Anioł z Possenhofen - Aleksandra Jagiełło - ebook
NOWOŚĆ

Anioł z Possenhofen ebook

Aleksandra Jagiełło

5,0

28 osób interesuje się tą książką

Opis

Szesnastoletnia księżniczka bawarska Helena u progu Rewolucji Marcowej przebywa wraz z najbliższymi w rodzinnej rezydencji w Monachium. Gdy pewnego dnia odkrywa, że z pałacu w niewyjaśnionych okolicznościach znika służba, decyduje się wyjaśnić tę sprawę. Prawda, którą odkrywa, okazuje się poważniejsza, niż kiedykolwiek mogłaby przypuszczać. Poruszona niedolą mieszkańców okolicznych wsi postanawia zmienić ich los i ofiarować im swoją pomoc. W tym samym czasie zostaje obiecana przyszłemu cesarzowi Austrii. Rola władczyni nie napełnia jej radością, a jedynie lękiem przed ograniczeniem jej działalności wśród ludu. Wszystko się zmienia, gdy cesarz decyduje się poślubić jej młodszą siostrę. Czy Néné straci szansę na zamążpójście? Czy pragnienie prawdziwej miłości będzie mogło się spełnić?

Anioł z Possenhofen to wciągająca opowieść o starszej siostrze cesarzowej Sissi. Dziewczynie, która w świecie pełnym zasad dworskiej etykiety i życiu wyznaczanym przez wpływy europejskich dynastii decyduje się na wybranie własnej drogi. Autorka z finezją i niezwykłą wprawą prowadzi czytelnika przez niuanse i zachwycające zakątki dziewiętnastowiecznej Bawarii.

Powieść napisana w oparciu o losy księżniczki Heleny Karoliny Bawarskiej (1834–1890)

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 304

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Anioł z Po­ssen­ho­fenCo­py­ri­ght © 2024 Alek­san­dra Ja­giełło

Re­dak­cja: dr Marta Ma­reckaKo­rekta: Mag­da­lena Gonta-Bier­nat, to­sie­wyda.plSkład i ła­ma­nie: To­masz Bier­nat, to­sie­wyda.pl

Wy­da­nie IBre­men, 2024

Ale­xan­dra Ja­gielloAJ Pu­bli­shingc/o IP-Ma­na­ge­ment #36898Lu­dwig-Er­hard-Str. 1820459 Ham­burg

www.alek­san­dra­ja­giello.pl

www.alek­san­dra­ja­giello.com

Luty 1848, Mo­na­chium

Ci­szę nocną prze­rwało grom­kie uja­da­nie psów i par­ska­nie koni. Księż­niczka ba­war­ska He­lena le­żała w łóżku, za­wie­szona gdzieś po­mię­dzy jawą a snem, kiedy usły­szała czy­jeś kroki. Ktoś szedł szybko ko­ry­ta­rzem i twar­dymi po­de­szwami ryt­micz­nie ude­rzał o mar­mu­rową po­sadzkę. Przy­sta­nął, na chwilę za­pa­dła ci­sza, którą nie­spo­dzie­wa­nie prze­rwała sza­mo­ta­nina i szu­ra­nie prze­su­wa­nych przed­mio­tów, jakby ku­frów albo skrzy­nek. Z pew­no­ścią były duże i cięż­kie, bo ktoś gło­śno wes­tchnął. Kiedy prze­mie­ściły się o kilka me­trów po śli­skiej po­wierzchni, szmer usta­wał, a za mo­ment znów było go sły­chać i sta­wał się co­raz wy­raź­niej­szy. Wtem roz­legł się chór szep­tów i sze­lest tka­nin. Ktoś za­kasz­lał i prze­pu­ścił głu­chy jęk przez struny gło­sowe jak przez sito. Chyba pró­bo­wał coś po­wie­dzieć, ale głos utkwił mu w gar­dle. He­lena za­częła ciężko od­dy­chać. Na­gły huk me­ta­lo­wego przed­miotu upa­da­ją­cego z im­pe­tem na ka­mienną pod­łogę spra­wił, że wbrew wła­snej woli się wzdry­gnęła i mi­mo­wol­nie wy­ko­pała przed sie­bie nogę… A przy­naj­mniej tak jej się wy­da­wało.

Me­ta­liczny szczęk dźwię­czał jej w gło­wie ni­czym zły sen jesz­cze przez kilka na­stęp­nych se­kund. Pró­bo­wała otwo­rzyć oczy, ale nie mo­gła. Zma­gała się z cia­łem, jed­nak im bar­dziej chciała się uwol­nić od nie­mocy, tym wy­raź­niej czuła się spa­ra­li­żo­wana. Ja­kaś nad­ludzka siła przy­pie­rała ją do łóżka. Ktoś chwy­cił jej kostkę i opa­sał ją dło­nią jak cięż­kim kaj­da­nem. „He­leno, już czas” – usły­szała na­gle nad głową nie­znany ko­biecy głos.

Wtedy prze­ciąg owiał jej twarz. Po­ru­szyła pal­cem u nogi i zgięła ją w ko­la­nie. Zo­rien­to­wała się, że jest przy­kryta grubą zi­mową pie­rzyną po samą szyję. Do roz­pa­lo­nej twa­rzy przy­ło­żyła zimną, atła­sową po­duszkę, która le­żała obok. Kiedy uchy­liła nieco po­ścieli, chłód do­stał się pod okry­cie. Zła­pała szybko od­dech.

Od­wa­żyła się otwo­rzyć jedno oko i wtedy w ciem­no­ści do­strze­gła, że przy ko­minku kuca dwóch męż­czyzn. Krew ude­rzyła jej do głowy. Wi­działa ich jak przez mgłę i nie mo­gła roz­po­znać. Po­woli otwo­rzyła dru­gie oko, ale nic to nie dało. Męż­czyźni spra­wiali wra­że­nie cieni, spo­mię­dzy któ­rych wy­glą­dał le­dwo tlący się pło­myk. Spoj­rzała w okno, wciąż za­sło­nięte ko­ta­rami.

Za­miast my­śli w gło­wie świ­dro­wała jej pustka. Usil­nie pró­bo­wała zna­leźć się tu i te­raz, le­wi­tu­jąc wciąż po­mię­dzy snem a rze­czy­wi­sto­ścią. Nie wie­działa też, do któ­rego ze świa­tów na­le­żały jęki za­sły­szane wcze­śniej na ko­ry­ta­rzu i kto ka­zał jej się obu­dzić.

Wtem usły­szała roz­mowę. Z ci­chego szeptu z tru­dem wy­od­ręb­niła słowa.

– Za­brali go?

He­lena nie­chcący za­sze­le­ściła po­ścielą i wy­cią­gnęła rękę spod pie­rzyny. Je­den z męż­czyzn gwał­tow­nie się od­wró­cił, ale w porę zdą­żyła za­re­ago­wać i za­mknęła oczy. Po­ło­żyła dło­nie koło twa­rzy i od­wró­ciła głowę.

Słu­żący chyba nie za­uwa­żył, że nie spała, bo kon­ty­nu­ował roz­mowę:

– Tak. My­śla­łem, że przy­naj­mniej tu­taj bę­dziemy mieli spo­kój, ale je­śli pad­nie choćby cień po­dej­rzeń, wszy­scy będą w nie­bez­pie­czeń­stwie.

– A co z ulot­kami?

– Scho­wa­łem w pralni. Tam nikt ich nie znaj­dzie.

He­lena po­czuła dra­pa­nie w gar­dle. Utknął w nim ja­kiś okru­szek. Prze­łknęła ślinę, ale nie po­mo­gło i za­kasz­lała. Męż­czyźni spoj­rzeli na nią. Je­den na­wet wstał. Księż­niczka chrząk­nęła i od­wró­ciła się na drugi bok.

Nic wię­cej nie po­wie­dzieli.

Skoro roz­pa­lali ogień w ko­minku, mu­siało być koło pią­tej rano. He­lena zdzi­wiła się, że nie przy­szła z nimi żadna ko­bieta, bo matka su­rowo za­bra­niała dziew­czy­nie zo­sta­wać z męż­czy­znami sam na sam.

Pa­trzyła w kie­runku to­a­letki i przy­glą­dała się po­świa­cie cie­płego pło­mie­nia z ko­minka, która od­bi­jała się w błysz­czą­cej ta­fli lu­stra.

Na­gle usły­szała szczęk po­grze­ba­czy ude­rza­ją­cych o me­ta­lowe drzwiczki pieca ka­flo­wego sto­ją­cego w rogu po­koju. Je­den ze słu­żą­cych za­czął szu­rać bla­szaną ło­patką po mu­ro­wa­nym dnie pa­le­ni­ska. Po­tem do­bie­gły ją ci­che kroki i trzask do­my­ka­nych drzwi. Zo­stała sama.

Wo­kół zro­biło się bar­dzo ci­cho. Znów się od­wró­ciła i wtedy coś wbiło się jej w bio­dro. Unio­sła się, wsu­nęła rękę pod pie­rzynę i do­tknęła twar­dego przed­miotu. To była Roz­ważna i ro­man­tyczna Jane Au­sten, którą czy­tała do póź­nej nocy. Dziew­czyna wy­cią­gnęła ją na wierzch i otwo­rzyła gdzieś w środku. Było ciemno, więc nie wi­działa tek­stu, ale uwiel­biała za­pach pa­pieru. Przy­ło­żyła roz­wartą książkę do nosa. Le­żąc, wdy­chała za­pach sta­rego per­ga­minu zmie­sza­nego z ku­rzem, który przy­po­mi­nał jej za­pach bi­blio­teki ojca.

Ale te­raz na­wet jej ulu­biona au­torka nie mo­gła od­wieść ją od my­śle­nia o tym, co przed chwilą usły­szała. O ja­kich ulot­kach ukry­tych w pralni mó­wili i co na nich było? Czego tak pa­nicz­nie się bali? I kogo mieli niby wy­pro­wa­dzać? Może to szu­ra­nie, które wy­da­wało się jej snem, było praw­dziwe? Prze­cież nie mo­gło się wziąć zni­kąd. Na pewno nie zwa­rio­wała. Może rze­czy­wi­ście ko­goś pro­wa­dzili ko­ry­ta­rzem? Nie­opo­dal było wej­ście na strych, gdzie mie­ściła się służ­bówka, więc to mu­siał być ktoś stam­tąd. Nie da­wało jej to spo­koju.

Coś mó­wiło jej, że musi to spraw­dzić i że te­raz jest ku temu od­po­wiedni mo­ment. Za­nim po­koje się na­grzeją, miną ko­lejne trzy go­dziny, miała za­tem gwa­ran­cję, że nie spo­tka na ko­ry­ta­rzu ni­kogo z ro­dziny. Mu­siała tylko uwa­żać na służbę, która prze­miesz­czała się po­mię­dzy sy­pial­niami.

Wzięła trzy głę­bo­kie wde­chy i od­rzu­ciła na bok grubą pie­rzynę. Lo­do­wate po­wie­trze owiało jej stopy. Usia­dła na łóżku, za­ło­żyła swoje cie­płe zi­mowe kap­cie i wstała. Chwy­ciła dłońmi przed­ra­miona i po­tarła je. Miała na so­bie je­dy­nie długą, dwu­war­stwową ko­szulę nocną. Po­de­szła do fo­tela, na który wie­czo­rem rzu­ciła biały je­dwabny pe­niuar. Za­ło­żyła go, ale nie po­czuła róż­nicy. Wzdry­gnęła się tylko, kiedy lo­do­waty ma­te­riał do­tknął jej karku.

– Ależ zimno… – wy­szep­tała. – Wss… – Wcią­gnęła po­wie­trze do płuc, aż po­czuła prze­szy­wa­jący ból przed­niego zęba.

Zmru­żyła oczy i za­mknęła usta. Prze­szły ją ciarki.

Przy­kuc­nęła przed ko­min­kiem i wy­cią­gnęła ręce do pa­le­ni­ska. Czer­wono-żółty ogień li­zał już wszyst­kie ka­wałki drewna, dla­tego za­le­d­wie po mi­nu­cie pa­liła ją od cie­pła skóra twa­rzy i rąk.

Za­sły­szane in­for­ma­cje in­try­go­wały ją tak, że nie mo­gła dłu­żej zwle­kać. Ze­rwała się na równe nogi i kiedy spoj­rzała w stronę drzwi, w gę­stym mroku po­koju zo­ba­czyła czer­wono-fio­le­towe plamy, które przy­bie­rały różne po­szar­pane kształty. Za­mru­gała i na ślepo pod­bie­gła do drzwi, po czym za­częła szu­kać klamki. Na­ci­snęła lo­do­waty ka­wa­łek me­talu i po chwili zna­la­zła się na ko­ry­ta­rzu.

Za­nim jej wzrok przy­zwy­czaił się do za­wie­si­stej czerni nocy, szła po omacku, uwa­ża­jąc, aby przy­pad­kiem nie strą­cić któ­rejś z chiń­skich waz sto­ją­cych na drew­nia­nych co­ko­łach pod ścianą. Na­gle na­dep­nęła na coś po­dłuż­nego, co wy­śli­zgnęło się jej spod nogi. Usły­szała prze­raź­liwy pisk. Od­sko­czyła na bok, ude­rza­jąc o ścianę ra­mie­niem. Chwy­ciła się za nie i za­ci­snęła usta z bólu. Jej serce za­biło moc­niej. Z tyłu do­szło ją ci­che po­miau­ki­wa­nie. Od­wró­ciła głowę i z tru­dem do­strze­gła dwa mie­niące się zie­lone punk­ciki, które po chwili znik­nęły. „To tylko kot, któ­remu chyba na­dep­nę­łam na ogon” – uspo­ko­iła się. Ciem­ność stała się bar­dziej zno­śna. He­lena szła przed sie­bie i choć ką­tem oka wi­działa nie­wy­raźne po­sta­cie, już nie pa­ni­ko­wała. Wie­działa, że to grec­kie po­sągi wiel­ko­ści ro­słego męż­czy­zny prę­żyły się wzdłuż ko­ry­ta­rza. Kiedy na­li­czyła ich pięć, była pewna, że jest już obok scho­dów. Za­częła rę­koma szu­kać ba­lu­strady, a gdy ją zna­la­zła, chwy­ciła się jej obiema dłońmi. Scho­dziła po­woli. Ko­niusz­kami pal­ców u stóp osło­nię­tych je­dy­nie fu­trza­nymi kap­ciami pró­bo­wała wy­czuć ko­lejny sto­pień. Nie­ba­wem na­brała pew­no­ści w ru­chach, przy­spie­szyła kroku i po kilku mi­nu­tach była już w holu. Stam­tąd skie­ro­wała się w stronę apar­ta­men­tów swej młod­szej sio­stry Elż­biety.

Sta­nęła przed drzwiami i bez pu­ka­nia je uchy­liła. Sissi le­żała od­kryta na łóżku, a zmięta po­ściel kłę­biła się na pod­ło­dze. He­lena we­szła do środka. Było tu o wiele cie­plej niż u niej po dru­giej stro­nie pa­łacu. Usia­dła na kra­wę­dzi po­sła­nia i de­li­kat­nie po­trzą­snęła ra­mie­niem sio­stry.

Elż­bieta pod­nio­sła głowę, po czym usia­dła. Prze­tarła oczy i zmarsz­czyła czoło.

– Néné – wy­mam­ro­tała, zie­wa­jąc. – Co tu­taj ro­bisz? – Spoj­rzała w okno. – Jest chyba śro­dek nocy.

– Ci­cho, żeby nikt nas nie usły­szał. – Oczy He­leny szkliły się w ciem­no­ści. Chwy­ciła dło­nie Elż­biety i po­trzą­snęła nimi. – Mu­simy coś spraw­dzić w pralni. Po­mo­żesz mi? – Nie spusz­czała wzroku z roz­mem­ła­nej nie­chcianą po­budką sio­stry.

– Ale w czym? – Sissi po­krę­ciła szybko głową i unio­sła ką­ciki ust.

– Póź­niej ci po­wiem, ale te­raz chodźmy, bo za chwilę wszy­scy się obu­dzą – po­pę­dzała ją z pa­sją w gło­sie.

Elż­bieta się oży­wiła i spoj­rzała na sio­strę by­strym, świ­dru­ją­cym wzro­kiem. Szybko wy­sko­czyła z łóżka i po­bie­gła po gruby szla­frok. He­lena do­piero te­raz po­ża­ło­wała, że nie chciała mieć ta­kiego sa­mego. Parę mie­sięcy temu wy­da­wał się jej zbyt dzie­cinny.

Dziew­częta po ci­chu opu­ściły po­kój i po dzie­się­ciu mi­nu­tach sta­nęły przed drzwiami pralni. Elż­bieta trzę­sła się jak osika, a i He­lena z tru­dem po­wstrzy­my­wała szczę­ka­nie zę­bów.

– Po­pil­nuj, czy nikt nie idzie. – Chuch­nęła w dło­nie, po czym na­ci­snęła klamkę, która, nie sta­wia­jąc oporu, ci­cho za­chrzę­ściła.

– Ale czego ty chcesz z pralni? – szep­nęła Elż­bieta, cią­gnąc sio­strę za rę­kaw i roz­glą­da­jąc się wo­koło.

– Póź­niej ci wy­ja­śnię. – He­lena od­su­nęła jej rękę. – Po­cze­kaj tu i daj mi znać, je­śli ktoś bę­dzie się zbli­żał.

Elż­bieta zo­stała na cza­tach, a He­lena we­szła do pralni i za­mknęła za sobą drzwi. W środku było tak ciemno, że nie wi­działa wła­snej dłoni. Zro­biła krok do przodu i wtedy ude­rzyła stopą o coś twar­dego.

– Au­aaaaa! – wrza­snęła tak gło­śno, że Elż­bieta uchy­liła drzwi i zaj­rzała do środka.

He­lena usia­dła na pod­ło­dze i chwy­ciła się za czu­bek stopy. Ból po­wę­dro­wał aż do łydki i za­czął się roz­cho­dzić po ca­łej no­dze do sa­mego uda.

– Ci­cho, sły­chać cię… Co się stało?

– Nic, wszystko do­brze, pil­nuj! – syk­nęła przez zęby He­lena.

Po­ma­cała przed­miot le­żący na pod­ło­dze i wy­czuła pod pal­cami kształt mo­sięż­nego że­lazka z du­szą.

– Ktoś jest na ko­ry­ta­rzu… – wy­szep­tała Sissi, po czym wbie­gła do środka, trza­ska­jąc drzwiami.

He­lena po­cią­gnęła sio­strę za rę­kaw i obie scho­wały się w nie­wiel­kiej wnęce za du­żymi ko­szami, gdzie in­ten­syw­nie pach­niało wi­kliną i su­szoną la­wendą. Przy­kuc­nęły i przy­kle­iły się do ściany, na­słu­chu­jąc od­gło­sów. Wtem ktoś gwał­tow­nie wszedł do pralni, wpusz­cza­jąc do środka snop świa­tła. Sio­stry przy­lgnęły do sie­bie jesz­cze bar­dziej, trzy­ma­jąc się z ca­łej siły za dło­nie. He­lena po­czuła, jak serce jej ło­moce. De­li­kat­nie wy­chy­liła głowę z kry­jówki i zo­ba­czyła, że w środku byli ci sami słu­żący, któ­rych wi­działa wcze­śniej u sie­bie w po­koju. Je­den z nich niósł przed sobą ka­ga­nek ze świeczką. Męż­czyźni od razu skie­ro­wali się w głąb po­miesz­cze­nia, gdzie stał stół ze stertą po­mię­tej bie­li­zny. Za­częli w niej grze­bać. Naj­wy­raź­niej cze­goś szu­kali, bo co­raz bar­dziej ner­wowo prze­rzu­cali tka­niny z jed­nej kupki na drugą. W końcu słu­żący za­nu­rzył głę­boko rękę i z sa­mego spodu wy­cią­gnął ja­kieś kartki.

– Tu są… – Po­dał je dru­giemu. – Już się ba­łem, że ktoś je za­brał.

Męż­czy­zna przy­su­nął świecę do po­je­dyn­czych świst­ków pa­pieru i za­czął im się przy­glą­dać. Spoj­rzał na kom­pana.

– Tylko tyle? Gdzie jest reszta? – Mach­nął ręką, a cienki plik pa­pie­rów o mało nie wy­śli­zgnął mu się z dłoni.

– Nie ma. Ale już roz­ma­wia­łem z dru­ka­rzem i obie­cał mi jesz­cze sto do­dat­ko­wych eg­zem­pla­rzy.

– Tylko sto? – ob­ru­szył się i wer­to­wał kartki, trzy­ma­jąc je przed sa­mym no­sem. – Kto jesz­cze o tym wie?

Spoj­rzeli na sie­bie.

– Ni­komu nic nie mó­wi­łem.

Za­pa­dła ci­sza. Męż­czy­zna po­dał dru­giemu plik do­ku­men­tów, a ten za­wi­nął go w ja­kiś ma­te­riał i scho­wał pa­ku­nek z po­wro­tem pod bie­li­znę.

– Ju­tro do­sta­niesz za­płatę.

He­lena wsu­nęła głowę za kosz. Ukrad­kiem spoj­rzała na szafkę obok i za­uwa­żyła sto­jący na niej taki sam ka­ga­nek, jaki miał je­den ze słu­żą­cych. Le­żały tam też za­pałki.

Męż­czyźni wy­szli. Na­gle roz­legł się szczęk prze­krę­ca­nego w zamku klu­cza. He­lena się wzdry­gnęła i od razu skie­ro­wała w stronę szafki. Drżą­cymi rę­koma wy­ma­cała tek­tu­rowe pu­dełko i wy­jęła z niego pła­ski pa­ty­czek, po czym po­tarła nim o ścianę. Przy­sta­wiła pło­myk do nad­pa­lo­nego już knota świeczki. Ogień roz­bły­snął i po chwili znów zro­biło się ja­sno.

Elż­bieta rzu­ciła się do drzwi i szarp­nęła klamkę.

– Umrzemy tu z głodu. – Oparła się o nie ple­cami i zsu­nęła do sa­mego dołu.

– Prę­dzej z zimna – skwi­to­wała He­lena, pa­trząc w wą­tły pło­myk.

Przy­su­nęła dłoń do ogieńka, który tlił się w ka­ganku. Po­de­szła do stosu ubrań i za­częła je roz­grze­by­wać w tym sa­mym miej­scu, w któ­rym zro­bił to wcze­śniej je­den ze słu­żą­cych. W końcu do­ko­pała się do pa­pie­rów. Za­sło­niła sobą zna­le­zi­sko, aby Elż­bieta go nie zo­ba­czyła, od­wi­nęła pa­ku­nek i bez oglą­da­nia, szybko scho­wała jedną kartkę do de­koltu.

– Néné, co ty tam ro­bisz?

He­lena się od­wró­ciła. W świe­tle świecy zo­ba­czyła je­de­na­sto­let­nią sio­strę sku­loną na pod­ło­dze i trzę­sącą się z zimna.

– Nie siedź na ziemi. – Po­ki­wała jej pal­cem i po­de­szła bli­żej, a po­tem chwy­ciła dziew­czynkę za lo­do­watą dłoń. – Nie mamy wyj­ścia, mu­simy ude­rzać w drzwi do mo­mentu, aż ktoś nas usły­szy. Jakby co, to ja będę mó­wić. – Spoj­rzała Elż­bie­cie pro­sto w oczy, a ta po­ki­wała twier­dząco głową. W du­chu li­czyła na to, że Sissi się podda i nie bę­dzie wię­cej o nic py­tać.

Te­raz He­lena ża­ło­wała, że za­brała sio­strę ze sobą. Po co w ogóle ją w to wszystko wplą­tała? Na­wet nie wie­działa, co jest na tych ulot­kach. I ni­gdy so­bie nie wy­ba­czy, je­śli jej ko­chana Sissi za­cho­ruje.

Elż­bieta za­częła ude­rzać pię­ściami w drzwi. He­lena od­sta­wiła świecę na półkę, tak aby jej blask roz­świe­tlił całe po­miesz­cze­nie, i po chwili do­łą­czyła do sio­stry.

– Wy­pu­ście nas, pro­simy! Otwórz­cie drzwi! – krzy­czały z ca­łej siły.

Na­gle ktoś szarp­nął klamkę z dru­giej strony, ale drzwi na­wet nie drgnęły. Dziew­częta usły­szały trzesz­cze­nie cze­goś me­ta­lo­wego i od­głos klu­cza prze­krę­ca­nego w zamku, po czym z jed­nym chrup­nię­ciem me­cha­nizm prze­sko­czył. W drzwiach sta­nęła Klara, panna słu­żąca, która pra­co­wała w zamku, od kiedy tylko He­lena się­gała pa­mię­cią. Księż­niczka roz­po­znała ją od razu, bo tylko ona no­siła biały far­tuch za­kry­wa­jący szarą su­kienkę nie­malże od sa­mej szyi po kostki. Ko­bieta od­sko­czyła na wi­dok dziew­cząt, chwy­ta­jąc się za pierś. Po­woli po­chy­liła swoje chude jak pa­tyk ciało i przy­bli­żyła ku ich twa­rzom lampkę oliwną, świe­cąc im pro­sto w oczy. He­lena wi­działa zza pło­mie­nia je­dy­nie szpi­cza­sty nos i roz­ma­zany za­rys po­dłuż­nej twa­rzy słu­żą­cej. Klara wy­ba­łu­szyła oczy i roz­warła usta. Stały tak jesz­cze kilka se­kund w bez­ru­chu i pa­trzyły na sie­bie. He­lena ści­snęła dłoń sio­stry, a na jej twa­rzy po­ja­wił się uśmiech. Były wolne. Choć nogi wciąż jej się ugi­nały, to czuła, jak jej od­dech się uspo­kaja, a serce wraca do nor­mal­nego rytmu.

– Co wa­sze wy­so­ko­ści tu­taj ro­bią? – Słu­żąca się od­su­nęła i przyj­rzała im się uważ­nie, marsz­cząc czoło. Za­pewne zdzi­wił ją wi­dok księż­ni­czek ubra­nych w cien­kie ko­szule nocne i li­che szla­froki.

He­lena na­brała po­wie­trza, za­nim wy­pu­ściła z ust pierw­sze nie­winne kłam­stewko w swoim ży­ciu.

– Po­szły­śmy szu­kać koca dla mnie, bo było zimno – wy­rzu­ciła z sie­bie na jed­nym wy­de­chu, nie pa­trząc w oczy Kla­rze. – A po­tem drzwi się za­trza­snęły. – Sku­piła swój wzrok na mi­ga­ją­cym pło­mie­niu lampki.

Była zdzi­wiona, że przy­szło jej to tak ła­two. To pew­nie dla­tego, że nie miała wyj­ścia. Co, je­śli prawda wy­szłaby na jaw i Néné na­ra­zi­łaby na nie­bez­pie­czeń­stwo sie­bie i sio­strę? Nie wie­działa, jaki se­kret ukry­wali słu­żący, ale mu­siało to być coś waż­nego, skoro dzia­łali w ta­jem­nicy.

Panna słu­żąca się wy­pro­sto­wała i spoj­rzała na nie, mru­żąc oczy. Bez słowa we­szła do pralni i otwo­rzyła szafę, z któ­rej wy­cią­gnęła równo zło­żony koc. Schy­liła się po sto­jące na pod­ło­dze że­lazko, z tru­dem je pod­nio­sła i od­sta­wiła na ma­sywny dę­bowy stół znaj­du­jący się pod ścianą.

– Jest szó­sta rano. Wa­sze wy­so­ko­ści po­winny jak naj­szyb­ciej wró­cić do po­ko­jów i się ogrzać. Przy­niosę cie­płego mleka.

Idąc ciem­nym ko­ry­ta­rzem, He­lena in­ten­syw­nie my­ślała o roz­mo­wie dwojga męż­czyzn. Kim byli ci lu­dzie, któ­rych „za­brano”? Czy jej i ro­dzi­nie też gro­ziło ja­kieś nie­bez­pie­czeń­stwo? Słu­żący, któ­rzy przy­szli na­pa­lić w ko­minku, wy­da­wali się jej bar­dzo po­dej­rzani. Jed­nego z nich w ogóle nie znała. Cie­kawe, czy matka wie­działa o tym, że byli u niej w po­koju? Pew­nie nie. Te­raz He­lena na­gle przy­po­mniała so­bie, że od ja­kie­goś czasu do pracy w pa­łacu przy­cho­dziła służba z dworu kró­lew­skiego. Że też wcze­śniej nie zwró­ciła na to uwagi! Ale to też było prze­cież dziwne, że w ostat­nich ty­go­dniach na­pły­nęło ich aż tylu i to wprost od króla. Oj­ciec za­wsze chciał de­cy­do­wać sa­mo­dziel­nie o pra­cow­ni­kach i do­bie­rał ich wy­łącz­nie na pod­sta­wie ich do­świad­cze­nia. Ko­nek­sje go nie in­te­re­so­wały.

Po­my­ślała, żeby spy­tać o to Klarę. Tylko że słu­żąca sama mo­gła nic nie wie­dzieć. Poza tym wtedy osta­tecz­nie mo­głoby wyjść na jaw, że szu­kały tu­taj ulo­tek, a nie koca. Wła­śnie… ulotki… Przy­ło­żyła rękę do piersi i po­czuła scho­waną pod ko­szulą kartkę. Mu­siała ją jak naj­szyb­ciej prze­czy­tać. Tam był klucz do roz­wią­za­nia ta­jem­nicy.

*

He­lena bez za­sta­na­wia­nia się­gnęła po cie­płe mleko, które Klara przy­nio­sła jej do po­koju. Po­czuła, jak jej zdrę­twiałe od zimna palce prze­nika przy­jemne cie­pło bi­jące od por­ce­la­no­wego kubka. Po­chy­liła głowę nad pa­ru­ją­cym na­po­jem i po­wą­chała jego słod­kawy za­pach. Ko­ja­rzył jej się z la­tem, które spę­dzała na wsi wraz z ro­dziną. Upiła kilka ły­ków, a kiedy zro­biło się jej cie­pło, po­ło­żyła się i przy­kryła pie­rzyną. Było po szó­stej, więc miała jesz­cze do­bre trzy go­dziny do ofi­cjal­nej po­budki.

Nie mo­gła za­snąć. Prze­wró­ciła się na bok i przy­su­nęła do szafki noc­nej, na któ­rej stała lampa oliwna. Z bli­ska jej skąpy blask le­piej oświe­tlał stro­nice Roz­waż­nej i ro­man­tycz­nej. Już od kilku dni nie mo­gła ode­rwać się od książki. Szes­na­sto­let­nia Ma­rianna była dla księż­niczki ide­ałem. Tak samo jak He­lena wie­rzyła, że praw­dzi­wie ko­chać można tylko raz, a po­ślu­bić je­dy­nie z praw­dzi­wej mi­ło­ści. Te­raz jed­nak dziew­czyna nie mo­gła się skon­cen­tro­wać na lo­sach bo­ha­terki. Jej my­śli za­przą­tał po­ranny in­cy­dent i hi­sto­ria o kimś, kto zo­stał za­brany z pa­łacu. Wciąż nie była pewna, czy działo się to na­prawdę, czy może tylko jej się to śniło. Może kiedy le­żała w łóżku, do­cie­rały do niej już strzępki roz­mowy słu­żą­cych, a jej umysł spła­tał jej fi­gla, do­po­wia­da­jąc to, czego tam nie było?

Z de­koltu wy­cią­gnęła ulotkę i za­częła ją oglą­dać. Była zmięta i cie­pła. Wy­pro­sto­wała ją, do­ci­ska­jąc pal­cami do twar­dej oprawy książki. Na kartce wid­niał je­dy­nie ob­ra­zek, na któ­rym ja­cyś lu­dzie w smo­kin­gach wy­pro­wa­dzali z go­spo­dar­stwa świ­nie i krowy. Nic z tego nie ro­zu­miała. Był to tylko pro­sty szkic, który nie był ani śmieszny, ani nie przed­sta­wiał ni­czego nad­zwy­czaj­nego. Co prawda ubiór męż­czyzn nie pa­so­wał do oka­zji, ale co niby miało to zna­czyć?

Przez szcze­linę po­mię­dzy za­su­nię­tymi ko­ta­rami w oknie sy­pialni prze­do­sta­wał się pierw­szy blask po­ranka. Ktoś ci­chutko za­pu­kał do drzwi. He­lena po­my­ślała, że to matka, i od­ru­chowo wci­snęła książkę pod po­duszkę, po czym po­ło­żyła się na niej. Po chwili się zo­rien­to­wała, że pod pie­rzyną za­plą­tała się ulotka. Szybko się­gnęła po nią, zło­żyła wpół i wci­snęła mię­dzy za­głó­wek łóżka a ma­te­rac.

– Pro­szę wejść! – krzyk­nęła peł­nym wi­goru gło­sem.

Drzwi na­tych­miast się otwarły i do po­koju wpa­dło świa­tło dzienne wprost z ko­ry­ta­rza. To mu­siała być Klara. Tylko ona zo­sta­wiała na wpół otwarte drzwi na do­brych dzie­sięć se­kund, za­nim prze­kro­czyła próg. Słu­żąca wes­tchnęła ciężko i po chwili wsu­nęła się do środka. Jak co rano miała ze sobą mi­skę z wodą do po­ran­nej to­a­lety, nad którą uno­siła się para. Wy­pro­sto­wana, jakby po­łknęła kij, po­drep­tała w stronę to­a­letki. Kiedy po­de­szła bli­żej łóżka, do­okoła roz­to­czył się in­ten­sywny za­pach olejku ró­ża­nego. He­lena za­mknęła oczy i za­cią­gnęła się nim.

Wy­cią­gnęła książkę spod po­duszki i po­ło­żyła obok lampy.

Klara od­sta­wiła mi­skę na bia­łej kon­soli z okrą­głym lu­strem i bla­tem o po­zła­ca­nych brze­gach. Na­stęp­nie skie­ro­wała się w stronę okna i roz­cią­gnęła za­słony. W ca­łym po­koju zro­biło się ja­sno. He­lena usia­dła na łóżku i się prze­cią­gnęła. W po­miesz­cze­niu od­czu­wało się już przy­jemne cie­pło. Sta­nęła bo­symi sto­pami na per­skim dy­wa­nie, który jej oj­ciec przy­wiózł z po­dróży na Wschód. Dep­tała po nim i de­lek­to­wała się jego mięk­ko­ścią. Miała ochotę po­stać tak jesz­cze przez kilka mi­nut, ale mu­siała się spie­szyć, aby zdą­żyć na śnia­da­nie i co­dzienny spa­cer z matką.

Za­brała z szafki noc­nej książkę i rzu­ciła ją na stertę po­wie­ści Au­sten, ukrytą za fo­te­lem nie­opo­dal ko­minka. Kiedy książki ru­nęły na pod­łogę, zni­żyła się i po­ukła­dała je koło pa­le­ni­ska, z pa­sją w oczach oglą­da­jąc w bla­sku pło­mieni ko­lejne tomy, które wciąż cze­kały na prze­czy­ta­nie.

Ką­tem oka, po pra­wej stro­nie, za­uwa­żyła po­stać przy­po­mi­na­jącą ko­bietę okrytą nie­zli­czoną ilo­ścią warstw ma­te­riału. Gwał­tow­nie od­sko­czyła na bok. „Och…” – chwy­ciła się za usta, pu­ściła i szybko na­brała po­wie­trza. „To tylko ma­ne­kin” – uspo­ko­iła się i uśmiech­nęła do sie­bie. „To już dziś” – po­my­ślała z ra­do­ścią. Dzi­siaj sta­nie się do­ro­sła. Chwy­ciła swój war­kocz i za­częła ba­wić się jego koń­cówką. Cho­dziła wo­kół no­wej kre­acji i z roz­ko­szą ją oglą­dała. Nie przy­wy­kła do tego, że w ką­cie po­koju czeka na nią piękna suk­nia za­kry­wa­jąca kostki. O ta­kiej wła­śnie ma­rzyła. Cały czas uśmie­chała się do sie­bie. Czuła mo­tylki w brzu­chu. Jak to się stało, że dziś o po­ranku o niej za­po­mniała? Po­de­szła bli­żej do sto­jaka. Pal­cem do­tknęła srebr­nego ob­szy­cia de­koltu i wy­szy­wa­nych kwia­tów zdo­bią­cych pas. Przy­bli­żyła się do su­kienki i po­wą­chała ją. Jej za­pach był za­ra­zem me­ta­liczny, jak i mdły. Po­my­ślała, że to do­bra oka­zja, aby w końcu użyć fran­cu­skich per­fum z nutą piżma, la­wendy i cy­tru­sów, które do­stała od matki.

Ta ostrze­gała ją przed zbyt wcze­snym wej­ściem w do­ro­słość. Po­mimo bli­skiego po­kre­wień­stwa z ro­dziną kró­lew­ską ani ona, ani oj­ciec nie peł­nili w kraju żad­nej ofi­cjal­nej funk­cji. Dla­tego Lu­do­vika swo­bod­nie pod­cho­dziła do wy­glądu swo­ich có­rek. He­lena jed­nak tak bar­dzo pra­gnęła spiąć włosy i za­ło­żyć su­kienkę dla do­ro­słych dam, że w końcu upro­siła matkę, aby jej na to po­zwo­liła w dniu czter­na­stych uro­dzin. Te­raz ma­rzyła już tylko o tym, aby jak naj­szyb­ciej móc po­ka­zać się swoim krew­nym w no­wej od­sło­nie. Chciała wy­glą­dać tak jak oni. Nie mo­gła też do­cze­kać się wy­staw­nych bali i spo­tkań dla do­ro­słych przy her­ba­cie. Pra­gnęła, żeby w końcu ktoś li­czył się z jej opi­nią.

Wci­śnię­cie się w gor­set, za­ło­że­nie ob­szer­nej kry­no­liny, pan­ta­lo­nów, halki, poń­czoch i pię­ciu warstw sukni za­jęło jej po­nad go­dzinę. Ni­gdy nie czuła się taka ciężka.

Sie­działa te­raz na krze­śle i wpa­try­wała się w lu­stro, w któ­rym wi­działa, jak Klara upina jej ostat­nie, jesz­cze nie­ujarz­mione ko­smyki wło­sów. Za­częła się wier­cić. Pod su­kienką prze­bie­rała no­gami. Przed­nią czę­ścią buta stu­kała ryt­micz­nie o pod­łogę. Dra­pała wy­ło­żone za­mszem pod­ło­kiet­niki krze­sła. W gło­wie co­raz do­no­śniej dźwię­czał jej głos matki: „Na Boga, He­leno, co za ska­ra­nie bo­skie z tobą, znowu spóź­niona”.

Panna słu­żąca wsu­nęła jej z pra­wej strony upię­cia srebrny grze­byk zdo­biony ru­bi­nami, koń­cząc tym sa­mym swoje dzieło.

He­lena ze­rwała się na równe nogi. Kiedy Klara od­su­nęła krze­sło, dziew­czyna po­bie­gła na śro­dek po­koju, aby raz jesz­cze przej­rzeć się w du­żym lu­strze nie­opo­dal okna. Mo­gła zo­ba­czyć w nim całą swoją smu­kłą syl­wetkę. Jej le­dwo wi­doczny biust re­kom­pen­so­wała wą­ska ta­lia, która pod­kre­ślała wy­od­ręb­nia­jące się już wy­raź­nie bio­dra. He­lena po raz pierw­szy zo­ba­czyła swój od­sło­nięty de­kolt zdo­biony per­łową ko­lią. Z uszu zwi­sały jej kol­czyki gę­sto zdo­bione per­łami i bry­lan­tami. Kru­czo­czarne włosy kon­tra­sto­wały z nie­ska­zi­tel­nie białą cerą, a za­pad­nięte brą­zowe oczy wy­glą­dały dziś nad wy­raz po­waż­nie. Spoj­rzała w nie tak głę­boko jak ni­komu in­nemu. Była szczera z samą sobą. Nie wszystko było ide­alne, ale nic wię­cej nie mo­gła zro­bić. Jej prawa źre­nica wciąż ucie­kała do we­wnątrz. To mię­dzy in­nymi przez to ostat­nie dwa lata dzie­ciń­stwa uni­kała lu­dzi. Na szczę­ście, jak do­tąd, oprócz niej sa­mej nikt nie zwra­cał uwagi na tę nie­do­sko­na­łość. Le­karz po­wie­dział matce, że mi­nie ona z wie­kiem i nie ma co się mar­twić na za­pas.

Od­wró­ciła się od lu­stra. Przy­gła­dziła ja­sno­nie­bie­ską suk­nię, która roz­lała się na wszyst­kie strony po dłu­giej do ziemi kry­no­li­nie. Sześć rzę­dów fal­ba­nek zdo­bią­cych ją od pasa w dół i ob­szy­tych sztyw­nymi ko­ron­kami słodko sze­le­ściło, kiedy He­lena się po­ru­szyła.

– Mam na­dzieję, że oj­ciec bę­dzie mną za­chwy­cony. – Dziew­czyna okrę­ciła się dwa razy, pa­trząc, jak suk­nia wi­ruje w po­wie­trzu. – Czy wiesz, czy zszedł już na śnia­da­nie? – Do­piero te­raz ode­rwała wzrok od kre­acji i spoj­rzała na Klarę.

– Jej wy­so­kość księżna Lu­do­vika po­in­for­mo­wała, że do śnia­da­nia za­sią­dzie dziś je­dy­nie z dziećmi – mó­wiła ci­cho i spo­koj­nie.

He­lena po­czuła ukłu­cie w sercu. Spoj­rzała przed sie­bie, a w jej oczach po­ja­wiły się łzy. Wy­tarła jedną, która wła­śnie spły­nęła jej po po­liczku. Przez chwilę miała ci­chą na­dzieję, że choć tym ra­zem oj­ciec zwróci na nią uwagę. Prze­cież wie­dział, że matka ku­piła dla niej kilka su­kie­nek, ka­pe­lu­szy, płaszcz i pan­to­felki z cie­lę­cej skórki.

Klara wciąż wle­piała oczy w pod­łogę. Z jej gar­dła wy­do­był się jesz­cze cich­szy głos niż wcze­śniej:

– Wa­sza wy­so­kość po­winna już zejść na śnia­da­nie. Oba­wiam się, że je­ste­śmy znacz­nie spóź­nione.

He­lena się od­wró­ciła. Chciała ru­szyć w stronę drzwi, ale, za­my­ślona, zu­peł­nie za­po­mniała, że ma na so­bie długą do sa­mej ziemi suk­nię, która się pod­wi­nęła, przez co dziew­czyna ru­nęła na pod­łogę jak długa. Kry­no­lina pod­nio­sła się do góry, od­sła­nia­jąc pan­ta­lony, a kilka warstw ma­te­riału po­fru­nęło na plecy, od­kry­wa­jąc tym sa­mym kon­struk­cję su­kienki. He­lena krzyk­nęła, lą­du­jąc przed ko­min­kiem. Otwo­rzyła sze­roko oczy i za­ci­snęła usta. Bu­cha­jący żar pa­rzył jej twarz i po­draż­niał oczy. Za­mknęła je. Oparła się na przed­ra­mio­nach i od­chy­liła głowę od go­rą­cego pa­le­ni­ska. Chciała prze­czoł­gać się do tyłu, ale su­kienka unie­moż­li­wiała jej ja­kie­kol­wiek ru­chy. Gdy pró­bo­wała wstać i nie­chcący po­trą­ciła stertę ksią­żek, które wpa­dły do ognia.

– Ra­tuj, Klaro! – Bła­galny dziew­częcy głos roz­legł się po po­koju. – Ra­tuj! – Nie prze­sta­wała krzy­czeć.

Słu­żąca bły­ska­wicz­nie pod­bie­gła do He­leny. Chwy­ciła ra­mię księż­niczki, za­parła się obiema no­gami i starła się ją pod­nieść, uwię­zioną w dru­cia­nym ste­lażu pod­trzy­mu­ją­cym su­kienkę.

– Nie mnie, Klaro, moje książki! – Dziew­czyna pa­trzyła, jak ję­zory ognia po­chła­niają tomy jej ulu­bio­nej Jane Au­sten.

Klara do­piero te­raz do­strze­gła, co się stało. Ze­rwała się w stronę pa­le­ni­ska i po­grze­ba­czem do po­piołu wy­gar­nęła dwie po­wie­ści. Trze­ciej, nie­stety, nie udało się jej ura­to­wać. Ogień zdą­żył prze­gryźć się już przez skó­rzaną oprawę i bez­pow­rot­nie po­chło­nął strony. Słu­żąca zdjęła swój nie­ska­zi­tel­nie biały far­tuch. Za­mo­czyła go w wia­derku z wodą, które stało obok ko­minka, wy­krę­ciła ma­te­riał, rzu­ciła na wy­jęte książki i uga­siła ogień. Wo­koło czuć było za­pach spa­lo­nej skóry i uno­sił się pie­kący dym.

He­lena uklę­kła na pod­ło­dze i prze­tarła oczy, do któ­rych do­stały się dro­binki po­piołu. Unio­sła mo­kry far­tuch Klary. Drżą­cymi rę­koma prze­wra­cała strony. Były go­rące, ale się nie spa­liły i wciąż można było je czy­tać. Ło­mo­czące serce zwol­niło tempa.

– O Boże, dzięki ci, Klaro – rze­kła pa­te­tycz­nie. Pod­nio­sła książki i trzy­mała je w dło­niach, jakby były dro­go­cen­nymi dia­men­tami. – One je­dyne dają mi wiarę, że mi­łość ist­nieje i kie­dyś ja też jej do­świad­czę. – Odło­żyła je na pod­łogę i od­su­nęła od pa­le­ni­ska. – Pro­szę, ukryj je u sie­bie, żeby matka nie zna­la­zła.

– Do­brze, wa­sza wy­so­kość. – Klara ode­brała od niej książki i za­wi­nęła je w mo­kry far­tuch.

Po­de­szła do dziew­czyny, po­dała jej dło­nie i po­cią­gnęła ją w górę. He­lena wstała i otrze­pała suk­nię. Cze­kała na nią całe dzie­ciń­stwo, a te­raz, kiedy mo­gła ją za­ło­żyć, czuła, jak bar­dzo ten nowy strój ją ogra­ni­cza. Jej twarz była czer­wona. Skórę pod oczami po­kry­wały dro­binki sa­dzy.

Prze­tarła po­liczki i wy­szła z po­koju. Ze­szła scho­dami na dół.

W ob­szer­nym ko­ry­ta­rzu na par­te­rze jej uwagę przy­kuły ogromne lu­stra. Dziwne, że wcze­śniej nie zwra­cała na nie uwagi i za­wsze prze­my­kała obok nich w po­śpie­chu. Zwol­niła, wy­pro­sto­wała się i za­częła iść jak wy­tworna dama, sta­wia­jąc małe kroki. W od­bi­ciu jej suk­nia pły­nęła po po­wierzchni pod­łogi. He­lena zsu­nęła z ra­mion ozdobny szal. Od­wró­ciła się ty­łem do lu­stra i spoj­rzała po­nęt­nie za sie­bie, po­dzi­wia­jąc swoje od­sło­nięte plecy. Po­de­szła do ko­lej­nego i za­częła się przed nim kła­niać. Wy­obra­żała so­bie swoją pierw­szą wi­zytę na zamku kró­lew­skim. Wi­działa w wy­obraźni, jak ro­dzina i tłumy in­nych go­ści po­dzi­wiają ją, sły­szała w gło­wie mu­zykę wy­gry­waną przez or­kie­strę ka­me­ralną.

Na­gle usły­szała zbli­ża­jące się kroki matki. Za­rzu­ciła z po­wro­tem na sie­bie szal, po czym od­wró­ciła się gwał­tow­nie w stronę ja­dalni, skąd do­cho­dził dźwięk. Jej serce za­biło moc­niej. Chwy­ciła fal­bankę u spód­nicy i za­częła ją mię­to­lić. Lu­do­vika przy­sta­nęła przy córce na od­le­głość dwóch su­kien i pod­pie­ra­jąc boki, zmarsz­czyła czoło.

– He­leno, na mi­łość bo­ską, ty jesz­cze nie­go­towa? Nie będę na cie­bie cze­kać w nie­skoń­czo­ność. – Do­no­śny głos matki po­niósł się po ko­ry­ta­rzu.

Lu­do­vika po­krę­ciła kar­cąco głową, nie spusz­cza­jąc oczu z córki.

– Mimi – za­świer­go­tała piesz­czo­tli­wie He­lena. – Chcia­łam tylko obej­rzeć, jak leży suk­nia, którą od cie­bie do­sta­łam. – Ko­kie­te­ryj­nie spoj­rzała raz jesz­cze w lu­stro i z po­wro­tem na matkę, uśmie­cha­jąc się do niej.

– Zro­bisz to póź­niej, a te­raz, pro­szę, po­spiesz się. – Nie cze­ka­jąc na od­po­wiedź córki, Lu­do­vika spoj­rzała na Klarę, która wła­śnie po­de­szła. – Do­pil­nuj tego, aby He­lena do­łą­czyła do mnie pod­czas spa­ceru, za­nim wrócę z niego do pa­łacu. – Na jej ustach po­ja­wił się drwiący uśmiech. Po­krę­ciła głową. – A co nie­siesz w tych szma­tach? – Wska­zała na pa­ku­nek za­wi­nięty w mo­kry i uwa­lany sa­dzą far­tuch panny słu­żą­cej.

He­lena roz­warła sze­roko oczy i wle­piła wzrok w Klarę. Serce za­biło jej moc­niej. Oby matka nie chciała tam za­glą­dać! I oby Klara miała przy­go­to­waną ja­kąś roz­sądną od­po­wiedź!

Lu­do­vika na­gle od­wi­nęła ma­te­riał i zo­ba­czyła ura­to­wane z po­żaru po­wie­ści.

O Boże, a jed­nak! He­lena po ci­chu na­brała po­wie­trza i pa­trząc na Klarę, wy­pu­ściła je. Nie mo­gła ob­wi­niać o to słu­żą­cej. Skąd mo­gła wie­dzieć, że spo­tkają się z matką w tym sa­mym cza­sie na ko­ry­ta­rzu. Wtem do dziew­czyny do­tarło, że w książce mo­gła być ulotka wy­nie­siona z pralni. Nie po­tra­fiła so­bie przy­po­mnieć, gdzie ją scho­wała. Krew ude­rzyła jej do głowy. Mo­dliła się, żeby matka nie za­brała ze sobą po­wie­ści i nie ze­chciała ich prze­glą­dać.

„Nie, na pewno nie wsa­dzi­łam jej do książki” – pró­bo­wała się uspo­ka­jać.

– Roz­ważna i ro­man­tyczna. – Lu­do­vika po­woli i z per­fek­cyjną dyk­cją prze­czy­tała ty­tuł. – Wciąż mamy w domu książki Ma­rii Ne­vbold? Prze­cież ka­za­łam wszyst­kie ode­słać już dwa lata temu. – Jedną ręką unio­sła po­wieść do góry i po­trzą­snęła nią. – Skąd one się tu wzięły?

Pa­trzyła raz po raz to na He­lenę, to na Klarę.

– Pani Ne­vbold mi je po­da­ro­wała. – He­lena spu­ściła oczy.

Matka za­ci­snęła wargi. Ką­ciki jej ust skie­ro­wały się w dół.

– Klaro, pro­szę, wy­rzuć je. – Od­dała słu­żą­cej po­wie­ści i mach­nęła dło­nią, jakby od­ga­niała na­tręt­nego owada.

Od­wró­ciła się na pię­cie i skie­ro­wała do wyj­ścia.

– Mamo! – krzyk­nęła He­lena. – Nie każ ich wy­rzu­cać! Mamo! Pro­szę… – Jej głos się ła­mał, a oczy świe­ciły od łez.

Po­bie­gła za matką i chwy­ciła ją za dłoń. Ta od­wza­jem­niła uścisk i od­wró­ciła się w stronę córki. Na jej twa­rzy za­go­ścił po­godny uśmiech.

– He­leno, ko­cha­nie – po­gła­dziła jej za­pła­kaną twarz – to wszystko dla two­jego do­bra.

Córka od­trą­ciła jej dłoń.

– Twoja babka też za­ka­zy­wała nam czy­ta­nia ta­kich po­wie­ści. – Lu­do­vika unio­sła dło­nią brodę córki, aby spoj­rzeć w jej oczy, któ­rymi ta błęd­nie wo­dziła po ko­ry­ta­rzu. – Nie chciała, aby za­wró­ciły nam w gło­wach. – Ob­jęła ją i czule po­gła­dziła po ple­cach. – Kie­dyś też tego nie mo­głam zro­zu­mieć, ale te­raz wiem, że pod­jęła słuszną de­cy­zję.

He­lena po­trzą­snęła ra­mio­nami i od­su­nęła się od matki. Za­ci­snęła wargi i za­ło­żyła ręce na pier­siach.

Co miała jej od­po­wie­dzieć? Że nie jest kró­lową jak babka? Że jest po­zba­wiona serca? Po­wstrzy­my­wała się, mimo że naj­gor­sze słowa ci­snęły się jej na usta.

– He­leno… – Lu­do­vika za­mil­kła i spoj­rzała w dół. – Pani Ne­vbold była gu­wer­nantką – po­wie­działa po chwili. – Jej było pro­ściej opu­ścić po­sadę i po­ślu­bić męż­czy­znę, w któ­rym się za­ko­chała. Nie miała ni­czego do stra­ce­nia, bo ni­czego tak na­prawdę nie po­sia­dała oprócz tych paru sta­rych ksią­żek. Każdy męż­czy­zna, który się zja­wił, był jej go­dzien. Ty mo­żesz zo­stać, kim­kol­wiek ze­chcesz, i oczy­wi­ście u boku naj­bar­dziej od­po­wied­niego ka­wa­lera. – Uśmiech­nęła się do­bro­tli­wie i prze­chy­liła z czu­ło­ścią głowę, spo­glą­da­jąc na córkę. – A jak go po­ko­chasz, to i le­piej dla cie­bie.

Jak ona nie­na­wi­dziła tego po­ucza­nia matki o mi­ło­ści z obo­wiązku. Za­wrzała w niej krew, a serce za­ło­mo­tało.

– Pani Ne­vbold wy­szła za mąż z mi­ło­ści, a nie dla­tego, że nie miała ni­kogo i ni­czego! Oni się ko­chali. – He­lena aż po­chy­liła się do przodu, kiedy wy­dzie­rała z sie­bie ko­lejne słowa. Roz­e­mo­cjo­no­wana, z ca­łej siły dłońmi gnio­tła ko­ronki su­kienki. – Ty nic nie ro­zu­miesz! – krzy­czała jesz­cze gło­śniej. – Ja też wyjdę za mąż tylko z mi­ło­ści!

W końcu wy­buch­nęła gło­śnym pła­czem, który sły­chać było w ca­łym pa­łacu. Kiedy się uspo­ko­iła, opu­ściła głowę, po czym z za­łza­wio­nymi oczami spoj­rzała na matkę. Cała drżała.

– Nie będę tak jak ty łkać no­cami, bo oj­ciec cały swój czas spę­dza w mie­ście – wy­rzu­ciła z sie­bie. – Ni­gdy nie po­zwolę, aby moje ży­cie było ta­kie… – za­wa­hała się i za­ci­snęła wargi z ca­łej siły, po czym wy­sy­czała przez zęby: – …ta­kie jak twoje, smutne i po­zba­wione mi­ło­ści. Nie uro­nię ani jed­nej łzy z po­wodu męż­czy­zny!

Pa­trzyła na matkę i po krót­kiej chwili zro­zu­miała, że po­wie­działa zbyt wiele. Oczy ko­biety za­częły błysz­czeć. Lu­do­vika pod­nio­sła dum­nie głowę, od­wró­ciła się i ode­szła. Z od­dali gło­śno do­dała:

– Spiesz się, bo nie będę na cie­bie w nie­skoń­czo­ność cze­kać.

Kiedy matka He­leny znik­nęła za ro­giem, dziew­czyna po­woli po­szła do ja­dalni. Jej od­dech stał się spo­koj­niej­szy, a serce prze­stało wy­ry­wać się z piersi. Za­częła za­da­wać so­bie py­ta­nie, czy ten cały wy­buch był w ogóle po­trzebny. Gdy opadną emo­cje, my­śli stają się bar­dziej kla­rowne. Ale wciąż de­ner­wo­wało ją to, że matka po­de­szła do tego wszyst­kiego z ta­kim spo­ko­jem. Po­trak­to­wała po­trzeby córki jak mrzonki roz­wy­drzo­nej pa­nienki. Dziew­czyna tak bar­dzo chciała ją roz­zło­ścić… Niech ma za swoje… A ona tak po pro­stu ode­szła. A może matka po­my­ślała o niej, że jest dzie­cinna? I to te­raz, kiedy po­zwo­liła jej stać się ko­bietą? He­lena mu­siała na­stęp­nym ra­zem bar­dziej pa­no­wać nad sobą. „W końcu nic się ta­kiego nie stało” – pró­bo­wała za­głu­szyć wła­sne su­mie­nie. Znała prze­cież na pa­mięć te książki, li­nijka po li­nijce. Ból Ma­rianny stał się jej bó­lem. Nie mo­gła po­wtó­rzyć jej do­świad­cze­nia.

*

Kiedy He­lena we­szła do ja­dalni, nie było tam już ni­kogo oprócz lo­kaja i Klary. Nie spoj­rzała na żadne z nich. Wie­działa, że wszy­scy sły­szeli jej wy­buch. Czy tak wy­gląda do­ro­słość? Czy to wieczny strach przed tym, że można źle wy­paść przed in­nymi? Okropne.

Po­de­szła do stołu i za­jęła przy nim miej­sce. Po­zo­stało tam już tylko jedno na­kry­cie prze­zna­czone dla niej. Służba do­nio­sła jej cie­płe grzanki z ma­li­no­wymi kon­fi­tu­rami, go­rące mleko z mio­dem i jajka sa­dzone, które uwiel­biała. Po­sma­ro­wała chleb ma­słem i ob­ser­wo­wała, jak topi się na go­rą­cej grzance. Wtem usły­szała gło­śny stu­kot kół po­wozu pod­jeż­dża­ją­cego na po­dwó­rze z tyłu pa­łacu. Ode­rwała wzrok od kromki i odło­żyła ją na ta­lerz. To na pewno oj­ciec! W gar­dle uro­sła jej gula, a klatka pier­siowa się za­ci­snęła. Spo­cone dło­nie wy­tarła w ser­wetkę roz­ło­żoną na ko­la­nach, wstała i po­ro­zu­mie­waw­czo spoj­rzała na lo­kaja, który od­su­nął jej krze­sło.

Pod­bie­gła do okna. Od­su­nęła de­li­kat­nie fi­rankę i wyj­rzała na ze­wnątrz tak, aby nikt jej nie do­strzegł. Jed­nak za­miast po­jazdu taty zo­ba­czyła ogromny wóz, któ­rym w ostat­nim cza­sie re­gu­lar­nie do­wo­żono do pa­łacu drewno.

Tym ra­zem woź­nica roz­ła­do­wy­wał je wraz z pa­rob­kiem, który pra­co­wał w stajni w Po­ssen­ho­fen. Ubrany w gruby ko­żuch chło­pak za­no­sił po kilka po­lan na nie­wielki wó­zek. Za każ­dym ra­zem, kiedy wra­cał po ko­lejną par­tię drewna, po­cie­rał o sie­bie dło­nie ubrane w skó­rzane rę­ka­wice.

Skoro pra­co­wali tylko we dwoje, ro­bota zaj­mie im nie kró­cej niż sie­dem go­dzin, zwłasz­cza że na pewno to nie je­dyny po­wóz, który do­je­dzie dzi­siej­szego dnia z Po­ssen­ho­fen. Nor­mal­nie przy roz­ła­dunku po­ma­gało mi­ni­mum czte­rech pa­rob­ków plus woź­nica. Dziś było ich zde­cy­do­wa­nie mniej niż zwy­kle. Gdzie po­dziali się po­zo­stali? Czyżby ode­słano ich do in­nych za­jęć? Cóż mo­gło być tak pil­nego o tej po­rze roku? Zimą za­zwy­czaj na siłę szu­kano dla nich za­ję­cia, aby „nie po­pa­dli w próż­ność” – jak to zwy­kła po­wta­rzać matka.

He­lena po­my­ślała, że ktoś po­wi­nien dać im cie­płego mleka, ale ona nie mo­gła sama wy­da­wać ta­kich po­le­ceń. To oj­ciec de­cy­do­wał o swo­ich pra­cow­ni­kach, a od dwóch ty­go­dni, od po­wrotu z po­lo­wa­nia, po­ja­wił się w domu rap­tem trzy razy.

Czy to moż­liwe, żeby nie było ni­kogo, kto mógłby im po­móc? Spoj­rzała na stół, na któ­rym stał jesz­cze dzba­nek z cie­płym mle­kiem… To było prze­cież jej mleko, mo­gła z nim zro­bić, co ze­chce. Po­de­szła do stołu, ale kiedy lo­kaj jak za­wsze przy­su­nął jej krze­sło, za­miast na nim usiąść, się­gnęła po na­czy­nie i je pod­nio­sła.

– Klaro, czy mo­gła­byś znieść to na dół i dać woź­nicy i tra­ga­rzowi?

– Jak to? A wa­sza wy­so­kość? – Klara roz­ło­żyła ręce.

W tym sa­mym mo­men­cie do po­koju wszedł ko­lejny lo­kaj, który przy­niósł do­dat­kowe por­cje chleba. Klara ode­brała dzba­nek od He­leny i kiw­nęła na mło­dego męż­czy­znę ubra­nego w białą ko­szulę i frak. Ten szybko pod­szedł i ode­brał od ko­biety na­czy­nie z mle­kiem.

– Za­nieś na dół – wy­ja­śniła panna słu­żąca, wi­dząc, jak lo­kaj wą­cha za­war­tość dzbana. Chyba po­my­ślał, że jest ski­szone lub zimne. – Za­nieś to tym na dole.

Męż­czy­zna stał skon­ster­no­wany jesz­cze przez kilka se­kund.

Klara pod­nio­sła głos:

– No idź już, idź na dół, za­nim wy­sty­gnie. Daj im pić. To po­le­ce­nie jej wy­so­ko­ści. – Kiw­nęła głową w stronę okna, po­spie­sza­jąc zdez­o­rien­to­wa­nego lo­kaja, który wy­ba­łu­szył na nią oczy.

– Pro­szę dać im też coś do je­dze­nia! – krzyk­nęła za nim He­lena.

Raz jesz­cze po­de­szła do okna i wyj­rzała przez nie. Po chwili zo­ba­czyła, jak dwóch tra­ga­rzy kie­ruje się w stronę drzwi kuchni. Od­wró­ciła się od okna i wró­ciła do stołu. Zro­biło się jej ja­koś lekko na sercu, ale na jej twa­rzy nie go­ściła ani ra­dość, ani smu­tek. Była wciąż za­wie­dziona, że nie ma ojca, ale nie chciało się jej już pła­kać tak jak o po­ranku… Nie… czuła te­raz coś zu­peł­nie in­nego. To była świa­do­mość, że po raz pierw­szy wy­dała ko­muś po­le­ce­nie. I to nie ta­kie jak co dzień, do­ty­czące bła­ho­stek zwią­za­nych z jej wy­glą­dem czy też wy­stro­jem po­koju. Mo­gła za­de­cy­do­wać o czy­imś lo­sie. Czy ci na dole wie­dzieli, że to ona ka­zała ich na­poić i na­kar­mić? Czy byli jej wdzięczni? A może nikt na­wet nie wspo­mniał jej imie­nia? Czy tak sma­ko­wała wła­dza? Na­brała ochoty, aby do­świad­czyć tego po raz ko­lejny – wła­dzy, ale tylko ta­kiej, którą każdy do­ceni.

Za­nim się­gnęła po wy­sty­głą już grzankę le­żącą na ta­le­rzu, spoj­rzała na Klarę roz­ma­rzo­nym wzro­kiem i prze­chy­liła głowę na prawą stronę.

Słu­żąca stała jak zwy­kle wy­pro­sto­wana i ga­piła się w pod­łogę.

– Ta zima chyba ni­gdy się nie skoń­czy – za­częła He­lena. – Lu­dzie z Po­ssen­ho­fen to jed­nak mają le­piej, że nie mu­szą zwo­zić drewna z tak da­leka. – Ugry­zła kęs grzanki i prze­łknęła. – Gu­wer­nantka mówi, że zamku w Po­ssen­ho­fen nie można do­grzać i w zi­mie pew­nie le­piej miesz­ka­łoby się w chłop­skiej cha­cie, bo jest o wiele mniej­sza i wy­star­czy tylko je­den piec. – Znów ugry­zła ka­wa­łek.

Jej wargi były czer­wone od mar­mo­lady. Ob­li­zała je. Z pieca ka­flo­wego sto­ją­cego obok bu­chało cie­pło. Zro­biło się tak go­rąco, że po karku spły­nęła jej strużka potu. Ścią­gnęła szal, któ­rym miała za­kryte ra­miona. W po­koju oprócz par­ska­nia koni do­bie­ga­ją­cego z ze­wnątrz i ty­ka­nia ze­gara usta­wio­nego na ko­minku nie było ni­czego sły­chać.

Klara pod­nio­sła głowę i do­piero te­raz można było zo­ba­czyć jej szare oczy, na które ciężko opa­dały po­wieki. Wy­glą­dała, jakby chciała coś po­wie­dzieć, ale to, co miała na końcu ję­zyka, utknęło jej w gar­dle. Jak ryba otwie­rała de­li­kat­nie wą­skie, bla­do­ró­żowe usta, po czym je za­my­kała. Wi­dać było, że szu­kała wła­ści­wego słowa.

– Wa­sza wy­so­kość, chłopi w Po­ssen­ho­fen nie mają drewna za darmo. Nie mogą za­bie­rać ni­czego z lasu, bo las nie jest ich – wy­du­kała w końcu.

– Jak to? – He­lena wy­pro­sto­wała się i wpa­trzyła w słu­żącą ciem­no­brą­zo­wymi, głę­boko osa­dzo­nymi oczami. – To czym palą w pie­cach i ogrze­wają domy? – Wzru­szyła ra­mio­nami i się uśmiech­nęła.

Klara mu­siała żar­to­wać. Prze­cież to brzmiało nie­lo­gicz­nie. He­lena odło­żyła wi­de­lec i nóż na ta­lerz, ocze­ku­jąc od­po­wie­dzi. Wy­pro­sto­wała się i po­ło­żyła ręce na ko­la­nach jak po­słuszna uczen­nica.

Tym ra­zem od­po­wiedź do­bie­gła zza jej ple­ców. To był lo­kaj Kle­mens, który przy­szedł do ich pa­łacu z zamku kró­lew­skiego po tym, jak zmarła babka He­leny, kró­lowa Ba­wa­rii.

– Wa­sza wy­so­kość, chłopi mu­szą albo ku­pić drewno, albo za­pra­co­wać na nie w le­cie. Dla­tego bar­dzo czę­sto przy­cho­dzą na służbę ca­łymi ro­dzi­nami, wraz z dziećmi.

He­lena od­wró­ciła głowę w stronę męż­czy­zny, po czym z po­wro­tem spoj­rzała w ta­lerz. Po­stu­kała pal­cem o blat stołu, a po­tem się­gnęła po ser­wetkę i po­woli wy­cie­rała usta. Nic nie mó­wiła. Istot­nie wi­działa w le­cie całe ro­dziny, które zbie­rały siano albo ple­wiły grządki w ogro­dzie. Do głowy jej jed­nak nie przy­szło, że dzieci pra­cują, bo mu­szą. Ra­czej my­ślała, że nie chcą zo­sta­wać same w domu. Pod­nio­sła głowę znad stołu i spo­glą­dała uważ­nie to na Klarę, to na Kle­mensa.

Lo­kaj pod­szedł nieco bli­żej do He­leny. Sta­nął nie­opo­dal niej i ści­szył głos:

– Mogą też ukraść drewno z lasu, ale za to grozi kara. Oj­ciec wa­szej wy­so­ko­ści książę Maxl nie chce, aby za­bra­kło opału na zimę w tu­tej­szym pa­łacu i w zam­kach, do któ­rych jeź­dzi późną je­sie­nią na po­lo­wa­nia.

He­lena nie wie­działa, co od­po­wie­dzieć. Opu­ściła głowę i za­częła mię­to­sić ser­wetkę.

Cho­ciaż Klara po­cho­dziła ze wsi nad je­zio­rem Starn­ber­ger, przez cały rok miesz­kała albo w pa­łacu w Mo­na­chium, albo w zamku w Po­ssen­ho­fen. To były jej domy. Od kiedy pra­co­wała w ro­dzi­nie, nie mu­siała spę­dzać ani dnia w wiej­skiej cha­cie. Za­wsze miała dach nad głową, było jej cie­pło i miała je­dze­nie. Ale ina­czej mo­gło być z jej ro­dziną, która co roku mu­siała z tru­dem zdo­by­wać opał. Na pewno wie­działa, co mówi. Nie było więc po­wodu, aby jej nie wie­rzyć.

Fak­tycz­nie. Miesz­kańcy Po­ssen­ho­fen i oko­lic byli biedni, ale nie zda­wała so­bie sprawy, że ich sy­tu­acja jest aż tak zła. Nie­raz sły­szała skargi służby w kuchni, kiedy skra­dała się z Elż­bietą do spi­żarki, aby zwę­dzić słod­kie bu­łeczki. Ni­gdy jed­nak nie zwra­cała na to więk­szej uwagi. My­ślała, że to ta­kie tam ma­ru­dze­nia. Jej matka też na­rze­kała, ale było to zu­peł­nie inne bia­do­le­nie i naj­czę­ściej do­ty­czyło albo roz­bry­ka­nych dzieci, albo wiecz­nie nie­obec­nego męża.

Jako do­ro­sła mu­siała na­uczyć się do­strze­gać praw­dziwe pro­blemy i od­róż­nić te błahe od po­waż­nych. Przy­po­mniała so­bie, że matka za­wsze mó­wiła jej, że bę­dzie mo­gła na­pra­wiać świat – je­śli nie swo­imi rę­koma, to z pew­no­ścią rę­koma swo­jego męża. To stwier­dze­nie dziś na­brało dla niej zu­peł­nie no­wego zna­cze­nia.

Zde­cy­do­wa­nie wstała z krze­sła. Lo­kaj je od­su­nął, a ona ode­szła na bok. Opu­ściła dło­nie wzdłuż tu­ło­wia, pod­nio­sła wy­soko brodę i spoj­rzała wpierw na Klarę, a póź­niej na Kle­mensa.

– Jesz­cze dziś po­roz­ma­wiam z oj­cem i do­wiem się szcze­gó­łów. Nie omiesz­kam po­pro­sić go o wspar­cie dla lu­dzi ze wsi. – Skoro nie ma mą­drego męża, musi li­czyć na ojca.

Ale po­woli za­częła so­bie zda­wać sprawę, że zdo­by­cie tego, czego szuka, bę­dzie wy­ma­gało z jej strony nie tyle uroku oso­bi­stego, co sprytu i de­ter­mi­na­cji.

Dwoje pra­cow­ni­ków spoj­rzało po so­bie. Za­częli ner­wowo po­ru­szać się w miej­scu. Kle­mens prze­sta­wał z nogi na nogę, jakby świerz­biły go stopy. Od­chrząk­nął trzy razy i skon­ster­no­wany przy­ło­żył do ust dłoń.