Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł
Najlepsza powieść young adult według Amazona!
Darcy wierzy w miłość od pierwszego wejrzenia. Mimo że nigdy nie doświadczyła niczego romantycznego, wciąż czeka na ten idealny, magiczny moment. Jednak teraz jej życie jest tak dalekie od perfekcji, jak to tylko możliwe.
Festiwal muzyczny właśnie się skończył, a jutro Darcy ma wyjechać na studia.
Tylko... do rana utknęła na dworcu autobusowym z rozładowanym telefonem i absolutnym brakiem pieniędzy. Jest przekonana, że ta noc to katastrofa..., ale wtedy spotyka Russella. Słodkiego, miłego, zabawnego i uprzejmego chłopaka, który wydaje się być chodzącym ideałem.
Dziewczyna wie, że to jest ten moment – i ten facet – na którego czekała. Mają czas do wschodu słońca, aby spacerować, rozmawiać i zbliżyć się do siebie. Czy to nie jest najbardziej romantyczna rzecz pod słońcem?
W ciągu tej jednej nocy – pełnej pikników na boisku futbolowym, nocnego pływania i psów-uciekinierów – życie Darcy i Russella zmieni się na zawsze. Odkryją rzeczy, o sobie nawzajem, jak i o sobie samych, o które nigdy by się nie podejrzewali.
Ale czy można naprawdę poznać kogoś w ciągu zaledwie kilku godzin?
Czy można zakochać się w jeden dzień?
I czy warto powiedzieć „witaj”, kiedy wiesz, że jesteś skazana na „żegnaj”?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 405
Rok wydania: 2025
Tytuł oryginału: The Ballad of Darcy
Projekt okładki: Anna Jamróz
Redakcja: Karolina Mrozek
Redaktor prowadzący: Agata Garbowska-Karolczuk
Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Marta Stochmiałek, Monika Kociuba
© 2024 by Morgan Matson. Published by agreement with Folio Literary Management, LLC and Graal Sp. z o.o.
© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2025
© for the Polish translation by Marta Ziegler
ISBN 978-83-287-3458-6
You&YA
MUZA SA
Wydanie I
Warszawa 2025
–fragment–
Dla Adele Griffin
za przyjaźń,
środy,
i ciasto
ballada
rzeczownik
utwór poetycki opowiadający historię
wolna piosenka o miłości
Jedna noc to wcale niedużo czasu. W ostatecznym rozrachunku to jak mrugnięcie okiem. Ale jedna noc wystarczy. By się zakochać. By się odkochać. I by na zawsze zmienić twoje życie.
J.C. RICHARDS, ŻAGLÓWKA TEZEUSZA
Piosenka o miłości to tylko kłamstwo.
WYLIE SANDERS
10:30
Stałam na dole schodów, z torbą na ramieniu, zastanawiając się, czy o czymś nie zapomniałam. Kusiło mnie, żeby rozpiąć torbę i raz jeszcze sprawdzić wszystko, co spakowałam, pomimo tego, że cały ranek spędziłam na przekierowywaniu mojej nerwowej energii w upewnienie się, że wszystko zabrałam.
– Masz wszystko? – zapytał tata. Siedział przy stole w kuchni, marszcząc brwi nad krzyżówką z „New York Timesa”.
– Jeśli nie, to przypomnę sobie dopiero w połowie drogi – odparłam i upuściłam torbę na podłogę. Przekroczyłam miski z jedzeniem i wodą dla psa i podeszłam do lodówki. By otworzyć drzwi, musiałam odsunąć zdjęcia i pocztówki. Nadal było wcześnie, ale obudziłam się gwałtownie kilka godzin przed budzikiem. Bez przerwy myślałam o wszystkim, co miało się dziś wydarzyć. – Tak to zwykle bywa.
– Jak się czujesz? – Odwrócił się do mnie i odłożył krzyżówkę. Nie byłam pewna, czy faktycznie się martwił, czy może potrzebował przerwy od zastanawiania się nad odpowiedzią na jedno z haseł.
– Denerwuję się – przyznałam. Ale gdybym się nie denerwowała, to byłoby dziwne, prawda? Jeszcze nigdy czegoś takiego nie robiłam. – Ale jestem też podekscytowana.
– Baw się dobrze – powiedział tata. Uśmiechnął się do mnie, a w kącikach jego oczu pojawiły się zmarszczki. – Dbaj o siebie i wróć, proszę, w jednym kawałku.
– Zrobię, co w mojej mocy. – Wyjrzałam na zewnątrz. Świeciło słońce, a wiatr rozwiewał liście na drzewach. – Jest ładna pogoda, ale jeśli wybierasz się do parku, pamiętaj o Zyrtecu.
Uśmiechnął się szeroko.
– Zanotowane.
Nachyliłam się nad nim, by zerknąć na krzyżówkę.
– Ciekawostka: wiedziałeś, że osoba, która wymyśla krzyżówki, to szaradzista?
– Nie wiedziałem – odparł tata i znów podniósł gazetę. – Ale chętnie skorzystam z pomocy w odgadnięciu dziewiętnaście pionowo.
Przytuliłam go, przeszłam przez kuchnię i podniosłam torbę.
– Jeśli podam ci odpowiedzi, nigdy się nie nauczysz.
Tata jęknął.
– To zemsta za to, że mówiłem ci tak zawsze, gdy rozwiązywałaś zadania z matematyki, prawda?
Zaśmiałam się.
– Zadzwonię, jak dotrę na miejsce.
– Jedź bezpiecznie! – zawołał tata, ponownie skupiony na krzyżówce, po czym zaczął kląć pod nosem na Davida Kwonga.
Stanęłam na moment i spojrzałam na cichą kuchnię, tatę będącego dokładnie tam, gdzie być powinien, i na zegar tykający na ścianie. Przyjrzałam się widokowi, za którym już niedługo zatęsknię, i wypuściłam powietrze.
Następnie podniosłam torbę i wyszłam na zewnątrz.
NIEDZIELA
16:30
Siedząc samotnie na podłodze dworca autobusowego, w końcu przyznałam przed sobą, że wyjazd na festiwal muzyczny był błędem.
Nie byłam typem osoby lubującej się w takich imprezach. Zdarzało mi się oczywiście uczestniczyć w koncertach u siebie, w Los Angeles – z tatą w Hollywood Bowl, w Greek Theatre czy Troubadourze z przyjaciółmi – ale jeszcze nigdy nie brałam udziału w prawdziwym festiwalu muzycznym, gdzie trzeba było zostać na noc. Takim, który obiecywał doświadczenie, i jakie widywałam na instagramowych zdjęciach czy w dokumentach ku przestrodze.
Ale kiedy sześć dni temu dostałam niespodziewany telefon od Romy Andreoni – nie gadałam z nią, od kiedy dwa miesiące wcześniej skończyłyśmy szkołę, a szczerze mówiąc, wcześniej też nie zdarzało się to zbyt często – z pytaniem, czy chciałabym z nią pojechać na Silverspun, zgodziłam się bez wahania. Festiwal muzyczny Silverspun – Coachella stanu Nevada! – odbywał się trzy godziny drogi od Las Vegas, czyli pośrodku niczego. Wtedy uważałam to za część uroku festiwalu – miał być prawdziwą ucieczką, miejscem, w którym znajdą się tylko ci odbywający pielgrzymkę dla muzyki. Ale teraz, gdy byłam już uwięziona pośrodku niczego, zaczęłam to postrzegać jako wadę, a nie zaletę.
Gdy zgodziłam się pojechać, festiwal natychmiast stanął mi przed oczami, jakbym oglądała film. Taka byłam pewna, jak wszystko się rozegra. Czekała mnie niesamowita, ogrzana blaskiem słońca przygoda. Wraz z Romy miałyśmy świetnie się bawić i słuchać najlepszych zespołów pod zachodnim niebem. A skoro wychodziłam ze swojej strefy komfortu niczym bohaterka jakiegoś filmu, byłam również przekonana, że zostanę wynagrodzona świetnie spędzonym czasem. Tak przecież działał świat.
To wszystko wydawało się teraz absurdalne, biorąc pod uwagę, co się stało.
Gdy festiwal dobiegł końca, wsiadłam do jadącego do Los Angeles autobusu. Minęła godzina, zanim zorientowałam się, że nie mam przy sobie nerki, w której trzymałam ładowarkę do telefonu i większość gotówki. Byłam sama – Romy olała mnie praktycznie w momencie, gdy festiwal się rozpoczął – i nie miałam dostępu do żadnej innej formy płatności. Posłuchałam rad zamieszczonych na stronie Sekrety Silverspun i zostawiłam w domu zarówno kartę debetową, jak i kredytową. Ale gdy patrzyłam przez okno, ściskając torbę materiałową i czując, jak wali mi serce, powtarzałam sobie, że wszystko jest w porządku – nadal miałam wystarczającą ilość pieniędzy, by zapłacić za parking na stacji Union Station, gdzie zostawiłam samochód, i z całą pewnością ktoś podczas siedmiogodzinnej podróży pożyczy mi ładowarkę. A jeśli nie, to i tak nic się nie stanie, bo wkrótce będę w domu.
I właśnie wtedy autobus zwolnił i się zatrząsł, a jego silnik zaczął dymić. To raczej nie był dobry znak.
Kierowca skręcił w najbliższy zjazd z autostrady, prowadzący do Jesse w stanie Nevada. Dowlekliśmy się do dworca, a silnik całą drogę wydawał z siebie niezadowolone dźwięki. Wysiedliśmy i weszliśmy do budynku. Kręciliśmy się w pobliżu, dopóki nie wrócił kierowca i nie oznajmił nam, żebyśmy wyjęli bagaże z wnętrza, bo autobus prędko nie zostanie naprawiony. Powiedział też, że osoby jadące do Los Angeles powinny dotrzeć do Las Vegas, gdzie będzie czekał na nie drugi autobus. Byliśmy dwie godziny na północ od Las Vegas albo godzinę na południe od Ely. Mogliśmy również wsiąść do autobusu w Ely, ale on wyruszał dopiero o północy. Jeśli nie mieliśmy zamiaru skorzystać z żadnej z tych opcji, mogliśmy poczekać tu do siódmej rano, kiedy miał się pojawić autobus zastępczy.
Gdy ostatnio zerkałam na baterię, miałam poniżej dziesięciu procent. Musiałam jednak włączyć aplikacje, przez które mogłabym zamówić podwózkę, i sprawdzić, jakie mam opcje. Szybko okazało się, że nie mam żadnych. Na widok ceny za dwugodzinną drogę do Vegas oczy wyszły mi z orbit. Nie było mnie na to stać. Nawet dotarcie do Ely przekraczało moje możliwości finansowe. Wszystkie aplikacje połączone były z moją kartą debetową, a nie miałam na niej wystarczających środków.
Ludzie dookoła wyglądający na starszych ode mnie – dwudziesto- i trzydziestolatkowie – wyciągnęli telefony. Widziałam, jak zamawiają samochody i wychodzą na zewnątrz, by na nie zaczekać. Miałam wrażenie, że każdy kogoś tu zna i nikt nie jest sam. Przez chwilę rozważałam poproszenie kogoś, czy nie mogłabym pojechać z nim – ale czy to nie byłoby jeszcze bardziej niebezpieczne niż zostanie w miejscu? A jeśli nie starczyłoby mi pieniędzy, by zapłacić za moją część rachunku, co wtedy?
Zabrałam więc swoje rzeczy – namiot, torbę sportową i podręczną – i znalazłam sobie miejsce po drugiej stronie dworca, pod ozdobnym lustrem. Stawało się jasne, że nie miałam innego wyjścia – musiałam tu przenocować. Na dworcu zostało kilka osób. One również zdawały się rozkładać. Starszy facet rozciągnął się na ławce, jakaś para usiadła, a obok stał chłopak, który wyglądał, jakby był w moim wieku. Przynajmniej nie będę tu sama.
By powstrzymać szalejące myśli, zaczęłam liczyć. Nowy autobus miał się pojawić o siódmej, co oznaczało, że w Los Angeles będę dopiero w południe. Do tej pory mój tata nie będzie miał pojęcia, co się stało. Zadzwoniłam do niego, gdy autobus się zepsuł, choć ikonka baterii była już czerwona. Nie udało mi się jednak dodzwonić. Tata spędzał weekend, wędkując z wujkiem Drew. W jego chatce w Shaver Lake zwykle nie było zasięgu. W końcu się poddałam i wysłałam mu wiadomość, że są niewielkie problemy z autobusem, ale nie ma powodów do niepokoju. Odetchnęłam z ulgą, wiedząc, że tata będzie w domu dopiero w poniedziałek po południu. Byłam pewna, że nie spodobałoby mu się, że śpię sama na podłodze dworca autobusowego w Nevadzie, używając torby jako poduszki. Wyglądało jednak na to, że tak się to skończy. Nie widziałam żadnej innej możliwości.
Lekko ciążył mi fakt, że w poniedziałek w nocy miałam wylecieć do Nowego Jorku, ale było niedzielne popołudnie, więc nie obawiałam się zbytnio, że nie zdążę. I chociaż wcale nie miałam ochoty wsiadać w ten samolot i rozpoczynać studiów w dziurze zwanej Connecticut, wiedziałam, że nie mam innego wyjścia, i nie chciałam spóźnić się na samolot, za który zapłacił tata. Postanowiłam więc się tu przespać, rano wsiąść w autobus i w poniedziałkowe popołudnie dotrzeć do domu ze sporym zapasem.
Wszystko będzie dobrze, pomyślałam.
A jeśli nie będzie dobrze, to przynajmniej będzie w porządku.
Ale gdy próbowałam przekonać samą siebie, że nic złego się nie stanie, praktycznie widziałam przed sobą moje dwie przyjaciółki patrzące na mnie z identycznymi sceptycznymi minami. Kaitlyn i Deirdre Meredith – znane jako Katy i Didi albo KatyDid – były moimi najlepszymi przyjaciółkami, od kiedy tylko pojawiły się w moim małym miasteczku zwanym Los Angeles. Przyjechały prosto z Kolorado, niczym anioły zemsty, które przybyły uratować mnie przed okropnościami siódmej klasy. Były czarnoskórymi bliźniaczkami jednojajowymi o zadartych nosach, ciemnych oczach, z długimi kręconymi włosami i doskonale nastrojonymi wykrywaczami bzdur.
Darcy. A nie mówiłam? – słyszałam w głowie głos Didi. Starała się ukryć radość z powodu tego, że mogła użyć swojego ulubionego powiedzonka, ale nie do końca jej się to udało.
Ostrzegałyśmy cię – wtrąciła Katy. Czego się spodziewałaś po Romy Andreoni?
To dlatego, że postanowiła, że wszystko będzie dobrze – podsumowała Didi wszechwiedzącym tonem.
Didi i Katy zdawały się uważać to za ogromną wadę, ale ja zwyczajnie lubiłam trzymać się podjętych decyzji. Bo po co bez przerwy w siebie wątpić? Czasem życie naprawdę jest czarno-białe. Ale moje przyjaciółki zawsze głośno musiały dać o tym znać, czasem śpiewająco. „A Darcy postanowiła nie zmieniać zdania” – lubiła śpiewać Katy na melodię piosenki Anna Begins, ulubionego zespołu jej mamy.
To nie było tak, że nigdy nie zmieniałam zdania. Zmieniłam je na przykład na temat kombuchy, o czym często im przypominałam. Ale zwykle moje pierwsze wrażenie było prawidłowe. To zwątpienie pakowało nas w kłopoty.
Darcy pomyślała sobie, że będzie jak w filmie – powiedziała Didi pełnym współczucia tonem. Jak zawsze.
Trochę tak jest! – wtrąciła siedząca w mojej głowie Katy. Ale raczej w horrorze. Może powinna była wcześniej wybrać rodzaj filmu, w którym chce się znaleźć.
Rozejrzałam się i zdałam sobie sprawę, że miała rację. Byłam sama na odludziu z rozładowującym się telefonem. Razem z Didi i Katy stworzyłyśmy klub filmowy – spotykałyśmy się w każdy piątkowy wieczór. Miał bardzo kreatywną nazwę – Piątkowy Klub Filmowy. Didi zawsze chciała oglądać horrory, więc miałam w głowie mnóstwo przykładów, jak mogą skończyć się sytuacje takie jak ta.
Natychmiast odrzuciłam od siebie te wizje i rozejrzałam się, aby znaleźć coś, co odwróci myśli od mojej sytuacji. Po raz pierwszy, od kiedy się tu znalazłam, dokładnie przyjrzałam się miejscu, które będzie moim domem przez kolejne piętnaście godzin. Dworzec autobusowy z całą pewnością kiedyś był stacją kolejową. Większość jednej ściany zajmował napis ROZKŁAD JAZDY POCIĄGÓW DLA PÓŁNOCNEJ NEVADY, a pod spodem znajdowały się trzy kolumny dla Ely, Cobre i McGill i miejsce na godziny odjazdu pociągów.
Dawną stację kolejową – a teraz dworzec autobusowy – stanowiła duża otwarta przestrzeń z wysokimi sufitami i podłogami wyłożonymi płytkami. Pośrodku pomieszczenia wisiał drewniany żyrandol. Wzdłuż tylnej ściany ustawiono drewniane ławki i budki. Kiedyś musiały być w nich telefony. Nadal wisiał nad nimi odpowiedni znak.
Kasy biletowe były zamknięte, w okienkach zaciągnięto żaluzje. Po przeciwnych stronach dworca znajdowały się toalety. Męską oznaczono figurką kowboja z ogromnymi spodniami, a damską – figurką kowbojki z lassem. Na miejscu był też wodopój, a obok pustych budek telefonicznych wciśnięto maszynę z przekąskami, w której migotało fluorescencyjne światło. Westchnęłam, patrząc na nią. To stąd będzie pochodziła moja kolacja i zapewne również śniadanie.
Wyciągnęłam telefon, by sprawdzić godzinę, i natychmiast tego pożałowałam. W końcu wisiał tu zegar ścienny. Serce ścisnęło mi się na widok ikonki baterii – zostało mi dwa procent.
Przez cały festiwal ładowanie telefonu to był jakiś koszmar. Stacji do ładowania było zbyt mało, a kolejki zdawały się nie kończyć. Wi-Fi i zasięg z kolei były tak kiepskie, że natychmiast rozładowywały to, co udało się naładować.
Spojrzałam na wściekle czerwoną ikonkę baterii, mając wrażenie, że mnie ocenia. W normalnym życiu – kiedy nie przebywałam na dworcach autobusowych i festiwalach muzycznych w Nevadzie – mój telefon zawsze był naładowany. Bez przerwy męczyłam o to Katy, bo jej telefon ciągle się rozładowywał, i to w najgorszych możliwych momentach.
– Dwa procent może mieć mleko – powtarzałam jej – a nie telefon!
Teraz nawiedzała mnie każda chwila, kiedy sięgałam po komórkę, bo mi się nudziło. Kiedy miałam trochę zasięgu, zaczęłam bezmyślnie przeglądać serwis DitesMoi w poszukiwaniu jakichś celebryckich ploteczek. (Scarlett Johansson zjadła brunch; Wylie Sanders z zespołu Nighthawks walczył w sądzie z o wiele młodszą żoną o posiadłość w Telluride i prawo do opieki nad trzyletnimi bliźniętami; istniały przesłanki, że coś się działo w związku Zendayi; Amy Curry wzięła wystawny ślub w Kentucky). W autobusie ponownie przeczytałam dwa rozdziały Żaglówki Tezeusza, używając apki do e-booków. To moja ulubiona książka i chociaż mam w domu wersje zarówno w twardej, jak i w miękkiej oprawie, posiadam w bibliotece również wersję elektroniczną, by zawsze mieć do niej dostęp.
Jednak z perspektywy czasu największym telefonicznym błędem było nagranie występu The Nighthawks dla taty. Powinnam była nagrać jedynie Darcy, piosenkę, od której wzięło się moje imię. Tata był ich wielkim fanem od studiów – kilku dziennikarzy muzycznych nazywało ich „amerykańskim U2”, chociaż mój tata wolał myśleć o U2 jako o „irlandzkich Nighthawks”. Nie widział ich na żywo od lat, od kiedy wokalista i frontman Wylie Sanders zaczął na stałe koncertować w hotelu Wynn w Las Vegas. Gdy kilka lat temu zasugerowałam, że moglibyśmy kupić bilety i pojechać na koncert z okazji urodzin taty, pokręcił tylko głową.
– The Nighthawks powinni występować na wielkiej hali. Nie w kasynie przy centrum handlowym pośrodku pustyni – powiedział. Potem uśmiechnął się do mnie i stuknął mnie w głowę krzyżówką („New York Times”, wydanie środowe, rozwiązana do połowy, długopis na papierze). – Ale jesteś kochana, że o tym pomyślałaś. Zobaczymy ich, gdy zagrają w Hollywood Bowl, dobrze?
Więc choć wiedziałam, że flirtuję z katastrofą, nagrałam cały godzinny set, trzymając telefon nad głową, tańcząc i śpiewając słowa znane mi przez całe życie. Niektóre z tych utworów były pierwszymi, jakie poznałam. I chociaż cieszyłam się, że nagrałam set dla taty, teraz przyszło mi za to zapłacić.
No dobrze – odezwała się w mojej głowie Didi. Jaki jest plan, Milligan?
Wrzuciłam telefon z powrotem do torby i wzięłam głęboki wdech. Wiedziałam, co muszę zrobić, ale to nie sprawiało, że było mi łatwiej. Nadszedł czas, by poprosić kogoś z tych ludzi o pożyczenie mi ładowarki.
Spojrzałam na czwórkę pozostałą na dworcu i rozważałam opcje. Śpiący na ławce facet w średnim wieku z wściekle czerwonym poparzeniem słonecznym na wyłysiałej głowie. Para ze słuchawkami w uszach, która usiadła pod dużym zegarem ściennym i oglądała coś na tablecie. I chłopak naprzeciwko mnie – ten, który wyglądał, jakby był w moim wieku.
Doszłam do wniosku, że on jest najlepszym kandydatem. Nachyliłam się, by przyjrzeć mu się bliżej. Koleś opierał się o ścianę pod zamkniętą kasą biletową, nie widziałam jego twarzy. Siedział po turecku, schylony nad grubą książką. Co jakiś czas bezwiednie przesuwał dłonią po włosach. Sam fakt, że czytał, było jak fatamorgana. Facet wziął ze sobą książkę – i to w twardej oprawie – na festiwal muzyczny?
Zgadzam się! – powiedziała z aprobatą Katy w mojej głowie. Poproś gościa z książką. Niezłe z niego ciacho.
Tylko nie „ciacho” – wtrąciła Didi, przewracając oczami.
Nie zmienię zdania, bo tobie się nie podoba.
Mówię o twoim doborze słów, nie o chłopaku.
Odepchnęłam się, by wstać, i zastanawiałam się, jakim cudem nadal słyszałam ich sprzeczki, skoro nawet ich tu nie było. W znaku naprzeciwko odbiła się moja twarz.
WITAMY W JESSE, NEVADA. GDY TU JESTEŚ – JESTEŚ W DOMU.
Napis na lustrze namalowano białą i złotą farbą, które odchodziły płatami. Czcionkę określiłabym jako westernową. Mój tata, mający własną firmę reklamową Milligan Concepts, z całą pewnością znałby jej właściwą nazwę.
Znak w połączeniu z żyrandolem i rozmiarem budynku dworca nadawały temu miejscu atmosferę przebrzmiałej wystawności. Miało się wrażenie, że kiedyś miasto Jesse w stanie Nevada było ważnym ośrodkiem, dobrze prosperującym, potrzebującym dużego dworca kolejowego, by obsłużyć licznych podróżnych. Ale teraz – z tego, co widziałam – gdy doczołgaliśmy się do miasta z dymiącym silnikiem, już tak nie było. Żyrandol i wymyślna czcionka na lustrze wyglądały dość niezręcznie przy migającym świetle maszyny z przekąskami. Jak meble z Ikei w wiktoriańskiej posiadłości.
Przez chwilę wpatrywałam się w odbicie w lustrze – Darcy Milligan, wiek: osiemnaście lat i trzy miesiące. Trochę się opaliłam, choć nie zapominałam o kremie z filtrem. Widziałam jednak, że dostałam rumieńców (co było ostatnim, czego potrzebowałam), a na nosie i policzkach pojawiły się nowe piegi. Moje włosy w kolorze brudny blond były pofalowane – ani nie proste, ani nie lokowane, za to często napuszone. Oczy miałam po tacie – ciemnobrązowe. Chyba na nie najczęściej zwracano uwagę, ponieważ stanowiły kontrast do koloru włosów i cery.
Chociaż chciałam wyglądać jak tata i spędzałam mnóstwo czasu, patrząc na zdjęcia, by udowodnić nasze podobieństwo, w lustrze wszystko widziałam jak na dłoni. Mój mocny nos, gęste brwi, głęboko osadzone oczy. Wyglądałam zupełnie jak moja matka Gillian. Nigdy nie mówiłam o niej „mamo”. Jakie to było niesprawiedliwe, że była tak obecna w mojej twarzy, choć nie zadała sobie trudu, by pozostać w moim życiu.
Ale myślenie o Gillian było teraz ostatnim, co chciałam robić. Popatrzyłam na siebie raz jeszcze, wytarłam brud z policzka i doszłam do wniosku, że mogłam wyglądać o wiele gorzej, skoro dwie poprzednie noce przespałam w namiocie. Wyprostowałam koszulkę, tak wymiętą, że pomogłoby jej tylko żelazko. Miałam na sobie wariację na temat tego, co nosiłam przez cały festiwal – dżinsowe szorty i koszulkę bez rękawów. Ta, którą założyłam dziś, była biała i luźna, z haftowaną górą. W torbie miałam starą bluzę Nighthawks, na wypadek gdyby zrobiło się zimno. Myślałam, że przyda mi się na podróż powrotną, ale najwyraźniej użyję jej, śpiąc na dworcu autobusowym. Tata kupił ją, gdy był na studiach, a gdy znalazłam ją w ósmej klasie pod choinką, natychmiast stała się moim skarbem.
Odwróciłam się od lustra, pewna, że wyglądam w miarę normalnie i nie niebezpiecznie. Ha! – krzyknęły chórem Katy i Didi. Nie sprawiałam raczej wrażenia kogoś, kto ulotni się z ładowarką i tyle go widzieli. Z przyzwyczajenia spojrzałam na torbę i namiot pożyczony od Katy i Didi. Wydrukowano na nim ogromny napis MEREDITH, który poprawiono flamastrem. Stwierdziłam, że mój bagaż jest bezpieczny.
Ruszyłam w kierunku chłopaka z książką i zdałam sobie sprawę, że nikt już tam nie siedzi. Zmieniłam kierunek i podeszłam do pary z tabletem. Idąc, bawiłam się opaskami na nadgarstku. Każdy uczestnik festiwalu takie dostał – moje informowały o tym, że kupiłam trzydniowy bilet i że mam mniej niż dwadzieścia jeden lat i nie wolno mnie wpuszczać do namiotów z alkoholem, choć Romy robiła wszystko, by dostać się do każdego z nich.
Stanęłam przed parką skupiającą się na tablecie. Chrząknęłam, ale żadne z nich na mnie nie spojrzało. Przeklęłam w myślach ich słuchawki, po czym zrobiłam krok i szturchnęłam trampek dziewczyny obutą w sandały stopą.
Zerknęła na mnie, po czym stuknęła chłopaka w ramię. Oboje zdjęli słuchawki i spojrzeli na mnie pytająco. Wyglądali, jakby mieli po dwadzieścia kilka lat. Ona miała na sobie koszulkę Charlotte Sands, a on merch Bad Bunny’ego.
– Hej – powiedziałam i machnęłam lekko ręką. – Przepraszam, że przeszkadzam.
– Nic się nie stało – odparła łagodnie dziewczyna, mimo że widziałam, jak chłopak patrzy tęsknie na tablet. – Ale się odwaliło, co? Naprawdę nie da się szybciej naprawić autobusu?
– No nie? Dokładnie! – Słowa wylewały się ze mnie, a ja zdałam sobie sprawę, jaka to ulga móc porozmawiać o tej dziwacznej sytuacji. – Nie rozumiem.
– Dasz sobie radę? – Zerknęła na miejsce, w którym zostawiłam swoje rzeczy. – Jesteś sama?
– Wszystko w porządku – odpowiedziałam szybko. – Zastanawiałam się tylko… czy któreś z was mogłoby mi pożyczyć ładowarkę do telefonu? Na chwilkę! Zgubiłam swoją.
– Jasne. – Walnęła chłopaka w ramię. Westchnął, odłożył tablet i zaczął grzebać w plecaku. Zauważyłam, że oglądali film Scott Pilgrim kontra świat. Znałam go dzięki temu, że w drugiej klasie liceum Katy puszczała nam filmy Edgara Wrighta w ramach klubu filmowego. Byli na scenie imprezy, kiedy Scott po raz pierwszy widzi Ramonę i natychmiast się zakochuje. To jeden z moich ulubionych momentów.
– Proszę. – Podał mi kabel. Łapczywie go chwyciłam i natychmiast zdałam sobie sprawę, że nie zadziała.
– Ach. – Przewróciłam go w dłoniach, jakbym jakimś cudem była w stanie siłą woli zmienić kształt wtyczki. – Nie macie ładowarki do iPhone’a?
Pokręcili głowami.
– Android – powiedziała dziewczyna.
– Jasne – odparłam i oddałam ładowarkę. – W każdym razie dzięki.
– Jeśli musisz do kogoś zadzwonić – dodała, marszcząc brwi – możesz skorzystać z mojego telefonu. Tylko daj znać.
– Wydaje mi się, że on ma iPhone’a – odezwał się chłopak. Wskazał miejsce, w którym siedział gość z książką. Wzruszył ramionami. – Pewnie zaraz wróci.
Kiwnęłam głową i uśmiechnęłam się, po czym wróciłam do swoich rzeczy. A jeśli nie będę mogła naładować telefonu?
Prawie byłam już z powrotem w swoim kąciku, gdy ktoś klepnął mnie w ramię.
– Podobno mnie szukasz.
Odwróciłam się – stał przede mną chłopak z książką. Teraz widziałam go wyraźnie.
I po raz pierwszy w życiu serce zabiło mi szybciej.
NIEDZIELA
16:45
Zawsze wierzyłam w miłość od pierwszego wejrzenia.
To moje ulubione momenty w każdym filmie romantycznym – tłum się rozstępuje, para widzi się po raz pierwszy, oboje zakochują się w sobie w tej samej chwili. Ta nieodparta, nieopisana iskra, uczucie, że dobrze kogoś znamy, choć dopiero go spotkaliśmy. Spojrzenie pełne nagłego zrozumienia, że mamy wspólne przeznaczenie.
Gdy nadchodziła moja kolej, by zaproponować seans w klubie filmowym, zawsze wybierałam romans. Nieważne, czy była to tragiczna historia o niespełnionej miłości, ckliwa historia, dramat czy komedia. Dopóki był w nim wątek miłosny – miłości niezachwianej – byłam chętna go obejrzeć. Katy i Didi narzekały, bo Didi zawsze wybierała horror, a Katy lubiła filmy akcji i animacje – ale ja też musiałam przebrnąć przez nawiedzone lalki, szczurzych szefów kuchni i Toma Cruise’a, który nigdy nie przestaje biec. A kiedy ja mogłam wybierać, pragnęłam długich spojrzeń, tańca, przekomarzanek i pocałunków w deszczu. Chciałam jesiennych spacerów w Central Parku, gonitwy przez lotnisko i druzgocących przemyśleń w Paryżu. Ale przede wszystkim liczył się dla mnie ten pierwszy moment.
I chociaż nigdy nie dzieliłam się tym z Didi i Katy, zawsze miałam przeczucie, że i mnie się to kiedyś przydarzy. Pewnego dnia zobaczę kogoś i po prostu będę wiedziała. Wszystko stanie się jasne i proste.
Byłam na każdej gimnazjalnej imprezie, z nadzieją oczekując chwili, gdy rozstąpi się przede mną tłum. (Według Didi zarówno Romeo i Julia Baza Luhrmanna, jak i West Side Story były w równym stopniu odpowiedzialne za ten pomysł. Co miało sens, skoro oba filmy były wariacjami na temat jednego dzieła). Z imprez wracałam zawiedziona, ale nadal wierząc, że pewnego dnia, w odpowiednim momencie to czeka również mnie. To musi się stać, prawda? Te wszystkie historie właśnie to chciały mi powiedzieć.
A ja wierzyłam w to, pomimo faktu, że nigdy nawet nie zbliżyłam się do przeżycia takiej chwili. Najpierw był Brent Perkins i mój pierwszy pocałunek w odrobinę żenującym wieku piętnastu lat. Zeszłej jesieni przez miesiąc umawiałam się z Alexem Petrosyanem, który był moim partnerem na lekcjach chemii. Oboje doszliśmy do wniosku, że wolimy być przyjaciółmi. („Nie było między nami… chemii” – wyjaśniłam Katy i Didi, a one jęknęły i zaczęły krzyczeć coś o gierkach słownych). Zdarzało mi się całować z chłopakami w ciemności ogródkowych imprez, kiedy byłam lekko podchmielona ciepłym piwem. Byli też tacy, których podziwiałam z daleka, czekając na moment, kiedy w końcu mnie zauważą. (A ten zdawał się nigdy nie nadchodzić).
Dobrze się bawiłam, ale jeszcze nigdy z nikim nie spałam i było mi z tym dobrze. Pragnęłam tego, co mi obiecano – miłości jak z bajki. Chciałam biec przez smagane wiatrem wrzosowisko na spotkanie prawdziwej miłości. Pragnęłam spojrzeń w zatłoczonym pokoju (lub na szkolnej sali gimnastycznej, kurorcie w Catskills, lub nielegalnym podziemnym klubie tanecznym).
Marzyłam o tym, że na jego widok ugną mi się kolana, że zwali mnie z nóg. Chciałam od pierwszej chwili czuć, że to miłość. Że jesteśmy sobie przeznaczeni.
Pragnęłam tej jednej idealnej nocy.
Więc lata temu postanowiłam, że będę na to czekać – i wiedziałam, że pewnego dnia to wszystko się wydarzy.
Cały ten wstęp służy temu, by powiedzieć, że gdy po raz pierwszy spojrzałam na tego chłopaka, a moje serce chwilowo zapomniało, co ma robić, miałam wrażenie, że chwila, na którą czekałam całe życie, w końcu nastąpiła – w momencie gdy najmniej się jej spodziewałam.
Byłam zła na siebie, że dałam się tak zaskoczyć. Dlaczego się nie przygotowałam? Ale niemal natychmiast dotarło do mnie, że dokładnie tak powinno być.
Stojący przede mną chłopak był naprawdę przystojny. Wyższy o kilka centymetrów niż moje metr siedemdziesiąt trzy, szczupły i umięśniony. Miał kręcone brązowe włosy z mocno zaznaczonym przedziałkiem. Były zaczesane do tyłu, jakby był gwiazdą kina lat czterdziestych albo Tomem Hollandem. Jego oczy były zielononiebieskie, a takie kości policzkowe powinny zostać uznane za nielegalne. Nosił białe conversy, dżinsy i idealnie dopasowaną czarną koszulkę. Miał odrobinę odstające uszy, za co byłam wdzięczna, bo dzięki nim nie był onieśmielająco idealny. Uśmiechał się do mnie uprzejmie – wyraźnie nie miał pojęcia, że mój żołądek wywijał w tej chwili fikołki.
Ogarnij się, Milligan! – krzyknął w mojej głowie głos Didi.
– Tak – odpowiedziałam, próbując zebrać się w sobie i skupić. – Przepraszam. Co? – Skrzywiłam się. To były moje pierwsze słowa? Nadeszła chwila, w której spełniało się moje przeznaczenie, a mnie było stać tylko na tyle?
– Eee. – Chłopak sprawiał wrażenie zdezorientowanego. Wskazał palcem parę z tabletem. – Oni powiedzieli, że mnie szukasz.
Kiwnęłam głową, starając się ogarnąć i zachowywać jak normalny człowiek.
Dlaczego właśnie teraz? – wtrąciła Didi, czym wcale mi nie pomogła.
– Tak. – Wiedziałam, że moja twarz przybrała barwę buraka, ale jednocześnie miałam świadomość, że nic z tym nie zrobię. – Wspominali, że masz iPhone’a.
Zerknął z niepokojem na parę, jakby nagle zaczął się martwić, że przyglądali się jego rzeczom.
– M-mam.
– Chciałam pożyczyć ładowarkę – wyjaśniłam. – Pytałam ich, ale oni są androidami.
Otworzył oczy w udawanym przerażeniu.
– Naprawdę?
Zaśmiałam się.
– Ludźmi używającymi systemu Android.
– Tacy są najniebezpieczniejsi – powiedział z przekonaniem. – Widziałem filmy. Niezauważalne roboty chodzące między ludźmi wróżą kłopoty.
– Ale skoro są niezauważalne, to co możemy zrobić? Być może są już wśród nas, a my nie mamy o tym pojęcia.
Spojrzał na mnie i otworzył szeroko oczy.
– Cóż, wcale nie muszę się dziś kłaść spać. To nic wielkiego.
Zaśmiałam się.
– To… masz może ładowarkę, którą mogłabym pożyczyć? Na chwilę. Zaraz rozładuje mi się telefon. – Wyciągnęłam go z kieszeni, w chwili kiedy ekran zaświecił się po raz ostatni i zgasł. – No… umarł.
Chłopak natychmiast spoważniał, jakby rozumiał powagę sytuacji.
– Kurczę. Bardzo mi przykro, nie mam ładowarki.
– Ach… – Nie byłam pewna, jak przetrwał trzy dni festiwalu bez ładowarki, ale może to samo myślał teraz o mnie. Może też był tam z postrzeloną koleżanką z WF-u, która ulotniła się z jego rzeczami. – Też swoją zgubiłeś?
– Pożyczałem ją od kogoś. No i myślałem, że naładuję telefon w autobusie.
– Zaraz, autobus nadal tu jest?
Pokręcił głową.
– Odholowali go.
– Ech…
Chłopak wyciągnął telefon i spojrzał na ekran.
– Mój też już prawie się rozładował. Jedziemy na tym samym wózku.
– To wcale nie jest dobry wózek. Wolałabym nim nie jechać.
– Ale zdarzały się już gorsze środki transportu. Titanic.
– Ta łódź z Życia Pi.
– Nie znam jej.
– Był w niej tygrys – wyjaśniłam.
– To nie jest dobra łódź.
Znów się zaśmiałam. Coś kipiało mi w piersi i sprawiało, że zaraz się uniosę i może nawet sama tego nie zauważę. Nie obchodziło mnie nawet to, że odpadła kolejna osoba, która mogłaby mieć ładowarkę.
– Jak myślisz? – Kiwnęłam w stronę mężczyzny śpiącego na ławce. – Pytamy go?
– Znaczy… chcesz obudzić obcego faceta i poprosić go o przysługę?
– No… tak jakby?
Chłopak zbliżył się do mnie o krok, czym sprawił, że moje serce zaczęło walić trzy razy szybciej. Z ekscytacji, nie strachu. Nagle dotarło do mnie, że adrenalina powinna manifestować się w jakiś inny sposób, a nie tylko chęcią walki lub ucieczki. Na przykład tańcem. Walka, ucieczka lub taniec.
– Nie jestem pewien, czy będzie w dobrym nastroju, jeśli go obudzimy. Ma poparzenie słoneczne na czole.
Wybuchłam śmiechem, po czym szybko zasłoniłam usta dłonią. Chłopak się uśmiechał – i to jak. Odsłaniał rząd prostych, niemożliwie białych zębów.
– Jak do tego doszło? Skoro ktoś nie ma włosów, to nie powinien przynajmniej włożyć kapelusza?
– Jestem pewien, że sam zadaje sobie te wszystkie pytania.
– Sprzedawali je na festiwalu. Mógł wybrać jeden za jakże rozsądną cenę trzydziestu dolarów. – Czekałam, aż wtrąci coś o kosmicznych cenach na festiwalu. Sama miałam już gotową przemowę na temat tego, że burrito za dwadzieścia dolarów stało w sprzeczności z samą ideą tego dania. Ale on kiwnął tylko głową.
– No, dokładnie. – Zbliżył się do faceta. – Chyba najpierw musimy przeprowadzić rekonesans.
– Sprawdzić, z kim się mierzymy.
– Tak jest. Musimy ocenić sytuację.
Przeszedł mnie dreszcz, gdy powiedział „my”.
– A, właśnie. Jestem Darcy. Darcy Milligan.
Wydawał się zdziwiony.
– Darcy?
– Tak. Jak w tej piosence. – Patrzył na mnie z pozbawioną wyrazu miną. – Piosenka The Nighthawks? – Wiedziałam, że nie każda osoba w moim wieku ich znała, ale byli przecież największą gwiazdą festiwalu.
Kiwnął głową, jakby próbował sobie ją przypomnieć.
– Tak, chyba ją słyszałem.
– To muzyka naszych ojców – stwierdziłam ze śmiechem. – Ale… to tata nadał mi imię, więc… – Spojrzałam na niego wyczekująco i dopiero po chwili dotarło do niego, że powinien coś odpowiedzieć.
– Przepraszam. No tak. Ja jestem Russell.
– Russell – powtórzyłam, smakując dźwięk jego imienia w ustach. Było świetne. Kojarzyło mi się z jesienią, solówkami na gitarze i wycieczkami pod gołym niebem. No i nie znałam jeszcze żadnego Russella, a to oznaczało, że wykuwał swoje imię w czasie rzeczywistym. Mój pierwszy Russell.
– Russell Henrion – dodał po chwili. Nazwisko wymówił z lekkim akcentem – En-ri-on.
– Francuskie?
– Znasz francuski? – Powiedział coś bardzo szybko w tym języku, sprawiając, że niemal zemdlałam. Katy, w swoim pokoju mająca coś, co mogłam opisać jedynie jako ołtarzyk poświęcony Timothéemu Chalametowi, natychmiast uległaby samozapłonowi. Przystojny chłopak mówił do mnie po francusku. Ledwo byłam w stanie to znieść. Przeklęłam fakt, że sama wybrałam hiszpański i – z powodów, których nikt nie jest w stanie zrozumieć – łacinę. I na co mi się przydały?
– A, nie. To znaczy, non.
Uśmiechnął się.
– Moja mama jest Francuzką. Gdybym nie nauczyłbym się jej języka, nie uszłoby mi to na sucho.
– Miło mi cię poznać, Russell.
– Et vous aussi. To znaczy: ciebie też, Darcy. – Przez chwilę patrzył mi w oczy, a ja nagle żałowałam, że nie znaleźliśmy się w bardziej formalnym otoczeniu, gdzie moglibyśmy uścisnąć sobie dłoń bez poczucia niezręczności. Chciałam, żebyśmy znaleźli się w sali balowej rodem z książki Jane Austen tuż przed zatańczeniem… pawany, czy czegoś w tym rodzaju. Miałam przeczucie, że gdybyśmy się dotknęli, pojawiłyby się między nami prawdziwe iskry.
Kącik ust Russella uniósł się w uśmiechu. Boże, nie mogłam przestać się gapić na jego usta. Gdy tak na siebie patrzyliśmy, zastanawiałam się, czy przypadkiem on nie czuł tego samego. Może też pragnął wyciągnąć rękę i dotknąć mojej dłoni. Może kiedy mnie zobaczył, jego świat też po raz pierwszy zadrżał.
Czy to możliwe?
– Dobrze. – Odwrócił wzrok i chrząknął. – A więc… Nasza misja. Myślę, że powinniśmy zrobić okrążenie i zobaczyć, czego się dowiemy.
– I rozejrzeć się za śladami posiadania iPhone’a.
– A jeśli to się nie uda, to możemy trochę pohałasować, żeby się obudził, i skorzystać z chwili, by zapytać o ładowarkę.
– Niezły plan.
– Bardzo dziękuję.
Russell wyszczerzył zęby, po czym zakradliśmy się bliżej śpiącego mężczyzny. Dziewczyna podniosła wzrok znad tabletu i uśmiechnęła się do mnie, gdy ją mijałam.
Podeszliśmy do śpiącego na boku faceta z poparzonym czołem. Z bliska wyglądało jeszcze gorzej – było ciemnoczerwone i upstrzone plamami, już schodziły z niego płaty skóry. Russell spojrzał na mnie i bezgłośnie powiedział „ups”, a ja musiałam zacisnąć usta, by nie wybuchnąć śmiechem.
Rzeczy śpiocha – torba na namiot, podobna do mojej, i duży plecak turystyczny – wciśnięte były pod ławkę, na której spał. Niestety plecak był zapięty, a ja nie miałam zamiaru grzebać obcemu facetowi w rzeczach. Ocena sytuacji to jedno, zajrzenie do plecaka byłoby przekroczeniem granicy. Zerknęłam na Russella i pokręciłam głową. Widziałam, że doszedł do tego samego wniosku. Jednak gdy zaczęłam się cofać, mężczyzna wydał z siebie głośne, dudniące chrapnięcie. Przewrócił się na plecy, a jego ręka opadła na ziemię i szurała po podłodze. Ręka, w której trzymał telefon.
Z Androidem.
Wskazałam na urządzenie, a Russell pokiwał głową. Wróciliśmy na drugą stronę dworca, niedaleko moich rzeczy, gdzie nie słyszał nas śpiący, poparzony, chrapiący użytkownik Androida.
– Szkoda. O co chodzi, że wszyscy tutaj mają telefony z Androidem?
– Dzięki za chęć pomocy – odparłam.
– Moje pobudki mogły być egoistyczne. Mój telefon też zaraz się rozładuje.
Kiwnęłam głową. Zapadła cisza, a ja zdałam sobie sprawę, że nie mam pojęcia, co teraz. Serce podeszło mi do gardła na myśl, że to może być koniec. Czy po tej chwili przekomarzanek, mówienia po francusku i iskier rozejdziemy się do swoich kątów? Czy to już… wszystko? To niemożliwe, prawda? Nie, jeśli między nami było to, na co miałam nadzieję.
– No dobra – powiedział Russell. – Kiedy wjeżdżaliśmy do miasta, widziałem kilka miejsc, nie za wiele, ale warto spróbować. Może znajdziemy kogoś, kto pożyczy nam ładowarkę, albo miejsce, gdzie będziemy mogli ją kupić.
Ulga zalała mnie jak zimny napój w upalny dzień. To nie koniec. Być może to dopiero początek.
– Co ty na to, Darcy? Masz ochotę zbadać okolicę?
Kiwnęłam głową. Choć w tamtej chwili tak naprawdę pragnęłam przerwy, by jakoś zebrać się w kącie z Didi i Katy i przekazać im, co się stało i co nadal się dzieje. Jak to robili wszyscy zakochani od pierwszego wejrzenia w książkach i filmach? Jakim cudem nie czuli potrzeby spotkania się z przyjaciółmi, by o wszystkim im opowiedzieć? Potrzebowałam przerwy w przygodzie, żeby dotarło do mnie, że właśnie ją przeżywałam.
Bo coś się tu działo. Czułam to w kościach. Jakby uniosła się kurtyna rozpoczynająca spektakl, na który czekałam całe życie. Znałam kwestie, ruchy i gesty.
Więc chociaż nie mogłam o tym porozmawiać z Didi i Katy, będę musiała wszystko zapamiętać, by opowiedzieć im później. Nagle okazało się, że wcale nie będę musiała mówić im o tym, jak Romy zrobiła mnie w konia, ale o Russellu. Rola Romy w całym wyjeździe się zmniejszyła – natychmiast z głównego czarnego charakteru zmieniła się w krótki przypis.
– Tak – odparłam i zarumieniłam się. – To znaczy jasne. Badanie okolicy. Zróbmy to. – Założyłam torbę materiałową na ramię i schyliłam się po namiot i większą, sportową torbę. Wszystko razem było bardzo ciężkie.
– Uf.
– Może… – Russell wyciągnął rękę po namiot, po czym zatrzymał się i wycofał. – Mogę? – Gdy kiwnęłam głową, odebrał go ode mnie. – Meredith – przeczytał.
– Pożyczyłam go od najbliższych przyjaciółek. To namiot ich rodziców.
– Twoje najlepsze przyjaciółki są rodzeństwem?
Kiwnęłam głową. Przez lata zdarzało się, że słyszałam na ten temat komentarze. „Czy to nie dziwne? Czy z jedną z nich byłam bliżej niż z drugą? Czy zdarzało się, że czułam się odrzucona?”. Nigdy nie umiałam wyjaśnić, że nasza relacja po prostu świetnie działała już od pierwszej przerwy na lunch w siódmej klasie. Wiedziałam, że im też to pasuje. Były tak blisko, że ktoś, kto przyjaźniłby się tylko z jedną z sióstr, w fundamentalny sposób naruszyłby ich relację.
– To bliźniaczki. Jednojajowe.
– Musi być fajnie.
– I jest.
Uśmiechnął się, a ja wzięłam oddech, jakbym przygotowywała się do zadania wszystkich pytań z mojej głowy. Skąd pochodzi, jak brzmi jego drugie imię, jaki jest jego ulubiony sos do pizzy, kim chciał zostać, gdy miał pięć lat i kim chce być teraz? Pragnęłam wiedzieć wszystko. Jakby nagle przed oczami mignął mi ogromny, nieodkryty kraj, który wzywał mnie, bym poznała go bliżej.
Russell podniósł namiot i podszedł do pierwszej ławki, a następnie wsunął go pod spód.
– Jak myślisz? Wystarczy?
Kiwnęłam głową i wcisnęłam tam również torbę sportową. W końcu na dworcu poza nami były tylko trzy osoby i nie wyobrażałam sobie, by którakolwiek z nich nas okradła. A nawet jeśliby to zrobiły, to nie mają się gdzie podziać z łupami. Przecież to właśnie dlatego wszyscy się tu znaleźliśmy. Założyłam na ramię torbę materiałową. Była niemal pusta, nie licząc bluzy The Nighthawks, okularów przeciwsłonecznych, połowy batonika zbożowego i malutkiej kosmetyczki.
– Też chcesz tu wrzucić rzeczy? – zapytałam. Rozejrzałam się, ale w miejscu, w którym siedział, leżał jedynie niewielki czarny plecak.
– Nie trzeba – odpowiedział Russell i podszedł po niego. Gdy go zakładał, jego czarna koszulka uniosła się trochę i odsłaniła kawałek brzucha. Zrobiło mi się sucho w ustach.
– Naprawdę nie masz nic więcej? – Próbowałam zrozumieć, jakim cudem mu to wystarczało. Ja spakowałam najmniej, jak się dało, mimo tego, że Romy bez przerwy zawracała mi głowę tym, co zabieram. Nie zmieściłabym się w niczym mniejszym niż torba sportowa.
– Tak, ja… eee… – Spuścił wzrok na podłogę i wziął oddech. – Pokłóciłem się z kumplem, z którym przyjechałem na Silverspun. Nie chciałem z nim wracać, więc wziąłem plecak i wsiadłem w autobus.
– Mnie przydarzyło się coś podobnego! Przyjechałam tu z Romy, ale ona pojechała do Palm Springs z jakimiś ludźmi, których poznała na festiwalu, by „impreza nadal trwała”. – Russell zrobił minę całkiem nieźle oddającą to, co poczułam, gdy koleżanka mi to powiedziała. Wybuchłam śmiechem. To dość niesamowite, że znaleźliśmy się tutaj przez podobne wydarzenia. To coś więcej niż zbieg okoliczności. Czy to był znak?
No pewnie, że to znak! – stwierdziła rozentuzjazmowana Katy.
Znak czego? – zapytała sceptycznie Didi. Może Poparzona Głowa też został olany przez znajomych. Z nim nie chcesz się zakumplować?
Zignoruj ją – odpowiedziała Katy. To na pewno coś znaczy.
– Przykro mi z powodu twojego kumpla.
Russell wziął oddech, jakby chciał coś powiedzieć, ale po chwili wypuścił powietrze i uśmiechnął się do mnie.
– W porządku – odparł, patrząc mi w oczy. – W zasadzie teraz jestem mu nawet wdzięczny.
Zarumieniłam się, ale zmusiłam się, by nie odwracać wzroku.
– Ja też – powiedziałam, po czym zdałam sobie sprawę, że to nie miało sensu. – To znaczy jestem wdzięczna mojej osobie. Na festiwalu… tej, która się zmyła… – mówiłam coraz ciszej. – No dobra, gotowy do drogi? – zapytałam w końcu.
Kiwnął głową, podszedł do drzwi wejściowych i je dla mnie przytrzymał.
– Ty pierwsza.
Próbowałam nie zemdleć – Didi zawsze mówiła, że dziewczyny hetero za bardzo ekscytowały się tym, co powinno być zwykłymi dobrymi manierami – ale ja nie mogłam nie zauważyć, jak ładne miał ręce, bicepsy i przedramiona, a także duże dłonie, które otworzyły mi drzwi. Zerknęłam za siebie na wnętrze dworca – moje bagaże leżały wciśnięte pod ławką, łysy nadal chrapał, parka oglądała film. Dziewczyna spojrzała na mnie w sposób, który mówił „Śmiało! Zrób to!”. Uśmiechnęłam się do niej.
Próbowałam na moment zatrzymać tę chwilę, dla potomności. Bo byłam pewna, że właśnie teraz wszystko się zacznie. Byliśmy Jessem i Celine wychodzącymi razem z pociągu, Tonym i Marią chowającymi się pod trybunami, Jackiem i Rose spacerującymi na pokładzie. To była chwila, kiedy wszystko zaczęło się zmieniać.
Wzięłam głęboki wdech i wyszłam na zewnątrz, na popołudniowe powietrze miasteczka w Nevadzie. Byłam gotowa, by rozpoczęła się nasza historia.
* * *
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
You&YA
MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz