Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Nowy Jork, 1974 rok. Dwudziestodwuletnia Alexa Wu pracuje jako tancerka go-go, ale tak naprawdę pragnie zostać supermodelką i zwiedzać świat. Wbrew woli konserwatywnych rodziców podejmuje samodzielną decyzję i wyjeżdża do Bangkoku. Teraz czerpie z życia pełnymi garściami, imprezując co noc i nawiązując namiętne romanse.
Kurort Nadmorski Hamptons, 1995 rok. Była modelka Alexa Wu zaprasza do siebie swoich przyjaciół z okresu, gdy mieszkała w Tajlandii. Mają razem zjeść kolację i powspominać stare dobre czasy. A przynajmniej tak im się wydaje… Tylko co tak naprawdę zdarzyło się w szalonych latach siedemdziesiątych, kiedy panowała wolna miłość? Wszyscy z niecierpliwością wyczekują, aż gospodyni wyjawi im prawdę o sobie i swoich kochankach…
„Alexa Wu” to międzynarodowa trzytomowa historia miłosna, pełna romantycznych uniesień, sekretów i wielkich nadziei.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 150
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: Alexa Wu 1 – Alle mine elskere
Przekład z języka duńskiego: Agnieszka Świerk
Copyright © L. Sherman, 2023
This edition: © Risky Romance/Gyldendal A/S, Copenhagen 2023
Projekt graficzny okładki: Rikke Ella Andrup
Redakcja: Maria Zając
Korekta: Justyna Kukian
ISBN 978-91-8076-260-1
Konwersja i produkcja e-booka: www.monikaimarcin.com
Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe.
Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S
Klareboderne 3 | DK-1115 Copenhagen K
www.gyldendal.dk
www.wordaudio.se
Póki nie ucichnie muzyka, wszystko będzie dobrze…
„Chciałam być sławna”.
„To były szalone czasy. Wszyscy sypiali ze wszystkimi”.
„W moich żyłach krąży muzyka disco”.
„Potrafiliśmy przetańczyć całą noc i zupełnie nas nie obchodziło, co dzieje się na świecie, poza klubem”.
„Muzyka ma tę cudowną właściwość, że gdy się w niej zatracisz, przestajesz cokolwiek czuć”.
Rozdział 1
1995 rok, kurort nadmorski Hamptons, maj, sobotni poranek, długi weekend z okazji Narodowego Dnia Pamięci
Alexa
Rok 1977, magazyn „Vanity Fair”: Trendsetterka, tancerka i modelka Alexa Wu pokazuje swój ciążowy brzuszek. Odważnie, nie ma co… Ale czegóż innego można by się spodziewać po tak dobrze wszystkim znanej tancerce go-go? I to zaledwie kilka tygodni przed terminem narodzin pierwszego dziecka! Oboje z mężem z niecierpliwością wyczekują jego przyjścia na świat…
Odłożyłam stronę z gazety na stertę innych wycinków poświęconych swojej dawnej karierze w modelingu, po czym wzięłam do ręki kolejną kartkę. Była to okładka czasopisma „Rolling Stone”, pochodząca z czasów jeszcze bardziej zamierzchłych niż poprzednie znalezisko. Wytężając wzrok w poszukiwaniu daty, wpatrywałam się w nadgryziony już zębem czasu świstek, który na przestrzeni lat zwijano i składano wpół niezliczoną ilość razy.
Było to wydanie z 1974 roku. Na pierwszym planie do zdjęcia pozowała w czarnych skórzanych spodniach i kurtce Suzi Quatro, w tle zaś stałyśmy ja i trzy inne tancerki. My też miałyśmy na sobie skórę, tyle że w nieco innym wydaniu: czerwone skórzane szorty i trójkątną górę od bikini, również z czerwonej skóry. Długie włosy sięgały mi aż do pasa, a że ustawiłam się do fotografa bokiem, widać było, jak miękkie pukle kaskadami spływają mi po plecach. Rozjaśniłam je swego czasu, dzięki czemu zyskały piękny karmelowy odcień z miedzianymi refleksami. Białe lakierowane kozaki na platformie sięgały mi za kolano i wysmuklały nogi, dzięki czemu wyglądałam na więcej niż skromne metr sześćdziesiąt pięć. Na moich wargach gościł ledwie zauważalny, subtelny uśmiech. Nie potrafiłam ukryć ekscytacji. To właśnie mnie Suzi wybrała, bym razem z nią zapozowała na okładce kultowego magazynu „Rolling Stone”, i to zaledwie kilka miesięcy po tym, jak zadebiutowałam na arenie międzynarodowej na łamach francuskiego „Vogue’a”. Tego samego roku piosenkarka wydała swoje dwa gorące hity: Devilgate Drive i Wild One, natomiast kawałki: If You Can’t Give Me Love i Stumblin’ in ukazały siędopiero w siedemdziesiątym ósmym. Zapragnęłam nagle odtworzyć jej płytę, by znane mi tak dobrze teksty zabrały mnie w podróż do mojego poprzedniego życia… życia sprzed wielu, wielu lat, tak odmiennego od tego, które obecnie wiodłam, jakby to wszystko wydarzyło się w zupełnie innej epoce i dotyczyło zupełnie kogo innego.
– Co robisz? – spytała June, wchodząc niepostrzeżenie do salonu.
Podniosłam się z podłogi przed kominkiem. Wokół mnie porozrzucane były wycinki z czasopism i gazet, kolorowe fotografie z polaroida i czarno-białe zdjęcia wycięte z artykułów prasowych. Był to swoisty kolaż wspomnień z czasów klubu Disco 77 w Bangkoku oraz pamiątek pochodzących z innych okresów mojej kariery.
– Zamierzasz coś z tego jutro wykorzystać? – zagaiła moja osiemnastoletnia córka, przycupnąwszy obok mnie. Jej włosy miały tę samą długość co moje przed laty, jedynie kolor parę tonów jaśniejszy; ja byłam stuprocentową brunetką.
Obcięłam je kilka lat temu, przy czym niezupełnie na krótko. „W czterdziestej trzeciej wiośnie życia jakoś nie przystoi nosić włosów sięgających do pośladków”, pomyślałam, czule głaszcząc młodą po głowie.
– Całkiem możliwe… Choć tak szczerze, to jeszcze do końca nie wiem. Ale faktycznie w związku z jutrzejszą kolacją jakoś nagle poczułam ochotę, by pobuszować w starociach.
Trochę mijałam się z prawdą, lecz wtedy nie mogłam jeszcze wyjawić córce swojego planu.
– Powinnaś zrobić z tego album, albo nawet kilka.
June sięgnęła po parę fotek z polaroida.
– Wow, boski styl! Pamiętam, jak kiedyś w dzieciństwie przebierałam się w niektóre twoje ciuchy. Masz je jeszcze?
Potwierdziłam skinieniem głowy.
– Nie wszystko pozwalałam ci przymierzać, kochanie – zaśmiałam się, gładząc czule jej włosy. – Zupełnie zapomniałam, że to mam, a tymczasem wszystko leży sobie spokojnie tutaj, w Hamptons. Jeśli chcesz, możemy sobie to razem przejrzeć przed powrotem do Nowego Jorku…
Był długi weekend w związku z Narodowym Dniem Pamięci, więc bez problemu mogłyśmy wrócić do miasta dopiero w poniedziałek. Mojej córce do ukończenia szkoły pozostał niecały miesiąc. Za kilka tygodni miała rozpocząć kolejny etap życia. Na całe szczęście miała więcej rozumu niż kiedyś jej matka. Postawiła na wykształcenie i wybierała się na studia. Mnie zaś absolutnie nikt, w tym nawet mój własny ojciec, żadną siłą nie był w stanie zaciągnąć na jakąkolwiek uczelnię. Chciałam być modelką, tańczyć i jeździć po świecie.
– Chętnie bym tu z tobą została… ale muszę lecieć. Killian wpadnie na partyjkę tenisa za… – Zawiesiła głos, zerkając na swój kolorowy naręczny zegarek z paskiem w wiśnie. – O matko, za dziesięć minut, a ja nawet jeszcze się nie przebrałam!
– A zje dziś z nami? Nie widziałam go całe wieki…
Killian był przyjacielem June. Mieszkał w Hamptons i widywali się zawsze, gdy tu przyjeżdżałyśmy. Ale tylko wtedy, bo chłopak chodził do miejscowego gimnazjum, a moja córka do prywatnej szkoły na Manhattanie.
– Jak go znam, raczej nie odmówi twoich wyszukanych lunchowych specjałów.
Jej twarz się rozpromieniała, gdy o nim mówiła. Ciekawe, czy ona sama zdawała sobie z tego sprawę. A może łączyło ich jednak coś więcej niż tylko dziecięca przyjaźń?
– W takim razie zjemy na południowym tarasie. Jest ładnie i ciepło.
Poza wszystkim miejsce to było zadaszone.
– A teraz biegnij się przebrać. Udanego meczu!
June pocałowała mnie w policzek i odłożyła trzymane w ręku zdjęcia. Gdy mój mąż jeszcze żył, też grywaliśmy razem w tenisa. Uśmiechnęłam się na wspomnienie, jak skakaliśmy sobie na korcie do oczu, nie mogąc się zgodzić co do reguł gry. Potem zawsze następowało pojednanie przypieczętowane pocałunkiem i uściskiem. Nie warto się przecież kłócić się o błahostki, gdy dwoje ludzi łączy o wiele silniejsze małżeńskie przymierze.
W pokoju rozbrzmiał głos Suzi… Our Love Is Alive… pierwsza zwrotka kawałka Stumblin’ in, a ja, kiwając lekko głową w rytm muzyki, dolałam sobie do filiżanki świeżej kawy z finezyjnego orientalnego czajniczka. Odstawiłam ją następnie na stolik kawowy z lakierowanego drewna mahoniowego, po czym rozsiadłam się na dywanie, by ponownie zanurzyć się w stercie starych wspomnień. Dwa wycinki, które wcześniej trzymała w dłoni June, leżały teraz na stronie pochodzącej z „Rolling Stone”.
– Tomás Duarte… – wyszeptałam, a moje usta momentalnie rozciągnęły się w szerokim uśmiechu. – Wtedy DJ i wieczny DJ… Jeden z najzdolniejszych tekściarzy na świecie – wymamrotałam sama do siebie.
Na jednej z fotek mężczyzna stał za pulpitem mikserskim. Drugie zdjęcie przedstawiało zaś nas oboje w klubie. Obejmował mnie ramieniem. Miałam na sobie minisukienkę z długimi rękawami w psychodeliczne żółto-brązowo-pomarańczowe wzory. Fotka musiała zostać zrobiona w ciągu dnia, bo lokal świecił pustkami. Nikt nie tańczył, a przy barze siedziało zaledwie kilku gości.
Tomás pochodził z Brazylii. Jego skóra miała odcień mlecznej czekolady, a twarz okalała mu burza seksownych miękkich ciemnych loków. Był uwodzicielem i pożeraczem zarówno damskich, jak i męskich serc; płeć nie grała dla niego roli. Ja tańczyłam, a on grał w klubie Disco 77 i przez jakiś czas ze sobą sypialiśmy. Miałam wtedy dwadzieścia dwa lata. Przez kilka dobrych lat po ukończeniu szkoły średniej pracowałam jako tancerka go-go. Później jednak zapragnęłam opuścić rodzinne strony… Uciec gdzieś daleko, gdzie nareszcie uwolnię się od rodziców, ich wąskich horyzontów i ciągłych uprzedzeń. Dziś, sama będąc matką, rozumiem, że moi staruszkowie po prostu się o mnie troszczyli. W tamtym czasie, jako młoda, beztroska dziewczyna, odurzona perspektywą, że w końcu może sama decydować o swoim losie, postrzegałam to zupełnie inaczej. Później nadal miałam w sobie to niesforne dziewczę. Jednocześnie wiedziałam, że świat, który znałam z lat siedemdziesiątych, odszedł bezpowrotnie. Seks, narkotyki i rock’n’roll… no, w moim przypadku może za wyjątkiem narkotyków… Za to seks i taniec towarzyszyły mi wówczas dzień i noc.
– Ale byłaś szalona – zaśmiałam się sama do siebie, przesuwając lekko palcem po jego czekoladowych lokach. – Gorącokrwisty Brazylijczyk w Bangkoku…
Klub Disco 77 na wiele lat stał się moim domem, a ja zadurzyłam się bez pamięci w Tomásie Duartem… swoim ponętnym latynoskim kochanku, pierwszym na tajskiej ziemi.
Rozdział 2
1974 rok, Bangkok, listopad
Alexa i Tomás Duarte, łamacz serc
Z zalanej słońcem obskurnej ulicy skręciłam w ciemny zaułek. Neon nad wejściem był wprawdzie wyłączony, ale nie musiałam ponownie sprawdzać adresu. Napis „Disco 77” na szyldzie wyraźnie świadczył o tym, że dotarłam właśnie tam, gdzie miał mnie doprowadzić spoczywający teraz w mojej kieszeni zmięty wycinek z gazety: mianowicie, do owianego największą sławą baru, klubu i dyskoteki w Bangkoku. Dzień wcześniej, zaraz po przylocie z Los Angeles, zameldowałam się wraz z całym swoim dobytkiem upchniętym w brązową skórzaną walizkę w stosunkowo niedrogim Asia Hotel Bangkok. Ani przez chwilę nie przyszło mi do głowy, by wrócić do Brooklynu, gdzie rodzice powitaliby mnie z tym swoim pełnym dezaprobaty wzrokiem. Jak długo jeszcze potrwa ten twój młodzieńczy bunt? Firma cię potrzebuje… Jesteś naszym jedynym dzieckiem. Czy zdajesz sobie w ogóle sprawę z tego, w jakim świetle nas stawiasz?! I choć Kalifornia kusiła mnie przyjaznym klimatem i kwitnącym przemysłem rozrywkowym, wiedziałam, że niełatwo jest się tam wybić. Poza tym byłam spragniona nowej, ekscytującej przygody. Parę razy udało mi się zastąpić tę czy inną tancerkę w klubie nocnym Whisky a GO GO na Sunset Strip i chociaż uwielbiałam tańczyć i mogłam to robić zasadniczo bez przerwy, jak tylko otworzyłam rano oczy, do chwili, gdy szłam spać, to marzyłam o czymś więcej. Chciałam być sławna, chciałam, by moja podobizna widniała na okładkach czasopism, na plakatach i w kampaniach reklamowych. Niestety, niewiele firm miało odwagę postawić na młodą dziewczynę o amerykańsko-azjatyckich rysach. Pewnego późnego wieczoru siedziałam przy barze. To było chwilę przed zamknięciem klubu i właśnie wypiłam łapczywie przynajmniej litr wody, bo od jedenastej tańczyłam bez przerwy. W pewnym momencie Nate, mój nowy przyjaciel i barman, podał mi wycinek z gazety. Dobrze wiedział, że marzę o tym, by zrobić karierę i zwiedzać świat. Na początku lat siedemdziesiątych w Hollywood chcieli tylko białych kobiet, ale ja zamierzałam zmienić ten trend. O Disco 77 rozwodzono się zarówno w Ameryce, jak i w Europie. Był to topowy klub w Azji, miejsce, w którym grały wszystkie znane kapele, gdy już wybrały się na Wschód. Bez słowa wstałam zatem ze stołka barowego i wyszłam z klubu. Niedługo potem, nie oglądając się za siebie, wsiadłam na pokład samolotu do Bangkoku.
– Halo! Jest tam kto? – zawołałam, choć lokal wydawał się zupełnie pusty.
Tylko docierające od strony ulicy słońce rzucało snop światła na cynamonowożółte wnętrze baru, który odbijał się od srebrnych kul dyskotekowych i lustrzanych ścian, więc nie panował tam zupełny mrok. Zresztą moje oczy już po chwili przyzwyczaiły się do ciemności.
– Zależy, kto pyta… – odparł wysoki, mocno zbudowany mężczyzna, który zmaterializował się nagle przede mną niczym duch.
Trudno było orzec, czy ma kilka kilo nadwagi, czy po prostu jest solidnej postury. W każdym razie był słusznego wzrostu, a ja ze swoim metrem sześćdziesiąt pięć musiałam porządnie zadzierać głowę, by spojrzeć mu w oczy. A tego akurat dnia miałam siedem centymetrów więcej dzięki ukochanym skórzanym sandałom na platformie.
– Alexa Wu, szukam pracy jako tancerka, naturalnie, jeśli nadal poszukujcie dziewczyn do pracy…
Miałam dwadzieścia dwa lata, byłam pełnoletnia, nikogo za sobą nie zostawiałam i mogłam robić, co mi się żywnie podobało.
– Właśnie jedną zatrudniłem – rzucił facet. Włączył światło i po chwili w całym barze zapanowała jasność. Potem nacisnął inny przycisk i wszystkie kule dyskotekowe zaczęły się obracać. – Ale… najpierw zobaczmy, czy faktycznie potrafisz tańczyć.
Wskazał ruchem głowy podest za parkietem do tańca, lecz w tym samym momencie do klubu wszedł inny mężczyzna.
Był to najbardziej zniewalający facet, jakiego kiedykolwiek spotkałam. A trzeba zaznaczyć, że widywałam ich w Los Angeles wielu. Nie brakowało wśród nich muzyków, aktorów czy modeli, a do tego jeszcze przystojnych chłopców aspirujących do bycia gwiazdami, którzy koncentrowali się głównie na tym, by mieć perfekcyjne ciało i śnieżnobiały uśmiech. Mężczyzna poruszał się lekko i bez wysiłku, niczym pantera w dżungli. Miał na głowie burzę zabójczych ciemnych loków, które przy każdym kroku podskakiwały w górę i w dół. Ubrany był w dżinsy, które zmysłowo opinały mu biodra i rozszerzały się na wysokości łydki, przez co idealnie wpisywały się w ówczesne kanony mody. Wzorzysta koszula z krótkim rękawkiem rozchylała się na piersiach, a on ani myślał jej zapiąć. Mogłam więc do woli rozkoszować się widokiem ogorzałej od słońca skóry.
– Włączysz płytę? – zwrócił się osiłek do nowo przybyłego przystojniaka, który najwyraźniej był DJ-em.
– Si, señor – odparł tamten z figlarnym błyskiem w oku. – Wstawiłeś kawę? Bo mam wrażenie, że jeszcze śpię.
– Już się robi. A ty, Pocahontas?
– Ale co ja? – zapytałam powoli, zupełnie jakbym właśnie spadła z księżyca. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie doznałam. Nie byłam przecież żadną cnotką, a już na pewno nie dziewicą. Tymczasem czułam się cała rozpalona, a moje ciało przeszywały dreszcze podniecenia.
– Nie przejmuj się. Tomás działa tak na wszystkich… – rzucił osiłek, zanosząc się głośnym śmiechem. – To sam seks na dwóch nogach. Proszę, twoja kawa, ślicznotko. A ja nazywam się Sal Mendoza i jestem właścicielem tego siejącego zgorszenie domu rozpusty.
– A… dzięki. Chętnie napiję się kawy, ale czy nie miałam najpierw zatańczyć?
Zdjęłam z ramienia torbę z frędzlami i odłożyłam na wysoki stołek barowy obity pomarańczową skórą, choć pewności nie miałam, może był to zwykły plastik. Wnętrze klubu wyglądało świeżo i czysto. Zamiast woni rozlanego i zaschniętego piwa w powietrzu unosił się zapach płynu do podłóg.
– W takim razie najpierw zatańczysz, a potem napijemy się kawy, śliczna Pocahontas. – Uśmiechnął się szeroko i nalał nam czarnego napoju ze stojącego za ladą dzbanka. – Dla ciebie też nalałem, Rio. – Sal najwyraźniej lubił używać zdrobnień.
Mnie zaś nazywano już o wiele gorzej niż „Pocahontas”, czy „Ślicznotka”, więc tylko się uśmiechnęłam. Dobrze wiedziałam, że moje lekko azjatyckie rysy twarzy przyciągają uwagę w tłumie.
– Czy piękna Alexa ma jakieś preferencje muzyczne? – zapytał Tomás, stając nagle obok mnie. Pachniał mydłem z domieszką czegoś męskiego i zwierzęco odurzającego, a wargi rozciągnął w szerokim uśmiechu. Uniósł pytająco brew, pociągając solidny łyk kawy.
– A macie może Lady Marmalade LaBelle? – spytałam z pewnym wahaniem.
– Mamy wszystko, pięknoto, wszystko bez wyjątku, ale, swoją drogą, świetny wybór – odrzekł Tomás, po czym ostrożnie schował zdjętą z gramofonu płytę do okładki.
Wiedziałam, że przy tym kawałku najlepiej pokażę im, jak zmysłowo i seksownie potrafię tańczyć, a nie miałam wątpliwości co do tego, że właśnie to chcą zobaczyć.
– To nie jest klub ze striptizem, prawda? – wymsknęło mi się. – Bo jakby co, od razu zaznaczam, że się nie rozbieram ani nie sprzedaję swojego… – Zamilkłam… Zmierzyłam sama siebie spojrzeniem od stóp do głów, od strojnej bluzki w cekiny po czarne satynowe szorty, i pomyślałam, że zjawiając się tu w biały dzień tak skąpo ubrana, mogę sprawiać całkiem odmienne wrażenie.
Moje pytanie najwyraźniej rozbawiło Tomása, a Sal uspokajająco potrząsnął głową.
– Prowadzimy lokal muzyczno-taneczny, a nie seksklub. To preludium, kotku, wyborna przystawka… Na danie główne trzeba wstąpić gdzie indziej.
W tej samej chwili poczułam, że to będzie moje miejsce na ziemi, choć spędziłam w nim zaledwie dziesięć minut. Tak to już w życiu bywa… Czasem w ułamku sekundy wiemy, czy znaleźliśmy się wśród przyjaciół, czy też wśród wrogów.
– W moim klubie obowiązują dwie, przepraszam, trzy zasady – ciągnął Sal. – Otóż, nie toleruję tu publicznego uprawiania seksu, ani świadczenia usług seksualnych czy też korzystania z nich. Żadnych dragów i żadnych bójek! Złamanie którejkolwiek z powyższych reguł grozi wyrzuceniem z lokalu i dotyczy to zarówno pracowników, jak i gości. Czy masz jeszcze jakieś pytania, zanim pokażesz nam wreszcie, co w sobie masz?
– To chyba już wszystko, dzięki. Ogólnie mam po prostu pewien plan na życie – odparłam z nadzieją, że zrozumiał, że jestem stworzona do wyższych celów.
– Jak my wszyscy…– skwitował Sal. – Jak my wszyscy – powtórzył.
Ja zaś miałam nieodparte wrażenie, że przez jego twarz przemknął posępny cień.
– Zatańcz dla nas – dodał.
I zatańczyłam… Tańczyłam tak, jakby od tego, jak wypadnę, zależała cała moja przyszłość, a przynajmniej kariera. Gdy wybrzmiały ostatnie akordy Lady Marmalade, Tomás włączył I’ve Got the Music in Me Kiki Dee. Chyba już wtedy pojął, że gdy wiruję w tańcu, moje ciało i muzyka stapiają się w jedno. Później z głośników popłynęło No Woman, No Cry Boba Marleya, lecz ten kawałek Tomás niebawem ściszył, dając mi tym samym do zrozumienia, że mój pokaz dobiegł końca.
– A możesz zacząć już dziś wieczorem? Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałem… – rzucił Sal, drapiąc się po głowie i mierzwiąc tym samym swoje rozpuszczone sięgające do ramion włosy.
Nalał mi filiżankę kawy i podał szklankę wody, którą opróżniłam duszkiem jako pierwszą. Choć miałam świetną kondycję, trochę się jednak podczas tańca spociłam. Potem pociągnęłam łyk wspaniałego czarnego napoju, który miał niesamowicie aromatyczny smak. Z czasem dowiedziałam się, że Sal serwował w klubie wyłącznie kawę z Kolumbii, z której pochodził. Chciał w ten sposób złożyć hołd swojej ojczyźnie, do której nie mógł powrócić.
– Jasne, że mogę. Jestem ci naprawdę bardzo, bardzo wdzięczna! Nie pożałujesz tego.
Podałam mu uprzejmie rękę, a on po chwili wahania wyciągnął w moim kierunku swoją potężną dłoń. Czyżby nie był przyzwyczajony do kurtuazyjnych gestów? Ja wyniosłam to z domu. Zawsze mnie uczono, jak ważny jest zdecydowany uścisk dłoni. Ten zaś stanowił przypieczętowanie naszej umowy i początek nowego rozdziału w moim życiu.
– Tancerki muszą być gotowe i przebrane punkt jedenasta wieczorem. Szatnię znajdziesz na zapleczu. Będziesz miała własny wieszak, swoją toaletkę i szafkę. Zwykle sama możesz decydować o tym, co na siebie włożysz, ale bywa też tak, że występujący u nas muzycy i zespoły mają ze sobą stroje dla dziewczyn. W takim przypadku ubrania będą tu już na ciebie czekać – wyjaśnił, po czym poinformował, że wynagrodzenie jest stałe i wypłacane raz na dwa tygodnie.
Pomyślałam, że da się z tego wyżyć, choć milionerką w ten sposób raczej nie zostanę. Tak czy inaczej, na początek wystarczy. Poza tym w końcu miałam stałą pracę. Nie to co w Los Angeles…
– Dzięki. Wszystko mi pasuje. Cóż można w takiej sytuacji dodać… Chyba tylko: „Do wieczora”.
Chwyciłam torebkę i już miałam ruszyć w stronę wyjścia.
– Umówiliśmy się w kilka osób na jedzenie na mieście. Spotykamy się o dziewiątej w lokalnej knajpce za rogiem i będzie nam miło, jeśli się przyłączysz. Mogę ci pokazać, gdzie to jest. I tak muszę skoczyć po fajki – rzucił Tomás, wkładając koszulę w spodnie. Nadal jednak jej nie zapiął.
– Hmm… bardzo chętnie.
Moje ciało zalała fala gorąca, a serce wypełniła radość. Byłam teraz jedną z nich. Po raz pierwszy poczułam, że gdzieś należę.
***
Dłoń Tomása spoczywała na moim nagim udzie, a ja nie byłam pewna, czy położył ją tam bezwiednie, czy z rozmysłem. Siedzieliśmy w restauracji, przy okrągłym stoliku. My, czyli Sal, Tomás i ja, oraz dwie inne tancerki: Simone i Nina, barman o imieniu Lucas i irlandzki bramkarz o fizjonomii gladiatora, Seamus. Całe życie był marynarzem, lecz pewnego dnia po prostu zszedł na ląd i więcej nie wypłynął w morze. Tworzyliśmy ciekawą mieszankę… prawdziwy tygiel przeróżnych kultur i osobowości. Siedzieliśmy tak sobie i gawędziliśmy, a Tomás miarowo gładził kciukiem moją skórę. Mnie zaś za każdym muśnięciem jego dłoni przeszywał nieziemski dreszcz rozkoszy i byłam coraz bardziej rozochocona. Cała ta sytuacja wydała mi się tak zdrożna i niestosowna, że w pewnej chwili sama zaczęłam się z siebie śmiać, przez co zakrztusiłam się winem.
– Coś nie tak, moja droga? – spytał Tomás, zdejmując rękę z mojego uda, a ja ledwo się powstrzymałam, by nie krzyknąć w desperacji: „Nie!”. On jednak tylko poklepał mnie kilka razy po plecach, po czym jego dłoń wróciła na swoje dawne miejsce.
– Chyba po prostu wzięłam za duży łyk wina. Myślałam, że to woda – odparłam, po czym faktycznie sięgnęłam po szklankę z wodą i wychyliłam ją duszkiem.
– Opowiedz mi coś o życiu na morzu, Seamusie. Czy miałeś kochankę w każdym porcie? – zagaiłam bramkarza.
Zdawałam sobie sprawę z tego, że pewnie słyszał to pytanie już milion razy. Myślami byłam jednak zupełnie gdzie indziej… Niecierpliwa dłoń Tomása dotarła właśnie do skraju mojej spódniczki, a ja lekko rozchyliłam uda, zachęcając go do dalszej wędrówki.
Seamus wybuchnął gromkim śmiechem, przyciągając tym samym ciekawskie spojrzenia zgromadzonych wokół sąsiednich stolików gości.
– Albo kochanka… Podobają mi się kobiety, ale nie stronię też od mężczyzn. Lubię, jak są solidnej postury…
Nie bardzo wiedziałam, jak zinterpretować spojrzenie, którym zmierzył go Sal. Czyżby byli parą? Palce Tomása zdołały już sforsować koronkę moich majteczek, a ja byłam wilgotna i gotowa. Uśmiechnął się, zerkając na mnie z ukosa.
– A ty, Alexo? Jak to się stało, że wylądowałaś w Tajlandii? – zagaiła Simone, piękna tancerka z Francji, nachylając się z zainteresowaniem nad stołem. Miała słodko zaróżowione policzki i czarujący akcent.
Ale ja z trudem dawałam radę koncentrować się na tym, co do mnie mówiła, bo Tomás drażnił już okrężnymi ruchami moją łechtaczkę, skrywając dłoń pod obszernym białym obrusem.
– Jeden znajomy z baru w L.A… – urwałam w pół zdania, starając się ze wszystkich sił powstrzymać jęk rozkoszy. – No więc, ten znajomy znalazł ogłoszenie o pracy dla tancerek, a dobrze wiedział, jak ciężko jest się wybić takim dziewczynom jak ja, to znaczy przedstawicielkom ras mieszanych. Bo może jeszcze nie wiecie, ale jestem pół-Szwedką i pół-Chinką, a do tego prawowitą obywatelką USA. Próbowałam szczęścia w wielu miejscach. Jeździłam to tu, to tam, a ostatnio zakotwiczyłam na dłużej w L.A., niestety bez skutku. Teraz jestem tutaj…
Moim ostatnim kilku słowom towarzyszyło głośne westchnienie. Mocno spięłam uda, czując, że jeśli sama natychmiast nie przerwę tej zabawy, za chwilę zrobi się bardzo niezręcznie. Wiedziałam jednak dobrze, że później z przyjemnością pozwolę Tomásowi skończyć to, co zaczął.
– Jesteś bardzo niegrzeczną dziewczynką… I tak łatwo cię rozpalić. Myślałem, że eksplodujesz, moja droga – wyszeptał, nachylając się w moją stronę. Najwyraźniej zrozumiał, że moje zaciśnięte uda oznaczają „stop”.
– Gdy już mnie do siebie dopuścisz, będę posuwał cię tak, że zobaczysz słońce, księżyc i gwiazdy, a potem zrobię to jeszcze raz… i jeszcze raz.
Jego słowa były istną torturą… Możecie mi wierzyć lub nie, ale siedząc tam, przy tym stole, naprawdę nie miałam pojęcia, jak zdołam przebrnąć przez swój pierwszy wieczorny show.
***
Gdy ostatni utwór wybrzmiał do końca, a najbardziej wytrwali goście, choć nie wszyscy dobrowolnie, opuścili wreszcie lokal, w klubie zostaliśmy tylko stojący za barem Sal, Seamus, który nie musiał już pilnować drzwi, Tomás i ja. Ociągałam się z wyjściem i bynajmniej nie miałam ochoty wracać do hotelu. Moje ciało, mimo wielu godzin wysiłku, wcale nie było zmęczone. Pragnęłam, by Tomás dokończył to, co zaczął w restauracji… Zarazem jednak nie chciałam dawać mu tego zbyt jasno do zrozumienia. Siedziałam więc przy barze, sącząc coca-colę z wysokiej szklanki, podczas gdy Sal podliczał utarg.
Seamus dopił piwo, po czym nie pytając nikogo o pozwolenie, sięgnął za bar i chwycił kolejne.
– W pracy nie piję nigdy, ale po pracy to już zupełnie inna historia.
Wyrzeźbione mięśnie na jego ramionach i przedramionach naprężały się za każdym razem, gdy podnosił do ust butelkę. Całą powierzchnię skóry, którą mogłam podziwiać, pokrywały marynarskie tatuaże w przeróżnych wzorach i kolorach. Nie miałam pojęcia, co dokładnie przedstawiają, lecz każdy z nich z pewnością opowiadał jakąś barwną historię z życia Tomása na morzu.
– I jak, moja droga…? Jesteś gotowa, by zobaczyć słońce, księżyc i gwiazdy? – wyszeptał, nachylając się w moją stronę.
Podniósł moją szklankę z colą i upił z niej łyk, czekając na odpowiedź. Bez słowa skinęłam głową i miękko ześlizgnęłam się z wysokiego barowego stołka. Tomás czekał już z wyciągniętą dłonią, by chwycić mnie za rękę.
– Jedyne, czego oczekuję, to żebyście byli w stanie razem pracować… również potem, gdy wasz romans już się skończy – zawołam za nami Sal, a jego głos odbił się głębokim echem w całym, teraz zupełnie pustym lokalu.
Nie miałam w zwyczaju sypiać z przygodnymi facetami ani też chodzić z kimś do łóżka tylko po to, by coś w ten sposób osiągnąć. Gdy tańczyłam podczas tras koncertowych, wielokrotnie proponowano mi seks, alkohol i narkotyki. Ja tymczasem nie chciałam, by cokolwiek odwróciło moją uwagę od tego, co pragnęłam osiągnąć. Wystarczająco się już napatrzyłam… i na takich, co utknęli w miejscu, i na ludzi, którzy przez alkohol i dragi stoczyli się na samo dno. To znaczy, nie byłam żadnym chodzącym wzorem cnót – seks naturalnie uprawiałam. Ale tu, w Bangkoku, miałam wrażenie, że krew w moich żyłach krąży jakby szybciej… To miasto, ten klub, gorąca atmosfera i Tomás z tą swoją niewymuszoną pikantną charyzmą, którą zupełnie mnie oszołomił. Wszystko było tu na wskroś przesiąknięte egzotyką. Wilgotne powietrze, zapachy, kolory… możliwości. Poczułam się wolna i zapragnęłam zatracić się bez pamięci, jak nigdy wcześniej.
– Chodź ze mną, moja droga.
I poszłam… Tak oto klub Disco 77 stał się moją oazą i pozostał nią przez kolejne trzy lata. Zaś Tomás był moim pierwszym kochankiem w Bangkoku… moim zniewalającym latynoskim amantem.
Rozdział 3
1995 rok, kurort nadmorski Hamptons, piątkowe przedpołudnie
Alexa
Gros zdjęć z Bangkoku zrobiłam swoim ukochanym polaroidem SX-70. Był to składany model, który bez problemu mieścił się w damskiej torebce. Świadomość, że zaledwie chwilę po naciśnięciu spustu migawki będę mieć fotkę w ręku, dawała mi wiele radości. Dlatego właśnie udokumentowałam moje życie całą masą maleńkich zdjęć w białych ramkach. Po powrocie z Tajlandii robiłam ich już znacznie mniej. Choć naturalnie trudno się dziwić, że mając June i napięty kalendarz sesji zdjęciowych, nie chodziłam już i nie pstrykałam na okrągło fotek wszystkiemu, co popadło.
W skupieniu posegregowałam wszystkie zdjęcia Tomása, Tomása ze mną i Tomása w otoczeniu gości Disco 77. Ułożyłam je w osobny stosik, postanawiając przy tym, że pozostałymi fotkami zajmę się kiedy indziej. Spotkałam go później tylko raz, zupełnie przypadkiem. Wpadliśmy na siebie w osiemdziesiątym roku w klubie Studio 54 w Nowym Jorku. Był to światowej sławy lokal, a ja zostałam tam zaproszona przez magazyn modowy „Vanguard”, który właśnie po raz pierwszy umieścił moje zdjęcie na okładce. Tomás stał za konsoletą i wyglądał dokładnie tak, jak go zapamiętałam. Odsunęłam od siebie to wspomnienie, uporządkowałam stos jego zdjęć i położyłam je na stoliku kawowym, po czym wstałam z podłogi. Rozciągnęłam się powoli na wszystkie strony, zgięłam kark i uniosłam ręce nad głowę.