Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Mikrokosmos narodowej tragedii
„Nikt nie wie, kim była pierwsza rdzenna dziewczyna lub kobieta, która zniknęła na odcinku autostrady między Prince Rupert a Prince George, ani kiedy to się stało. Nikt też nie wie, ile kobiet i dziewcząt zaginęło lub zostało zamordowanych od tego pierwszego razu”.
Przez dziesięciolecia tubylcze kobiety i dziewczęta zaginęły lub zostały znalezione zamordowane na odosobnionym odcinku kanadyjskiej autostrady w północno-zachodniej Kolumbii Brytyjskiej. Systemowy rasizm i obojętność władz stworzyły klimat, w którym rdzenne kobiety i dziewczęta nadzorowało się w państwowych instytucjach, ale nikt ich nawet nie próbował ochronić przed atakami seryjnych morderców, gwałcicieli i psychopatów. Gęste lasy, brak zasięgu telefonicznego i publicznego transportu przez dekady tworzyły idealne warunki dla przestępców.
Dziennikarka Jessica McDiarmid skrupulatnie bada niszczycielski wpływ tych tragedii na rodziny ofiar i ich społeczności. Przeprowadza wywiady z najbliższymi ofiar – matkami i ojcami, rodzeństwem i przyjaciółmi – i przedstawia relację z pierwszej ręki o ich stracie i nieustannej walce o sprawiedliwość. Badając historyczne napięcia społeczne i kulturowe między osadnikami a rdzenną ludnością w regionie, McDiarmid łączy te przypadki z innymi w całej Kanadzie – obecnie szacowanymi na cztery tysiące – umieszczając je w kontekście szerszej analizy niedoceniania rdzennej ludności w tym kraju.
„Autostrada Łez” to poszukiwanie przyczyn porażki w zapewnieniu sprawiedliwości ofiarom i świadectwo niezachwianej determinacji ich rodzin i społeczności. To także chwytające za serce i ściskające gardło historie dziewcząt i kobiet, którym przyszło żyć i umrzeć w miejscu, w którym nikogo poza najbliższymi nie obchodził ich los.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 474
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Jessica McDiarmidAutostrada Łez
Tytuł oryginału: Highway of Tears: A True Story of Racism, Indifference and the Pursuit of Justice for Missing and Murdered Indigenous Women and Girls
Przekład: Anna Rosiak
Copyright © 2019 by Jessica McDiarmid
Copyright for the Polish edition and translation © 2022 by Grupa Wydawnicza Relacja sp. z o.o.Cover artwork copyright © 2021 by Kym Gouchie
We acknowledge the support of the Canada Council for the Arts.Nous remercions le Conseil des arts du Canada de son soutien.
Projekt okładki: Joanna Florczak
Redakcja: Kamila Wrzesińska
Korekta: Anna Banaszczyk-Susłowicz
ISBN 978-83-67216-56-2
Grupa Wydawnicza Relacja
ul. Łowicka 25 lok. P-3
02-502 Warszawa
www.relacja.net
DLA KOBIET I DZIEWCZĄT, KTÓRE NIGDY NIE WRÓCIŁY DO DOMU, ORAZ DLA ICH RODZIN
BĘDĄC RDZENNĄ KOBIETĄ, jestem sześć razy bardziej narażona na śmierć w wyniku morderstwa niż moja nierdzenna siostra. Ponadto jestem uważana za osobę wysokiego ryzyka tylko dlatego, że pochodzę z Pierwszych Narodów i jestem kobietą. To jest moja rzeczywistość, a ja jestem daną statystyczną. Książka Jessiki McDiarmid dała takim danym statystycznym życie i twarze. Dziewczynki i kobiety, których historie opisuje autorka, były czyimiś córkami, siostrami, mamami, ciociami, babciami, przyjaciółkami itd., były kochane i ważne. Nadal są kochane i ważne, tylko że teraz już ich z nami nie ma.
Przez wiele lat pracowałam na szczeblu lokalnym, regionalnym, krajowym i międzynarodowym nad zwiększeniem wśród ludzi świadomości problemu zaginionych i zamordowanych rdzennych kobiet w Kanadzie. Robiłam to z pobudek osobistych: moja kuzynka Ramona Wilson, cudowna młoda kobieta, zginęła przy autostradzie nr 16 w Kolumbii Brytyjskiej. Zaginęła w 1994 roku, a jej szczątki odnaleziono rok później. Ramona była nie tylko piękna, inteligentna, wytrwała i żywiołowa, ale też bardzo towarzyska. Była również kochana: to, jak bardzo dumni byli z niej moja ciocia Matylda i jej rodzeństwo, widać wyraźnie za każdym razem, gdy o niej mówią. Jej niespodziewana śmierć w wieku szesnastu lat pozostawiła trwałą wyrwę w sercach naszej rodziny.
Ta książka to pojawiające się w idealnym momencie przypomnienie, że ci, którzy nie wyciągają wniosków z historii, są skazani na jej powtórzenie. Jessica kreśli jasny obraz klimatu politycznego i społecznego, w którego aurze wzdłuż autostrady nr 16 zaginęło wiele młodych kobiet. Był to czas niepokojów politycznych wywołanych przez towarzyszące ludziom poczucie zagrożenia potencjalną utratą miejsc pracy, własności i zasobów naturalnych w wyniku podpisania traktatów między kanadyjskim rządem a przedstawicielami rdzennych narodów. To wtedy nastąpił napływ robotników do sektora zasobów naturalnych, co zwiększyło liczbę obozów pracowniczych zdominowanych przez mężczyzn. Brakowało środków transportu oraz podstawowych usług zdrowotnych, społecznych czy edukacyjnych.
Tutaj, na północy, do dziś borykamy się ze zjawiskami, które narażają na niebezpieczeństwo rdzenne kobiety i dziewczęta. Nadal pojawiają się tarcia między rdzennymi i nierdzennymi mieszkańcami regionu z powodu odmiennych opinii na temat wydobycia surowców. Planowana budowa fabryki skroplonego gazu ziemnego w Kitimat i inne projekty wydobycia surowców spowodują kolejny wzrost liczby obozów pracowniczych, a niezbędnych usług i dostępu do nich jak nie było, tak nie ma. Chociaż plan transportu opracowany dla północnej Kolumbii Brytyjskiej zakładał zapewnienie określonych usług przewozowych wzdłuż korytarza autostrady nr 16, przewoźnik Greyhound wycofał swoje autobusy z tej prowincji.
W 2006 roku Carrier Sekani Family Services i Lheidli T’enneh zorganizowały sympozjum Highway of Tears dla około siedmiuset uczestników. Był to początek współpracy między władzami na każdym szczeblu, rdzennymi społecznościami i rodzinami ofiar oraz dostarczycielami usług, którego celem było spotkanie się, zaangażowanie w działania i dyskusja. Sympozjum doprowadziło do opracowania raportu zawierającego trzydzieści trzy rekomendacje dotyczące rozwiązań dla problemów systemowych, historycznych i bieżących, z jakimi borykają się ludzie mieszkający wzdłuż autostrady. Z tych zaleceń wyłonił się organ zarządzający Autostradą Łez, złożony z członków rodzin ofiar, przedstawicieli rządu i organizacji usługowych, a także narodziła się inicjatywa Highway of Tears (HoT). Jej zadaniem miało być koordynowanie i nadzorowanie wdrażania zaleceń. Miałam zaszczyt przewodniczyć temu organowi i kierować pracami inicjatywy z ramienia Carrier Sekani Family Services.
Kiedy Jessica przyszła do mnie ze swoim pomysłem na książkę o Autostradzie Łez, przedstawiłam jej prośbę pozostałym członkom organu, którzy entuzjastycznie wyrazili poparcie dla jej pracy. Po latach aktywnych działań na rzecz praw człowieka w Afryce i pisania dla „Toronto Star” Jessica wróciła w rodzinne strony, aby przedstawić swoje dogłębne spojrzenie na Autostradę Łez. Włożyła w tę książkę „krew, pot i łzy”, co widać po niezliczonych godzinach, które spędziła, robiąc kwerendę i przeprowadzając wywiady. Dzięki temu naprawdę oddała sprawiedliwość bardzo delikatnej i złożonej kwestii.
Jestem jej wdzięczna za to, że tak zwięźle i dokładnie udokumentowała historię Autostrady Łez i że dzięki temu historie naszych dziewcząt i kobiet nigdy nie zostaną zapomniane. Jestem wdzięczna za to, że praca, energia i zapał, które wiele osób włożyło w zwiększenie świadomości o naszych zaginionych i zamordowanych dziewczętach i kobietach, widoczne są na kartkach tej książki, w sposobie opowiadania naszej historii. Jak mówi sama Jessica: „Ramona była tu przez te wszystkie lata: w odwadze w oczach matki, sile w głosie siostry, w całej pracy, którą wykonały”. Przed nami jeszcze nadal dużo pracy.
Ta książka jest hołdem dla wszystkich naszych wojowniczek i wojowników, którzy domagają się sprawiedliwości dla tych, którym głos został odebrany. Pisząc tę książkę, Jessica McDiarmid użyczyła swojego głosu w walce o sprawiedliwość tym, których już nie usłyszymy. Opowiadając historię Autostrady Łez, Jessica stała się jedną z nas, walczących. I za to moja rodzina będzie jej na zawsze wdzięczna.
Mary Teegee
Maaxsw Gibuu (Biały Wilk)
Dyrektor wykonawcza
Child and Family Services,
Carrier Sekani Family Service
Przewodnicząca B.C. Delegated Indigenous Agencies
Prezeska B.C. Aboriginal Childcare Society
AUTOSTRADA ŁEZ TO odludna droga biegnąca przez odludną krainę. Jest niczym ciemna asfaltowa wstążka przecinająca rozległe, dzikie tereny, na których pola i łąki wtapiają się w ciemne lasy sosnowe, a pofałdowane pola w głębi lądu przechodzą w postrzępione nadmorskie góry. Droga jest rzadko uczęszczana, a rozsiane wzdłuż niej małe miasteczka – zamieszkałe przez społeczności wiecznie zmagające się ze wzlotami i upadkami podtrzymującego je przy życiu przemysłu – dzielą wielokilometrowe odcinki. W nocy raz na jakiś czas na drodze pojawia się pojazd, zazwyczaj tir, wiozący towar z wybrzeża gdzieś dalej na południe. Jest też pociąg, który przejeżdża późno w nocy, a którego gwizd odbija się echem w dolinach jeszcze długo po tym.
Prince George leży w wyrytej przez lodowce przez tysiące lat dolinie na płaskowyżu Nechako, w pobliżu centralnej części dzisiejszej Kolumbii Brytyjskiej, u zbiegu rzek Nechako i Fraser. W porównaniu do innych miast Prince George nie jest duże, ale z populacją liczącą około osiemdziesięciu tysięcy mieszkańców jest zdecydowanie największym miastem przy autostradzie – niegdyś dobrze prosperującym dzięki przemysłowi drzewnemu, dziś mającym najlepsze czasy dawno za sobą. Skulone pod wysokimi piaszczystymi urwiskami wyrzeźbionymi przez rzeki, niegdyś tętniące życiem śródmieście obecnie jakby przycichło. Rzędy nisko położonych budynków świecą pustymi witrynami sklepowymi na zmianę z miejscami oferującymi „chwilówki”, choć widać też nowe butiki, puby i restauracje dla zamożniejszej klienteli, powstałe w wyniku dążenia do dywersyfikacji gospodarczej na przestrzeni ostatnich kilku lat.
Z miasta autostrada biegnie na północny zachód, mijając rancza otoczone płotami ze zwisającego drutu kolczastego oraz bilbordy reklamujące sklepy z artykułami rolniczymi i firmy holownicze. Dalej schodzi kręto z płaskowyżu w kierunku wybrzeża, biegnąc przez coraz węższe doliny, w których cedry, świerki sitkajskie i inne drzewa iglaste wyrastają z pierzyn mchów i paproci, tworząc swego rodzaju baldachim na tle opadającego coraz niżej nieba i wznoszących się coraz wyżej gór. Zbocza i góry pokryte są wyrębiskami – połaciami stromej ziemi pozbawionej swojego lasu. Takich wyrębisk są setki, jeśli nie tysiące, a do każdego prowadzi droga. Powietrze staje się cięższe im bliżej do Pacyfiku i portowego miasta Prince Rupert, gdzie drogę pociągnięto przez wysadzoną w zboczu gór półkę skalną, by zrobić miejsce dla pociągów i ciężarówek, i gdzie margines błędu wynosi niewiele ponad metr po obu stronach autostrady. Ci, którzy się pomylą, często znikają na zawsze w rzece, która połyka ciężarówki i łodzie rybackie. A tych, którzy znikają w tym miejscu, niełatwo odnaleźć.
Okoliczne miasta zawdzięczają swoje istnienie linii kolejowej, która nieco ponad sto lat temu otworzyła trasę z Gór Skalistych do Prince Rupert. Budowę linii napędzały obawy w Ottawie przed amerykańską inwazją oraz nadzieje na sprzedaż zboża preriowego do Azji wprost z portu na północnym Pacyfiku. Ostatni gwóźdź wbito w podkład kolejowy linii Grand Trunk Pacific Railroad 7 kwietnia 1914 roku, zaledwie kilka miesięcy przed wybuchem I wojny światowej w Europie. Wzdłuż nowo powstałej trasy wyrastały osady pełne gospodarstw skazanych na łaskę i niełaskę późnych wiosen i wczesnych przymrozków, otoczone strzelistymi lasami pokrywającymi wzgórza i kopalnie, z których ludzie wydobywali srebro, miedź i złoto, ładowane następnie do wagonów jadących w inne kierunki.
Jednak przed powstaniem miast nazywanych na cześć kolejarzy, handlarzy futrami i osadników istniały tu już inne społeczności – ludzie, którzy zamieszkiwali tę ziemię na długo przed tym, jak lokalną historię zaczęli pisać przybysze z Europy.
Rdzenni mieszkańcy osiedli tutaj, jeszcze zanim Egipcjanie wznieśli piramidy, Majowie wynaleźli swoje pismo i zaczęli badać niebo, a Mezopotamianie zbudowali pierwsze miasta. Dopiero niespełna dwieście lat temu Europejczycy przybyli na północny zachód w poszukiwaniu wydr morskich, złota, a później również drewna. Wkrótce powstający właśnie rząd Kanady zawładnie tym terytorium i rozpocznie kampanię mającą na celu unicestwienie wszelkich śladów po plemionach zamieszkujących je od dawien dawna. Kampania ta docierać będzie najpierw na piechotę i w łodziach, potem koleją i parowcami, a wreszcie autostradą.
Na początku lat pięćdziesiątych XX wieku miasta Prince Rupert i Prince George łączyła już droga, choć miejscami przypominająca żwirowy pas i często nieprzejezdna przez opady śniegu, lawiny i osuwiska. Wkrótce autostrada nr 16 została pociągnięta przez Góry Skaliste, aby połączyć północno-zachodnią Kolumbię Brytyjską z Edmonton i dalszymi terenami, otwierając ten rozległy region na resztę kraju.
Droga została nazwana Yellowhead na cześć irokesko-metyskiego handlarza futer Pierre’a Bostonaisa, znanego jako Tete Jaune (fr. żółtogłowy) ze względu na niezwykłe, jasnożółte włosy. I tak pozostało, dopóki późniejsze wydarzenia nie przyniosły tej trasie nowej nazwy: Autostrada Łez.
***
Nikt nie wie, kim była pierwsza rdzenna dziewczyna lub kobieta, która zniknęła na odcinku autostrady między Prince Rupert a Prince George, ani kiedy to się stało. Nikt też nie wie, ile kobiet i dziewcząt zaginęło lub zostało zamordowanych od tego pierwszego razu. W ostatnich latach działający w ramach oddolnych inicjatyw aktywiści, z których wielu to członkowie rodzin zaginionych i ofiar, jeździli od społeczności do społeczności, zbierając imiona zmarłych i zaginionych. Stworzone przez nich listy sugerują, że faktyczne liczby są znacznie wyższe od tych podawanych w mediach, ale nadal są niekompletne – do ludzi, którzy gromadzeniem nazwisk zajmują się od kilkunastu lat, nadal docierają informacje o przypadkach, o których wcześniej wiedzieli.
Kanadyjska Królewska Policja Konna (Royal Canadian Mounted Police, RCMP) określa liczbę zaginionych i zamordowanych rdzennych kobiet w Kanadzie na około tysiąc dwieście, z czego znaczną większość (około tysiąca) stanowią ofiary zabójstwa. (Statystyki obejmują nierozwiązane sprawy osób zaginionych od roku 1951 oraz zabójstwa z lat 1980–2012). Rzeczywista liczba jest prawdopodobnie wyższa: Stowarzyszenie Rdzennych Kobiet Kanady (Native Women’s Association of Canada, NWAC) i inne grupy wsparcia oszacowały, że może chodzić o nawet cztery tysiące osób. I chociaż ze statystyk RCMP wynika, że odsetek spraw, w których winowajca został oskarżony o zabójstwo, jest podobny dla rdzennych i nierdzennych kobiet i dziewcząt – odpowiednio 88 i 89 procent – badania NWAC dotyczące pięciuset osiemdziesięciu dwóch przypadków wykazały, że czterdzieści spraw morderstw pozostało nierozwiązanych1.
Według RCMP jedna trzecia z dwustu dwudziestu pięciu nierozwiązanych spraw w całym kraju miała miejsce na terenie Kolumbii Brytyjskiej. Liczba ta obejmuje trzydzieści sześć zabójstw i czterdzieści zgłoszeń o zaginięciach – to ponad dwukrotnie więcej niż w następnej w kolejności prowincji Alberta. Współczynnik rozwiązywalności spraw przez RCMP w Kolumbii Brytyjskiej wynosi 82 procent i jest najniższy w całej Kanadzie poza Nową Fundlandią. Całą północną Kolumbię Brytyjską zamieszkuje jedynie dwieście pięćdziesiąt tysięcy osób, co stanowi około 6 procent populacji prowincji. W okresie objętym statystykami RCMP tylko wokół Autostrady Łez, zajmującej zaledwie ułamek tego północnego obszaru, zaginęło co najmniej pięć rdzennych kobiet i dziewcząt, co stanowi ponad 12 procent całkowitej liczby zaginionych w prowincji. Ponadto pojawiło się co najmniej pięć niewyjaśnionych morderstw, co przekłada się na 14 procent ogółu spraw.
Autostrada Łez to 725-kilometrowy odcinek autostrady w północno-zachodniej Kolumbii Brytyjskiej. I jest ona niczym mikrokosmos narodowej tragedii. Według raportu Statistics Canada z 2014 roku rdzenni mieszkańcy tego obszaru są dwukrotnie bardziej narażeni na przemoc niż jakakolwiek inna część populacji. Dotyczy to w szczególności kobiet i dziewcząt z Pierwszych Narodów: w ich przypadku ryzyko zabójstwa jest sześć razy wyższe niż w przypadku kobiet innego pochodzenia, spotykają się także z ponad dwukrotnie większą przemocą niż rdzenni mężczyźni i prawie trzykrotnie większą niż kobiety nierdzenne. Częściowo wynika to z faktu, że są też bardziej narażone na czynniki ryzyka, takie jak choroby psychiczne, bezdomność i ubóstwo, które dotykają ludność rdzenną w nieproporcjonalnie wyższym stopniu – to paskudne i mordercze skutki kolonialnej przeszłości i teraźniejszości. Ale nawet po uwzględnieniu tych czynników rdzenne kobiety i dziewczęta spotykają się z przemocą większą niż ktokolwiek inny. Krótko mówiąc, są bardziej narażone na niebezpieczeństwo niż reszta z nas tylko dlatego, że pochodzą z rdzennych plemion i są kobietami. – Każde nasze wyjście z domu jest obarczone wysokim ryzykiem – twierdzi jedna z aktywistek2.
Do tej pory nikt nie zdołał zliczyć zamordowanych – ani w całej Kanadzie, ani na Autostradzie Łez. Problem nie został nawet jasno zdefiniowany. Ale bez względu na liczby zbyt często zapomina się, że za każdą śmiercią lub zniknięciem kryje się człowiek i jego bliscy – członkowie rodziny, lokalnej wspólnoty i przyjaciele; kryją się więzi, które tworzymy z innymi ludźmi, a które czynią nas silnymi; a te więzi, jeśli zostają przecięte, powodują w człowieku wewnętrzne wyrwy.
***
Kiedy pierwszy raz zobaczyłam Ramonę Wilson, miałam dziesięć lat. Zdjęcie Ramony, uśmiechniętej, z czarnymi włosami opadającymi na lewe ramię, zostało wydrukowane na arkuszach papieru o wymiarach 22 na 28 centymetrów i rozwieszone po całym Smithers, miasteczku, w którym obie dorastałyśmy. Nad zdjęciem wisiał transparent z napisem: „ZAGINIONA”. Pod nim widniał zaś opis: „16 lat, rdzenna mieszkanka, wzrost: 155 cm, waga: 55 kg, ostatnio widziana 1 czerwca 1994 roku”. Plakaty rozsiane były po mieście i okolicach przez wiele miesięcy. Ale w kwietniu następnego roku zdjęto je. Zniknęły ze słupów telefonicznych, drzwi stacji benzynowych i tablic ogłoszeniowych sklepów spożywczych. Ramony nie było.
Później dowiedziałam się, że nie była ona jedyną dziewczyną ani młodą kobietą z Pierwszych Narodów, która zniknęła z tego obszaru. W 1989 roku taki sam los spotkał Albertę Williams i Cecilię Anne Nikal. W następnym roku zniknęła piętnastoletnia kuzynka Cecilii, Delphine Nikal. W roku, w którym Ramona nie wróciła do domu, zamordowane zostały Roxanne Thiara i Alishia Germaine, których ciała znaleziono później w pobliżu autostrady. W 1995 roku zaginęła Lana Derrick. Plakaty rozwieszano, a następnie zdejmowano, ale nie dlatego, że dziewczyny wróciły do domu żywe.
Zaginięcia i morderstwa tych dziewcząt nie wywołały nawet zbyt wiele szumu. „Po prostu kolejna przedstawicielka rdzennych plemion” – tak matki, siostry i ciotki ofiar opisują ogólnie panujące w tej sprawie podejście. Na przerażonych i pogrążonych w żałobie rodzinach policjanci sprawiali nieodparte wrażenie, jakby ich to nie obchodziło i jakby nie starali się zbytnio odnaleźć zaginionych dziewcząt. Społeczeństwo też się nie kwapiło, aby tłumnie organizować zbiórki pieniędzy na nagrody za pomoc w ujęciu sprawców ani uczestniczyć w czuwaniach, przeszukaniach lub marszach. W poszukiwaniach, gromadzeniu niezbędnych funduszy, próbie dojścia do prawdy czy żałobie rodziny często pozostawiano bez pomocy. W latach dziewięćdziesiątych często pojawiały się komentarze o „błędzie”, jaki musiała popełnić dziewczyna, aby spotkał ją taki, a nie inny los, pod którym to określeniem kryły się jazda autostopem, prostytucja, picie alkoholu czy samotne spacery późną porą. Zresztą takie podejście wciąż nie jest rzadkością; zbyt często te morderstwa i zaginięcia są postrzegane jako skutek wykroczenia ze strony ofiary, a nie to, czym naprawdę są, czyli trwającą już kilkadziesiąt lat porażką społeczną. Choć w ogóle nie powinno to mieć znaczenia, warto zaznaczyć, że w wielu przypadkach komentarze obwiniające ofiary nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Wiele dziewcząt, które zniknęły w tutejszej okolicy, nie jeździło autostopem, nie pracowało seksualnie i generalnie nie robiło niczego innego niż ich rówieśnicy. Ale wciąż wydawało się, że zniknięcie z powierzchni ziemi to coś, co może przydarzyć się innym ludziom, nigdy nam. I dla większości ludzi żyjących w głównie białych społecznościach tak było, ponieważ mówimy o kraju, w którym Ramona Wilson była sześć razy bardziej niż ja narażona na to, że padnie ofiarą morderstwa.
Opuściłam północno-zachodnią Kolumbię Brytyjską jako nastolatka i nigdy nie planowałam wracać tutaj na stałe. Wyobrażałam sobie raczej sporadyczne, krótsze lub dłuższe, wizyty u swojej rodziny. Skupiłam się na pisaniu reportaży z całego kraju i zza oceanu, koncentrując się, kiedy tylko mogłam, na nadużyciach praw człowieka i niesprawiedliwości społecznej. To były tematy, na których mi zależało i na które chciałam rzucić światło, w nadziei na przyczynienie się w choć małym stopniu do poprawy sytuacji. Jednocześnie przez lata dochodziły do mnie wieści o kolejnych zniknięciach kobiet i dziewcząt z moich rodzinnych stron: Nicole Hoar, Tamara Chipman, Aielah Saric-Auger, Bonnie Joseph, Mackie Basil… Zaczęło we mnie kiełkować przekonanie, że muszę wrócić do domu, do tej historii. W 2009 roku pierwszy raz rozmawiałam z członkami mieszkającej lokalnie rodziny, którzy stali się jednymi z najwytrwalszych orędowników nagłośnienia zaginięć i morderstw rdzennych kobiet i dziewcząt – i doprowadzili do zmian podejścia do tego tematu w skali ogólnokrajowej. Ale musiało minąć jeszcze siedem lat, zanim okoliczności sprawiły, że mogłam wrócić w rodzinne strony, żeby dokładnie zbadać temat i napisać tę książkę.
W czerwcu 2016 roku, niedługo po powrocie do Smithers, miałam zaszczyt maszerować po Autostradzie Łez z Brendą Wilson, siostrą Ramony; Angeline Chalifoux, ciocią czternastoletniej Aielah Saric-Auger; i Val Bolton, bliską przyjaciółką Brendy, wraz z kilkudziesięcioma członkami ich rodzin i zaangażowanych osób, którzy dołączali do marszu w różnych momentach. Marsz znany pod nazwą Marsz Oczyszczenia Autostrady (Cleansing the Highway Walk), upamiętniał dziesiątą rocznicę pierwszego marszu po Autostradzie Łez. Na koniec, kiedy dotarliśmy do Prince George po trzech tygodniach wędrówki w zwartych grupach wzdłuż autostrady prowadzącej od Prince Rupert, Angeline stanęła na scenie obok Brendy i Val. Był 21 czerwca, Narodowy Dzień Ludów Tubylczych (National Aboriginal Day) i setki ludzi przyszło świętować do Parku Pamięci Lheidli T’enneh nad brzegiem rzeki Fraser. Opowiedziała historię Aielah, a potem przeczytała tłumowi swój ulubiony cytat amerykańskiego przywódcy praw obywatelskich, Martina Luthera Kinga Jr. „Ten, kto biernie akceptuje zło, jest za nie tak samo odpowiedzialny jak ten, co je popełnia” – czytała. „Ten, kto akceptuje zło, nie protestując przeciwko niemu, naprawdę z nim współpracuje”.
Zdecydowanie za mało ludzi się przejęło, kiedy te dziewczyny i kobiety zaginęły. Nie ochroniliśmy ich. Zawiedliśmy je. Policja nie rozwiązała tych spraw, choć mówimy tutaj o wielu sprawcach. Są ci, którzy popełnili te zbrodnie, i ci wśród nas, którzy przyglądali się temu, co działo się raz, drugi i kolejny. I chociaż nie możemy cofnąć tego, co się stało, możemy spróbować zrozumieć, jak do tego doszło i gdzie popełniliśmy błąd. Możemy przyjrzeć się wielu czynnikom, które sprawiają, że kobiety i dziewczęta z Pierwszych Narodów są aż tak narażone na ryzyko. Możemy przestać odwracać oczy i trwać w braku podejmowania działań, gdy słyszymy o czyimś zaginięciu. Możemy dopilnować, żeby to się nie powtórzyło. I możemy też pamiętać o tych młodych kobietach, ze wszystkimi ich marzeniami, problemami, nadziejami i troskami; o tych młodych kobietach, które powinny być tu dziś wśród nas. Ja czuję, że jestem im to winna. Wszyscy jesteśmy.
MATILDA WILSON STAŁA w słabych promieniach słońca na szutrowej drodze w otoczeniu kilkudziesięciu osób, które zgromadziły się tam tego pamiętnego czerwcowego dnia 2012 roku. Uczestnicy marszu opuścili transparenty z hasłami „Odzyskajmy autostradę” i „Zabójca na wolności!”, które nieśli kilka kilometrów autostradą nr 16 aż do podnóża Yellich Road. W milczeniu obserwowali pochyloną głowę Matildy, mijani przez przejeżdżające obok samochody, ciężarówki i tiry. Najstarsza córka Matildy, Brenda, trzymała jej rękę na plecach, gdy dym z tlącej się słodkiej trawy, szałwii i innych tradycyjnych ziół leczniczych okalał jej twarz, wiejąc na zachód, w kierunku Oceanu Spokojnego. Wreszcie Matilda podniosła zmęczone, błyszczące oczy i powiedziała, że wie, że ma szczęście; ma szczęście, bo przynajmniej wie.
Wiedziała bowiem, że jej najmłodsze dziecko nigdy nie wróci do domu.
Ramona Lisa Wilson przyszła na świat w Bulkley Valley District Hospital w Smithers w Kolumbii Brytyjskiej, mieście liczącym około pięciu tysięcy mieszkańców, leżącym w połowie drogi między Prince George a Prince Rupert1. Był ponury, mroźny zimowy dzień, a rozległą dolinę, w której leży miasto, spowijała mgła. Szpital był jeszcze bardziej ponury: przypominał betonowy kopiec na łagodnym wzniesieniu między dzielnicą biznesową w centrum miasta a rzeką Bulkley. Ale Ramona była niczym promyk słońca, jeszcze zanim pojawiła się na świecie 15 lutego 1978 roku, ważąc niespełna 3 kilogramy.
Po tym, jak siedem lat wcześniej Matilda urodziła swoje piąte dziecko, lekarze powiedzieli, że nigdy już nie będzie mogła mieć kolejnego. To bardzo zasmuciło jej najstarszą córkę Brendę, która jako jedyna dziewczyna w rodzinie rozpaczliwie pragnęła mieć młodszą siostrę. Ale Matilda przyjęła ten fakt i zaakceptowała go. Potem, latem 1977 roku, poszła do lekarza przekonana, że ma grypę, i dowiedziała się, że jest w drugim miesiącu ciąży. Ta wiadomość wprawiła ją w zdumienie. – Może to dar – powiedziała do równie oszołomionego ojca Ramony. A Brendzie nakazała modlić się za młodszą siostrę, której ta zawsze pragnęła.
14 lutego 1978 roku zaczęły się skurcze. Matilda cieszyła się na myśl o „walentynkowym” dziecku, jednak do szpitala musiała pojechać dopiero około piątej rano następnego dnia. Ramona urodziła się wkrótce potem. Pielęgniarki podały ją Matildzie, która dotknęła falujących włosów dziecka, pocałowała maleńkie paluszki i malutki nos i podziwiała jej oczy, tak jasne, że prawie niebieskie, choć wkrótce miały zmienić się w orzechowe. – Chyba czas powiedzieć Brendzie. Zadzwoń do niej i powiedz, że ma młodszą siostrę – powiedziała do swojego męża. Niedługo potem do pokoju wpadli pozostali członkowie rodziny, z Brendą na czele. W domu każdy na zmianę nosił Ramonę, karmił ją i opiekował się nią. Dziewczynka wniosła do domu gwar i radość. Każdego roku hucznie obchodzono jej urodziny. Gdy dorastała, bracia uwielbiali ją, nosili gdzie tylko chciała i traktowali jak małą księżniczkę. Brenda wyprowadziła się i założyła własną rodzinę, więc Ramona namówiła swoich braci, by bawili się z nią w przyjęcia z herbatką i pozwalali jej układać sobie włosy. Ramona uwielbiała też robić psikusy. – Uważaj na głowę! – krzyczała, zanim jej stopa świsnęła tuż przy uchu jednego z braci, gdy dziewczyna testowała swoją gibkość. Gdziekolwiek się pojawiała, śpiewała pięknym, dźwięcznym głosem i zawsze podążał za nią pełen zachwytów śmiech.
***
Tysiące lat temu członkowie plemienia Gitxsan zbudowali osadę nad rzeką Xsan, co można przetłumaczyć jako „Rzeka Mgieł”. Na drugim brzegu stał górujący nad doliną wysoki na ponad półtora kilometra postrzępiony filar. Wioska, którą nazwano Temlaham („Miasto Prerii”), niebawem rozrosła się w dużą społeczność. Być może cztery i pół tysiąca lat temu część góry wpadła w wir powietrza, który zrzucił ją z łoskotem w dolinę, grzebiąc Temlaham i blokując rzekę, co uniemożliwiło łososiowi pacyficznemu – stanowiącemu dla wielu okolicznych mieszkańców podstawę pożywienia – popłynięcie na tarło w górę rzeki. To wymusiło migrację ludności w poszukiwaniu nowych źródeł pożywienia. Niektórzy osiedlili się w Gitanmaax, na jęzorze nisko położonej ziemi w miejscu, gdzie rzeka Bulkley – zwana Wet’sinkwha w języku plemienia Wet’suwet’en, które mieszkało w jej zlewisku – wpada do Xsan. Dzięki rzekom i licznym szlakom lądowym wioska stała się głównym ośrodkiem handlowym, łączącym społeczności położone dalej w głąb lądu z plemieniem Tsimshian na wybrzeżu.
W połowie XIX wieku przybyli tutaj handlarze futer i poszukiwacze złota, a wkrótce potem zespół badawczy Western Union Telegraph Company szukający lokalizacji na linię telegraficzną, która miała połączyć Amerykę Północną z Rosją. W 1866 roku Kompania Zatoki Hudsona otworzyła swoją placówkę u zbiegu rzek, a pierwsi osadnicy nazwali ten obszar Hazelton. Placówka wkrótce została zamknięta, a plany dotyczące linii telegraficznej odrzucono, ale Hazelton pozostało tętniącym życiem przystankiem zaopatrzeniowym dla geodetów, kupców i pełnych nadziei poszukiwaczy złota. W miarę osiedlania się tu Europejczyków rdzenni mieszkańcy Gitanmaax opuszczali swoją wioskę i wędrowali pod górę na urwisko, które górowało nad ich dawnym, a obecnie kolonialnym miastem i rzekami. Kompania Zatoki Hudsona została ponownie otwarta w 1880 roku, a w ciągu następnej dekady pierwszy sterowiec popłynął w górę rzeki nazwanej przez osadników Skeena, przynosząc nową falę Europejczyków i przekształcając Hazelton w największe miasto na północnym zachodzie: z trzema hotelami, magazynami Kompanii Zatoki Hudsona, szpitalem, bankiem i sklepami, w tym zakładem jubilera i zegarmistrza.
Arthur Sampson, ojciec Matildy, dorastał w Gitanmaax na początku XX wieku2. Jako młody człowiek był właścicielem stada belgijskich koni roboczych, których używał do uprawy roli i pomocy przy wyrębie. Czasami Kompania Zatoki Hudsona wynajmowała Arthura i jego konie do transportu zaopatrzenia z firmowych magazynów w Hazelton do innych osad położonych wzdłuż starożytnych szlaków znanych jako Szlaki Olejowe (Grease Trails). Nazwa szlaków pochodzi od tłustej ryby olakon, którą ludność Pierwszych Narodów przez tysiące lat transportowała szlakami z wybrzeża w celu wymiany handlowej ze społecznościami śródlądowymi. Szlaki zostały później poszerzone przez osadników, tak by mogły pomieścić tłumy poszukiwaczy zmierzających na złotonośne pola. Bear Lake, leżące 120 kilometrów na północ w linii prostej, było tradycyjnym miejscem spotkań plemion Gitxsan, Dakelh i Sekani.
W latach dwudziestych XIX wieku stało się również siedzibą Fort Connolly, punktu handlowego Kompanii Zatoki Hudsona, i pozostało tętniącym życiem miejscem nawet po zamknięciu fortu pod koniec XIX wieku. Podróż do Bear Lake z Hazelton była długa i trudna, a jej przebycie zajmowało kilka dni, i to przy dobrej pogodzie, która zdarzała się bardzo rzadko. Podczas jednej z takich podróży Arthur poznał Mary.
Para wkrótce pobrała się i osiadła w Bear Lake. W tamtych czasach było to odludne miejsce i nadal takie jest. Arthur polował i łowił ryby oraz – wraz z innymi członkami rodziny – pomagał przyjmować porody swoich pierwszych sześciorga dzieci. Mary i Arthur trzymali w domu pojemnik ze stali nierdzewnej zaopatrzony w czyste białe prześcieradła i waciki pobłogosławione przez księdza, których nikomu nie wolno było dotykać, dopóki na świat nie przyszło nowe dziecko. Kilka lat po zakończeniu II wojny światowej wszystkie dzieci nagle zachorowały. Arthur i Mary zdołali zatrzymać rosnącą gorączkę u wszystkich dzieci oprócz najmłodszej Louise, która była jeszcze niemowlakiem. Robiła się coraz bardziej chora, a oni nie mogli nic z tym zrobić. Nie było lekarzy ani lekarstw i Louise zmarła w końcu na zapalenie płuc. Jej rodzice byli zdruzgotani. Spakowali swój dobytek i ocalałe dzieci i udali się z powrotem do Gitanmaax. W Hazelton był szpital – w 1950 roku Matilda była pierwszym z ich dzieci, których poród przyjmował lekarz, a nie członek rodziny – i szkoły. Był też oddział RCMP; a przypadek morderstwa w Bear Lake sprawił, że Arthur i Mary obawiali się o bezpieczeństwo swojej rodziny. To miało być lepsze miejsce dla ich dzieci.
Najpierw przedstawiciele rządu przyszli po starsze z nich. A potem przyszli po Matildę. Arthur i Mary próbowali powstrzymać władze, ale nic nie mogli zrobić – RCMP dała im jasno do zrozumienia, że za opór spotka ich areszt. W ten sposób Arthur i Mary stracili wszystkie swoje dzieci, które umieszczono przymusowo w szkołach z internatem.
Matilda została wsadzona do pociągu w Hazelton, gdy miała pięć lat. Płakała i płakała. Konduktor był miłym człowiekiem, więc próbował ją pocieszyć. Powiedział jej i innym dzieciom, że wszystko będzie dobrze. Ale nie było. Kiedy dotarli do Lejac Residential School, imponującej, dwupiętrowej ceglanej konstrukcji z kilkoma budynkami gospodarczymi po północnej stronie autostrady nr 16 w pobliżu jeziora Fraser, pracownicy szkoły zabrali dzieciom ubrania, ogolili im głowy i zaprowadzili je pod zimny prysznic. Matildzie odebrano imię, a w jego miejsce przypisano numer. Dzieci przywieziono do Lejac, aby poznały zwyczaje białego człowieka i wygasiły w sobie „dzikusa”. Szybko przyswoiły sobie angielski, bowiem jeśli łamały zasady i mówiły w swoim własnym języku, były wiązane pasami lub bite. W nowej placówce dzieci padły ofiarą wykorzystywania seksualnego, bicia, głodu i zaniedbania. Czasami próbowały uciekać. Pewnej zimy czterech chłopców zostało znalezionych martwych – zamarzniętych na lodowej tafli jeziora kilka kilometrów od swoich domów. To w tej szkole Matilda dowiedziała się, czym jest głód, samotność i strach.
Tymczasem w Gitanmaax bez dzieci Arthur i Mary się załamali. Alkohol wypełnił pustkę pozostawioną przez pociąg, który odjechał na wschód. Kiedy Matilda wróciła do domu siedem lat później, jej rodzice próbowali poskładać swoje życie na nowo, ale nic nigdy nie było już takie samo. – To wydarzenie zniszczyło moich rodziców – mówi Matilda. – Z ogromnej tęsknoty za nami bardzo mocno wpadli w alkoholizm. Na nas to też odcisnęło piętno. I potem przechodziło z pokolenia na pokolenie. Większość z nas po prostu przez długi czas żyła, jakby nic i tak nie miało znaczenia.
Mary zmarła na atak serca, gdy Matilda miała dwadzieścia cztery lata. Pięć lat później, chwilę po tym, jak taksówka wysadziła jej ojca w nocy na poboczu drogi prowadzącej do Gitanmaax, przejechał go pijany kierowca. Matilda wyszła za mąż, kiedy zaszła w ciążę w wieku piętnastu lat. Jako dwudziestojednolatka miała już pięcioro dzieci – najstarszą Brendę i czterech chłopców. Kilka lat później owdowiała i przeprowadziła się do Smithers, około 75 kilometrów na południowy wschód wzdłuż autostrady nr 16. To malownicze miasteczko zbudowane zostało w cieniu Hudson Bay Mountain na początku XX wieku jako siedziba dywizji kolejowej. Nazwane na cześć prezesa zarządu kolei, sir Alfreda Smithersa, leży nad rzeką Bulkley na bagnistych terenach zalewowych, gdzie wzgórza w głębi lądu spotykają się z postrzępionymi, ośnieżonymi szczytami przybrzeżnych łańcuchów górskich.
Jego główna ulica biegnie prostopadle do autostrady przecinającej Smithers. Na siedmiu przecznicach leżących na odcinku między torami kolejowymi a autostradą nr 16 znajdziemy modne sklepy sprzedające sprzęt wędkarski i myśliwski, rowery górskie i narty zjazdowe, odzież i chińszczyznę. Sklepy te dzielą śródmiejską przestrzeń z kancelariami prawniczymi i biurami księgowych. Po drugiej stronie autostrady Main Street biegnie pod górę obok muzeum, jednostki ochotniczej straży pożarnej, domów i mieszkań oraz niedawno zamkniętego pubu, po czym zawraca do rzeki Bulkley. Smithers jest nieco bardziej uporządkowane i turystyczne niż wiele pozostałych miasteczek rozciągniętych wzdłuż autostrady. Pod koniec lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku rada miejska uchwaliła rozporządzenie nakazujące właścicielom witryn sklepowych przy Main Street utrzymanie ich w stylu alpejskim, aby współgrały z pomnikiem Alpine Ala – maskotki miasta, alpinisty dmącego w róg – wzniesionym w 1973 roku. Niektórzy z handlarzy uznali nową zasadę za „monotonną, głupią i sprawiającą zbyt wiele zachodu”. Pewien właściciel firmy, który dostał nakaz wstrzymania działalności po tym, jak nie udało mu się dostosować jednej z zewnętrznych ścian swojego obiektu do nowych alpejskich wytycznych, aby wyrazić niezadowolenie, postawił z boku budynku „parę gigantycznych bawarskich, męskich spodni, tzw. lederhosen”. Radny miasta, Doug McDonald, skrytykował z kolei alpejski motyw za to, że nie oddaje wielokulturowości Smithers. Samo miasto było w większości białe: w 1991 roku tylko sto dwadzieścia osób identyfikowało się jako ludy tubylcze, a populacja imigrantów – pochodzących prawie wyłącznie z Europy Zachodniej – liczyła zaledwie kilkanaście procent. Jednak pobliskie miasteczka, takie jak Hazelton, były już bardziej zróżnicowane, a rezerwat Wet’suwet’en w Witset, zwany przez osadników Moricetown, znajdował się w odległości zaledwie 30 kilometrów. – Gdzie znajdziemy długi dom[1] na końcu głównej ulicy? – pytał radny Doug McDonald3. Mimo to motyw alpejski zagościł w mieście na dobre.
***
Samotnej matce ciężko było wykarmić piątkę dzieci, bo rodzinie nigdy się nie przelewało, ale dawali sobie radę. Mieli siebie nawzajem. I mieli Ramonę. Jako nastolatka Ramona zachowała żywiołowość i wszędzie było jej pełno. Była lubiana w swoim kręgu towarzyskim, gotowa wysłuchać i pocieszyć każdego, kto miał gorszy dzień. Pewnego dnia, gdy miała dwanaście lat, usiadła przy kuchennym stole, podczas gdy Matilda piekła chleb.
– Mamusiu – oznajmiła – zdecydowałam, kim chcę być.
– Kim? – zapytała Matilda.
– Chcę być psychologiem, żeby móc wnikać w umysły ludzi i pomagać im – odpowiedziała dziewczynka.
Matilda się uśmiechnęła.
– Och, to brzmi nieźle – powiedziała. – Brzmi jak cała ty.
Potem ułożyły plan: kiedy Ramona ukończy szkołę średnią, pójdzie studiować psychologię na University of Victoria. Wcześniej nikt z rodziny nie studiował na uniwersytecie; co więcej, żadne z jej rodzeństwa nie ukończyło nawet szkoły średniej.
W okręgu, w którym znajduje się gimnazjum i liceum Smithers Secondary, w latach 1997–1998 szacowany współczynnik ukończenia XII klasy dla uczniów pochodzących z rdzennych rodzin wynosił poniżej 24 procent, czyli prawie trzy razy mniej niż dla ogółu populacji. Ale Ramona zamierzała dopiąć swego. – Chciała wszystkim tak wiele udowodnić – mówi jej najlepsza przyjaciółka, Kristal Grenkie4.
W wieku czternastu lat Ramona dołączyła do drużyny baseballowej sponsorowanej przez Centrum Przyjaźni Rdzennych Mieszkańców (Native Friendship Centre), w którym pracowała Brenda. Dostała pracę przy zmywaniu naczyń w Smitty’s, restauracji w stylu sieciowych jadłodajni, zlokalizowanej obok salonu samochodowego przy głównej drodze tuż przy autostradzie nr 16. Serwowano tam ogromne śniadania, ogromne hamburgery i nieograniczone dolewki kawy. Była niezawodną pracownicą – nigdy nie opuszczała swoich zmian ani nie brała chorobowego. Trochę wagarowała, woląc pójście na kawę z przyjaciółmi od przesiadywania na lekcjach. Była dyrektorka jej szkoły średniej wspomina, jak wezwała ją do gabinetu i upomniała za słabą frekwencję; zapamiętała, że Ramona podziękowała jej za troskę i poświęcenie czasu na rozmowę.
Pewnego dnia Ramona próbowała wymknąć się ze szkoły z lekcji nauk ścisłych, gdy idąc krótkim korytarzem w stronę nieoficjalnej szkolnej palarni, wpadła na Kristal Grenkie zmierzającą w tym samym kierunku. Dziewczyny znały się z widzenia. W końcu było to małe miasteczko ze stosunkowo niewielką szkołą średnią, do której uczęszczało około siedmiuset uczniów w czterech rocznikach. Kristal i jej starsza przyjaciółka, Delphine Nikal, przed laty spędzały czas ze starszymi braćmi Ramony. – Chcesz iść na kawę? – zapytała Kristal, a Ramona przytaknęła. Przeszły przez parking przed szkołą i przez autostradę nr 16 do restauracji w Aspen Inn, aby spędzić popołudnie przy stoliku dla palących.
Wkrótce Kristal i Ramona stały się najlepszymi przyjaciółkami. Dzięki poznaniu Ramony Kristal zaczęła wracać na dobrą drogę, choć wcześniej była od tego daleka. Spędziła nawet jakiś czas w poprawczaku za napaść i zadawała się raczej ze starszym towarzystwem, którego głównymi zajęciami były picie, narkotyki, imprezowanie i bójki. Ale poznanie Ramony ją zmieniło. Ramona raczej nie imprezowała i spędzając z nią czas, Kristal się uspokoiła. Od czasu do czasu dziewczynom zdarzało się zapalić jointa na brzegu rzeki i łazić po mieście, rozmawiając o wielkich rzeczach: o sensie życia, o tym, co to wszystko znaczy. Ramona była uduchowiona. Chciała na nowo powrócić do kultury i tradycji, które zostały w jej rodzinie praktycznie zapomniane. Pisała dużo wierszy. Wierzyła, że wszystko dzieje się z jakiegoś powodu. Przyjaźń Kristal z Ramoną pozostaje jedną z najgłębszych relacji, jakie dziewczyna kiedykolwiek miała. – Była osobą, z którą każdy nawiązywał kontakt – mówi Kristal. Ramona wierzyła w dobroć, przebaczenie i zrozumienie w sposób daleko dojrzalszy, niż sugerowałby jej wiek.
Pewnego jesiennego popołudnia, kiedy Ramona miała piętnaście lat i dopiero zaczynała XI klasę, Matilda szła główną ulicą, kilka przecznic od ich domu. Zauważyła swoją nastoletnią córkę idącą ulicą, a nieopodal starszą kobietę mocującą się z torbą. Matilda z dumą patrzyła, jak Ramona podchodzi do kobiety, bierze jej torbę i pomaga jej przejść przez ulicę. Czekała na córkę po drugiej stronie.
– Och, Ramono, jesteś taka wspaniała – powiedziała jej Matilda. – Bardzo ci dziękuję. Teraz już wiem, że nie muszę obawiać się starości. Ramona tylko się roześmiała.
– Mamo, a kiedy ty niby miałabyś się zestarzeć?
W piątek 10 czerwca 1994 roku Ramona wpadła przez drzwi domu przy Railway Avenue naprzeciwko czerwono-brązowego klifu znanego jako Grad Rock, na którym każdego roku w czerwcu rozentuzjazmowani nastolatkowie malowali sprayem swoje inicjały podczas lokalnego rytuału przejścia oznaczającego ukończenie szkoły. Dziewczyna właśnie dowiedziała się, że dostała wakacyjną pracę jako doradczyni rówieśnicza w Centrum Usług Społecznych w Smithers (Smithers Community Services). Była zachwycona, kiedy omawiała z mamą plany złożenia wypowiedzenia w Smitty’s, i czuła, że wreszcie, w wieku szesnastu lat, wszystko zaczynało wskakiwać na swoje miejsce. To był, jak powiedziała mamie, najlepszy dzień w jej życiu.
Następny dzień, sobota 11 czerwca, stanowił punkt kulminacyjny szkolnych obchodów w Smithers. Bal maturalny był coroczną tradycją, nocą przesiąkniętą alkoholem, kiedy prawie wszyscy, nawet dzieciaki, które zwykle trzymały się z dala od imprez i podejrzanych grup znajomych, spotykali się, by świętować. Nastolatkowie wsiadali do pożyczonych lub zdezelowanych samochodów i jeździli po Main Street – praktykę tę nazywano „Jeżdżeniem po Głównej” lub, bardziej pejoratywnie, „Okrążeniem Frajerów” (Loser Lap) – lub jechali po szutrowych drogach na imprezy w miejscach, takich jak wieża ciśnień, pas startowy czy teren rekreacyjny Twin Falls. W czasach przed telefonami komórkowymi i mediami społecznościowymi to właśnie ta fizyczna obecność na Main Street umożliwiała spotkanie przyjaciół, znalezienie imprez, przejażdżek czy w ogóle czegoś do zrobienia wieczorem.
Ramona spędziła piątkową noc w Moricetown ze swoim chłopakiem i około południa wróciła do Smithers5. Wstąpiła do Mr. Mike’s Steakhouse na Main Street w pobliżu autostrady, aby odebrać torbę ubrań od koleżanki, która tam pracowała. Potem ruszyła główną aleją w kierunku swojego domu na Railway Avenue. Po drodze spotkała wujka, który zaproponował jej podwózkę. Planował być kierowcą tej nocy i zapytał ją, co zamierza i czy będzie potrzebowała podwiezienia później. Powiedziała mu, że jedzie nad Kathlyn, płytkie jezioro na zachód od miasta, naprzeciwko lotniska. Jej kolega, który mieszkał w zaniedbanym kompleksie mieszkaniowym, urządzał tam imprezę.
Ramona przespała resztę dnia i wstała około osiemnastej, żeby przygotować się do wyjścia. Matilda przyniosła obiad zamówiony na wynos – makaron i lasagne. Ramona była w dobrym nastroju, tańczyła i podśpiewywała. O wpół do dziesiątej, gdy słońce chyliło się już za Hudson Bay Mountain, a miasto zaczął spowijać mrok, w sypialni Ramony zadzwonił telefon i pobiegła go odebrać. Potem dalej szykowała się do wyjścia, zapakowała swoją małą kosmetyczkę, włożyła kurtkę ze spranego jeansu i nowiutkie, biało-różowe reeboki za kostkę. Matilda nie zapytała, kto dzwonił – założyła, że Kristal. Z tego, co wiedziała, Ramona wybierała się na noc do swojej najlepszej przyjaciółki. Dziewczyny zazwyczaj spędzały weekendy razem, chociaż nie zawsze były tam, gdzie mówiły swoim matkom, że będą.
Po szaleństwie strojenia się Ramona zawołała: „Do zobaczenia, mamo!”. Matilda nie widziała jej przy drzwiach, nie patrzyła, jak wychodzi, tylko rzuciła przez ramię: „Do zobaczenia!”. Ramona skierowała się alejką za swoim domem na Alfred Avenue. Kilka przecznic dalej była już Main Street. W pierwszym domu na Alfred Avenue w ogródku siedziała starsza kobieta z synem i wnukiem. Ramona pomachała do nich. W sąsiednim domu odbywała się mała impreza. Ramona zatrzymała się, by porozmawiać z gośćmi, których znała, i poszła w swoją stronę.
Kristal mieszkała kilkanaście przecznic dalej, w piętrowym bliźniaku naprzeciwko centrum miejskiego, gdzie uczestniczyła właśnie w zakończeniu szkoły średniej swojego brata. Rozmawiała z Ramoną wcześniej tego dnia i planowały spotkać się tej nocy na balu w Hazelton, jakieś 70 kilometrów dalej. Jeżdżenie między miastami nie było niczym niezwykłym, mieszkańcy często zabierali się z kimś innym jadącym akurat w tamtą stronę. Czasami dziewczyny próbowały łapać stopa na autostradzie – chociaż Kristal była do tego o wiele bardziej skłonna niż Ramona – ale częściej szło się główną ulicą z nadzieją na namówienie na podwózkę kogoś ze znajomych.
Kiedy Ramona nie pojawiła się w świetlicy w Hazelton, Kristal niezbyt się przejęła. Plany przyjaciółek często się zmieniały, a nie było sposobu, żeby się nawzajem o tym powiadomić. Pomyślała, że Ramona pojechała do Moricetown; mieszkał tam jej chłopak i ich bliscy przyjaciele. Poza tym Ramona nie była kimś, o kogo trzeba się martwić. To ona była tą odpowiedzialną. To ona zajmowała się przyjaciółmi, gdy przesadzili z narkotykami czy alkoholem. Miała czterech twardych starszych braci, którzy dbali o to, aby reszta wiedziała, że z ich siostrą się nie zadziera. Miała silną wolę, była pewna siebie i umiała postawić granice, ale też nie wahała się mówić, jeśli czuła, że komuś dzieje się krzywda albo ona jest traktowana w niewłaściwy sposób. Ramona umiała o siebie zadbać. Poradzi sobie.
I tak sobotni wieczór zamienił się w niedzielę; Matilda myślała, że Ramona przebywa u Kristal, a Kristal była przekonana, że Ramona jest w Moricetown. Chłopak Ramony zadzwonił do jej domu w niedzielę rano, szukając jej; Matilda powiedziała mu, że Ramona jest z Kristal. Zadzwonił do Kristal i dowiedział się, że Ramony tam nie ma, więc pojechał do Kristal około wpół do dwunastej. Postanowili sprawdzić, czy Ramona dotarła do domu, i po południu poszli do Matildy. Kristal wysłała pod drzwi chłopaka, nie chcąc narażać Ramony na kłopoty, jeśli Matilda nadal sądziła, że dziewczyny są razem. Kiedy wsiadł z powrotem do samochodu po rozmowie z Matildą, powiedział: „Nie ma jej w domu, podobno jest z tobą”. Tego popołudnia Kristal zadzwoniła do Smitty’s. Powiedzieli jej, że następna zmiana Ramony wypadała dopiero po szkole następnego popołudnia.
Potem niedziela stała się poniedziałkiem – w szkole nie zjawiła się ani Ramona, ani ich koleżanka z Moricetown. Kristal wmawiała sobie, że prawdopodobnie zaspały i spóźniły się na szkolny autobus. Wiedziała, że tego popołudnia Ramona przyjedzie do pracy do miasta, bo podczas swojej zmiany zamierzała powiedzieć szefowi, że odchodzi, by podjąć pracę jako doradczyni rówieśnicza. Tego popołudnia Kristal wróciła do swojej pracy kasjerki w Petro-Canada przy autostradzie. Powiedziała szefowi, że musi wykonać szybki telefon, i poszła na zaplecze, żeby zadzwonić do Smitty’s. Zapytała, czy Ramona dotarła do pracy. Nie. Poprosiła ich, żeby dokładnie sprawdzili grafik i upewnili się, że Ramona powinna dziś być. Tak. Nie pojawiła się. Wtedy Kristal zrozumiała. Wtedy się przestraszyła. Znowu podniosła słuchawkę.
Matilda spodziewała się Ramony w domu po pracy w poniedziałek. Zamiast tego dostała telefon od Kristal, która powiedziała jej, że Ramona nie była u niej w ten weekend, nie pojawiła się w szkole, a potem w pracy. Powiedziała, że Matilda musi zadzwonić na policję. Coś musiało się stać. Kiedy Kristal odłożyła słuchawkę i wróciła do sklepu, jej współpracownik, który prawdopodobnie podsłuchał część rozmowy, zaczął się z nią drażnić, mówiąc:
– Co się dzieje? Straciłaś przyjaciółkę?
Kristal spojrzała na niego. Łzy napłynęły jej do oczu.
– Myślę, że tak właśnie się stało – powiedziała.
WPROWADZENIE
1 NWAC (Stowarzyszenie Rdzennych Kobiet Kanady), „Fact Sheet: Missing and Murdered Aboriginal Women and Girls”, 2015; na podst. danych zebranych do 31 marca 2010.
2 Bernie Williams, komentarze zebrane z przemówienia w Kasiks Wilderness Resort, 18 września 2017.
ROZDZIAŁ 1. NICZYM PROMYK SŁOŃCA
1 Historia narodzin i dzieciństwa Ramony została opowiedziana przez Matildę Wilson podczas rozmowy w Smithers 17 lutego 2016 i 2 grudnia 2016; dodatkowe szczegóły dopowiedziała Brenda Wilson w rozmowach w Prince George 23 lipca 2015 i 16 listopada 2018.
2 Historie Arthura i Mary Sampsonów oraz ich dzieci opowiedziała mi Matilda Wilson w rozmowach w Smithers 17 lutego 2016 i 2 grudnia 2016.
3 Jennifer McLarty, Will the real alpine please stand up? Town grapples with its mandatory architectural theme, „Interior News”, 26 czerwca 1995.
4 Kristal Grenkie podzieliła się wieloma wspomnieniami i historiami o Ramonie, a także opowiedziała o weekendzie, podczas którego Ramona zniknęła, podczas rozmowy ze mną w Prince George 20 października 2016 i kolejnych w Smithers: 12 listopada 2016, 24 stycznia 2018 i 17 listopada 2018.
5 Rhonda Morgan w znacznym stopniu przyczyniła się do odtworzenia chronologicznego porządku wydarzeń przed zniknięciem Ramony – rozmawiałam z nią w Calgary (Alberta) 9–10 stycznia 2018. Większość szczegółów dotyczących tego weekendu pochodzi z rozmów z Matildą Wilson, Brendą Wilson i Kristal Grenkie.
[1] Ang. longhouse, tradycyjny styl budownictwa rdzennej ludności Ameryki Północnej, rodzaj długiej chaty, czasem z przestrzenią podzieloną wewnątrz dla kilku rodzin.