Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
28 osób interesuje się tą książką
Szesnastoletnia księżniczka bawarska Helena u progu Rewolucji Marcowej przebywa wraz z najbliższymi w rodzinnej rezydencji w Monachium. Gdy pewnego dnia odkrywa, że z pałacu w niewyjaśnionych okolicznościach znika służba, decyduje się wyjaśnić tę sprawę. Prawda, którą odkrywa, okazuje się poważniejsza, niż kiedykolwiek mogłaby przypuszczać. Poruszona niedolą mieszkańców okolicznych wsi postanawia zmienić ich los i ofiarować im swoją pomoc. W tym samym czasie zostaje obiecana przyszłemu cesarzowi Austrii. Rola władczyni nie napełnia jej radością, a jedynie lękiem przed ograniczeniem jej działalności wśród ludu. Wszystko się zmienia, gdy cesarz decyduje się poślubić jej młodszą siostrę. Czy Néné straci szansę na zamążpójście? Czy pragnienie prawdziwej miłości będzie mogło się spełnić?
Anioł z Possenhofen to wciągająca opowieść o starszej siostrze cesarzowej Sissi. Dziewczynie, która w świecie pełnym zasad dworskiej etykiety i życiu wyznaczanym przez wpływy europejskich dynastii decyduje się na wybranie własnej drogi. Autorka z finezją i niezwykłą wprawą prowadzi czytelnika przez niuanse i zachwycające zakątki dziewiętnastowiecznej Bawarii.
Powieść napisana w oparciu o losy księżniczki Heleny Karoliny Bawarskiej (1834–1890)
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 304
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Anioł z PossenhofenCopyright © 2024 Aleksandra Jagiełło
Redakcja: dr Marta MareckaKorekta: Magdalena Gonta-Biernat, tosiewyda.plSkład i łamanie: Tomasz Biernat, tosiewyda.pl
Wydanie IBremen, 2024
Alexandra JagielloAJ Publishingc/o IP-Management #36898Ludwig-Erhard-Str. 1820459 Hamburg
www.aleksandrajagiello.pl
www.aleksandrajagiello.com
Luty 1848, Monachium
Ciszę nocną przerwało gromkie ujadanie psów i parskanie koni. Księżniczka bawarska Helena leżała w łóżku, zawieszona gdzieś pomiędzy jawą a snem, kiedy usłyszała czyjeś kroki. Ktoś szedł szybko korytarzem i twardymi podeszwami rytmicznie uderzał o marmurową posadzkę. Przystanął, na chwilę zapadła cisza, którą niespodziewanie przerwała szamotanina i szuranie przesuwanych przedmiotów, jakby kufrów albo skrzynek. Z pewnością były duże i ciężkie, bo ktoś głośno westchnął. Kiedy przemieściły się o kilka metrów po śliskiej powierzchni, szmer ustawał, a za moment znów było go słychać i stawał się coraz wyraźniejszy. Wtem rozległ się chór szeptów i szelest tkanin. Ktoś zakaszlał i przepuścił głuchy jęk przez struny głosowe jak przez sito. Chyba próbował coś powiedzieć, ale głos utkwił mu w gardle. Helena zaczęła ciężko oddychać. Nagły huk metalowego przedmiotu upadającego z impetem na kamienną podłogę sprawił, że wbrew własnej woli się wzdrygnęła i mimowolnie wykopała przed siebie nogę… A przynajmniej tak jej się wydawało.
Metaliczny szczęk dźwięczał jej w głowie niczym zły sen jeszcze przez kilka następnych sekund. Próbowała otworzyć oczy, ale nie mogła. Zmagała się z ciałem, jednak im bardziej chciała się uwolnić od niemocy, tym wyraźniej czuła się sparaliżowana. Jakaś nadludzka siła przypierała ją do łóżka. Ktoś chwycił jej kostkę i opasał ją dłonią jak ciężkim kajdanem. „Heleno, już czas” – usłyszała nagle nad głową nieznany kobiecy głos.
Wtedy przeciąg owiał jej twarz. Poruszyła palcem u nogi i zgięła ją w kolanie. Zorientowała się, że jest przykryta grubą zimową pierzyną po samą szyję. Do rozpalonej twarzy przyłożyła zimną, atłasową poduszkę, która leżała obok. Kiedy uchyliła nieco pościeli, chłód dostał się pod okrycie. Złapała szybko oddech.
Odważyła się otworzyć jedno oko i wtedy w ciemności dostrzegła, że przy kominku kuca dwóch mężczyzn. Krew uderzyła jej do głowy. Widziała ich jak przez mgłę i nie mogła rozpoznać. Powoli otworzyła drugie oko, ale nic to nie dało. Mężczyźni sprawiali wrażenie cieni, spomiędzy których wyglądał ledwo tlący się płomyk. Spojrzała w okno, wciąż zasłonięte kotarami.
Zamiast myśli w głowie świdrowała jej pustka. Usilnie próbowała znaleźć się tu i teraz, lewitując wciąż pomiędzy snem a rzeczywistością. Nie wiedziała też, do którego ze światów należały jęki zasłyszane wcześniej na korytarzu i kto kazał jej się obudzić.
Wtem usłyszała rozmowę. Z cichego szeptu z trudem wyodrębniła słowa.
– Zabrali go?
Helena niechcący zaszeleściła pościelą i wyciągnęła rękę spod pierzyny. Jeden z mężczyzn gwałtownie się odwrócił, ale w porę zdążyła zareagować i zamknęła oczy. Położyła dłonie koło twarzy i odwróciła głowę.
Służący chyba nie zauważył, że nie spała, bo kontynuował rozmowę:
– Tak. Myślałem, że przynajmniej tutaj będziemy mieli spokój, ale jeśli padnie choćby cień podejrzeń, wszyscy będą w niebezpieczeństwie.
– A co z ulotkami?
– Schowałem w pralni. Tam nikt ich nie znajdzie.
Helena poczuła drapanie w gardle. Utknął w nim jakiś okruszek. Przełknęła ślinę, ale nie pomogło i zakaszlała. Mężczyźni spojrzeli na nią. Jeden nawet wstał. Księżniczka chrząknęła i odwróciła się na drugi bok.
Nic więcej nie powiedzieli.
Skoro rozpalali ogień w kominku, musiało być koło piątej rano. Helena zdziwiła się, że nie przyszła z nimi żadna kobieta, bo matka surowo zabraniała dziewczynie zostawać z mężczyznami sam na sam.
Patrzyła w kierunku toaletki i przyglądała się poświacie ciepłego płomienia z kominka, która odbijała się w błyszczącej tafli lustra.
Nagle usłyszała szczęk pogrzebaczy uderzających o metalowe drzwiczki pieca kaflowego stojącego w rogu pokoju. Jeden ze służących zaczął szurać blaszaną łopatką po murowanym dnie paleniska. Potem dobiegły ją ciche kroki i trzask domykanych drzwi. Została sama.
Wokół zrobiło się bardzo cicho. Znów się odwróciła i wtedy coś wbiło się jej w biodro. Uniosła się, wsunęła rękę pod pierzynę i dotknęła twardego przedmiotu. To była Rozważna i romantyczna Jane Austen, którą czytała do późnej nocy. Dziewczyna wyciągnęła ją na wierzch i otworzyła gdzieś w środku. Było ciemno, więc nie widziała tekstu, ale uwielbiała zapach papieru. Przyłożyła rozwartą książkę do nosa. Leżąc, wdychała zapach starego pergaminu zmieszanego z kurzem, który przypominał jej zapach biblioteki ojca.
Ale teraz nawet jej ulubiona autorka nie mogła odwieść ją od myślenia o tym, co przed chwilą usłyszała. O jakich ulotkach ukrytych w pralni mówili i co na nich było? Czego tak panicznie się bali? I kogo mieli niby wyprowadzać? Może to szuranie, które wydawało się jej snem, było prawdziwe? Przecież nie mogło się wziąć znikąd. Na pewno nie zwariowała. Może rzeczywiście kogoś prowadzili korytarzem? Nieopodal było wejście na strych, gdzie mieściła się służbówka, więc to musiał być ktoś stamtąd. Nie dawało jej to spokoju.
Coś mówiło jej, że musi to sprawdzić i że teraz jest ku temu odpowiedni moment. Zanim pokoje się nagrzeją, miną kolejne trzy godziny, miała zatem gwarancję, że nie spotka na korytarzu nikogo z rodziny. Musiała tylko uważać na służbę, która przemieszczała się pomiędzy sypialniami.
Wzięła trzy głębokie wdechy i odrzuciła na bok grubą pierzynę. Lodowate powietrze owiało jej stopy. Usiadła na łóżku, założyła swoje ciepłe zimowe kapcie i wstała. Chwyciła dłońmi przedramiona i potarła je. Miała na sobie jedynie długą, dwuwarstwową koszulę nocną. Podeszła do fotela, na który wieczorem rzuciła biały jedwabny peniuar. Założyła go, ale nie poczuła różnicy. Wzdrygnęła się tylko, kiedy lodowaty materiał dotknął jej karku.
– Ależ zimno… – wyszeptała. – Wss… – Wciągnęła powietrze do płuc, aż poczuła przeszywający ból przedniego zęba.
Zmrużyła oczy i zamknęła usta. Przeszły ją ciarki.
Przykucnęła przed kominkiem i wyciągnęła ręce do paleniska. Czerwono-żółty ogień lizał już wszystkie kawałki drewna, dlatego zaledwie po minucie paliła ją od ciepła skóra twarzy i rąk.
Zasłyszane informacje intrygowały ją tak, że nie mogła dłużej zwlekać. Zerwała się na równe nogi i kiedy spojrzała w stronę drzwi, w gęstym mroku pokoju zobaczyła czerwono-fioletowe plamy, które przybierały różne poszarpane kształty. Zamrugała i na ślepo podbiegła do drzwi, po czym zaczęła szukać klamki. Nacisnęła lodowaty kawałek metalu i po chwili znalazła się na korytarzu.
Zanim jej wzrok przyzwyczaił się do zawiesistej czerni nocy, szła po omacku, uważając, aby przypadkiem nie strącić którejś z chińskich waz stojących na drewnianych cokołach pod ścianą. Nagle nadepnęła na coś podłużnego, co wyślizgnęło się jej spod nogi. Usłyszała przeraźliwy pisk. Odskoczyła na bok, uderzając o ścianę ramieniem. Chwyciła się za nie i zacisnęła usta z bólu. Jej serce zabiło mocniej. Z tyłu doszło ją ciche pomiaukiwanie. Odwróciła głowę i z trudem dostrzegła dwa mieniące się zielone punkciki, które po chwili zniknęły. „To tylko kot, któremu chyba nadepnęłam na ogon” – uspokoiła się. Ciemność stała się bardziej znośna. Helena szła przed siebie i choć kątem oka widziała niewyraźne postacie, już nie panikowała. Wiedziała, że to greckie posągi wielkości rosłego mężczyzny prężyły się wzdłuż korytarza. Kiedy naliczyła ich pięć, była pewna, że jest już obok schodów. Zaczęła rękoma szukać balustrady, a gdy ją znalazła, chwyciła się jej obiema dłońmi. Schodziła powoli. Koniuszkami palców u stóp osłoniętych jedynie futrzanymi kapciami próbowała wyczuć kolejny stopień. Niebawem nabrała pewności w ruchach, przyspieszyła kroku i po kilku minutach była już w holu. Stamtąd skierowała się w stronę apartamentów swej młodszej siostry Elżbiety.
Stanęła przed drzwiami i bez pukania je uchyliła. Sissi leżała odkryta na łóżku, a zmięta pościel kłębiła się na podłodze. Helena weszła do środka. Było tu o wiele cieplej niż u niej po drugiej stronie pałacu. Usiadła na krawędzi posłania i delikatnie potrząsnęła ramieniem siostry.
Elżbieta podniosła głowę, po czym usiadła. Przetarła oczy i zmarszczyła czoło.
– Néné – wymamrotała, ziewając. – Co tutaj robisz? – Spojrzała w okno. – Jest chyba środek nocy.
– Cicho, żeby nikt nas nie usłyszał. – Oczy Heleny szkliły się w ciemności. Chwyciła dłonie Elżbiety i potrząsnęła nimi. – Musimy coś sprawdzić w pralni. Pomożesz mi? – Nie spuszczała wzroku z rozmemłanej niechcianą pobudką siostry.
– Ale w czym? – Sissi pokręciła szybko głową i uniosła kąciki ust.
– Później ci powiem, ale teraz chodźmy, bo za chwilę wszyscy się obudzą – popędzała ją z pasją w głosie.
Elżbieta się ożywiła i spojrzała na siostrę bystrym, świdrującym wzrokiem. Szybko wyskoczyła z łóżka i pobiegła po gruby szlafrok. Helena dopiero teraz pożałowała, że nie chciała mieć takiego samego. Parę miesięcy temu wydawał się jej zbyt dziecinny.
Dziewczęta po cichu opuściły pokój i po dziesięciu minutach stanęły przed drzwiami pralni. Elżbieta trzęsła się jak osika, a i Helena z trudem powstrzymywała szczękanie zębów.
– Popilnuj, czy nikt nie idzie. – Chuchnęła w dłonie, po czym nacisnęła klamkę, która, nie stawiając oporu, cicho zachrzęściła.
– Ale czego ty chcesz z pralni? – szepnęła Elżbieta, ciągnąc siostrę za rękaw i rozglądając się wokoło.
– Później ci wyjaśnię. – Helena odsunęła jej rękę. – Poczekaj tu i daj mi znać, jeśli ktoś będzie się zbliżał.
Elżbieta została na czatach, a Helena weszła do pralni i zamknęła za sobą drzwi. W środku było tak ciemno, że nie widziała własnej dłoni. Zrobiła krok do przodu i wtedy uderzyła stopą o coś twardego.
– Auaaaaa! – wrzasnęła tak głośno, że Elżbieta uchyliła drzwi i zajrzała do środka.
Helena usiadła na podłodze i chwyciła się za czubek stopy. Ból powędrował aż do łydki i zaczął się rozchodzić po całej nodze do samego uda.
– Cicho, słychać cię… Co się stało?
– Nic, wszystko dobrze, pilnuj! – syknęła przez zęby Helena.
Pomacała przedmiot leżący na podłodze i wyczuła pod palcami kształt mosiężnego żelazka z duszą.
– Ktoś jest na korytarzu… – wyszeptała Sissi, po czym wbiegła do środka, trzaskając drzwiami.
Helena pociągnęła siostrę za rękaw i obie schowały się w niewielkiej wnęce za dużymi koszami, gdzie intensywnie pachniało wikliną i suszoną lawendą. Przykucnęły i przykleiły się do ściany, nasłuchując odgłosów. Wtem ktoś gwałtownie wszedł do pralni, wpuszczając do środka snop światła. Siostry przylgnęły do siebie jeszcze bardziej, trzymając się z całej siły za dłonie. Helena poczuła, jak serce jej łomoce. Delikatnie wychyliła głowę z kryjówki i zobaczyła, że w środku byli ci sami służący, których widziała wcześniej u siebie w pokoju. Jeden z nich niósł przed sobą kaganek ze świeczką. Mężczyźni od razu skierowali się w głąb pomieszczenia, gdzie stał stół ze stertą pomiętej bielizny. Zaczęli w niej grzebać. Najwyraźniej czegoś szukali, bo coraz bardziej nerwowo przerzucali tkaniny z jednej kupki na drugą. W końcu służący zanurzył głęboko rękę i z samego spodu wyciągnął jakieś kartki.
– Tu są… – Podał je drugiemu. – Już się bałem, że ktoś je zabrał.
Mężczyzna przysunął świecę do pojedynczych świstków papieru i zaczął im się przyglądać. Spojrzał na kompana.
– Tylko tyle? Gdzie jest reszta? – Machnął ręką, a cienki plik papierów o mało nie wyślizgnął mu się z dłoni.
– Nie ma. Ale już rozmawiałem z drukarzem i obiecał mi jeszcze sto dodatkowych egzemplarzy.
– Tylko sto? – obruszył się i wertował kartki, trzymając je przed samym nosem. – Kto jeszcze o tym wie?
Spojrzeli na siebie.
– Nikomu nic nie mówiłem.
Zapadła cisza. Mężczyzna podał drugiemu plik dokumentów, a ten zawinął go w jakiś materiał i schował pakunek z powrotem pod bieliznę.
– Jutro dostaniesz zapłatę.
Helena wsunęła głowę za kosz. Ukradkiem spojrzała na szafkę obok i zauważyła stojący na niej taki sam kaganek, jaki miał jeden ze służących. Leżały tam też zapałki.
Mężczyźni wyszli. Nagle rozległ się szczęk przekręcanego w zamku klucza. Helena się wzdrygnęła i od razu skierowała w stronę szafki. Drżącymi rękoma wymacała tekturowe pudełko i wyjęła z niego płaski patyczek, po czym potarła nim o ścianę. Przystawiła płomyk do nadpalonego już knota świeczki. Ogień rozbłysnął i po chwili znów zrobiło się jasno.
Elżbieta rzuciła się do drzwi i szarpnęła klamkę.
– Umrzemy tu z głodu. – Oparła się o nie plecami i zsunęła do samego dołu.
– Prędzej z zimna – skwitowała Helena, patrząc w wątły płomyk.
Przysunęła dłoń do ogieńka, który tlił się w kaganku. Podeszła do stosu ubrań i zaczęła je rozgrzebywać w tym samym miejscu, w którym zrobił to wcześniej jeden ze służących. W końcu dokopała się do papierów. Zasłoniła sobą znalezisko, aby Elżbieta go nie zobaczyła, odwinęła pakunek i bez oglądania, szybko schowała jedną kartkę do dekoltu.
– Néné, co ty tam robisz?
Helena się odwróciła. W świetle świecy zobaczyła jedenastoletnią siostrę skuloną na podłodze i trzęsącą się z zimna.
– Nie siedź na ziemi. – Pokiwała jej palcem i podeszła bliżej, a potem chwyciła dziewczynkę za lodowatą dłoń. – Nie mamy wyjścia, musimy uderzać w drzwi do momentu, aż ktoś nas usłyszy. Jakby co, to ja będę mówić. – Spojrzała Elżbiecie prosto w oczy, a ta pokiwała twierdząco głową. W duchu liczyła na to, że Sissi się podda i nie będzie więcej o nic pytać.
Teraz Helena żałowała, że zabrała siostrę ze sobą. Po co w ogóle ją w to wszystko wplątała? Nawet nie wiedziała, co jest na tych ulotkach. I nigdy sobie nie wybaczy, jeśli jej kochana Sissi zachoruje.
Elżbieta zaczęła uderzać pięściami w drzwi. Helena odstawiła świecę na półkę, tak aby jej blask rozświetlił całe pomieszczenie, i po chwili dołączyła do siostry.
– Wypuście nas, prosimy! Otwórzcie drzwi! – krzyczały z całej siły.
Nagle ktoś szarpnął klamkę z drugiej strony, ale drzwi nawet nie drgnęły. Dziewczęta usłyszały trzeszczenie czegoś metalowego i odgłos klucza przekręcanego w zamku, po czym z jednym chrupnięciem mechanizm przeskoczył. W drzwiach stanęła Klara, panna służąca, która pracowała w zamku, od kiedy tylko Helena sięgała pamięcią. Księżniczka rozpoznała ją od razu, bo tylko ona nosiła biały fartuch zakrywający szarą sukienkę niemalże od samej szyi po kostki. Kobieta odskoczyła na widok dziewcząt, chwytając się za pierś. Powoli pochyliła swoje chude jak patyk ciało i przybliżyła ku ich twarzom lampkę oliwną, świecąc im prosto w oczy. Helena widziała zza płomienia jedynie szpiczasty nos i rozmazany zarys podłużnej twarzy służącej. Klara wybałuszyła oczy i rozwarła usta. Stały tak jeszcze kilka sekund w bezruchu i patrzyły na siebie. Helena ścisnęła dłoń siostry, a na jej twarzy pojawił się uśmiech. Były wolne. Choć nogi wciąż jej się uginały, to czuła, jak jej oddech się uspokaja, a serce wraca do normalnego rytmu.
– Co wasze wysokości tutaj robią? – Służąca się odsunęła i przyjrzała im się uważnie, marszcząc czoło. Zapewne zdziwił ją widok księżniczek ubranych w cienkie koszule nocne i liche szlafroki.
Helena nabrała powietrza, zanim wypuściła z ust pierwsze niewinne kłamstewko w swoim życiu.
– Poszłyśmy szukać koca dla mnie, bo było zimno – wyrzuciła z siebie na jednym wydechu, nie patrząc w oczy Klarze. – A potem drzwi się zatrzasnęły. – Skupiła swój wzrok na migającym płomieniu lampki.
Była zdziwiona, że przyszło jej to tak łatwo. To pewnie dlatego, że nie miała wyjścia. Co, jeśli prawda wyszłaby na jaw i Néné naraziłaby na niebezpieczeństwo siebie i siostrę? Nie wiedziała, jaki sekret ukrywali służący, ale musiało to być coś ważnego, skoro działali w tajemnicy.
Panna służąca się wyprostowała i spojrzała na nie, mrużąc oczy. Bez słowa weszła do pralni i otworzyła szafę, z której wyciągnęła równo złożony koc. Schyliła się po stojące na podłodze żelazko, z trudem je podniosła i odstawiła na masywny dębowy stół znajdujący się pod ścianą.
– Jest szósta rano. Wasze wysokości powinny jak najszybciej wrócić do pokojów i się ogrzać. Przyniosę ciepłego mleka.
Idąc ciemnym korytarzem, Helena intensywnie myślała o rozmowie dwojga mężczyzn. Kim byli ci ludzie, których „zabrano”? Czy jej i rodzinie też groziło jakieś niebezpieczeństwo? Służący, którzy przyszli napalić w kominku, wydawali się jej bardzo podejrzani. Jednego z nich w ogóle nie znała. Ciekawe, czy matka wiedziała o tym, że byli u niej w pokoju? Pewnie nie. Teraz Helena nagle przypomniała sobie, że od jakiegoś czasu do pracy w pałacu przychodziła służba z dworu królewskiego. Że też wcześniej nie zwróciła na to uwagi! Ale to też było przecież dziwne, że w ostatnich tygodniach napłynęło ich aż tylu i to wprost od króla. Ojciec zawsze chciał decydować samodzielnie o pracownikach i dobierał ich wyłącznie na podstawie ich doświadczenia. Koneksje go nie interesowały.
Pomyślała, żeby spytać o to Klarę. Tylko że służąca sama mogła nic nie wiedzieć. Poza tym wtedy ostatecznie mogłoby wyjść na jaw, że szukały tutaj ulotek, a nie koca. Właśnie… ulotki… Przyłożyła rękę do piersi i poczuła schowaną pod koszulą kartkę. Musiała ją jak najszybciej przeczytać. Tam był klucz do rozwiązania tajemnicy.
*
Helena bez zastanawiania sięgnęła po ciepłe mleko, które Klara przyniosła jej do pokoju. Poczuła, jak jej zdrętwiałe od zimna palce przenika przyjemne ciepło bijące od porcelanowego kubka. Pochyliła głowę nad parującym napojem i powąchała jego słodkawy zapach. Kojarzył jej się z latem, które spędzała na wsi wraz z rodziną. Upiła kilka łyków, a kiedy zrobiło się jej ciepło, położyła się i przykryła pierzyną. Było po szóstej, więc miała jeszcze dobre trzy godziny do oficjalnej pobudki.
Nie mogła zasnąć. Przewróciła się na bok i przysunęła do szafki nocnej, na której stała lampa oliwna. Z bliska jej skąpy blask lepiej oświetlał stronice Rozważnej i romantycznej. Już od kilku dni nie mogła oderwać się od książki. Szesnastoletnia Marianna była dla księżniczki ideałem. Tak samo jak Helena wierzyła, że prawdziwie kochać można tylko raz, a poślubić jedynie z prawdziwej miłości. Teraz jednak dziewczyna nie mogła się skoncentrować na losach bohaterki. Jej myśli zaprzątał poranny incydent i historia o kimś, kto został zabrany z pałacu. Wciąż nie była pewna, czy działo się to naprawdę, czy może tylko jej się to śniło. Może kiedy leżała w łóżku, docierały do niej już strzępki rozmowy służących, a jej umysł spłatał jej figla, dopowiadając to, czego tam nie było?
Z dekoltu wyciągnęła ulotkę i zaczęła ją oglądać. Była zmięta i ciepła. Wyprostowała ją, dociskając palcami do twardej oprawy książki. Na kartce widniał jedynie obrazek, na którym jacyś ludzie w smokingach wyprowadzali z gospodarstwa świnie i krowy. Nic z tego nie rozumiała. Był to tylko prosty szkic, który nie był ani śmieszny, ani nie przedstawiał niczego nadzwyczajnego. Co prawda ubiór mężczyzn nie pasował do okazji, ale co niby miało to znaczyć?
Przez szczelinę pomiędzy zasuniętymi kotarami w oknie sypialni przedostawał się pierwszy blask poranka. Ktoś cichutko zapukał do drzwi. Helena pomyślała, że to matka, i odruchowo wcisnęła książkę pod poduszkę, po czym położyła się na niej. Po chwili się zorientowała, że pod pierzyną zaplątała się ulotka. Szybko sięgnęła po nią, złożyła wpół i wcisnęła między zagłówek łóżka a materac.
– Proszę wejść! – krzyknęła pełnym wigoru głosem.
Drzwi natychmiast się otwarły i do pokoju wpadło światło dzienne wprost z korytarza. To musiała być Klara. Tylko ona zostawiała na wpół otwarte drzwi na dobrych dziesięć sekund, zanim przekroczyła próg. Służąca westchnęła ciężko i po chwili wsunęła się do środka. Jak co rano miała ze sobą miskę z wodą do porannej toalety, nad którą unosiła się para. Wyprostowana, jakby połknęła kij, podreptała w stronę toaletki. Kiedy podeszła bliżej łóżka, dookoła roztoczył się intensywny zapach olejku różanego. Helena zamknęła oczy i zaciągnęła się nim.
Wyciągnęła książkę spod poduszki i położyła obok lampy.
Klara odstawiła miskę na białej konsoli z okrągłym lustrem i blatem o pozłacanych brzegach. Następnie skierowała się w stronę okna i rozciągnęła zasłony. W całym pokoju zrobiło się jasno. Helena usiadła na łóżku i się przeciągnęła. W pomieszczeniu odczuwało się już przyjemne ciepło. Stanęła bosymi stopami na perskim dywanie, który jej ojciec przywiózł z podróży na Wschód. Deptała po nim i delektowała się jego miękkością. Miała ochotę postać tak jeszcze przez kilka minut, ale musiała się spieszyć, aby zdążyć na śniadanie i codzienny spacer z matką.
Zabrała z szafki nocnej książkę i rzuciła ją na stertę powieści Austen, ukrytą za fotelem nieopodal kominka. Kiedy książki runęły na podłogę, zniżyła się i poukładała je koło paleniska, z pasją w oczach oglądając w blasku płomieni kolejne tomy, które wciąż czekały na przeczytanie.
Kątem oka, po prawej stronie, zauważyła postać przypominającą kobietę okrytą niezliczoną ilością warstw materiału. Gwałtownie odskoczyła na bok. „Och…” – chwyciła się za usta, puściła i szybko nabrała powietrza. „To tylko manekin” – uspokoiła się i uśmiechnęła do siebie. „To już dziś” – pomyślała z radością. Dzisiaj stanie się dorosła. Chwyciła swój warkocz i zaczęła bawić się jego końcówką. Chodziła wokół nowej kreacji i z rozkoszą ją oglądała. Nie przywykła do tego, że w kącie pokoju czeka na nią piękna suknia zakrywająca kostki. O takiej właśnie marzyła. Cały czas uśmiechała się do siebie. Czuła motylki w brzuchu. Jak to się stało, że dziś o poranku o niej zapomniała? Podeszła bliżej do stojaka. Palcem dotknęła srebrnego obszycia dekoltu i wyszywanych kwiatów zdobiących pas. Przybliżyła się do sukienki i powąchała ją. Jej zapach był zarazem metaliczny, jak i mdły. Pomyślała, że to dobra okazja, aby w końcu użyć francuskich perfum z nutą piżma, lawendy i cytrusów, które dostała od matki.
Ta ostrzegała ją przed zbyt wczesnym wejściem w dorosłość. Pomimo bliskiego pokrewieństwa z rodziną królewską ani ona, ani ojciec nie pełnili w kraju żadnej oficjalnej funkcji. Dlatego Ludovika swobodnie podchodziła do wyglądu swoich córek. Helena jednak tak bardzo pragnęła spiąć włosy i założyć sukienkę dla dorosłych dam, że w końcu uprosiła matkę, aby jej na to pozwoliła w dniu czternastych urodzin. Teraz marzyła już tylko o tym, aby jak najszybciej móc pokazać się swoim krewnym w nowej odsłonie. Chciała wyglądać tak jak oni. Nie mogła też doczekać się wystawnych bali i spotkań dla dorosłych przy herbacie. Pragnęła, żeby w końcu ktoś liczył się z jej opinią.
Wciśnięcie się w gorset, założenie obszernej krynoliny, pantalonów, halki, pończoch i pięciu warstw sukni zajęło jej ponad godzinę. Nigdy nie czuła się taka ciężka.
Siedziała teraz na krześle i wpatrywała się w lustro, w którym widziała, jak Klara upina jej ostatnie, jeszcze nieujarzmione kosmyki włosów. Zaczęła się wiercić. Pod sukienką przebierała nogami. Przednią częścią buta stukała rytmicznie o podłogę. Drapała wyłożone zamszem podłokietniki krzesła. W głowie coraz donośniej dźwięczał jej głos matki: „Na Boga, Heleno, co za skaranie boskie z tobą, znowu spóźniona”.
Panna służąca wsunęła jej z prawej strony upięcia srebrny grzebyk zdobiony rubinami, kończąc tym samym swoje dzieło.
Helena zerwała się na równe nogi. Kiedy Klara odsunęła krzesło, dziewczyna pobiegła na środek pokoju, aby raz jeszcze przejrzeć się w dużym lustrze nieopodal okna. Mogła zobaczyć w nim całą swoją smukłą sylwetkę. Jej ledwo widoczny biust rekompensowała wąska talia, która podkreślała wyodrębniające się już wyraźnie biodra. Helena po raz pierwszy zobaczyła swój odsłonięty dekolt zdobiony perłową kolią. Z uszu zwisały jej kolczyki gęsto zdobione perłami i brylantami. Kruczoczarne włosy kontrastowały z nieskazitelnie białą cerą, a zapadnięte brązowe oczy wyglądały dziś nad wyraz poważnie. Spojrzała w nie tak głęboko jak nikomu innemu. Była szczera z samą sobą. Nie wszystko było idealne, ale nic więcej nie mogła zrobić. Jej prawa źrenica wciąż uciekała do wewnątrz. To między innymi przez to ostatnie dwa lata dzieciństwa unikała ludzi. Na szczęście, jak dotąd, oprócz niej samej nikt nie zwracał uwagi na tę niedoskonałość. Lekarz powiedział matce, że minie ona z wiekiem i nie ma co się martwić na zapas.
Odwróciła się od lustra. Przygładziła jasnoniebieską suknię, która rozlała się na wszystkie strony po długiej do ziemi krynolinie. Sześć rzędów falbanek zdobiących ją od pasa w dół i obszytych sztywnymi koronkami słodko szeleściło, kiedy Helena się poruszyła.
– Mam nadzieję, że ojciec będzie mną zachwycony. – Dziewczyna okręciła się dwa razy, patrząc, jak suknia wiruje w powietrzu. – Czy wiesz, czy zszedł już na śniadanie? – Dopiero teraz oderwała wzrok od kreacji i spojrzała na Klarę.
– Jej wysokość księżna Ludovika poinformowała, że do śniadania zasiądzie dziś jedynie z dziećmi – mówiła cicho i spokojnie.
Helena poczuła ukłucie w sercu. Spojrzała przed siebie, a w jej oczach pojawiły się łzy. Wytarła jedną, która właśnie spłynęła jej po policzku. Przez chwilę miała cichą nadzieję, że choć tym razem ojciec zwróci na nią uwagę. Przecież wiedział, że matka kupiła dla niej kilka sukienek, kapeluszy, płaszcz i pantofelki z cielęcej skórki.
Klara wciąż wlepiała oczy w podłogę. Z jej gardła wydobył się jeszcze cichszy głos niż wcześniej:
– Wasza wysokość powinna już zejść na śniadanie. Obawiam się, że jesteśmy znacznie spóźnione.
Helena się odwróciła. Chciała ruszyć w stronę drzwi, ale, zamyślona, zupełnie zapomniała, że ma na sobie długą do samej ziemi suknię, która się podwinęła, przez co dziewczyna runęła na podłogę jak długa. Krynolina podniosła się do góry, odsłaniając pantalony, a kilka warstw materiału pofrunęło na plecy, odkrywając tym samym konstrukcję sukienki. Helena krzyknęła, lądując przed kominkiem. Otworzyła szeroko oczy i zacisnęła usta. Buchający żar parzył jej twarz i podrażniał oczy. Zamknęła je. Oparła się na przedramionach i odchyliła głowę od gorącego paleniska. Chciała przeczołgać się do tyłu, ale sukienka uniemożliwiała jej jakiekolwiek ruchy. Gdy próbowała wstać i niechcący potrąciła stertę książek, które wpadły do ognia.
– Ratuj, Klaro! – Błagalny dziewczęcy głos rozległ się po pokoju. – Ratuj! – Nie przestawała krzyczeć.
Służąca błyskawicznie podbiegła do Heleny. Chwyciła ramię księżniczki, zaparła się obiema nogami i starła się ją podnieść, uwięzioną w drucianym stelażu podtrzymującym sukienkę.
– Nie mnie, Klaro, moje książki! – Dziewczyna patrzyła, jak jęzory ognia pochłaniają tomy jej ulubionej Jane Austen.
Klara dopiero teraz dostrzegła, co się stało. Zerwała się w stronę paleniska i pogrzebaczem do popiołu wygarnęła dwie powieści. Trzeciej, niestety, nie udało się jej uratować. Ogień zdążył przegryźć się już przez skórzaną oprawę i bezpowrotnie pochłonął strony. Służąca zdjęła swój nieskazitelnie biały fartuch. Zamoczyła go w wiaderku z wodą, które stało obok kominka, wykręciła materiał, rzuciła na wyjęte książki i ugasiła ogień. Wokoło czuć było zapach spalonej skóry i unosił się piekący dym.
Helena uklękła na podłodze i przetarła oczy, do których dostały się drobinki popiołu. Uniosła mokry fartuch Klary. Drżącymi rękoma przewracała strony. Były gorące, ale się nie spaliły i wciąż można było je czytać. Łomoczące serce zwolniło tempa.
– O Boże, dzięki ci, Klaro – rzekła patetycznie. Podniosła książki i trzymała je w dłoniach, jakby były drogocennymi diamentami. – One jedyne dają mi wiarę, że miłość istnieje i kiedyś ja też jej doświadczę. – Odłożyła je na podłogę i odsunęła od paleniska. – Proszę, ukryj je u siebie, żeby matka nie znalazła.
– Dobrze, wasza wysokość. – Klara odebrała od niej książki i zawinęła je w mokry fartuch.
Podeszła do dziewczyny, podała jej dłonie i pociągnęła ją w górę. Helena wstała i otrzepała suknię. Czekała na nią całe dzieciństwo, a teraz, kiedy mogła ją założyć, czuła, jak bardzo ten nowy strój ją ogranicza. Jej twarz była czerwona. Skórę pod oczami pokrywały drobinki sadzy.
Przetarła policzki i wyszła z pokoju. Zeszła schodami na dół.
W obszernym korytarzu na parterze jej uwagę przykuły ogromne lustra. Dziwne, że wcześniej nie zwracała na nie uwagi i zawsze przemykała obok nich w pośpiechu. Zwolniła, wyprostowała się i zaczęła iść jak wytworna dama, stawiając małe kroki. W odbiciu jej suknia płynęła po powierzchni podłogi. Helena zsunęła z ramion ozdobny szal. Odwróciła się tyłem do lustra i spojrzała ponętnie za siebie, podziwiając swoje odsłonięte plecy. Podeszła do kolejnego i zaczęła się przed nim kłaniać. Wyobrażała sobie swoją pierwszą wizytę na zamku królewskim. Widziała w wyobraźni, jak rodzina i tłumy innych gości podziwiają ją, słyszała w głowie muzykę wygrywaną przez orkiestrę kameralną.
Nagle usłyszała zbliżające się kroki matki. Zarzuciła z powrotem na siebie szal, po czym odwróciła się gwałtownie w stronę jadalni, skąd dochodził dźwięk. Jej serce zabiło mocniej. Chwyciła falbankę u spódnicy i zaczęła ją miętolić. Ludovika przystanęła przy córce na odległość dwóch sukien i podpierając boki, zmarszczyła czoło.
– Heleno, na miłość boską, ty jeszcze niegotowa? Nie będę na ciebie czekać w nieskończoność. – Donośny głos matki poniósł się po korytarzu.
Ludovika pokręciła karcąco głową, nie spuszczając oczu z córki.
– Mimi – zaświergotała pieszczotliwie Helena. – Chciałam tylko obejrzeć, jak leży suknia, którą od ciebie dostałam. – Kokieteryjnie spojrzała raz jeszcze w lustro i z powrotem na matkę, uśmiechając się do niej.
– Zrobisz to później, a teraz, proszę, pospiesz się. – Nie czekając na odpowiedź córki, Ludovika spojrzała na Klarę, która właśnie podeszła. – Dopilnuj tego, aby Helena dołączyła do mnie podczas spaceru, zanim wrócę z niego do pałacu. – Na jej ustach pojawił się drwiący uśmiech. Pokręciła głową. – A co niesiesz w tych szmatach? – Wskazała na pakunek zawinięty w mokry i uwalany sadzą fartuch panny służącej.
Helena rozwarła szeroko oczy i wlepiła wzrok w Klarę. Serce zabiło jej mocniej. Oby matka nie chciała tam zaglądać! I oby Klara miała przygotowaną jakąś rozsądną odpowiedź!
Ludovika nagle odwinęła materiał i zobaczyła uratowane z pożaru powieści.
O Boże, a jednak! Helena po cichu nabrała powietrza i patrząc na Klarę, wypuściła je. Nie mogła obwiniać o to służącej. Skąd mogła wiedzieć, że spotkają się z matką w tym samym czasie na korytarzu. Wtem do dziewczyny dotarło, że w książce mogła być ulotka wyniesiona z pralni. Nie potrafiła sobie przypomnieć, gdzie ją schowała. Krew uderzyła jej do głowy. Modliła się, żeby matka nie zabrała ze sobą powieści i nie zechciała ich przeglądać.
„Nie, na pewno nie wsadziłam jej do książki” – próbowała się uspokajać.
– Rozważna i romantyczna. – Ludovika powoli i z perfekcyjną dykcją przeczytała tytuł. – Wciąż mamy w domu książki Marii Nevbold? Przecież kazałam wszystkie odesłać już dwa lata temu. – Jedną ręką uniosła powieść do góry i potrząsnęła nią. – Skąd one się tu wzięły?
Patrzyła raz po raz to na Helenę, to na Klarę.
– Pani Nevbold mi je podarowała. – Helena spuściła oczy.
Matka zacisnęła wargi. Kąciki jej ust skierowały się w dół.
– Klaro, proszę, wyrzuć je. – Oddała służącej powieści i machnęła dłonią, jakby odganiała natrętnego owada.
Odwróciła się na pięcie i skierowała do wyjścia.
– Mamo! – krzyknęła Helena. – Nie każ ich wyrzucać! Mamo! Proszę… – Jej głos się łamał, a oczy świeciły od łez.
Pobiegła za matką i chwyciła ją za dłoń. Ta odwzajemniła uścisk i odwróciła się w stronę córki. Na jej twarzy zagościł pogodny uśmiech.
– Heleno, kochanie – pogładziła jej zapłakaną twarz – to wszystko dla twojego dobra.
Córka odtrąciła jej dłoń.
– Twoja babka też zakazywała nam czytania takich powieści. – Ludovika uniosła dłonią brodę córki, aby spojrzeć w jej oczy, którymi ta błędnie wodziła po korytarzu. – Nie chciała, aby zawróciły nam w głowach. – Objęła ją i czule pogładziła po plecach. – Kiedyś też tego nie mogłam zrozumieć, ale teraz wiem, że podjęła słuszną decyzję.
Helena potrząsnęła ramionami i odsunęła się od matki. Zacisnęła wargi i założyła ręce na piersiach.
Co miała jej odpowiedzieć? Że nie jest królową jak babka? Że jest pozbawiona serca? Powstrzymywała się, mimo że najgorsze słowa cisnęły się jej na usta.
– Heleno… – Ludovika zamilkła i spojrzała w dół. – Pani Nevbold była guwernantką – powiedziała po chwili. – Jej było prościej opuścić posadę i poślubić mężczyznę, w którym się zakochała. Nie miała niczego do stracenia, bo niczego tak naprawdę nie posiadała oprócz tych paru starych książek. Każdy mężczyzna, który się zjawił, był jej godzien. Ty możesz zostać, kimkolwiek zechcesz, i oczywiście u boku najbardziej odpowiedniego kawalera. – Uśmiechnęła się dobrotliwie i przechyliła z czułością głowę, spoglądając na córkę. – A jak go pokochasz, to i lepiej dla ciebie.
Jak ona nienawidziła tego pouczania matki o miłości z obowiązku. Zawrzała w niej krew, a serce załomotało.
– Pani Nevbold wyszła za mąż z miłości, a nie dlatego, że nie miała nikogo i niczego! Oni się kochali. – Helena aż pochyliła się do przodu, kiedy wydzierała z siebie kolejne słowa. Rozemocjonowana, z całej siły dłońmi gniotła koronki sukienki. – Ty nic nie rozumiesz! – krzyczała jeszcze głośniej. – Ja też wyjdę za mąż tylko z miłości!
W końcu wybuchnęła głośnym płaczem, który słychać było w całym pałacu. Kiedy się uspokoiła, opuściła głowę, po czym z załzawionymi oczami spojrzała na matkę. Cała drżała.
– Nie będę tak jak ty łkać nocami, bo ojciec cały swój czas spędza w mieście – wyrzuciła z siebie. – Nigdy nie pozwolę, aby moje życie było takie… – zawahała się i zacisnęła wargi z całej siły, po czym wysyczała przez zęby: – …takie jak twoje, smutne i pozbawione miłości. Nie uronię ani jednej łzy z powodu mężczyzny!
Patrzyła na matkę i po krótkiej chwili zrozumiała, że powiedziała zbyt wiele. Oczy kobiety zaczęły błyszczeć. Ludovika podniosła dumnie głowę, odwróciła się i odeszła. Z oddali głośno dodała:
– Spiesz się, bo nie będę na ciebie w nieskończoność czekać.
Kiedy matka Heleny zniknęła za rogiem, dziewczyna powoli poszła do jadalni. Jej oddech stał się spokojniejszy, a serce przestało wyrywać się z piersi. Zaczęła zadawać sobie pytanie, czy ten cały wybuch był w ogóle potrzebny. Gdy opadną emocje, myśli stają się bardziej klarowne. Ale wciąż denerwowało ją to, że matka podeszła do tego wszystkiego z takim spokojem. Potraktowała potrzeby córki jak mrzonki rozwydrzonej panienki. Dziewczyna tak bardzo chciała ją rozzłościć… Niech ma za swoje… A ona tak po prostu odeszła. A może matka pomyślała o niej, że jest dziecinna? I to teraz, kiedy pozwoliła jej stać się kobietą? Helena musiała następnym razem bardziej panować nad sobą. „W końcu nic się takiego nie stało” – próbowała zagłuszyć własne sumienie. Znała przecież na pamięć te książki, linijka po linijce. Ból Marianny stał się jej bólem. Nie mogła powtórzyć jej doświadczenia.
*
Kiedy Helena weszła do jadalni, nie było tam już nikogo oprócz lokaja i Klary. Nie spojrzała na żadne z nich. Wiedziała, że wszyscy słyszeli jej wybuch. Czy tak wygląda dorosłość? Czy to wieczny strach przed tym, że można źle wypaść przed innymi? Okropne.
Podeszła do stołu i zajęła przy nim miejsce. Pozostało tam już tylko jedno nakrycie przeznaczone dla niej. Służba doniosła jej ciepłe grzanki z malinowymi konfiturami, gorące mleko z miodem i jajka sadzone, które uwielbiała. Posmarowała chleb masłem i obserwowała, jak topi się na gorącej grzance. Wtem usłyszała głośny stukot kół powozu podjeżdżającego na podwórze z tyłu pałacu. Oderwała wzrok od kromki i odłożyła ją na talerz. To na pewno ojciec! W gardle urosła jej gula, a klatka piersiowa się zacisnęła. Spocone dłonie wytarła w serwetkę rozłożoną na kolanach, wstała i porozumiewawczo spojrzała na lokaja, który odsunął jej krzesło.
Podbiegła do okna. Odsunęła delikatnie firankę i wyjrzała na zewnątrz tak, aby nikt jej nie dostrzegł. Jednak zamiast pojazdu taty zobaczyła ogromny wóz, którym w ostatnim czasie regularnie dowożono do pałacu drewno.
Tym razem woźnica rozładowywał je wraz z parobkiem, który pracował w stajni w Possenhofen. Ubrany w gruby kożuch chłopak zanosił po kilka polan na niewielki wózek. Za każdym razem, kiedy wracał po kolejną partię drewna, pocierał o siebie dłonie ubrane w skórzane rękawice.
Skoro pracowali tylko we dwoje, robota zajmie im nie krócej niż siedem godzin, zwłaszcza że na pewno to nie jedyny powóz, który dojedzie dzisiejszego dnia z Possenhofen. Normalnie przy rozładunku pomagało minimum czterech parobków plus woźnica. Dziś było ich zdecydowanie mniej niż zwykle. Gdzie podziali się pozostali? Czyżby odesłano ich do innych zajęć? Cóż mogło być tak pilnego o tej porze roku? Zimą zazwyczaj na siłę szukano dla nich zajęcia, aby „nie popadli w próżność” – jak to zwykła powtarzać matka.
Helena pomyślała, że ktoś powinien dać im ciepłego mleka, ale ona nie mogła sama wydawać takich poleceń. To ojciec decydował o swoich pracownikach, a od dwóch tygodni, od powrotu z polowania, pojawił się w domu raptem trzy razy.
Czy to możliwe, żeby nie było nikogo, kto mógłby im pomóc? Spojrzała na stół, na którym stał jeszcze dzbanek z ciepłym mlekiem… To było przecież jej mleko, mogła z nim zrobić, co zechce. Podeszła do stołu, ale kiedy lokaj jak zawsze przysunął jej krzesło, zamiast na nim usiąść, sięgnęła po naczynie i je podniosła.
– Klaro, czy mogłabyś znieść to na dół i dać woźnicy i tragarzowi?
– Jak to? A wasza wysokość? – Klara rozłożyła ręce.
W tym samym momencie do pokoju wszedł kolejny lokaj, który przyniósł dodatkowe porcje chleba. Klara odebrała dzbanek od Heleny i kiwnęła na młodego mężczyznę ubranego w białą koszulę i frak. Ten szybko podszedł i odebrał od kobiety naczynie z mlekiem.
– Zanieś na dół – wyjaśniła panna służąca, widząc, jak lokaj wącha zawartość dzbana. Chyba pomyślał, że jest skiszone lub zimne. – Zanieś to tym na dole.
Mężczyzna stał skonsternowany jeszcze przez kilka sekund.
Klara podniosła głos:
– No idź już, idź na dół, zanim wystygnie. Daj im pić. To polecenie jej wysokości. – Kiwnęła głową w stronę okna, pospieszając zdezorientowanego lokaja, który wybałuszył na nią oczy.
– Proszę dać im też coś do jedzenia! – krzyknęła za nim Helena.
Raz jeszcze podeszła do okna i wyjrzała przez nie. Po chwili zobaczyła, jak dwóch tragarzy kieruje się w stronę drzwi kuchni. Odwróciła się od okna i wróciła do stołu. Zrobiło się jej jakoś lekko na sercu, ale na jej twarzy nie gościła ani radość, ani smutek. Była wciąż zawiedziona, że nie ma ojca, ale nie chciało się jej już płakać tak jak o poranku… Nie… czuła teraz coś zupełnie innego. To była świadomość, że po raz pierwszy wydała komuś polecenie. I to nie takie jak co dzień, dotyczące błahostek związanych z jej wyglądem czy też wystrojem pokoju. Mogła zadecydować o czyimś losie. Czy ci na dole wiedzieli, że to ona kazała ich napoić i nakarmić? Czy byli jej wdzięczni? A może nikt nawet nie wspomniał jej imienia? Czy tak smakowała władza? Nabrała ochoty, aby doświadczyć tego po raz kolejny – władzy, ale tylko takiej, którą każdy doceni.
Zanim sięgnęła po wystygłą już grzankę leżącą na talerzu, spojrzała na Klarę rozmarzonym wzrokiem i przechyliła głowę na prawą stronę.
Służąca stała jak zwykle wyprostowana i gapiła się w podłogę.
– Ta zima chyba nigdy się nie skończy – zaczęła Helena. – Ludzie z Possenhofen to jednak mają lepiej, że nie muszą zwozić drewna z tak daleka. – Ugryzła kęs grzanki i przełknęła. – Guwernantka mówi, że zamku w Possenhofen nie można dogrzać i w zimie pewnie lepiej mieszkałoby się w chłopskiej chacie, bo jest o wiele mniejsza i wystarczy tylko jeden piec. – Znów ugryzła kawałek.
Jej wargi były czerwone od marmolady. Oblizała je. Z pieca kaflowego stojącego obok buchało ciepło. Zrobiło się tak gorąco, że po karku spłynęła jej strużka potu. Ściągnęła szal, którym miała zakryte ramiona. W pokoju oprócz parskania koni dobiegającego z zewnątrz i tykania zegara ustawionego na kominku nie było niczego słychać.
Klara podniosła głowę i dopiero teraz można było zobaczyć jej szare oczy, na które ciężko opadały powieki. Wyglądała, jakby chciała coś powiedzieć, ale to, co miała na końcu języka, utknęło jej w gardle. Jak ryba otwierała delikatnie wąskie, bladoróżowe usta, po czym je zamykała. Widać było, że szukała właściwego słowa.
– Wasza wysokość, chłopi w Possenhofen nie mają drewna za darmo. Nie mogą zabierać niczego z lasu, bo las nie jest ich – wydukała w końcu.
– Jak to? – Helena wyprostowała się i wpatrzyła w służącą ciemnobrązowymi, głęboko osadzonymi oczami. – To czym palą w piecach i ogrzewają domy? – Wzruszyła ramionami i się uśmiechnęła.
Klara musiała żartować. Przecież to brzmiało nielogicznie. Helena odłożyła widelec i nóż na talerz, oczekując odpowiedzi. Wyprostowała się i położyła ręce na kolanach jak posłuszna uczennica.
Tym razem odpowiedź dobiegła zza jej pleców. To był lokaj Klemens, który przyszedł do ich pałacu z zamku królewskiego po tym, jak zmarła babka Heleny, królowa Bawarii.
– Wasza wysokość, chłopi muszą albo kupić drewno, albo zapracować na nie w lecie. Dlatego bardzo często przychodzą na służbę całymi rodzinami, wraz z dziećmi.
Helena odwróciła głowę w stronę mężczyzny, po czym z powrotem spojrzała w talerz. Postukała palcem o blat stołu, a potem sięgnęła po serwetkę i powoli wycierała usta. Nic nie mówiła. Istotnie widziała w lecie całe rodziny, które zbierały siano albo plewiły grządki w ogrodzie. Do głowy jej jednak nie przyszło, że dzieci pracują, bo muszą. Raczej myślała, że nie chcą zostawać same w domu. Podniosła głowę znad stołu i spoglądała uważnie to na Klarę, to na Klemensa.
Lokaj podszedł nieco bliżej do Heleny. Stanął nieopodal niej i ściszył głos:
– Mogą też ukraść drewno z lasu, ale za to grozi kara. Ojciec waszej wysokości książę Maxl nie chce, aby zabrakło opału na zimę w tutejszym pałacu i w zamkach, do których jeździ późną jesienią na polowania.
Helena nie wiedziała, co odpowiedzieć. Opuściła głowę i zaczęła miętosić serwetkę.
Chociaż Klara pochodziła ze wsi nad jeziorem Starnberger, przez cały rok mieszkała albo w pałacu w Monachium, albo w zamku w Possenhofen. To były jej domy. Od kiedy pracowała w rodzinie, nie musiała spędzać ani dnia w wiejskiej chacie. Zawsze miała dach nad głową, było jej ciepło i miała jedzenie. Ale inaczej mogło być z jej rodziną, która co roku musiała z trudem zdobywać opał. Na pewno wiedziała, co mówi. Nie było więc powodu, aby jej nie wierzyć.
Faktycznie. Mieszkańcy Possenhofen i okolic byli biedni, ale nie zdawała sobie sprawy, że ich sytuacja jest aż tak zła. Nieraz słyszała skargi służby w kuchni, kiedy skradała się z Elżbietą do spiżarki, aby zwędzić słodkie bułeczki. Nigdy jednak nie zwracała na to większej uwagi. Myślała, że to takie tam marudzenia. Jej matka też narzekała, ale było to zupełnie inne biadolenie i najczęściej dotyczyło albo rozbrykanych dzieci, albo wiecznie nieobecnego męża.
Jako dorosła musiała nauczyć się dostrzegać prawdziwe problemy i odróżnić te błahe od poważnych. Przypomniała sobie, że matka zawsze mówiła jej, że będzie mogła naprawiać świat – jeśli nie swoimi rękoma, to z pewnością rękoma swojego męża. To stwierdzenie dziś nabrało dla niej zupełnie nowego znaczenia.
Zdecydowanie wstała z krzesła. Lokaj je odsunął, a ona odeszła na bok. Opuściła dłonie wzdłuż tułowia, podniosła wysoko brodę i spojrzała wpierw na Klarę, a później na Klemensa.
– Jeszcze dziś porozmawiam z ojcem i dowiem się szczegółów. Nie omieszkam poprosić go o wsparcie dla ludzi ze wsi. – Skoro nie ma mądrego męża, musi liczyć na ojca.
Ale powoli zaczęła sobie zdawać sprawę, że zdobycie tego, czego szuka, będzie wymagało z jej strony nie tyle uroku osobistego, co sprytu i determinacji.
Dwoje pracowników spojrzało po sobie. Zaczęli nerwowo poruszać się w miejscu. Klemens przestawał z nogi na nogę, jakby świerzbiły go stopy. Odchrząknął trzy razy i skonsternowany przyłożył do ust dłoń.