Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Książka jest cegiełką, ze sprzedaży której część dochodu przekazana zostanie Polskiej Akcji Humanitarnej na rzecz pomocy Ukrainie.
„Siedzieliśmy kiedyś w Moskwie z przyjaciółką, Rosjanką, w telewizji leciał jakiś materiał o tym, że zaczęły się rozmowy pomiędzy Rosją a Japonią w sprawie podpisania traktatu pokojowego. Rzuciłem luźno, czy nie lepiej byłoby wyrzec się tej jednej, bezludnej, nikomu niepotrzebnej wyspy, by podpisać pokój i mieć święty spokój i nagle zobaczyłem jak jej twarz tężeje i jak nie huknie na mnie: – Jak to: wyrzec się! Przecież to nasze, to krew naszych przodków! Nie oddamy nikomu ani skrawka stałego lądu, ani żadnej wyspy!”.
Paweł Reszka
„Ukraina to jest skandal, który leży na sumieniach nas wszystkich, także, a może przede wszystkim, na sumieniu tego zakichanego Zachodu! Wszyscy doskonale wiedzieli, w którym kierunku zmierza Rosja, bo Putin na początku swoich rządów dokładnie to wszystkim w oczy powiedział, no ale łatwiej udawać głupka i mówić: „O mój Boże! Wszedł na Ukrainę? I kto by się spodziewał?” niż przyznać się do tego, że się od początku wiedziało, jak się to może skończyć, tylko nic się z tą wiedzą – ze względu na rozmaite interesy – nie robiło!”.
Krystyna Kurczab-Redlich
„Często zadawano mi pytanie: – Gdzie zatrzyma się Rosja?. Odpowiadałem: – Tam, gdzie będzie zatrzymana”.
Adam Daniel Rotfeld
„Mylą się ci, którzy przypuszczają, że wraz z odejściem Putina zakończy się agresywna polityka Rosji. To nie Putin winien jest agresji, a mieszkańcy Rosji, przekonani, że wszystkie Majdany zorganizowali Amerykanie. To nie pranie mózgów, propaganda wpłynęły na świadomość Rosjan. W telewizji i w radio zaczęto po prostu mówić ich archaicznym językiem”.
Andrzej de Lazari
„Wyobrażano sobie, że Rosjanie grzecznie ustawią się w kolejce do Europy obok Estończyków, Węgrów czy Słowaków. Wiadomo, że w zjednoczonej Europie pierwsze skrzypce grają Niemcy, Francja i Wielka Brytania i do tej trójki Rosja pewnie by chętnie dołączyła, ale skoro
do gry zaproszono także pozostałych, to być ledwie jednym z nich Rosji już się nie podobało.
Cóż, skoro sami nie potrafimy uwolnić się od europocentrycznego myślenia, to jak mogliśmy oczekiwać, że Rosjanie w kilka lat zapomną o swojej imperialnej przeszłości?”.
Wojciech Jagielski
„Upatrzyła sobie ta Rosja nas, Europę, na wrogów. A co ich z naszej strony może spotkać złego, no co? W imię czego to obrzydliwie bogate społeczeństwo ma się pogrążyć w chaosie wojny? Czy można sobie wyobrazić niemieckiego chłopca, który chciałby znowu pomaszerować na Stalingrad? Już widzę, jak się ten dzieciak wbija w mundur i w błocie po kolana zasuwa na
wschód… A oni, zaślepieni, właśnie w tym upasionym Zachodzie widzą zagrożenie…”.
Jacek Hugo-Bader
O KSIĄŻCE
Ani żadnej wyspy. Rozmowy o Rosji i Ukrainie, to – przygotowane specjalnie na potrzeby tej książki – wywiady z reporterami, pisarzami, dziennikarzami i specjalistami od spraw Wschodu: Krystyną Kurczab-Redlich, Wojciechem Jagielskim, Wacławem Radziwinowiczem, Wojciechem Góreckim, Pawłem Reszką, Piotrem Pogorzelskim, Maciejem Jastrzębskim, Ziemowitem Szczerkiem, Jackiem Hugo-Baderem, Andrzejem de Lazarim, Adamem Danielem Rotfeldem i Tadeuszem Klimowiczem.
Wraz ze swoimi rozmówcami szukamy odpowiedzi na pytania o to, co działo się ze Wschodem przez ostatnie ponad ćwierć wieku i o to, co dzieje się teraz: o przyczynę wojny i napięć między Rosją i Ukrainą, których początkiem były wydarzenia z 2013 roku na kijowskim Majdanie, a potem – w 2014 roku – aneksja Krymu i wojna na wschodzie Ukrainy, która trwa do dziś.
Pytamy tych, którzy ze Wschodem związani są „od zawsze” i byli świadkami ważnych procesów, jakie w tej części świata zachodziły: rozpadu sowieckiego imperium, kolorowych rewolucji, wojen czeczeńskich, wojny Rosji z Gruzją…
Czy Rosjanie są w stanie pogodzić się z utratą imperium? Czy rosnący w siłę nacjonalizm rosyjski to głównie efekt putinowskiej propagandy, czy też Rosjanie usłyszeli wreszcie to, na co od dawna czekali? Czy Ukraińcy naprawdę pozbywają się tożsamości homo sovieticus? Czy Ukraina może zbudować stabilne, demokratyczne państwo? Czy Europa może mówić o grzechu zaniechania wobec tej części świata?
To tylko kilka z mnóstwa pytań, z których ułożyliśmy tę książkę… Nie jest ona doraźną relacją z frontu, lecz próbą namysłu nad tym, co działo się przez ostatnie 30 lat z jedną szóstą świata. Brak tu prostych, jednoznacznych odpowiedzi – każdy z rozmówców widział te same zdarzenia, ale różnie je interpretuje. Wierzymy, że ów brak kategorycznych sądów zmusza do refleksji i do wyciągania własnych wniosków, i że ten swoisty wielogłos pomoże zrozumieć Wschód, mimo że mało w nim pogodnych, pastelowych barw i optymizmu… Bo Wschód to nie jest miejsce „gdzieś dalej, gdzieś indziej”, lecz „tuż obok”…
Piotr Brysacz, Jędrzej Morawiecki
O AUTORACH
Piotr Brysacz
(ur. 1976), absolwent polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim, dziennikarz, wydawca. Autor książek Patrząc na Wschód. Przestrzeń, człowiek, mistycyzm, Ani żadnej wyspy. Rozmowy o Rosji i Ukrainie (wspólnie z Jędrzejem Morawieckim) oraz Czyżyk na drogę. Rozmowy o przyrodzie. Finalista Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej za najlepszy wywiad prasowy (2014). Założyciel wydawnictwa Paśny Buriat. Dyrektor artystyczny festiwalu literackiego Patrząc na Wschód, organizowanego w Budzie Ruskiej nad Czarną Hańczą. Wyróżniony Nagrodą im. Zygmunta Glogera za działalność publicystyczną i organizatorską w zakresie dialogu wschodniego (2020). Mieszka w Kielcach, z których — gdy tylko nadarza się okazja — wymyka się rowerem po cichu, by patrzeć z coraz większą miłością na Góry Świętokrzyskie.
Jędrzej Morawiecki
(ur. 1977), doktor filologii słowiańskiej oraz socjologii. W latach 1998-2008 pracował jako reportażysta dla „Tygodnika Powszechnego”, był także reporterem Agencji Reuters, współpracował z Sekcją Polską BBC. W roku 2011 ukazały się dwie jego książki: Głubinka. Reportaże z Polski i Schyłek zimy. Bajka dokumentalna. Za książkę Łuskanie światła. Reportaże rosyjskie (2010) otrzymał nominację do Nagrody im. Beaty Pawlak. Autor (wspólnie z Bartoszem Jastrzębskim) reporterskich książek: Krasnojarsk zero (2012 – Nagroda im. Beaty Pawlak), Cztery zachodnie staruchy. Reportaż o duchach i szamanach (2014), Jutro spadną gromy (2015). Jest laureatem m.in. Nagrody Specjalnej Stowarzyszenia Filmowców Polskich na Krakowskim Festiwalu Filmowym za film dokumentalny pt. „Syberyjski przewodnik” (z Maciejem Migasem). Otrzymał stypendium im. Jacka Stwory za reportaż radiowy pt. „Kartoszka”, a także stypendium Erasmus Mundus Multic 2 Russia, grant Higher School of Economics w Moskwie i nominację do nagrody Grand Press w kategorii publicystycznej za tekst o stygmatyzacji Rosji w polskich mediach. W 2022 roku ukazała się jego najnowsza reporterska książka – Szuga. Krajobraz po imperium.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 347
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
WSTĘP
Ani żadnej wyspy. Rozmowy o Rosji i Ukrainie to książka zrodzona z niepokoju oraz z ciekawości. Rozmawiamy z reporterami, pisarzami, dziennikarzami, specjalistami, bowiem szukamy odpowiedzi na pytania o to, co dzieje się ze Wschodem – o przyczynę, podglebie wojny i napięć między Rosją i Ukrainą. O proces, którego początkiem były wydarzenia z 2013 roku na kijowskim Majdanie, a także o rok 2014 – o aneksję Krymu i trwającą do dziś wojnę na wschodzie Ukrainy. Mamy poczucie, że na naszych oczach dzieje się coś ważnego, że lata 2013‒2014 to data istotna w myśleniu o tej części świata, że Europa przespała ważne procesy, jakie zachodziły na Wschodzie, pytamy o nie i szukamy odpowiedzi… Każdy patrzył na Majdan i… co widział, o czym myślał? Czy Majdan stanowi cezurę oddzielającą „dawne” patrzenie na tamtą część świata od „nowego” i na czym to „nowe” miałoby polegać?
Jakim przemianom ulegała Rosja, jakim przemianom ulegali Rosjanie, ich mentalność, by dać legitymację do działań na Ukrainie? Jakie jest podglebie tego konfliktu? Czy wojna we wschodniej Ukrainie, to jest jeszcze rozpad Związku Radzieckiego, czy też już budowa nowego rosyjskiego imperium? A jeśli tak, to wokół czego to nowe imperium miałoby się konstytuować?
Czy wydarzenia na Ukrainie wpisują się w proces zapoczątkowany przez wojny w Czeczenii, a utrwalony przez konflikt w Gruzji w 2008 roku?
Czy Europa próbuje pojąć „nieprzewidywalną Rosję”? Czy Europa rozumie Ukrainę? Jakim państwem jest Ukraina, jakim narodem są Ukraińcy? Na ile Europa jest świadoma procesów, które w tej części świata zachodzą? Czy możemy wreszcie mówić o grzechu zaniechania wobec Wschodu? Co drzemie pod powierzchnią tej części świata? Bo być może wiemy o tym za mało, żeby zrozumieć.
To tylko kilka z wielu pytań, z których ułożyliśmy tę książkę… Głównym celem rozmów nie było jednak nakreślenie obrazu realnego Wschodu. Miały one raczej zbudować narrację na temat przełomu w świadomości. Opowiedzieć o znaczącej (a może nawet radykalnej) korekcie widzenia Wschodu przez polskich korespondentów i reportażystów, jaka nastąpiła w latach 2013‒2014. Wędrówkę przez ich światy zamykamy trzema wywiadami akademickimi. Jednak również w tym przypadku zależało nam nie tylko na „twardych” danych ilościowych, nie na „twardej” faktografii, ale raczej na wrażeniach i intuicji naszych rozmówców. Na uchwyceniu emocji, jakie towarzyszą w Rosji „mało dobrej zmianie”. Nie oczekiwaliśmy więc diagnoz, prognoz, przepowiedni. Chodziło o opowieść osobistą. O własne patrzenie na świat. O refleksję nad tym, co się dzieje teraz po prawej stronie mapy (i co po części bez wątpienia dzieje się i w nas). Refleksję tych, którzy ze Wschodem związani są od dawna, bowiem oni – bez wątpienia – widzą więcej…
Piotr Brysacz,Jędrzej Morawiecki
Krystyna Kurczab-Redlich
LEKCJE ROSYJSKIEGO
Ukraina to jest skandal, który leży na sumieniach nas wszystkich, także,
a może przede wszystkim, na sumieniu tego zakichanego Zachodu! Wszyscy doskonale wiedzieli, w którym kierunku zmierza Rosja, bo Putin na początku swoich rządów dokładnie to wszystkim w oczy powiedział, no ale łatwiej udawać głupka i mówić: „O mój Boże! Wszedł na Ukrainę? I kto by się spodziewał?” niż przyznać się do tego, że się od początku wiedziało, jak się to może skończyć, tylko nic się z tą wiedzą – ze względu na rozmaite interesy – nie robiło!
Krystyna Kurczab-Redlich
(ur. 1954), dziennikarka i reportażystka, wieloletnia korespondentka w Rosji, autorka filmów dokumentalnych o Czeczenii. Trafiła do Rosji przypadkiem, po raz pierwszy w 1987 roku (wraz z mężem, wówczas korespondentem PAP), potem, gdy mąż został pierwszym po polskiej transformacji korespondentem TVP w Moskwie – w roku 1990. Zafascynowana Rosją została w niej przez czternaście lat. W latach 1990-2004 była korespondentką polskich mediów w Rosji, a od początku drugiej wojny czeczeńskiej także autorką filmów dokumentalnych o Czeczenii, w których przedstawiła wstrząsające przypadki łamania praw człowieka. Jej artykuły pojawiły się m.in. w „Gazecie Wyborczej”, „Dzienniku Polskim”, „Rzeczpospolitej,” „Newsweeku”, „Polityce”… Od 1997 roku związana była z kanałem telewizyjnym Polsat. Po publikacjach o Czeczenii, również i w amerykańskim „Newsweeku” oraz angielskim „Guardianie”, a także po prezentacji jej filmów o Czeczenii za granicą (także w Kongresie USA), rosyjski MSZ odmówił jej dalszej akredytacji. Musiała więc opuścić Rosję.
Jest autorką dwóch reporterskich książek o Rosji: Pandrioszka (wyd. 2000 i 2008) i Głową o mur Kremla (2007, 2012, 2016). W 2005 roku, na wniosek czeczeńskiej organizacji Echo wojny, Amnesty International i Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, jej kandydatura została zgłoszona do Pokojowej Nagrody Nobla. W 2016 roku ukazała się jej najnowsza książka: Wowa, Wołodia, Władmir. Tajemnice Rosji Putina.
Udał mi się placek?
Naprawdę znakomity.
Coś mi się musi w życiu udać, nie? To o czym mamy rozmawiać?
O Pani, o Rosji, o Ukrainie, o Krymie, o Putinie…
Mój Boże, to od czego zacząć…
Może od początku… Kiedy Pani po raz pierwszy pojechała do Rosji?
Pojechałam tam na parę miesięcy w 1987 roku do mojego ówczesnego narzeczonego, który był korespondentem PAP. Tak naprawdę – poza oficjalną wiedzą – nie miałam o Związku Radzieckim pojęcia. Znałam parę wierszy Lermontowa i Puszkina, których uczyłam się w szkole na pamięć zamiast nudnej gramatyki, lubiłam śpiewanie Ałły Pugaczowej, kochałam Bułata Okudżawę, z trudem pojmowałam trudny język Władimira Wysockiego. To była cała moja wiedza. Bo nas Związek Radziecki – mówię o swoim pokoleniu – w ogóle nie obchodził, był obowiązkowy, odległy i nudny. Patrzyliśmy na Zachód, żyliśmy Hemingwayem, Faulknerem, Caldwellem, Sartre’em, Camusem. Na początku lat 70. towarzyszyłam znajomej pilotce biura podróży „Orbis”. Mieszkałyśmy w hotelu Cracovia, gdy przyjechali Białorusini, a nam było wszystko jedno, czy to Białorusini, czy na przykład Tadżycy. Ruscy i cześć! Pamiętam też, jak bardzo się oni dziwili, że na korytarzach nie siedzi „piętrowa”, która – jak w każdym radzieckim hotelu – kontroluje kto i do kogo przychodzi. Tymczasem do polskiego hotelu może wejść każdy, ot tak, z ulicy, bez specjalnego dokumentu, i że wizyty można swobodnie składać w pokojach do dwudziestej drugiej…
Ów narzeczony, do którego jechałam w 1987 roku studiował kiedyś w Leningradzie, świetnie znał rosyjski i pracował w TVP. No i w 1987 roku wzięliśmy ślub. Natomiast w roku 1990 ówczesny prezes telewizji Andrzej Drawicz wysłał go do Rosji. Byliśmy już wtedy małżeństwem, no to pojechałam z nim. Tyle że trzy lata później mój mąż, który nie pierwszy przecież raz był korespondentem w Moskwie, powiedział: „Ja tu nie wytrzymam dłużej”.
Tamte pierwsze lata po pierestrojce były dla Rosjan trudne, biedne. Otrzymana nagle swoboda wyzwoliła w nich różne emocje, agresję też. Powtarzali: „To wszystko przez was, karmiliśmy Polskę i cały obóz socjalistyczny, a teraz nie mamy co jeść”. Poza tym zniknął dawny rygor, zapanowało totalne rozprzężenie. Przedtem na przykład z chodników uprzątano śnieg od świtu, teraz można było nogi połamać na lodzie. A w dodatku gwałtownie uniesiona „żelazna kurtyna” uświadomiła ludziom radzieckim, że świat przedstawiany im jako wrogi, wcale wrogi nie jest, za to żyje się tam tysiąckroć lepiej. Byli tym wszystkim rozdrażnieni. Najbardziej jednak irytowało ich to, że przestali być mocarstwem, i nikt już się ich nie boi, niestety.
„A ja stąd wyjechać nie mogę” – stwierdziłam. Bo dla mnie ówczesna Rosja, niepojęta i niebezpieczna, stała się dziennikarskim wyzwaniem. W Polsce nie miałam już etatu, żadna redakcja na mnie nie czekała… Pomyślałam, że moi rodacy tak samo mało jak ja wiedzą o tym „bliskim, nieznanym kraju” – jak kiedyś Rosję w książce określił mój mąż, więc będę ją poznawać i o niej pisać. Wynajęłam tanie mieszkanie w zwykłym domu obok tego, w którym mieszkaliśmy, luksusowego, przeznaczonego dla cudzoziemców, i zostałam. Jak się potem okazało, na czternaście lat. To była wariacka decyzja, przecież niedawno wzięliśmy ślub. No i staliśmy się „małżeństwem dojazdowym”.
Oczywiście, gdyby mój mąż nie był dziennikarzem z krwi i kości, nigdy by się na to nie zgodził. Przez te wszystkie lata wspierał mnie dzielnie, był niezawodny. On przecież rozumiał, że nie ma bardziej interesującego kraju dla dziennikarza niż Rosja.
Czym tak Panią usidliła?
Tym, że „nic tutaj nie jest podobne do tego samego gdzie indziej”, jak napisałam w mojej pierwszej książce o Rosji. Na przykład sklep. Warzywny na Arbacie, w którym niedobrze się robiło od smrodu zgniłych owoców i warzyw… Albo mięsny, w którym sprzedawano jakieś obrzydliwe, obrośnięte tłuszczem kości, które mięsem nazywano… U nas czegoś takiego nawet za głębokiej komuny nie było. I ten tłum po te kości, napierający, cisnący, gniotący… Aż trudno uwierzyć, jak ogromny skok cywilizacyjny dokonał się w Rosji dzięki gospodarce rynkowej! Teraz nie tylko Arbat wypucowano, ale rosyjskie miasta też. Tylko czy ludzie zmienili się tak bardzo jak sklepy?
Ten tłum to jedna z moich pierwszych lekcji rosyjskiego: że u Rosjan, zresztą po dziś dzień, indywidualizm jest źle widziany, a już na pewno nie w kolejce. Bo w kolejce jest masa, ciżba, a nie pojedyncze osoby. Jeśli stoisz w kolejce w Rosji to za tobą, ani przed tobą nie może być ani centymetra wolnego miejsca, jakby to była zbędna powierzchnia, którą należy czymś wypełnić. Wszyscy ustawiają się tak, że jeden drugiemu dyszy w kark, depcze po piętach, przyciska, i tym drugim na trzeciego napiera… Gdzie indziej w kolejce, przed tobą i za tobą, będzie wolna przestrzeń „niedotykalności”, a w Rosji nie. A jak człowiek się odwróci i powie: „Czy mogłaby się pani trochę odsunąć”, napotka zdziwiony wzrok, no i wiąchę też usłyszeć może… Tak jakby żądanie wolnej przestrzeni wokół siebie naruszało jakiś odwieczny rosyjski duch wspólnoty.
Gdy sąsiedzi postanowili wstawić metalowe drzwi do korytarza, to zaopatrzyli je w metalową zasuwę i uniemożliwili otwarcie tych drzwi z zewnątrz kluczem po dwudziestej drugiej. Wszyscy się z tym godzili, oprócz mnie. Mnie to wkurzało nie tylko dlatego, że mieszkałam sama i nie miał mi kto po dwudziestej drugiej tej zasuwy odsunąć, ale i dlatego, że odczuwałam to jako zamach na moją wolność. I tak oto naraziłam się pomysłodawcy tego rygoru, jak się później okazało, staremu kagiebesznikowi. Inni sąsiedzi mnie po cichu wspierali, ale mu się nie sprzeciwiali. Wreszcie zasuwę zdjęto. Dla mnie jednak moja niesubordynacja skończyła się gorzko: facet otruł mi kota.
Pozostali sąsiedzi okazywali mi jednak ogromną pomoc, również wtedy gdy okradziono moje mieszkanie. Bo życzliwość, serdeczność Rosjan też jest wyjątkowa. Bez ograniczenia w czasie czy przestrzeni. Jeśli trzeba, przyjmą cię w środku nocy, albo przejadą pół miasta, żeby ci pomóc. Kiedyś, gdy byłam bardzo chora, potrzebny mi był lek z odległej apteki. Kobieta, która ze mną rozmawiała przez telefon, nadkładając drogi przywiozła ten lek na „moją” stację metra.
„Wyczuła w tobie cudzoziemkę, dla mnie by tego nie zrobiła” – orzekła moja sąsiadka. Rzeczywiście, stosunek do cudzoziemców jest specjalny – co też odebrałam jako jedną z pierwszych lekcji – bo Lena czy Masza, Siergiej czy Dima na ogół nie reprezentują wobec obcokrajowca siebie, ale Rosję, chcą się pokazać z najlepszej strony, to przejaw patriotyzmu. Nie jestem jednak przekonana, czy ta kobieta z apteki nie wsparłaby swojej rodaczki w biedzie. Bo w biedzie – powtórzę to raz jeszcze – można na Rosjan liczyć. Moi dziadkowie zesłani w czasie wojny za Ural przeżyli tylko dzięki pomocy tubylców.
A kolejna lekcja?
Początek lat 90., w kolejce po bilety lotnicze… W okienku tabliczka „przerwa”, ale widzę, że ta pauza już dawno minęła i panienka powinna bilety sprzedawać. Nie ma jej i nie ma, więc zaczynam się denerwować, sarkać, że co to za porządki, że do dyrektora pójdę, a Rosjanie w tej kolejce do kasy nic – stoją, milczą. Patrzą na mnie jak na wariatkę i czekają dalej, a w ich oczach wyczytać można: „I o co ci chodzi, kobieto? Czego się tak denerwujesz? Co to za sprawa w ogóle jest? ”. No i dalej stoją! Gdy wreszcie dotarłam do kierownika, to okazało się, że przyszli kontrolerzy i panienka z okienka udała się z nimi na obiad. Jednak po chwili ukazała się inna panienka, w zastępstwie. I znowu nie wiem, czy zadziałała tu moja legitymacja zagranicznego korespondenta, i czy kogoś „miejscowego” pan kierownik nie wywaliłby za drzwi. Ale oni nawet nie próbowali…
Po jakimś czasie przebywania w Rosji zdałam sobie sprawę, że to jest immanentne w tym narodzie – ta porażająca, głęboko zakorzeniona inercja, ta powszechna społeczna niemożność, efekt wieków znęcania się nad człowiekiem, od chana mongolskiego, przez bezlitosnych carów, po 80 lat komunizmu. Richard Pipes, amerykański historyk, pisze, że gdy pod koniec XIX wieku rosyjski mużyk zaczął zapoznawać się z Biblią, to najpierw przyswoił sobie fragmenty o pokorze i biernym godzeniu się z losem. A Michaił Chodorkowski stwierdza: „Nasze społeczeństwo jest inercyjne do bólu”.
Ale przecież przełamali ten bezwład w latach 90. Obudzili się, zaczęli walczyć o swoje…
Tak, ale dopiero po tym, gdy zezwoliła na to władza, gdy Gorbaczow rzucił hasło: „pierestrojka”. To było nieprawdopodobne, kiedy pod jej koniec wychodzili na te ogromne place, mogące pomieścić setki tysięcy, i gremialnie kochali Jelcyna. Wreszcie walczyli przeciwko nierówności społecznej, przeciwko biedzie i zniewoleniu. Szaleli na tych placach z radości, to było coś niebywałego, jeszcze bardziej przejmującego niż nasza Solidarność, bo na te demonstracje przychodzili ludzie tak zabiedzeni, jakich u nas się nie widywało. Gdy po raz pierwszy przyjechałam do Rosji, zobaczyłam szaraków: wszyscy ubrani na szaro, ciemne kolory, popielaci na twarzach, ponurzy i nagle – jak zobaczyli na tych placach, że jest ich tylu – to zaczęli szaleć z radości. I te okrzyki: „Booria, Boria! Jelcyn, Jeeelcyyn!!!”. Ja niewiele z tego wówczas rozumiałam, ale tego nie zapomnę. I te tłumy przychodziły na place, i stały tam, dzień w dzień, i krzyczały:
„Boooria!!! Jeeelcyyn!!!”, a gdy Jelcyn wygrał wybory prezydenckie, to już oszaleli całkowicie. To wtedy na ulicy zobaczyłam niezapomnianą scenę: piękna, starsza, siwa kobieta, o niebotycznych nogach, tańczyła i śpiewała: „Boria pobiedił! Boria pobiedił!!”.
Ta radość trwałaby pewnie do dziś, gdyby wówczas za baryłkę ropy nie płacono raptem od dziesięciu do dwunastu dolarów. Tak niski kurs ropy oznaczał jedno: że Borys Jelcyn nie miał pieniędzy na przeprowadzenie reform gospodarczych, w kasie było pusto. Doświadczenia też nie miał, bo skąd? Zrobił natomiast wszystko, żeby przeprowadzić reformy demokratyczne. Za jego czasów festiwal demokracji trwał w najlepsze, partię zakładał, kto chciał, w Dumie kłóciło się ze sobą kilkanaście frakcji. Ludzie, którzy dotychczas żyli jakby z gardłem zatkanym pięścią, zaczęli nie tylko mówić, ale i krzyczeć do woli. Trwało to do 1993 roku, do czasu puczu komunistów w parlamencie przeciwko Jelcynowi. Fiesta skończyła się tragedią: Jelcyn wydał rozkaz, by ostrzelać budynek, w którym zabarykadowali się jego, uzbrojeni skądinąd, przeciwnicy, polała się krew, były ofiary… A potem szło coraz gorzej, potężna frakcja komunistów w Dumie walczyła z prezydentem, chcieli go zniszczyć, a on coraz częściej zachowywał się dziwnie, nie wiadomo: chory czy pijany… Jelcyn cieszył się poważaniem na Zachodzie, dzięki jego zabiegom przyjęto przecież Rosję do G8, ale dużo mniejszym szacunkiem obdarzali go rodacy. Popełniał błędy, dopuścił do rozpasania oligarchów, do bankructwa państwa w 1998 roku, do milionowych przekrętów popełnianych przez jego najbliższe otoczenie…
A ci Rosjanie, którzy kiedyś wychodzili na ulice, którzy tak bardzo chcieli zmian, okazywali się ciągle tymi „sowkami” z ZSRR… Nie potrafili zrozumieć, że zmiany mogą się powieść, jeśli dokona się przemiana wewnątrz, w nich samych… Ot, drobiazg: przyjaźniłam się wtedy z Olgą, świetną kobitką, deputowaną z ramienia demokratycznej partii Jabłoko. Za każdym razem przyjeżdżała do mnie służbowym samochodem z kierowcą. Dziwiłam się: „Olga, jakże tak? Przecież jesteś u mnie prywatnie, po godzinach, to nie fair, żeby kierowca czekał”, a ona robiła maślane oczy i nie rozumiała, o co chodzi… A ja nie rozumiałam, że tu nie tyle o samochód idzie, ile o prestiż, czyli kierowcę. Bo kim jest urzędnik, który sam prowadzi auto? Nikim. Ale to drobiazg wobec nielegalnego prywatyzowania przez deputowanych służbowych mieszkań, wszystkiego zresztą, co się dało. I tak ze wszystkim.
Wracając do Jelcyna – przypomnijmy, że choć dziennikarze nie zostawiali na nim suchej nitki, kpili sobie z niego w telewizji, on się z tym spokojnie godził, a co bardziej zaciekłych zapraszał na Kreml, by pogadać. To był wspaniały czas dla rosyjskiej demokracji: obywatel nie bał się państwa. Ktoś kiedyś zauważył, że tysiąc lat to zaledwie dziesięciu stuletnich starców. Ilu z nich nie drżało tu przed władzą? Władcy wszędzie bywali okrutni, ale nikt z nich nie dorównał Iwanowi Groźnemu. Historia po nim, to jakby kolejne odsłony tego samego, od opryczniny, przez NKWD, po KGB. Rewolucje też wszędzie są okrutne, ale czy październikowa nie była w naszych czasach najokrutniejsza? Więc jak długo w historii Rosji trwał okres naprawdę wolny od strachu obywatela przed państwem? Od 1986 roku, kiedy Gorbaczow wypuścił Sacharowa z domowego aresztu w Gorkim, a ostatnich więźniów politycznych z łagrów, do 2000 roku, roku wstąpienia Putina na Kreml. Za krótko, by się od odwiecznego strachu uwolnić.
Lata dziewięćdziesiąte wydawały się jednak czasem karnawału, takiego odwrócenia. Przyjeżdżającym z zewnątrz – pomimo kryzysu ekonomicznego, pomimo cienia wojny w Czeczenii, korupcji, uwikłań kryminalnych – Rosja zdawała się wreszcie wyzwolona, chwilami wyuzdana wręcz. Bardziej liberalna, bardziej spontaniczna, bardziej nieprzewidywalna niż Polska…
Tyle że to właśnie była Rosja oglądana oczami przyjezdnych. Ci przyjezdni nie widzieli, jak się taki rozbawiony obywatel zmienia, gdy podejdzie do niego milicjant, dziś zwany policjantem, żeby go wylegitymować. Rosjanie są genetycznie wyposażeni w dodatkowy chromosom: chromosom strachu. Chociaż nigdy sami przed sobą się do tego nie przyznają…
Przyjaźniłam się z moją sąsiadką Leną. Im lepiej ją poznawałam, tym lepiej pojmowałam, że niemal każdy człowiek tu to zagadka. Śliczną, elegancką Lenoczkę spotkałam kiedyś przy wyjściu z naszej stacji metra w opłakanym stanie. Blada, rozmazany makijaż, dygocąca, oparta o ścianę. Ją, rodowitą moskwiankę, właścicielkę nieźle prosperującego biura turystycznego, mającą kontakty z mafią – bo każdy, kto zajmuje się biznesem, musi takie mieć – milicjanci zgarnęli z ulicy, bo nie chciała pokazać dowodu osobistego. Miała w nim schowane dwa tysiące dolarów, wpłacone przez klienta, które oni spokojnie by zabrali. Co z nią robiono w „suce”, nie chciała powiedzieć, zdołała jedynie wykrztusić, że kiedy już prowadzono ją do celi w komisariacie, to z gabinetu akurat wyszedł naczelnik, jej dobry znajomy, który oczywiście kazał ją zwolnić. A gdyby wyszedł on z tego gabinetu minutę później? Ale gdy po jakimś tygodniu spytałam, czy przyszła już do siebie po tamtym zdarzeniu, spojrzała twardym wzrokiem i palnęła: „Po jakim zdarzeniu? Ja nic nie pamiętam!”. Chromosom strachu może być i nabyty: kiedyś zachciało mi się robić zdjęcia w okolicy metra Puszkinskaja, nie w samym metrze, bo na to trzeba mieć specjalne zezwolenie, no i zwinęła mnie milicjantka, zaczęła dzwonić po jakiś Specnaz, grozić mi strasznymi karami, i oczywiście zabrała kartę akredytacyjną. Po długich a ciężkich przejściach, gdy zaproponowałam jej 50 dolarów, Specnaz odwołała, kartę oddała, i – dobra taka – jeszcze się zainteresowała, czy będę miała jutro na chleb. Kiedy indziej milicjant groził, że moją kartę wrzuci do kanału, bo się wstawiłam za jakąś szarpaną przez niego kobietą. Jeszcze kilka podobnych spotkań i każdy zbliżający się do mnie moskiewski milicjant wywoływał delikatny paraliż. Jak widać, ten chromosom jest zaraźliwy.
My nie możemy taką samą miarą mierzyć siebie i ludzi radzieckich, którzy na przykład w swoich albumach rodzinnych wycinali główki przodków, żeby nie było widać arystokratycznej kryzy czy eleganckiego krawata. Wstrząsające są te albumy. Co tak zwany cywilizowany świat wie o strachu w porównaniu z nimi?
Rewersem tego strachu jest jednak odwaga, która w Rosji ma również specyficzny, niepowtarzalny smak…
Rosjanie z desperacką odwagą rzucają się na kolejną bezsensowną wojnę: Afganistan, Czeczenia, Gruzja, Ukraina… Ale problem śmierci, czyli cena życia w Rosji, to znowu temat: obywatel a państwo. „Jednostka zerem, jednostka bzdurą” – pisał Majakowski, no i władza od wieków poniewiera tą jednostką w sposób unikalny. Tylko od 2005 roku samobójstwo w wojsku popełniło ponad 2,5 tysiąca ludzi, bo znęcanie się nad żołnierzami w Rosji też nie ma nigdzie równego sobie. Z ogólnej pogardy dla życia bierze się łatwość zadawania śmierci innym.
Na przykład moja sąsiadka Ałła. Niezwykłej dobroci kobieta, filigranowa, śliczna. Podziwiałam ją, bo pomagała komu się da. Potrafiła zaopiekować się nocującym przy śmietniku włóczęgą, starszym człowiekiem, niewidomym. Zaprowadziła go do swego eleganckiego mieszkania, odwszyła, wyszorowała, potem załatwiła mu miejsce w jakimś domu opieki. Bardzo też pomogła zamieszkałej u mnie rodzinie uchodźców z Czeczenii, choć zawsze popierała prezydenta Putina, więc jego wojnę przeciw Czeczenom też. Równocześnie jednak – gdy skrzywdzono jej syna na dyskotece, bo obwieszony złotymi ozdobami przyciągnął narkomanów, którzy połamali mu ręce, to nie poszła na policję, bo nie wierzy w rodzimą sprawiedliwość, ale wynajęła bandytów, a ci czterech napastników niemal śmiertelnie pobili, a dwóch zabili. Wcale się tym nie zmartwiła. Czy można taką osobę jednoznacznie osądzić?
Ten jakby lekceważący stosunek do śmierci, przekłada się i na przodków. Dziwiło mnie na przykład to, że większość nie interesuje się, gdzie zginęli, jak umierali… „Dlaczego nie szukasz wiadomości o twoim dziadku” – pytam Siergieja, oficera rosyjskiej armii. „A po co mi to? Nie chcę wiedzieć czy to jego rozstrzelali, czy to on rozstrzeliwał. Zginął gdzieś i już. A zresztą, gdzie ja mam szukać jego śladów? W jakim archiwum? W KGB?”. Kiedy byłam przy ekshumacji polskich grobów w Miednoje, przemiły batiuszka powiedział: „Jakie to piękne, że dla was ważny jest każdy poległy, że ich szukacie, czcicie, chcecie po ludzku pogrzebać… Nie to, co u nas”. Batiuszka, który zresztą odprawiał modły nad polskimi grobami, opowiadał, że tuż obok, w Twerze, w szpitalu wojskowym umierało tak wielu radzieckich żołnierzy, że nikt nie myślał ich grzebać, więc zwłoki wyrzucano do rowów i pobliskich lasów. Niemal przy każdych wykopkach, pod rurę czy przewód, wychodzą spod ziemi czaszki i kości. O ich ekshumację i pogrzeb Putin, ten najbardziej patriotyczny z prezydentów, jakoś nie zadbał. Pełno jest za to pomników, takich jak w Wołgogradzie, na Kurhanie Mamaja: wokół gazon, a pod nim kości. I po tych kościach depczą przechodnie. Bo nie chodzi o szacunek dla szczątków, o cześć dla poległych, ale o hołd dla zwycięskiej władzy…Władza się liczy, nie człowiek. A teraz poległych na Ukrainie żołnierzy rosyjskich wolno grzebać tylko nocami, żeby sąsiedzi nie widzieli, no bo przecież oficjalnie Rosjanie tam nie walczą. I to szczęście, gdy zwłoki trafią do rodziny, bo bezimiennymi trupami zawalone były kostnice w Doniecku na przykład. Jeliena Wasiljewa, rosyjska działaczka, która stworzyła grupę zajmującą się transportem poległych na Ukrainie rosyjskich żołnierzy, oznajmiła na portalu cenzor.net (цензор.нет) 4 września 2014 roku, że część zwłok się spalało w sześciu przewoźnych ruchomych krematoriach IN-50.1k, produkowanych w Petersburgu na bazie samochodów marki Volvo dla utylizacji odpadów biologicznych – na przykład chorego bydła. Wasiljewa przytaczała tam świadectwa kilku świadków, którzy te krematoria widzieli.
Może to więc i nie dziwne, że rosyjski człowiek przywykł do tego, że go tumanią i stłamsił w sobie potrzebę szukania jakichś ukrywanych przez władzę prawd? Kto życie poświęcił – czasem i dosłownie – żeby dogrzebać się prawdy o aktach terrorystycznych w Rosji? Garstka społeczników i dziennikarzy. Kogo to niewiele obchodzi? Większość społeczeństwa, mimo że to szeregowi członkowie tego społeczeństwa ginęli w teatrze Dubrowka czy w Biesłanie. Pytam kogoś: „Nie zastanawia cię, dlaczego w każdym większym akcie terrorystycznym zabija się wszystkich terrorystów zamiast ich aresztować? ”. Odpowiada: „W telewizji mówili, że tak trzeba było, no to trzeba było i już”. Większość chce wierzyć w proste prawdy objawione z ekranu. Ale kiedyż właściwie w obywatelach mogła się wykształcić kultura polityczna, jeśli za carów zajmowanie się polityką było karalne, a za komunistów – obowiązkowe, tyle że odmóżdżone, i do takiego właśnie odmóżdżenia zawrócił naród prezydent Putin? Po pierestrojce demokracja trwała za krótko, Rosjanie nie zdążyli przyswoić sobie nawet jej alfabetu…
Nie rozumieli też, że, skoro sami chcieli wolności, to innym, narodom wchłoniętym do imperium, ta wolność także przysługuje…
To brzmi jak oskarżenie, ale czy ten naród może być inny, skoro nie było takiego momentu w dziejach Rosjan, w którym powiedziano by im i nauczono ich, że inne narody też mają swoją wartość?
Bo najpierw była carska Rosja, w której chłopstwo, celowo utrzymywane w nieuctwie, o istnieniu innych państw dowiadywało się, gdy szło na ich podbój, a potem zrobił się komunizm, gdzie ludziom wmawiano, że „radzieccy” są najlepszym i największym narodem świata, którego to narodu wszyscy się na świecie boją. Rozumiecie? Kategoria strachu jako narodowa wartość, przez 80 lat komunizmu, to gdzie tu jest miejsce na poszanowanie innych, na prawo innych do samostanowienia? Przecież to jest cały czas feudalna psychika: robić wszystko, by inni się mnie bali, no a jeśli się boją, to nic nie są warci, bo ja jestem silniejszy, lepszy, bo to mnie się boją. I kółko się zamyka… Zapytałam kiedyś faceta z Pietropawłowska Kamczackiego, stutysięcznego, brzydkiego miasta na Dalekim Wschodzie, czy nie chciałby na przykład żyć w pięknej, bogatej Szwajcarii. Usłyszałam: „Zwariowałaś, w takim małym, nieważnym kraiku!?”.
Ale – poza psychologią – jest jeszcze historia, zbiór faktów, o których nikt Rosjan nigdy nie uczył. Oni nie wiedzieli, że krzywdzili, bo skąd niby mieli to wiedzieć? Przecież wykładana w szkołach historia Związku Radzieckiego to pasmo nieustających zwycięstw i sukcesów w imię lepszego jutra i świetlanej przyszłości! A jeśli wojna, to albo w obronie własnej, albo w obronie innego państwa przed jakimś nieszczęściem. Przecież teraz też bronią Ukrainy przed faszyzmem, prawda?
Gdzie tu miejsce na zbrodnie, na ból zadawany innym? A nawet jeśli, to przecież ta świetlana przyszłość, w imię której zbrodnie te były popełniane, ten wiecznie niesiony gołąbek pokoju, usprawiedliwiały wszystko… To jak ma ten naród szanować innych?
Rosjanie historii zaczęli się uczyć dopiero na przełomie lat 80. i 90. XX wieku. Michaił Gorbaczow ogłasza głasnost i otwiera prawie wszystkie archiwa, Jelcyn otwiera wszystkie. Panuje szaleństwo, historycy biegną do tych archiwów i poznają rzeczywistą historię swojego narodu. Borys Jelcyn nakazuje ministerstwu przygotowanie nowych podręczników. Powstaje wówczas znakomita pozycja Aleksandra Kredera, podręcznik historii powszechnej, a nieco później – równie znakomity podręcznik współczesnej historii Rosji Igora Dołuckiego. Dołucki na przykład w swoim podręczniku, mówiąc o Tajnym Protokole do paktu Ribbentrop-Mołotow, pisał tak mniej więcej: „W 1939 roku stało się to i to, z naszej perspektywy wyglądało to tak. Ale co byś powiedział, gdybyś był Polakiem, Ukraińcem, Litwinem?”. Fakty, a potem ich ocena ze wszystkich stron. No i te indywidualistyczne pytania: „Czy uważasz, że…”; „A co byś powiedział, gdyby…”.
Podręczniki okazały się „wrogie”, „niepatriotyczne”, „oszukańcze”. Nagonka na nie zaczęła się w 1999 roku, gdy Putin został premierem, niedługo potem Kreder zmarł po drugim zawale, w 2003 zlikwidowano podręcznik Dołuckiego, bo według Putina były w nim „plewy i śmiecie”, archiwa pozamykano, a w 2010 roku Putin oświadczył, że dość tych wrogich interpretacji, będzie jeden podręcznik historii, który ma wzmocnić w Rosjanach poczucie dumy narodowej i patriotyzm, a podważanie „prawdy o zwycięstwach Armii Czerwonej” będzie karane. Szkoda tylko, że ten wpajany przez niego patriotyzm, bardziej niż miłością do Rosji jest przesiąknięty nienawiścią do innych państw.
Może jesteśmy zbyt niecierpliwi? Przecież budowanie świadomości historycznej to proces, nie da się tego nadrobić w kilka lat…
Nie da się. To jednak oznacza, że Rosjanie zostali „przy swoim”… Pamiętam małe urodzinowe przyjęcie chyba w połowie lat 90. u moich dalekich krewnych, starszych państwa. Toczy się przy stole rozmowa, ja mówię, że to świetnie, że wreszcie ta demokracja, że każdy może powiedzieć, co myśli, a w Dumie tyle partii… Zapadła cisza, a w końcu jedna z pań, mocno zdenerwowana, powiedziała:
„A ja nie chcę! Nie chcę, żeby było tyle partii i żebym ja musiała wybierać! Ja nie chcę tego, ja nie rozumiem, chcę jednej prawdy i jednej telewizji!”.
Szczęka mi opadła, ale nagle zdałam sobie sprawę, że droga od radzieckiego komunizmu do demokracji to nie rewolucja, a ewolucja, i daj Boże, by była krótsza, niż ta u Darwina. A mówiąc serio, byłaby krótsza i prosta, gdyby Putin nie odwrócił drogowskazów wstecz. A poza tym ta historia pisana „po nowemu”, ta, która wyciekła z archiwów, może być dla Rosjan za trudna do przyjęcia… Bo o czym w tych nowych podręcznikach historii było? Że Rosjanie są ciągle i wszystkiemu winni. Kto by chciał znać taką prawdę? „A ja nie chcę! Co wy sobie myślicie, że my będziemy wiecznie przed wami na kolanach? Że myśmy tylko wszystkich krzywdzili? A że uratowaliśmy Europę przed faszyzmem to co, nieprawda może?” – słyszałam wielokrotnie. Oni wiedzą swoje…
Z telewizji…
Wyłącznie! Gdy mieszkałam w Moskwie, przyjaźniłam się z Ałłoczką, tą, która sama wymierzyła sprawiedliwość za pobitego syna. Przegadałyśmy niejedną noc przy kieliszku herbaty. Ałłoczka znała mnie, widziała, jak żyję i czym się zajmuję. No i wiedziała dlaczego jeżdżę do Czeczenii, ale wiedza to jedno, a telewizja – drugie. Otóż w telewizji trąbiono, że tacy, którzy samorzutnie jeżdżą do Czeczenii to agenci, wspierający terrorystów za amerykańskie na przykład pieniądze. Trzeba przypomnieć, że przez wiele lat wojny, czyli „operacji antyterrorystycznej”, dziennikarzom do Czeczenii wstęp był wzbroniony. Szczególnie zagranicznym dziennikarzom. Legalnie mogli się tam dostać w grupie, z opiekunem wyznaczonym przez administrację prezydenta. I ta Ałłoczka któregoś dnia mi mówi: „Słuchaj, ja już prawie byłam pewna, że jesteś agentem, ale wyszło mi jednak, że nie możesz nim być, bo jesteś za biedna”. Zamurowało mnie, bo rozmawiałyśmy prawie codziennie, ale ona i tak wiedziała swoje. No to dawaj, znowu jej tłumaczę: „Ałłoczka, przecież wiesz, po co ja tam jeżdżę. Chcę wiedzieć, co się tam dzieje naprawdę, jestem dziennikarzem”. A ona na to: „No przecież ci mówią!”. „Gdzie mi mówią?” – pytam. „No w telewizji! Przecież ci mówią, co się dzieje, to po cholerę ty jeździsz jeszcze sprawdzać, co oni mówią!”.
Ale ja jeździłam… W 1999 roku, gdy wybuchła druga wojna czeczeńska, też się tam wybierałam. Przed wyjazdem znalazła mnie w Moskwie kobieta, Czeczenka, która żyła w stolicy od dłuższego czasu. Wcisnęła mi do ręki, zebrane pewnie z trudem, 90 dolarów i poprosiła, bym znalazła jej siostrę, o której wiedziała tylko tyle, że spod bomb uciekła do sąsiedniej Inguszetii – tak jak stała – z mężem i trzyletnią córeczką, i żebym dała jej te pieniądze. Znalazłam tę kobietę… Weszłam do jakiejś okropnej, śmierdzącej piwnicy, którą im wynajmowali bracia Ingusze, zobaczyłam niewysokiego Czeczena o bardzo sympatycznej twarzy i tulącą się do niego dziewuszkę. Po chwili weszła matka, czterdziestoletnia, blada jak ściana kobieta. Dałam jej te pieniądze, ale nie umiałam, nie mogłam z tej piwnicy wyjść. Pomyślałam sobie: Boże, przecież ja wynajmuję trzy pokoje w tej Moskwie, a oni tu, jak zaszczute zwierzęta, na cholerę mi te pokoje? Mówię do nich: „Malid, ty zostajesz” – bo razem z facetem nie chciałam jednak mieszkać – „ale Raja z Tosieńką mogą do mnie na jakiś czas przyjechać”. No i przyjechała Rajeczka z tą malutką. Jeszcze bardzo długo w domu czuć było stęchliznę tamtej piwnicy, którą przesiąkły ich rzeczy. Zaaklimatyzowały się jakoś, a ja wyjechałam na Boże Narodzenie do Polski. Wracam i kogo widzę? Malida oczywiście. „No, przecież prosiłam…” – mówię do Raji. „No jakże tak, ja bez męża, a dziecko bez ojca?” – odpowiada. Typowi Czeczeni. Rodzina przede wszystkim. No i tak przemieszkaliśmy razem dwa lata. Bardzo się zżyliśmy ze sobą. Skończyły się jednak moje moskiewskie znajomości nie tylko dlatego, że gości nie miałam już gdzie przyjąć. Nie bardzo się do mnie w gości kwapiono. Nie chciano ze mną utrzymywać kontaktu. Rosjanie podzielili się na dwie grupy: jedni uważali mnie za wroga, zgodnie z tym, co w głowy kładła im telewizja, a inni bali się podtrzymywać znajomość z „tą, która pomaga terrorystom”.
Nie wybaczyli Pani tych Czeczenów w domu?
I tak, i nie… Natura Rosjan jest przedziwna… Ta moja Ałłoczka, nie odzywała się do mnie przez dłuższy czas, bo ona nienawidziła „czarnych”, aż wreszcie któregoś dnia przygnała ją jednak ciekawość. Stanęła w progu, zobaczyła, że to normalni ludzie, nie biegają z kindżałem w zębach, no i zaczęła mnie wspierać. Normalne rosyjskie serce się w niej odezwało. I to jest właśnie ten moment, gdzie za diabła nie zrozumiesz Rosjanina, bo Ałłoczka bardzo mi z tymi Czeczenami pomogła, nienawidząc ich jednocześnie jako nacji i wcale się z tą nienawiścią nie kryjąc. Znalazła dla nich pracę, dla małej przedszkole… Ale nadal nie mogła pojąć, po co ja do tej Czeczenii jeżdżę. Albo Siergiej, znajomy, który był wówczas takim wschodzącym biznesmenem. Wszedł, rozejrzał się, pyta czyje to rzeczy, a ja mu opowiadam, że mam tu właśnie taką rodzinę na utrzymaniu. Wiedział, że z kasą u mnie krucho, przecież ja byłam dziennikarzem niezależnym, więc nikomu nie zależało na tym, by mi płacić, tylko na mieszkanie dostawałam pieniądze z Polsatu. Wyciągnął bez słowa sto dolarów, wręczył mi je, odwrócił się na pięcie i zniknął.
Albo pani, która wynajmowała mi mieszkanie. Wiedziała, że mieszkam z Czeczenami. Była zielona ze strachu, ale z mieszkania mnie nie wyrzuciła.
A to, co dzieje się z udziałem Rosji na wschodzie Ukrainy, czy to jest właśnie przejaw pogardy dla „małych nacji”? Powiedziała Pani wcześniej, iż Rosjan nigdy nie nauczono tego, że inne narody też mają swoją wartość. Czy – wobec tego – brak tej nauki może być wystarczającym wytłumaczeniem przyzwolenia narodu na to, by Rosja jako państwo ingerowała w sprawy Ukrainy?
Proszę panów, chwileczkę! Ukraina to jest skandal, który leży na sumieniach nas wszystkich, także, a może przede wszystkim, na sumieniu tego zakichanego Zachodu! Wszyscy doskonale wiedzieli, w którym kierunku zmierza Rosja, bo Putin na początku swoich rządów dokładnie to wszystkim w oczy powiedział, no ale łatwiej udawać głupka i mówić: „O mój Boże! Wszedł na Ukrainę? I kto by się spodziewał?” niż przyznać się do tego, że się od początku wiedziało, jak się to może skończyć, tylko nic się z tą wiedzą – ze względu na rozmaite interesy – nie robiło!
Kiedy Putin w 2000 roku doszedł do władzy, liderzy Zachodu zgodnym chórem utyskiwali, że no tak, co prawda ta Czeczenia, no nieładnie, nieładnie, no ale nie przesadzajmy, dajmy mu czas, buduje przecież demokratyczne państwo. I Madeleine Albright, i Tony Blair – wszyscy to powtarzali. Bo nieszczęściem, które doprowadziło do tego, co dzieje się na Ukrainie, było to, że po Gorbaczowie uznano, że Kreml to już nie wróg, a partner. I kremlinolodzy poszli sadzić pietruszkę. Pamiętam, że w tym czasie, niemal z dnia na dzień, zniknęli z Moskwy zachodni korespondenci. Do 2001 roku jeszcze mówiono i pisano o tragedii Czeczenów, ale po 11 września Czeczeni zamienili się już tylko w muzułmanów, czyli zbiorowych wrogów ludzkości.
Potworności Czeczenii wyparowały z mediów. Potworności, to nie jest wyolbrzymienie, tam działy się rzeczy… Ja przeżyłam „zaczystkę”. Byłam schowana za tapczanem, i nawet dzisiaj o tym mówić nie mogę. Ja za tym tapczanem, a oni… No, mniejsza z tym. Koszmar tej wojny, to nie tylko bombardowanie, zabijanie, ale te potworne tortury, te niewyobrażalne tortury… Później nie raz słyszałam od kogoś, komu udało się przeżyć: „Modliłem się, by zaraz umrzeć”.
Wyobraźnia oprawców była bezgraniczna: przypalanie papierosami wszelkich możliwych miejsc, przypalanie palnikiem gazowym, piłowanie zębów pilnikiem technicznym, skakanie ciężkimi buciorami po człowieku, po twarzy też, łamanie kończyn, podłączanie uszu, kolan, genitaliów do prądu, podwieszanie związanego człowieka do sufitu, albo tak zwane ukrzyżowanie – czyli przybijanie do drewnianych drzwi dłoni człowieka rozpostartego na tych drzwiach jak Chrystus, obcinanie różnych części ciała, kobietom też, gwałcenie kobiet i mężczyzn, także rozbitą butelką lub innym okropnym przyrządem, ściskanie głowy żelazną obręczą aż do pęknięcia czaszki, duszenie poprzez zakładanie worka plastikowego i szczelne jego zamknięcie, rozpruwanie brzucha.
Mam album pełen zdjęć ludzi, którzy tortur nie przeżyli. Torturujący mogli być pewni bezkarności. Tylko jeden oprawca trafił przed sąd: pułkownik Budanow, który znęcał się nad osiemnastoletnią Czeczenką całą noc, wreszcie ją udusił. A był sądzony tylko dlatego, że zbuntowali się przeciw niemu jego podwładni, nad którymi też się znęcał.
Do Czeczenii przedostawali się tylko nieliczni zachodni korespondenci. Putin miał dużo szczęścia, bo gdyby trafił na takich polityków jak Ronald Reagan czy Margaret Thatcher, to już w 2004 roku, po pierwszej kadencji, byłoby po jego karierze politycznej. Ale trafił na takich jak Gerhard Schröder, z którym tylko w czasie pierwszej kadencji spotkał się 57 razy, czy Silvio Berlusconi, z którym jeździ na weekendy i dziś, czy Jacques Chirac, który w 2006 roku przyznał mu Legię Honorową.
Dlaczego twierdzę, że wszystko było jasne od początku? A co mówił Putin w 2000 roku w Radzie Federacji? Mniej więcej tak: „Od teraz będzie państwo silne, a jak się komuś nie podoba słowo silne, to państwo efektywne, choć pojawią się spekulacje, że jest to państwo autorytarne”. I za chwilę dowiadujemy się, co to znaczy „efektywne”.
Pierwsze, co wprowadza Putin, to doktryna bezpieczeństwa, która zamyka właściwie usta mediom, podporządkowując je – w istocie – nadzorowi służb specjalnych, a także na przykład reaktywuje możliwości ataku z użyciem broni jądrowej, bo wcześniej istniała tylko możliwość obrony.
Militaryzuje też szkolnictwo, wprowadzając szkoły kadetów – w roku 2007 było już sto takich szkół – oraz reaktywuje sowiecki program GTO – Gotow k trudu i oboronie („gotów do pracy i obrony”), zgodnie z którym każdy Rosjanin w wieku od sześciu do sześćdziesięciu lat miał obowiązek zdawać tak zwane normy, czyli musiał raz do roku przystępować do egzaminu przed komisją z odpowiedniej, przewidzianej normami, liczby pompek, rzutów, podciągnięć na drążku i paru innych dyscyplin, łącznie z bieganiem i pływaniem. Prowadzi też politykę „trzy razy jeden” – jeden naród, jeden wódz, jedna telewizja – i od samego początku mówi o konieczności scalenia ziem rosyjskich. Mówi o tym wszędzie, w każdym swoim przemówieniu, jeszcze przed 2009 rokiem wspomina o Małorosji. Ignorując sprawy gospodarcze, stawia na reanimację imperium sowieckiego. Ale Zachód tego nie widzi, Zachód nie słyszy, Zachód nie chce słuchać i się zastanawiać, co może znaczyć to „scalanie ziem ruskich”, po wojnie z Gruzją pokornie składa łapki, bo liczy się tylko ropa i gaz, i wielki biznes.
Na Putina od początku pracowały dwie rzeczy: słabość zachodnich liderów i wysokie ceny surowców, dzięki którym poziom życia Rosjan wzrósł nieporównywalnie w porównaniu z biedą, w jakiej się po rozpadzie Związku Radzieckiego znaleźli. Trudno zresztą, żeby przy tak wysokich cenach ropy w kraju się nie polepszyło, tyle tylko że to żadna zasługa Putina.
Czy to wszystko jest aż tak proste, by nie powiedzieć, że prostackie? Że wielkiemu mocarstwu, które obejmuje jedną szóstą świata, Zachód przestał patrzeć na ręce, bo chodziło w gruncie rzeczy o to, by zarobić pieniądze?
A panowie uważają, że pociąg do pieniędzy, do posiadania ogromnych majątków, jest immanentną cechą ludzi Wschodu? Że tylko tu, na Wschodzie, na chciwość i pazerność nie ma żadnej skali? Że korupcja to pojęcie, które „wynaleziono” w Rosji, a rosyjskie pieniądze w londyńskim City czy majątki we Francji, Hiszpanii, Liechtensteinie i Monaco nie mają wpływu na politykę? A poza tym elegancki Zachód nie potrafił się dostosować do chuligańskich manier Putina, władcy, który nie podlega żadnej kontroli, ani wewnętrznej, ani zewnętrznej. On ma nad innymi rządzącymi totalną przewagę w tym, że nie musi się liczyć z własnym narodem, a oni muszą. Demokracja jest nieobrotna, potrzebuje parlamentów, kongresów, podczas gdy Putin gra szybko i brutalnie, ciągle tę demokrację gwałcąc. Na zewnątrz, i wewnątrz kraju.
Na przykład wszystkie wyniki wyborów prezydenckich w Rosji od 1996 roku są sfałszowane, na co jest mnóstwo dowodów, i co z tego? Nie przeprowadzono do końca żadnych reform, a niektórych, na przykład reformy zdrowia, nawet porządnie nie rozpoczęto. Stali, cementu, komputerów, Rosja produkuje dziś mniej niż w 1990 roku. Zachwyceni zwycięskimi wojenkami Rosjanie już tego chyba nawet nie zauważają. Rosjanie, społeczeństwo rosyjskie, dla Zachodu nie istnieje. Tam tylko w kółko potrafią powtarzać: „Rosja nie dorosła do demokracji”, a to nieprawda! Rosja nie mogła, nie miała kiedy dorosnąć do demokracji, a to jest różnica! Rosjanie potrafią się organizować, i potrafią stworzyć społeczeństwo obywatelskie, co udowodnili za czasów Jelcyna, prawda, że także przy pomocy organizacji Chodorkowskiego czy Sorosa. Wtedy posiano ziarno, ale już nie było czasu na zbiory. Wtedy ludzie nie docenili, jak potrzebna jest wolność słowa. A teraz około 300 opozycjonistów siedzi w więzieniach i koloniach karnych! Jeszcze w grudniu 2015 roku aresztowano ludzi, którzy manifestowali przeciw Putinowi 6 maja 2012 roku, ale pies z kulawą nogą o nich w mediach nie wspomni. Trzecia kadencja Putina to dobijanie opozycji. Niezwykle trudno jest teraz zorganizować manifestację, dozwolone są jednoosobowe pikiety, rozstawione co 50 metrów, ale i na nie trzeba mieć zezwolenie. A i ono nie zawsze uchroni przed aresztem. Dziś bycie w opozycji jest bardzo niebezpieczne. Wychodzą na place nieliczni, ale po cichu wspiera ich wielu. Rosyjską opozycję odcięto od tlenu. Ale – prawdę powiedziawszy – całe społeczeństwo odcięto. Od napaści na Ukrainę telewizyjna propaganda oszalała. Wymyślano wionące grozą scenariusze, pokazywano straszne, reżyserowane obrazy, wmawiano ludziom brednie o ukrzyżowanych przez Ukraińców chłopczykach i okrutnych polskich komandosach. Szaleństwem przesycone jest powietrze. Ukraiński syndrom, ideologia „Krymnasz” to jad, który zatruł Rosjan.
Niemal każdego… W majakach, które ten jad wywołuje, wszystkiemu jest winien Waszyngton i Pentagon. Już na długo przed Ukrainą Putin wygłosił słynne przemówienie, podczas którego padły słowa, że „towarzysz wilk dobrze wie, kogo ma zjeść”. No to o czym Putin myślał, wypowiadając te słowa? O wilku na Spitsbergenie? Dalej już Rosjanom opowiadano tylko to, co doskonale wszyscy znamy: że wszyscy na nich czyhają, że wszędzie czai się wróg, że muszą bronić ojczyzny…
Kto by wytrzymał takie pranie mózgu? Mentalność Rosjanina jest taka: „My się musimy bronić cały czas”, a ja pytałam: „No dobrze, ale przed kim? Czego ten Zachód może chcieć od was, waszej biedy, waszych dziurawych dróg, zapyziałych przychodni, no, czego?”. „No jak to czego! Naszej ropy, gazu, naszych złóż na Syberii!”. „Na Syberii?” – pytałam dalej. „Przecież Syberię dobrowolnie oddajecie Chińczykom, więc o co chodzi? Chińczycy zaraz was z tej Syberii wysadzą”. Żaden argument do nich nie trafia, bo dla przeciętnego Rosjanina to, że on jest nienawidzony jest elementem jego wielkości. I trzeba go zrozumieć: bo jak przestaną go nienawidzić, to znaczy, że on jest nikim. Nienawidzi nas Ameryka? No, to znaczy, że jesteśmy tacy wielcy jak Ameryka! Proste jak drut.
Widzi Pani jakąś szansę, żeby to się jednak na dobre obróciło, żeby Rosjanie wydostali się z tej magmy?
Póki co, nie bardzo… Putin jest, co prawda, samotny, otoczony garstką zaufanych znajomków z KGB, którzy myślą tak jak on i są bardzo z nim związani życiorysowo, jak Siergiej Iwanow, Nikołaj Patruszew czy Aleksandr Bastrykin, ale oni wcale nie są jednomyślni. Natomiast cała tak zwana rosyjska oligarchia, czyli ci, co mają pieniądze, ale także i cała biurokracja, a nawet sędziowie, w sumie ponad osiem milionów ludzi, są w tej chwili w potrzasku: nie mogą opuszczać kraju. Jedni na skutek sankcji, innym zabronił Putin, bo ponoć znają jakieś tajemnice państwowe. Nie mogą normalnie funkcjonować, nie mogą wyjeżdżać na wakacje, ale też nie mogą się bogacić bezkarnie w Rosji, bo w każdej chwili można im wszystko odebrać. Spodziewam się, że oni stworzą tutaj wokół siebie jakieś szańce i bastiony, by władza nie mogła się do nich dobrać. Nie można ich przecież wszystkich pozabijać, nie można ich wszystkich wsadzić do więzienia…
To bogaci. A biedni? W tej chwili w Rosji 16 milionów ludzi żyje poniżej granicy nędzy. A ile ich będzie za dwa lata, jeżeli cena ropy ciągle spada, a sankcje trwają? Może przyjść taki moment, że to, na czym Putin wygrał absolutnie, czyli na punktualnej wypłacie pensji i emerytur, że to zacznie buksować…
Na co więc liczy Putin, skoro będzie miał za moment przeciwko sobie oligarchów i rzesze ludzi żyjących w skrajnej nędzy? Liczy na nieograniczoną cierpliwość narodu i swoje makiaweliczne zdolności. A naród ma słabe bodźce, by się z magmy wydostać, bo nie ma skali porównawczej – nie wie, jak można żyć inaczej. Prowincja rosyjska, często bez kanalizacji, a bywa, że i bez prądu, nie potrafi ocenić przepaści, w jaką zepchnęły ją ostatnie lata. Pamiętajmy, że za granicę wyjeżdża nie więcej jak 10 procent społeczeństwa. A mało to takich, co za opłotki swojej wioski kroku nie zrobili?
My, mówiąc o Rosjanach, popełniamy ciągle ten sam błąd: przyrównujemy siebie, Zachód do Rosjan i próbujemy ich zrozumieć poprzez pryzmat siebie. Tymczasem to są światy, których się nie da porównać. Nasza historia, szesnastowieczne sejmiki, statuty ograniczające prawa monarchy, nihil novi, czyli „nic o nas bez nas”, liberum veto, wszystko to tworzyło demokrację szlachecką, podczas kiedy Rosjanie tkwili w stosunkach feudalnych, a pierwsza Duma pojawiła się dopiero w XIX wieku. Popełnialiśmy błędy, to prawda, ale nasze ustawodawstwo wzmacniało pozycję jednostki i zmuszało monarchę do poszanowania praw innych. Całe wieki naszej historii pracowały na to, że u nas mogła się pojawić Solidarność. Nie mówiąc już o rozwoju demokracji w Anglii czy Francji. A w Rosji cała historia pracowała przeciwko narodowi, długo nie dawała możliwości społecznego rozwoju. Nic dziwnego, że – co twierdzą sami Rosjanie – są społeczeństwem infantylnym. Bo jeśli przez stulecia naród jest karmiony baśniami i mitami, no to żyje w tej ułudzie i nie ma ani motywacji, ani możliwości, by dojrzewać.
Jedno jest pewne: Putin będzie bronił do upadłego immunitetu, jaki daje mu urząd. Chociażby dlatego, że od czasu pracy w petersburskim merostwie figuruje w światowych kartotekach policyjnych jako jeden z potężniejszych bossów handlu narkotykami i bronią, co wypłynęło podczas ostatniego procesu w spawie zabójstwa Litwinienki. W Petersburgu cały port zbudowali, do którego przypływały ładunki z Kolumbii… A poza tym Czeczeni oskarżyli Putina przed odpowiednimi trybunałami o zbrodnie wojenne, a te sprawy się nie przedawniają. To wszystko jest udowodnione, to wszystko leży i czeka. I Putin będzie walczył do ostatka, żeby przed międzynarodowymi sądami nie odpowiadać. Pozostaje tylko problem, czy jego zabiją czy on się zastrzeli, czy się zdematerializuje, by incognito odpoczywać w jakichś swych tajnych zamczyskach, czy też spokojnie odda władzę w zaufane ręce i pojedzie grzać się w Soczi. Ale wszelkie prognozy co do Putina to wróżenie z fusów, nieproduktywna rozrywka.
A co po Putinie?
W latach 90. bardzo lubiłam gadać z generałem Aleksandrem Lebiedziem. Był to wielkiego formatu nacjonalista, owszem, ale jednocześnie człowiek, który nienawidził wojny do szpiku kości. Gdy pytałam go, jak widzi Rosję za kilka, kilkanaście lat, powtarzał: „Zobaczy pani, następną fazą w Rosji będzie faszyzm”. I wszystko zmierza w tym kierunku… Obym się myliła.
A czym dla Pani osobiście były te ostatnie lata, rok 2013 i 2014, gdy patrzyła Pani na płonący Majdan i gdy chwilę potem zapłonął wschód Ukrainy?
Były najpierw wielką radością, bo na Majdanie jakby rodziła się nowa Ukraina, a skończyły się wielkim bólem. Znowu domy zburzone pociskami, rakietami, okna bez szyb, czołgi, rakiety, zrozpaczeni ludzie, dzieci w piwnicach, trupy w ruinach… Jak w Czeczenii, jak w Gruzji… Donieck, Debalcewo, Ługańsk. I totalne, nieprawdopodobne kłamstwa Putina, którego amerykański „Time” nie omieszkał dwukrotnie nazwać „człowiekiem roku”.
Gdy patrzyłam na płonący Majdan, to miałam ogromną nadzieję, że Zachód w tej sprawie zachowa się lepiej i że śmierć na Majdanie nie pójdzie na marne. Ale znowu mamy to samo… Zachód jest ostrożny, zachowawczy, a główną akcję na boisku rozgrywa chuligan, który fauluje i mówi: „Będziemy grać według moich reguł, bo jak nie, to nici z interesów! ”. No i część wystraszyła się tego faulowania… Rosja wzięła sobie Krym i wschodnią Ukrainę przy – jak to określiła Dalia Grybauskaite, litewska pani prezydent – „oklaskach światowych liderów, którzy Ukrainie nie bardzo pomogli”. Tyle tylko że Ukraina to już nie jest maleńka Gruzja czy Czeczenia, to pięćdziesiąt milionów ludzi, wreszcie to państwo, z którym sąsiaduje NATO… Jaki więc mógł być kolejny krok Putina? Zepchnięcie Ukrainy z pierwszych stron gazet: stworzenie Europie problemu z uchodźcami przy aktywnej pomocy Rosji, i spotęgowanie tego problemu poprzez bombardowanie Syrii. Unia się trzęsie w posadach, rządy zmieniają się według życzeń Kremla, wszystko gra, gangsterzy górą.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki