Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Milion złotych do wydania w jeden dzień? Do tego tylko na siebie? Brzmi super, ale to wcale nie jest takie proste. Ani przyjemne, jak się okazuje. Jak sobie z tym poradzili jedenastoletni Amelia i Kuba oraz ich młodsze rodzeństwo: dziewięcioletni superinteligentny Albert i zwariowana sześciolatka Mi?
Kupujemy za dużo niepotrzebnych rzeczy. Przyjemność zamienia się w nałóg, nic już nas nie cieszy. Rafał Kosik jak zawsze bawiąc, uczy. Ta współczesna wersja legendy o Złotej Kaczce to nie tylko zabawne przygody, ale też przybliżenie dzieciakom świata finansów i pokazanie, że kupowanie coraz to nowych rzeczy nie czyni nas szczęśliwymi ludźmi.
Będzie trochę strasznie, trochę mądrze i na pewno bardzo zabawnie.
Książkę można czytać niezależnie od innych części serii.
7-12 lat
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 142
Drzwi mieszkania rodziny Rytlów otworzyły się i do przedpokoju wszedł tata.
— Niespodzianka — oznajmił, zdejmując duże lustrzane okulary. — Idziemy na koncert.
— Koncert? — Z najbliższego pokoju najpierw wychyliła się kitka spiętych na czubku głowy kasztanowych włosów, a potem głowa sześcioletniej Mi. — Jaki koncert?
— Niespodzianka. — Tata zdjął buty, odłożył kluczyki od samochodu i poszedł do łazienki umyć ręce.
Z drugiego pokoju wyjrzał Kuba, starszy brat Mi. Miał jedenaście lat i dla odmiany jasne włosy.
— Powiedziałeś „koncert”? — upewnił się.
— Właśnie tego słowa użyłem. — Tata wszedł do salonu i usiadł w fotelu.
— No ale weź, tata. — Mi trzymała pod pachą ulubionego pluszowego misia. Podbiegła do taty i wskoczyła mu na kolana. — Jaki zespół?
— Kiedy ja sam nie wiem, Kwiatuszku. — Tata wyjął z kieszeni bilety i pokazał jej.
Mi chwyciła bilety i przyjrzała im się z bliska. Jak na sześciolatkę czytanie szło jej całkiem nieźle. Ale nie tym razem. Na biletach było dużo cyferek i kodów paskowych, a na samej górze rzeczywiście widniał napis „Niespodzianka”.
Do salonu wszedł Kuba. Wziął bilety.
— Niespodzianka? — zastanowił się. — Nie znam takiej grupy. Grają techno, pop czy rock?
— Dostałem je od szefa — wyjaśnił tata. — Nie chciał powiedzieć nic więcej, tylko tajemniczo się uśmiechał.
— Jeśli tajemniczo się uśmiechał, to na pewno będzie death metal1 — oceniła Mi. — Spoko. Nigdy nie byłam na koncercie metalowym. — Zastanowiła się. — Nigdy nie byłam na żadnym koncercie. Mam dopiero sześć lat.
— Byłaś, byłaś — zapewnił ją tata. — Sześć lat i parę miesięcy temu.
— No ale… jak to?
— Jako trzymiesięczna ciąża.
Mi zmarszczyła czoło.
— Ja lecę. — Do salonu weszła mama. Kończyła się ubierać. — Wracam jutro koło południa.
— Masz dziś dyżur? — zdziwił się tata.
Mama była chirurgiem2 i co jakiś czas wypadały jej całonocne dyżury. Siedziała w szpitalu na wypadek, gdyby komuś przydarzył się wypadek. Niestety zwykle się przydarzał, i to niejeden.
— Tak. — Mama popukała palcem w telefon. — Wpisałam wszystkie dyżury na dwa miesiące naprzód.
— Szkoda. Myślałem, że pójdziemy w komplecie, całą rodziną.
— To koncert metalowy — dorzuciła Mi. — Ubieramy się na czarno. I będziemy machać głowami.
Uniosła poprzecieranego misia i poruszyła jego głową w przód i w tył.
— Chcesz zabrać sześciolatkę na koncert metalowy? — zapytała z niedowierzaniem mama. — Zadepczą ją.
— Będę ją nosił na barana — obiecał tata. — Zresztą to pewnie będzie rock. Mój szef nie lubi metalu.
— Może dlatego dał ci bilety. — Mama pocałowała wszystkich na pożegnanie. — Tylko uważajcie na siebie, żeby nie złapać jakiegoś wirusa. W lodówce macie pieczeń.
— Pieczeń… — westchnęła Mi. — Bleee… A możemy kupić mrożoną pizzę hawajską?
— Mrożoną? — skrzywiła się mama.
— Hawajską? — skrzywił się tata.
Ledwo mama wyszła, tata porozumiewawczo uniósł brwi i położył bilety na stole.
— Po koncercie wpadniemy na hamburgery — obiecał. — Z podwójnym serem i bekonem! Na wypasie! To ulubiona knajpa mojego szefa i mam tam zniżkę.
Kuba spojrzał na bilety. Uśmiechnął się.
— Jest ich pięć — stwierdził. — Możemy zabrać Amelię i Alberta.
Amelia siedziała przy biurku zastawionym słoiczkami z farbami. Pokrywała skomplikowanymi wzorami różowe trampki. Kupiła je kilka dni temu, ale tego ranka wydały jej się banalne i nudne.
To zajęcie pochłonęło ją całkowicie. Wystawiła język i poruszała nim zgodnie z ruchami pędzla. Nie zwracała uwagi, że jej sukienka, czarne kręcone włosy, a nawet twarz pokryły się kolorowymi kropkami.
Pokój Amelii obwieszony był plakatami, grafikami i obrazami. Większość z nich namalowała sama. Na sztalugach stał obraz, nad którym pracowała od paru dni. Przedstawiał białego pudla w różowych trampkach.
Z laptopa dobiegała wesoła muzyka. Amelia pracowała w natchnieniu. Muzyka na chwilę przycichła, a telefon piknął, oznajmiając, że przyszła nowa wiadomość.
Amelia niechętnie oderwała się od pracy. Wiadomość pochodziła od Kuby, kolegi z klasy, a właściwie to bardziej przyjaciela. Serce zabiło jej szybciej – Kuba zapraszał ją na koncert! To znaczy zapraszał ją i jej młodszego o rok brata, ale to nawet lepiej. Albert niechętnie wychodził z domu, a to była doskonała okazja, żeby go wyciągnąć.
Odłożyła pędzelek i przeszła do sąsiedniego pokoju. Chudy chłopak w dużych okularach robił to, co zwykle, czyli klepał w klawisze laptopa.
— Kuba zaprasza nas na koncert dziś po południu — powiedziała Amelia. — Chcesz iść?
— Jaki koncert? — zapytał Albert, nie odrywając się od komputera.
— To niespodzianka.
— Nie lubię niespodzianek.
Amelia westchnęła. Jej brat miał zespół Aspergera3 i dobrze się czuł, gdy wszystko było precyzyjnie zaplanowane.
— A na jaki koncert chciałbyś pójść? — zapytała.
— Na żaden, kończę przygotowywać moje nowe hobby.
— Jakie hobby? — zaniepokoiła się Amelia. Albert miewał czasem dziwne pomysły.
— Będę zbierał autografy znanych osób — wyjaśnił Albert, klepiąc cały czas w klawiaturę.
— To nie w twoim stylu — skrzywiła się Amelia.
— Jak robię coś w moim stylu, to wszyscy narzekają, że jestem dziwakiem. — Chłopiec wzruszył ramionami. — Więc od dwóch tygodni piszę aplikację do zbierania autografów i wymieniania się nimi. To jest bardziej „normalne” hobby od kolekcjonowania nazw owadów z Ameryki Południowej.
— Nazw owadów?
— Ale tylko takich z literą „d” w środku.
Amelia zastanowiła się.
— Normalni ludzie chodzą na koncerty. Zobaczysz, będzie fajnie. A może to koncert muzyki elektronicznej?
Albert przestał pisać.
Amelia uśmiechnęła się. Muzyka elektroniczna była jedyną muzyką, której Albert słuchał. Pod warunkiem, że była to muzyka instrumentalna, czyli że nikt nie śpiewał.
— Jakie jest prawdopodobieństwo, że to będzie koncert muzyki elektronicznej? — zapytał.
Amelia nie miała pojęcia, a nie chciała kłamać.
— Kuba powinien wiedzieć — powiedziała po namyśle. — Zapytasz go. Najlepiej po drodze.
Nie mogła się zorientować, czy brat dał się przekonać. Jak zwykle zresztą.
Albert nacisnął klawisz, zaszumiała drukarka i wysunęła się z niej zadrukowana kartka.
Amelia przyjrzała jej się.
— Więc to nad tym ślęczysz całymi wieczorami? — zapytała. — Co to za tabelki?
— To trochę jak gra. Lista, ile jakich autografów muszę zdobyć. Na przykład pięciu polityków, trzech aktorów. I tak dalej. A teraz czas na testy.
— To nie jest całkiem „normalne” — zauważyła Amelia. Zastanowiła się. — To wygląda raczej jak zadanie do wykonania, nie hobby. Czy na tej liście są muzycy?
— Zaplanowałem, że w tym miesiącu zdobędę sześć autografów muzyków.
— Na koncercie na pewno będą muzycy!
Albert znieruchomiał.
— Musimy zapytać rodziców.
— Tata Kuby już zapytał, zgodzili się — wyjaśniła Amelia.
Albert włożył notes do małej torby, zamknął ją z kliknięciem i zawiesił na ramieniu.
— Jedziemy.
Amelia podskoczyła z radości i pobiegła do łazienki, żeby wysuszyć suszarką farbę na trampkach. No i podjąć bardzo trudną decyzję, w co się ubrać.
Amelia po wielu próbach wybrała szarą sukienkę, która najlepiej pasowała do kolorowych trampek. Pół godziny później byli już u Kuby.
— Yyyyeeeaaa!!! — zaryczała Mi, która otworzyła im drzwi.
Mi trzymała pod pachą misia, a na głowie miała kask rowerowy. Z otworu na samej jego górze wystawała kitka kasztanowych włosów.
— Boli cię gardło? — zapytał Albert.
Mi energicznie zaprzeczyła, kręcąc głową na boki, po czym zamachała głową w przód i w tył. Kiedy się pochyliła, dostrzegła trampki Amelii.
— Idziesz na koncert metalowy w różowych trampkach w kwiatki?! — zapytała zdegustowana. — Powinnaś namalować coś strasznego. Czaszkę. Albo dentystę.
— To nie są kwiatki — zaprotestowała Amelia.
Mi pochyliła się niżej.
— Czaszki też nie.
— Koncert metalowy? — Albert cofnął się w stronę drzwi. — Nastawiłem się na muzykę elektroniczną.
Amelia spojrzała błagalnie na Kubę, który pojawił się w drzwiach swojego pokoju.
— To będzie techno, nie metal — sprostował Kuba, choć przecież nie wiedział.
On, podobnie jak Albert, nie przejmował się strojem. Ograniczył się do założenia najmniej pogniecionego T-shirtu. Zdaniem Amelii szary T-shirt nie za bardzo pasował do niebieskich jeansów. Nie powiedziała jednak tego. Czekała za to, aż Kuba skomentuje jej trampki, nad którymi się tyle napracowała.
Chyba ich nawet nie zauważył…
— Co sądzisz? — Wskazała je tak, żeby nie było wątpliwości, o co chodzi.
— Pochlapałaś buty farbą?
Amelia westchnęła. Dlaczego chłopcy są tacy niedomyślni?
Mi wczuwała się w nastrój koncertu death metalowego i podskakiwała po całym przedpokoju. Wystająca z kasku kitka podrygiwała przy każdym skoku.
— Po co ci kask? — zapytała Amelia.
— Żebym przeżyła, jak rymsnę z barana. Czyli z ta –
— Gotowi? — Do przedpokoju wszedł tata.
Wszyscy wytrzeszczyli na niego oczy. Wyglądał bowiem zupełnie inaczej niż zwykle. Na nogach miał zapastowane glany4 i spodnie bojówki z przypiętym solidnym łańcuchem na klucze.
Tata stanął przed lustrem i poprawił klapy powycieranej i przyciasnej kurtki skórzanej. Nie było najmniejszej szansy, żeby ją zapiąć. Ale w środku lata nie groził nagły atak mrozu.
— Tak się ubierałem, kiedy poznałem waszą mamę. — Tata przeglądał się w lustrze ze wszystkich stron. Łańcuch pobrzękiwał przy każdym ruchu. — Wtedy ta kurtka była nawet za duża.
Podciągnął rękaw, by zaprezentować tatuaż przedstawiający… pokemona.
— Ej, to tatuaż z mojej gumy do żucia! — wykrzyknęła Mi.
— Nikt nie zauważy — ocenił tata. — Na koncertach rockowych jest ciemno.
— Rockowych? — zapytał Albert.
— Rock elektroniczny — powiedział szybko Kuba.
— Instrumentalny — dodała Amelia.
Tata zaparkował samochód w Centrum, niedaleko ulicy Ordynackiej. Przyjrzał się zaproszeniu.
— Dziwny jakiś ten numer — stwierdził. — Ordynacka 2874B…? Ktoś się rąbnął. No i gdzie tu może być sala koncertowa? Khy! Khy! Khy! — Zakasłał tak głośno, aż wszyscy podskoczyli. — Kaszelek…
— Jak można mieć kaszel, kiedy jest tak gorąco? — zapytała Mi.
— Pewnie uczulenie. — Tata wyjął z kieszeni psikacz do gardła, ale po namyśle schował go z powrotem. — Dobre lekarstwo, niestety zasypiam po nim.
Chciał wysiąść, ale łańcuch na klucze zaczepił się o dźwignię zmiany biegów. Tata chwilę się z nim szarpał, nim się uwolnił.
Wysiedli z klimatyzowanego samochodu w gorący szum miasta. Od kilku dni w Warszawie panowały upały. Tata zawahał się, czy jednak nie zdjąć kurtki i nie odpiąć łańcucha.
— Nie — zadecydował. — Na koncercie stylówa jest ważniejsza od wygody.
Albert założył na ramię małą torbę z czerwonym zeszytem do zbierania autografów. On z pewnością nie dbał o stylówę. Mi miała za to małą niebieską torebkę ze swoim zeszytem, w którym zapisywała trudne słowa, a pod pachą niosła misia.
Przeszli przez niewielki skwer przylegający do piętrowego jasnoszarego pałacyku. Stanęli przed niskim kamiennym ogrodzeniem, które przypominało balustradę. Po drugiej stronie rozciągał się niewielki ogród z geometrycznie rozplanowanymi alejkami i żywopłotami. Ledwie kilkanaście metrów dalej, za taką samą barierką zaczynała się stroma skarpa. W dole, dziesięć metrów niżej, ulicą Tamka przejeżdżały samochody.
Tata nacisnął klamkę furtki. Była zamknięta. Kuba pomyślał, że i tę furtkę, i balustradę obok dałoby się bez trudu przeskoczyć.
— To chyba nie tu. — Wskazał napis „Muzeum Fryderyka Chopina”5.
— Szef ma specyficzne poczucie humoru — przyznał tata.
— Żart powinien być śmieszny — zauważył Albert.
Mijali ich elegancko ubrani ludzie, po czym schodzili po schodach po drugiej stronie pałacyku. Nie wyglądali, jakby przyszli na koncert rockowy ani metalowy. A już na pewno nie na koncert techno.
— Kradziony tatuaż ci się rozpływa. — Mi spojrzała na rękę taty.
— Odkupię ci. — Tata obciągnął niżej rękaw. — Zresztą ten też ci kupiłem. Razem z gumą. Hmm… trochę jednak gorąco w tej kurtce.
Rozglądali się, ale nie mogli dostrzec niczego, co by przypominało salę koncertową. Tata otarł pot z czoła i sprawdził jeszcze raz adres na biletach – wszystko się zgadzało.
— Chodźcie — zadecydował. — Ci ludzie przecież gdzieś idą. Zapytamy kogoś w miłym, chłodnym wnętrzu.
Poszli tam, gdzie wszyscy, czyli schodami w dół do głównego wejścia. Wnętrze pałacu rzeczywiście przywitało ich chłodem. Na dole w hallu kręciło się kilkanaście osób. Eleganccy mężczyźni w eleganckich marynarkach i eleganckie kobiety w eleganckich sukniach prowadzili eleganckie rozmowy. Niektórzy trzymali eleganckie, smukłe kieliszki z bąbelkującym napojem.
— Trochę tu nie pasujemy — zauważyła szeptem Mi.
— Kwiatuszku, pamiętaj, liczy się wnętrze człowieka, nie powierzchowność — zbagatelizował tata.
— W sensie, że żołądek i tak dalej…? — mruknęła pod nosem Mi.
Tata pobrzękując przy każdym kroku łańcuchem, podszedł do wysokiego starszego mężczyzny ubranego we frak6.
— Dzień dobry. — Tata pokazał bilety. — Trochę się pogubiliśmy. Wie pan, gdzie tu jest sala koncertowa?
Mężczyzna wyglądał tak elegancko, że aż onieśmielająco. Bo nie dość, że był ubrany we frak, to na głowie miał jeszcze trójgraniasty kapelusz 7 , jaki czasem można zobaczyć na starych obrazach. Na małym identyfikatorze w klapie fraka widniał napis „Mścisław”.
Mścisław zmierzył gości krytycznym spojrzeniem; głównie strój taty i kask na głowie Mi.
— Najpierw zapraszam państwa do mnie, do szatni.
— Myślałam, że jest pan ministrem. — Mi sprawiała wrażenie rozczarowanej. — Co najmniej.
Szatniarz poruszał się sztywno, jakby jego ubiór mógł się zginać tylko w kilku miejscach. Niewzruszony, gestem wskazał rządek wieszaków we wnęce. Były puste, bo przy tej temperaturze nikt nie przyszedł w płaszczu.
— To nie będzie konieczne. — Tata poprawił kurtkę i mrugnął porozumiewawczo do Mścisława. — To taka stylówa.
— Mamy tu inne zasady dotyczące ubioru — nalegał szatniarz.
Zza lady szatni wyłonił się niski i gruby, dla odmiany, mężczyzna, również ubrany we frak i trójgraniasty kapelusz. Ten jednak wyglądał bardziej komicznie niż elegancko.
— Chcisław — przeczytała Mi napis z jego identyfikatora. — Nie ma takiego imienia.
Chcisław dziwnie chrumknął.
— Kurtka na koncercie to jak dziura w okręcie8 — oznajmił.
Mścisław spiorunował go wzrokiem.
— Kurtka skórzana nie jest mile widziana podczas koncertu — poprawił niskiego kolegę wyższy szatniarz.
— No nie, ale jak? — obruszył się tata. — To jest taki… — popatrzył na Mścisława i Chcisława — … frak, który zbiegł się w praniu.
Mścisław zachował kamienny wyraz twarzy. Jego pomocnik zerknął na niego i zrobił identyczną minę.
Tata, nieco zbity z tropu, wyprostował się i przygładził rękawy. To oczywiście nie sprawiło, że skórzana kurtka stała się bardziej elegancka.
Mścisław zmrużył oczy i ściągnął usta w wąską kreskę. Nic więcej nie powiedział.
Mi schowała misia za plecy. Na wypadek, gdyby jego również należało zostawić w szatni.
Wycofali się powoli kawałek dalej. Szatniarze odprowadzili ich poważnymi spojrzeniami.
Tata znów otarł pot z czoła i zsunął nieco kurtkę z pleców.
— Zobaczcie, mają takie same bilety — szepnęła Amelia.
Goście obok rzeczywiście trzymali bilety z napisem „Niespodzianka”.
— Czyli jesteśmy w domu — stwierdził z ulgą tata. — Pójdę poszukać czegoś zimnego do picia.
— Czy to nie jest ten aktor? — zapytała Amelia, nachylając się do Kuby. — Tam w rogu.
Dzieci spojrzały we wskazanym kierunku.
— Skądś go kojarzę — przyznał Kuba. — Ale nie wiem skąd.
— Aktor? — nagle zainteresował się Albert. Wyjął z torby zeszyt do autografów i z kliknięciem włączył długopis.
Podszedł do aktora.
Amelia cofnęła się za filar, aż poczuła pod butem coś miękkiego. Odwróciła się gwałtownie i spojrzała w dół. Miękkim czymś był elegancki but. Podniosła wzrok i prawie usiadła z wrażenia.
— To… pan? — wydusiła z siebie. — Przepraszam.
To był bardzo sławny piosenkarz. Tak sławny, że Amelii aż odebrało mowę. Cofnęła się dwa kroki i znów nadepnęła na coś miękkiego.
— Oj, przepraszam… — Odwróciła się i znów zaniemówiła. — To pani…
Bardzo znana prezenterka telewizyjna uśmiechnęła się do niej.
— Sami celebryci… — jęknęła onieśmielona Amelia.
— Co tam celebryci, tu jest żarełko! — wykrzyknęła Mi.
Amelia wykorzystała okazję by umknąć. Tym razem już udało jej się na nikogo nie nadepnąć.
Za filarem, na przykrytym obrusem stole stały przekąski.
— Chyba darmowe. — Kuba wziął pierwszy z brzegu malutki talerzyk i włożył do ust mikrokanapeczkę. — Yhy, smakują jak darmowe.
Nie wypadało się napychać, więc tak od niechcenia brali talerzyk, od niechcenia zjadali to, co na nim leżało, odstawiali i od niechcenia sięgali po następny.
Albert w tym czasie podchodził do kolejnych osób i pytał, czy są piosenkarzami, aktorami, czy może pisarzami. Jeżeli odpowiedź go zadowalała, rozlegało się kliknięcie długopisu i Albert podtykał komuś zeszyt.
Klikanie Albertowego długopisu dobiegało z różnych stron. Sławni ludzie chętnie dawali mu autografy.
— Przepraszam bardzo. — Albert podszedł do kobiety w kremowej sukni, obwieszonej biżuterią wartą zapewne tyle, co mały samochód. — Moim hobby jest zbieranie autografów. Czy pani jest kimś sławnym?
— Można tak powiedzieć. — Kobieta uśmiechnęła się. — Jestem primadonną. Śpiewam w operze.
Wyciągnęła rękę po notes.
— A nie, to dziękuję. — Albert zatrzasnął notes i wyłączył długopis. Klik! — Dwie śpiewaczki już mam, więcej nie potrzebuję.
Zdziwiona primadonna zamarła z wyciągniętą ręką, ale Albert nie zwrócił na to uwagi, szedł już bowiem do następnej osoby.
— Delikatny jak ciężarówka po awarii hamulców — mruknął Kuba.
— On od dwóch tygodni pisze aplikację do zbierania autografów — wyjaśniła Amelia. — Znasz Alberta, jest precyzyjny i dokładny. Ma zebrać autografy od dwóch śpiewaczek. Ani mniej, ani więcej.
— Wpuścić go między kulturalnych ludzi… — dodała Mi, wpychając do ust trzy mikrokanapeczki na raz. Niechcący wypluła przy tym krewetkę. Wyglądała jak chomik, który zbiera zapasy na niehandlową niedzielę.
Amelia rozglądała się ciekawie i jako jedyna podziwiała pięknie odrestaurowane wnętrze.
Albert wrócił, lecz z jego miny trudno było cokolwiek wyczytać.
— Udało się? — zapytała Mi.
— W pięć minut wyrobiłem normę na miesiąc. — Albert kliknął długopisem i przewertował zeszyt. — Brakuje mi tylko dwóch reżyserów.
— O rany… — Amelia wytrzeszczyła oczy na kogoś, kto właśnie wszedł do pałacu, po czym szybko spuściła wzrok. — Weź autograf od tamtego.
— To reżyser? — zapytał Albert.
— Aktor — szepnęła konspiracyjnie.
— Już mam trzy autografy aktorów.
— Ale to jest Robert Więckiewicz…! Taki bardzo, bardzo sławny aktor.
— Musi zaczekać do przyszłego miesiąca. — Albert schował notes. — Moja aplikacja ma jasno określone zasady.
— Możesz sama wziąć autograf — podsunął Kuba.
Amelia tylko pokręciła głową. Na samą myśl, że miałaby podejść do Roberta Więckiewicza, robiło jej się słabo.
Kuba już miał to zrobić za nią, ale drzwi po prawej stronie właśnie się otworzyły. Wszyscy ruszyli w tym kierunku.
Tata odnalazł dzieci i razem zeszli szklanymi schodami, a potem ruszyli dalej korytarzem. Podziemia okazały się o wiele większe niż sam budynek i na szczęście chłodniejsze.
Dotarli do sporego pomieszczenia, które z całą pewnością było salą koncertową. Niedużą, taką na kilkadziesiąt osób. Z ceglanych ścian gdzieniegdzie wystawały wmurowane kamienie. Na scenie zamiast głośników i mikrofonów ustawiono krzesła i stojaki na nuty. I wielki czarny fortepian.
— Gdzie jest perkusja…? — szepnęła przerażona Mi. — Co to za koncert metalowy bez perkusji!
— Wystarczy połączyć fakty — odezwał się Albert. — Fakt numer jeden: jesteśmy w Muzeum Fryderyka Chopina. Fakt numer dwa: Fryderyk Chopin był kompozytorem muzyki poważnej. Fakt numer trzy: wszyscy są ubrani jak na koncert muzyki poważnej.
— Fakt numer cztery — dodała ponuro Mi — nie lubię muzyki poważnej.
— Muzyka poważna jest prawie tak dobra, jak muzyka elektroniczna.
Nie bardzo mieli jak się teraz wycofać – musieliby się przeciskać przez elegancki tłumek. A to przecież byłoby nieeleganckie. Weszli więc razem ze wszystkimi do sali. Wysoko, w górze, zamiast zwykłego sufitu było sklepienie9, również ceglane.
— To jest to specyficzne poczucie humoru twojego szefa? — zapytał Kuba. — Chyba mu czymś podpadłeś.
— On lubi Chopina — powiedział bez przekonania tata — i pewnie myśli, że wszyscy lubią.
— Tato, proszę, usiądźmy z boku. Łatwiej będzie wyjść w trakcie.
— Nie wypada wychodzić w trakcie.
— Weźmiesz mnie na barana? — Mi szturchnęła tatę.
— Wyrzucą nas z sali — odparł.
— Mam nadzieję. — Mi patrzyła przez chwilę na tatę. Uznała, że naprawdę nie weźmie jej na barana. Posadziła więc misia na kolanach i szepnęła mu na uszko — nie martw się, razem jakoś to przetrwamy.
— Co tak patrzycie? Trochę się odcha… — zaczął tata. — Ups… znaczy… ukulturalnimy.
Po namyśle usiadł jednak z boku. Zaraz musiał wstać, żeby przepuścić kolejnych gości. A wtedy łańcuch zaczepił o krzesło, które z rumorem się przewróciło. Tata szybko je podniósł i znieruchomiał z niewinną miną „to nie ja”. Kilka osób przyjrzało im się krytycznie, ale nikt się nie odezwał.
Wreszcie wszyscy zajęli miejsca. Na scenę wyszli muzycy z instrumentami, ukłonili się nisko i usiedli.
Tata poczuł chłodny podmuch na mokrych plecach i coś drapało go w gardle. W ostatniej chwili zakrył dłonią usta i powstrzymał kaszel.
Muzycy lada chwila mieli zacząć. Zapadła cisza. Słychać było jedynie pobrzękiwanie łańcucha. Gdy tata sięgnął, by go przytrzymać, do brzęczenia metalu dołączył dźwięk skrzypienia skórzanej kurtki o oparcie. Najbliżej siedzący skarcili go spojrzeniem. Tata zamarł więc w na wpół przechylonej pozycji. Kiedy pianista uderzył mocno w klawiaturę, tata podskoczył na równe nogi. Posłał wszystkim dookoła przepraszające spojrzenie i odruchowo znów się pochylił.
Po chwili do pianisty dołączyli muzycy grający na instrumentach smyczkowych.
Dźwięk kontrabasu przypominał nieco skrzypienie skóry. Tata obserwował więc ruchy smyczka i w odpowiednich momentach przesuwał się po kawałeczku. Być może część słuchaczy pomyślała, że kontrabasista fałszuje. Ale już po kilku taktach tacie udało się wyprostować.
Niestety w tym samym momencie niespodziewanie zakaszlał. Zasłonił usta przedramieniem.
Dwie kobiety przed nim aż się pochyliły, wystraszone, kontrabasista upuścił smyczek, a cała orkiestra zgubiła rytm.
— Jednak jest perkusja — palnęła głośno Mi. — Nasza własna.
— To nie wirus — wyjaśnił szybko tata. — To tylko alergia.
Tata wyjął z kieszeni maseczkę i założył na twarz. Łańcuch wypadł mu z ręki i zsunął się po krawędzi krzesła. Każde ogniwo kolejno wydało z siebie donośne dźwięknięcie.
— Sorry… — szepnął tata. — Przepraszam…
Amelia siedziała jak na szpilkach, bo co chwila ktoś na nich z przerażeniem zerkał. Co gorsza, pan Rytel znów zaczął chrumkać i zanosiło się na to, że zaraz ponownie kaszlnie. Zamiast tego wyjął z kieszeni psikacz, westchnął ciężko, wsunął go pod maseczkę i psiknął do gardła. Dwa razy.
Niestety zrobił to akurat wtedy, gdy wszystkie instrumenty na moment ucichły. Psiknięcia odbiły się echem od sklepienia, a pianista drgnął i nie trafił w klawisze.
Mi wydawała się bardzo rozbawiona, a czerwona ze wstydu Amelia coraz niżej zsuwała się na krześle.
Lekarstwo szybko zaczęło działać i tacie przeszła ochota na kaszel, czyli z punktu widzenia Mi zniknęła jedyna atrakcja. Muzycy grali, ludzie słuchali, nie działo się nic. Mi ziewnęła, a ziewnięcie udzieliło się tacie.
Kuba myślał o wszystkich tych rzeczach, które mógłby robić, zamiast siedzenia tutaj i słuchania tego rzępolenia. Amelii nawet się podobało, ale zbyt się stresowała, że jest nieodpowiednio ubrana i że wszyscy się na nich gapią. Nie gapili się, ale ona miała wrażenie, że tak jest, i to wystarczało. Jedynie Albert założył nogę na nogę i słuchał uważnie.
— Ile jeszcze? — zapytała szeptem Mi. — To trwa już ze trzy minuty.
Ale tata nie odpowiedział. Spał z głową przechyloną do tyłu.
Mi wywróciła oczami. Pufnęła z niecierpliwością i zrobiła tak niezadowoloną minę, jak tylko potrafiła. Niestety, nikt tego nie zauważył.
Pufnęła ponownie.
— Przejdę się trochę — szepnęła do Kuby. — On zaraz zacznie chrapać.
I zanim Kuba zdążył ją złapać, wstała z krzesła i z misiem pod pachą przemknęła do drzwi. Wysunęła się na korytarz i przebiegła do sąsiedniej sali. W półmroku stały tam gablotki ze starymi książkami i rycinami10. No tak, muzeum, nudy. Ale przynajmniej tu nie dochodziły te straszne dźwięki.
Zerknęła na stojące na półce książki i już miała iść dalej, gdy nagle…
— Interesują cię stare księgi? — usłyszała tuż obok.
Podskoczyła i dopiero teraz zauważyła wysokiego szatniarza. Kawałek dalej stał niski szatniarz i z nerwowym uśmiechem zacierał ręce.
Skąd oni się tu wzięli?!
— Tak tylko sobie oglądam. — Mi trochę już żałowała, że wyszła z koncertu. — Chyba wolno oglądać rzeczy w muzeum.
— Niektóre z tych ksiąg są bardzo cenne. — Mścisław, czyli wysoki szatniarz, skinął głową. — Wielka przykrość, że nie wolno ich dotykać, nieprawdaż?
Odwrócił się i odszedł. Pstryknął jeszcze palcami, na co Chcisław, czyli niski szatniarz, drgnął i w podskokach podążył za nim.
Mi chwilę stała nieruchomo, po czym przeniosła wzrok na książki.
— Phi, nie wolno dotykać…? — mruknęła pod nosem.
Jedna książka zwróciła jej uwagę – bardzo stara ze złotym grzbietem. Ten grzbiet zdawał się aż świecić w półmroku.
Rozejrzała się, czy nikt nie patrzy, i szybkim ruchem zgarnęła księgę z półki. Z niewinną minką, pogwizdując, przeszła do następnej sali, usiadła, ukryta za gablotą, i położyła niewielki tomik na kolanach. Na okładce z wyprawianej starej skóry błyszczała złotem kaczka w koronie. Mi przeczytała tytuł: Legenda o Złotej Kaczce.
Nie wiedziała, że choć ukryta za gablotką, siedzi dokładnie na wprost kamery.
Mścisław i Chcisław, w tych swoich dziwacznych kapeluszach, stali za ladą szatni pod pustymi wieszakami. Wpatrywali się w ekran, na którym Mi właśnie otwierała książkę ze złotym grzbietem.
Obaj szatniarze uśmiechnęli się szeroko. I nie uśmiechali się ładnie. Po chwili zaczęli rechotać. Rechotali jak ktoś, kto planuje coś bardzo, bardzo paskudnego.
Mi miała dopiero sześć lat i jak na swój wiek bardzo dobrze czytała. Co więcej, zdarzało jej się wybierać książkę zamiast gry na telefonie.
Teraz posadziła misia obok i zaczęła czytać. Na głos, bo tak było jej łatwiej, ale tak po cichutku, żeby nikt nie usłyszał:
— „Złota Kaczka od wieków mieszka w lochach pałacowych przy Ordynackiej. Odnaleźć ją tylko śmiałek może, ale jeśli się to komuś uda, skarby wielkie i nieprzebrane Złota Kaczka mu podaruje: złota, brylantów i pereł udźwignąć śmiałek nie zdoła…”.
Mi uniosła głowę znad książki. Złoto, perły i brylanty… Ojeju! To tutaj! Przecież to jest pałac przy Ordynackiej! Trochę tylko niepokoiły ją te lochy, bo jakoś dziwnie kojarzyły jej się ze świniami11, ale od razu o tym zapomniała. No tak, wszystko jasne, dalej nie ma po co czytać. Zamknęła książkę i schowała do torebki. Potem odda, teraz musi zostać śmiałkiem i znaleźć te świnie, znaczy lochy, zanim skończy się koncert.
Wstała i szybkim krokiem ruszyła przed siebie.
Ledwie dwie sale dalej dopadły ją wątpliwości. A co, jeśli to tylko zmyślona historia?
Chwilę się zastanawiała, po czym szybko pokręciła głową. Nie, na pewno nie! Jeżeli coś jest napisane w starej książce, to musi być prawda.
Pustymi korytarzami i schodkami dotarła do ślepego zaułka, w którym nie było niczego szczególnego. Oczywiście jeśli nie liczyć drzwi z napisem: „Wstęp wzbroniony”.
— Hm, brzmi jak zaproszenie dla śmiałka — mruknęła Mi.
Przytuliła mocniej misia i położyła dłoń na klamce.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Death metal – najbardziej metalowa muzyka metalowa. [wróć]
Chirurg – lekarz, który wykonuje operacje. [wróć]
Zespół Aspergera objawia się między innymi brakiem umiejętności do współpracy w grupie i bardzo szczególnymi zainteresowaniami. Często łączy się z ponadprzeciętną inteligencją, tak też jest w przypadku Alberta. [wróć]
Glany to ciężkie skórzane buty z wyższą cholewką. [wróć]
Fryderyk Chopin był polskim kompozytorem. Drugą połowę życia spędził we Francji. Chopin czyta się „szopen”, a jeśli chcecie się popisać, to nawet „szopę”. [wróć]
Frak – bardzo elegancki i prawdopodobnie bardzo niewygodny strój. Przypomina marynarkę z przedłużonym tyłem. Frak zakłada się wieczorem, choć są od tego nieliczne wyjątki, na przykład audiencja u króla lub papieża. [wróć]
Trójgraniasty kapelusz (trikorn, trójróg) to rodzaj kapelusza, który wyszedł z mody bardzo dawno temu. Okrągłe rondo (daszek) podwijano z trzech stron tak, żeby powstały trzy „czubki”. [wróć]
Warto tu wspomnieć, czym różni się statek od okrętu. Otóż okręt jest wojskowy, a statek może być pasażerski albo towarowy (pozdro dla Kiwaczka). [wróć]
Sklepienie to coś takiego jak sufit, tylko że jest wklęsłe, a nie płaskie. Jeśli wejdziecie do bardzo starego kościoła i uniesiecie głowę, to pewnie zobaczycie nad sobą sklepienie. [wróć]
Rycina – ilustracja w książce. Nawet ilustracje w tej książce można nazwać rycinami, jednak potocznie nazywa się tak jedynie te naprawdę stare ilustracje. [wróć]
Loch to zamkowe podziemne więzienie. Za to locha to samica świni. Można się pomylić, szczególnie jak się ma sześć lat. [wróć]