Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Prezydenci Stanów Zjednoczonych. Każdy z nich był osobą szczególną, niepowtarzalną. Miał swe zalety i wady jako człowiek, i jako polityk. Dokonywali wielkich czynów, ale i popełniali błędy. Ich historie zostały opisane w łatwy i przystępny sposób, barwnym językiem. Książka zawiera obok ważnych faktów mniej istotne, niewiele znaczące, lecz nader interesujące zdarzenia, opinie i – szereg anegdot. Wokół prezydentów i prezydentury amerykańska historiografia nagromadziła ogromną liczbę mitów i legend. Jednak ich umieszczenie w tej publikacji oddaje doskonale mentalność Amerykanów i ich podejście do polityki. W najnowszym wydaniu pojawiają się nie wszyscy prezydenci, ale ci, którzy zapisali się najwyraźniej, najciekawiej, ale przede wszystkim wiele uwagi poświęcono najnowszym mieszkańcom Białego Domu – Barakowi Obamie i Donaldowi Trumpowi, o którym plotki i anegdoty zbierane były do ostatniej chwili przed wydaniem!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 529
Od autora
Niniejsza książka jest zarówno zabawna, jak i edukacyjna. Anegdoty bowiem wiele mówią o osobowości prezydentów, o ich polityce i w znacznym stopniu są odzwierciedleniem danej epoki. Wśród prezydentów amerykańskich byli prawdziwi mistrzowie humoru, o których krążyły liczne dowcipne historie. Można zaliczyć do nich m.in. Abrahama Lincolna, Johna Kennedy'ego i Ronalda Reagana. W Białym Domu w zasadzie nie zasiadali ponuracy. O każdym prezydencie krążyły jakieś opowieści.
Nie wszystkie historie mogą się wydać interesujące czy dowcipne. Niektóre będą bardziej zrozumiałe dla osób znających historię Stanów Zjednoczonych, biografie prezydentów, a także specyfikę kultury amerykańskiej. W książce pojawiają się nie wszyscy prezydenci, ale ci, którzy zapisali się najwyraźniej, najciekawiej, a wśród nich wiele uwagi poświęcono najnowszemu mieszkańcowi Białego Domu – Donaldowi Trumpowi, o którym plotki i anegdoty zbierane były do ostatniej chwili przed wydaniem.
Jako autor byłbym w pełni usatysfakcjonowany, gdyby niniejsza książka rozluźniła i zabawiła Czytelnika, dostarczając Mu równocześnie nieco wiedzy na temat mieszkańców Białego Domu w Waszyngtonie.
Longin Pastusiak
Człowiek-pomnik
(George Washington, 1789–1797)
George Washington. Rysunek wykonany przez architekta Benjamina H. Latrobe’a
Pierwszy prezydent Stanów Zjednoczonych urodził się 22 lutego 1732 roku w Pope’s Creek w Wirginii. Był pochodzenia angielskiego, należał do Kościoła episkopalnego. Hodował tytoń, zajmował się polityką i wiódł życie żołnierza. Niewiele zachowało się dokumentów z jego dzieciństwa i młodości. Nie wiadomo, czy w ogóle uczęszczał do szkoły. W wieku jedenastu lat stracił ojca. Opiekował się nim odtąd starszy brat przyrodni, Lawrence, w którego towarzystwie w 1751 roku George odbył jedyną w swoim życiu podróż poza kontynentalne granice Stanów Zjednoczonych – na wyspę Barbados.
6 stycznia 1759 roku George Washington ożenił się z najbogatszą wdową Wirginii Marthą Dandridge Custis. Miał wówczas 26 lat i przeżył z nią 40 lat i 342 dni.
W 1774 roku zasiadał w I Kongresie Kontynentalnym, a w 1775 roku w II Kongresie Kontynentalnym jako jeden z delegatów Wirginii. 15 czerwca 1775 roku Washington został wybrany na dowódcę Armii Kontynentalnej. 3 lipca tegoż roku formalnie przyjął dowództwo w Cambridge w kolonii Massachusetts, a 4 lipca 1776 roku Kongres w Filadelfii przyjął Deklarację Niepodległości Stanów Zjednoczonych.
Po zwycięskiej wojnie o niepodległość (1776–1783) Washington wycofał się do swej posiadłości w Mount Vernon w Wirginii. W 1787 roku przewodniczył konwencji, która opracowała Konstytucję Stanów Zjednoczonych wprowadzającą urząd prezydenta kraju. W latach 1789–1797 przez dwie kadencje był prezydentem Stanów Zjednoczonych. Jest jedynym prezydentem USA, który nie mieszkał w Białym Domu, ponieważ to on budował stolicę Waszyngton i Biały Dom.
Zmarł 14 grudnia 1799 roku w Mount Vernon, gdzie został pochowany.
* * *
Wokół postaci Washingtona narosło wiele legend. Młoda republika w celu utrwalenia swej tożsamości gwałtownie potrzebowała panteonu z własnymi bohaterami, z własnymi świętymi. Washington-człowiek stawał się coraz bardziej Washingtonem-pomnikiem.
Mały chłopiec zapytany w czasie lekcji w szkółce niedzielnej, kto był pierwszym człowiekiem, bez wahania odpowiedział: „George Washington”. Kiedy nauczycielka go poprawiła, mówiąc, że pierwszym człowiekiem był Adam, chłopiec wykrzyknął: „Jeśli uwzględnić cudzoziemców, to być może”.
Wilhelm Tell i Isaac Newton mają swoje jabłko, Krzysztof Kolumb jajko, a George Washington ma swoje drzewko wiśniowe. Jak chce legenda, której uczyły się w przeszłości i uczą się nadal wszystkie dzieci amerykańskie, przyszły prezydent był psotnym, ale prawdomównym chłopcem. Kiedyś wziął siekierę i ściął drzewko wiśniowe, rosnące przed domem. Kiedy ojciec wrócił do domu i zobaczył świeży pień po ściętym drzewie, wpadł we wściekłość. Krzyczał na syna i pytał, kto ściął drzewko. „Ojcze – powiedział George – nie mogę skłamać. To ja ściąłem drzewko”. Ojca tak rozbroiła uczciwość syna, że darował mu karę. Ta moralizatorska historyjka ma świadczyć o wrodzonej integralności charakteru i uczciwości George’a Washingtona. Faktem jest, że polityczni przeciwnicy Washingtona nigdy nie kwestionowali jego uczciwości. Faktem jest również to, że przez całe życie Washington poświęcał drzewom wiele uwagi. Nie tylko posadził osobiście wiele drzew, lecz także szczegółowo je opisywał. W swoich zapiskach drzewom poświęcił ponad 10 000 słów.
Dziś George’a Washingtona wciąż stawia się dzieciom amerykańskim za wzór i przykład prawdomówności.
– Mamo – pyta mały John – czy ludzie, którzy kłamią, nigdy nie idą do nieba?
– Oczywiście, synku – odpowiada matka.
– To musi być smutno w niebie. Jest tam tylko Bóg i George Washington.
Syn pyta ojca: „Dlaczego George Washington nigdy nie skłamał, tato?”. „Ponieważ nikt go nie pytał, kiedy zakończy się recesja gospodarcza” – odpowiedział ojciec.
„Ojcze – powiedział George – nie mogę skłamać. To ja ściąłem drzewko”
Jeszcze inna historyjka opowiada o tym, jak to pewnego dnia Washington, jako młody mierniczy zatrudniony przez lorda Fairfaxa przy pomiarach gruntów, wszedł do tawerny i zamówił whisky. Kiedy przyszło zapłacić, okazało się, że nie ma przy sobie pieniędzy, za to nosi w torbie cenioną wówczas skórę szopa. Właściciel tawerny przyjął ją jako zapłatę i wydał klientowi resztę w postaci 158 skór króliczych. Washingtona tak zadowolił drink i wypłacona reszta, że zaczął stawiać kolejki obecnym przy barze gościom – aż do ostatniej króliczej skórki.
W 1754 roku pułkownik Washington stacjonował ze swym oddziałem w Alexandrii w Wirginii. W tym czasie odbywały się tam wybory do legislatury Wirginii. Jeden z miejscowych obywateli, William Payne, był przeciwny kandydatowi, za którym opowiadał się Washington. W pewnym momencie doszło do ostrego sporu między mężczyznami. Washington w ferworze dyskusji użył jakiegoś obraźliwego słowa, a urażony Payne mocnym ciosem powalił go na ziemię. Natychmiast zaczęli nadbiegać żołnierze, by stanąć w obronie swojego dowódcy, ale on nakazał im wrócić do kwater.
George jako rozjemca w sporze między kolegami
Następnego dnia Payne otrzymał liścik zapraszający go do sąsiedniej tawerny. Przyszedł tam przekonany, że czeka go pojedynek. Ku swemu zaskoczeniu Washington zaprosił go na wino, przepraszając za swoje zachowanie poprzedniego dnia słowami: „Pan uzyskał swoją satysfakcję już wczoraj, jeśli to panu wystarczy – oto moja ręka, bądźmy przyjaciółmi”. Od tego czasu Payne został zwolennikiem George’a Washingtona.
Początek kariery politycznej przyszłego prezydenta nie był udany. Kandydował do legislatury Wirginii, House of Burgesses, ale bez powodzenia. Kolejne wybory również przegrał. Dopiero przy trzecim podejściu, w 1758 roku, nauczył się korzystać z techniki wyborczej. Na swą kampanię przeznaczył około 40 galonów ponczu rumowego, 28 galonów wina, 26 galonów rumu, 46 galonów piwa, 6 galonów madery i 3,5 galona brandy. Ta metoda okazała się skuteczna. Uzyskał 310 głosów, a jego rywal tylko 45. Od tego czasu Washington już nie przegrywał wyborów.
* * *
Wielką miłością jego życia była Sally Cary Fairfax, żona przyjaciela i sąsiada – George’a Williama Fairfaxa, córka plantatora, człowieka wykształconego. Uchodziła za bardzo piękną i wykształconą kobietę. Flirtowała z Washingtonem, ale nie wiadomo, czy poważnie traktowała jego uczucie. To ona nauczyła go czytać Szekspira.
Wiele lat po jego śmierci znaleziono kilka wyblakłych listów Washingtona, m.in. z czasów, gdy walczył on z Indianami i Francuzami na pograniczu i był już zaręczony z Marthą. Listy nie pozostawiają żadnej wątpliwości, że Washington żywił uczucie gorącej sympatii, a właściwie miłości do Sally Fairfax. Historycy i biografowie są zgodni, że miłość ta nigdy nie została skonsumowana.
Po ślubie George’a z Marthą Sally Fairfax wraz z mężem odwiedzała często Mount Vernon, podobnie jak Washingtonowie bawili niejednokrotnie w ich domu. Tuż przed śmiercią, już jako wiekowy mężczyzna, Washington napisał ostatni list do Sally, w którym stwierdził: „Najszczęśliwszych chwil mego życia, które spędziłem w pani towarzystwie, nie wymazał z mojej pamięci czas”.
* * *
Jak w każdej armii, zwłaszcza złożonej z ludzi, którzy trafili do niej z różnych pobudek, i szlachetnych, i bardzo prozaicznych, poziom moralny żołnierzy pozostawiał wiele do życzenia. 3 sierpnia 1776 roku generał Washington wydał ze swej kwatery w Nowym Jorku rozkaz ograniczenia używania przekleństw i obraźliwych słów. Apelował on do oficerów, aby zniechęcali żołnierzy do używania przekleństw. „W przeciwnym razie – głosił rozkaz – nie możemy mieć nadziei na błogosławieństwo Niebios dla naszej armii”.
Po jednej z bitew George Washington miał powiedzieć: „Słyszałem świst kul i wierzcie mi, jest w tym dźwięku coś czarującego”. Kiedy przytoczono te słowa królowi Anglii Jerzemu II, ten rzekł złośliwie: „Washington nie powiedziałby tego, gdyby zdarzyło mu się częściej słyszeć świst kul”.
George Washington pomaga w gaszeniu pożaru
Pewnego razu w czasie wojny o niepodległość pewien oficer w cywilnym ubraniu przejeżdżał obok grupy żołnierzy budujących redutę. Ich dowódca głośno pokrzykiwał, wymyślał im, ale nic nie czynił, by im pomóc. Zagadnięty przez oficera, dlaczego nie pomaga swym żołnierzom, odrzekł: „Jestem kapralem, panie”. Oficer zsiadł z konia i pomógł żołnierzom dokończyć redutę. Dosiadając konia, powiedział: „Panie kapralu, następnym razem, kiedy pan będzie miał problemy z wykonaniem zadania, proszę się zwrócić do Naczelnego Wodza, to ponownie przyjadę i pomogę panu”. Dopiero wówczas, ku swemu zdumieniu, kapral rozpoznał George’a Washingtona.
W lipcu 1778 roku wojska amerykańskie spotkały się z Anglikami w okolicach Monmouth. Washington rozkazał generałowi Charlesowi Lee zaatakować wojska angielskie. Lee wydał wojskom kilka sprzecznych rozkazów, a sam szybko wycofał się z pola bitwy. Washington, zobaczywszy, co się dzieje, pogalopował na swym ulubionym koniu o imieniu Nelson do generała Lee i żądał wyjaśnień. Z odpowiedzi Lee wynikało, że nie wierzy w zwycięstwo nad Anglikami. Wściekły Washington zbeształ tchórzliwego generała. Markiz de Lafayette, bliski Washingtonowi w czasie wojny o niepodległość, twierdził później, że był to jedyny raz, kiedy słyszał go przeklinającego.
Washington zdołał wówczas powstrzymać uciekających żołnierzy amerykańskich, ale szansa zwycięstwa została zmarnowana. Charlesa Lee zawieszono na rok w czynnościach dowódcy, później dostał się on do niewoli brytyjskiej i dopuścił się zdrady, ujawniając Anglikom ważne informacje wojskowe.
Armia angielska skapitulowała 18 października 1781 roku pod Yorktown bez jednego wystrzału. Dowódca wojsk angielskich Charles Cornwallis, widząc przygniatającą przewagę Amerykanów i Francuzów, poddał się.
George Washington modli się w Valley Forge
Istnieją różne wersje kapitulacji pod Yorktown. Jedni historycy twierdzą, że lord Cornwallis złożył swoją szpadę osobiście Washingtonowi, inni, że w tym czasie Cornwallis był chory i nie mógł tego zrobić. Pewne jest natomiast, iż Washington odmówił przyjęcia szpady lorda Cornwallisa i nakazał jej przyjęcie generałowi Benjaminowi Lincolnowi, którego w 1780 roku Anglicy zmusili w Charleston do kapitulacji i oddania szpady. W ten sposób stworzył generałowi Lincolnowi szansę uzyskania osobistej satysfakcji. Kiedy wojska angielskie pod Yorktown kapitulowały, ich orkiestra grała melodię Świat wywrócił się do góry nogami.
Po podpisaniu aktu kapitulacji Washington zaprosił Cornwallisa i jego oficerów na kolację. Dowódca wojsk francuskich generał Rochambeau wzniósł toast: „Za Stany Zjednoczone”. „Za króla Francji” – zrewanżował się Washington. „Za króla” – zaproponował toast lord Cornwallis. „Anglii – dodał w tym momencie Washington. – Ograniczmy go do Anglii, a wypiję pełny kielich”.
George Washington przekracza rzekę Delaware. Obraz Emanuela Leutzego
Tuż po zwycięstwie pod Yorktown Benjamin Franklin jako poseł amerykański uczestniczył w Paryżu w przyjęciu dyplomatycznym. Francuski minister spraw zagranicznych wzniósł toast: „Za Jego Królewską Mość Ludwika XVI, który jak Księżyc pokrywa ziemię delikatną, przyjemną łuną”. Ambasador brytyjski zrewanżował się ponoć toastem: „Za Jerzego III, który jak Słońce w ciągu dnia daje światło światu”. Benjamin Franklin zareagował na to okrzykiem: „Nie mogę wam dać Słońca ani Księżyca, ale mogę wam dać George’a Washingtona, generała armii Stanów Zjednoczonych, on jak Jozue wstrzymał Słońce i Księżyc, które go posłuchały”.
Rok 1782 w Stanach Zjednoczonych charakteryzują chaos i anarchia. Wybuchał bunt za buntem, przeciw podatkom lub posunięciom gospodarczym władz. Zdemobilizowani żołnierze domagali się wypłaty zaległego żołdu. Zwolennicy rządów silnej ręki i silnej władzy wykonawczej proponowali, aby Washington koronował się na króla amerykańskiego. Z propozycją taką wystąpił do niego powszechnie szanowany mieszkaniec Filadelfii pułkownik Lewis Nicola. Przyszły prezydent odrzucił jednak propozycję przekształcenia republiki w monarchię. „Pomysł taki – pisał z Newburgha w stanie Nowy York – uważam za odrażający i stanowczo go potępiam”. Powiadomił pułkownika, że sprawę tę traktuje jako poufną. Jeżeli jednak pułkownik będzie prowadził publiczną kampanię na rzecz koronacji, poda do wiadomości publicznej swoje stanowisko w tej sprawie.
Washington i Lafayette w obozie Valley Forge w 1777 roku
Niepokoje jednak trwały. 10 marca 1783 roku w kwaterze oficerskiej w Newburghu doszło do otwartego buntu. Washington spotkał się ze zbuntowanymi oficerami. Prosił o cierpliwość, obiecywał, że Kongres zadośćuczyni wszystkim roszczeniom oficerów i żołnierzy, ale nie przekonał ich. W pewnym momencie przypomniał sobie, że ma w kieszeni list od jednego z członków Kongresu, w którym przyrzeka on, że Kongres spełni wszystkie żądania wojska. Mając trudności z odczytaniem tekstu, zaczął szukać okularów. Przeprosił zebranych za przerwę i dodał: „Już posiwiałem w służbie ojczyzny. Teraz zaczynam ślepnąć”. Słowa te tak poruszyły zebranych, że posłuchali rady Washingtona i w spokoju się rozeszli. „Nigdy w czasie wojny Wasza Ekscelencja nie osiągnął większego zwycięstwa niż w tym momencie” – powiedział do Washingtona generał Philip Schuyler, świadek tego wydarzenia.
George Washington wjeżdża do Nowego Jorku
Przy opracowywaniu konstytucji Stanów Zjednoczonych w czasie dyskusji na temat sił zbrojnych jeden z delegatów proponował ustalenie maksymalnego pułapu sił zbrojnych na pięć tysięcy żołnierzy. Washington, jako przewodniczący, nie mógł zgłaszać wniosków, ale szepnął do sąsiada: „Byłoby o wiele lepiej, gdyby zgłoszono poprawkę do wniosku, że obce siły zbrojne dokonujące inwazji Stanów Zjednoczonych nie powinny liczyć więcej niż trzy tysiące żołnierzy”.
Washington przybywa do Nowego Jorku, pierwszej stolicy Stanów Zjednoczonych
Kiedy Washington został wybrany na prezydenta w 1789 roku, zastanawiano się, jak należy się do niego zwracać, jak go tytułować, aby brzmiało to dostojnie, godnie i prestiżowo, a równocześnie nie było powtórzeniem dworskiej etykiety, potępianej przez wielu republikanów. W Kongresie odbyła się nawet debata na ten temat. Zgłaszano różne propozycje: „Jego Wyborcza Mość”, „Jego Wyborcza Wysokość”, „Jego Wysokość Prezydent Stanów Zjednoczonych i Protektor Ich Praw”, „Wasza Wielkość”, „Jego Wysokość Prezydent-Generał”, „Jego Wysokość”. Proponowano również, by zwracać się do prezydenta, używając takich zwrotów, jak: „Ekscelencja”, „Czcigodność” czy też po prostu „Pan”. Tę ostatnią propozycję zgłaszał Thomas Jefferson.
W końcu zdecydowano się na prostą i obowiązującą do dzisiaj formułę: „Prezydent Stanów Zjednoczonych” (President of the United States).
George Washington bardzo dbał, aby nie zrobić jakiegoś nieostrożnego kroku, mogącego zaszkodzić autorytetowi urzędu, jaki reprezentował. W czasie gdy przebywał z wizytą w stanie Massachusetts, został zaproszony do złożenia wizyty gubernatorowi tego stanu Johnowi Hancockowi, który sam aktywnie walczył o niepodległość Stanów Zjednoczonych. Washington odpisał gubernatorowi uprzejmie, ale stanowczo: „Prezydent Stanów Zjednoczonych przesyła wyrazy szacunku Gubernatorowi i ma zaszczyt poinformować Go, że będzie przebywał w swym domu do godziny drugiej”.
Bardzo interesował się ideą zbudowania nowego miasta federalnego jako stolicy Stanów Zjednoczonych. Kiedyś odwiedził nawet Davisa Burnsa, skąpego i nieustępliwego Szkota, właściciela farmy tytoniowej, mieszkającego dokładnie w miejscu, gdzie dziś znajduje się Biały Dom i plac Lafayette’a.
Kiedy opracowywano plan zabudowy miasta, Szkot nie chciał oddać swojej ziemi. Washington odwiedził go i zachęcał, by ofiarował ziemię na budowę stolicy państwa. „Gdyby nie zaplanowano tu budowy federalnego miasta – powiedział mu Washington – pan dokonałby tu żywota jako biedny właściciel farmy tytoniowej”. Burns zripostował natychmiast: „To prawda. Ale gdyby nie wdowa Custis i jej czarnuchy, pan nadal byłby biednym mierniczym”.
Washington pełnił funkcję prezydenta Stanów Zjednoczonych 7 lat i 308 dni. Ostatniego dnia prezydentury zaprosił gości do swej rezydencji, napełnił kieliszki winem i powiedział: „Po raz ostatni piję wasze zdrowie jako osoba publiczna”. Po opuszczeniu fotela prezydenckiego 3 marca 1797 roku powrócił do swej posiadłości w Mount Vernon.
Washington chętnie podejmował gości. Sprawiało mu to prawdziwą przyjemność. W jego domu w Mount Vernon prawie zawsze przebywali znajomi. Washington czuł się dobrze i swobodnie wśród przyjaciół. Pił, grał w karty, żartował. Jego niepozbawione ironii poczucie humoru ilustruje opinia o milicji ochotniczej, z którą miał sporo kłopotów w czasie wojny o niepodległość. „Milicja zjawia się nie wiadomo jak, opuszcza cię, nie wiadomo kiedy. Kiedy skonsumuje całe twoje zapasy, wówczas opuści cię w najbardziej krytycznym momencie” – zwykł mawiać.
Kapitulacja wojsk angielskich pod Yorktown w październiku 1781 roku
Washington lubił polować, zwłaszcza na kaczki, grać w bilard (często uderzał grubym końcem kija), na wyścigach konnych i w karty na niedużą stawkę (zapisywał skrupulatnie wszystkie wygrane i przegrane). Jeżeli tylko miał sposobność, tańczył i chodził do teatru i na koncerty.
Pił alkohol w sposób umiarkowany. Uwielbiał wino madera. Sam produkował alkohol w Mount Vernon, a nawet go sprzedawał. Do jego ulubionych zajęć należały także: udział w loteriach fantowych, polowanie na lisa, wędkarstwo, walki kogutów, hodowla psów myśliwskich oraz pieczenie mięsa na powietrzu.
Uczestnicząc kiedyś w balu w miejscowości Alexandria w stanie Wirginia, gdzie nie podano alkoholu, Washington ironicznie określił go jako „chlebowo-maślany bal”. Lubił też tańczyć. Mając 50 lat, cztery godziny bez przerwy tańczył z żoną generała Nathaniela Greene’a.
W Mount Vernon pasjonował się także polowaniem na lisy ze swymi ulubionymi psami myśliwskimi. Markiz Lafayette przesłał Washingtonowi w darze z Francji psy wyspecjalizowane w polowaniu na dziki. Kiedyś psy wpadły do kuchni pani Washington i pożarły leżącą tam szynkę.
Washington wybiera miejsce pod budowę przyszłej stolicy Stanów Zjednoczonych nazwanej jego imieniem
Washington był człowiekiem bardzo punktualnym. Tego samego wymagał również od swych gości. Spóźnialskich powitał raz słowami: „Panowie, w tym domu przestrzega się punktualności. Mój kucharz nigdy nie pyta, czy goście już przybyli, lecz czy nadeszła godzina posiłku”.
Innym razem Washington był umówiony z handlarzem na godzinę 17.15, by obejrzeć konie do powozu. Ponieważ kupiec spóźnił się, musiał czekać cały tydzień, zanim Washington umówił się z nim na rozmowę o transakcji.
Latem 1797 roku rewolucjonista francuski Constantin Volney odwiedził George’a Washingtona w Mount Vernon przed rozpoczęciem swych podróży po Stanach Zjednoczonych. Opuszczając posiadłość, poprosił byłego prezydenta o list polecający do społeczeństwa amerykańskiego. Washington, wiedząc, że Volney jest znanym wolnomyślicielem, i chcąc uniknąć w związku z tym jakichkolwiek kontrowersji, napisał na papierze następujące zdanie: „C. Volney nie potrzebuje żadnych listów polecających od G. Washingtona”.
Washington zdawał sobie sprawę z braków w swym wykształceniu. Dlatego też w okresie, gdy zajmował eksponowane stanowiska, unikał intelektualnych dyskusji, nie wdawał się w abstrakcyjne dysputy. Jeżeli musiał zabrać głos, wypowiadał się na piśmie. Nie znał żadnego obcego języka. Nigdy nie był w Europie. Odrzucił zaproszenie do złożenia wizyty we Francji, gdyż uważał, że porozumiewanie się z gospodarzami przez tłumacza skompromituje go. W chwili śmierci posiadał w swej prywatnej bibliotece 884 książki, co było pokaźną liczbą na owe czasy.
Od wczesnej młodości aż do śmierci Washington miał kłopoty z zębami. Jego osobiste notatki zawierają wiele wzmianek na ten temat. W wieku 57 lat stracił wszystkie zęby. Tuż przed zakończeniem wojny o niepodległość poznał francuskiego dentystę, który osiedlił się w Nowym Jorku. Dentysta ten odwiedził go w Mount Vernon i po kilku próbach wykonał sztuczną szczękę z kła nosorożca. Tuż przed śmiercią Washington miał kilka takich szczęk, ale nie był z nich zadowolony. Zbyt ciężkie, niewygodne, sprawiały mu wiele kłopotu. Dlatego też, choć przywiązywał ogromną wagę do bezpośrednich kontaktów z ludźmi, unikał publicznych przemówień. Rzadko się też uśmiechał w obawie, by szczęka mu nie wypadła.
Jedna ze sztucznych szczęk prezydenta została przedstawiona jako eksponat na Wystawie Światowej w Chicago w 1933 roku.
* * *
Czy wiecie, że George Washington był:
– jedynym prezydentem, którego uroczystość inauguracji i zaprzysiężenia odbyła się w dwóch miastach (Nowy Jork, 30 kwietnia 1789 roku, i Filadelfia, 4 marca 1793 roku);
– jedynym prezydentem Stanów Zjednoczonych, który nie mieszkał w Waszyngtonie;
– jedynym prezydentem, który wybrany został jednogłośnie przez kolegium elektorskie (głosowało na niego 69 elektorów);
– prezydentem, który odmówił kandydowania na trzecią kadencję;
– pierwszym prezydentem uhonorowanym sylwetką na znaczku pocztowym. Dziesięciocentowy czarny znaczek z podobizną Washingtona został wprowadzony do obiegu 1 lipca 1847 roku;
– jednym z dwóch, obok Jamesa Madisona, przyszłych prezydentów Stanów Zjednoczonych, którzy podpisali konstytucję Stanów Zjednoczonych;
– prezydentem, który mianował najwyższą liczbę (dziesięciu) sędziów Sądu Najwyższego.
Wszechstronny prezydent
(Thomas Jefferson, 1801–1809)
Thomas Jefferson był pierwszym prezydentem zaprzysiężonym w Waszyngtonie
W pobliżu miasteczka uniwersyteckiego Charlottesville w Wirginii znajduje się piękna posiadłość Monticello, gdzie mieszkał, zmarł i został pochowany trzeci prezydent Stanów Zjednoczonych Thomas Jefferson. Dom w stylu klasycystycznym został zbudowany według planów architektonicznych Jeffersona. Z drogi prowadzącej na wzgórze Monticello widać bramę cmentarza, na którym stoi granitowy obelisk z napisem: „Tu spoczywa Thomas Jefferson, autor Deklaracji Niepodległości Stanów Zjednoczonych, Statutu Wirginii na rzecz Wolności Religii i ojciec Uniwersytetu Wirginii”.
To epitafium, napisane osobiście przez Jeffersona, jest wyjątkowo skromne, jeśli weźmiemy pod uwagę, że przedstawia ono zmarłego, który był posłem amerykańskim we Francji, gubernatorem Wirginii, pierwszym w historii Stanów Zjednoczonych sekretarzem stanu, drugim w historii kraju wiceprezydentem i przez dwie kadencje jednym z najwybitniejszych prezydentów. Charakterystyczne, że w epitafium Jefferson nie wymienił zarówno funkcji prezydenta, jak i żadnej innej.
Thomas Jefferson urodził się 13 kwietnia 1743 roku w Wirginii. Funkcję prezydenta sprawował w latach 1801–1809. Po jej zakończeniu powrócił do swej posiadłości Monticello, gdzie zmarł 4 lipca 1826 roku, dokładnie w 50. rocznicę proklamowania Deklaracji Niepodległości, której był autorem.
* * *
Jako chłopiec Thomas Jefferson miał powolnego kucyka. Kolega, który miał szybkiego konia, często kpił sobie z niego. Thomas rzucił więc koledze wyzwanie, aby urządzili wyścigi na koniach. Zakpił ze złośliwego kolegi, wyznaczając datę wyścigów na… 30 lutego.
Independence Hall w Filadelfii, gdzie 4 lipca 1776 roku przyjęto Deklarację Niepodległości, której współautorem był Thomas Jefferson
W lutym 1770 roku Thomas wraz z matką (zmarła w 1776 roku) byli w odwiedzinach u sąsiada. Nagle przybiegł jeden z niewolników z wiadomością, że spaliła się ich posiadłość. „Nie uratowaliście żadnej z moich książek!” – wykrzyknął przerażony Jefferson. „Nie, panie – odpowiedział sługa – uratowaliśmy tylko skrzypce”. Thomas lubił grać na skrzypcach i według relacji współczesnych robił to podobno dobrze.
Jefferson ożenił się, mając lat 28, z młodszą od siebie o pięć lat wdową Marthą Wayles Skelton.
Młoda, piękna i bogata wdowa miała wielu starających się o jej rękę. Istnieją liczne opowieści o tym, w jaki sposób doszło do małżeństwa z Jeffersonem. Niektórzy biografowie prezydenta twierdzą, że trzech najpoważniejszych konkurentów postanowiło losować, w jakiej kolejności oświadczą się wdowie. Jefferson miał szczęście, wyciągnął los numer jeden. Kiedy poszedł się oświadczyć, dwaj pozostali czatowali przy płocie, czekając w napięciu na wynik wizyty. Wkrótce usłyszeli muzykę przerywaną wesołym śpiewem. Zrozumieli, że stracili już szansę, i ze smutkiem odeszli, zostawiając zwycięskiego i szczęśliwego Jeffersona.
Jako członek stanowej legislatury w Wirginii Jefferson sprzeciwiał się przyjęciu ustawy upoważniającej najstarszego syna do dziedziczenia całego majątku. Kiedy inny członek legislatury wystąpił z kompromisową formułą, aby najstarszy syn otrzymywał podwójną część majątku, odpowiedział: „Jeśli najstarszy syn mógłby jeść dwukrotnie więcej, pracować dwa razy więcej, mogłoby to być naturalnym świadectwem jego prawa do dziedziczenia podwójnej części majątku”.
Biografowie Jeffersona zgodnie podkreślają, że ten wykształcony i mądry człowiek był kiepskim mówcą. Także ton jego głosu, z powodu defektu gardła i strun głosowych suchy i nieprzyjemny, nie zachęcał do słuchania. Mówienie sprawiało Jeffersonowi trudności, a nawet ból. W związku z tym unikał publicznych przemówień, wolał w samotności pisać i spod jego pióra wychodziły znakomite teksty. W pewnym sensie jego przeciwieństwem był znany orator Patrick Henry (1736–1799), którego Jefferson w roku 1779 zastąpił na stanowisku gubernatora Wirginii. Henry porywał ludzi swymi znakomitymi przemówieniami, natomiast kiepsko pisał.
Jefferson, jak już wiemy, twórca projektu tekstu Deklaracji Niepodległości, był dumny z tego do końca życia, jednocześnie potrafił z właściwym sobie poczuciem humoru mówić o tym tak istotnym w historii dokumencie. Kiedy na przykład zastanawiano się, jak to się stało, że Deklarację Niepodległości podpisano tak szybko, odpowiedział: „Kiedy sprawa proklamowania niepodległości stanęła przed Kongresem, jego obrady odbywały się w pobliżu stajni wynajmującej konie. Członkowie Kongresu nosili krótkie bryczesy, jedwabne pończochy i trzymali w ręku chusteczki, za pomocą których opędzali się od much obsiadających im nogi. Było to tak dokuczliwe, że zniecierpliwieni członkowie Kongresu śpieszyli się. Zmusiło ich to do szybkiego złożenia podpisów pod tym wielkim dokumentem”. Deklarację Niepodległości Thomas Jefferson opracował w ciągu osiemnastu dni.
W maju 1785 roku Jefferson został posłem amerykańskim w Paryżu. Gdy przedstawił się szefowi francuskiej dyplomacji, ten zapytał go:
– A więc to pan zastępuje monsieur Franklina?
– Nie. Ja jestem jego następcą. Nikt nie jest w stanie go zastąpić – odpowiedział Jefferson, wiedząc, jak wielkim szacunkiem w kołach politycznych Paryża cieszy się Franklin.
Kiedy prawie 80-letni minister pełnomocny Benjamin Franklin opuszczał Francję, żegnały go tłumy ludzi, w tym wiele pań. Każda chciała go pocałować na pożegnanie. Jefferson, który przyglądał się tym uściskom i pocałunkom, zaproponował, aby ten przywilej przypadł również jemu jako następcy Franklina. „Jesteś na to zbyt młody” – odpowiedział Franklin 42-letniemu Jeffersonowi.
Wkrótce w Paryżu Jefferson zakochał się platonicznie w pięknej mężatce Marii Cosway. Miłość ta jednak szybko minęła.
Portret Thomasa Jeffersona pędzla Tadeusza Kościuszki
„Młodemu człowiekowi – pisał w stolicy Francji – trudno jest wstrzymać się od pokusy na widok pięknych dziewczyn zapraszających na każdej ulicy”.
Na temat związków Jeffersona z kobietami zachowało się wiele sprośnych historii. Adwersarze polityczni rozpuszczali na przykład plotki, że żyje z niewolnicą murzyńską Sally Hemings. W 1802 roku gazeta „Recorder”, ukazująca się w Richmond w Wirginii, wydrukowała m.in. słowa: „Jest sprawą szeroko znaną, że powszechnie szanowany przez ludzi człowiek od wielu lat utrzymuje jako swoją konkubinę jedną ze swych niewolnic. Ma ona na imię Sally. Jej najstarszy syn ma na imię Tom. Bardzo podobny jest on do prezydenta… Sally podróżowała do Francji tym samym statkiem co Jefferson i jego córki. Delikatność tej sytuacji musi uderzać każdego rozsądnego człowieka”.
Fakty historyczne nie potwierdzają tych plotek, choć niektórzy biografowie nie wykluczają istnienia w nich ziarna prawdy. Prawdą jest, że Sally była ładną kobietą. Natomiast zwolennicy Jeffersona uważali, że sprawiedliwości stało się zadość, kiedy autor cytowanego artykułu James Thomas Callender rok później po pijanemu utopił się w płytkiej, zaledwie na metr głębokiej rzece James.
Ostatnio naukowcy stwierdzili, że Jefferson miał jednak przynajmniej jednego syna z młodszą od siebie o 28 lat Sally. Oboje byli razem przez 36 lat. Przeprowadzone jesienią 1998 roku badania kodu DNA potwierdziły, że ojcem jednego z synów Sally mógł być Thomas Jefferson, ale absolutnej pewności nie ma.
W okresie prezydentury Johna Adamsa Jefferson był wiceprezydentem. Pewnego razu zatrzymał się w Baltimore i wstąpił do głównego hotelu w mieście. Zsiadł z konia, zakurzony, z batem w ręku wszedł do recepcji, by zapytać właściciela o pokój. Właściciel krytycznie spojrzał na niego i ocenił, że ma do czynienia z jakimś farmerem: „Nie mamy dla pana pokoju” – odpowiedział. Jefferson nie dosłyszał i ponownie zapytał o pokój. Usłyszał tę samą odpowiedź. Wyszedł więc, dosiadł konia i odjechał. W tym momencie do hotelu wszedł jeden z bogatszych gości i oświadczył, że mężczyzna, który właśnie opuścił hotel, to Thomas Jefferson, wice-prezydent Stanów Zjednoczonych. „Wielkie nieba, co ja zrobiłem!” – wykrzyknął właściciel hotelu, polecając służącym, by odnaleźli Jeffersona i zaproponowali mu najelegantszy apartament. Słudzy odnaleźli Jeffersona w sąsiednim hotelu, wyjaśnili przyczynę nieporozumienia i przedstawili zaproszenie. „Przekażcie swemu panu – usłyszeli – że wysoko cenię jego intencje, lecz skoro nie ma on miejsca w hotelu dla brudnego farmera, nie powinien mieć miejsca dla wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych”.
Rękopis listu Jeffersona
W wyborach prezydenckich w 1800 roku obie główne partie polityczne – demokratyczni republikanie i federaliści – zgłosiły po dwóch kandydatów. Pierwsi – Thomasa Jeffersona i Aarona Burra, drudzy – urzędującego prezydenta Johna Adamsa oraz Charlesa Pinckneya.
Federaliści stosowali wszelkie chwyty, by zdyskredytować Jeffersona, słusznie uchodzącego za najgroźniejszego przeciwnika. Alexsander Hamilton oskarżał Jeffersona o „ateizm w religii i fanatyzm w polityce”. Federalistyczne pismo „U.S. Gazette” nazywało Jeffersona „pijakiem”, „ojcem licznych Mulatów”, „ateistą”. „Connecticut Courent” przewidywał, że jeżeli Jefferson zostanie prezydentem, dojdzie do wojny domowej, a w kraju „będą praktykowane i upowszechniane: morderstwa, gwałty, zdrada i kazirodztwo”. Pastor Timothy Dwight, rektor znakomitej uczelni Yale, ostrzegał, że wybór Jeffersona na prezydenta będzie katastrofą narodową. Przewidywał palenie na ulicach Biblii i książek religijnych, w kościołach śpiewanie Marsylianki. Dziennik „Columbian Continel” grzmiał: „Drżyjcie na wypadek wyboru Jeffersona… Ruina wasza jest w zasięgu ręki”.
Uważali go za podejrzanego intelektualistę, „filozofa”, przy czym określenia tego używali w sensie pejoratywnym. Mówili, że człowiek, który zajmuje się systemem miar i wag, jest wynalazcą krzesła obrotowego, interesuje się botaniką i astronomią, może być profesorem college’u, ale nie powinien zostać prezydentem Stanów Zjednoczonych.
Pewna dama, federalistka z Connecticut, uwierzyła propagandzie, że jeżeli Jefferson zostanie wybrany prezydentem, wszystkie Biblie zostaną zniszczone. Chcąc uratować rodzinną Biblię, poszła do pewnego znajomego, zwolennika Jeffersona, prosząc go o jej przechowanie. Ów znajomy bezskutecznie przekonywał ją, że oskarżenia pod adresem Jeffersona są bezpodstawne. Mimo to owa dama nalegała na przechowanie. „Jeżeli wszystkie Biblie mają być zniszczone – powiedział w końcu ów znajomy – to jaki sens, abym u siebie przechował pani Biblię?” „U pana moja Biblia będzie bezpieczna. Oni nie będą przeszukiwać pańskiego domu”.
Dla bigotów, hipokrytów, rasistów, nacjonalistów, prowincjuszy amerykańskich Jefferson, mądry, rozsądny, tolerancyjny, był niebezpiecznym przeciwnikiem. Ten, jak to się dziś w Ameryce określa intelektualistów, jajogłowy, chyba i obecnie byłby traktowany podejrzliwie.
Jefferson nie pozostawał dłużny przeciwnikom, choć nigdy nie stosował ich metod postępowania. Gdy federaliści kiedyś wyrazili się z aprobatą o jego decyzji, powiedział: „Kiedy dowiedziałem się, że zaaprobowali ją, przyznaję, że zacząłem się martwić, iż uczyniłem coś niewłaściwego, i zacytowałem jeden z psalmów: «Boże, cóż ja takiego uczyniłem, że niegodziwcy chwalą mnie»”.
Podkreślał on, że federaliści stanowiący zaledwie 4 procent społeczeństwa sprawują kontrolę nad 75 procent całej prasy amerykańskiej. Podkreślał jednak, że prasa federalistyczna pełni pożyteczną funkcję. „Podobnie jak kominy w naszych mieszkaniach, wypuszcza z partii dym, który w przeciwnym razie mógłby zadusić naród”.
W odpowiedzi na ostre i kłamliwe ataki prasy federalistycznej Jefferson zaproponował, aby redaktorzy dzielili gazety na cztery części, w których będą drukować wiadomości: w pierwszej – prawdziwe, w drugiej – prawdopodobne, w trzeciej – możliwe, w czwartej – kłamliwe. Dwie ostatnie kolumny trzeba przeznaczyć dla tych czytelników – mówił – którzy za swoje pieniądze wolą otrzymać kłamstwa niż puste kolumny.
O zacietrzewieniu i zawziętości kampanii wyborczej roku 1800 świadczy wypowiedź pewnego nowojorskiego kongresmena, który wspominając te wybory, powiedział: „To było miłe żyć w tych starych dobrych czasach, kiedy federalista mógł na ulicy powalić ciosem w szczękę demokratycznego republikanina i nikt nie miał do niego o to pretensji”.
Kiedy Jefferson wprowadził się do Białego Domu, nie był on jeszcze wykończony. Prezydent mówił, że jest to „wielki murowany dom, dostatecznie wielki, by pomieścić dwóch cesarzy, jednego papieża i Wielkiego Lamę”.
Jefferson wprowadził wiele nowych obyczajów. Szowinistów amerykańskich szokowało to, że prezydent Stanów Zjednoczonych serwuje w swej rezydencji dania francuskie i na stanowisku szefa kuchni zatrudnił Francuza. Patrick Henry, patriota amerykański, na wieść o tym wykrzyknął: „Tom Jefferson wyrzekł się swych narodowych dań”. Warto podkreślić, że Jefferson przedkładał dania jarskie nad mięsne. Lubił także wina. Zapewne była to pozostałość po pobycie we Francji. Rachunek za wina podawane w Białym Domu w okresie jego dwu kadencji wynosił ponad 10 tysięcy dolarów, suma jak na owe czasy duża. Smakosz Jefferson lubił dobrze zjeść i właściwie podjąć gości. W czasach gdy duży indyk kosztował 75 centów, a za 3 dolary kupowało się prosiaka, on potrafił wydawać dziennie na żywność ponad 50 dolarów. Zwolenników obyczajów dworskiej dyplomacji raziła prostota zwyczajów, jaką wprowadził w Białym Domu. Kontrastowała ona z tytułomanią i dworskością podtrzymywaną przez pierwszych dwóch prezydentów. Anthony Merry, brytyjski minister w Waszyngtonie w 1804 roku, ironicznie wyrażał się, że Jefferson nosi „zgrzebne pończochy i łapcie”, co „bardzo upodabnia go do wysokiego, kościstego farmera”. Zaszokował go widok osoby, która – jak wspominał później – przedstawiła mu się jako prezydent Stanów Zjednoczonych. Jefferson – według Merry’ego – był ubrany tak niedbale, że ambasador przyjął to jako obrazę nie tyle swojej osoby, ile jako obrazę majestatu królewskiego, który reprezentował. Jeffersonowi musiał sprawiać radość widok pompatycznego, oburzonego, obrażonego ambasadora Merry’ego, wbrew nazwisku (merry znaczy wesoły) wyróżniającego się w waszyngtońskim korpusie dyplomatycznym brakiem poczucia humoru.
Jefferson nie lubił protokołu i nie przestrzegał go w czasie przyjęć. Goście siadali przy stole, gdzie mieli życzenie. By uniknąć kłopotliwej sytuacji, kto ma siedzieć na honorowym miejscu, Jefferson zmienił stół na okrągły. Zaproszenia z Białego Domu wysyłał jako Mr Jefferson, a nie jako prezydent Jefferson. Nie lubił i nie używał żadnych tytułów.
Jefferson był pierwszym prezydentem, który witał gości w Białym Domu podaniem ręki, zamiast tradycyjnym ukłonem. 4 lipca 1801 roku wydał przyjęcie w Błękitnym Salonie dla około stu gości, wszystkich witał uściskiem ręki.
Mimo zasług i osiągnięć pozostał człowiekiem skromnym i nieśmiałym. Kiedy jego przyjaciele i zwolennicy chcieli zorganizować publiczne obchody jego urodzin, powiedział: „Jedyną rocznicą, którą obchodzę, jest rocznica naszej niepodległości, 4 lipca”.
Pewnego razu znalazł się w bardzo kłopotliwej sytuacji. W czasie audiencji, jakiej udzielał nowemu ambasadorowi Turcji, został zaskoczony nieoczekiwanym żądaniem. Ambasador domagał się, aby rząd Stanów Zjednoczonych na swój koszt finansował mu harem odpowiedni do jego statusu. Jefferson musiał użyć całego kunsztu dyplomatycznego, by nie obrazić ambasadora Turcji, a równocześnie przekonać go o niemożności finansowania i organizowania takich usług przez rząd amerykański.
W dniu Nowego Roku 1802 prezydentowi przywieziono do Białego Domu niezwykłych rozmiarów prezent, olbrzymi ser ważący 1600 funtów. Zrobiony w miejscowości Cheshire w stanie Massachusetts, ser przyjechał na saniach ciągniętych przez sześć koni. Prezent miał załączoną dedykację: „Największy ser w Ameryce dla największego człowieka w Ameryce”. Z inicjatywą zrobienia takiego prezentu wystąpił John Lelend, pastor Kościoła baptystów w Cheshire. Zaapelował on, aby każdy właściciel krowy oddał pewną ilość mleka na zrobienie olbrzymiego sera. Sam transport sera do Waszyngtonu trwał trzy tygodnie. Jefferson przyjął prezent, podziękował, następnie wyciął kawał i odesłał jego wytwórcom do spróbowania. Świadkowie tej uroczystości mogli go do woli próbować. Ser był tak olbrzymi, że podobno jeszcze w 1805 roku podawano go w Białym Domu.
W owych czasach sprawy wagi państwowej załatwiano bez pośpiechu. Służba dyplomatyczna również działała powoli. Ilustruje to wypowiedź Jeffersona, który pewnego dnia powiedział o pośle Stanów Zjednoczonych w Hiszpanii: „Od dwóch lat nie mam wiadomości od niego. Jeśli nie odezwie się on w ciągu następnego roku, napiszę do niego list”.
Na tym podręcznym, przenośnym biurku zaprojektowanym przez siebie Jefferson napisał projekt tekstu Deklaracji Niepodległości
Po zakończeniu swej drugiej kadencji prezydenckiej Jefferson zdecydował nie ubiegać się o następną. Konstytucja amerykańska nie ograniczała wówczas liczby kadencji. Jednak Jeffersona, człowieka wrażliwego, liberała, intelektualistę, zmęczył sprawowany urząd. Miał już 66 lat i wolał spędzić resztę życia w ulubionej posiadłości. – Prezydentura – mawiał Jefferson – jest „świetnym nieszczęściem”, przynoszącym „nieustanną harówkę i codzienną utratę przyjaciół”. Urząd wiceprezydenta natomiast Jefferson uznał za „zaszczytny i łatwy”.
Po opuszczeniu Białego Domu Jefferson mógł oddać się zajęciom sprawiającym mu przyjemność, kontemplacjom i pisaniu. Pozostawił po sobie 25 tysięcy listów. Sam pisał je własnoręcznie, choć wynalazł urządzenie umożliwiające mu pisanie kilku egzemplarzy tekstu. Dość bogata jest m.in. korespondencja między Thomasem Jeffersonem a Tadeuszem Kościuszką.
Thomas Jefferson, jak każdy zaangażowany człowiek o zdecydowanych poglądach, miał zarówno wielbicieli, jak i zajadłych wrogów. Jedni widzieli w nim wielkiego orędownika swobód obywatelskich, klasycznego liberała, „apostoła amerykanizmu”. Drudzy ostro go atakowali, nazywając „agentem Napoleona”, „wyjącym ateistą”, „bezbożnikiem”, „wielbicielem sławetnej prostytutki pod nazwą Bogini Rozumu”. Alexander Hamilton szydził z jego „niewieściego przywiązania do Francji”. Twierdził, że republikanizm i demokratyzm Jeffersona jest tylko osłoną jego bezwzględnego dążenia do władzy.
Prezydent John F. Kennedy zaprosił kiedyś na przyjęcie do Białego Domu wszystkich żyjących amerykańskich laureatów Nagrody Nobla. Witając ich, powiedział m.in., że jest to „największe zgromadzenie talentów, jakie kiedykolwiek miało miejsce w Białym Domu, z wyjątkiem być może momentów, kiedy Thomas Jefferson samotnie jadł tu kolację”.
O Jeffersonie można powiedzieć, nie popełniając większego błędu, że był filozofem, antropologiem, bibliofilem, prawnikiem, klasycystą, wychowawcą, ekonomistą, socjologiem, historykiem, leksykografem, geografem, matematykiem, botanikiem, etnologiem, numizmatykiem, paleontologiem, meteorologiem, fizykiem, lingwistą, archeologiem, politologiem, astronomem. Mając na uwadze jego praktyczne zajęcia i osiągnięcia, można powiedzieć, że był także farmerem, architektem, muzykiem, wynalazcą, inżynierem, pisarzem, dyplomatą, a nade wszystko politykiem i mężem stanu. Interesował się wszystkim: od przyczyn powstawania tęczy do czynników wpływających na zachowanie się dzikich indyków, od badania skamieniałych szczątków zwierząt do fizyki Newtona i całek, od gramatyki języka staroangielskiego do warunków życia Murzynów na San Domingo.
Pisał książki na bardzo różnorodne tematy: moralności, botaniki, procedury legislacyjnej, literatury porównawczej, filozofii, małżeństwa.
Eksperymentował z nowymi gatunkami ryżu. Nasiona przeszmuglował z Włoch. Upowszechnił produkcję ryżu w Stanach Zjednoczonych. Zbierał kości prehistorycznych zwierząt. Był nie tylko pierwszym prezydentem, ale w ogóle pierwszą osobą, która w Ameryce Północnej hodowała pomidory, gdyż w tym czasie powszechnie uważano je za trujące.
Thomas Jefferson napisał kiedyś słowa, które można uznać za jego dewizę: „Zdecydowany jestem nigdy nie być bezczynnym. Jest to cudowne, ile można dokonać, jeśli ciągle się coś robi”.
Jefferson powiedział kiedyś: „Mała rebelia tu i ówdzie jest rzeczą dobrą”.
To właśnie jemu, miłośnikowi win francuskich, przypisuje się słowa, które należałoby zastosować u nas: „Społeczeństwa, gdzie wina są tanie, nie są pijane. Społeczeństwa nie są trzeźwe tam, gdzie drogie wina są zastępowane wysokoprocentowymi alkoholami jako powszechnym trunkiem”.
Jesienią 1987 roku sprzedano na aukcji za sumę 180 tysięcy franków (30 tysięcy dolarów) butelkę wina należącą do Thomasa Jeffersona. Butelka château margoux pochodziła z 1784 roku1, zakupił ją Marvin Sharken – wydawca czasopisma amerykańskiego specjalizującego się w tematyce win.
Kiedy Jefferson udawał się w podróż, krótszą lub dłuższą, zawsze miał przy sobie notatnik. Opisywał faunę i florę. Niezwykle uważnie potrafił obserwować otaczający go świat.
Lubił książki i zgromadził wspaniałą bibliotekę w Monticello. Do dziś robi ona ogromne wrażenie na każdym zwiedzającym. „Książki – mawiał Jefferson – są najwspanialszą ze wszystkich rozrywek”. Czytał Cycerona po łacinie, Platona po grecku, Monteskiusza po francusku, Cervantesa po hiszpańsku. Znał ponadto włoski i niemiecki. Pracował nad słownikiem narzeczy indiańskich.
Kiedy w czasie wojny amerykańsko-brytyjskiej Anglicy spalili Bibliotekę Kongresu, Jefferson oświadczył, że gotów jest odsprzedać swe zbiory rządowi. Biblioteka Kongresu, do której powstania Jefferson przyczynił się osobiście, liczyła wówczas około trzech tysięcy tomów; 6487 swoich książek Jefferson sprzedał za sumę 23 950 dolarów. Była to mniej niż połowa faktycznej wartości tych książek. Sześć wozów przewiozło przez góry książki do Waszyngtonu. Wiele z nich miało odręczne oznaczenia Jeffersona, świadczące, że stanowią jego własność. Dziś znajdują się one w dziale druków rzadkich Biblioteki Kongresu. Kolekcja Jeffersona posłużyła za podstawę do odbudowy spalonych zbiorów Library of Congress. Książki Jeffersona były m.in. w języku łacińskim, greckim, francuskim, hiszpańskim i włoskim. Opracował własny system katalogowania książek – nie w oparciu o alfabet, ale o działy nauki.
Przeciwnicy Jeffersona w Kongresie przeciwstawiali się kupowaniu od niego książek. Jeden z nich oświadczył nawet, że za tę sumę lepiej zakupić karabiny dla 2 tysięcy żołnierzy. Inni nie chcieli, gdyż – jak twierdzili – do Biblioteki Kongresu nie nadają się książki napisane w językach obcych. Rufus King, jeden z ówczesnych polityków amerykańskich, zaproponował, aby powołać komisję, która dokona selekcji dzieł zakupionych od Jeffersona – eliminując te, które zostaną uznane za „niemoralne” lub „bezużyteczne”. Inni proponowali, by książki te po dokonaniu selekcji po prostu spalić.
Jak wspomniałem wcześniej, Jefferson był również architektem. Rozwinął pewien styl w architekturze amerykańskiej, będący połączeniem wzorów rzymskich z tanim amerykańskim tworzywem budowlanym. Opracował plany architektoniczne posiadłości w Monticello, budynków University of Virginia, a także nowej stolicy Wirginii Richmond. Zaprojektował również oryginalny system centralnego ogrzewania.
Jefferson pracował także fizycznie przy budowie domu w Monticello. Ścinał drzewo na budulec, wypalał cegły, robił nawet gwoździe. Rezydencja powstawała trzydzieści dwa lata. Ten potężny dom miał trzydzieści trzy pokoje, w tym dwanaście sypialni, i dziesięć pomieszczeń w piwnicy.
W latach 1796–1815 Jefferson przewodniczył Amerykańskiemu Towarzystwu Filozoficznemu. Na jednym z posiedzeń towarzystwa zaprezentował pług własnego pomysłu. W Monticello, gdzie jest obecnie muzeum Jeffersona, znajduje się m.in. skonstruowane przez niego urządzenie do równoczesnego pisania kilku listów. Działało ono na zasadzie sprzęgnięcia kilku piór. Piszący trzymał jedno, ale poruszały się równocześnie trzy inne pióra.
Karykatura z kampanii wyborczej z roku 1800 przedstawiająca Jeffersona jako zagrożenie dla Konstytucji Stanów Zjednoczonych
Były prezydent opracował także model krzesła obrotowego, składanego, składaną drabinę, automatycznie zamykające się drzwi, urządzenie do mierzenia dystansu przebytego pieszo, urządzenie do pomiarów siły i kierunku wiatru, zainstalowane na tarasie jego posiadłości, z którego odczytywano dane zarówno z zewnątrz, jak i wewnątrz domu, a także maszynę do obróbki konopi. Kiedy skończył 80 lat, zainstalował u siebie jeden z pierwszych teleskopów astronomicznych w Stanach Zjednoczonych.
W swej posiadłości Jefferson zgromadził jedną z najwspanialszych w Ameryce kolekcji rzeźb i obrazów.
To prawda, że był jednym z największych posiadaczy niewolników w Wirginii. Równocześnie jednak był przeciwnikiem niewolnictwa. Jedna z jego pierwszych propozycji w legislaturze stanowej Wirginii dotyczyła właśnie zniesienia niewolnictwa. Nie została ona przyjęta. Gdyby przeszła, Stany Zjednoczone uniknęłyby negatywnych skutków podziału na niewolnicze i wolne od niewolnictwa stany i niezwykle niszczycielskiej wojny domowej. Potępił również niewolnictwo w napisanym przez siebie projekcie tekstu Deklaracji Niepodległości w 1776 roku, ale fragment ten został usunięty przez Kongres.
Istnieją dowody na to, że bardzo dobrze traktował swych niewolników i był przez nich lubiany i szanowany. Kiedy wracając z Francji, zbliżał się do Monticello, niewolnicy wyprzęgli konie i sami zaciągnęli powóz do posiadłości. Witając go, mieli łzy radości w oczach.
Pewnego razu Jefferson jechał ze swoim wnukiem Thomasem i w pobliżu Monticello spotkali na drodze obcego niewolnika, który na ich widok zdjął kapelusz i ukłonił się. Jefferson odkłonił się uchyleniem kapelusza, wnuk natomiast nie zareagował. Jefferson zawstydził chłopca pytaniem: „Thomas, dlaczego pozwalasz, aby niewolnik był bardziej dżentelmeński od ciebie?”.
Nie miał dobrej opinii o lekarzach ani zaufania do ich wiedzy i umiejętności medycznych do tego stopnia, że nawet w potrzebie odmówił korzystania z ich usług. Kiedy złamał rękę, sam ją złożył. Nie wyszło mu to zresztą na dobre, gdyż przegub ręki źle się zrósł, co do końca życia utrudniało mu pisanie. Potrafił również złożyć złamaną nogę jednego z niewolników.
Rok przed śmiercią, kiedy Jefferson miał 82 lata, zgłosił się do niego w Monticello rzeźbiarz John H.I. Bowere, aby zrobić maskę byłego prezydenta. Bowere nie przygotował się dobrze do tego przedsięwzięcia, w związku z czym trwało to długo i było ogromną męczarnią dla wiekowego już Jeffersona. Później opisał to zdarzenie w następujących słowach: „Zostałem przekonany przez pana Bowere, że cała ta operacja potrwa 20 minut… Poddałem się jej bez pytania. Lecz okazało się, że z jego strony był to ryzykowny eksperyment dla zdrowia osiemdziesięcioletniego, zniszczonego chorobą i wiekiem człowieka. Kolejne warstwy rzadkiej masy nakładane na moją gołą głowę i trzymane przez godzinę byłyby ciężką próbą nawet dla młodego i zdrowego człowieka. Nałożona masa tak stwardniała, że oddzielenie jej od twarzy stało się trudne i nawet niebezpieczne. Zmusiło go to do użycia młotka i dłuta w celu rozbicia maski i zdejmowania kolejnych jej kawałków. Uderzenia młotka przypominały uderzenia pałką… Później pojawiło się dopiero prawdziwe niebezpieczeństwo, że uszy moje szybciej oderwą się od głowy aniżeli od maski. Od tej chwili żegnam się na zawsze z wszystkimi popiersiami, a nawet z portretami”.
Maska Jeffersona przetrwała do dnia dzisiejszego i jest uważana za jedną z najbardziej autentycznych podobizn autora Deklaracji Niepodległości.
Wieczorem 3 lipca 1826 roku Jefferson leżał ciężko chory w Monticello. „Czy to już czwarty lipca?” – zapytał przyjaciela czuwającego przy jego łóżku. Przyjaciel początkowo nie odpowiedział, ale kiedy Jefferson powtórzył pytanie, skinął twierdząco głową. Na twarzy Jeffersona pojawił się uśmiech zadowolenia. Odetchnął głęboko i zapadł w ciężki sen. Zmarł następnego dnia tuż przed godziną trzynastą, dokładnie pół wieku po proklamowaniu Deklaracji Niepodległości. Dziwnym zrządzeniem losu tego samego dnia zmarł John Adams, poprzednik Jeffersona na stanowisku prezydenta. Kiedy jeden z mieszkańców Wirginii, pogrążony w żałobie po śmierci Jeffersona, dowiedział się, że tego dnia zmarł również Adams, pomny sporów między obu byłymi prezydentami, wykrzyknął: „Jest to jeszcze jeden z trików tych przeklętych Jankesów”.
Jefferson miał 83 lata i 82 dni, kiedy zmarł. Od pewnego czasu chorował. Był w malignie. 3 lipca, dzień przed śmiercią, majaczył. Udzielał mianowicie instrukcji obecnym przy łożu, aby niezwłocznie ostrzegli Komisję Bezpieczeństwa Wirginii o zbliżaniu się wojsk angielskich.
* * *
Czy wiecie, że Thomas Jefferson był:
– drugim prezydentem urodzonym w Wirginii;
– drugim prezydentem, który ożenił się z wdową;
– pierwszym wdowcem, który został zaprzysiężony jako prezydent;
– pierwszym prezydentem zaprzysiężonym w Waszyngtonie;
– pierwszym prezydentem, który wcześniej był gubernatorem stanu;
– pierwszym prezydentem, który był poprzednio członkiem gabinetu;
– pierwszym prezydentem, którego rodzice mieli bliźnięta;
– pierwszym prezydentem, który został wybrany przez Izbę Reprezentantów;
– pierwszym prezydentem, który był poprzednio sekretarzem stanu;
– prezydentem, który stracił matkę w tym samym roku, w którym proklamowano Deklarację Niepodległości.
Pierwszy zamordowany prezydent
(Abraham Lincoln, 1861–1865)
Abraham Lincoln był pierwszym prezydentem urodzonym poza trzynastoma stanami (w Kentucky), które pierwsze utworzyły niepodległe Stany Zjednoczone
Ze wszystkich amerykańskich prezydentów Abraham Lincoln miał największe poczucie humoru. Potrafił śmiać się z dowcipów opowiadanych o nim, sam angażował się w humorystyczne sytuacje bez obawy, że ucierpi na tym prestiż wysokiego urzędu. Słynął z celnych, błyskawicznych i dowcipnych ripost. Londyński „Saturday Review” w okresie wojny domowej pisał: „Jedyną przewagą, jaką posiadają Amerykanie, jest to, że mają nie tylko prezydenta, który jest pierwszym obywatelem kraju, ale również największym kawalarzem w kraju”.
W rzeczywistości Lincoln był poważnym i melancholijnym człowiekiem. Dowcip prawdopodobnie koił jego stresy i pozwalał przetrwać ciężkie chwile, jakich nie szczędziło mu życie. „Śmieję się – powiedział w najokrutniejszym okresie wojny secesyjnej – ponieważ nie wolno mi płakać”. Anegdotki i historyjki z morałami opowiadał nie dla zabawy, ale wykorzystywał do zaakcentowania ważnej myśli lub tezy, które chciał przekazać rozmówcy bądź słuchaczom. Pod tym względem Lincoln po mistrzowsku posługiwał się anegdotą. Niektóre z jego powiedzeń weszły na trwałe do amerykańskiej myśli politycznej.
* * *
Lincoln był naprawdę człowiekiem zdanym tylko na siebie. Wszystko, co osiągnął, zawdzięczał własnej pracy, wytrwałości. Nie miał przecież nawet formalnego wykształcenia. W 1860 roku napisał o sobie, że nigdy nie chodził do szkoły dłużej niż rok i nigdy nie studiował na żadnej uczelni.
Jego biografowie, którzy podkreślają, że wiedzę zawdzięczał intensywnemu czytaniu, starali się odtworzyć listę lektur Lincolna, by poznać w ten sposób zakres jego wiedzy2. Kiedy jako dorastający chłopiec wynajmował się do pracy, zawsze miał książkę pod ręką. Podczas przerwy w orce natychmiast zagłębiał się w lekturze. Oczywiście, nie wszyscy gospodarze byli z tego zadowoleni. Jeden z nich, John Romaine, wspominał: „Lincoln pracował u mnie, ale zawsze czytał i rozmyślał. Byłem za to często zły na niego. Mówiłem mu, że jest straszliwym leniem. On na to śmiał się, opowiadał dowcipy i różne historyjki. Kiedyś powiedział mi, że ojciec nauczył go pracować, ale nigdy nie nauczył go kochać pracy”.
Młody Lincoln jako drwal
Lincoln nigdy nie palił, nie lubił alkoholu i nie przeklinał. Choć mieszkał w lesie i nad wodą, nie polował ani nie łowił ryb. Raz tylko upolował dzikiego indyka. Jako chłopiec często wpadał w konflikty z rówieśnikami, ponieważ sprzeciwiał się męczeniu zwierząt. Choć fizycznie górował nad swymi kolegami, nigdy nie nadużywał siły.
Nie interesował się sportem. Jako kongresmen grywał w bilard, trochę w koszykówkę, nieźle grał w szachy i w warcaby. Nie lubił natomiast kart.
Któregoś wieczoru Lincoln wybrał się do teatru w Springfield. Zajął miejsce na widowni tuż przed podniesieniem kurtyny. Swój wysoki jedwabny cylinder położył na fotelu obok. Przedstawienie już się zaczęło, kiedy na salę weszła korpulentna dama i usiadła na fotelu obok Lincolna. Rozległ się trzask i Lincoln zobaczył swój sprasowany cylinder. „Madame – rzekł – gdyby zapytała mnie pani wcześniej, uprzedziłbym, że mój cylinder nie pasuje na panią”.
Pewnego razu szedł wzdłuż wiejskiej drogi. Gdy minął go wóz konny, Lincoln zagadnął farmera, czy zechce zabrać do miasta jego płaszcz. Farmer zgodził się, ale zapytał, w jaki sposób zamierza on go odzyskać. „Po prostu pozostanę w nim” – odpowiedział dowcipnie Lincoln i wsiadł na wóz.
Lincoln był bardzo wysoki. W czasie tzw. wojny Czarnego Jastrzębia służył pod dowództwem pułkownika niższego od niego aż o 60 cm. Pewnie z powodu kompleksów wybrał sobie Lincolna za obiekt krytyki i ciągle go musztrował. Pewnego razu podszedł do Lincolna i krzyknął: „Głowa do góry, Abe”. Lincoln wyprostował się. „Wyżej” – krzyczał pułkownik. Lincoln podniósł głowę wyżej. „Jeszcze wyżej” – usłyszał. Lincoln wyciągnął się jak struna, głowę trzymał najwyżej, jak mógł, i zapytał wówczas pułkownika: „Czy tak mam trzymać zawsze głowę, panie pułkowniku?”. „Oczywiście” – usłyszał. „Wobec tego do widzenia, panie pułkowniku, ponieważ w tej pozycji nigdy już nie będę mógł pana zobaczyć”.
Swą późniejszą żonę, Mary Todd, Lincoln spotkał w 1839 roku. Ich małżeństwo zaczęło się niezwykle.
Datę ślubu wyznaczyli początkowo na Nowy Rok 1841, ale do niego nie doszło. Panna młoda ubrana w ślubną suknię daremnie czekała na narzeczonego. Dopiero następnego dnia przyjaciele go znaleźli. Lincoln wyglądał na przestraszonego, jakby popełnił jakieś przestępstwo i się ukrywał. Nie złożył przyjaciołom żadnych wyjaśnień i nie starał się z niczego tłumaczyć. Popadł w wyraźną depresję. Mary uznała go za człowieka chorego i unikała spotkań z nim. Miała powody, by czuć się urażona i ośmieszona. Przyjaciele obawiali się, by nie popełnił samobójstwa.
Niektórzy biografowie przedstawiają nieco odmiennie wydarzenia, które spowodowały przełożenie ślubu prawie o dwa lata. Podobno w czasie narzeczeństwa ujawniły się rozbieżności w zainteresowaniach obojga. Dwudziestojednoletnia dziewczyna, prawie o dziesięć lat młodsza od narzeczonego, lubiła bawić się, przebywać w towarzystwie i wymagała stałej adoracji. To Mary dążyła do zaręczyn i wreszcie do ślubu. Być może naciskała tak mocno, że Lincoln przestraszył się i w ostatniej chwili zrejterował.
Abraham Lincoln wygłasza sławne przemówienie w Gettysburgu w Pensylwanii 19 listopada 1863 roku
Stopniowo stosunki między narzeczonymi zaczęły się poprawiać. Mary w dalszym ciągu chciała wyjść za niego, ustalono więc ponowną datę ślubu na 4 listopada 1842 roku. Uroczystość odbyła się tak szybko, że Mary pożyczyła suknię ślubną od swej siostry, gdyż brakło czasu na przygotowanie nowej. Po pierwszym doświadczeniu chyba obawiała się, by Lincoln ponownie się nie rozmyślił.
Mary okazała się chorobliwie zazdrosną żoną. Często urządzała mężowi sceny zazdrości. Świadkowie widzieli, jak wylała kiedyś na wracającego męża kubeł zimnej wody przez okno, gdy stał na dole pod drzwiami.
Rękopis Lincolna drugiego projektu tzw. przemówienia z Gettysburga
Mary została pierwszą damą w czterdziestym dziewiątym roku życia. Obowiązki żony prezydenta wykonywała spokojnie i bezpretensjonalnie. Wojna domowa, która się toczyła, nie sprzyjała zresztą wydawaniu okazałych przyjęć czy balów w Białym Domu. Mary jednak uważała, że powinna być najbardziej elegancką, najlepiej ubraną kobietą w kraju. Kiedyś np. w ciągu czterech miesięcy kupiła 300 par rękawiczek. Przekroczyła budżet o 7 tysięcy dolarów, odnawiając pomieszczenia Białego Domu. Kupiła suknie i różne inne rzeczy latem 1864 roku, zaciągając dług w wysokości 27 tysięcy dolarów. Bała się powiedzieć mężowi prawdę o długach, a jednocześnie przerażała ją myśl, że kupcy nowojorscy mogą zażądać od niego ich natychmiastowego zapłacenia. Prawdopodobnie wybuchłby wielki skandal finansowy, gdyby nie powszechna żałoba po zamordowaniu prezydenta Lincolna. Ona uratowała Mary przed dochodzeniem kontrolerów finansowych.
Prezydent Abraham Lincoln w otoczeniu oficerów tuż po bitwie pod Antietam we wrześniu 1862 roku. Przed Lincolnem stoi generał Ulysses Grant
Stałe apele Lincolna, aby żona ograniczyła swe wydatki na stroje, nie znajdowały zrozumienia. Aby zdobyć trochę dodatkowych pieniędzy, Mary wpadła na pomysł, aby sprzedawać nawóz ze stajni Białego Domu.
Mary organizowała seanse spirytystyczne w Białym Domu. W Czerwonym Salonie rozmawiała z medium. Miewała także halucynacje. Cierpiała na manię prześladowczą. Podejrzewała, że zawiązano spisek, by ją zamordować.
* * *
Pewien pisarz sądowy został ukarany grzywną za obrazę sądu, gdyż Lincoln, który był obrońcą w czasie tej rozprawy, nachylił się do niego i opowiedział mu bardzo śmieszną anegdotę. Urzędnik wybuchnął śmiechem i sędzia ukarał go grzywną 5 dolarów. Pisarz przeprosił Wysoki Sąd, ale dodał, że anegdota warta jest 5 dolarów. W czasie przerwy w rozprawie opowiedział ją sędziemu, po czym ten zmienił decyzję i anulował karę.
Rysunek przedstawiający wyzwolonych niewolników wyrażających swą wdzięczność Lincolnowi
W latach trzydziestych Lincoln zasiadał w legislaturze stanowej Illinois. W czasie głosowania w sprawie banku stanowego, obawiając się, że wynik może być niezgodny z jego poglądami, wychylił się przez okno. Wskutek tego uznano go za nieobecnego na sali, a głosowanie za nieważne, gdyż nie było kworum. 10 marca 1849 roku Abraham Lincoln starał się o uzyskanie patentu na swój wynalazek. Było to coś w rodzaju balonu, który napełniony i przyczepiony do statku, umożliwia pływanie po płytkiej wodzie bez zmniejszania ładunku. 22 maja 1849 roku Biuro Patentowe wydało mu patent nr 6469, pierwszy i jedyny patent, jaki uzyskał prezydent Stanów Zjednoczonych. Nigdy nie został on jednak wykorzystany w praktyce. Nie przywiązując nadmiernej wagi do strojów, Lincoln w Springfield często witał gości w sportowej koszuli i kapciach. Żona wielokrotnie upominała go, że drzwi powinna otwierać służba. Nie stosował się jednak do jej uwag. Pewnego dnia do domu Lincolnów zapukały dwie eleganckie damy, by zabrać ze sobą Mary. Lincoln powitał je i oświadczył: „Ona za chwilę zejdzie, kiedy tylko założy na siebie swoją uprząż”.
Karykatura przedstawiająca Lincolna, który przebrał się w czasie podróży, by uniknąć zamachu ze strony zwolenników niewolnictwa
Lincoln był ostatnim prezydentem amerykańskim uwikłanym w pojedynek. Otóż James Shields, polityk z Illinois, czuł się urażony, anonimowym listem satyrycznym opublikowanym w lokalnej gazecie „Sangamo Gazette”. Podejrzewając Lincolna o autorstwo, wyzwał go na pojedynek. Zapytany o wybór broni przez przedstawicieli strony obrażonej, Lincoln odpowiedział: „Co panowie powiecie na pojedynek na krowie łajno z odległości pięciu kroków?”. W końcu wybrał miecze i zaczął nawet ćwiczyć. 2 września 1842 roku Lincoln i Shields wraz z sekundantami udali się nad Missisipi, gdzie miał się odbyć pojedynek.
„Komedia śmierci” – karykatura przedstawiająca Lincolna jako makabrycznego clowna odpowiedzialnego za śmierć żołnierzy w czasie wojny domowej
Lincoln doszedł jednak do wniosku, że nie ma sensu, aby ktoś tracił życie z powodu satyry, i przeprosił Shieldsa.
Pewnego wieczoru, idąc ulicą na przedmieściu Louisville, Lincoln został zaatakowany przez mężczyznę grożącego nożem i żądającego 5 dolarów. „Nigdy w życiu tak szybko nie sięgałem po pieniądze, jak w tym momencie. Dając mu banknot, powiedziałem: «Oto 10 dolarów, sąsiedzie, i odłóż pan swój nóż»” – wspominał później.
Kiedyś na ulicy pewna dziewczyna wpadła wprost na Lincolna. Zmieszana przeprosiła go, on zaś najpierw zapytał ją o imię, a potem powiedział: „Mary, kiedy będziesz w domu, powiedz swojej mamie, że spoczywałaś dziś na łonie Abrahama”.
Będąc adwokatem w Springfield, otrzymał od bogatego człowieka propozycję poprowadzenia sprawy przeciwko pewnemu prawnikowi o zwrot 2,5 dolara. Lincoln pobrał więc od tego człowieka honorarium w wysokości 10 dolarów, założył sprawę, odnalazł pozwanego i wręczył mu 5 dolarów, prosząc, by określonego dnia stawił się w sądzie i zapłacił dług. W ten sposób wszyscy byli usatysfakcjonowani.
Lincoln miał szybki refleks. Kiedyś zapytał urzędnika sądowego, co się stało z dokumentami pewnej sprawy, którą prowadził. Niezadowolony urzędnik odburknął: „Poszła do diabła”. Lincoln natychmiast odrzekł: „To znaczy, że pan zobaczy jeszcze tę dokumentację”.
Spiesząc się na rozprawę do sąsiedniego miasteczka, wynajął konia, który okazał się wyjątkowo powolnym wałachem. Po powrocie zapytał właściciela stajni, czy wynajmuje on takie konie na pogrzeby. „Niestety nie” – usłyszał. „To dobrze – odrzekł Lincoln – w przeciwnym razie ciała nie zdążyłyby na czas zmartwychwstania”.
Lincoln często opowiadał następującą historyjkę. Na plantacji bawełny wylądował wielki błyszczący balon z pasażerem. Murzyni pracujący przy zbiorze bawełny w popłochu uciekli. Pozostał tylko jeden, który był kaleką i nie mógł się poruszać. Na widok pasażera z balonu pokłonił się, mówiąc: „Jak się masz, Jezusie Chrystusie. Jak się miewa Twój Ojciec?”.
Biografowie prezydenta zgodnie wytykają mu brak zainteresowania sztuką i zrozumienia dla niej. Lubił jedynie słuchać ballad murzyńskich. Mimo że wychowywał się na łonie natury, jako dorosły człowiek nie potrafił zachwycić się przyrodą. Kiedy pierwszy raz obejrzał wodospad Niagara, zapytany o wrażenie odpowiedział: „Zastanawiam się, skąd się tu tyle wody zbiera”.
Ciesząc się prestiżem w swoim otoczeniu, Lincoln często musiał rozstrzygać różne spory. Kiedyś dwaj mężczyźni zawzięcie sprzeczali się o to, jakiej długości powinny być nogi mężczyzny w stosunku do reszty ciała. Gdy zwrócili się do Lincolna, ten zawyrokował: „Nogi powinny być takiej długości, aby sięgały od ciała do ziemi”.
W 1846 roku Lincoln ubiegał się o miejsce w Kongresie z ramienia Partii Wigów. Jego rywalem był pastor metodystów Peter Cartwright. W czasie kampanii wyborczej Lincoln wziął udział w nabożeństwie prowadzonym przez Cartwrighta. Po płomiennym przemówieniu pastor zawołał do zebranych: „Kto chce iść do nieba, niechaj wstanie!”. Wszyscy wstali z wyjątkiem Lincolna. „Kto nie chce iść do piekła, niechaj wstanie!”. I znów wszyscy wstali z wyjątkiem Lincolna. Widząc to, Cartwright zapytał: „A pan, panie Lincoln, dokąd się wybiera?”. „Do Kongresu” – usłyszał krótką odpowiedź.
Lincoln, przeciwny wojnie z Meksykiem, ośmieszając w Kongresie poglądy ekspansjonistów, powiedział: „Ameryka gotowa jest walczyć o wyzwolenie zniewolonych narodów i kolonii pod warunkiem, że posiadają one ziemie do zagarnięcia. Tym bowiem, którzy nie mają ziem do zajęcia, oferujemy pomoc, pod warunkiem że poczekają na nią kilkaset lat”.
W czasie sławnych siedmiu debat Lincolna ze Stephenem A. Douglasem jesienią 1858 roku, kiedy obaj rywalizowali o stanowisko senatora ze stanu Illinois, Douglas przypomniał, że jego przeciwnik sprzedawał w swoim sklepie whisky. Lincoln odpowiedział, że to prawda, i dodał: „Pamiętam również, że w owym czasie pan Douglas był jednym z moich najlepszych klientów. Wiele razy staliśmy po przeciwnych stronach lady. Obecnie różnica między nami polega na tym, że ja opuściłem swoją stronę lady, stronę sprzedawcy, a pan Douglas nadal mocno trzyma się swej strony, strony konsumenta”.
Lincoln uważał się za brzydkiego i często żartował na ten temat. Kiedyś Stephen A. Douglas nazwał go człowiekiem o „dwóch twarzach”, on zaś odpowiedział: „Zostawiam tę sprawę do oceny audytorium. Chciałbym tylko zaznaczyć, że gdybym naprawdę miał drugą twarz, to czyż sądzicie państwo, że nosiłbym tę, którą mam teraz?”.
Kiedyś przedstawiono mu jego zwolennika, malarza, który namalował jego piękny portret. „Przypuszczam, że malował pan ów piękny portret na podstawie zasad, które głoszę, nie zaś na podstawie mojej twarzy” – usłyszał artysta.
Dick Yates, przyjaciel Lincolna i kandydat na gubernatora Illinois, w odpowiedzi na uszczypliwą uwagę o urodzie Abrahama oświadczył: „Jeśli wszyscy brzydcy mężczyźni będą głosowali na Lincolna, zostanie on wybrany na prezydenta”.
Przemawiając do wydawców gazet w Bloomington w stanie Illinois, Lincoln opowiedział o tym, jak to jadąc kiedyś przez las konno, spotkał piękną kobietę na koniu. Zatrzymał się, chcąc dać jej pierwszeństwo przejazdu. Ona również się zatrzymała i z przestrachem wpatrywała się w jego twarz: „Jest pan najbrzydszym mężczyzną, jakiego spotkałam”. „Ma pani prawdopodobnie rację – odpowiedział Lincoln – ale ja nie mogę nic na to poradzić”. „Oczywiście, nie może pan nic na to poradzić – odrzekła dama – ale mógłby pan przynajmniej zostać w domu”.
Kiedy robiono aluzje do niejasnego pochodzenia Lincolna, zareagował on następującą uwagą: „Nie wiem, kim był mój dziadek. Ale o wiele bardziej zależy mi na tym, by wiedzieć, kim będzie jego wnuk”.
W listach, które otrzymywał, obrzucano go też niewybrednymi epitetami. Do łagodnych należały określenia: „pawian”, „potwór”, „idiota”, „Mulat”. Przepowiadano mu klęskę w wyborach, grożono powieszeniem, zastrzeleniem, chłostą i spaleniem na stosie. Przysyłano mu rysunki przedstawiające bardziej obrazowo, co się z nim stanie, jeżeli zwycięży w wyborach. W styczniu 1861 roku żona Lincolna otrzymała paczkę zawierającą podobiznę męża z powrozem zaciśniętym wokół jego szyi, z nogami związanymi, utarzanego w smole i pierzu. Był to tradycyjny, znany jeszcze z czasów kolonialnych sposób torturowania i pozbywania się przestępców i zdrajców.
Kiedy po pierwszych dwóch latach prezydentury w tzw. małych wyborach republikanie ponieśli porażkę w Nowym Jorku, Lincoln powiedział: „Czuję się jak chłopiec z Kentucky, który dziabnął się nożem w palec u nogi, biegnąc na spotkanie ze swą dziewczyną. Chłopiec powiedział, że jest za duży, by płakać, ale także zbyt mocno dokucza mu ból, by się śmiać”.
Lincoln miał ciemną karnację i ciemne włosy. Jego sylwetka rzucała się w oczy. Był bowiem wysoki, szczupły, o wąskiej „końskiej” twarzy, przy wzroście 193 cm ważył 180 funtów (około 81 kg). Uwagę zwracały jego odstające uszy. W sumie stanowił doskonały obiekt dla karykaturzystów, którzy istotnie go nie oszczędzali. Miał także chrapliwy głos, w momentach emocjonalnych przypominający przenikliwy pisk, nieprzyjemny do słuchania. Również oczy nie dodawały mu uroku. Lewa gałka oczna niekontrolowanie podnosiła się, zwłaszcza kiedy był czymś podekscytowany. W takich sytuacjach widoczna była jedynie biała część gałki, co stwarzało trochę niesamowite wrażenie. Przed przemówieniem publicznym Lincoln zwykł kłaść się, by całkowicie się rozluźnić. Robił też kompresy na lewe oko. Wada oka powstała prawdopodobnie w wyniku urazu głowy, jakiego doznał jako dziesięcioletni chłopiec. Prowadził wówczas konia, który w pewnym momencie zwolnił. Lincoln użył bata. Koń odwzajemnił się kopnięciem chłopca w głowę. Abe stracił przytomność. Kiedy go znaleziono, w pierwszej chwili sądzono, że nie żyje. Wkrótce odzyskał przytomność, ale nie leczył się. Późniejsze bóle głowy i melancholie, a także wadę wzroku lekarze łączyli z tym wypadkiem w dzieciństwie.
Z powodu tych wad i dolegliwości Lincoln opanował technikę bardzo szybkiego czytania i magazynowania różnych informacji w swej pamięci, co bardzo mu się przydało zarówno w praktyce prawniczej, jak i w działalności politycznej.
Lincoln był pierwszym prezydentem, który nosił brodę. Zapuścił ją tuż po wyborach 1860 roku pod wpływem przyjaciół uważających, że będzie dzięki temu wyglądał bardziej dostojnie.
W XIX wieku uważano, że kandydaci na prezydenta nie powinni głosować na siebie. W czasie wyborów 1860 roku przyjaciele namawiali Lincolna, aby pojawił się w punkcie wyborczym i w ten sposób zachęcił swoich zwolenników do wzięcia udziału w głosowaniu. Lincoln przybył do punktu wyborczego w Springfield w stanie Illinois, co zdziwiło zebranych tam wyborców, ale demonstracyjnie podarł kartkę wyborczą z nazwiskami kandydatów na prezydenta, by udowodnić, że nie głosuje na siebie.
Kilka tygodni po zwycięskich wyborach, kiedy Lincoln zastanawiał się w Springfield nad sformowaniem gabinetu, miejscowy bankier John W. Bunn zjawił się w jego domu i zastał wychodzącego właśnie senatora Salmona P. Chase’a. „Mam nadzieję, że nie zamierza pan mianować go członkiem swego gabinetu” – powiedział bankier. „Dlaczego nie?” – zapytał Lincoln. „Pan wie, że Chase uważa siebie za większego człowieka od pana” – rzekł Bunn. „Czy zna pan innych ludzi, którzy uważają się za większych ode mnie?” „Nie, nie znam. Ale dlaczego pan o to pyta?” – zainteresował się bankier. „Ponieważ chciałbym ich wszystkich powołać do mego rządu” – odrzekł prezydent-elekt.
Lincoln miał dziwne sny i wizje, przepowiadające mu nagłą śmierć. W dniu, kiedy otrzymał nominację Partii Republikańskiej na kandydata do urzędu prezydenta, zobaczył dziwne dwa odbicia swej twarzy w lustrze. Kiedy opuszczał biuro prawnicze w Springfield przed udaniem się do Waszyngtonu, powiedział kolegom, że nigdy już żywy do Springfield nie powróci. I tak rzeczywiście było. Po zamachu specjalny pociąg przywiózł tam jego zwłoki.
Kiedy Lincoln obejmował urząd prezydenta, nie należał do ludzi bogatych. Jego majątek szacowano wówczas na około 10 tysięcy dolarów. Nie przywiązywał on, w przeciwieństwie do żony, zbytniej wagi do pieniędzy i robienia majątku. „Bogactwo – mawiał – jest nadwyżką tego, czego nie potrzebujemy”.
4 marca 1861 roku Abraham Lincoln został zaprzysiężony jako szesnasty prezydent Stanów Zjednoczonych. Miał wówczas 52 lata i 20 dni. W związku z niebezpieczeństwem zamachu w czasie uroczystości zaprzysiężenia towarzyszyła prezydentowi eskorta wojskowa, która nie pełniła jak dotąd funkcji honorowo-ceremonialnych, ale strzegła bezpieczeństwa.
Kiedy Lincoln pojawił się na platformie przed Kapitolem, gdzie miała się odbyć uroczystość, miał w ręku tekst przemówienia, laskę oraz swój wysoki, jedwabny cylinder. Laskę położył pod stołem, lecz nie wiedział, co ma zrobić z kapeluszem. W tym momencie podszedł do niego senator Stephen A. Douglas, jego rywal w walce o prezydenturę, wziął od niego kapelusz i powrócił na swoje miejsce. „Jeśli nie mogę być prezydentem, to niech przynajmniej mam przyjemność potrzymania prezydenckiego kapelusza” – powiedział do pani Lincoln.
Po śmierci syna Williego osłodą życia Lincolna pozostał najmłodszy syn Tad. Ponieważ był on chorowity, rodzice szczególnie się nim opiekowali. Tad potrafił wejść do gabinetu ojca i usiąść mu na kolanach w czasie ważnych narad polityczno-strategicznych członków gabinetu. Często przenosił się do łóżka ojca i spał z nim.
Jak przystało na dziecko wychowujące się w atmosferze wojennej, Tad pewnego razu skazał swą ulubioną zabawkę „Jacka” na karę śmierci za brak subordynacji. Powiedział o tym ojcu. Ojciec wziął kartkę i napisał: „Lalce Jackowi udziela się aktu łaski z rozkazu prezydenta. A. Lincoln”.
Innym razem Tad wprowadził w osłupienie gości, sprowadzając do salonu w czasie przyjęcia dwie kozy. Chłopak strasznie psocił. Tłukł lustra, porcelanę, niszczył meble, brudził ściany w Białym Domu. Kiedyś o mało nie spowodował rewolty w Waszyngtonie. Mianowicie rozłożył przed domem na trawniku olbrzymią flagę konfederacką, a następnie odpalił z działa z okna na piętrze. Często też wybiegał z Białego Domu na ulicę, zbierał gromadę łobuziaków i ku przerażeniu personelu rezydencji przyprowadzał ich do kuchni, aby sobie dobrze pojedli.
Przed Dniem Dziękczynienia prezydent otrzymał w prezencie dużego i pięknego indyka. Tad zaprzyjaźnił się wkrótce z ptakiem, który chodził za nim krok w krok. W miarę zbliżania się święta Tad zaczął się martwić o głowę indyka. Kiedyś wszedł do gabinetu Lincolna, przerwał mu ważne posiedzenie i poprosił o darowanie życia indykowi. Ojciec nie miał wyboru. Napisał więc na kartce odpowiednią decyzję dla kucharza, którą Tad z wielką radością zaniósł do kuchni. Indyk jeszcze długo był ulubieńcem chłopca. Tad był prawdziwym postrachem służby w Białym Domu, według niej był niczym małe półdiablę. Lincoln był jednak bardzo wyrozumiały wobec psotnego syna.
W lutym 1864 roku Lincoln rozpłakał się w Białym Domu na wiadomość, że spaliły się stajnie w pobliżu rezydencji. W wyniku pożaru zginęły konie oraz kucyki należące do jego syna Tada.
Pewnego razu wpływowy polityk przedstawił prezydentowi młodą, ładną kobietę z Wirginii, chcącą odwiedzić brata, jeńca przetrzymywanego na Północy. Zanim doszło do spotkania z Lincolnem, polityk ów doradzał damie, aby nie ujawniała swych prokonfederackich sympatii. Kiedy prezydent powiedział: „Pani jest oczywiście lojalna”, dziewczyna odpowiedziała: „Oczywiście, całym sercem wobec Wirginii”. Nic nie mówiąc, Lincoln napisał kilka słów na kartce papieru i wręczył kobiecie. Gdy dziewczyna opuściła Biały Dom, towarzyszący jej polityk wybuchnął: „Mówiłem, aby pani zachowała ostrożność. Może mieć pani teraz pretensje tylko do samej siebie”. Kobieta rozwinęła kartkę, na której Lincoln odręcznie napisał: „Proszę przepuścić Pannę… Jest ona uczciwą i godną zaufania osobą. A. Lincoln”.
„Mam jedną wadę – powiedział kiedyś Lincoln – nie potrafię powiedzieć «nie». Na szczęście Bóg nie uczynił mnie kobietą. Gdyby stworzył mnie kobietą, musiałby mnie stworzyć tak brzydkim, jakim mnie właśnie stworzył, aby nikt nie dybał na moją cnotę”.
Był litościwym prezydentem. Uratował wielu żołnierzy skazanych za różne przewinienia w czasie wojny. Nie lubił piątków, ponieważ w tym dniu wykonywano wyroki sądów wojskowych. Nazywał piątek „dniem rzeźnika”. Warto przypomnieć, że Lincoln zamordowany został w piątek, i do tego w Wielki Piątek.
Wielu przestępców skazanych za ciężkie przewinienia zwracało się do prezydenta o akt łaski. Każdy z nich zapewniał, że jest skazany niewinnie. Lincoln na ogół korzystał z prawa łaski i opowiadał historyjkę o gubernatorze jednego ze stanów, który odwiedził więzienie i wszyscy więźniowie prosili go o łaskę, przekonując, że są absolutnie niewinni. W końcu zjawił się przed gubernatorem pewien skazaniec, który stwierdził, że jest winny i że otrzymał sprawiedliwy wyrok. „Muszę panu darować winę – powiedział gubernator – nie mogę bowiem pozwolić na to, aby przebywał pan tu i demoralizował tylu niewinnych ludzi”.
W Białym Domu zjawił się adwokat pewnego lekarza wojskowego, prosząc prezydenta o łaskę dla swego klienta skazanego przez sąd wojskowy. Lincoln przejrzał papiery skazanego i stwierdził, że został on oskarżony o pijaństwo. „To źle” – oświadczył prezydent. Czytając dalej, zauważył, że lekarz został oskarżony także o obrażenie pewnej damy. „To bardzo źle, oficer nigdy nie powinien obrażać dam” – skomentował. Wgłębiając się w dokumenty, Lincoln znalazł trzecie oskarżenie o usiłowanie pocałowania kobiety. To zdziwiło prezydenta. „Widzę – powiedział – że ów doktor został oskarżony o usiłowanie pocałowania kobiety. Może obraza polegała na tym, że nie udało mu się jej pocałować. Nie wiem, czy powinienem bronić mężczyzny, który usiłuje pocałować kobietę i nie udaje mu się tego osiągnąć”.
Pewnego dnia Lincolna zanudzał pewien petent, prosząc o posadę państwową. W tym momencie do gabinetu wszedł lekarz prezydenta. Lincoln, pokazując mu plamy na skórze, zapytał lekarza, co to może być: „To mogą być objawy łagodnej ospy” – odrzekł lekarz. „Plamy te mam na całym ciele, czy są one zaraźliwe?” „Bardzo zaraźliwe” – odpowiedział lekarz. Słysząc te słowa, natrętny petent szybko wstał i pośpiesznie, ale z daleka pożegnał prezydenta. Kiedy wyszedł, Lincoln powiedział: „Nareszcie mam coś, co mogę udzielić każdemu”.
Pewna delegacja przyszła do Lincolna, prosząc o mianowanie ich człowieka komisarzem na wyspach Sandwich Islands. „Nasz człowiek jest nie tylko kompetentny – tłumaczono prezydentowi – ale jest chorowity i klimat wysp wyjdzie mu na zdrowie”. „Panowie – odpowiedział Lincoln – niezmiernie mi przykro, ale jest ośmiu innych kandydatów na to stanowisko i każdy z nich jest bardziej chory aniżeli wasz kandydat”.
Kiedyś Lincoln był zirytowany ostrą walką między dwoma kandydatami walczącymi o posadę na poczcie w Ohio. Jego współpracownicy nie potrafili podjąć decyzji w tej sprawie. On zaś poprosił o wagę. Kazał zważyć listy popierające obu kandydatów i rzekł: „Proszę mianować tego, którego poczta jest cięższa”.
Innym razem pewna kobieta nalegała, aby Lincoln powołał jej syna w stopniu pułkownika do wojska. „Mój dziadek walczył pod Lexington – mówiła – ojciec pod Nowym Orleanem, a mój mąż zginął pod Monterey”. Kiedy skończyła, Lincoln delikatnie powiedział: „Moim zdaniem pani rodzina uczyniła dostatecznie dużo dla kraju. Nadszedł teraz czas, by dać szansę innym”.
Prezydent kiedyś odrzucił podanie pewnego mężczyzny, który ubiegał się o posadę państwową. Kiedy współpracownicy zapytali o powód, Lincoln odrzekł: „Nie podoba mi się jego twarz”. Jeden z ministrów nieśmiało stwierdził, że nie wydaje mu się to wystarczającym powodem do odrzucenia kandydatury. Lincoln nie zgodził się z tą opinią i powiedział: „Każdy mężczyzna po czterdziestce jest odpowiedzialny za swoją twarz”.
Pewien pretendent do posady państwowej zrobił kiedyś na Lincolnie duże wrażenie. Oświadczył po prostu, że chce pracować. Lincoln odesłał go ze swoim odręcznym pismem: „Człowiek ten szuka pracy – rzecz tak niezwykła, iż należy mu ją znaleźć”.