Alexa Wu. Moja wielka miłość - Louisa Sherman - ebook + audiobook

Alexa Wu. Moja wielka miłość ebook i audiobook

Louisa Sherman

0,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Bangkok, 1975 rok. Alexa Wu jest supermodelką, która odwiedziła już wszystkie światowe stolice mody. Teraz wraca do Tajlandii, a na lotnisku odbiera ją pewien wyjątkowy mężczyzna. Od kiedy ujrzał tę kobietę po raz pierwszy, nie potrafi o niej zapomnieć. Wkrótce mają zamieszkać razem w wielkim domu…

Kurort Nadmorski Hamptons, 1995 rok. Alexa zaprosiła do siebie wszystkich przyjaciół z okresu, gdy jako młoda dziewczyna mieszkała w Bangkoku. Po ich przyjeździe stopniowo na jaw wychodzą kolejne skrywane przez nią tajemnice… Kto jest największą miłością Alexy? I kto tak naprawdę jest ojcem June, jej osiemnastoletniej córki?

„Alexa Wu” to międzynarodowa trzytomowa historia miłosna, pełna romantycznych uniesień, sekretów i wielkich nadziei.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 143

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 3 godz. 35 min

Lektor: Anna Wilk & Przemysław Bargiel
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Tytuł oryginału: Alexa Wu 2 - Min store kærlighed

Przekład z języka duńskiego: Agnieszka Świerk

Copyright © L. Sherman, 2023

This edition: © Risky Romance/Gyldendal A/S, Copenhagen 2023

Projekt graficzny okładki: Rikke Ella Andrup

Redakcja: Maria Zając

Korekta: Joanna Kłos

ISBN 978-91-8076-241-0

Kon­wer­sja i pro­duk­cja e-bo­oka: www.mo­ni­ka­imar­cin.com

Wszel­kie po­do­bień­stwo do osób i zda­rzeń jest przy­pad­kowe.

Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S

Kla­re­bo­derne 3 | DK-1115 Co­pen­ha­gen K

www.gyl­den­dal.dk

www.wor­dau­dio.se

Rozdział 1

1975 rok, Bangkok, listopad

River

Panującą na poddaszu ciszę zakłócał jedynie pomruk obracającego się wiatraka. Powietrze było tak niemiłosiernie wilgotne i gorące, że nie mogłem spać. W Tajlandii wciąż nie upowszechniła się klimatyzacja, która w większości domów w USA stała się już niemalże standardem. Ariel, mój przyjaciel, a zarazem mecenas, zainstalował klimatyzator tylko na dolnym piętrze willi. Tu zaś, pod samym dachem, było jak w piekle. Mimo to nie narzekałem. Jakkolwiek by na to patrzeć, wziął mnie pod swoje skrzydła. Dał mi schronienie, gdy nie mogłem już znieść pełnych współczucia spojrzeń moich bliskich i ich usilnych starań, by dogodzić mi za wszelką cenę. Po powrocie z Wietnamu myślałem, że wszystko jakoś się ułoży. Lecz zaledwie kilka miesięcy spędzonych w rodzinnym mieście Carmel w Kalifornii wystarczyło, bym spakował manatki i znowu wyjechał na wschód. „Nie jest jeszcze gotowy. Dajmy mu czas… Musi dojrzeć do tego, by zostać politykiem. Naturalnie, jeśli to właśnie chce w życiu robić”, powtarzali bez ustanku.

Członkowie mojej rodziny od zarania dziejów służyli ojczyźnie. Każdy młody mężczyzna musiał skończyć studia wyższe, odbyć służbę wojskową, a następnie zaistnieć na arenie politycznej: albo w charakterze senatora, albo gubernatora, jak mój ojciec i dziadek. Ja sam kochałem swój kraj i pasjonowałem się polityką. W szkole średniej udzielałem się aktywnie we wszelkich grupach dyskusyjnych i ochoczo zgłębiałem nauki polityczne, lecz moją pasją było malowanie. Zawsze miałem zamiłowanie do sztuk plastycznych, ale w moim domu rodzinnym nikt nigdy nie zajmował się sztuką zawodowo. Rodzice cenili sobie moją żyłkę do malarstwa, przy czym oczekiwali, że będę traktował tę aktywność wyłącznie jak hobby. Pogodzili się z tym, że Tajlandia stała się dla mnie lekarstwem na wietnamską traumę, zwłaszcza że odmówiłem poddania się terapii. Z całym szacunkiem do wszystkich weteranów, którzy woleli spotkania z psychologiem, ja przepracowywałem trudne emocje z pędzlem w dłoni. Przenosiłem na płótno kolejne zapamiętane z Wietnamu motywy: rzeki, góry, dżunglę, bezimienne wsie, metropolie, takie jak Hanoi czy Hoi An, a w nich ludzi, tyle że zawsze odwróconych plecami… Nigdy nie malowałem twarzy. „Dam ci tyle czasu, ile potrzebujesz”,powiedział ojciec. Ale czas tylko pozornie leczył rany mojej duszy… W rzeczywistości im rozpaczliwiej usiłowałem zapomnieć o wojnie, o tych wszystkich koszmarnych obrazach, które już na zawsze pozostaną w mojej głowie, tym bardziej czułem, że złe wspomnienia na dobre przejmują nade mną kontrolę. Właśnie dlatego malowałem… Wiedziałem, że dany mi czas kiedyś w końcu upłynie i będę musiał porzucić sztukę dla innej kariery. Jednocześnie nie postrzegałem tego wcale jako poświęcenia, jak określił to Ariel, gdy zadzwoniłem, żeby spytać, czy mogę się u niego na jakiś czas zatrzymać. „Nie pojmuję, jak można poświęcić swoją pasję dla przyszłości w polityce?Jesteś dorosłym mężczyzną, nie masz rodziny ani żadnych zobowiązań. Możesz robić, co ci się żywnie podoba… Bierz przykład ze mnie”. Charyzmatycznego milionera Ariela Levy’ego poznałem na wernisażu w galerii w Los Angeles zaledwie kilka miesięcy po powrocie z misji w Wietnamie. Opowiedział mi wtedy o swojej willi w Bangkoku i zapewnił, że mogę go odwiedzić, kiedy tylko zechcę. Na początku obstawiałem, że jest gejem, a to, że podrywali mnie zarówno mężczyźni, jak i kobiety, nie było dla mnie niczym nowym. Dość szybko przekonałem się o tym, że mój kalifornijski, surferski styl w połączeniu z niesłychaną jak na mężczyznę urodą działa niczym magnes na wszystkich, niezależnie od płci. Gdy chodziłem jeszcze do szkoły, kiedy tylko moje policzki zaczął porastać wystarczająco bujny zarost, specjalnie się nie goliłem, żeby uchodzić za twardziela.

Podrapałem się po kilkudniowej szczecince na brodzie i pomyślałem, że najwyższy czas, bym przeprosił się z golarką. Już jutro zobaczę tę wyjątkową istotę… Co więcej, jadę po nią na lotnisko w zastępstwie za Ariela, który niestety musiał wyjechać wcześniej, niż planował. Czyżby tych dwoje coś łączyło? Nie mogłem zapytać go o to wprost, nie ujawniając przy tym, że sam straciłem głowę dla pięknej Alexy Wu…

Przez uchylone drzwi balkonowe już z daleka owiało mnie duszne nocne powietrze przesiąknięte wyraźną ziemistą wonią ogrodu. Otworzyłem drzwi na oścież i wyszedłem na maleńki, przynależny do mojej sypialni balkon. Od kiedy ujrzałem Alexę po raz pierwszy tamtego wieczora, wiele miesięcy temu… z tymi długimi złocistobrązowymi puklami, które kaskadą spływały jej po plecach, i zuchwałym błyskiem w oku, nie mogłem przestać o niej myśleć, marzyć. A przy tym ciągle fantazjowałem, że się z nią kocham. Przede wszystkim jednak wyobrażałem sobie, jak by to było, gdybym był jej, a ona moja i tylko moja… I właśnie dlatego nie zrobiłem jeszcze żadnego kroku. Zasadniczo nie lubiłem się niczym ani nikim dzielić, a ona nie była jeszcze gotowa. Przeczesałem dłonią włosy, nieco zakłopotany, bo sytuacja bynajmniej nie jawiła mi się w jasnych barwach. Przede wszystkim nie miałem zamiaru się w nikim zakochiwać. Ale czy takie rzeczy można w ogóle zaplanować? Najpierw dotarło do mnie, że urzekła mnie nie tylko uroda Alexy, ale też jej osobowość. Kiedy tańczyła, miało się wrażenie, że to istota nadprzyrodzona, a nie kobieta z krwi i kości. Rozbawiły mnie moje własne górnolotne przemyślenia. Gdy się dowiedziałem, że nie wraca ze Sztokholmu, bo zamieszkała w Londynie z jakimś szwedzkim fotografem, z jednej strony odetchnąłem z ulgą, z drugiej zaś ją przeklinałem… Najwyraźniej nie dostrzegała tego, co ja – mianowicie, jaką idealną parę mogliśmy razem stworzyć.

Przymknąłem powieki i zobaczyłem ją oczyma wyobraźni, jak stoi tam, pośrodku ogrodu, i zupełnie bez skrępowania świdruje mnie tym swoim wyzywającym spojrzeniem. Albo na tarasie, który w sobotnie wieczory często stawał się parkietem tanecznym. Jeszcze nikt nigdy nie urzekł mnie tak jak ona, a przed Wietnamem miałem przecież różnych kobiet na pęczki. W Tajlandii raczej stroniłem od przygód miłosnych. Nie kręciły mnie orgie i w ogóle nie prowadziłem tam życia seksualnego. Właściwie nie angażowałem się w żadne bliższe relacje. Od roku marzyłem tylko o niej, chociaż wiedziałem, że nie ma dla nas wspólnej przyszłości. A jednak czułem, że zbliżenie między nami jest nieuniknione. Więc może… Oparłem się o ścianę i wziąłem głęboki oddech. Jak sprawić, by ujrzała to, co ja widzę i czuję tak wyraźnie? Dlaczego zdecydowała się wrócić? Czemu nie została w Nowym Jorku, gdzie jako modelka miała największą szansę, by się wybić? Bangkok był przecież niemalże zaściankiem, miejscem, w którym ukrywaliśmy się przed światem. Przesunąłem dłonią w dół ciała i zatrzymałem się na swoim członku, który natychmiast zareagował na myśl o Aleksie.

***

Ariel nalegał, bym mieszkał w willi za darmo. Upierał się też, żebym korzystał ze wszystkich aut, jakby były moje. Długo czekałem, aż w końcu mi powie, jak mogę mu się odwdzięczyć za jego hojność. Na próżno, bo nic takiego nie nastąpiło. Podjechałem pod lotnisko kremowym kabrioletem, cadillakiem eldorado, i zaparkowałem przed halą przylotów międzynarodowych. Jak zabiegać o względy miłości swojego życia, skoro ona nie ma nawet pojęcia, że darzę ją uczuciem? Jednocześnie nie chciałem być po prostu kolejnym facetem, z którym przeżyje kilka upojnych nocy, by za jakiś czas znaleźć sobie innego… Obserwując jej związek z Simone, przekonałem się, że potrafi być oddana jednej osobie, ale czy musiała to być kobieta? Długo nie potrafiłem rozgryźć własnych uczuć i emocji. Trzymałem się więc na dystans, układając w głowie listę za i przeciw. Alexa zaś kompletnie nie zdawała sobie sprawy, że toczę wewnętrzną walkę z samym sobą. Była ambitna, odważna i impulsywna, a zarazem wrażliwa i empatyczna. Łączyła w sobie tak wiele przeciwstawnych cech, a mnie fascynowały te sprzeczności. Pod fasadą uśmiechniętej i pogodnej osóbki kryła się krucha i bezbronna istota, z której istnieniem Alexa raczej niechętnie się obnosiła. Nie raz widziałem, jak troszczy się o swoich przyjaciół. Kiedy jej potrzebowali, zawsze była obok, by ich wesprzeć i wysłuchać. Jej łagodne usposobienie kontrastowało z temperamentem, który dawał o sobie znać na parkiecie. Pragnąłem zgłębić jej naturę… dowiedzieć się, jaka jest naprawdę.

Wszedłem do hali przylotów i stanąłem pod filarem blisko wyjścia. Mogłem naturalnie podejść do taśmy bagażowej i przywitać Alexę już tam. Nie chciałem jednak od razu się przed nią odkrywać. Wolałem działać bez pośpiechu, ustalić, co skłoniło ją do powrotu, poznać ją, a dopiero później się przed nią otworzyć. Przez wiele lat udało mi się nie stracić dla nikogo głowy. Teraz po raz pierwszy w życiu byłem gotów postawić wszystko na jedną kartę.

Spojrzałem na tablicę informacyjną. Samolot Alexy już wylądował, minęło jednak trochę czasu, zanim się pojawiła. Pomyślałem, że pewnie będzie zaskoczona, że odbieram ją ja, a nie Ariel… Dojrzałem jej sylwetkę na końcu korytarza, jeszcze zanim dotarła do drzwi. Miała na sobie dżinsowe dzwony i białą bawełnianą koszulę w ażurowy wzór. Jej ubiór w żaden sposób nie zdradzał, że jest rozchwytywaną modelką, której zdjęcia pojawiają się na pierwszych stronach światowej sławy magazynów. Włosy, teraz ciut ciemniejsze, niż je zapamiętałem, zebrała w niski kucyk tuż nad karkiem.

– Domyślam się, że przyjechałeś po mnie? – rzuciła niemalże oskarżycielsko, odstawiając walizkę.

Zapytała o Ariela, po czym oznajmiła, że musi wymienić pieniądze. Ja na to wymamrotałem, że nie zdążyłem zmyć farby z rąk. Nie pojmuję, po co w ogóle to powiedziałem… Zupełnie bez sensu. Przecież dobrze wie, że jestem artystą i zawsze mam dłonie oraz ubranie umazane farbą. Ruszyła w stronę kantoru, a ja nie mogłem oderwać od niej wzroku. Ku mojemu zdziwieniu ona też kilka razy na mnie zerknęła. Ja zaś starałem się nie dać po sobie poznać, jak wielkie emocje wzbudza we mnie jej osoba. Mieliśmy przez dłuższy czas mieszkać w domu Ariela tylko we dwoje. Moje całe ciało drżało z radości i podniecenia, jak nigdy dotąd.

Wrzuciłem walizkę na tylne siedzenie luksusowego kabrioletu, po czym otworzyłem tej wyjątkowej kobiecie drzwi od strony pasażera i poczekałem, aż wsiądzie. Później obszedłem auto i wskoczyłem do środka. Włożyłem kluczyk do stacyjki i zaczerpnąłem głęboko powietrza… Alexa siedziała obok i bawiła się bezwiednie torebką. Czyżby też się denerwowała? Obróciłem się w jej stronę, a ona posłała mi pytające spojrzenie.

– Gotowa?… – zapytałem.

Najwyraźniej nie zrozumiała, o co mi chodzi, bo zaczęła mówić coś o tym, że jest zmęczona i głodna. Musiałem zatem wyjaśnić, co mam na myśli.

– Możliwe, że nie wyraziłem się wystarczająco jasno… Chodziło mi o to, czy jesteś gotowa na nas. – Wyciągnąłem dłoń i odgarnąłem jej za ucho kosmyk włosów. Musiałem się bardzo powstrzymywać, by nie pogładzić jej po policzku. Wiedziałem, że muszę się uzbroić w cierpliwość. Jednocześnie chciałem sam sobie udowodnić, że na pewno wiem, czego chcę… – Czy jesteś gotowa na nasz wspólny rozdział, Alexo?… – dodałem po chwili.

Rozdział 2

1995 rok, kurort nadmorski Hamptons, piątkowa kolacja

Alexa

Położyłam serwetkę na kolanach i odchrząknęłam. Zgromadzeni przy stole goście, choć była ich zaledwie garstka, z miejsca się wyprostowali. Wszyscy patrzyli teraz na mnie z powagą i wyczekiwaniem. Nikt nie miał wątpliwości, że to, co za chwilę powiem, będzie niezwykle ważne. Cały ten dzień, od samego rana, był zaledwie wstępem, preludium do tego, co się teraz działo…

– W listopadzie siedemdziesiątego piątego roku wróciłam do Bangkoku. Wcześniej mieszkałam przez jakiś czas w Sztokholmie, Londynie i Nowym Jorku. Chociaż mój dobry przyjaciel, nowojorski projektant Roy Halston, chciał ze mnie zrobić twarz swojego domu mody, nie mogłam zostać w swoim rodzinnym mieście. Moi rodzice nadal nie chcieli mieć ze mną nic wspólnego, dopóki nie zrezygnuję z pracy w modelingu… – Pociągnęłam solidny łyk białego wina. Zdążyliśmy już zjeść przystawkę, a teraz czekaliśmy na danie główne. – Przez krótką chwilę zastanawiałam się nawet, czy nie powinnam porzucić marzeń o karierze modelki, żeby zrobić dokładnie to, czego ode mnie oczekiwano: mianowicie pójść na studia i zacząć wdrażać się do pracy w rodzinnej firmie. Ale szybko sobie uzmysłowiłam, że to nie dla mnie… Poza tym ani matka, ani ojciec nie akceptowali mnie taką, jaką byłam… jaką jestem. – Nie mam pojęcia, jakim cudem udało mi się dokończyć myśl i nie załamał mi się głos. – Mimo że minęło już tyle lat, nadal trudno mi o tym mówić.

– W porządku, mamo… – powiedziała cicho June, kładąc czule dłoń na mojej dłoni.

– Na tamtym etapie szukałam własnej drogi do szczęścia i swojego miejsca na ziemi. Miałam za sobą kilka poważnych związków i każde z moich partnerów było bez dwóch zdań wyjątkowe. Do tamtej pory nie spotkałam jednak miłości swego życia… Wszystko zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni, gdy wróciłam do Tajlandii…

– Bo wtedy poznałaś tatę? – spytała June. Moja córka wręcz ubóstwiała swojego ojca.

– I tak, i nie… Nasz wspólny rozdział zaczął się trochę później. – Lekko ścisnęłam jej dłoń. – Zanim opowiem, co było dalej, chciałabym, żebyś wiedziała, że bezgranicznie kochałam twojego tatę. Łączyła nas dość osobliwa więź, ale bez wątpienia wspaniała. A wtedy w Bangkoku odnalazłam miłość absolutną i namiętną… miłość, która zawładnęła nami bez reszty, pochłonęła nas, tak jak drapieżnik pochłania swoją ofiarę. Nie mogliśmy zrobić absolutnie nic, by oprzeć się temu uczuciu, bo zalało nas niczym wzburzone fale tsunami. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie przeżyłam i na pewno nic podobnego mi się już nie przydarzy. Kiedy wylądowałam w Tajlandii po długim locie z międzylądowaniem w Stambule, na lotnisku czekał na mnie River Scott, a nie Ariel.

– Ten River Scott? Były wiceprezydent i artysta malarz? – zapytał Killian.

June skinęła głową. Wiedziała, kto jest autorem obrazu wiszącego w pokoju dziennym i tego mniejszego, który powiesiłam w sypialni. Nie miała natomiast pojęcia, że posiadam całą kolekcję jego dzieł. Wszystko, co namalował w Bangkoku, znajdowało się w tym właśnie domu. Zupełnie zapomniałam mu o tym wspomnieć, gdy widzieliśmy się tamtego wieczora. On za to przyznał, że po dwudziestoletniej przerwie znowu chwycił za pędzel, a gdy to mówił, w jego głosie wyczułam dawny entuzjazm, zaś w oczach ujrzałam znajomy błysk. Nadal miał wyjątkowy talent i jego dzieła niezmiennie cieszyły się dużym uznaniem. Cudownie byłoby, gdyby po długiej przerwie znowu odnalazł w sobie malarski zapał. Wynajął sobie studio w nowojorskiej dzielnicy Soho, która generalnie była mekką artystów i sztuki. Tak bardzo chciałabym zobaczyć, co dziś namalował… Albo usiąść w kąciku i śledzić każde pociągnięcie jego pędzla, patrzeć, jak wyczarowuje nim magiczne sceny, z których każda ma jakieś ukryte przesłanie.

Dziwnym trafem przez te wszystkie lata nikt nie łączył kariery politycznej Rivera z jego sztuką. Graniczyło to niemalże z cudem, jako że w Bangkoku bynajmniej nie krył się ze swoją działalnością artystyczną. To rozgraniczenie udało się najpewniej dlatego, że tylko wąskie grono odbiorców znało prawdziwą tożsamość i prawdziwe nazwisko Rivera. Poza tym wszystkie obrazy w pewnym momencie zaginęły bez śladu w tajemniczych okolicznościach… Jak już wspomniałam, przewiozłam cały zbiór do Hamptons. Ich autor zaś dopiero niedawno zaczął bywać w kręgach artystycznych.

– Tak… Właśnie ten malarz. Tak naprawdę posiadam obszerną kolekcję oryginalnych dzieł Rivera Scotta. I chętnie je wam pokażę, w odpowiednim czasie, kontynuując przy tym swoją opowieść. Co wy na to? – Złożyłam leżącą na kolanach serwetkę, odłożyłam ją na stół i wstałam z krzesła. – Zaczniemy od salonu. Właśnie tu wisi pierwsze z nich.

– Uwielbiam ten obraz, mamo! Za każdym razem, gdy byliśmy w Bangkoku, buszowałam po ogrodzie, usiłując odszukać te wszystkie przedmioty, które na nim widać, jak się dobrze przyjrzysz. Zupełnie jak Pippi Pończoszanka! Ona też była w końcu poszukiwaczką rzeczy – wyrzuciła z siebie June jednym tchem, po czym podeszła do płótna i wskazała palcem kulę dyskotekową.

Należała ona do najwyraźniejszych motywów pejzażu. Przypomniało mi się, jak kiedyś czytałam córce do poduszki o wspomnianej przez nią małej szwedzkiej dziewczynce. Pippi mieszkała zupełnie sama w domu o nazwie Villa Villekulla i miała same szalone pomysły. Moja mama też czytała mi w dzieciństwie tę książkę, napisaną notabene przez jej rodaczkę.

– A widzisz, nigdy mi o tym nie mówiłaś… – odparłam, obejmując ją ramieniem.

– A tu jest kawałek okładki magazynu „Rolling Stone” – dodała moja córka, wskazując na lewy dolny róg obrazu. – I gdzieś był też kolczyk… o… tam.

Wskazała na gałąź drzewa w dalszej części ogrodu. Wiedziałam, że chodzi o okładkę, na której pozuję z Suzi Quatro, ale nic nie powiedziałam. Jeszcze na to za wcześnie… Kolczyk również należał do mnie. Zgubiłam go któregoś dnia w ogrodzie, zrywając mango. River znalazł go później i przyniósł do domu, a ja nadal pamiętam dotyk jego dłoni na swojej skórze, kiedy wkładał mi ozdobę z powrotem do dziurki w uchu. Wstrzymałam oddech, a on wyciągnął rękę, lecz potem jakby się zawahał. Cofnął dłoń i oznajmił, że najpierw zjemy lunch. Kto jak kto, ale on był prawdziwym mistrzem utrzymywania napięcia. Pytając, czy jestem gotowa na nasz wspólny rozdział, nie wyjaśnił, co dokładnie miał na myśli. Początkowo zachowywał się tak, jakbyśmy byli po prostu współlokatorami. Choć nalegał, że będzie dla mnie gotował. Rano przynosił mi śniadanie do łóżka, na lunch serwował pyszne kanapki, naturalnie jeśli akurat nie byłam w schronisku, wieczorem zaś zawsze mogłam liczyć na wyszukaną kolację. A trzeba przyznać, że Ariel był wyśmienitym kucharzem.

– Halo, mamo…

June ścisnęła mnie delikatnie za ramię, a ja potrząsnęłam głową, żeby powrócić do rzeczywistości. Niezwykle łatwo zatracałam się we wspomnieniach. A już zwłaszcza po takim dniu jak ten, gdy celowo je wszystkie przywołałam, odkurzyłam jedno po drugim. Nie bez znaczenia było również to, że znowu spotkałam się z Riverem. Tłumione długo emocje wypłynęły na powierzchnię i sprawiły, że dopadła mnie tęsknota… Zupełnie jakbym po latach poczuła na swojej skórze dotyk dłoni byłego kochanka…

– Ach, przepraszam… Po prostu coś mi się przypomniało… No dobrze, to teraz pokażę wam naprawdę wyjątkowe dzieło.

Ten obraz schowałam przed światem, ukryłam głęboko, jak wszystkie wspomnienia o wpatrzonych we mnie, pełnych miłości i wdzięczności oczach psiaków, które tam zostawiłam. Poczułam ucisk w gardle i zrobiło mi się ciężko na duszy.

– Jest coś, czego nigdy wcześniej nie widzieliście – przyznałam po chwili. – Idziemy na strych.

Córka spojrzała na mnie zaskoczona, lecz ja tylko skinęłam głową. Poddasze od wielu lat było zamknięte, a June wiedziała, że pod żadnym pozorem nie wolno jej tam zaglądać.

– Chodźcie za mną…

Przygotowałam się. Jeszcze przed kolacją wrzuciłam do kopertówki klucz. Na ostatnim stopniu schodów przez chwilę się zawahałam, po czym wzięłam głęboki oddech i włożyłam klucz do zamka. Byłam na poddaszu wcześniej tego dnia, żeby się upewnić, że wszystko jest tak, jak powinno być. Sprzątano tam regularnie, podobnie jak w pozostałych częściach domu, więc nie był to typowy strych z pajęczynami pod sufitem.

– Zapraszam…

Weszłam do środka, po czym odsunęłam się na bok i nacisnęłam umieszczony na ścianie włącznik. Reflektory sufitowe wypełniły światłem całe wnętrze. Zapaliły się też punktowe lampy, skierowane na poszczególne obrazy. June westchnęła głośno i zakryła usta dłonią. Killian objął ją ramieniem, a Babette uniosła brew i posłała mi znaczące spojrzenie.

– Oto moja prywatna kolekcja obrazów Rivera Scotta…

Jako że na poddaszu mieliśmy skosy, większość płócien stała na porozstawianych po całym pomieszczeniu sztalugach. Tylko niektóre z nich zostały powieszone.

– Wejdźcie i zanurzcie się w tym zapierającym dech w piersiach świecie… Część obrazów jest dość ekspresywna, ale myślę, że jesteście już na tyle duzi, by jakoś sobie z tym poradzić – powiedziałam.

Te najbardziej ociekające erotyzmem trzymałam oczywiście gdzie indziej.

– Kiedy już się tu rozejrzycie, pokażę wam pewne szczególne dzieło. Bardzo mi na tym zależy. Najpierw jednak pozachwycajcie się trochę kolorami, kompozycjami i głębią… Dajcie się oczarować różowej willi.

– Wszystkie namalował w Bangkoku? – zapytała June, wpatrując się w mniejszy obraz pochodzący z mojej sypialni, klasyczne malowidło przedstawiające pokój.

Przypominało trochę Pokój van Gogha w Arles, tyle że River miał płynniejszą, miększą kreskę. Jedyne, co można było dojrzeć na tym płótnie, to łóżko, na nim pościel w nieładzie, a na stole dwa puste kieliszki po winie. Światło sugerowało, że musiał to być poranek, a drzwi prowadzące do altany zostały otwarte na oścież. Cieniutka ażurowa zasłonka powiewała na wietrze, a ja w jednej chwili wróciłam w tamto miejsce…

– Tak, wszystkie pochodzą stamtąd – odparłam.

– Są boskie! Ale dlaczego je tu schowałaś? Zwykle wystawialiście z tatą takie obrazy, wypożyczaliście je do muzeów albo udostępnialiście prywatnym galeriom na całym świecie.

– River powierzył je nam z prośbą, by ich nie upubliczniać. Chciał, żeby ujrzały światło dzienne dopiero, gdy będzie na to gotowy.

Tak naprawdę zostawił swoją kolekcję mnie, a nie Arielowi, ale na tym etapie trudno by mi było to wyjaśnić. Minęłam się też trochę z prawdą, mówiąc, że poprosił, żebym nikomu ich nie pokazywała. W rzeczywistości nigdy o tym nie rozmawialiśmy.

– Jeśli jesteście gotowi, chcę pokazać wam dzieło, które ma dla mnie szczególne znaczenie.

Podeszłam do jednej ze ścian szczytowych, na której wisiał samotnie o wiele mniejszy obrazek, ot, skromne sześćdziesiąt na osiemdziesiąt centymetrów, co jak na Rivera Scotta było dość osobliwe. Nie miałam pojęcia, czy dziś tworzy duże czy małe płótna… A może używa zupełnie innych materiałów?

– To schronisko o nazwie Safe Dog Haven. Azyl dla psów, w którym pracowałam jako wolontariuszka pod koniec pobytu w Bangkoku. Kiedy nie byłam akurat w podróży ani na żadnej sesji, spędzałam czas właśnie tam albo w różowej willi.

Obraz powstał w należącym do schroniska ogrodzie. Poprosiłam Rivera, żeby namalował moich podopiecznych. Było to poruszające dzieło, w którym kryło się tak wiele uczuć. Cała gromada opuszczonych, bezpańskich czworonogów dokazywała na zielonej trawie. Dwa z nich tarzały się po ziemi, a jeden kopał dziurę w ziemi. River zdołał zawrzeć na tym płótnie wszystko… Zarówno wdzięczność, jak i radość wypełniające oczy tych zwierzaków, które nareszcie mogły się poczuć bezpiecznie. Jednocześnie wyzierał z nich żal - zostały przecież porzucone i pozostawione samym sobie. Malowidło nie było w żaden sposób przygnębiające, ale patrząc na nie, po prostu wiedziało się, że to przytułek. River nie namalował żadnych ludzi, a mimo to dało się odczuć, że psiaki odnalazły tam dom.

– Jest taki piękny… – zawołała June i rzuciła mi się na szyję. – Nie miałam pojęcia… – dodała, łkając.

– Wiedz, że najbardziej na świecie pragnęłam wszystkie je przygarnąć, zabrać je ze sobą. Ale byłam jeszcze taka młoda, no a potem zaszłam w ciążę z tobą… – odparłam, obejmując córkę i przytulając ją mocno do siebie.

– I wtedy pojechaliście do domu, do Nowego Jorku? – spytała.

Killian i Babette rozprawiali ściszonymi głosami o czymś, co dojrzeli na jednym z pozostałych obrazów. Widziałam, jak zaaferowani wskazują na poszczególne motywy.

– …I wtedy znalazłam się na życiowym zakręcie, skarbie. Chodź, muszę ci coś pokazać… – Chwyciłam ją za rękę i poprowadziłam do wiszącej na ścianie miniaturki.

Rozdział 3

1975 rok, Bangkok, grudzień

River

– Jesteśmy na miejscu. Stań, proszę, pod bramą, a ja otworzę i wpuszczę cię do środka. Zaparkujemy na dziedzińcu.

Alexa położyła dłoń na klamce drzwi pasażera, gotowa, by wyskoczyć z auta. Zapytałem, czy zabierze mnie ze sobą. Wczoraj, przy kolacji, na którą przygotowałem chili con carne, powiedziała, że na drugi dzień chciałaby bardzo odwiedzić schronisko dla psów. Niestety, z willi miała do niego kawałek drogi. Sama zaś nie czuła się jeszcze na siłach, żeby prowadzić w Bangkoku pośród całej masy tuk-tuków, rowerów, którymi przewożono na bagażnikach żywy drób, i samochodów jeżdżących w odwrotnym kierunku, zupełnie jak w Anglii. Zaproponowałem więc, że ją tam zawiozę. Co więcej, zasugerowałem, że wejdę do środka i chętnie pomogę, jeśli będę mógł się do czegoś przydać. Byle tylko być blisko niej… Nie wyjaśniłem jej, co miałem na myśli wtedy, na lotnisku, gdy wymsknęło mi się tamto pamiętne zdanie. Tak naprawdę sam nie do końca wiedziałem, czemu zapytałem, czy jest gotowa na nasz wspólny rozdział. W głębi duszy pragnąłem poznać odpowiedź, przy czym nie byłem pewien uczuć Alexy względem mnie, a nie chciałem zostać po prostu jej kolejnym kochankiem. A może właśnie chciałem? Byłem w kompletnej rozterce. Nie zamierzałem wprawić tej wyjątkowej istoty w zakłopotanie. Zależało mi jedynie na tym, by spędzić z nią trochę czasu…

Zatrzymałem się przed bramą, a gdy Alexa wysiadła, żeby wpuścić mnie do środka, uderzyła we mnie fala gorącego, wilgotnego powietrza. W luksusowym pontiacu GTO Ariela w kolorze curry była naturalnie zainstalowana klimatyzacja. Panował tam więc przyjemny chłód i człowiek z miejsca nabierał ochoty, by po prostu krążyć niespiesznie po mieście. Przesunąłem wzrokiem po denimowej sukience Alexy z wiązaniem na szyi. Miała piękne, kształtne ramiona, a ja zapragnąłem położyć na nich dłonie… poczuć pod palcami ich krągłość i przekonać się, czy jej skóra rzeczywiście jest tak gładka i miękka w dotyku, jak ją sobie wyobrażałem.

– Halo… tu ziemia! – zawołała, przywołując mnie do rzeczywistości.

Przytrzymała mi jedno ze skrzydeł bramy, żebym mógł wjechać do środka. Przed sobą zobaczyłem podjazd prowadzący do dużego żółtego budynku.

– Auto można zostawić po drugiej stronie.

Usadowiła się ponownie na miejscu pasażera, a ja poczułem ciarki wzdłuż kręgosłupa… Później zaś po całym moim ciele rozlało się przyjemne ciepło, docierając do miejsc, co do których nie pamiętałem już nawet, kiedy ostatni raz czułem na nich dotyk dłoni kobiety… jej skórę… wargi… język. Ogarnęła mnie słodka niemoc, choć starałem się z całych sił odgonić te myśli, żeby być tu i teraz. Jeszcze nie dotarliśmy z Alexą do tego punktu… Ja natomiast już dawno wyszedłem poza swoją strefę komfortu, bo tak naprawdę nie miałem pojęcia, czy kiedykolwiek tam dotrzemy. Wrzuciłem bieg i zgodnie z jej sugestią okrążyłem budynek. Po drugiej stronie również rozciągał się piękny ogród, w którym był niewielki placyk z fontanną pośrodku.

Gdy tylko zamknęliśmy za sobą drzwi samochodu, w drzwiach wejściowych pojawiła się kobieta, na oko pod pięćdziesiątkę. Nie wiedziałem, czy jest zakonnicą, bo nie miała charakterystycznego nakrycia głowy, ale sądząc po szarej koszuli i ciemnej spódnicy za kolano, wnioskowałem, że tak. Wyglądała trochę jak jedna z nauczycielek z katolickiej szkoły dla dziewcząt, do której uczęszczały kiedyś moje siostry. Nie muszę chyba nawet nadmieniać, jak bardzo zaskoczyło mnie to, że Alexa pracuje jako wolontariuszka. Dzięki temu odkryłem zupełnie nową, nieznaną mi dotychczas stronę jej osobowości… stronę, z którą na co dzień raczej się nie obnosiła. Pod skórą skrywała niezwykłą kruchość i wrażliwość, podczas gdy przed wyjazdem do Szwecji sprawiała zgoła inne wrażenie. Intrygowało mnie, co też mogło się tam zdarzyć. Intrygowało mnie w niej wszystko…

– Witaj, moja droga! Jak cudownie, że wróciłaś.

Kobieta wyszła nam naprzeciw, witając Alexę z otwartymi ramionami. Padły sobie nawzajem w objęcia niczym matka z córką po dłuższej rozłące.

– Widzę, że nie jesteś sama.