Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Członek polskiego rządu – lider partii nacjonalistycznej, spędzający z rodziną wakacje na Wyspach Kanaryjskich, otrzymuje intratną propozycję współpracy od hiszpańskiej fundacji, działającej w tajemnicy na zlecenie rosyjskiego wywiadu. Dwoje oficerów Agencji Wywiadu wyrusza na Fuerteventurę, aby obserwować polityka. Polscy agenci nie wiedzą, że Służba Wywiadu Zagranicznego dostała rozkaz od prezydenta Federacji Rosyjskiej, żeby ich zlikwidować. Tropem Polaków podąża doświadczony zabójca. W cieniu tych wydarzeń rosyjscy agenci rozbudowują siatkę wpływów wśród polskich polityków, decydujących o przyszłości kraju.
Co tak naprawdę wydarzyło się na Isla Pequenia i jaki będzie to miało wpływ na sytuację polityczną w Polsce?
Kontynuacja losów oficerów AW Barbary Szymańskiej i Piotra Adamskiego - z powieści Partnerzy. Początek.
Robert Michniewicz – były oficer wywiadu. Absolwent Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego oraz studiów podyplomowych w Polskiej Akademii Nauk. W 1984 roku jako jeden z prymusów ukończył Ośrodek Kształcenia Kadr Wywiadowczych. W wywiadzie przepracował 23 lata, z czego 11 lat działał za granicą. Realizował zadania wywiadowcze na Bliskim Wschodzie, w Ameryce i Europie. W 2006 roku w stopniu podpułkownika przeszedł na emeryturę. W wolnych chwilach czyta literaturę sensacyjną i marynistyczną, podróżuje i uprawia sport.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 384
11 marca 2022 roku, godzina 11.10 Ural, prezydencki bunkier
Prezydent Federacji Rosyjskiej Władimir Putin delikatnie odstawił na blat stolika filiżankę z porcelany miśnieńskiej. Uniósł podstawkę i z lubością spojrzał na sygnaturę na jej spodzie. Dwa skrzyżowane miecze – element z tarczy herbowej elektorów saskich – potwierdzały autentyczność wyrobu. Litery FA wskazywały, że ten rzadki egzemplarz był przeznaczony na stół polskiego monarchy Augusta III Sasa. Przynajmniej w siedemnastym wieku mogło powstać coś ważnego i pięknego pod rządami polskiego króla, pomyślał Putin. W dzisiejszych czasach we własnym kraju Polacy nie są w stanie nawet normalnie żyć. Uśmiechnął się złośliwie i wrócił myślami do porcelany i Augusta. Bez udziału Rosji nawet tego władcy by nie było, w końcu to pod osłoną rosyjskiego korpusu ogłoszono go królem. Następnie przyjął wygodną pozycję na fotelu, by kontynuować rozmowę.
– Czy mówiłem ci, Arkadiju Wisarjonowiczu, że proces produkcji porcelany w Miśni został odkryty podczas prac nad sztuką wytworzenia złota z metali nieszlachetnych? – zagaił.
– Nie, panie prezydencie.
– Dokonał tego w tysiąc siedemset ósmym roku Ehrenfried Walther von Tschirnhaus, choć niektórzy badacze twierdzą, że ojcem porcelany był alchemik Johann Friedrich Böttger. W szystko jedno, faktem jest, że pracowali wspólnie w laboratorium w zamku Albrechtsburg w Miśni. Prawda, że to czyste piękno? – Putin wyciągnął rękę z filiżanką w stronę swojego rozmówcy.
– Faktycznie, okaz godny podziwu. – Generał Arkadij Duchow pokiwał z uznaniem głową, choć o sztuce, a tym bardziej o porcelanie miśnieńskiej nie miał bladego pojęcia. Wiedział natomiast, że Władimir Władimirowicz uwielbia przedmioty drogie i rzadkie, a od czasu swojego pięcioletniego pobytu w NRD, jako oficer KGB, był zakochany w porcelanie wyprodukowanej w Miśni. Kiedyś tylko podziwiał, teraz było go stać na takie zabytki. Miał nawet specjalnego asystenta wyszukującego unikatowe egzemplarze porcelany pojawiające się na światowych aukcjach.
Duchow sięgnął po stojącą przed nim filiżankę. Wyglądała identycznie jak ta, z której kawę pił prezydent, ale tajemnicą poliszynela było, że tylko Putin pija z oryginalnych naczyń, a jego gościom podawane są doskonale podrobione falsyfikaty. Gdyby Duchowa zapytano, w czym woli pić kawę, świadomie wybrałby podróbkę w obawie o możliwość przypadkowego stłuczenia zabytkowego egzemplarza i negatywne konsekwencje takiej nieostrożności. Pomijając kwestię zastawy, był zadowolony, że prezydent nie stosował już środków ostrożności z niedawnego okresu pandemii, gdy wzywani do niego oficjele musieli przechodzić długą kwarantannę, a kiedy w końcu dochodziło do spotkania z władcą, rozmówcy siedzieli w odległości około piętnastu metrów od siebie. Taka sytuacja negatywnie wpływała na przebieg rozmów i całkowicie wykluczała nawet pozory poufności.
Putin wrócił do podsumowania ich spotkania:
– Arkadiju Wisarjonowiczu, omówiliśmy już najważniejsze zadania dla ciebie i naszej ukochanej służby. – Prezydent często starał się podkreślać swoje nieprzerwane związki z wywiadem. Podobnie zachowywał się już wcześniej, podczas ich rozmowy trwającej ponad dwie godziny, która prawdopodobnie zbliżała się do wyczekiwanego przez Duchowa finału. Tego momentu spotkania z prezydentem szczególnie się obawiał, ponieważ Putin często na koniec zostawiał najtrudniejsze tematy. – W obliczu prowadzonej przez nas operacji w Ukrainie, a szczególnie zmasowanych działań USA i innych zachodnich wywiadów, wasza praca ma ogromne znaczenie. Służba Wywiadu Zagranicznego, nawet bardziej niż dawna KGB, jest i musi być nienaruszalną podstawą istnienia Rosji. Wiem, że to rozumiesz i w pełni podzielasz moje zdanie. Znamy się już ponad czterdzieści lat, niejedne koleje losu dzieliliśmy. Dlatego postawiłem na ciebie w roli dyrektora SWR. Jestem pewien, że nie popełnisz takich błędów jak twoi poprzednicy. Nie zawiedź mnie.
Ostatnie zdanie, wypowiedziane z pozoru serdecznym tonem, zawierało w sobie jednoznaczną groźbę. Duchow zdawał sobie z tego sprawę, w końcu funkcjonował w rosyjskim wywiadzie od wielu lat i widział już upadek niejednej kariery. Szczęśliwie nie były to czasy, gdy dymisja z rządowego stanowiska oznaczała spotkanie twarzą w twarz z plutonem egzekucyjnym, ale zemsta dyktatora w postaci odebrania emerytury i zgromadzonego majątku była perspektywą mrożącą krew w żyłach, szczególnie gdy ukarany miał na karku sześćdziesiątkę i brak jakichkolwiek możliwości zarobkowania. Kiedy został nieoficjalnie powiadomiony, że prezydent wybrał go na nowego szefa wywiadu, nie wiedział, czy ma się cieszyć, czy bardziej obawiać o swój los w razie fiaska którejś z operacji, o co nie było tak trudno. Właściwie przyjął stanowisko dyrektora, bo odmowa była dla niego nie mniej groźna niż ewentualna porażka na stanowisku.
– Władimirze Władimirowiczu, zapewniam cię, że tak jak kiedyś określano naszą KGB, będę „tarczą i mieczem” dla was. – Celowo nawiązał do symbolu rozwiązanej w 1991 roku służby, licząc, że taka dumna deklaracja spodoba się Putinowi. – Bez wahania wykonam wszystkie powierzone mi zadania.
Martwa mina prezydenta nie pozwalała na ocenę, czy łyknął zapewnienia nowego dyrektora wywiadu. Od jakiegoś czasu miewał takie dziwne zachowania, jakby nagle się wyłączał. Pojawiły się nawet plotki, że to objawy jakiegoś neurologicznego schorzenia, choć nikt nie był na tyle odważny, aby zasugerować przywódcy badanie u specjalisty.
Duchow zaczął powoli wstawać z fotela, gdy nagle zauważył zmianę na twarzy Putina.
– Nie tak szybko, przyjacielu. – Władcy albo coś się przypomniało, albo celowo zwlekał. – Poza ważnymi strategicznymi i taktycznymi zadaniami jest jeszcze jedna sprawa, którą musisz dla mnie załatwić. Przyznaję, że to wstyd, iż przywódca mocarstwa ma podobne problemy. Pamiętasz oczywiście tę aferę, za którą poleciał twój poprzednik? – Pytanie było retoryczne. Nie tylko oficerowie rosyjskiego wywiadu, ale widzowie na całym świecie mieli okazję oglądać na ekranach swoich telewizorów kompromitację SWR, do której doszło na początku interwencji Rosji w Ukrainie. Misterna zasadzka FSB na oficerów polskiego wywiadu, mająca dostarczyć ważnych propagandowo argumentów uzasadniających atak na Ukrainę, zakończyła się fiaskiem i zabójstwem funkcjonariuszy tej służby przez ludzi SWR, na czele których stał niesławnej pamięci pułkownik Michaił Sawin. Nieudany pościg za Polakami na terenie obwodu donieckiego, a potem w rejonach frontowych i ostatecznie w Mariupolu, spowodował, że wywiad rosyjski stał się powszechnym pośmiewiskiem. W konsekwencji uzyskanych przez polskich szpiegów zeznań Sawina dekonspirujących tajne działania na terenie Polski doszło do ujawnienia rosyjskiej siatki w Warszawie. W efekcie Putin zdymisjonował całe kierownictwo SWR, a nieszczęsny Sawin trafił do kolonii karnej na Dalekiej Północy. Koledzy uważali, że miał wielkie szczęście, iż zachował życie.
– Pamiętam, choć wolałbym zapomnieć, że takie zdarzenia w ogóle miały miejsce – odparł Duchow.
– Niestety, nasza służba została zhańbiona. – Grymas ust prezydenta podkreślił znaczenie jego wypowiedzi. – Nie możemy pozwolić, żeby ktoś pluł nam w twarz. My nie zapominamy takich zniewag. Nieudacznicy już odeszli i ponieśli karę. Sprawca jest na północy i mam nadzieję, że bardzo cierpi. Pozostaje kwestia wyrównania rachunków z Polakami. Ich władze puszą się swoim zaangażowaniem w pomoc Ukrainie i za to też kiedyś nam zapłacą. Ale w tej chwili myślę o tej dwójce, która upokorzyła SWR. Szczególnie chodzi mi o tę młodą bladź.
Duchow się domyślał, czego zażąda prezydent, ale postanowił nie być zbyt wyrywny.
– Pamiętasz kodeks Hammurabiego? – zapytał nieoczekiwanie Putin.
– Nie jestem specjalistą od prawa starożytnego… – stwierdził ostrożnie dyrektor.
– Nie trzeba być żadnym specjalistą! – Irytacja pobrzmiewała w słowach i była widoczna na twarzy Władimira Władimirowicza. – Każdy uczeń słyszał o prawie talionu: kara powinna być równa winie. Oko za oko, ząb za ząb.
– A, to! – Duchow klepnął się w czoło. – Oczywiście, że pamiętam. Każdy to zna.
– I właśnie o to mi chodzi – zadeklarował spokojnie Putin. – Czas przypomnieć tę zasadę sobie i innym. Wina tej bladzi i jej przydupasa jest ogromna i jednoznaczna. Za to musi ich spotkać zasłużona kara.
– Bezdyskusyjnie, zlikwidujemy ich. Zaraz się za to zabierzemy.
– Macie to zrobić, ale na spokojnie i po cichu. Najpierw rozpoznać wszystkie możliwe szczegóły ich życia, przygotować operację i skutecznie ją zrealizować. Tak jak pracuje wywiad, jak działaliśmy w naszej KGB. I macie to załatwić w taki sposób, żeby światowe media nie miały nawet cienia podejrzenia, że to nasza robota. Wypadki często się zdarzają i trudno im zapobiec. Rozumiesz?
– Oczywiście, Władimirze Władimirowiczu.
– A teraz cię żegnam. Wracaj do Jasieniewa i bierz się do pracy. Czekam na dobre informacje. I pamiętaj, oko za oko, ząb za ząb. Ta zasada dotyczy obcych, ale odnosi się też do swoich.
21 marca 2022 roku, godzina 10.00 Warszawa, Ambasada Federacji Rosyjskiej
Jewgienij Kryłow, rezydent SWR w Warszawie, usłyszał pukanie do drzwi swojego gabinetu. Troskliwie złożył czytany raport jednego z oficerów, wsunął go do teczki i zawołał:
– Proszę.
W progu stanął niepewnie pierwszy sekretarz Paweł Jakuszyn. Kryłow wiedział, że jego podwładny jedynie pozoruje pokorę. Tak naprawdę Jakuszyn był wyrachowanym oficerem dążącym do osiągnięcia sukcesu. Syn wysokiego urzędnika administracji prezydenckiej, bardzo dobrze oceniany w trakcie szkolenia wywiadowczego i z pozytywną opinią za przebieg pierwszej pracy na placówce w Wilnie, kilka dni temu zastąpił w składzie rezydentury Andrieja Archipowa. O nim i jego szaleńczych wyczynach Kryłow starał się zapomnieć. Prowadząc ważnego agenta o pseudonimie „Spring”, Archipow dał się wciągnąć w pułapkę zorganizowaną przez polski kontrwywiad wspólnie z oficerami Agencji Wywiadu Barbarą Szymańską i Piotrem Adamskim. Gdy wymawiał w myślach te nazwiska, miał ochotę splunąć ze wstrętem, pomny tego, jak ci dwoje ujawnili działania SWR w okolicach Doniecka i kierowanej przez Kryłowa siatki w Polsce. Byli jego osobistymi wrogami, bo to przez ich prowokację zginął „Spring”, Archipow został ranny i musiał być awaryjnie ewakuowany do Rosji, a dalsza kariera samego Kryłowa stanęła pod dużym znakiem zapytania. Do tej chwili nie mógł uwierzyć, że nie został karnie odwołany do centrali.
Paweł Jakuszyn brał udział w operacjach likwidacji politycznych przeciwników Rosji oraz osób, które naraziły się kierownictwu SWR. Rezydent podejrzewał, że te doświadczenia mogły być ważnym powodem delegowania go do Warszawy. Przemawiał za tym również bardzo krótki okres przygotowań Jakuszyna przed wyjazdem. Dwa tygodnie nie pozwalały na zebranie kompletnej wiedzy – normalnie wymagało to trzech do czterech miesięcy. Jego ocenę potwierdzała depesza, którą dzisiaj dostał.
– Otrzymaliśmy właśnie depeszę z centrali. Zakładam, że nie będziesz nią zaskoczony. To bardzo ważne zadanie dla ciebie, ale też dla naszej służby. Masz, czytaj.
Gdy Kryłow podał mu odszyfrowaną depeszę, Jakuszyn spojrzał na kartkę.
Polecamy podjąć natychmiastowe rozpracowanie figurantów „Rosa” i „Donkey” (dane szyfrem rezydenckim – Barbara Szymańska – „Rosa”; Piotr Adamski – „Donkey”). Oboje objąć ścisłą obserwacją i gromadzić wszelkie możliwe informacje na ich temat. Zadaniem rezydentury jest wypracowanie sytuacji pozwalającej na likwidację „R” i „D” w sposób uniemożliwiający połączenie tego działania z naszą służbą. Oczekujemy na informacje i wnioski, dzięki którym centrala podejmie decyzję co do miejsca i sposobu realizacji operacji. Zakładamy, że powinna się ona odbyć poza Polską, choć w razie zaistnienia dogodnej sytuacji dopuszczamy jej przeprowadzenie w kraju waszego urzędowania. Za prowadzenie rozpracowania odpowiedzialny będzie „Chart”. Rezydent oraz pozostali oficerowie powinni udzielić mu wszelkiej pomocy. Sprawę należy traktować jako priorytetową.
Pierwszy sekretarz odłożył dokument na biurko. Uniósł głowę, patrząc na przełożonego. „Chart” był pseudonimem właśnie Pawła Jakuszyna. Kryłow nie miał zamiaru zaakceptować roli pomocnika względem młodszego oficera. Nawet jeżeli w rezultacie miałby ponieść konsekwencje ze strony kierownictwa SWR.
– Jeżeli uczestniczyłeś w jakichś ustaleniach w Jasieniewie, to chcę, żebyś mnie o nich natychmiast poinformował. A wszystko, co będziesz robił w tej sprawie, masz szczegółowo uzgadniać ze mną. Słucham. – Wbił wzrok w twarz podwładnego.
– Towarzyszu pułkowniku, tuż przed moim wyjazdem do Polski zostałem wezwany do szefa Zarządu Kontrwywiadu Zagranicznego. Otrzymałem całość materiałów zgromadzonych w związku ze sprawą przeciwko obojgu polskim szpiegom: szczegółowe raporty Federalnej Służby Bezpieczeństwa oraz relacje z działań pułkownika Michaiła Sawina i towarzyszących mu funkcjonariuszy. Także wasze raporty z tego, co wydarzyło się w Warszawie. Załącznikami były zapisy relacji telewizyjnych dotyczących działań zarówno na terenach rosyjskich, jak i w Polsce. Szef Zarządu poinformował mnie, że eliminacja „Rosy” i „Donkeya” jest kluczowa dla naszej służby, a moje zaangażowanie w sprawę stanowi podstawę dla delegowania mnie do Warszawy. Miałem zapoznać się z materiałami i być gotowy do działania na terenie Polski. Poinformowano mnie, że polecenie dla rezydentury dopiero zostanie wysłane. I jeszcze jedno. Zostałem „po cichu” powiadomiony, że podobno realizacją operacji jest osobiście zainteresowany nasz prezydent. To wszystko.
– Zrozumiałem. – Rezydent ważył słowa. Nie wiedział, czy usłyszał całą prawdę, ale prędzej czy później dowie się o tym. Miał zaufanych kolegów w centrali. Postanowił udać, że wierzy w słowa Jakuszyna. – Liczę, że będziesz postępował zgodnie z zasadami hierarchii w rezydenturze. Jeśli wydaje ci się, że samodzielnie możesz odnieść sukces, to jest to mrzonka młodego oficera. Przypomnij sobie wpadkę Archipowa. Tylko w zespole możesz zrealizować to zadanie.
– Tak jest, panie pułkowniku. – Powaga w głosie oficera była jednoznaczna. Na ile grał swoją rolę wobec przełożonego, miało się dopiero okazać.
Przynajmniej nie próbował powoływać się na korzystne dla siebie sformułowania zawarte w depeszy, stwierdził z zadowoleniem rezydent, po czym wyjął z sejfu teczkę z dokumentami i podał ją Pawłowi.
– Tu masz robocze notatki swojego poprzednika Archipowa. Zwracam twoją uwagę na możliwość korzystania z Wywiadowni Handlowej TROP, znajdującej się w Raszynie. Jej właściciel Janusz Kruk, policjant zmuszony do odejścia na emeryturę za pijaństwo, czego swoją drogą nie mógł wybaczyć przełożonym, władzy i „temu gównianemu krajowi”, jak często mówił, oczywiście nie wie, kto zleca mu zadania. TROP znalazł jeden z oficerów rezydentury występujący pod legendą biznesmena z RPA. Policjant zaakceptował wszystkie postawione warunki poufności współpracy i o nic nie pytał, a za swoją robotę dostaje sporą kasę. Która, jak oceniamy, jest zazwyczaj jedynym dochodem detektywa. Mamy na niego haki, gdyby postanowił być niegrzeczny. Wprawdzie dostaje tyle forsy, że jest na naszej smyczy, ale nie zaszkodzi, żebyś go na wstępie jeszcze sprawdził.
– Dziękuję za pomoc, panie pułkowniku.
– Mam nadzieję, że nie zlecono ci dokonania zabójstw obojga Polaków? – Kryłow uważnie obserwował reakcję „Charta”.
– Nie. I nigdy dotąd samodzielnie nie realizowałem likwidacji figurantów. – Paweł patrzył mu w oczy, co miało stanowić wymowną deklarację jego szczerości. – Uczestniczyłem w przygotowaniach do podobnych przedsięwzięć, ale wyłącznie na etapie zbierania informacji o celach i planowaniu samych operacji.
– Dobrze, zapoznaj się z tym, co ci dałem, i działaj. Centrala nie wyznaczyła żadnych terminów, co moim zdaniem oznacza, że operacja ma być przygotowana spokojnie i oczywiście perfekcyjnie. Osobiście wolałbym, aby została przeprowadzona poza Polską, bo w przeciwnym razie czekają nas sądne dni.
– Ja też jestem tego zdania – zadeklarował gorliwie Jakuszyn. – Odmeldowuję się.
22 marca 2022 roku, godzina 11.30 Warszawa, Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego
Pułkownik Józef Starewicz, naczelnik Wydziału Rosyjskiego w Departamencie Kontrwywiadu, wszedł do sekretariatu dyrektora. Na jego widok asystentka Dorota Wiślińska uśmiechnęła się serdecznie. Wiedział, że jego klasyczny savoir-vivre, stosowany konsekwentnie wobec funkcjonariuszy wszystkich rang, przysparza mu sympatii. To często bardziej ułatwiało funkcjonowanie w Agencji niż próba wyegzekwowania swojej pozycji w hierarchii służbowej.
– Dzień dobry, pani Doroto.
– Dzień dobry, panie pułkowniku. Szef czeka na pana.
Zapukał i wszedł do gabinetu. Pułkownik Maksymilian Kopeć, dyrektor Departamentu Kontrwywiadu, podniósł głowę znad przeglądanych papierów.
– Melduję się, dyrektorze.
– Tylko nie trzaskaj mi tu obcasami, bo od rana łeb mi pęka – poprosił przełożony. Zamknął teczkę z papierami i podniósł plik dokumentów leżących po prawej stronie szerokiego blatu. – Mam dla ciebie delikatny temat – zaczął, zerknąwszy na trzymane w ręku kartki. – W sumie ciekawy zbieg okoliczności. Dostaliśmy analizę z sekcji do spraw kontaktów i równolegle pismo od ministra koordynatora.
– Ho, ho, to prawdziwy zaszczyt. I wszystko dla mnie?
– Józek, nie czas na żarty. A poza tym widzisz kogoś innego w tym pomieszczeniu? – Kopeć sprawiał wrażenie, jakby znalazł się w niekomfortowej sytuacji. – Materiały przejrzysz już u siebie, ale chciałbym, żebyś miał na uwadze pewne kwestie.
– Zamieniam się w słuch.
– Pismo od ministra ma pozostać w twojej szafie, a ze sprawą zapoznaj tylko wybranego oficera. Przed podjęciem jakichkolwiek czynności musisz mnie poinformować, co i jak zamierzacie zrobić. Ja sam otrzymałem podobne polecenie od szefa. Mamy pilnować, aby nie doszło do jakiegoś przecieku, bo wtedy cała afera skupi się na nas.
– Maks, a coś w ogóle możemy zrobić? Bo z tego, co mówisz, wygląda, że zachowanie sprawy w tajemnicy jest ważniejsze niż ustalenie czegokolwiek.
– Nie przesadzaj. To ważne wytyczne, sam zrozumiesz po przeczytaniu dokumentów. W skrócie: nasza wpadka może rozbić koalicję rządzącą w kraju, a przynajmniej jej zdolność do uchwalania ustaw.
– Nie chcesz chyba powiedzieć, że mamy rozpoznawać związki z Rosjanami któregoś z liderów partii sprawującej władzę?
Kopeć popatrzył na naczelnika z niejednoznaczną miną.
– Jesteś blisko.
– Ja pierdolę… – wymamrotał Starewicz. – Już kiedyś minister spraw wewnętrznych oskarżył premiera, że ten był rosyjskim agentem. Co prawda tamte zarzuty nie zostały potwierdzone, ale jeszcze długo był smród w kraju i nie tylko. Mam nadzieję, że nie przejdę do historii w roli podobnej do współpracowników Andrzeja Milczanowskiego. Choć, jak zapewne pamiętasz, udało mi się wspólnie z Agencją Wywiadu wyeliminować zastępcę dyrektora Biura Departamentu Bezpieczeństwa Narodowego, wolałbym się nie przekonywać, że nasz rząd jest naszpikowany mniej lub bardziej świadomymi współpracownikami SWR.
– Józek, spokojnie. – Dyrektor podał mu teczkę z dokumentami. – Z tego, co tu przeczytasz, aż tak daleko idących wniosków nie można wyciągnąć, ale sprawa jest poważna i trzeba ją zbadać. Taka nasza rola. I choć nie mówimy o polityku z pierwszych stron gazet, to wciąż delikatny temat. Przeanalizuj materiały i czekam na wnioski.
23 marca 2022 roku, godzina 5.00 Warszawa, ulica Miłobędzka
Wyględów leży w północno-zachodniej części warszawskiego Mokotowa. Otoczony jest przez Stary Mokotów i Wierzbno, graniczy ze Służewcem, Okęciem oraz częściowo z Ochotą. Miłobędzka stanowi jakby lekko pochyloną górnym końcem w prawo oś tego obszaru. Po wybudowaniu szpitala MSWiA ta niepozorna ulica nabrała znaczenia, gdyż przez tylną bramę szpitala można wyjechać właśnie na Miłobędzką. Przez lata pomiędzy szpitalem a stadionem Gwardii znajdował się jeden ważny obiekt w postaci Biura Ochrony Rządu przemianowanego niedawno na Służbę Ochrony Państwa. Potem vis-à-vis bramy do lecznicy MSWiA, do nowoczesnego budynku z numerem 55 z Rakowieckiej przeniósł się polski wywiad noszący od 2002 roku nazwę Agencja Wywiadu.
W założeniu osób odpowiedzialnych za bezpieczeństwo AW i SOP wąska ulica pozbawiona zatoczek do parkowania miała uniemożliwiać ustawienie jakiegokolwiek samochodu, który zagrażałby przechodzącym osobom lub umożliwiał inwigilację samych obiektów czy ruchu ulicznego. I spełniłaby te wymagania, gdyby nie sąsiadujący teren szpitala, gdzie od strony Miłobędzkiej wygospodarowano duży parking. Dawniej wjazd samochodem na ten plac wiązał się z koniecznością posiadania przepustki lub przekonania pracownika ochrony, że przewozi się osobę chorą, która nie jest w stanie dojść o własnych siłach do budynków szpitalnych. Od kilku lat szpital – ku zadowoleniu pacjentów i ich opiekunów – postawił na komercjalizację terenu parkingu, co w jednej chwili zniweczyło plany ochrony siedziby Agencji Wywiadu oraz obiektu Służby Ochrony Państwa.
Teren szpitala MSWiA skąpany w porannym słońcu wyglądał tak idyllicznie, jakby dookoła miały miejsce wyłącznie miłe zdarzenia, a ciężkie choroby i śmierć były wręcz niewiarygodnym wymysłem. Biała toyota corolla kombi z oznaczeniami prywatnej taksówki zatrzymała się przed szlabanem. Automat wypluł pierwszy tego dnia bilet i uruchomił szlaban. Po jego podniesieniu samochód wolno wjechał na teren parkingu. Zgodnie z planem miejsce parkingowe tuż przy ogrodzeniu było jeszcze wolne, podobnie jak ponad setka innych. Kierowca miał jednak zaparkować właśnie na tym konkretnym. Wzdłuż ogrodzenia szpitala kilka lat temu posadzono gęsty rząd krzewów, natomiast niewielka ich część uschła i w rezultacie tylko z tego jednego miejsca był idealny widok na przejeżdżające Miłobędzką samochody oraz przechodniów. Gdyby ktoś chciał obserwować także okna w budynku Agencji Wywiadu, to prawie wszystkie stanowiska w pierwszym rzędzie dawały taką możliwość.
Kierowca toyoty nie wiedział, że już lata temu w trakcie jednej z narad w gabinecie rezydenta wywiadu w Ambasadzie Federacji Rosyjskiej znajdującej się w odległości niewiele ponad czterech kilometrów od siedziby polskiego wywiadu rozważano z astosowanie doraźnego podsłuchu laserowego. Rosyjscy specjaliści po dokładnej analizie rozkładu okien w budynku Agencji Wywiadu potwierdzili możliwość podsłuchiwania odbywających się wewnątrz rozmów. Byli zdziwieni, że w nowej siedzibie nie zastosowano szyb chroniących przed podsłuchem laserowym. Najciekawszym miejscem było ostatnie, siódme piętro, gdzie mieściły się gabinety szefów polskiego wywiadu. Niestety od strony szpitala ulokowany był jedynie gabinet zastępcy szefa do spraw administracyjnych, które choć ciekawe, nie stanowiły kluczowego obszaru zainteresowania rosyjskich szpiegów. Ostatecznie zastosowano inny specjalistyczny podsłuch.
Taksówkarz opuścił obie osłony przeciwsłoneczne, tak jak go poinstruowano. Wcisnął również przycisk uruchamiający nieznany mu bliżej system i na tym jego zadanie się skończyło. Nie wiedział, o co chodzi z tymi urządzeniami, ale niewiele go to obchodziło. Dwa dni temu musiał zostawić toyotę w warsztacie w Bobrowcu koło Piaseczna, aby zainstalowano co trzeba. Odebrał auto po południu, umyte i dodatkowo wyposażone. Dostał zapewnienie, że w sposobie prowadzenia samochodu i jego trwałości nie nastąpiły żadne zmiany, a dodatkowo Kruk wypłacił mu wynagrodzenie, jakby cały dzień non stop woził klientów.
Od ubiegłego roku wraz z kilkoma kolegami taksówkarzami współpracował z Wywiadownią Handlową TROP w Raszynie. Jej właściciel, Janusz Kruk, miał ciekawe kontakty z jakimiś biznesmenami. Realizując ich często dziwne zlecenia, zarabiali tak dobrą kasę, że klasyczne wożenie pasażerów przypominało działalność charytatywną. Kruk, zmuszony do odejścia na emeryturę za pijaństwo, czego nie mógł wybaczyć przełożonym, czasami przy wódce chwalił się, że dzięki zadaniom od biznesmenów żyje mu się lepiej, niż gdy był w służbie i otrzymywał tradycyjne sorty, premie i łapówki. W sumie wszyscy byli zadowoleni, a nie musieli zbytnio się narobić. Cała ta praca wyglądała wprawdzie podejrzanie, któryś wspomniał nawet coś o szpiegach, ale dopóki przynosiła zyski, trzymali język za zębami i o nic nie pytali.
Postanowił posiedzieć w samochodzie jeszcze z godzinę albo dwie, bo co miał robić o świcie, daleko od domu w Raszynie. Po siódmej wsiądzie w autobus i pojedzie do rodziców na Ursynów. Od dawna obiecywał im pomoc przy remoncie starego mieszkania. Na parking planował wrócić dopiero późnym wieczorem, więc miał mnóstwo wolnego czasu.
Godzina 8.30 Warszawa, Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego
Rozmowa Starewicza z majorem Dariuszem Kowalskim była krótka. Przełożony wręczył Kowalskiemu materiały, po czym kazał mu zamknąć się w pokoju i uważnie je przestudiować. Nie był nawet ciekaw, co podwładny ustalił poprzedniego dnia, działając w okolicach Bydgoszczy.
Kowalski dobrze znał szefa i wiedział, że ten nie zwykł przesadzać, dlatego sprawę potraktował poważnie. Postawił na biurku pierwszą z licznych każdego dnia herbat i zasiadł do lektury.
Przewrotnie zaczął od dokumentu otrzymanego z sekcji do spraw kontaktów z partnerskimi służbami specjalnymi. Materiał przesłany z Centrum Wywiadu i Sytuacji Unii Europejskiej (EU INTCENT) stanowił obszerną analizę działalności wywiadu rosyjskiego na terenie krajów Wspólnoty w ostatnich miesiącach. Jak zwykle słabością opartego na informacjach przekazanych przez służby państw członkowskich dokumentu był fakt, że służby, chroniąc własne źródła osobowe, nie przekazywały najbardziej wartościowych informacji. Podobnie postępowały polskie agencje. Tym niemniej analiza miała sporą wartość, odzwierciedlała różne obszary aktywności rosyjskiej, również w kontekście przygotowań do ataku na Ukrainę i pierwszego okresu działań wojennych. Autorzy dokumentu wskazywali na lawinowo rosnącą ilość hybrydowych przedsięwzięć Rosjan, co oznaczało zastąpienie operacji prowadzonych przez kadrowych oficerów służb działalnością różnorodnych dziennikarzy, biznesmenów, ekspertów i aktywistów organizacji pozarządowych.
Major Kowalski pamiętał niedawny przykład takiego działania na terenie Polski, zakończony wydaleniem z kraju historyka pracującego w prywatnej uczelni w Pułtusku. Naukowiec, poza propagowaniem poglądów zbliżonych do Kremla, zajmował się rekrutacją pracowników uczelni o prorosyjskim profilu. Darek wiedział, że mężczyzna powiązany był z Rosyjskim Instytutem Studiów Strategicznych w Moskwie (RISS). Instytucja ta wielokrotnie występowała w tekście dokumentu EU INTCENT jako odgrywająca ważną rolę w przedsięwzięciach wywiadowczych realizowanych na terenie państw UE. Nie dziwiło go to, biorąc pod uwagę rodowód instytutu, który powstał dzięki decyzji prezydenta Jelcyna w 1992 roku w wyniku przekształcenia zaplecza naukowego byłego KGB znanego jako Naukowo-Badawczy Instytut Problemów Wywiadowczych Pierwszego Głównego Zarządu KGB.
Analiza EU INTCENT wskazywała liczne fundacje, think tanki, organizacje charytatywne czy religijne oraz firmy powiązane w sposób zakonspirowany z Rosją i jej funduszami oraz realizujące rozmaite zadania wywiadowcze. Duży nacisk położono na rzesze rosyjskich uchodźców (głównie z Krymu, Donbasu i innych zajętych terenów Ukrainy) docierających do UE. Wskazywano na liczne ujawnione przypadki Rosjan uciekających z ojczyzny, już po wybuchu wojny z Ukrainą, którzy byli powiązani z wywiadem i przygotowani do wykonywania zadań operacyjnych. Podobnie pomoc dla uchodźców z Ukrainy prowadzona przez fikcyjne organizacje charytatywne była ukierunkowana na zbieranie informacji o Ukraińcach, szczegółach pomocy cywilnej i wojskowej dla Ukrainy oraz na osłabianie poparcia krajów Unii dla tego kraju. Aktywność Rosji ułatwiał rozwój mediów społecznościowych umożliwiających systematyczne zbieranie informacji, których tajność nie była zbyt dokładnie przestrzegana, ale również ułatwiających propagandowe docieranie do obywateli Unii z ukrytymi tezami zbieżnymi z polityką Kremla. Wszystko to miało pomagać w długofalowym tworzeniu zaplecza intelektualnego, politycznego i społecznego dla realizacji celów Rosji. Przykładami wskazującymi na skuteczność tego typu działań były oddziaływania dezinformacyjne mające miejsce podczas wyborów, referendów czy różnych wydarzeń wewnętrznych. Doprowadzały one do poważnych konfliktów w poszczególnych społeczeństwach oraz wpływały na dezintegrację tych krajów.
Ważną rolę w rosyjskiej aktywności odgrywali oligarchowie, których interesy zostały ograniczone w efekcie zachodnich sankcji, ale dysponując siecią zależnych podmiotów gospodarczych, zajmowali się oni wspieraniem oraz finansowaniem różnego typu organizacji. Ich związki, głównie finansowe, z francuskim Zjednoczeniem Narodowym Marie Le Pen, Fideszem Viktora Orbána, formacją Vox Santiago Abascala, Ligą Matteo Salviniego spowodowały wzrost popularności tych ugrupowań oraz propagowanie ich poglądów. Wnioski płynące z analizy sugerowały, że operacje realizowane przez cywilny i wojskowy wywiad rosyjski świadczą o faktycznej „cichej” wojnie prowadzonej przeciwko krajom zachodnim.
Gdy major skończył lekturę, zorientował się, że w kubku nie ma już ani kropli herbaty. Zaparzył kolejną i przeczytał pismo od ministra koordynatora. Z ulgą stwierdził, że dokument nie wiąże się z koniecznością potwierdzenia powiązań z rosyjskimi służbami specjalnymi żadnego z najważniejszych polskich polityków. Minister oczekiwał sprawdzenia przez ABW wszystkich czterech posłów tworzących koło Polskiego Stronnictwa Narodowego. Polecenie nie zawierało żadnego uzasadnienia, nakazywało rutynową weryfikację profili i kontaktów narodowców. Podkreślono przy tym absolutną konieczność zachowania w tajemnicy realizowanych przedsięwzięć operacyjnych. Dlaczego pismo ministra koordynatora zostało skierowane do Wydziału Rosyjskiego? Odpowiedź, której Dariusz udzielił sobie sam, skupiała się na dwóch kwestiach: Polska ma obecnie jednego najważniejszego wroga i jedynie służby rosyjskie mogły być zainteresowane współpracą z politykami rekrutującymi się ze środowisk narodowych. Oczywiście nie mógł wykluczyć, że do ministra koordynatora dotarły jakieś informacje dotyczące wskazanych polityków, których jednak postanowiono nie ujawniać funkcjonariuszom ABW. Wszystko jedno, każdy styk z politykami sprawującymi władzę w kraju bardzo komplikował podejmowane czynności operacyjne i nakazywał wzmożoną ostrożność.
Sięgnął po telefon i wybrał numer naczelnika.
– Skończyłem, ale wolałbym na spokojnie popracować nad koncepcjami – oznajmił.
– Melduj się z raportem jutro o dziewiątej.
– Załatwione.
28 marca 2022 roku, godzina 9.00 Warszawa, Ambasada Federacji Rosyjskiej
Rezydent patrzył z uwagą na Jakuszyna relacjonującego ustalenia z ostatnich dni.
– Ludzie Kruka zlokalizowali „Rosę” już pierwszego dnia. Nasz system obserwacji ulicznej potwierdził, że codziennie rano pojawia się w siedzibie Agencji Wywiadu na Miłobędzkiej. Taksówkarze dyskretnie towarzyszyli jej po godzinach pracy. Po kilku dniach poznaliśmy typowe schematy jej przemieszczania się i zachowania. Ustaliliśmy adres jej mieszkania na Ursynowie oraz adres jej matki, znanej zresztą z kilku pobytów wraz z mężem na placówkach w Rosji i byłych republikach radzieckich. Znamy jej samochód i wiemy, gdzie zawsze parkuje. W zachowaniu „Rosy” nie zauważono nic, co świadczyłoby, że ustaliła obserwację prowadzoną przez taksówkarzy. Sam nie włączałem się do tych działań, żeby nie spalić sprawy, w razie gdyby kontrwywiad mnie kontrolował. Zgromadziliśmy znaczący zbiór dokumentacji fotograficznej i wideo. Oto kopie dla was.
Paweł położył na biurku grubą teczkę.
– Dobrze się spisałeś. A co z „Donkeyem”?
– Figurant nie został dotychczas ustalony. – Pokręcił głową zakłopotany. – Nie pojawił się w prowadzonej przez nasz system rejestracji. Nie spotkał się również z „Rosą”. Nic nie ustaliliśmy na jego temat. Kamień w wodę.
– Niedobrze – skwitował rezydent. – Co proponujecie?
– Sugerowałbym poinformowanie centrali, że pomimo podjętych działań „Donkeya” nie udało się zlokalizować. Możemy spróbować popytać naszą agenturę, ale to wy znacie ich możliwości. Czy w ogóle mogą mieć wiedzę na temat tak niskiej rangi funkcjonariusza AW?
– Agentury nie uruchamiamy, przynajmniej dopóki nie stanie się to niezbędne. Może wysłali go za granicę? Do końca lutego był pracownikiem ich ambasady w Kijowie. Mógł przecież tam wrócić.
– Też o tym myślałem, choć obecnie w Ukrainie nie mamy dużych możliwości, żeby to ustalić.
– Napiszę do centrali w tej sprawie. A ty działaj dalej, tylko jeszcze dyskretniej. Skoro wiemy już, co i kiedy robi „Rosa”, łatwiej będzie ją wyrywkowo kontrolować. Cały czas mam obawy, że w końcu się zorientuje, iż ją obserwujemy.
– Poinstruuję Kruka. Oczywiście pod legendą.
29 marca 2022 roku, godzina 12.00 Ural, prezydencki bunkier
Spotkanie dla elity rosyjskiego biznesu zwołane w gabinecie prezydenta Putina było jednym z kolejnych posiedzeń, podczas których Władimir Władimirowicz dyscyplinował oligarchów. Kiedy otrzymali zakaz opuszczania Rosji, krótko przed rozpoczęciem operacji przeciwko Ukrainie, wiedzieli już, że muszą być przygotowani na różne zaskakujące posunięcia ze strony dyktatora.
Dzisiaj niewielkie grono najbogatszych wysłuchiwało wykładu wodza, który instruował, jak powinni wspierać działania Federacji Rosyjskiej w ramach prowadzonych przez siebie biznesów. Wszyscy byli świadomi, że jak zawsze chodzi o kasę. Skarb państwa był obciążony finansowaniem wojny, a wydatki gwałtownie rosły. Poza problemem z wolnymi środkami znacznie poważniejsze trudności powodowały zachodnie sankcje. W związku z nimi transfer większych kwot do odbiorców w Europie Zachodniej, w Stanach i Azji został zamrożony. Firmy, które reprezentowali obecni w sali konferencyjnej bunkra, również borykały się z trudnościami, ale dysponowały funduszami pochowanymi na takie sytuacje w różnych krajach. I właśnie po tę kasę wyciągał ręce ich przywódca. Nie dla siebie, chociaż może z radością by to zrobił. Domagał się, aby po cichu wspierali współpracujące z Rosją partie polityczne, fundacje, instytuty, organizacje charytatywne oraz wiele podobnych podmiotów. Działali w nich albo funkcjonariusze rosyjskich służb, albo agenci czy po prostu ludzie przychylni Federacji i jej aktywności na świecie.
Sekretarz prezydenta obszedł stół, przy którym siedzieli, wręczając każdemu teczkę z inną listą. Po ich otwarciu oligarchowie już wiedzieli, komu i ile powinni w najbliższych tygodniach przelać. Wobec majątków, jakimi dysponowali, oczekiwania władcy były skromne. Zresztą nawet gdyby były wyższe, i tak każdy miał świadomość, że musi je spełnić.
Jewgienij Lebiediew odebrał przeznaczoną dla niego teczkę i gorliwie zagłębił się w studiowanie dokumentów. Nie był zaskoczony ani beneficjentami, ani wskazanymi kwotami. Udając, że czyta, przeniósł się w myślach do jednej ze swoich posiadłości. Rezydencja na Lazurowym Wybrzeżu, na wzgórzach nad Menton, choć nie największa i położona poza prestiżową okolicą, zawsze była jego ulubionym domem. Kochał widok na bezkres Morza Śródziemnego z ogromnego wyłożonego marmurem tarasu. Z jednej strony miał odległe o kilkanaście kilometrów Monako, a po drugiej bliską granicę z Włochami. Jakże odległe były jego myśli od bunkra, w którym obecnie się znajdował. Mierziła go ta sytuacja, gdy z powodu szalonych ambicji prezydenta podburzonego przez Jurija Kowalczuka, któremu Ukraińcy zamknęli należące do niego prorosyjskie media na Ukrainie, nie mógł prowadzić normalnych interesów. Jego majątek, wyceniony przez „Forbesa” na dwadzieścia siedem miliardów dolarów, potrzebował spokoju, aby mógł dalej rosnąć. Należący do Lebiediewa koncern Astra miał duże udziały w rosyjskim przemyśle metalurgicznym, górnictwie, energetyce i instytucjach finansowych. Był tak bogaty, a musiał znosić przebywanie w salonie bunkra, gdzie architekt wnętrz wymyślił umieszczenie na ścianach substytutów okien w postaci kilku prowizorycznych wnęk. Elektroniczne urządzenia umieszczone pod ramami tychże stale wyświetlały rozległe krajobrazy. Czasami nawet przelotny wiatr poruszał pobliskimi drzewami. Co za kicz, pomyślał z odrazą.
Wiedział jednak, że musi cierpliwie odsiedzieć do końca tego przedstawienia. I tak dobrze, że tym razem Putin nie kazał im wszystkim towarzyszyć sobie w podróży swoim pociągiem pancernym do kolejnej rezydencji. Już raz Lebiediew zasmakował tej wątpliwej atrakcji i miał potem poważny problem z szybkim powrotem do Moskwy. Po dzisiejszej „odsiadce” czekał go jeszcze lot do stolicy, gdzie między innymi spotka się z nowym dyrektorem SWR Arkadijem Duchowem. Rozmowa będzie dotyczyła tego samego, o czym od dłuższego czasu gadał Putin. Będzie bardziej konkretna i da dowód, że Lebiediew nie lekceważy poleceń „cara”. A potem wreszcie ruszy w świat. Swobodne przemieszczanie się zapewniały mu posiadane obywatelstwa Monako i Księstwa Andory.
Za kilka dni gdzieś na Riwierze Francuskiej musi dyskretnie spotkać się z Francisco Hernandezem, jednym ze swoich licznych wpływowych znajomych na południu Europy. To na niego i kierowaną przez Hernandeza fundację Europa Narodów przerzuci część zadań, które właśnie otrzymał. Francisco był jego sprawdzonym człowiekiem, choć unikali częstych bezpośrednich spotkań, przynajmniej w Europie. Ich rozmowa nie powinna wzbudzić podejrzeń służb, w końcu fundacja cały czas szukała bogatych sponsorów w Europie, Azji czy na Bliskim Wschodzie. I tak nigdy nie angażował się w szczegóły realizacji zadań zlecanych przez SWR takim „wyrobnikom” jak Francisco – detale bezpośrednio przekazywali mu oficerowie wywiadu.
30 marca 2022 roku, godzina 17.20 Warszawa, Ursynów
Biały fiat 500 skręcił z ulicy Karola Małcużyńskiego do garażu podziemnego. Kiedy brama się otworzyła, samochód pojechał głównym korytarzem, ponownie skręcił w lewo i zatrzymał się na miejscu parkingowym. Silnik zgasł, ale radio jeszcze grało. Piosenka musiała wybrzmieć do końca, bo była to Lemon Tree niemieckiej grupy Fools Garden. Basia nie wiedziała, co o tym zdecydowało, ale na jakimś etapie jej nastoletniego życia piosenka stała się ulubionym kawałkiem jej i jej taty. Szybko nauczyli się angielskich słów piosenki na pamięć i wiele razy wspólnie wtórowali muzykom zespołu. Teraz, gdy od dwóch lat ojciec już nie żył, Lemon Tree miała wyjątkowe znaczenie, pozostając pamiątką po szczęśliwych czasach.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki