Apteka pod dobrym aniołem - Hanna Skrabut - ebook

Apteka pod dobrym aniołem ebook

Hanna Skrabut

3,7

Opis

   "Apteka Pod Dobrym Aniołem” to kryminał. Zło czai się wszędzie. Mili pacjenci nie wiedzą co dzieje się na zapleczu. Może farmaceuta nie pomaga, a truje? Może pacjent jest potencjalnym bandytą? Ktoś musi pomóc rozwiązać tę zagadkę. Nie będzie to policja. Miasto Tarnowskie Góry potrzebuje pomocy. Znikają bez śladu młode dziewczyny. Czy uda się którąś uratować? Zagmatwane losy bohaterów splatają się z życiem apteki. Mała delikatna farmaceutka musi stawić czoła międzynarodowej mafii. 

 

 

   Akcja książki osadzona jest Tarnowskich Górach. Po przeczytaniu tej książki dowiecie się coś więcej o mieście wpisanym w 2014 roku na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Tu pośród zabytków czuwa zło. Czy można kupić lek na nie w aptece? Co radzi farmaceuta? Kto rozwiąże zagadki kryminalne? Czy policja lekceważy problem? Na wiele pytań odpowiesz sam po przeczytaniu książki. “ Apteka Pod Dobrym Aniołem” czeka na ciebie.

 

Hanna Skrabut

Mieszkanka Tarnowskich Gór. Najpiękniejszego miasta na Śląsku.

Farmaceutka z powołaniem. Szczęśliwa żona, mama i babcia. Kobieta spełniona, a wciąż szukająca wyzwania. Z aptekarską dokładnością tropi spiski. Rozwiązania tajemniczych zagadek często są sukcesem farmaceutów.

 

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 415

Rok wydania: 2024

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,7 (6 ocen)
2
2
1
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Shatzi

Nie oderwiesz się od lektury

Świetnie się czyta, a człowiek ma wrażenie że staje się częścią opowieści ☺️
00
habaaleksandra

Dobrze spędzony czas

Dobrze się czyta
00

Popularność




Chciałabym podziękować mojej rodzinie, która zawsze mnie wspierała. Cudownie jest marzyć. Z realizacją marzeń jest trudniej. Spełnienie daje nam wiele radości. Ono budzi kolejne nadzieje i rodzi ponowne zadania. Dziękuję wszystkim za cierpliwość, za czas oczekiwania.Dziękuję, że nie zwątpili we mnie, że czekali i nie oceniali. Dobrze mieć wspaniałą, kochająca rodzinę.

Od Autorki

Ta książka jest inna. Na pewno was zaskoczy. Jest spełnieniem marzenia. Skoro lekarz może śpiewać, a prawnik być kabareciarzem, farmaceuta może napisać kryminał. Wiedza, którą posiadam, odcisnęła na tej książce piętno. Mam nadzieję, że przypadki pacjentów, którzy również stali się bohaterami mojej książki, nie będą wam przeszkadzać. Apteka to miejsce, w którym spędziłam połowę swojego życia. Zawsze była dla mnie ważna. Mało kto wie, co dzieje się po drugiej stronie.

 

Pani Ewa przychodziła do apteki prawie codziennie. Maleńka, zgarbiona kobieta miała zawsze smutną twarz. Jej oczy były bystre i władcze, nie pasowały do miłej, choć powściągliwej kobiety. Ponoć była kiedyś nauczycielką, uczyła chemii. Pewnie należała do tych ostrych i dzieci jej nie lubiły, a może była fajna i dopiero na starość choroba męża ją tak przygniotła. Każdy by się załamał, tym bardziej że została z tymi problemami sama. Państwo Ewa i Adam Pucowie nie mieli dzieci. Mieszkali w pobliżu „Apteki Pod Dobrym Aniołem”. Nic dziwnego, że pani Ewie wygodnie było robić zakupy właśnie tutaj. Myśli krążyły wokół pacjentki, gdy ta pakowała opatrunki do torby na wózku.

– Do widzenia – pożegnała się pani Ewa głośno, choć bezdźwięcznie.

Do apteki weszła piękna, młoda dziewczyna. Zatrzymała się przy stoliku z ulotkami i karafką z wodą. Usiadła na krzesełku, z małego plecaka wyjęła czerwone szpilki, zdjęła trampki i długie, zgrabne nogi wsunęła w eleganckie pantofelki. Wstała z wdziękiem, odwinęła krótką czerwoną bluzkę, która nagle stała się koktajlową sukienką, przykrywając kolarskie getry. Ślicznotka podeszła do okienka Feli.

– Dzień dobry, poproszę dwa plastry na piętę – powiedziała, rozsiewając wokół siebie wdzięki młodości. – Mam nowe buty i nie wiem, czy będą wygodne.

Lucilda rzuciła okiem na dziewczynę i zaczęła przewracać oczami z niesmakiem. Fela dała dziewczynie plasterki, odwzajemniając życzliwie uśmiech.

– Chciałabym jeszcze zapytać, czy panie mogłyby popilnować mojego roweru, który przywiązałam do stojaka przed apteką. Umówiłam się na randkę w kawiarence, po drugiej stronie rynku. – Dziewczyna zatrzepotała rzęsami. Jej wdzięk i urok roztopiłyby najtwardsze serca.

Lucilda nie wytrzymała.

– To stojak rowerowy tylko dla klientów apteki, kawiarnia ma swój – wrzasnęła zza lady.

Dziewczyna speszyła się nieco i ze łzami w oczach zaczęła się tłumaczyć.

– To moja pierwsza randka. Jak wypijemy tę kawę, to on może zechce mnie odprowadzić do domu i co ja wtedy powiem: że muszę zabrać rower? A jak on będzie samochodem albo motorem? – Dziewczyna zawiesiła głos. W ciszy słychać było jej nadzieję. Zatrzepotała rzęsami i wyrzekła błagalnie: – Proszę, bardzo proszę.

Fela skarciła wzrokiem Lucynę Dil.

– Jest pani klientem apteki, proszę zostawić rower – oznajmiła. – Niestety w nocy nikt go nie będzie pilnował, musi to pani wiedzieć.

– Jest pani aniołem. A czy mogę u pani zostawić ten plecak?

Lucy zaśmiała się szyderczo, jakby chciała powiedzieć: i co teraz zrobisz?

Fela uśmiechnęła się.

– Dobrze, ale pod pewnym warunkiem – rzekła.

– Zgadzam się na wszystko – krzyknęła dziewczyna.

– Proszę pokazać mi zawartość plecaka. Schowam go do swojej osobistej szafki i będzie go mogła pani odebrać tylko u mnie.

Cudownie, proszę zobaczyć. Tu są tylko trampki i pompka do roweru. Bardzo przepraszam za kłopot, ale ja wiem, że pani mnie rozumie.

Fela uśmiechnęła się szczerze i na odchodnym życzyła dziewczynie udanego spotkania. Dziewczyna jak rusałka rozpłynęła się za drzwiami apteki.

– Co ty wyprawiasz?! – wybuchła Lucyna. – Widziałaś, jak ona była ubrana? Ta długość sukienki, ten dekolt, te szpilki, no i jakie miała włosy…

Fela przerwała słowotok Lucildy.

– Była śliczna i zakochana, no, może to za dużo powiedziane. Miała nadzieję, że z tej wirtualnej znajomości wyjdzie coś więcej. To nie grzech, to młodość.

– Młodość, młodość… – fukała Lucilda.

– Lucyno Dil – skarciła ją Fela – powinnaś wrócić do swoich obowiązków, bo znów nie starczy ci czasu i będziesz siedzieć po godzinach. Pamiętaj, że zawsze mogą wymienić cię na szybszy, młodszy model.

Lucy, nazywana przez Felę Lucildą z racji nazwiska i imienia Lucyna Dil, znała Felicję Lak ze szkoły. Dziewczyny chodziły razem do klasy. W tym czasie nie przepadały za sobą, a wręcz się nie lubiły. Lucy była przebojowa, zadziorna i uparta, ale też śliczna: wysoka, szczupła, czarnooka i czarnowłosa. Włosy stanowiły jej największą ozdobę. Na głowie miała burzę czarnych loków, które dodawały jej uroku i mimo trudnego charakteru wszyscy chcieli się z nią przyjaźnić. Felicja Lak była szarą myszką. Trochę za mała, trochę za gruba, trochę za głupia na studia, ale zawsze poukładana, miła, subtelna i dobra. Lubiła pomagać ludziom, angażowała w tę pomoc wszystkie swoje najlepsze cechy charakteru. Była też pracowita, dlatego po dobrze zdanym egzaminie mogła wybrać sobie aptekę, w której chciała pracować. Lucy nie podeszła do egzaminów. Pracę w aptece dostała dzięki swojej ciotce, która dobrze znała szefową „Apteki Pod Dobrym Aniołem”. Właścicielka apteki, Anna Maria Angel, znała wszystkie tajemnice swych pracowników. Jednak dużo czasu upłynęło, zanim Lucy się przed nią otworzyła i stała się najbardziej oddanym i zaufanym pracownikiem.

Zadzwonił dzwonek do tylnych drzwi. Lucy pobiegła otworzyć. To dostawa towaru, przyjechał pan Bartek z hurtowni. Bartek był rozwiedziony, bardzo podobała mu się Lucy. On też nazywał ją Lucildą i cieszył się, gdy ona wszystkie jego umizgi kasowała ciętą ripostą.

– Jeśli ja w tobie wzbudzam takie emocje, to jest dla nas nadzieja – powtarzał Bartek.

– Nadzieja matką głupich. Musisz już iść, bo nie rozwozisz kartofli. Chorzy czekają, a ja muszę zamknąć drzwi – drwiła Lucy.

– Co ty taka szybka? Może jednak ci się trochę podobam?

– Boję się, że będę mieć koszmary od tych twoich kozich zalotów. Jedź już do pracy i daj innym pracować.

– A masz czas wieczorem? – nie dawał za wygraną Bartek.

– Niestety, umówiłam się już z Bradem Pittem. Idziemy popływać.

– Tylko nie zalej Tytanica – żartował Bartek.

– Jak ja cię tyknę, to Mika ściągnie z ciebie alimenty – syknęła Lucy.

– Coś ty taka drażliwa? Mika niczego ode mnie nie chce. – Te słowa zabolały Bartka.

– Ja też! Żegnam – burknęła Lucy, nie patrząc na wychodzącego mężczyznę.

Dziewiętnaście kartonów i dwie lodówki. Wszystko się zgadza. Lodówki schowała do lodówek, a papierowe faktury do pokoju kierownika. Gotowe. Lucy uśmiechnęła się do swoich myśli. Lubiła Bartka, ale jako rozwodnik był na straconej pozycji, niestety nie miał szans. Kto raz się rozwiódł, może to zrobić po raz kolejny, a tego Lucy by nie przeżyła. Została kiedyś bardzo skrzywdzona. Bolało. Bolało tak bardzo, że nie chciała żyć. Straciła miłość, cel, wiarę, dyplom i upragniony dom.

– Upadłam, podniosłam się i dumnie kroczę. Tak, to moja dewiza.

Z zamyślenia wyrwał Lucy dzwonek do drzwi. Zirytowana otworzyła drzwi.

– Czego tam?

– To tylko ja. Dzień dobry – przywitała się Ola.

Ola pracowała u nas dwa lata. Wcześniej odbywała tu praktyki i staż magisterski. Lucy wpuściła ją do apteki.

– Dobry. Dla kogo dobry, dla tego dobry. Życzę ci tego dziecko, ale nie licz, że ci dziś pomogę. Mam masę roboty.

Lucy wzniosła się na szczyt swych aktorskich umiejętności, wypowiadając te słowa. Miały podkreślić, jak ważna jest jej praca. W końcu to dzięki niej apteka lśniła czystością i wszystko leżało na swoim miejscu.

– Ależ ja tego nie wymagam, chciałam być tylko miła – szepnęła Ola.

Zdjęła srebrne pantofelki i szary kostium, wrzuciła na siebie białą, apteczną dopasowaną sukienkę, żakiet i wsunęła sandałki. Rozpuszczone włosy związała w solidny węzeł i pobiegła przywitać się z resztą załogi. Pomachała do Feli, że może zrobić sobie przerwę, a ona stanie przy okienku. Fela właśnie kończyła dyskusję z pacjentem o probiotykach, podała właściwe leki i zainkasowała zapłatę.

– Okej, to ja idę coś zjeść. Dasz sobie radę? – Było to raczej pytanie retoryczne. – W razie problemów wołaj, będę w kuchni. Tak nazywano pokój socjalny.

Ola rozgościła się za okienkiem. Była gotowa na kolejnych pacjentów. To, co się wydarzyło, przerosło jej oczekiwania. Do apteki weszły dwie starsze panie. Rozmawiały głośno, opowiadając sobie, która na co choruje, jakie leki stosuje, gdzie już była, co robiła i co zamierza. Ich rozmowa nagle ucichła, gdy przy okienku zobaczyły Olę.

– Och, to ta, o której ci mówiłam – rzekła cicho tęga kobieta o rumianej twarzy.

– Taaa? – szepnęła z niedowierzaniem ta druga. – No co ty powiesz!

Ola słyszała rozmowę, ale zachowała się profesjonalnie. Powiedziała grzecznie „dzień dobry” i zaprosiła pierwszą panią, która chciała robić zakupy, do okienka. Kobiety zdębiały, szeroko otworzyły oczy i zaczęły mamrotać, że jeszcze nie są gotowe. Zapytały o tę małą z krótkimi włosami, która zawsze tutaj stoi.

– Pani Fela ma przerwę, ale ja chętnie paniom pomogę i doradzę. Proszę się nie obawiać – stwierdziła Ola, widząc niezdecydowanie pacjentek.

Kobiety stanęły przy stoliku z wodą i mamrotały coś, że muszą się zastanowić. Cisza była bolesna i dotkliwie raniła Olę, która uśmiechała się mimo kompletnego ignorowania jej osoby przez panie. To straszne, znów mnie to spotyka, a tyle w swym życiu zmieniłam – pomyślała Ola. Przywołała pozytywne wizualizacje i uznała, że jest silna i nic jej nie złamie. Kobiety zaczęły rozmawiać o jakiejś swojej sąsiadce, pani Ewie, która kiedyś była nauczycielką chemii, a teraz jej mąż Adam umiera.

– Ponoć to już agonia.

– No coś ty, ale możesz mieć rację. On już z pięć lat nie wychodzi nawet na balkon.

– Jak to los zsyła cierpienia.…

– Dręczyła dzieci, to teraz Pan Bóg dał jej chorego męża do opieki.

– A ty wiesz, że ten mąż Adam ożenił się z nią, bo to ona sobie go wybrała? Był najprzystojniejszy w całej szkole. Wysportowany nauczyciel wychowania fizycznego i mała, chuda chemica. Jej nawet dyrektor się bał. Ona ma coś takiego w oczach, co rodzi niepokój i budzi strach. Coś, co każe się bać.

– No tak, ale żal chłopa i szkoda kobiety. Widziałaś, jak się w ostatnich latach posunęła? Wygląda strasznie. Jest jeszcze chudsza, a do tego zgarbiona i pomarszczona jak kalafior. Cały czas chodzi w tym samym szarym prochowcu i zawsze z tobołami. Pieluchy, opatrunki, książki, jedzenie, wciąż coś wnosi do swego domu lub z niego wynosi. Ponoć jest z tym sama.

– Ja pytałam, czy można jej pomóc, ale odmówiła.

– Ja poleciłam jej lekarza, ale nie skorzystała z wizyty.

– Może podesłać jej jakąś kobietę do sprzątania? Tam tak strasznie śmierdzi, jak otworzy drzwi.

– No cóż się dziwić, śmierć nie pachnie. Widać, że kobieta się stara, ale nie ogarnia.

– A może on umarł? – Kobieta ściszyła głos.

– No co wy, sąsiadko. Trupa by pielęgnowała?

– A kto ją tam wie?

– Mam pomysł! – Rumianej kobiecie zaświeciły się oczy. – Pójdziemy ją odwiedzić, tak, z pomocą sąsiedzką. Ja zrobię pierogi, a ty ten swój pyszny sernik. Wykażemy troskę i sprawdzimy, co w trawie piszczy.

– A co ty chciałaś tu kupić?

– No widzisz, ta mała, Fela, to by wiedziała, ale jej nie ma. Trudno, ich strata, kupię, jak mi się przypomni – stwierdziła donośnym tonem, wychodząc. – Nie muszę tu robić zakupów.

Drzwi powoli się zamykały. Ola szepnęła „do widzenia”, gdyby pani zdecydowała się wrócić. Głosy w głowie Oli krzyczały, gonitwa myśli rozpraszała rzeczywistość. Ola wiedziała, że musi się opanować. Wiedziała też, jak to zrobić – pomagał jej w tym nieskazitelny wygląd. To on dodawał jej wiary w nieomylność i budował profesjonalizm. Tylko spokój może mnie uratować – myślała.

Drzwi otworzyły się z łoskotem i do apteki weszła kobieta z trzyletnim dzieckiem na ręku. Kobieta krzyczała: „pomocy!”, zanosząc się płaczem, a maluch wrzeszczał, jakby go obdzierano ze skóry. Ola znieruchomiała na moment, a potem popędziła po Felę, wszak sama powiedziała, że w razie problemów ma ją wołać. Problem wydawał się poważny i wystraszył niedoświadczoną farmaceutkę. Trzeba było działać szybko. Fela pomoże, a ona nie będzie się wstydzić swojej niekompetencji w ratowaniu płaczących dzieci.

Fela pobiegła do kobiety.

– Co się stało? Jak mogę pomóc? – zapytała.

Kobieta pokazała rękę dziecka. W przedramię wbity był kleszcz, maleńka czarna kropka. Fela uśmiechnęła się tym razem współczująco.

– Będzie dobrze – powiedziała aksamitnym, kojącym głosem w stronę malucha. A do matki dziecka zwróciła się stanowczo: – Proszę nie płakać ani nie krzyczeć. Dziecko reaguje na pani emocje. Jego to nie boli, ale nie wie, co się dzieje, i po prostu boi się. Jego reakcja to odpowiedź na pani zachowanie.

Kobieta przestała krzyczeć, ale łzy same wciąż płynęły jej po policzkach.

– Kleszcze roznoszą choroby, on może się zarazić, zachorować, a nawet umrzeć – wykrzykiwała matka.

– Dość tego! – krzyknęła Fela. – Po pierwsze, nie każdy kleszcz musi zarażać. Po drugie, nie ma obrzęku ani zaczerwienienia i pewnie stało się to przed chwilą. Spacerowała pani w parku albo mały spał w wózku w cieniu drzew w ogrodzie?

– Byliśmy w parku. Skąd pani wie? Widziała nas pani?

– Domyśliłam się. Mam dwoje dzieci i wiem, co robić, dobrze pani trafiła. Olu, sprzedaj pani przyrząd do usuwania kleszczy, środek dezynfekujący, małe kompresy jałowe i plasterek z dinozaurem.

Mały wyciągnął ręce do uśmiechniętej Feli, a ona wzięła go na kolana. Do jednej ręki dała mu rękawiczkę, do drugiej kolorowy plasterek. Mały był zachwycony. Sama szybko i sprawnie ubrała rękawiczki i fikuśnym przyrządem profesjonalnie usunęła kleszcza, zdezynfekowała przedramię i wspólnie z maluchem przykleili plasterek.

– Już po wszystkim. Gotowe. Nie bolało.

Chłopiec posłał Feli rozbrajający uśmiech.

– Proszę obserwować miejsce wkłucia kleszcza. Gdyby pojawiło się zaczerwienienie lub opuchlizna, proszę natychmiast zgłosić się do lekarza. To bardzo ważne, bo w porę podany antybiotyk zapobiega zakażeniu. Czy pani rozumie?

Kobieta stała i kiwała głową, nie potrafiła nic powiedzieć. Była w szoku. W końcu powróciła do rzeczywistości i zaczęła gorąco dziękować. Ponownie zawiesiła się w powtarzaniu słowa „dziękuję”.

– Dziękuję, dziękuje, dziękuje… Gdyby nie pani… Bardzo dziękuję!

Fela uśmiechnęła się dobrodusznie.

– Najważniejsze, że wszystko dobrze się skończyło. Jedno „dziękuję” wystarczy.

– Pani jest aniołem, zawsze będę pani wdzięczna – powiedziała kobieta, wychodząc z apteki.

Fela zamyśliła się.

– Chyba kiedyś to już słyszałam, ale jaki ze mnie anioł? Anioły są piękne, takie nieskazitelne i doskonałe, jak na ten przykład nasza Ola. Ze mnie to taka pszczółka Maja.

– Dziękuję! – zawołała Ola. – Ja też dziękuję za pomoc. Nie wiedziałam, co robić, i bałam się, że nie dam rady.

– Okej, z czasem nabierzesz doświadczenia. A jak tam: trudny dzień? – zapytała Fela.

Ola pokiwała głową.

– W recepturze jest trochę leków do zrobienia. Chcesz iść i popracować trochę w samotności? – zapytała Fela.

– Tak, oczywiście, już idę.

Ola chętnie zamieniła miejsce pracy na recepturę. Nikomu o tym nie mówiła, ale tak naprawdę nie lubiła robić leków. Wszyscy lubili, a ona nie. Znów była inna niż wszyscy, ale profesjonalizm na pierwszym miejscu. Leki wykonam z największą starannością, najlepiej, jak potrafię. Wiem to, dam radę i tak zrobię – pomyślała Ola.

Apteka Pod Dobrym Aniołem” mieściła się w pięknym, starym budynku przy rynku w Tarnowskich Górach. Był on budowany tak, aby pomieścił aptekę, wytwórnię leków i mieszkanie właścicieli. Miał romantyczną historię. Bardzo bogaty naukowiec, profesor chemii i nauk medycznych, zakochał się w córce aptekarza. Pomógł pięknej Anieli zdobyć wykształcenie medyczne o profilu aptekarskim i ofiarował jej w prezencie ślubnym dom, który spełniał jej marzenia. Dziewczyna mogła realizować się jako matka i farmaceutka. Na dowód swojej miłości kazał wykuć postać swej ukochanej ze skrzydłami anioła w kamieniu i ustawił go na postumencie nad drzwiami wejściowymi do apteki. Był to niezwykły człowiek, mądry i dobry. Zaprojektował dom w sposób nowoczesny i funkcjonalny, jak na owe czasy. Dom był niezwykły i tajemniczy. W tamtych czasach posiadał mnóstwo ukrytych przejść. Jedno z nich łączyło mieszkanie z apteką, aptekę z fabryką leków i halę produkcyjną z sekretnym biurem znajdującym się w mieszkaniu. Przez kolejne lata budynek zmieniał właścicieli, a oni modyfikowali wnętrze budynku, jednak zawsze mieściła się w nim apteka, a mieszkanie zajmował aktualny jej właściciel.

Pewnie całą historię budynku i jej właścicieli znała starsza pani Angel, matka obecnej właścicielki apteki. Prowadziła tę aptekę przez wiele lat, dbając o każdy szczegół, pilnując, żeby apteka i wszyscy jej pracownicy byli naprawdę pod anielskimi skrzydłami pięknej pani Anieli. W piętrowym budynku o powierzchni tysiąca dwustu metrów kwadratowych czterysta metrów zajmowało mieszkanie, a pozostałe osiemset metrów stanowiło miejsce pracy. Początkowo znajdowały się tam dwie hale recepturowe do sporządzania leków, laboratorium suche i mokre oraz laboratorium związków toksycznych, magazyny substancji, ułożonych zgodnie z siłą ich działania, magazyny gotowych leków, destylarnia, laboratorium środków roślinnych, fasowalnia i pakowalnia oraz laboratorium kontroli wewnętrznej ze zwierzętarnią. Dziś największa hala recepturowa przekształcona została w magazyn leków. Była imponująca, gdyż jej wysokość stanowiły dwie kondygnacje, kiedyś konieczne, zabezpieczały bowiem wyciągi i wentylacje. Podczas ostatniego remontu zbudowano tu nowoczesną recepturę, o powierzchni osiemdziesięciu metrów kwadratowych. Znajdował się tam przedsionek, z którego prowadziło wejście do zmywalni, destylatorni, sterylizatorni oraz do śluzy, a z niej przejście do receptury. Na ścianie przylegającej do prywatnego mieszkania mieścił się wspaniały, kamienny blat, pod nim szafki z utensyliami, na nim wagi, a nad nim imponujące lustro. Tafla szkła ciągnęła się w nieskończoność: od blatu po sam sufit i od ściany do ściany. Naprzeciwko wisiały półki, na których stały sztandy z substancjami leczniczymi – oczywiście posegregowane zgodnie z wykazami A i B. Trucizny zamknięte były w osobnej, szklanej szafce, do której klucz znajdował się w sejfie, w nim zaś można było znaleźć leki z wykazu N – narkotyki. Wydzielona loża z nawiewem laminarnym do produkcji leków jałowych stanowiła dopełnienie tej wyśnionej receptury. Wyjątkowe było to, że receptura w całości została zawieszona na filarach w ogromnej hali. Jej atrakcyjność rosła dzięki ścianie szyb, oddzielającej ją od magazynu. Tak więc, będąc w recepturze, można było obserwować, kto wchodzi do magazynu lub z niego wychodzi. Jednocześnie dzienne światło miało szansę dostać się do jej pomieszczeń, a lustro bawiło się światłem. Nowoczesna bryła receptury wyglądała jak statek kosmiczny, który odpoczywał pośród starych, ciężkich, stylowych półek i szafek. Właścicielka mówiła: „Należy iść z duchem czasu. Należy spełniać określone wymagania, umieć przewidywać, by im sprostać. Co nie znaczy, że pozbędziemy się starych, stylowych, ale funkcjonalnych mebli. Będziemy dla własnej wygody łączyć stare i nowe”.

Ola nie lubiła tego miejsca. Kiedyś cieszyła się nim jak wszyscy, ale od czasu wypadku już go nie lubiła. Nie lubiła, bo gdy była tu sama, nie czuła się dobrze. Były takie miejsca, w których słyszała głosy. Tutaj słyszała głos mamy. Głos natarczywy i zły. Nie pozwalający zapomnieć. Tak bardzo chciałaby zapomnieć. Ola przejrzała recepty: krople do ucha, krople do nosa, trzy syropy, cztery maści, sześćdziesiąt proszków do zrobienia. Trochę tu posiedzę – pomyślała. Przygotowała sobie wszystko, wypisała sygnaturki i sprawdziła, czy jest świeża woda destylowana. Poszła zaparzyć sobie kawę. Należało się wzmocnić, aby sprostać demonom.

Pomieszczenie socjalne, czyli kuchnia, znajdowało się blisko ekspedycji. Celowo tak przerobiono aptekę, aby osoba odpoczywająca mogła w przypadku problemów szybko wspomóc koleżankę. Ola zrobiła sobie kawę, a jej aromat wypełnił całe pomieszczenie. Usiadła w kąciku i usłyszała płacz dziecka oraz podniesione głosy dorosłych. Zdecydowanie nie była specjalistką od dzieci, ale uznała, że może się przydać.

Fela obsługiwała przy okienku matkę dziecka, która próbowała uspokoić pięcioletnią dziewczynkę. Mała Ania wskazywała krzesło, na którym rozsiadła się tęga kobieta.

– Ona zadusi Elizę, zadusi Elizę – krzyczała.

Ola, widząc, że dziewczynka w ataku histerii zaczyna się dusić, zwróciła się do pani na krzesełku:

– Może przesiądzie się pani na ten żółty fotel. On jest wygodniejszy, a po za tym stoi obok witryny z nowościami w atrakcyjnych cenach. Ja pomogę. Tu leżą również ulotki, jeśli coś panią zainteresuje, dam pani próbki.

Kobieta przesiadła się na fotel, a mała Ania przestała płakać. Ola kucnęła obok dziewczynki.

– Ja jestem Ola – przedstawiła się. – Czy możesz mi przedstawić swoją towarzyszkę?

– Ja jestem Ania, a tu siedzi Eliza, moja najlepsza przyjaciółka. Czy ty ją widzisz? – zapytała ze zdziwieniem dziewczynka. – Nikt jej nie widzi, tylko ja.

– Ja niestety też nie widzę twojej Elizy, ale wiem, że ona tu jest.

– A skąd pani to wie? – zdziwiła się Ania.

– Powiem ci w tajemnicy, że gdy byłam w twoim wieku, też miałam niewidzialnego przyjaciela. Był to pies o imieniu Dag. Wszędzie z nim chodziłam, był moim najlepszym przyjacielem, znał wszystkie moje sekrety. Bardzo go kochałam i na pewno nie pozwoliłabym, żeby ktoś na nim usiadł.

– A co się z nim stało? – zapytała dziewczynka.

– Odszedł. Tak po prostu odszedł, kiedy uznał, że nie jest mi już potrzebny. Może poszedł do kogoś, kto bardziej go potrzebował? Na początku byłam smutna, ale jeśli ktoś chce odejść, nie można go zatrzymać. Wśród nas jest wielu ludzi i wiele zwierząt chcących nas poznać. Dzieląc się radościami i smutkami, znajdujemy przyjaciół, którzy zostają z nami na dłużej lub krócej. Zostają tak długo, jak zechcą, lub tak długo, jak my tego chcemy.

– A Eliza? Jak długo ze mną zostanie?

– Tego nie wiem, ale będzie, dopóki jest ci potrzebna. Możemy się umówić, że przyjdziesz mi powiedzieć, gdy Eliza odejdzie. Pamiętaj, że to nasza tajemnica.

Ola wykonała gest, jakby zamykała usta kluczykiem, a potem wyrzuciła go daleko za siebie. To samo zrobiła Ania i obie zaczęły się głośno śmiać.

Mama Ani właśnie skończyła robić zakupy. Podeszła do córki i drżącym głosem powiedziała do Oli:

– Dziękuję pani i przepraszam za córkę. Bardzo panią męczyła? O czym rozmawiałyście?

Ania popatrzyła na Olę, a potem na mamę.

– Nie mogę powiedzieć, to nasza tajemnica. – Następnie zwróciła się do Oli: – Obiecuję, że nie będę jej zatrzymywać, ale chciałabym, żeby jeszcze ze mną była. Powiem pani, kiedy odejdzie.

Ania wyszła z mamą i Elizą z apteki, a Ola odwróciła się, by czmychnąć do kuchni, gdzie czekała na nią już zimna kawa. W drzwiach stała pani kierownik, Anna Maria Angel. Jak długo tu była? Czy słyszała moją rozmowę? Ola spuściła wzrok, bojąc się spojrzeć w jej przenikliwe oczy. Pobiegła robić leki.

Lucy skończyła pracę i przebrała się w strój sportowy.

– Żegnam wszystkich, co pracują i się w pracy dobrze czują – krzyknęła. – Żegnam całe towarzystwo, bowiem praca to nie wszystko. – A gdy wsiadała na rower, zawołała jeszcze: – Odjeżdżam na kole liczyć oczka w rosole.

Fela z zachwytem patrzyła na Lucildę. Wyglądała młodo, miała figurę wysportowanej dwudziestolatki. Czarne loki wychodziły spod czapki dżokejki, koński ogon majtał się w rytm pedałowania, a od zgrabnych pośladków trudno było oderwać wzrok.

– Jutro ja też przyjadę rowerem – oznajmiła Fela.

Spojrzała na stojak rowerowy. Rower ślicznotki, która poszła na randkę, stał ciągle przywiązany do stojaka. Ciekawe, czy randka się udała.

Pacjenci jak co dzień realizowali recepty, byli grzeczni, nieroszczeniowi, choć ten ostatni okazał się dość oryginalny.

Do apteki wszedł pan w wieku około czterdziestu lat – bardzo elegancki, w garniturze, białej koszuli, w krawacie – i poprosił o wydanie mu leku na receptę, zaznaczając, że nie ma recepty.

– Jeśli mamy pana w naszym systemie aptecznym, będę mogła sprawdzić, czy faktycznie bierze pan ten lek na stałe, sprawdzę dawkę i postać leku i wydam panu najmniejsze opakowanie.

– A dlaczego najmniejsze?

– Doniesie nam pan receptę?

– Nie, ja do lekarzy nie chodzę i nie ma mnie w systemie, bo nie realizowałem tu żadnej recepty. Lek jest mi potrzebny, muszę go dziś mieć. To lek hormonalny.

– O jaki lek chodzi?

– O sildenafilum w dawce stu miligramów po osiem tabletek. Poproszę dwa takie opakowania.

– Czy oba dla pana?

– Nie, jedno dla kolegi.

– Pan chyba żartuje!

– Nie! – krzyknął zuchwale mężczyzna. – Czy pani wie, kim ja jestem?

W tym momencie do apteki weszła Lucy.

– Niech będzie pochwalony, miło tu księdza widzieć.

Mężczyzna odwrócił się i wrzasnął:

– Co pani tu robi?

– Pracuję – oznajmiła zdziwiona Lucilda.

– Nie będę potrzebować tych leków dla znajomego, proszę jednak pamiętać, że mnie obowiązuje tajemnica spowiedzi, a panią tajemnica aptekarska – powiedział „do widzenia” i wyszedł.

– Czego chciał nasz ksiądz? – zapytała Lucy.

– Właściwie to nie wiem. Chyba zapomniał recepty… A ty co tu robisz?

– Chciałam zostawić ci klucze i prosić cię, żebyś rano otworzyła aptekę. Ja trochę się spóźnię, bo idę na badanie krwi. Jak mi upuszczą, to wam nie odpuszczę.

– Dobrze, to ja jutro przyjadę na rowerze, żeby być wcześniej.

Fela ubrała getry i spojrzała w lustro. Nie, w tym na pewno nie pojadę. To może spodnie od dresu. To koszmar. Dżinsy… trochę lepiej. Trzeba jeszcze jakoś przykryć górę. Na kurtkę za gorąco, może bluza, ale musi być długa. Pomyślała o pośladkach Lucy i postanowiła zacząć się odchudzać. Muszę wziąć coś do przebrania. Tak na wszelki wypadek. Jestem spakowana. Teraz sprawdzę rower. Dobrze, że wcześniej wstałam – pomyślała.

Mąż napompował jej koła i sprawdził hamulce. Fela, wsiadając, chwyciła za dzwonek, który został jej w dłoni. A to co? Na tym gruchocie nikt nie jeździ, rozpadł się, zanim wsiadłam. Nie mam już czasu, żeby biec piechotą, Pieszo na pewno się spóźnię, spróbuję dojechać rowerem. Zamiast dzwonić, będę krzyczeć. Przez park będzie najszybciej.

W parku wybrała drogę na skróty – i to był błąd. Na piątej dziurze odpadł jeden pedał. Stanęła, pozbierała części i pomyślała, że może da się jechać z jednym pedałem. Niestety, okazało się to niemożliwe. Była zła na siebie i cały świat. Teraz nie ma już szans, żeby zdążyć na czas do apteki. Pchała rower, myśląc, jak się będzie tłumaczyć, i właśnie wtedy pojawiła się ona: mama małego chłopca, któremu wyciągała kleszcza. Kobieta stanęła, przywitała się i zobaczyła, co się stało.

– Niech pani weźmie mój rower, to się pani nie spóźni. Ja wezmę pani. Mąż go naprawi i przywiozę go pani do apteki. Proszę się nie martwić, wszystko będzie dobrze.

– Dziękuję. Ale czy nie sprawiam pani kłopotu? Może rower jest pani potrzebny?

– Nie i cieszę się, że mogę pomóc. Proszę jechać, szerokiej drogi.

– A jak tam ręka małego? Jest jakieś zaczerwienienie?

– Wszystko jest dobrze, tak, jak pani mówiła. Proszę już jechać.

Fela wsiadła na rower i pomknęła jak błyskawica. Nawet nie wiedziała, kiedy znalazła się pod apteką. Mam czas – pomyślała i powoli otworzyła drzwi. Alarm był odbezpieczony, nie przyszła jako pierwsza. Wprowadziła rower do pomieszczenia gospodarczego i szybko przebrała się w strój apteczny. Pootwierała magazyny, włączyła komputery i poszła się przywitać z panią kierownik. Pokój kierownika apteki był duży i przestronny. Miał wydzielone dwie strefy. W pierwszej stało ogromne, stare biurko z mnóstwem szuflad, fotel z błękitnej, delikatnej skóry, stylowe witryny, pełne książek i dokumentów, ogromna, ciężka rzeźbiona szafa i duży, stojący zegar, który idealnie współgrał z kompletem mebli. W drugiej części uwagę przykuwał witraż. Przedstawiał piękną, młodą kobietę z anielskimi skrzydłami, z apteczną butelką wypełnioną jakąś miksturą. Stały tu dwie szafy, nieco mniejsze i lżejsze. W jednej znajdowały się osobiste rzeczy pani kierownik, a druga skrywała zlew, ekspres do kawy, serwis Rosenthal, szklaneczki i tym podobne przedmioty. Bywały takie dni, że pani Anna nie zaglądała do kuchni, korzystała bowiem z kawowego kącika w swoim gabinecie. Malutkie fotele i stolik dopełniały wnętrze i dodawały mu lekkości. Tu pani Anna przyjmowała swych gości, ale tylko tych specjalnych. Spotkania z przedstawicielami medycznymi reprezentującymi firmy farmaceutyczne lub hurtownie oraz wszelkie kontrole odbywały się w salce konferencyjnej na tyłach apteki, przy której mieściło się duże archiwum. Pokój kierownika często pozostawał zamknięty. Anna lubiła ciszę. Dziś jednak drzwi były uchylone.

Fela zapukała delikatnie i dotknęła klamki. Stare drzwi zaskrzypiały cicho. Felę przeszył zimny dreszcz. Pokój okazał się pusty. Na biurku był porządek. Obok dokumentów leżało ulubione pióro pani kierownik i stała filiżanka z kawą. Musi być gdzieś w pobliżu – pomyślała Fela i jeszcze raz zaczęła zaglądać do magazynów. Nikogo nie spotkała. W aptece była sama. Pomyślała, że pani kierownik pewnie poszła do domu, przecież mieszkała za ścianą, ale dlaczego nic nie powiedziała i dlaczego alarm był rozbrojony. Fela nie miała już czasu, musiała otworzyć aptekę, tym bardziej że dwie osoby czekały już pod drzwiami.

– Dzień dobry – przywitała się Fela, widząc znajome twarze.

Pierwszy do okienka podszedł Pan Spirytus. Taką ksywkę od pracowników apteki dostał elegancki, około sześćdziesięcioletni mężczyzna, który codziennie rano kupował dwie butelki spirytusu salicylowego. Ola twierdziła, że pewnie jest masażystą. Fela wstrzymywała się od komentarzy i oceniania, a pani kierownik tylko kiwała głową.

– Dwie butelki? – zapytała Fela.

– Nie. Dzisiaj poproszę trzy.

Fela próbowała ukryć zdziwienie. Zauważył to pacjent.

– Czy pani wie, że cena spirytusu nie ulega zmianie, ale zmienia się pojemność? – zapytał. – Kiedyś butelki zawierały sto mililitrów, potem dziewięćdziesiąt mililitrów, a teraz mają osiemdziesiąt mililitrów. Wszyscy dookoła uważają, że nic nie drożeje, a nasza jakość życia spada. Niestety, ja tego już nie zmienię, ale pani powinna z tym walczyć. Trzeba to robić dla potomnych, dla swoich dzieci, a potem ich dzieci. Ja już nie mam dla kogo żyć – dodał smutno, patrząc Feli w oczy.

Jego oczy były zamglone, przekrwione, bezbarwne, bez celu i bez życia. Szybko spuścił wzrok.

– Do jutra – powiedział.

Drzwi za Panem Spirytusem powoli się zamykały, a następna pacjentka, podjąwszy temat, trajkotała:

– Wie pani, jak nas na maśle oszukują? Najpierw robili coraz mniejsze kostki. Przecież kostka masła zawsze miała dwieście pięćdziesiąt gramów, a teraz ma dwieście gramów. A widziałam też po sto osiemdziesiąt gramów. Pani kochana, to nie wszystko! Oni zmniejszają to masło w maśle. No wie pani, tę zawartość tłuszczu w tłuszczu. To, co tam piszą w tych procentach. Kiedyś było prawie sto procent, potem osiemdziesiąt, a teraz to sześćdziesiąt pięć procent. Ludzie to kupują, bo nie doczytają, bo nie dowidzą, a tam nie ma masła. To jedno, wielkie oszustwo. Musisz czytać ulotki, wszędzie, wszystkie. Pani pracuje w aptece, to z ulotkami obeznana. Czyta pani ulotki?

Pytanie należało do tych retorycznych. Pacjentka nie czekała na odpowiedź, lecz kontynuowała swój monolog. Właśnie zaczęła opowiadać o parówkach, gdy zadzwonił jej telefon.

– Przepraszam, ale to bardzo ważne. Muszę odebrać. – Wysłała Feli porozumiewawcze spojrzenie i odebrała telefon przy okienku.

Fela od razu pomyślała, że przydałyby się na ekspedycji tabliczki zakazujące rozmów przez telefony komórkowe. Ta kobieta dziś jest sama w aptece, ale jestem przekonana, że przy innych pacjentach również odebrałaby telefon i prowadziłaby głośną rozmowę – pomyślała.

– Jestem w aptece. Tak, kupię coś na cholesterol. Wiem, mam złe wyniki, ale to przez to masło. A gdzie ty jesteś? Jak jest masło w promocji, to kup, trudno, jak trzeba wziąć trzy kostki, to bierz. Najlepiej kup sześć, bo to dobra cena. Muszę kończyć, bo jestem już przy okienku. Cześć. – Rozłączyła się. – Dzwonił mąż, w sklepie jest masło w promocji, niech sobie pani też kupi, bo warto.

– Chciałabym pomóc pani w zakupach w aptece. – Fela starała się skierować rozmowę na tor dostosowany do miejsca.

– Chciałabym coś na cholesterol. Nie jest on wysoki, ale taki trochę podniesiony. Nie trzeba się martwić, ale należy coś robić, bo licho nie śpi. Chciałabym, żeby było tanie, dużo i dobre. Najlepiej, żeby to było ziołowe, żeby to nie był jakiś nieprzebadany suplement diety, tylko lek. I najważniejsze, żeby pomógł. Lekarz kazał mi stosować jakąś tam dietę i za trzy miesiące powtórzyć badania. Ja nie mam czasu, ja nie mogę wciąż wszystkiego analizować. Kochana, trzeba żyć, bo życie jest tylko jedno.

– To ostatnie zdanie zawiera dużo mądrości – podchwyciła temat Fela. – Wszystko, co pani robi, robi pani dla siebie, a na sobie nie można oszczędzać. Proszę posłuchać lekarza, zastosować dietę, zmienić nawyki, nie tylko żywieniowe. Proszę więcej się ruszać. Cholesterol odkłada się w naczyniach, utrudniając przepływy, nie wolno do tego dopuszczać. Czy pani wie, że złe przepływy powodują starzenie się organizmu? Żeby temu zapobiec, dam pani herbatki ziołowe. Proszę stosować się do zaleceń lekarza i potraktować je poważnie. Ma pani tak wnikliwy i analityczny umysł, że na pewno pani sobie poradzi.

– Wpadnę za trzy miesiące pochwalić się wynikami. Dziękuję. No, a jak będą jakieś promocje, to też przyjdę pani powiedzieć. Do widzenia.

Kolejna pacjentka usłyszała coś o starzeniu się organizmu i również kupiła herbatki na cholesterol, na trawienie, na włosy i na odchudzanie.

– Ja bardzo wierzę w działanie ziół. Moja babcia znała się na zielarstwie. Zbierała i suszyła zioła, a potem parzyła nam herbatki. Zawsze kupuję różne, bo lubię urozmaicenie, i zawsze coś jeszcze do nich dodaję: wieczorem lawendę, rano suszone owoce lub szałwię, a zimą obowiązkowo imbir i cytrusy. Ma pani suszone maliny?

– Nie mam, ale jeśli sobie pani życzy, zamówię w hurtowni. Zaraz sprawdzę, czy byłyby do odbioru w aptece jeszcze dzisiaj.

– Wpadnę po nie za tydzień, dziękuję.

Fela jeszcze raz spojrzała w kierunku pokoju kierownika. Czy nadal jestem sama? Muszę to sprawdzić, ale wcześniej zapiszę w zeszycie, że pani po suszone owoce maliny przyjdzie w przyszłym tygodniu.

Fela podeszła do zeszytu i zdębiała. Było to bardzo miłe zaskoczenie. W zeszycie notowała coś pani Maria – mama Anny Marii i poprzedni kierownik apteki. „Apteka Pod Dobrym Aniołem” była jej całym życiem, a ona była aniołem dla apteki. Kiedy podupadła na zdrowiu, przekazała aptekę w ręce córki. Cały czas ją do tego przygotowywała, wiedziała, że sobie poradzi. Martwiła się tylko, że ogrom obowiązków, które spadną na Annę, nie pozwoli jej założyć rodziny.

– Dzień dobry, jak się cieszę, że panią widzę w białym fartuszku. Czy dzisiaj popracujemy razem jak za dawnych czasów?

Fela była przeszczęśliwa. Całą wiedzę i umiejętności zawdzięczała pani Marii. To ona ją wszystkiego nauczyła. Przekazała jej wiedzę nie tylko tę praktyczną, ale również nauczyła ją cierpliwości i szacunku do drugiego człowieka.

– Witaj, kochana Felu. – Maria rozłożyła ręce, by móc przytulić dziewczynę. – Ja też się cieszę. Ania każe mi się oszczędzać i nie pozwala pracować, ale dziś musiała jechać do Katowic, żeby podpisać umowy na refundację leków. Pracujemy razem. Wpisałam już do zeszytu te suszone maliny. Słyszałam też, jak świetnie sobie radzisz z pacjentami. Martwię się jednak o naszego Pana Spirytusa. Ty wiesz, że on pije? Codziennie kupuje jakieś mamroty i pewnie dla wzmocnienia dolewa do nich ten spirytus. Kiedyś próbowałam mu pomóc, ale on poddał się losowi. Przegrał z życiem i za wszystko wini siebie.

– A ja po cichu chciałam wierzyć, że jest masażystą i oklepuje jakieś schorowane osoby. Co może tak złamać człowieka, że obwiniając się, robi sobie krzywdę?

– On jest architektem. Miał rodzinę, żonę i dwoje dzieci. Syn wpadł w złe towarzystwo i zaczął ćpać. Rodzice próbowali go leczyć, ale on wciąż powracał do nałogu. Narkotyki tak go zniszczyły, że dla ich pozyskania zrobiłby wszystko. Żeby dostać kolejną działkę, sprzedał swoją osiemnastoletnią siostrę jakimś bandytom. Oni wywieźli ją gdzieś za granicę i sprzedali dalej. Policja jej nie odnalazła. Jej mama załamała się i popełniła samobójstwo, a brat przedawkował i umarł szczęśliwy.

– To straszna historia! Skąd pani to wszystko wie? – Fela spojrzała w oczy Marii. Były smutne, udręczone. Czy to przez tę smutną historię? Czy może istniał inny powód?

– Nasz Pan Spirytus ma na imię Jan. Chodziłam z nim do szkoły, a nawet przez dwa lata do jednej klasy. Był niezwykle zdolnym dzieckiem, pięknie rysował. Pochodził z bardzo religijnej rodziny. Słyszałam, że jego brat jest księdzem.

W tym momencie do apteki weszła pani Ewa. Zobaczyła Marię i delikatnie wykrzywiła usta w uśmiechu.

– Ja właśnie do pani – zwróciła się do Marii.

– Bardzo proszę. – Maria stanęła przy okienku i zalogowała się do komputera.

– Mój mąż jest bardzo chory, nie chce jeść. Proszę mi polecić jakieś odżywki, które zawierają wszystkie mikroelementy. Wie pani, leczymy jedno, a psuje się drugie. Ja już nie wiem, co robić. Czuję się osaczona. Mąż mnie nie słucha, a sąsiedzi śledzą każdy mój ruch. Ja już nie mam siły.

– Proszę się nie martwić. Dam pani odżywki dla męża. Są tak skomponowane, że zawierają wszystko, co niezbędne. Dodatkowo jest to skondensowane w małej pojemności. Zostało to zrobione w trosce o pacjentów, którzy mają problemy z połykaniem lub jadłowstręt. Proszę tylko pilnować, żeby mąż dużo pił. Odwodnienie organizmu może być niebezpieczne. Myślę, że pani też potrzebuje pomocy. Musi się pani wyspać i odpocząć. Kiedy ostatni raz przespała pani całą noc?

– Och, nie pamiętam, ale to naprawdę nieważne. Najważniejszy jest Adaś. Tak bardzo się boję, że on mnie zostawi. Nie zasnęłabym po żadnych ziołach ani tabletkach. Nie chcę ich, nie potrzebuję tego. – Pani Ewa próbowała wyprostować swe pochylone plecy. Unosząc głowę, spojrzała władczo i zimno na Marię.

Magisterka nie dawała za wygraną.

– W takim razie dam pani coś na wzmocnienie. Skoro pani niedosypia, musi być pani zabezpieczona witaminami i mikroelementami. Czy chce pani coś w płynie, czy w tabletkach? – zapytała w sposób niedopuszczający odmowy.

Pani Ewa zgodziła się na płyn. Spakowała wszystko do swojego wózka i wyszła.

Bartek energicznie machał fakturą, ale nie spodziewał się Feli. Ona zaś otworzyła drzwi, widząc z daleka, jak podjeżdża pod aptekę.

– Dzień dobry – przywitał się. – Coś się stało? Nie ma naszej Lucildy? Pewnie dalej jest na mnie obrażona. Trudno, przejdzie jej – skwitował bardzo rozbawiony.

Fela grzecznie przywitała kierowcę i powiedziała, że Lucy jest na badaniach i że się martwi, bo już dawno powinna być w pracy.

– Co się dzieje? Dlaczego ja o niczym nie wiem? – Bartek był wyraźnie zaniepokojony. – Może mógłbym jakoś pomóc? Wiem, zadzwonię do niej. Proszę mi dać jej numer telefonu.

– Nie mogę ci dać jej numeru, skoro ona sama ci go nie dała.

– Ale ja się martwię. Bardzo mi na niej zależy.

– Uważam, że się narzucasz i nie przyjmujesz odmowy. Uzbrój się w cierpliwość albo odpuść sobie. Mnie też zależy na Lucy i nie pozwolę jej skrzywdzić. Wiesz, o czym mówię? – zapytała wprost Fela.

– Wiem, ale to nie tak, jak pani myśli. Ja się zmieniłem.

Lucy właśnie przyjechała rowerem. Chyba nie słyszała rozmowy. Rzuciła zdawkowe „dzień dobry” i „nie przeszkadzajcie sobie”. Wprowadziła rower do apteki i poszła się przebrać. Pytania Feli i Bartka o to, jak się czuje, pozostały bez odpowiedzi.

W aptece Lucy serdecznie przywitała się z panią Marią i obie zniknęły w gabinecie kierownika, zamykając za sobą drzwi. Zaniepokojenie Feli rosło. Co tu się dzieje? – zastanawiała się.

Do apteki weszła Ola, jak zwykle ubrana elegancko, w samych markowych ciuchach. Wyglądała jak modelka. To dziwne, że taka śliczna i mądra dziewczyna nie ma chłopaka – pomyślała Fela.

Zaraz po niej przyszła znajoma z parku i przyprowadziła naprawiony rower. Fela ucieszyła się i tym razem to ona bardzo dziękowała. Dziewczyna czuła satysfakcję, że mogła pomóc.

– Mąż zamontował pani nasz stary dzwonek – rzekła, odchodząc. – Może nie jest ładny, ale działa. – Dziewczyna zabrała swój rower i odjechała.