziemy mieli dowody. Do dyrekcji nie idziemy. Prowadzimy sprawę dalej. Zrób zaraz zlecenie na pełną obserwację i podsłuch „Zuli”. Pójdę do naczelnika obserwacji i poproszę o jakichś łebskich chłopaków, aby nam nie spieprzyli sprawy. Miałeś spróbować kogoś „stuknąć” w biurze Tradexu?
– To mały zespół, ale „Zula” zatrudnił córkę jednego z kumpli z MSZ. Już z nią delikatnie rozmawiałem i rozumie potrzebę pomocy naszej służbie. Raport z pozyskania powinien być u ciebie.
Pułkownik z zakłopotaniem obejrzał dwa stosy dokumentów leżących na blacie.
– Wczoraj znowu opiniowałem nowe zarządzenie, które ma lada moment wyjść z MSW. Według urzędników dzięki niemu rozwiążemy wszystkie problemy i z nim nawet Rosjanie nam nie groźni. Przed chwilą wypchnąłem nasze stanowisko do dyrekcji, więc mogę zająć się tym, co ważne. No, znikaj już.
– Odmeldowuję się. – Szelmowski uśmiech pojawił się na twarzy Kowalskiego, kiedy szedł do drzwi.
– Darek, jeszcze jedno.
Puścił klamkę i wrócił do biurka przełożonego.
– Dostaliśmy jakąś informację na temat Tradexu od służb partnerskich? Jeśli już jest w teczce, to przypadkiem nie śmiej się z mojej dziurawej pamięci.
– Składaliśmy takie pytanie w sekcji do spraw kontaktów, ale dotąd nie było odpowiedzi.
– To na co czekamy? Potrzebujemy pilnie tych informacji.
– Zajmę się tym.
– I jeszcze jedno. Jakoś nam umknęło, skąd Tur znał takie szczegóły dotyczące wyjazdu oficera AW do Kijowa. To może być ważny temat.
– Myślisz, że gadka „Zuli” z Turem nie była przypadkowym wykorzystaniem słabej głowy pana dyrektora? Że coś poważnego może się wiązać z tą rozmową? „Zula” jest podejrzany, ale Tur?
– A według ciebie to ja jestem jasnowidzem? Nie jestem. Ale musimy badać każdy temat do końca. Ty powinieneś stawiać takie pytania. Dzisiaj jeszcze potraktuję cię ulgowo, ale za to zajmij się ustaleniem, z kim Tur mógł rozmawiać przed spotkaniem z „Zulą”. Dla ułatwienia podpowiem. Raz: informacje musiały pochodzić z AW, bo nikt inny nimi nie dysponuje. Dwa: moim zdaniem były świeże, czyli z maksimum ostatnich trzech dni. I na tym moje wsparcie dla ciebie się kończy. Niestety, nie mam już żadnych koleżeńskich kontaktów w Służbie Ochrony Państwa. Miałem w Biurze Ochrony Rządu, ale wszyscy są już na zielonej trawce. Dlatego musisz sprawę załatwić sam.
– Mam tam kolegę i wiem, że ostatnio zajmował się ochroną Kancelarii Premiera.
– No i super. Podsumowując: Darek, prowadzimy kompleksowe rozpoznanie „Zuli”. Powinniśmy również powiadomić kolegów z Miłobędzkiej o przecieku w sprawie ich operacji. Może mylimy się co do związków „Zuli” z ruskimi. Jeśli mamy rację, to niech Bóg ma w swojej opiece tego oficera, który pojechał na Ukrainę. Jak znam FSB i SWR, to nie robią błędów, gdy mają takiego gotowca podanego na tacy. Tym bardziej w czasie przygotowań do wojny. Za dzień, dwa ruscy zrobią wielki news w swojej telewizji ze złapania polskiego szpiega na gorącym uczynku. A dojdzie do tego przez głupotę wysokiego urzędnika państwowego. Oby nie. Za godzinę pismo z informacją dla AW ma być w drodze na Mokotów. Tylko bez żadnych nazwisk.
Godzina 13.50 Kijów. Pensjonat U Ludmiły
– Cześć, „Baszka”. – Uśmiechnięty Piotr stał w drzwiach pokoju.
– Czekasz na zaproszenie? – zażartowała, choć miała świadomość, że wypadło to sztywno.
Adamski szybko wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi, które głośno uderzyły o framugę. „Ale początek”, pomyślał.
– Pozdrowienia od Staszka Krauzego i wyrazy współczucia z powodu śmierci twojego taty.
Podniosła się z fotela przed telewizorem. Zrobiła krok w stronę kolegi i wyciągnęła przed siebie rękę. Uścisnął ją delikatnie.
– Nic się nie zmieniłaś od Kiejkut. – Patrzył na nią uważnie.
– To formalności mamy za sobą. Dziękuję za dobre słowo. – Basia wróciła na fotel. – Siadaj, proszę. – Wskazała na drugi. – Czy wszystko u ciebie zgodnie z planem?
– Jasne, że tak. – Miał wrażenie jakiejś sztuczności ich rozmowy. Nie do końca wiedział, jak się zachować. Postanowił trzymać się tematów służbowych, w końcu realizują wspólnie sprawę operacyjną. – Zgodnie z ustaleniami po wyjściu z placówki odbyłem trasę sprawdzeniową. Pieszo. Nic nie stwierdziłem. Jakiś facet mi się raz powtórzył, ale potem z pewnością już go nie było. Poszedłem na parking przed Dworcem Głównym i zabrałem toyotę. Jadąc przez miasto, nie miałem dobrych warunków, aby się sprawdzić, ale nic szczególnego nie zwróciło mojej uwagi.
– Super. To możemy zaraz się zbierać. Przyznam ci się, że trochę dziwnie się czuję od momentu, kiedy wszedłeś do pokoju. Choć właściwie nie wiem dlaczego.
– Ja mam podobne wrażenie i też nie wiem dlaczego.
– W jednej kwestii chcę cię zapewnić: nie mam zamiaru udawać szefa, ważnego oficera z centrali. Jesteśmy kolegami i tego musimy się trzymać.
– Trochę się obawiałem takiej sytuacji. W końcu ja mam ci tylko pomagać.
– Piotr, przede wszystkim skoncentrujmy się na naszej wspólnej pracy. Mnie zależy, żeby zrobić to, co muszę. Ale patrzę na to jak na naszą akcję. Jak będzie sukces, to nasz wspólny. Jak kicha, to oboje poniesiemy konsekwencje. Lecz w takim przypadku ja poważniejsze, bo w końcu prowadzę tę sprawę.
– Pełna zgoda, Basiu, i sztama. Faktycznie, jak damy ciała, to oboje. Jesteśmy partnerami. A w kontekście tego, co szykują ruscy dookoła granicy ukraińskiej, każdy błąd może mieć przykre skutki. Sytuacja jest bardzo napięta. Ale to z pewnością wiesz. To co, zbieramy się?
– Zaraz będę gotowa. – Szymańska zgarnęła kilka drobiazgów ze stolika przed telewizorem i wrzuciła je do plecaka. Przy okazji zerknęła przez okno. Znieruchomiała, wpatrzona w otoczenie pensjonatu.
– Co tam widzisz? – Piotr zbliżył się do okna.
„Baszka” zatrzymała go ręką. Sama cofnęła się za zasłonę, ciągnąc Adamskiego za sobą.
– Co jest? – zapytał zaskoczony.
– Na ulicy jest dwóch mężczyzn. Szli oddzielnie po obu stronach ulicy. Teraz jeden zatrzymał się za drzewem i zdaje się, że obserwuje pensjonat. Spróbuj ostrożnie popatrzeć.
Piotr delikatnie wychylił się zza zasłony. Początkowo widział wjazd do pensjonatu i dalej ulicę zastawioną zaparkowanymi samochodami. Po chwili dostrzegł nieruchomą sylwetkę mężczyzny obok drzewa rosnącego w pobliżu wejścia na posesję. Drugiego nie zauważył.
– Widzę tylko jednego. To nie musi być nic ważnego.
– Ten drugi faktycznie zniknął. Nie twierdzę, że ktoś nas obserwuje. W szkole wyśmiewaliśmy się z tych, którzy widzieli duchy, gdy faktycznie nie mieli obserwacji. Ale ten pierwszy dziwnie się zachowuje. Uważam, że ostrożności nigdy nie za wiele.
– Ja będę dalej obserwował ulicę, a ty dokończ zbierać rzeczy. Jak wyjedziemy na trasę, będzie nam łatwiej sprawdzić twoje podejrzenia.
Basia zamknęła plecak i wyszli z pokoju. W recepcji nikogo nie było. „To nawet lepiej”, pomyślała. Pokój wynajęty został na tydzień, a gdyby ktoś pytał, recepcjonistka nie udzieli żadnej informacji.
Wsiedli do czarnej toyoty RAV4. Szymańska z powątpiewaniem popatrzyła na samochód.
– Nie miej takiej miny. – Piotr czuł się w obowiązku wyjaśnić stan wozu. – To druga generacja tego modelu, z dwa tysiące szóstego roku. Jak na Ukrainę, to i tak limuzyna, oczywiście poza zgrają najnowszych modeli audi, bmw czy merców, którymi jeżdżą bogacze. W sumie tak jak u nas. Za to nie będzie zwracał uwagi. Zapewniam cię, że jego stan został sprawdzony przez zaufanego mechanika. Jest okej. Silnik dwa litry i sto pięćdziesiąt koni.
– Piotrek, daj już spokój z tą prezentacją. – „Baszka” nie mogła powstrzymać uśmiechu. – Wierzę, że to supermaszyna i dowiezie nas tam, gdzie potrzebujemy. Raczej nie przewiduję udziału w wyścigach czy rajdach. A teraz, chłopie, ruszaj wreszcie, bo sporo kilometrów przed nami.
Adamski uruchomił silnik i wyjechał z parkingu pensjonatu. Na ulicy nie zauważyli nic podejrzanego. Widziani przez nią mężczyźni zniknęli. Podobnie w trakcie dojazdu do trasy E40 nic nie zwróciło ich uwagi.
– To dzisiaj moja ulubiona droga – poinformowała.
– Jechałaś nią z Boryspola? – upewnił się.
Pokiwała głową, zerkając jednocześnie w boczne lusterko. Jechali w ciszy dłuższy czas. Gdy opuścili aglomerację kijowską, liczba pojazdów wyraźnie się zmniejszyła.
– Do Pokrowska mamy niecałe sześćset siedemdziesiąt kilometrów – poinformował. – Będziemy na miejscu około dwudziestej trzeciej. Teraz, gdy zapowiadają wojnę, ruch na drogach jest znacznie mniejszy.
– Postaraj się obserwować ten ciemnoszary samochód, który jest jakieś sto metrów za nami. To zdaje się bmw.
Adamski wbił wzrok we wsteczne lusterko. Potem sprawdził obraz również w bocznym.
– To faktycznie chyba bmw. Ale dlaczego cię zainteresowało?
– Ten samochód zauważyłam, gdy wyjeżdżaliśmy z rejonu pensjonatu. Potem widziałam go stojącego za nami na światłach w Kijowie. Na E40 początkowo go nie było i już myślałam, że złapałam ducha. Jednak potem dogonił nas i teraz trzyma się w stałej odległości.
– Basiu, zawstydzasz mnie. – Piotr zerknął na koleżankę, nie kryjąc uznania. – Ja mam dwa lusterka i nic nie zauważyłem. Zrobimy mu jakiś numer?
– Nie szalej. Doskonale wiesz, że najważniejsze, aby śledzący, jeśli ktoś nas faktycznie obserwuje, nie wiedzieli, że my o nich wiemy.
– Dobrze, szefie.
– Jesteśmy partnerami – zwróciła mu uwagę. – Jeżeli jest obserwacja, to mamy kłopot. A najważniejsze, kto to jest? Na razie jedź. Potem zobaczymy, czy to nie fałszywy alarm.
Godzina 13.55 Warszawa. Agencja Wywiadu
Pismo z ABW zgodnie z drogą służbową trafiło do pułkownika Mareckiego. Ten od dawna krytycznie patrzył na działania operacyjne ABW przeciwko SWR. Sygnał o możliwym przecieku dotyczącym misji na pograniczu Ukrainy i obwodu donieckiego zaskoczył go. Gdyby nie fakt, że operacja była faktycznie realizowana, wyśmiałby sugestie Rakowieckiej. Jednak w tym przypadku ujawnione zostały tajne informacje. Jakim cudem? Grono osób znających temat spotkania z agentem było wąskie. Ktoś z Agencji? Wątpliwe. W tym momencie przypomniała mu się rozmowa z Patrykiem. W przeciek na tym poziomie już kompletnie nie mógł uwierzyć. Z drugiej strony autor pisma, nie chcąc ujawnić danych osób uczestniczących w rozmowie, relacjonował fakty na zasadzie „jedna pani opowiadała drugiej pani”. To dawało mu dobry argument, aby postawić ich pod murem.
Wezwał Danusię Styś i podyktował jej odpowiedź do ABW, domagając się bliższych szczegółów na temat źródeł ich wiedzy. Pismo dotrze na Rakowiecką jutro. Poczeka na odpowiedź i wtedy zdecyduje, co dalej.
Godzina 14.00 Warszawa. Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego
Pracownicy sekcji do spraw kontaktów sprawiali wrażenie kooperatywnych; w rzeczywistości byli tak dumni ze swojej współpracy z najważniejszymi zachodnimi służbami specjalnymi, że nie należało podchodzić do nich bez przysłowiowego kija. Na szczęście poza oficerami w komórce pracowała sekretarka Iwona. Nawet jeśli była podatna na ten sam nastrój dumy, co jej koledzy, to do kapitana Dariusza Kowalskiego pałała ukrywanym afektem. Jej wydawało się, że nikt nic nie dostrzega, ale Darek wyczuwał to na odległość.
Dwa spacery po piętrze, gdzie znajdowały się biura sekcji, przyniosły efekt. Już z daleka zobaczył Iwonę niosącą tacę z brudnymi filiżankami i szklankami. Przyspieszył kroku, co pozwoliło mu dogonić kobietę tuż przed drzwiami do kuchenki. Ukłonił się i szarmanckim gestem otworzył drzwi do pomieszczenia. Iwona uśmiechnęła się, zadowolona ze spotkania i z pomocy. Kowalski odwzajemnił uśmiech.
– Jak miło cię, Iwonko, zobaczyć w ten ponury dzień.
– Nie żartuj sobie ze mnie. Teraz wszyscy mówią tylko o wojnie. A ty się zalecasz.
– Każda okazja jest dobra, aby powiedzieć koleżance miłe słowo. Tym bardziej że szczere.
– Szkoda, że inni nie są tak sympatyczni jak ty, Dareczku. No i zbyt rzadko mamy okazję do współpracy. Nieczęsto pokazujesz się u nas.
– Praca, praca, praca. Ale mam pewien problem, i to pilny. Może mogłabyś mi pomóc. Bo z twoimi chłopakami rozmowa bywa ciężka.
– Bardzo chętnie, a w czym miałabym ci pomóc?
– Kilka tygodni temu składaliśmy pytanie do MI6 i CIA. Dotąd nie dostaliśmy odpowiedzi.
– Moi koledzy mają ostatnio tyle na głowie, że zdarza im się zapominać o prostych sprawach. Wiesz co, te naczynia mogą poczekać. Chodź ze mną, zaraz wszystko sprawdzimy.
– Z przyjemnością.
Sekretariat sekcji okazał się pusty. Iwona poprosiła Darka, żeby usiadł na krześle, a sama zaczęła sprawdzać coś w komputerze. Już po chwili uśmiechnęła się triumfalnie.
– Jest twoja zguba. Oczywiście u Radka. To najbardziej zajęty człowiek w naszym zespole. Poczekaj spokojnie.
Iwona otworzyła szafę pancerną. Wzięła z półki jedną z grubych teczek. Wyjęła dwie kartki i schowała teczkę do szafy. Usiadła przy komputerze.
– Musisz jeszcze wytrzymać ze mną parę minut – stwierdziła kokieteryjnie.
– Liczę, że kiedyś uda nam się jakąś kawkę wspólnie wypić i porozmawiać – wyznał obłudnie.
– Jak się trochę uspokoi, to z przyjemnością, bo teraz to siedzę codziennie do nocy.
Mówiąc, stukała w klawiaturę. Wyciągnęła z drukarki pismo i położyła przed Kowalskim.
– Podpisz, że odebrałeś.
– Tak szybko? Praca z tobą to czysta przyjemność.
Pokwitował odbiór dokumentów i sięgnął po podane przez Iwonę papiery. Zabrał je lewą ręką, a prawą wyciągnął do kobiety, a potem delikatnie ucałował jej dłoń. Iwona, zaskoczona tym, zabrała rękę.
– Ależ Darku, jeszcze ktoś zobaczy.
– Całowanie dłoni pięknych kobiet nikogo nie dziwi. Najwyżej budzi zazdrość. Bardzo ci dziękuję za pomoc. Liczę na więcej.
– Polecam się – pożegnała go miłym uśmiechem.
„Ale ze mnie świnia”, pomyślał, „Iwona pewnie liczy na więcej, a to zaloty wyłącznie w interesach. Jednak w końcu flirt to flirt. Nie musi z niego coś wynikać”.
Gdy znalazł się w swoim gabinecie, usiadł przy biurku i zaczął czytać przyniesione dokumenty. Pierwszym była notatka od CIA. Poza szeregiem informacji korporacyjnych i finansowych o Tradeksie wskazywała jedynie możliwość powiązań firmy z rosyjskimi służbami. Ciekawsza była informacja MI6, która prawdopodobnie lepiej odnajdywała się w cypryjskich realiach. Było to oczywiste, gdy znało się historię wyspy. Wywiad brytyjski stwierdzał jednoznacznie, że firma działająca na rynkach zaledwie od dwóch lat była ściśle powiązana z SWR. Nie potwierdzono dotąd zaangażowania Tradexu w którąś z operacji Rosjan, ale MI6 dysponowało informacjami o finansowych i kadrowych związkach firmy z wywiadem. Tradex był zakonspirowaną komórką wywiadu zajmującą się rozpoznaniem potrzeb surowcowych i kapitałowych państw Unii Europejskiej oraz czołowych firm z regionu. Zatrudniał sporą grupę przedstawicieli i konsultantów, zazwyczaj pochodzących z krajów, które rozpracowywano. MI6 dosyć ostrożnie wypowiadało się na temat sposobu rekrutacji zagranicznych pracowników firmy. Autor notatki delikatnie dawał do zrozumienia, że możliwe są agenturalne powiązania tych specjalistów ze służbami rosyjskimi. Podkreślał wielkość funduszy angażowanych w promocję firmy na poszczególnych rynkach oraz częste próby pozyskania przychylności kontaktów interesujących Tradex różnymi szczodrymi podarunkami lub przysługami. MI6 deklarowała gotowość dalszej współpracy z ABW w kwestii rozpracowania aktywności firmy na europejskim i polskim rynku.
Kowalski odłożył notatkę. Służby, dopóki nie dysponowały mocnymi dowodami, nie podawały jednoznacznych ocen danego obiektu. Informacje zawarte w notatce były aż nadto wymowne. Tradex to przykrycie dla działalności operacyjnej Rosjan, co widać po aktywności polskiego przedstawicielstwa. Osoba „Zuli” nie odbiegała od typowego profilu pracownika firmy tego charakteru. Zebrane dotąd informacje zbliżały polski kontrwywiad do jednoznacznej oceny działalności figuranta. Nagrana rozmowa w Belvedere była kolejnym potwierdzeniem wcześniejszych podejrzeń.
Godzina 15.20 Moskwa. Służba Wywiadu Zagranicznego
Michaił Sawin nie mógł usiedzieć spokojnie. Aż sam się sobie dziwił. Miał przecież za sobą prawie trzydzieści lat tej roboty… I sporo niebezpiecznych operacji za granicą, gdzie nie mógł liczyć na żadną pomoc. Nerwowo bywało również podczas pracy na placówkach. Zazwyczaj miejscowe służby starannie pilnowały rosyjskich dyplomatów, w tym oficerów wywiadu. W takich warunkach każde poważniejsze zadanie, rozmowa werbunkowa czy odbiór materiałów wiązały się z nerwami.
Dzisiaj nic mu nie groziło. Był u siebie i miał do dyspozycji duże grono podległych oficerów oraz współpracowników. W razie potrzeby mógł liczyć na funkcjonariuszy innych rosyjskich służb czy żołnierzy. Oczywiście jeśli nie dojdzie do konfliktów, typowych dla rywalizacji w najważniejszych sprawach. Wielkim ułatwieniem w jego operacji była obecna sytuacja w rejonie granic z Ukrainą. Rozlokowane tam jednostki wojskowe mogły teoretycznie wesprzeć działania Sawina, gdy powstanie taka konieczność. Właściwie trzymał w rękach wszystkie atuty. Wiedział o planie przeciwnika, przygotował zasadzkę, a wróg był kompletnie nieświadomy, że jego plany zostały zdekonspirowane. Sawin miał pewność powodzenia operacji ujęcia Polaka i samego agenta. Chyba to, że chodziło o walkę z polskim wywiadem, tak go tu niepokoiło i zarazem podniecało.
Pukanie do drzwi zakłóciło jego myśli. Podoficer przyniósł oczekiwany meldunek. Rzucił się na ten dokument, jakby w ten sposób mógł złapać poszukiwanego. Było dobrze. Ludzie z kijowskiej rezydentury obserwujący polskich dyplomatów ustalili, że drugi sekretarz Piotr Adamski opuścił placówkę około południa i udał się do pensjonatu U Ludmiły. Ocenili, że wcześniej odbył trasę sprawdzeniową. To, że był prowadzony przez sześciu ludzi i trzy samochody, pozwoliło uniknąć wykrycia obserwacji. Informacja, że odebrał z parkingu samochód na ukraińskich tablicach rejestracyjnych, była jakby gwarancją, że zamierza podjąć działania nietypowe dla dyplomaty. Gdy zaparkował auto przed pensjonatem, udało się podłączyć mikronadajnik gwarantujący stały monitoring pozycji Polaka. Adamski po kilkunastu minutach wyjechał z pensjonatu w towarzystwie młodej kobiety. Jeżeli nie była to romantyczna randka przystojnego Polaka, to bardzo prawdopodobne, że doszło do kontaktu z poszukiwaną osobą. Wyjechali z Kijowa drogą E40. Kierunek ich podróży z grubsza pasował do zakładanego celu – dotarcia w rejon wschodniej granicy Ukrainy. Rezydent informował, że inne obserwowane osoby nie opuściły dotąd Kijowa. Przebywają nadal w placówce. Ich obserwacja była prowadzona.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki