Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Głośna międzynarodowa biografia Zygmunta Baumana przetłumaczona na kilka języków w końcu w Polsce. Profesor Izabela Wagner przyjrzała się życiu jednego z najwybitniejszych polskich – i światowych – intelektualistów. Jako pierwsza dotarła do niepublikowanych wcześniej zapisków Baumana, które odsłaniają jego nowe oblicze.
Zygmunt Bauman – dla jednych socjolog, pisarz, światowej sławy twórca teorii płynnej nowoczesności. Dla innych – postać w najlepszym razie kontrowersyjna, zdrajca, który aktywnie kładł fundamenty pod budowę opresyjnego systemu.
Z Polski uciekał dwukrotnie, raz tuż po wybuchu II wojny światowej, potem znów w roku 1968. Dwukrotnie ucieczka wymuszana była nasilającymi się nastrojami antysemickimi i przemocą, która za nic miała życie, dokonanie i tożsamość Baumana.
Mimo towarzyszących mu od najmłodszych lat przeciwności, Bauman zdołał zdobyć wykształcenie, a następnie zbudować karierę akademicką. Z uniwersytetu został usunięty przez tę samą władzę, której podobno tak gorliwie służył. Bronił idei, w które wierzył, a jego dzieła, niekiedy dojmująco pesymistyczne, zawsze miały w sobie pewnego rodzaju czułość i nadzieję.
Izabela Wagner drobiazgowo analizuje kolejne wydarzenia z życia Baumana, próbując odgadnąć, kim tak naprawdę był. Z dziesiątek czy setek dokumentów, zeznań i świadectw wyłania się obraz nie tylko człowieka wyjątkowego, lecz także tego, jak my – jako polskie społeczeństwo – z tą wyjątkowością się obchodzimy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 1281
Wrocław, 22 czerwca 2013 roku
Duża, piękna, o pojemności około sześciuset osób aula Uniwersytetu Wrocławskiego, znajdującego się w mieście, które w 2016 roku będzie Europejską Stolicą Kultury.
Sala wypełniona po brzegi studentami i ich wykładowcami. Część młodych ludzi stoi stłoczona z tyłu pod ścianami w pobliżu kamer telewizyjnych, które będą rejestrować wykład. Zaproszonym mówcą jest światowej sławy intelektualista – Zygmunt Bauman. Ten wysoki, szczupły, osiemdziesięcioośmioletni mężczyzna siedzi już na scenie pomiędzy organizatorem wydarzenia profesorem Uniwersytetu Wrocławskiego Adamem Chmielewskim i prezydentem Wrocławia Rafałem Dutkiewiczem. Za gościem czuwają dwaj ochroniarze zatrudnieni przez uczelnię. Pojawiają się kolejne osoby, zamieniają z prelegentem kilka słów i odchodzą. Napięcie rośnie. Dwa miesiące wcześniej Daniel Cohn-Bendit, francusko-niemiecki lewicowy polityk, z powodu pogróżek odwołał swoje wystąpienie w tym miejscu. Także tego dnia organizatorzy obawiają się zakłóceń wykładu przez ksenofobiczne, nacjonalistyczne grupy.
Bauman to wyśmienity orator. Wiele jego książek (w 2013 roku miał ich na swoim koncie ponad 50) jest bestsellerami – napisane przystępnie są adresowane do szerokiej publiczności. W perspektywie globalnej jego wizja świata stanowi inspirację dla zaangażowanej młodzieży i rozmaitych ruchów społecznych XXI wieku. Bauman jest jednym z niewielu intelektualistów, którzy stali się celebrytami. Jego wystąpienia przyciągają tysiące ludzi od Włoch po Brazylię, od Grecji po Portugalię. Także w Polsce Bauman ma swoją publiczność. Jak podaje organizator imprezy profesor Adam Chmielewski, „tematem spotkania są ideały lewicy – starej i nowej – i wyzwania, jakie stają przed lewicowymi ruchami na obecnym etapie kapitalizmu”4.
Kiedy prezydent miasta sięga po mikrofon, aby powiedzieć kilka słów, zostaje zagłuszony przez grupę kilkudziesięciu ludzi tłoczących się w głębi sali, którzy weszli w ostatniej chwili. Wznoszą okrzyki, groźnie machają wyciągniętymi przed siebie pięściami: „Dutkiewicz, kogo zapraszasz?”, „Raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę!”, „Precz z komuną!”, „Dla komuny – Norymberga!”, „A na drzewach zamiast liści będą wisieć komuniści!”.
Niektórzy z tego agresywnego tłumu wznoszą ręce, hailując5. Bauman wydaje się przejęty i zdenerwowany, ale zachowuje zimną krew. Publiczność uniwersytecka jest równie przerażona, co zdziwiona tym, co się rozgrywa przed jej oczyma. Konsternacja rośnie.
Protestujący wykrzykują także „NSZ – Narodowe Siły Zbrojne!”, przywołując odłam radykalnego narodowego podziemia wojskowego, które w czasie drugiej wojny światowej walczyło z nazistami, ale i z polskim lewicowym podziemiem. Dlaczego akurat takie hasło? Otóż po zakończeniu wojny dwudziestoletni Zygmunt Bauman zostaje oficerem Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego (KBW). Nie jest to jego osobista decyzja, ale efekt dekretu o wcieleniu IV Dywizji Wojska Polskiego, w której służył, do KBW – nowo utworzonej formacji. KBW w latach powojennych zwalczało właśnie grupy takie jak NSZ. To stara historia, ale wskrzeszone w ostatnich latach radykalne ugrupowania nacjonalistyczne działają w taki sposób, jakby konflikt powojenny zdarzył się wczoraj. Powołują się na spuściznę NSZ i identyfikują się z jego skrajnym nacjonalizmem, ksenofobią i antysemityzmem. Niektórzy z protestujących noszą koszulki NOP-u, Narodowego Odrodzenia Polski6 – to ugrupowanie zorganizowało ten protest wspólnie z Obozem Narodowo-Radykalnym (ONR)7. Obie partie używają falangi – symbolu przejętego jako część spuścizny ideologicznej od popularnych przed drugą wojną światową antysemickich i faszystowskich ugrupowań8. To właśnie falanga widnieje na transparentach trzymanych przez skandujących agresywne hasła mężczyzn. Po kilkunastu minutach pojawia się policja, witana oklaskami uniwersyteckiej publiczności. Zakłócająca spokój grupa opuszcza salę, ale grożąc, że powróci.
Bauman siedzi osamotniony na scenie – wygląda na załamanego.
Wystąpienie zaczęło się z opóźnieniem. Po tych zajściach niewielu uczestników pamięta, co prelegent mówił. Wszystkim natomiast zapadło głęboko w pamięć agresywne zachowanie pokazujące, że faszyzm ma ciągle jeszcze silną moc przyciągającą młodych ludzi i że są w Polsce siły polityczne, które odmawiają prawa do bycia Polakiem takim osobom jak Zygmunt Bauman.
Bauman nie komentował publicznie tego incydentu, lecz symbole na transparentach i niektóre hasła wykrzyczane przez protestujących mogły wywołać u niego wrażenie déjà vu9. Pamiętał dobrze czasy dzieciństwa spędzonego w Poznaniu, kiedy boleśnie doświadczył antysemickich prześladowań. Życie w kraju, w którym obowiązywało prawo rasowej segregacji, oznaczało bycie obywatelem gorszej kategorii. W przypadku uczniów objawiało się to przypisaniem do getta ławkowego10.
Być może to właśnie w tamtej chwili poprzedzającej wrocławski wykład, w obliczu ataku „narodowców” Bauman poczuł, że jego życie zatoczyło koło. Dwudziestowieczna utopia, która żywiła jego nadzieję na rychły koniec wojen, zanik konfliktów rasowych i etnicznych, a także możliwość zbudowania sprawiedliwego społeczeństwa – nagle odeszła. Oto świat staje w obliczu starych demonów ksenofobicznej nienawiści do „innego”.
Trzy lata po tamtych zajściach na Uniwersytecie Wrocławskim w centrum miasta w trakcie demonstracji narodowców spalono zdjęcie Zygmunta Baumana11. Dlaczego był on obiektem takiej nienawiści? Z jakich powodów ci młodzi ludzie domagali się jego procesu? W jaki sposób Bauman stał się kozłem ofiarnym, na którym skupia się nienawiść pewnej części polskiego społeczeństwa? Jak to się stało, że osoba szanowana, ceniona i podziwiana przez miliony ludzi na świecie była zarazem obiektem nagonki w swej ojczyźnie? Kim był Zygmunt Bauman?
Zmarły 9 stycznia 2017 roku, w wieku 92 lat, Bauman był socjologiem, filozofem, wiodącym przedstawicielem nowej dziedziny nauki zwanej cultural studies, a w ostatnich latach swego życia – zaangażowanym publicznie intelektualistą. W środowisku socjologicznym był znany już w latach sześćdziesiątych, kiedy jako młody polski uczony uczestniczył w międzynarodowych konferencjach. Sławę w świecie akademickim zapewniła mu publikacja dzieła Nowoczesność i Zagłada (Modernity and the Holocaust, 1989, wyd. pol. 1992). Książka ta, wyróżniona licznymi nagrodami, przyniosła odmienną interpretację Holokaustu i stanowiła oryginalną krytykę nowoczesności. Bauman – niezwykle zdyscyplinowany uczony i myśliciel, który sztuki komunikacji uczył się na linii frontu wojennego, kiedy „uświadamiał politycznie” często niepiśmiennych i starszych od siebie polskich żołnierzy – stał się kluczową figurą w rozwoju postmodernistycznego nurtu. „Współczesny Simmel” – tak nazywali Baumana (nawiązując do postaci wybitnego niemieckiego socjologa Georga Simmela) jego koledzy zainspirowani eklektyzmem i humanistycznym podejściem twórcy koncepcji płynnej rzeczywistości.
Będąc już na emeryturze, Bauman odszedł od akademickiego stylu pisania i zwrócił się ku szerokiej publiczności. Ten bardzo niekonwencjonalny krok w życiu 75-letniego uczonego okazał się przełomem. Emerytowany brytyjski profesor, Polak i Żyd z urodzenia, zdobył wielkie uznanie u czytelników na całym świecie. Śledzili oni jego kolejne publikacje rozwijające koncepcję płynności. Już pierwsza z nich – Płynna nowoczesność (Liquid Modernity, 2000, wyd. pol. 2006) – stała się natychmiast po wydaniu bestsellerem. Książki te upowszechniły Baumanowską wizję świata i analizy współczesnych zachodnich społeczeństw, spotkały się z zainteresowaniem milionów czytelników, czyniąc Baumana nie tylko płodnym, ale zarazem poczytnym autorem i wpływowym intelektualistą początków XXI wieku.
Bauman prezentuje swą wizję świata w sposób, który przemawia do licznych odbiorców: jest cytowany przez dziennikarzy, pisarzy, działaczy, artystów, a także naukowców i zaangażowanych publicznie intelektualistów. Niekiedy był wręcz postrzegany jako prorok, mimo iż on sam nigdy nie podejmował się przepowiadania przyszłości. Mawiał czasami, że świat napełnia go pesymizmem, ale niezwykła kreatywność ludzka pozwala na nieśmiały optymizm. Przemawiał głosem dojrzałego intelektualisty, który przez doświadczenia wojny i wygnania, dyskryminacji i prześladowań stał się szczególnie wyczulony na procesy prowadzące do dyktatur i wojen.
Bauman niechętnie mówił o swoim życiu prywatnym. Podczas cytowanych w tej książce wywiadów zastrzegał, że jego biografia nie wpłynęła w żaden znaczący sposób na jego twórczość. Niemniej jednak, stopniowo zgłębiając szczegóły życia Baumana, nabrałam przekonania, że wbrew tym deklaracjom jego prace są głęboko zakorzenione w osobistym doświadczeniu, zwłaszcza w serii dramatycznych wydarzeń z dzieciństwa, ale także tych, które przeżył jako czterdziestoparoletni mężczyzna. W nieopublikowanym manuskrypcie, zwracając się do dzieci i wnuków, Bauman opisał kluczowe wydarzenia swojego życia i wskazał, w jaki sposób zaważyły one na jego dalszych losach12.
Bauman chciał zbudować lepszy świat. Nie był pasywnym obserwatorem rzeczywistości, ale jej aktywnym współtwórcą. Brał udział w światowej debacie o zmianach społecznych, wnosząc do niej swoje oryginalne idee.
Był świadkiem i uczestnikiem wielu tragicznych wydarzeń, które w sposób fundamentalny zmieniły nasz świat. Doświadczył antysemityzmu13 w dzieciństwie spędzonym w Poznaniu, pierwszych tygodni okupacji i ucieczki przed nazizmem, uchodźczego życia w Związku Radzieckim, głodu, żołnierskiej walki frontowej pod koniec drugiej wojny światowej. Był też oficerem komunistycznej propagandy wspierającym nową władzę i jej zwycięskie wojska, a następnie przeżył upadek stalinizmu. W powojennej Polsce obserwował niestabilność systemu wahającego się pomiędzy częściową demokratyzacją a autorytaryzmem. Bauman był dwa razy uchodźcą. Po raz pierwszy od 1939 do 1944 roku i po raz drugi w roku 1968. Nie wybrał nomadycznego stylu życia, lecz został mu on narzucony. Przez większość swojego życia starał się być dobrym Polakiem – tak jak tysiące innych o podobnych biografiach – jednak Polska go nie zaakceptowała, jego polska tożsamość była kwestionowana. To, w jaki sposób on sam się identyfikował (jako Polak), nie było akceptowane przez tych, którzy posiadali władzę.
Poczucie tożsamości (kim jestem?) i master status (jak inni mnie postrzegają?) to dwie osie, które krzyżują się w tej pracy. Wykorzystuję koncepcję master status przedstawioną w 1945 roku przez chicagowskiego socjologa Everetta Hughesa. Tym terminem określa on tożsamość społeczną narzuconą przez innych. Sprzeczności statusu (contradictions of status) pojawiają się wówczas, gdy dana osoba próbuje odgrywać pewną rolę społeczną, lecz brakuje jej niezbędnych cech przypisanych tejże roli i narzuconych przez społeczeństwo14. Taka sytuacja występuje często, gdy ludzie z dyskryminowanych grup zajmują prestiżowe stanowiska lub się o nie starają.
Już jako dziecko Bauman nie mógł zostać szkolnym prymusem, pomimo iż na to zasługiwał. Najwyższe miejsce w klasie było zarezerwowane dla nieżydowskiego Polaka. W przypadku Baumana jego master status (był postrzegany jako Żyd) stanowił główny czynnik determinujący jego życie poprzez powracające ograniczanie mu ról społecznych. Napięcie między tożsamością Baumana („jestem Polakiem”) a jego master status („jesteś Żydem”), narzuconym przez otoczenie, powracało jak bumerang w trakcie jego życia w Polsce15. Nie było to doświadczenie wyjątkowe – w okresie przedwojennym Bauman był przedstawicielem jednej z tych społeczności, które jako tzw. mniejszości etniczne doświadczały dyskryminacji.
Bauman, jak każda osoba, odgrywał wiele ról społecznych. Był uczniem, studentem, uchodźcą, żołnierzem, oficerem, szkoleniowcem – specjalistą od propagandy, naukowcem, nauczycielem akademickim, ojcem, mężem, emigrantem i imigrantem. Niemniej jednak wszystkie te role były naznaczone przez jego etniczno-kulturowe pochodzenie, silnie wpływające na interakcje z otoczeniem.
O tym, w jaki sposób plemienne postrzeganie świata powoduje dzielenie ludzi na dwie grupy: „my” i „oni”, Bauman dowiedział się, osobiście doświadczając dyskryminacji. Jest to konflikt, jak pisał, „o kolor krwi – która jest bardziej czerwona” (to cytat ze wspomnianego już nieopublikowanego eseju16). Bauman nieustannie wspominał o tym konflikcie, postrzegał go jako źródło problemów ludzkości. Z pewnością jego własne życie byłoby inne, gdyby świat był wolny od zawirowań spowodowanych trybalizmem – plemiennym podejściem do innych.
Pierwszy etap życia Baumana zdominowały krańcowe doświadczenia, które spowodowały, że miał bardzo ograniczone poczucie sprawczości. Wydawało mu się, że dyskryminacja, jaka spotyka ucznia gimnazjum i jego rodzinę, jest częścią „naturalnego” stanu rzeczy. Także wydarzenia wojenne sprawiły, że życie Baumanów potoczyło się w sposób niezależny od ich woli. To najprawdopodobniej ta dynamika ukształtowała przekonanie Baumana, że życie składa się z ciągu niebezpiecznych sytuacji, a kontrola osoby nad jej własnym życiem jest silnie ograniczona; dzięki swojemu charakterowi człowiek może dostosować się do danej sytuacji, ale o sytuacji decydują historia i polityka. Taka wizja jednostki uwięzionej w potężnym świecie pozostającym poza jej kontrolą (świecie wojen i autorytaryzmów) jest sprzeczna z popularną w drugiej połowie XX wieku ideologią, która głosiła, że każdy człowiek kształtuje swój los. Podczas gdy neoliberalny pogląd głosił: „jeśli chcesz, możesz to dostać”, Bauman twierdził inaczej. Opisywał społeczeństwo, którego ideologia skłania obywateli do wiary w to, że ich sprawczość potwierdza konsumpcja – jest to wszechobecna iluzja siły jednostki.
Jego książki, skierowane do czytelników żyjących w społeczeństwach tzw. cywilizacji Zachodu, opowiadają o tym, że choć kapitalizm obiecywał, iż poprzez zakupy i konsumpcję wszelakich dóbr można osiągnąć szczęście, w istocie destabilizował wszystko, co te społeczeństwa uprzednio stworzyły: stosunki społeczne, zasady, moralność, miłość, wartości. W ujęciu Baumana wszystko to zostało „upłynnione”. Niegdyś trwałe, wyraziste procesy i zasady typowe dla „nowoczesności”, z charakterystycznym poczuciem ciągłego rozwoju i postępu, stały się teraz płynne i cechuje je zamiłowanie do kolejnych, coraz to nowych, jeszcze lepszych rozwiązań – do innowacji dla innowacji.
Poczucie „płynności”, tymczasowość i brak stabilności (które stworzyły prekariat) są znakiem naszych czasów. Wcześniejszy dominujący tryb życia, postrzegany jako solidny, stały i przejrzysty, ustąpił miejsca nowemu, jeszcze nieustalonemu porządkowi – to pewien rodzaj projektu w trakcie realizacji. Nasze czasy są okresem pośrednim, w którym każdy członek rozwiniętego społeczeństwa musi być elastyczny, ponieważ poprzednie ramy, zasady i wartości są już nieaktualne. Wszechobecna niepewność jest konsekwencją zmian, jakie dokonują się w społeczeństwach Zachodu.
W płynnym świecie wszystko zmienia się tak szybko, że mamy poczucie, iż nasze życie jest prowizoryczne. Czas płynności jest definiowany przez niepewność. Jeśli w poprzednich pokoleniach znaczna część członków społeczeństw zachodnich całe życie wiązała z tym samym miejscem pracy, wykonując ten sam zawód, a przy tym często pozostając z tym samym partnerem, zamieszkując z rodziną wielopokoleniową w tym samym domu, to mieszkańcy Świata Płynnego muszą zmieniać miejsce pracy i zawód, dostosowując się do dynamicznego środowiska. Ta niestabilność kontekstowa związana jest z wysokim stopniem mobilności geograficznej. Dynamika płynności zmodyfikowała relacje społeczne, które zwiotczały. Więzi społeczne stały się wątłe, zwiększając samotność ludzi. Wszechobecne przekonanie, że kupno najnowszego, modnego produktu oznacza otrzymanie szczęścia, obnaża swą iluzoryczną naturę. Oto Baumanowska dekonstrukcja naszych zachodnich społeczeństw.
Bauman dużo wiedział o przekonaniach, przynależności, zaangażowaniu i złudzeniach. W młodości był misjonarzem komunizmu, a następnie socjalizmu, uczył się zaangażowania, dążąc do zbudowania nowego społeczeństwa. Drugą część swojego życia spędził na opowiadaniu o niebezpieczeństwach związanych z zaangażowaniem i ideologiami, które lekceważą człowieka. Intelektualna droga Baumana różniła się od tej, jaką przechodziły osoby z jego środowiska, które krytykując wcześniejsze systemy przekonań, dały się uwieść ich przeciwieństwu – zamieniając komunizm na kapitalizm. Bauman pozostał wierny swoim wartościom i marzeniom. Nie opuszczała go nadzieja, że wypracowanie systemu sprawiedliwości społecznej jest możliwe. Jednocześnie poddawał ostrej krytyce powstające systemy, które utrzymywały, iż realizują jedynie szlachetne cele.
Niniejsza biografia, poprzez szczegółowe przedstawienie kolejnych etapów życia twórcy Płynnej nowoczesności, ukazuje jego doświadczenia jako kontekst powstawania jego prac. Mam nadzieję, że pozwoli ona czytelnikom Baumanowskich dzieł na ponowne przejrzenie spuścizny autora Nowoczesności i Zagłady. Patrząc przez pryzmat biografii Baumana, można w odmienny sposób odczytać jego przesłania, które są wynikiem nie tylko wielkiej erudycji i przenikliwych analiz, ale także jego trudnych i złożonych doświadczeń życiowych.
Książka ta – z powodu osadzenia losów bohatera w centrum wielkich i tragicznych wydarzeń XX wieku – pozwala na spojrzenie z perspektywy jednostki na dynamikę zmian, specyfikę nowych nurtów i złożoność zaangażowań w naprawę świata. To nie tylko książka o życiu wybitnej jednostki. To także historia społeczeństwa, które tę jednostkę piętnowało, hołubiło, wygnało, częściowo przyjęło, a częściowo zniszczyło mową nienawiści. To jest również książka o nas – o polskim społeczeństwie i jego relacjach z tymi, którzy będąc absolutnie nierozłączną częścią polskiej tkanki społecznej, zostali opatrzeni etykietką „innego” – a następnie odrzuceni.
To nasza odwieczna skaza społeczna – nasze auto-immuno17.
Szczęśliwe dzieciństwo w trudnych „okolicznościach”18 Poznań (1925–1932)
Zygmunt Bauman urodził się 19 listopada 1925 roku w Poznaniu. Tego dnia poranne wydanie „Kurjera Poznańskiego”19 – najpopularniejszej w tym mieście gazety – donosiło prosto z Rzymu: „Faszyzm zwyciężył na całej linji! Entuzjastyczne owacje na cześć Mussoliniego”. Na drugiej stronie widniał nagłówek: „Wspaniała mowa premjera na otwarciu sesji parlamentu”, a poniżej można było przeczytać:
Rzym, 18. 11 (Radjo wł.) Wśród niebywale podnieconego nastroju, pełnego entuzjazmu oraz radosnych porywów ku czci Mussoliniego – rozpoczęło się dzisiejsze posiedzenie Izby Deputowanych. Już na długo przed naznaczoną godziną nieprzeliczone wprost tłumy zaległy ulice, witając głośno a serdecznie każdą wybitną osobistość ze świata politycznego, wszakże wszyscy oczekiwali z upragnieniem przybycia „Il Duce”, by dopiero wówczas dać upust swej radości, rozsadzającej piersi, z powodu niedawnego szczęśliwego ocalenia wodza faszystów20.
Wieczorne wydanie „Kurjera” zawierało część siódmą z serii artykułów zatytułowanych „Społeczeństwo Poznańskiego i Pomorza w odbudowanej Polsce”21, napisanych przez Romana Dmowskiego22. Pierwsza część cyklu została opublikowana 12 listopada, dzień po siódmej rocznicy odzyskania niepodległości przez Polskę. W artykule Dmowski podkreślał znaczenie „nacjonalistycznej świadomości mas”. Wedle niego Poznańskie i Pomorze powinny dawać przykład innym regionom Polski, wyróżniają się bowiem najwyższym poziomem „świadomości opinii publicznej”. Zdaniem Dmowskiego „składał się na to i wyższy bez porównania niż w innych zaborach poziom oświaty i uświadomienia narodowego całej masy społecznej, i prostota, jasność głównych zagadnień narodowego bytu na tym gruncie, i wreszcie jednolitość polskich szeregów, w których nie było Żydów”23.
Taki obraz świata odzwierciedlała najpoczytniejsza gazeta opublikowana w dniu i miejscu, w którym urodził się Zygmunt Bauman.
To był niepomyślny dzień dla tych, którzy należeli do niechcianej „mniejszości etnicznej” – wówczas terminu tego jeszcze nie używano. Żydzi mieszkali na polskiej ziemi od blisko tysiąca lat24, ale byli na ogół uważani za „obcych”, „innych” – byli drugorzędnymi członkami polskiego społeczeństwa25. O ile w okresie zaborów to okupujące kraj mocarstwa dyktowały prawa regulujące życie swoich poddanych, o tyle po 1918 roku trudno już było mówić o braku możliwości równego traktowania wszystkich obywateli II Rzeczypospolitej. Niestety, w odrodzonej po pierwszej wojnie światowej Polsce bycie Żydem oznaczało nie tylko status religijny (tak jak to było np. we Francji). Żydów przedstawiano jako odrębną populację w wielu kategoriach, takich jak kultura, narodowość czy pochodzenie etniczne – aby wykazać, że chociaż od wieków żyli na tej samej ziemi co katoliccy Polacy (czy też polscy chrześcijanie), to byli odrębnym „narodem”.
W nieopublikowanym eseju zatytułowanym „Polacy, Żydzi i ja. Rozważania nad tym, co uczyniło mnie, kim jestem” i skierowanym do swych córek Bauman w taki oto sposób wyjaśniał specyfikę bycia polskim Żydem:
(…) nie mogę uniknąć historii. Historia przez długie wieki wymagała i nadal wymaga, aby stan „bycia Polakiem” był sprawą decyzji, wyboru i działania. Aby był czymś, o co trzeba walczyć, czego trzeba bronić, świadomie kultywować, czujnie strzec. „Bycie Polakiem” nie znaczyło ochrony uformowanych już i oznaczonych granic, ale raczej nakreślenie granic jeszcze-nie-istniejących, tworzenie rzeczywistości raczej niż jej wyrażanie. W pojęciu polskość krył się nieustannie cień niepewności, tymczasowości – jakaś wątpliwa prowizoryczność, o jakiej inne, czujące się pewniej narody nie mają pojęcia.
W tych warunkach można się było spodziewać, że osaczony, wiecznie zagrożony naród będzie obsesyjnie poddawał wielokrotnym próbom lojalność swoich szeregów; że zżerać go będzie paranoiczny strach przed zatopieniem, rozpuszczeniem, rozwodnieniem i rozbrojeniem; że będzie podejrzliwie patrzył na przybyszów nie posiadających stuprocentowych listów uwierzytelniających, że będzie czuł się otoczony przez wrogów i bardziej niż kogokolwiek innego [będzie] bał się „wewnętrznego wroga”. W takich warunkach należało także przyjąć, że decydując się być Polakiem (zwłaszcza jeśli nie zdecydowali o tym przodkowie tak odlegli, że ich wybór zdążył skamienieć i stać się twardą jak skała rzeczywistością), decydowało się jednocześnie o przystąpieniu do walki bez gwarancji zwycięstwa i bez nadziei, że zwycięstwo będzie kiedykolwiek zapewnione. Od wieków nikt nie określał się jako Polak po to, by mieć łatwiejsze życie. Tych, którzy określali się jako Polacy, trudno było oskarżać o chęć zapewnienia sobie wygody i bezpieczeństwa. W większości zasługiwali oni na bezwarunkowe uznanie moralne i przyjęcie z otwartymi ramionami.
Że te same okoliczności przyniosą wręcz odwrotne konsekwencje, sprzeczne ze sobą nawzajem i w rezultacie powodujące konflikt, wydaje się nielogiczne. No cóż, upatrujmy w tym winę okoliczności26.
Określenie siebie jako Polaka było decyzją indywidualną, która musiała zostać zaakceptowana przez przyjmujące społeczeństwo. Mówienie o „asymilacji” Żydów lub o tożsamości spajającej polską i żydowską kulturę było nie tylko kwestią osobistej identyfikacji, lecz także nieuchronnie angażowało polskie społeczeństwo jako całość. W tym przypadku „okoliczności”, o których mówił Bauman, różniły się od tych, które umożliwiły asymilację Żydów we Francji i Niemczech przed nastaniem nazizmu. Może to zobrazować popularne w XX wieku, a także dzisiaj powiedzenie, że chociaż można być Żydem francuskim lub amerykańskim, nie ma kogoś takiego jak „polski Żyd”. Trzeba było wybrać – albo jedno, albo drugie!27
Bauman wyjaśnił tę specyfikę polskiej tożsamości z perspektywy długiego trwania (longue durée28): „Jedną z tajemnic psychologii społecznej jest fakt, że grupy, których tożsamość jest sprawą woli i decyzji, skłonne są odmawiać innym prawa do samookreślenia; kwestionując i dyskredytując ważność samookreślenia, pragną, być może, zapomnieć o kruchości podstaw własnej egzystencji. To właśnie stało się w Polsce międzywojennej”29.
Historyk Paweł Brykczyński w książce Gotowi na przemoc: mord, antysemityzm i demokracja w międzywojennej Polsce zauważa, że antysemicki nacjonalizm był znaczącą siłą w kulturze i polityce, w większym stopniu, „niż część polskich historyków gotowa jest przyznać30, i dodaje: „Z pewnością jednak nie była to siła hegemoniczna. Antysemicki nacjonalizm miał silną konkurencję, kierowaną przez zdolnych i charyzmatycznych liderów politycznych na czele z Piłsudskim, tworzoną przez silne obozy socjalistów, radykałów, liberałów i umiarkowanych konserwatystów, którzy się wokół niego skupili”31. Brykczyński sugeruje, że „istotą konfliktu między zwolennikami Dmowskiego i Piłsudskiego32 były – parafrazując Benedicta Andersona33 – różne sposoby pojmowania wspólnoty wyobrażonej34. O ile według Piłsudskiego społeczeństwo polskie obejmowało wszystkich polskich obywateli, bez względu na ich religię lub pochodzenie etniczne, o tyle dla Dmowskiego status Polaka wykluczał polskich Żydów. Tak więc problem antysemityzmu odegrał kluczową rolę w konflikcie między zwolennikami Dmowskiego i Piłsudskiego.
W dwudziestoleciu międzywojennym stosunki między społecznościami Polaków żydowskich i nieżydowskich były dynamiczne, z wyraźnym zróżnicowaniem w pozaborowych regionach. Odziedziczone regulacje obejmowały pozwolenia na zamieszkiwanie pewnych dzielnic i dostęp do określonych profesji, odmienne wobec dawnych poddanych cara, cesarza bądź kajzera. Reguły stosowane odnośnie do ludności żydowskiej wpływały także na zaludnienie. Koniec pierwszej wojny światowej i utworzenie państwa polskiego spowodowały duże zmiany demograficzne. Poznań – stolica Wielkopolski – w 1921 roku zamieszkiwało 169 422 mieszkańców, z czego tylko 1,2% stanowili Żydzi35. Sytuacja ta była wyjątkowa, ponieważ w większych miastach w Polsce Żydzi stanowili średnio około jednej trzeciej populacji (dane z 1921 roku wskazują, iż Warszawa była zamieszkana w 33,13% przez Żydów, Łódź – w 34,6%, a Kraków – 25%). Najwyraźniej Dmowski był tak entuzjastycznie nastawiony do Poznania, gdyż miasto wyróżniało się skromną „liczbą Żydów”, co było jednoznaczne w ujęciu współtwórcy endecji z „uświadomieniem narodowym społeczeństwa polskiego”36. Terminem powszechnie używanym w tym okresie było „zażydzenie”, które oznaczało „dużą” liczbę obywateli polskich pochodzenia żydowskiego w stosunku do nieżydowskich mieszkańców danego obszaru. Słownik warszawski z 1927 roku definiuje ten termin jako obszar „zanieczyszczony Żydami”, „terytorium przepełnione Żydami” czy też „terytorium przeludnione Żydami”. Jako przykład użycia tego terminu autorzy słownika przywołują cytat z powieści Marzyciel Władysława Reymonta, w którym bohater stwierdza: „Umrę tam i zapomnę o tym śmierdzącym, zażydzonym kraju”. W gazetach i czasopismach zauważano, że Poznań jest jednym z polskich miast najmniej „zażydzonych”.
W artykule, który ukazał się 13 listopada w „Kurjerze Poznańskim” (z przywołanego już wcześniej cyklu), Dmowski odwołuje się do postępów Poznania w „procesie cywilizacyjnym”: „Wielkopolska, jako najstarsza i najbardziej zachodnia część Polski, była wyżej cywilizowana od innych; przytem w miastach jej było trochę więcej Niemców, a trochę mniej Żydów”37. „Rozwój gospodarczy”, o którym wspomina Dmowski, był ekonomicznym alibi dla dobrze rozwiniętego, szeroko rozpowszechnionego antysemityzmu.
Chociaż w 1925 roku liczba osób zaliczanych do społeczności żydowskiej w Poznaniu była znacznie mniejsza niż jeszcze dziesięć lat wcześniej, antysemityzm w tym mieście był w latach dwudziestych ubiegłego wieku szeroko rozpowszechniony. Nie zawsze jednak tak było.
Od końca XIX wieku aż do 1918 roku Żydzi stanowili ważną część życia gospodarczego i politycznego Poznania. W tym okresie ludność żydowska silnie identyfikowała się z Niemcami, a jej sytuacja była podobna do innych społeczności żydowskich w Prusach. Trzy grupy etniczne – pruscy Niemcy, Polacy i Żydzi – zamieszkiwały miasto, którego językiem urzędowym był niemiecki. Po polsku mówiło się w domu, gdyż polityka germanizacyjna narzucona przez Bismarcka dyskryminowała użycie w miejscach publicznych innego języka niż niemiecki. Pomimo tego ograniczenia przedstawiciele mniejszości żydowskiej znaleźli się we władzach miejskich.
W 1853 roku po raz pierwszy Żydzi naturalizowani znaleźli się w radzie miejskiej, liczebnie przeważając nad delegatami polskimi. Pogorszeniu uległy i tak już nadszarpnięte stosunki z ludnością polską. Dla dążących do utraconej niepodległości Polaków, zniemczeni Żydzi, afiszujący się propruską lojalnością i wiernopoddaństwem, stali się grupą znacznie bardziej wrogą, w wielu przypadkach, niż sami germanizujący Polaków Niemcy. Stan ten boleśnie odczuli poznańscy Żydzi po I wojnie światowej38.
Pod koniec pierwszej wojny światowej Niemcy i Polacy walczyli o kontrolę nad miastem i terenami wokół Poznania. Kulminacją konfliktu było powstanie wielkopolskie (1918–1919). Silnie germanizowana ludność żydowska tego regionu wspierała w tej konfrontacji Republikę Weimarską, zakładając, że niepodległe państwo polskie nie przetrwa. Kiedy Polska ostatecznie przejęła kontrolę nad Wielkopolską, większość rodzin żydowskich opuściła miasto, zasiedlając tereny kontrolowane przez Niemcy. Z polskiej perspektywy byli to Żydzi, którzy „zdradzili” państwo polskie, wspierając Niemców w Poznaniu. Jednocześnie rewolucja październikowa 1917 roku stała się przyczyną przyjazdu do stolicy Wielkopolski tzw. Żydów wschodnich. Była to najczęściej burżuazja uciekająca ze Związku Radzieckiego na zachód. Żydzi ci przenieśli się do Poznania, gdzie wspierali państwo polskie, jednak mimo ich propolskiego zaangażowania narastał antysemityzm, jako konsekwencja działań polskich organizacji nacjonalistycznych, które w latach międzywojennych cieszyły się wielkim powodzeniem. Nieżydowscy mieszkańcy Poznania najczęściej nie rozróżniali różnych grup żydowskich i nie wnikali w takie szczegóły jak wsparcie dla Niemców czy przeciwnie – poparcie udzielone nowym władzom odrodzonej Polski. Dla większości nieżydowskich mieszkańców Poznania przedstawiciele obu grup (tych, którzy wyjechali, i nowo osiedlonych) byli po prostu „Żydami”.
Historyk Rafał Witkowski, badający dzieje społeczności żydowskiej Wielkopolski, zauważa, że w 1922 roku język niemiecki nadal był językiem urzędowym stosowanym w radach gminy i stowarzyszeniach działających przy synagogach, ale w 1931 roku już tylko 15% poznańskich Żydów było Żydami „niemieckimi” w takim znaczeniu, że mówili po niemiecku i identyfikowali się jako Niemcy39. Te dane pokazują, że nieobecna już populacja emigrantów została „zastąpiona” imigrantami ze Wschodu40.
Rodzice Zygmunta Baumana także byli nowymi mieszkańcami Poznania od 1921 roku. W rejestrze administracyjnym widnieje informacja, że ojciec Zygmunta, Maurycy, 1 czerwca 1923 roku wprowadził się na ulicę Prusa 1741. Poniżej zamieszczona jest informacja o dacie i miejscu urodzenia Maurycego: 20 lutego 1890 roku, Słupca (położona około 50 kilometrów od Poznania). Społeczność żydowska osiedliła się w tym miasteczku około 1870 roku i w 1900 stanowiła około 20% mieszkańców42. Gdy Maurycy Bauman wyjeżdżał do Poznania, w Słupcy co czwarty mieszkaniec był Żydem. Matka Baumana, Zofia, urodziła się 10 lutego 1894 roku w Rypinie koło Włocławka, gdzie już od 1620 roku mieszkała liczna społeczność żydowska. Jej nazwisko panieńskie widnieje w różnych dokumentach zapisane na wiele sposobów. Zofia Kon na karcie meldunkowej, Zofia (Zywa) Cohn w innych dokumentach, głównie datowanych po drugiej wojnie światowej. Trzecią osobą, której dane widnieją na tejże karcie, jest Tauba – starsza siostra Zygmunta. Według tych dokumentów urodziła się ona w Słupcy 29 stycznia 1919 roku. Informacja dotycząca Zygmunta, drugiego i ostatniego dziecka Baumanów, wypełnia ostatnią rubrykę.
Informacje z tej karty meldunkowej różnią się od widniejących w innych dokumentach, które powstawały już po wojnie głównie na podstawie oświadczeń Baumana. Jednym z nich jest czternastostronicowa „ankieta specjalna” przechowywana przez Urząd Bezpieczeństwa i datowana na 1950 rok.
Daty urodzenia, imiona i nazwiska zostały zapisane odmiennie w różnych dokumentach dostępnych w teczkach Baumana (większość przechowywana w Archiwum IPN). Jest to bardzo typowe dla okresu po 1945 roku, choć częściowo praktyki takie stosowano już wcześniej43. Było to konsekwencją wojennych losów, deportacji, ucieczek, w trakcie których zmieniano nazwiska, imiona, daty i miejsca urodzenia.
Baumanowie zmienili nazwisko z Baumann – czyli „budowniczy” w języku niemieckim – na bardziej „polskie”: Bauman. Stało się to prawdopodobnie w pierwszych latach po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w 1918 roku (wspomniana karta meldunkowa założona w 1921 roku jest wystawiona na nazwisko Baumann, imię ojca – Moryc).
Czasami zmiany te były niezamierzone i następowały w wyniku urzędowych tłumaczeń, gdyż administracja terenów leżących w granicach odrodzonej Polski posługiwała się w poprzednich dwóch stuleciach rozmaitymi językami. Często zdarzało się, że języki, w których były sporządzane dokumenty, różniły się od powszechnie używanych przez miejscową ludność. W obiegu były zatem polski, niemiecki, rosyjski, jidysz i hebrajski, a więc języki wykorzystujące trzy alfabety: cyrylicę oraz hebrajski i łaciński44. Należy też uwzględnić, że nawet w ramach tego samego alfabetu mogą pojawić się różnice w pisowni w poszczególnych językach (na przykład język polski zawiera kilka liter odmiennych od niemieckiego). Przepisując imię czy nazwisko z jednego języka (i alfabetu) na inny, można z łatwością wprowadzić zmiany, celowo lub nie.
Na przykład nazwisko matki Baumana jest typowe dla społeczności żydowskiej (nie tylko wśród społeczności posługującej się jidysz) i w pisowni łacińskiej występuje w następujących formach: Kon, Kohn, Kahn, Con, Cehn lub Cohn. Źródła genealogiczne podają, że wszystkie te wersje są wariantami nazwiska Cohen, co w hebrajskim znaczy „kapłan”, przez odniesienie do czasów biblijnych, kiedy to Cohenom wywodzącym się z plemienia Levi powierzono rolę strażników Świątyni. Oczywiście nie wszystkie osoby noszące to nazwisko pełniły funkcje religijne, jest to bowiem nazwisko popularne wśród diaspory żydowskiej i występuje w kilkudziesięciu wersjach45.
W pierwszej połowie XX wieku zmiany dokonywane w hebrajskich nazwiskach nie należały do rzadkości, ponieważ urzędnikami były osoby posługujące się językiem polskim lub rosyjskim, jak to na przykład było w przypadku sporządzania dokumentów przez żołnierzy radzieckich posługujących się cyrylicą (to im w trakcie drugiej wojny światowej i po jej zakończeniu często zlecano wypełnianie oficjalnych dokumentów). Zarówno sporządzający dokument, jak i osoba, której nazwisko zostało zmodyfikowane, mogli je również zmienić celowo, głównie po to, aby wykazać przynależność (lub jej brak) do danej grupy etnicznej. Rodzina Baumanów jest świetnym przykładem powszechnych praktyk mających na celu polonizację.
Siostra Baumana urodziła się jako Tauba. Pod takim imieniem jest zarejestrowana w dokumentach sporządzanych przez społeczność żydowską, w której narodziny nowych członków odnotowywano w dokumentacji gminy żydowskiej – gromadzonej przy synagodze – podobnie zresztą jak w przypadku polskich katolików, których chrzest był rejestrowany w księgach parafialnych. Następnie Tauba została Teofilą. W taki sposób zmieniono imię żydowskie na odpowiednik polski. O stopniu polonizacji Baumanów świadczy zdrobniała forma imienia Teofila, jakiej rodzice i Zygmunt używali w domu, nazywając ją Tosią. Po przeprowadzce do Palestyny Tauba / Teofila / Tosia przyjęła hebrajską wersję imienia Tauba – Tova. W dokumentach powojennych zmodyfikowano także jej miejsce urodzenia: zgodnie z poznańską kartą meldunkową urodziła się w Słupcy, ale w dokumentach powojennych (ankiety wypełniane przez Zygmunta Baumana) miejscem urodzenia jest Włocławek, gdzie mieszkała rodzina jej matki. Oba miasta dzieli 110 kilometrów, a przed 1918 rokiem należały one do różnych państw (Słupca była pruska, a Włocławek rosyjski).
W styczniu 1919 roku, w miesiącu narodzin Tauby, Włocławek nie był spokojnym miejscem. Konflikt pomiędzy członkami Partii Komunistycznej a ich przeciwnikami doprowadził do serii pogromów w dzielnicy żydowskiej46. Nie miało to związku z nastawieniem antypolskim, ponieważ w przeciwieństwie do Poznania społeczność żydowska Włocławka wspierała polskie wojsko i nowy, niezależny rząd. W miesiącach następujących po zakończeniu pierwszej wojny światowej pogromy z udziałem żołnierzy i ludności cywilnej były częstym zjawiskiem w miastach, w których zamieszkiwała społeczność żydowska47. Włocławskiego pogromu z 1919 roku nie można tłumaczyć innymi motywami niż nienawiść do mniejszości etnicznej, której sytuacja ekonomiczna budziła zazdrość. Włocławscy Żydzi byli właścicielami około 60% przedsiębiorstw i od dziesięcioleci stanowili dobrze zasymilowaną grupę. Wśród znanych żydowskich właścicieli ziemskich, posiadaczy nieruchomości, a także osobowości miasta było wielu Kohnów. Ojciec Zofii miał firmy budowlane i kamienice, tak więc należał do miejscowej burżuazji. Zofia urodziła się w zamożnej rodzinie. W jej dokumentach figurują dwie różne daty urodzin, co także nie jest odosobnionym przypadkiem. Matka Zygmunta według dokumentów przedwojennych była urodzona w roku 1894, a według powojennych w 1896. Wiele osób korzystało z okazji wojennego i powojennego biurokratycznego chaosu, aby się odmłodzić. Nie chodziło tutaj o symboliczne czy kokieteryjne odjęcie sobie lat. Taki zabieg był strategiczny, gdyż w społeczeństwach, w których państwo ustalało wiek emerytalny i decydowało o przyznaniu mizernych emerytur, możliwość dłuższej pracy dawała nadzieję na lepszą jakość życia.
Chaos w dokumentach umożliwiał także dokonanie zmian w rubryczce dotyczącej zawodów i wykonywanych funkcji. Modyfikacje, jakie wprowadzał Bauman odnośnie do pracy swojego ojca, wskazują na znaczące transformacje społeczne i umożliwiają obserwację zmian tego, co stanowiło w danym momencie pożądany „kapitał społeczny”, a zarazem określało odpowiednią „klasę społeczną”. W przedwojennych dokumentach zawód Maurycego Baumana jest zapisany jako „kupiec”. W chwili narodzin Zygmunta jego ojciec był właścicielem (lub współwłaścicielem) sklepu tekstylnego zwanego wówczas bławatnym. Na początku lat trzydziestych XX wieku, po bankructwach, wielkim kryzysie i bojkocie żydowskich sklepów przez społeczność nieżydowską (a była ona szczególnie dobrze zorganizowana w Poznaniu), przedsiębiorstwa żydowskie miały małe szanse na przetrwanie. Maurycy zbankrutował, a następnie został księgowym, jak wtedy mówiono: buchalterem, poznańskiej firmy Sławiński & Toczkała. W powojennych kwestionariuszach administracyjnych Zygmunt Bauman wpisywał w rubryce „zawód ojca” dwie różne informacje: najpierw „kupiec” lub „właściciel sklepu”, a następnie „księgowy”. Na przykład w dokumencie „Wyjaśnienie do życiorysu” z 3 stycznia 1950 roku czytamy: „Do 1939 r., po bankructwie ojciec pracował jako buchalter i jednocześnie częściowo jako komiwojażer, najpierw w firmie Toczkała, a potem Skowrońscy w Poznaniu”48.
Tak przedstawiona kariera zawodowa ojca miała na celu pokazanie pochodzenia Baumana w sposób osłabiający jego „kapitalistyczny” rodowód. W powojennej Polsce posiadanie ojca, który przed wojną był właścicielem firmy lub sklepu, a więc kapitalisty zaliczanego do burżuazji, stanowiło ogromną przeszkodę w rozwoju kariery, szczególnie w wojsku, partii i innych ważnych instytucjach państwowych. Bycie komiwojażerem lub buchalterem wyglądało znacznie lepiej niż bycie właścicielem sklepu – „zgniłym kapitalistą” (jak wtedy określano właścicieli prywatnych interesów). Przeszłość zawodowa ojca była jednym z problematycznych punktów w biografii Zygmunta w oczach jego przełożonych (zob. rozdz. 6 i 7). Pod koniec lat czterdziestych mniejszym problemem były jego żydowskie korzenie niż tzw. pochodzenie społeczne i zawodowa historia członków rodziny. Trudno było ukryć, iż Zygmunt Bauman pochodził z rodziny kupieckiej, drobnomieszczańskiej, nawet jeśli to Cohnowie (rodzina matki) byli bardziej zamożni od Baumanów.
W często przywoływanym tu, nieopublikowanym dotychczas eseju Zygmunt Bauman w następujący sposób pisał o rodzinie ze strony ojca:
Ojciec mojego ojca był wiejskim sklepikarzem i reprezentował mniejsze odgałęzienie rodziny, której inne gałęzie, jak mi mówiono – chlubiły się uczonymi rabinami i słynnymi cadykami. Swój interes założył Dziadek w małej wiosce Zagórowie, by po pewnym czasie przenieść się do powiatowego miasteczka Słupcy. O ile mi wiadomo, nie posiadał innego wykształcenia49 niż religijne, jakie zdobył w chederze50.
Zagórów jest niewielką wsią pod Słupcą, której populacja pod koniec XIX wieku wynosiła mniej niż 3000 osób, z czego około jedną piątą stanowili Żydzi. Dziadek Zygmunta przeprowadził się do Słupcy przed narodzinami Maurycego. Dwoje jego pozostałych dzieci było również kupcami, a trzeci syn został inżynierem. Bracia Maurycego i jedna siostra wyemigrowali: najstarszy przed pierwszą wojną światową do Karlsruhe w Niemczech, a następnie do Palestyny51; drugi, Szymon, w 1905 roku do Stanów Zjednoczonych, gdzie, jak napisał Zygmunt w cytowanym powyżej „Wyjaśnieniu do życiorysu” z 1950 roku52, był „prawdopodobnie właścicielem fabryczki” w Little Rock w Arkansas53. Trzeci brat ojca, Beniamin, w 1923 roku wyemigrował bezpośrednio do Palestyny, gdzie osiadł w Tel Awiwie. Siostra Maurycego, Zofia Izbicka, wyszła za mąż za kupca lub/i agenta handlowego i wyemigrowała do Szwajcarii w 1908 roku (zamieszkała w Lucernie). Takie wzorce emigracyjne nie były wyjątkowe dla osób mieszkających wówczas w tej części świata54. Uprzemysłowienie Europy Zachodniej i USA przyciągnęło wielu młodych ludzi, którzy pozostawili niepewność, biedę i dyskryminację dla obietnicy lepszego życia. Nie wiadomo, czy którykolwiek z członków rodziny pozostał w Słupcy w 1939 roku.
W swym maszynopisie Bauman przedstawia tradycyjną strategię edukacyjną jego dziadka, a także losy poszczególnych członków rodziny. Dzieje rodu Baumanów są pod tym względem ilustracją zmian społecznych, jakie zachodziły w Europie Środkowej w pierwszych dekadach XX wieku:
Dziadek z dużym oporem zgodził się łożyć na świeckie wykształcenie najmłodszego z synów. Mój ojciec nie był najmłodszy, więc podobnie jak pozostali bracia uczył się jedynie u wiejskiego melameda55. Jednakże wszyscy synowie prócz najstarszego, który pozostał z ojcem, by wraz z nim zajmować się sklepem, zbuntowali się i jeden po drugim wynieśli się z domu. (…) Bunt mojego ojca przybrał inną formę i nie wyrażał się w zmianie kraju. Ojciec znał nieźle polski i uczył się obcych języków. Opanował doskonale niemiecki i w dużym stopniu rosyjski. Orientował się nieźle we francuskim i angielskim. Doprowadził też do perfekcji znajomość hebrajskiego – rzadki wypadek w czasach, kiedy język Biblii ograniczał się do rytuału religijnego56.
Maurycy był samoukiem, miłośnikiem książek i marzycielem. Cechy te są niezbyt przydatne w życiu właściciela sklepu czy księgowego. Zawód, który wybrał Maurycemu jego ojciec w poszanowaniu tradycji, był także konsekwencją obowiązujących stosunków społecznych. W Europie Środkowej początku XX wieku Żyd ze średniego miasta zajmował się najczęściej handlem. W tamtych czasach była również taka reguła, że synowie podążali za zajęciem ojca – był to najczęstszy sposób obrania zawodowej trajektorii. To był wybór, który tak naprawdę nie był wyborem.
Ponieważ Ojciec pochodził z dobrej kupieckiej rodziny – pisał Bauman w 1986 roku – zakładano widocznie, że będzie robił dobre interesy. Posag Matki miał umożliwić mu start. Reszta zależała od niego. Chyba nikt nie przyjrzał mu się z bliska. Przypuszczam, że nie zauważono, iż jego bogate życie duchowe szło w parze z całkowitym brakiem zmysłu praktycznego. Marzył, by stać się uczonym, gdy inni usiłowali zrobić z niego kupca. Jego światły umysł przyjęli za głowę do interesów57.
W cytowanym eseju Bauman opisuje Zofię i Maurycego jako „źle dobraną” parę. Pochodzili z różnych rodzin, różnych regionów, byli wychowani w odmienny sposób i mieli różne zainteresowania. Ojciec Zygmunta chciał skromnego, samotnego życia skoncentrowanego na czytaniu i studiowaniu, natomiast jego matka była wulkanem energii – córką bogatego mieszczanina z prowincjonalnego miasteczka. Ale Włocławek nie był uśpionym dziewiętnastowiecznym miasteczkiem, a dziadek Baumana ze strony matki nie był tradycjonalistą.
Ojciec mojej matki był jednym z (…) „pionierów postępu”, których wiarę w postępowy charakter własnych umiejętności i poczynań utwierdzało i wzmacniało przekonanie o postępowej naturze ich świeżo nabytej polskości. Matka, podobnie jak jej cztery siostry i jedyny brat, otrzymała ściśle polskie wykształcenie; jej znajomość języka żydowskiego ograniczała się do tego tylko, który słyszała na ulicach Włocławka – w późniejszych latach wystarczyło jej to, by rozmawiać z mężem przy dzieciach o sprawach nie przeznaczonych dla ich uszu. Była też wychowana w duchu przestrzegania manier i obyczajów właściwych bardziej polskiej inteligencji niż tradycjom sztetl. Wdrożono ją do czytania romantycznych powieści, prowadzenia inteligentnej konwersacji, słuchania muzyki58.
Postępową rodziną Cohnów kierował jednak despotyczny ojciec o „patriarchalności ściśle biblijnej”, jak zdefiniował swego dziadka Bauman, zbiór liberalnych idei propagowanych w świeckich szkołach nie powstrzymał go bowiem przed aranżowaniem małżeństw swoich córek, także Zofii: „Wszystkie wyszły za nieźle prosperujących i względnie zamożnych kupców lub przedsiębiorców. Podobny los przypadł mojej matce – tak się z początku wydawało. (…) Źle dobrana para zawarła małżeństwo i przeniosła się do Poznania w podniosłej chwili powrotu tego miasta pod rządy polskie po stu przeszło latach nieprzerwanej okupacji pruskiej”59.
Według karty meldunkowej Maurycy przybył do Poznania w sierpniu 1921 roku i mieszkał najpierw przy ulicy Masztalarskiej z rodziną Szeferów, a kilka miesięcy później przy ulicy Bukowskiej z rodziną Probańskich. Najprawdopodobniej były to wynajęte pokoje. Pierwszy adres znajdował się w dzielnicy żydowskiej, a drugi w dzielnicy Jeżyce, gdzie w 1923 roku rodzina wynajęła mieszkanie przy ulicy Prusa 17. Wybór tego miejsca odzwierciedla chęć wtopienia się w typowe życie mieszkańców Poznania:
Wieczny sprzeciw mojej matki wobec rzeczywistości (…) na początku wyraził się w wynajęciu mieszkania w dzielnicy, gdzie nigdy w ciągu wieków burzliwej historii Poznania nie mieszkali Żydzi. Była to spokojna, czysta i ładna dzielnica, poważana przez mieszkańców i szanowana przez innych. Ulice nosiły nazwiska narodowych i lokalnych luminarzy polskiej kultury i zamieszkane były przez ludzi wolnych zawodów, urzędników państwowych, wojskowych, pań i panów z wyższych sfer oraz kilka wdów pozostawionych przez słynnych mężów w blasku minionej chwały60.
Zygmunt przypuszczał, że wybór mieszkania był sprzeczny z życzeniami jego ojca i stanowił dla niego dodatkowe źródło cierpienia. Maurycy wolałby pozostać w żydowskiej dzielnicy Poznania – na Starym Mieście. Ale głównym zmartwieniem ojca Zygmunta była jego niezdolność do pełnienia funkcji żywiciela rodziny, głównie z powodu jego kompletnego braku zainteresowania handlem. „Sklep bławatny założony w handlowej dzielnicy miasta był jego więzieniem i piekłem. (…) Nim jeszcze zaczęła się Wielka Depresja, Ojciec zbankrutował”61.
Maurycy próbował ratować sytuację, udając się do Paryża, gdzie miał nadzieję na otworzenie nowego sklepu, dzięki nowym pożyczkom, obietnicom i propozycjom handlowym. Trwało to zaledwie trzy tygodnie, jak odnotowano bowiem w karcie meldunkowej, Maurycy był nieobecny od 22 września do 14 października 1931 roku. Zygmunt opowiada swej rodzinie o tym zdarzeniu w następujący sposób:
Podczas jego nieobecności, dzięki dozorczyni, która wspaniałomyślnie zaofiarowała nam beczkę kiszonej kapusty, przez kilka tygodni żywiliśmy się wyłącznie kapuśniakiem. Po pewnym czasie nadszedł z Paryża telegram. Usłyszałem, że Matka, dotąd jak zwykle pełna energii, głośno płacze w drugim pokoju. Nigdy nie czytałem tego telegramu, ale jego treść znam na pamięć. Oszukany przez paryskich cwaniaków, którzy pod pretekstem wynajmowania mu sklepu wyłudzili od niego wszystkie pieniądze i teraz śmieli się zapewne w kułak z prowincjonalnego frajera, Ojciec pytał w rozpaczy, czy żona wciąż jeszcze chce, by do niej wrócił. To jest moje pierwsze, całkowicie własne, żywe i niezatarte wspomnienie: łomot do drzwi, nosze, a na nich Ojciec – nieogolony, w płaszczu ociekającym brudną wodą, pokryty wodorostami i szlamem.
Po powrocie z Paryża przez kilka dni daremnie szukał pracy u zamożnych żydowskich kupców, a kiedy stracił nadzieję, wszedł na piękny zabytkowy most i skoczył do Warty. Mostem przechodził hufiec harcerski. Chłopcy wskoczyli do lodowatej wody i wbrew woli Ojca wyłowili go z rzeki62.
Bankructwo Maurycego przyćmiło wszystkie wspomnienia z dzieciństwa Zygmunta. W rozmowie z Tomaszem Kwaśniewskim63 Bauman powiedział, że jego ojciec skoczył do Warty, bo stracił wszystko: „Ojciec, mimo że miał akurat tyle talentów do sklepikarstwa co ja, był wtedy sklepikarzem. Zbankrutował i wierzyciele zabrali mu wszystko. Pamiętam, jak wynoszono z naszego mieszkania meble. Komornik często nas wizytował. Ale gdy rozniosło się po Poznaniu, że ojciec popełniał samobójstwo, dano mu z łaski pracę buchaltera. Marna pensja, pomiatany był i poniżany, ale jakoś nas utrzymał”64.
Bauman powiedział, że jego ojciec nigdy nie wyjaśnił dzieciom swojej próby samobójczej. On sam interpretował akt Maurycego w następujący sposób: „Istniało wtedy takie staromodne dziś pojęcie »ojca rodziny«. On miał żonę i dwoje dzieci, musiał zarobić na ich chleb, buty, szkołę. Jeżeli nie potrafił, był do niczego, był nikczemnikiem niewartym życia. Jeśli nie był w stanie ocalić swoich dzieci i żony od głodu i upokorzenia, godzien był pogardy”65.
Historia nieudanego samobójstwa ojca tym bardziej dotknęła rodzinę, iż stała się sprawą publiczną. Prasa donosiła: „Żyd próbuje popełnić samobójstwo. Uratowany przez polskich harcerzy”66. Bauman twierdził, że to brak talentów handlowych i niekompetencja jego ojca, a nie bojkot żydowskich sklepów w Poznaniu, spowodowały bankructwo Maurycego. Niemniej jednak bojkoty, których występowanie było masowe w czasach wielkiej depresji, zaczęły się już w 1920 roku. W dniu urodzin Zygmunta Baumana, 19 listopada 1925 roku, „Kurjer Poznański” opublikował ogłoszenie o zebraniu organizacyjnym Związku Obrony Przemysłu Polskiego67. Pomysł bojkotowania żydowskich sklepów i firm był już wtedy popularny i stał się ważnym punktem programu antysemickiej endecji Dmowskiego68.
Niektórym bojkotowanym handlowcom udawało się wdrożyć takie strategie, które umożliwiały im przetrwanie. Córka właściciela sklepu odzieżowego, który miał siedzibę kilkadziesiąt metrów od sklepu Maurycego Baumana (ten mieścił się przy ulicy Wronieckiej), Fira Mełamedzon-Salańska, wspomina, że jej ojciec wybierał na sprzedawców tylko Polaków, ponieważ nie chciał, aby jego firma kojarzyła się klienteli z żydowskim właścicielem69. Ojciec Firy był świetnym biznesmenem, który miał pomysł na to, w jaki sposób uniknąć bojkotu. Maurycy niestety nie. Obie rodziny należały do klasy średniej, ale Baumanowie mieli ograniczone zasoby, a ich styl życia był odmienny od tego, który w latach dwudziestych odpowiadał współczesnemu określeniu „styl życia klasy średniej”. Nie oznaczało to jednak, że byli „biednymi Żydami”. Nie żyli od pokoleń w biedzie typowej dla sztetli czy też nędzy panującej w dzielnicach robotniczych miast przemysłowych. Żyli skromnie i ich ograniczone możliwości finansowe nie umożliwiały im korzystania w pełni z zasobów kulturowych, które posiadali jako przedstawiciele klasy średniej. To sytuacja finansowa powodowała, że trudno ich określić zarówno jako rodzinę mieszczańską, jak i robotniczą – Baumanowie byli pomiędzy.
Byłem (…) biedny. Czy raczej biedni byli moi rodzice – pisał Zygmunt. – Nie żyliśmy w nędzy w porównaniu ze straszliwą biedotą gnieżdżącą się o kilka bloków dalej, gdzie właściciele nędznych warsztacików na próżno wypatrywali przypadkowych klientów, a dzieci bezrobotnych, często przybyłych za chlebem ze wsi, bosymi stopami udeptywały błoto na pozbawionej chodników ulicy. Nie pamiętam, abym kiedykolwiek chodził głodny, choćby w czasie pamiętnych „tygodni kapuścianych”. A przecież nasze życie było nieustanną walką o przetrwanie, gdy Matka rozpaczliwie próbowała związać koniec z końcem, gdy pieniędzy brakowało już w połowie miesiąca, wszelki, najdrobniejszy bodaj zbytek był nieosiągalny, a wszystko, co nie zaspokajało podstawowych potrzeb, stanowiło luksus. (…) Uważałem za rzecz naturalną, że buty i skarpetki dostaje się jako prezenty urodzinowe. Nie pamiętam, abym miał jakieś zabawki, a książki, które przez wiele lat były mi najwierniejszymi przyjaciółmi, wypożyczałem z miejscowej biblioteki70.
Może właśnie z powodu tego, że książki na własność były wielkim luksusem, matka Zygmunta wysłała w 1930 roku jego zdjęcie na „wielki turniej piękności dzieci” ogłoszony przez „Nasz Przegląd”, gazetę żydowską wydawaną w języku polskim. Nagrodą w tym konkursie (a raczej plebiscycie, gdyż to głosy czytelników decydowały, które zdjęcie dziecka zwycięży) były publikacje tejże gazety, a więc opowiadania dla dzieci i młodzieży. Na stronie kwietniowego wydania gazety (z 2 kwietnia 1930 roku) widnieje zdjęcie czteroletniego Zygmunta Baumana z filuternym uśmiechem grzecznego dziecka pozującego u fotografa71. Pod spodem informacja dla głosujących: „ZYGUŚ BAUMAN, 4 lata, Poznań, Nr 57 (Grupa II)”72. „Zyguś” nie został laureatem tegoż konkursu73 i nigdy nie wspominał swej rodzinie o tym epizodzie. Nie wiadomo, z jakich powodów ta historia rodzinna została usunięta w cień74. Nie jest pewne, czy sam Bauman o tym wiedział. Jednak można wywnioskować z tego wydarzenia, że zasoby rodzinne nie były zawsze tak ograniczone, aby nie można było skorzystać z usługi fotografa75.
Nawet przy skromnych finansach Zofia i Maurycy Baumanowie mieli aspiracje zgodne z ich drobnomieszczańskim pochodzeniem. Należało do nich przekonanie, że dzieci powinny otrzymać wykształcenie muzyczne. Kiedy zapytałam Baumana w 2015 roku, czy pobierał lekcje grania na instrumencie, odpowiedział, że tak, zgodnie z życzeniem jego matki.
Ona chciała, żebym… nie było wtedy słowa „fortepian” w głowie – małe mieszkanie, małe pianino, ale ona chciała, żebym grał, a to ciekawe, bo to przecież było uważane za niezbędny element wyposażenia córki. A ja miałem siostrę (starszą) i jej nikt nie zmuszał do niczego, a mnie zmuszano – nie wiem dlaczego.
Chłopcy z rodzin żydowskich z klasy średniej w tej części Europy zwykle grali na skrzypcach76. Ale Zofia Bauman nie do końca podążała za modą. Bauman powiedział Kwaśniewskiemu w jednym z wywiadów: „Moja matka była pełna projektów, ambicji i animuszu. Wykształcona, rozczytana, przygotowana do ciekawego życia, a została skazana przez los na bycie gospodynią domową, która musi łatać dziury”77.
Zofia pochodziła z regionu, w którym społeczność żydowska miała długą tradycję emancypacji religijnej. Pierwsza świecka szkoła dla żydowskich dzieci została otwarta we Włocławku w 1859 roku i właśnie w tym mieście proces sekularyzacji i polonizacji Żydów był bardzo zaawansowany. Nic więc dziwnego, że Zofia była ateistką, wyemancypowaną i wykształconą kobietą. Niestety w Poznaniu była postrzegana głównie jako Żydówka. O takich jak ona mówiło się „zasymilowana Żydówka”, ale co to znaczyło?
Wspomnienie mieszkanki Poznania Firy Małamedzon-Salańskiej stanowi doskonały opis życia „zasymilowanych Żydów”, który można odnieść także do miejsca i czasów dzieciństwa Baumana:
Religijnymi Żydami nie byliśmy, żyliśmy jak chrześcijanie. Ani nie trzymaliśmy koszernego domu – jadałam wieprzową kiełbasę i szynkę – ani nie urządzaliśmy szabasowej kolacji. Nie chodziliśmy też do synagogi, choć mieszkaliśmy tuż obok niej. W soboty nasz skład był otwarty, jak prawie wszystkie żydowskie interesy w Poznaniu. Jedynie gdy nastawało wielkie święto – Nowy Rok albo Jom Kipur – i wstyd było pracować, tatuś zamykał interes. Wychodził na dziesiątą do synagogi modlić się – w sercu, bo słów modlitw nie znał – a w domu pościł i pił herbatę, co najwyżej zjadł kanapkę w ciągu dnia. Ja robiłam tak samo. Ale już w Pesach, choć kupowaliśmy macę, jedliśmy także zwykły chleb na zakwasie – nie do pomyślenia u religijnych Żydów. A takich świąt jak Szewuot czy Purim w ogóle nie obchodziliśmy78.
Prawdopodobnie Maurycy miał jeszcze bardziej wątłą relację z judaizmem niż ojciec Firy. Zygmunt powiedział w trakcie wywiadu: „Mój ojciec był praktykującym Żydem, ale niewierzącym. Zawsze pościł w Dzień Sądny (Jom Kippur), a także spędzał dzień w synagodze – to była jego praktyka”79.
W polskich rodzinach żydowscy dziadkowie często podtrzymywali tradycje religijne, jak to działo się w przypadku ojca Maurycego, którego Bauman opisywał w następujący sposób: „Pamiętam, że był wysoki i miał brodę, którą można by nazwać siwą, gdyby nie pożółkła od tabaki. Prawie nie mówił po polsku i nie znał innych języków z wyjątkiem żydowskiego i hebrajskiego. Tak więc nasze kontakty były bardzo ograniczone. Dziadek chciał koniecznie przekazać mi wiedzę o Biblii, bo nie miałem o niej najmniejszego pojęcia. A że nie znałem hebrajskiego, a jego znajomość polskiego ograniczała się do słów, jakich potrzeba, gdy spędza się życie za ladą wiejskiego sklepiku, Biblia pozostała dla mnie niezgłębioną tajemnicą przez wiele lat”80.
Dziadek zaangażowany w transmisję religijnej tradycji do swych wnuków ilustruje zmiany, jakie zachodziły wówczas na terenach Polski. Starsi mieszkańcy małych miasteczek zanurzeni w XIX wieku bardzo różnili się od pokolenia swych dzieci, których urzekł syjonistyczny ideał81. Pod tym względem rodzina Baumanów była bardzo typowa. Zygmunt opowiedział mi o swoim ojcu: „On był wierzący w ideę – w ideę syjonizmu. Wszyscy wiedzieli o tym, że marzyła mu się Ziemia Obiecana. Od czasu, kiedy go znałem, to zawsze był syjonistą, a co było przed moim urodzeniem, to nie wiem, ale przypuszczam, że też nim był”82.
Przed drugą wojną światową syjonizm – a więc powrót do ziemi przodków – był marzeniem, o którym wielu opowiadało, natomiast niewielu udało się je spełnić. Ilustruje tę powszechną sytuację stary dowcip opowiedziany w trakcie wywiadu przez Baumana: „Kto to jest syjonista? Syjonista to jest taki Żyd, który za pomocą drugiego Żyda wysyła trzeciego Żyda do Palestyny”.
Kwestię tę Bauman rozwinął w swoim maszynopisie: „Myślę, że syjonizm Ojca – szczery, trwający całe życie i podstawowy dla jego wizji świata – stanowił ważny element buntu. Był jego buntem. (…) Syjon był czymś, co nie pozostawiało miejsca dla szarzyzny i brudu sztetl, dla chciwości i znieczulicy, dla liczenia się z każdym groszem i przekształcania ludzi w woły robocze. Był, jak sądzę, pewnym rodzajem braterstwa i powszechnej dobroci, gdzie praca i twórczość stanowiły jedyne źródło ludzkiej radości. Ojciec nie odnalazł swojego Syjonu w Izraelu, kiedy się tam nareszcie osiedlił. I to była jego ostateczna porażka”83.
Maurycy najchętniej dokonałby alii, ale jego żona odmówiła. Zygmunt powiedział w wywiadzie, że jego matka nie chciała wyjeżdżać do Palestyny. W inny sposób pisała o zamiarach swoich teściów Janina Bauman w swej autobiografii zatytułowanej Nigdzie na ziemi:
Raz, gdy byłam w domu sama, na Poznańskiej [w Warszawie] zjawiła się bez uprzedzenia moja przyszła teściowa. (…) [N]ieco uroczystym tonem oświadczyła, że przyszła, żeby w tajemnicy przed synem pomówić ze mną o ważnych sprawach. (…) Przez całe swoje życie, mówiła Pani Zofia, jej mąż marzył o Palestynie. W późnych latach trzydziestych byli gotowi wyemigrować. Nie miała na to ochoty, ale nie protestowała. Córka chciała wyjechać, Zygmunt był jeszcze dzieckiem, więc nie pytali go o zdanie. Wybuch wojny pokrzyżował ich plany84.
Z tej wypowiedzi wynika, iż Baumanowie planowali wyjazd do Palestyny. Nie było to łatwe ani tanie przedsięwzięcie. Zarobki Maurycego ledwo wystarczały na utrzymanie rodziny i zmaganie się z codziennością przysłaniało plany emigracji. Zygmunt wyrósł z wieku, gdy dziecko pozostaje w domu, i zaczął uczęszczać do szkoły podstawowej. Był to przełom w jego życiu odmienny niż u większości poznańskich uczniów pierwszej klasy, doświadczenie bowiem zewnętrznego świata związane było z dyskryminacją. To bardzo kontrastowało z jego życiem rodzinnym, jak wspominał ponad czterdzieści lat później: „W ciągu całego dzieciństwa pławiłem się w cieple rodzicielskiej miłości. Chroniła mnie przed chłodem. A przecież było wiele powodów, bym cierpnął z chłodu”85.
Uczeń outsider Poznań (1932–1939)
Dwie ojczyzny
W twojej ojczyźnie karki się zgina
Przed każdą władzą,
Dla zwyciężonych – wzgarda i ślina,
Gdy ich na rzeź prowadzą.
W twojej ojczyźnie, gdyś hołdy składał –
Przed obce trony.
W ojczyźnie mojej, jeśli kto padał,
To krwią zbroczony
W twojej ojczyźnie do obcych w wierze
Bóg się nie zniża.
Moja ojczyzna świat cały bierze
W ramiona krzyża.
W twojej ojczyźnie sławnych portrety –
Tom w etażerce.
W mojej ojczyźnie słowa poety
Oprawne w serce.
Chociaż ci sprzyja ten wieczór mglisty
I noc bezgwiezdna,
Jakże mnie wygnasz z ziemi ojczystej,
Jeśli jej nie znasz?
Antoni Słonimski (1938)
Baumanowie mówili w domu po polsku i mogłoby się wydawać, iż żyli w taki sam sposób jak większość pozostałych mieszkańców Poznania. Różnili się jednak od większości, bo nie byli katolikami, co determinowało ich życie w każdym obszarze. Baumanowie należeli do tzw. mniejszości, traktowanej w specyficzny sposób, zgodnie z obowiązującymi „polskimi standardami”.
Jak na Polskę Poznań był miastem wyjątkowym – pisał Bauman w swym maszynopisie. – Prawie zupełny brak Żydów szedł tam w parze z zajadłym antysemityzmem. Niezakłócany przez powszednie trudności współżycia lokalny antysemityzm udoskonalał się; osiągnął poziom wyrafinowania teoretycznego i religijnej żarliwości, jaki potrafi osiągnąć jedynie oderwana od tego świata, tysiącletnia wiara. Poznań stał się mózgiem i fortecą Narodowej Demokracji, partii, która usiłowała pozyskać umysły i serca w całym kraju przy pomocy nęcącej wizji życia bez Żydów. W Poznaniu zawiłość endeckich projektów zwiększał niesłychanie brak dla ich praktycznego zastosowania86.
„Aby zostać Polakiem, trzeba było być katolikiem, w najgorszym razie – chrześcijaninem” – pisze o procesach „asymilacji”, czyli de facto konwersji w międzywojniu Anna Landau-Czajka87. Czy byłoby inaczej, gdyby rodzice Baumana przeszli na katolicyzm? Konwersje Żydów wzbudzały podejrzliwość, a nacjonaliści je odrzucali. Sam akt „asymilacji” i wola strony przechodzącej konwersję nie były wystarczające. „Asymilacja nie była (…) ani kwestią osobistej decyzji, ani perfekcyjnej znajomości kultury, języka i obyczajów, ani tradycji rodzinnych a zależała jedynie od dobrej woli ze strony narodu polskiego” – podsumowuje Landau-Czajka. – „Tylko i wyłącznie rdzenni Polacy mogli oceniać, kto i jakim jest Polakiem, do jakich polskich organizacji może należeć. Przy tym taka wizja przynależności narodowej przestała być w drugiej połowie lat trzydziestych wyłącznie wizją nacjonalistycznej prawicy”88.
Powyższa konkluzja nie pozostawia wątpliwości. Można jedynie zastanowić się nad adekwatnością terminu asymilacja89 w przypadku obywateli tego samego kraju (wszyscy od 1918 roku – II Rzeczypospolitej) i współmieszkańców tych samych terytoriów. Dlaczego osoby władające perfekcyjnie językiem polskim (i których przodkowie od setek lat zamieszkiwali te same tereny co ich sąsiedzi), znające kulturę kraju na równi z sąsiadami i mające głębokie przekonanie co do swej polskości mają się asymilować?
To Zofia zadecydowała, że będą mieszkali na Jeżycach – dzielnicy Poznania, w której nie zamieszkiwali żydowscy Polacy. Baumanowie zdecydowali się też na posłanie syna do polskiej szkoły podstawowej znajdującej się niedaleko ich kamienicy, przy ulicy Słowackiego. Nie tylko w swojej klasie, ale i w całej szkole powszechnej Zygmunt Bauman był jedynym żydowskim dzieckiem. Na początku XXI wieku odwiedził on swoją „starą szkołę”. „Nic się tu nie zmieniło – powiedział mi w trakcie wywiadu. – Chodziłem nawet po boisku, wydawało mi się okrutnie malutkie, a kiedyś wydawało mi się ogromnie wielkie. Ono się chyba nie skurczyło, ale ja się rozszerzyłem”90. Boisko było miejscem, z którym wiążą się bolesne wspomnienia z dzieciństwa, na ogół skrywające się w krótkim stwierdzeniu Baumana: „byłem dyskryminowany”. Więcej opowiedział o nich w wywiadzie udzielonym Tomaszowi Kwaśniewskiemu: „Nie używałem żadnych sportów, a to z tej przyczyny, że nie śmiałbym wyjść na boisko, bo gdybym nawet wyszedł, to nie ja bym kopał piłkę, ale mnie by kopano. I to nie tylko dlatego, że byłem grubasem, ale również Żydem. Jedynym na Jeżycach”91. Więcej o prześladowaniach doznanych ze strony poznańskich młodzieńców można się dowiedzieć z maszynopisu adresowanego do rodziny:
Dla antysemitów z mojej dzielnicy musiałem być chyba darem zesłanym z nieba; mówili sobie pewnie, że gdybym nie istniał, trzeba byłoby mnie wymyśleć. Czułem, że dla miejscowych wyrostków jestem nie lada gratką. Zdawali się konkurować ze sobą o przywilej polowania na mnie. Byłem zbyt rzadkim łupem, by się mną dzielić. Zwycięski gang spełniał podwójną rolę: jego członkowie byli moimi napastnikami, a jednocześnie chronili mnie przed knowaniami rywali. Obserwowali mnie uważnie, znali moje obyczaje, czekali cierpliwie, bym pojawił się na ulicy, po czym szli za mną krok w krok do szkoły, do sklepu, do biblioteki i z powrotem do domu. Po drodze robili obraźliwe uwagi albo obrzucali mnie pomysłowymi wyzwiskami, często szturchając mnie przy tym, kopiąc czy nawet ciskając kamienie. Żeby sprawiedliwości stało się zadość, przyznać muszę, iż nigdy nie przekraczali pewnej granicy: byli nie tylko myśliwymi, lecz także troskliwymi hodowcami zwierzyny. Gdy któryś z gangów zapewnił sobie monopol na nieco dłużej, nasze wzajemne stosunki przybierały charakter prawdziwie osobisty. Przy spotkaniach pozdrawialiśmy się nawzajem z czymś w rodzaju satysfakcji; dobrze znany obrządek, który miał nastąpić, gdzie wszyscy aktorzy znali na pamięć swoje role, więc nie było obawy, że coś może się nie udać, utwierdzał nas w przekonaniu, że na świecie panuje porządek i że bezpiecznie jest w nim żyć92.
Już w początkowych latach życia, w wieku od siedmiu do trzynastu lat, Bauman odgrywał szczególną i podwójną rolę – ofiary i kolegi. Obecność Zygmunta w tej części miasta umożliwiła młodym chłopcom zorganizowanym w grupy wykonywanie „rytuału prześladowania Żydów”. W ten sposób okazywali swój „patriotyzm”. Ponieważ antysemityzm pełnił wiodącą funkcję w utrwalaniu nacjonalistycznej tożsamości, zaangażowanie młodzieńców w „obronę polskości” objawiało się „polowaniem na Żyda”. To zachowanie młodych ludzi nie było odosobnionym aktem. Odzwierciedlało ono praktyki szeroko rozpowszechnione wśród dorosłych członków polskiego społeczeństwa.
W wielu lokalnych gazetach międzywojennych – w tym w cytowanym wcześniej „Kurjerze Poznańskim” – głównym tematem był tzw. problem żydowski. Wszystkie wydarzenia związane z dyskryminacją Żydów, a więc zamieszki uniwersyteckie, bojkoty sklepów czy pogromy, które występowały na różnych obszarach Polski, były w dużej mierze analizowane z perspektywy antysemickiej. Takie stanowisko prezentowane w najbardziej popularnej prasie odzwierciedlało opinie endecji. „Polowanie na Żydów” było typowym zajęciem młodzieżowych grup walczących o kontrolę na danym terytorium w przestrzeni miejskiej93. Może ten rodzaj praktyk stanowił przygotowanie do udziału w pogromach?
Według relacji członków rodziny trauma tych doświadczeń z dzieciństwa pozostała w Baumanie na zawsze. I tak pod koniec życia, gdy będąc na ulicy, stracił równowagę i upadł, a obecni wokół niego ludzie próbowali go podnieść, chwytając za przedramiona, Bauman gwałtownie odepchnął pomocników, tak jakby był atakowany, i wyrwał się z krępujących uchwytów.
Doświadczenia Baumana w dzieciństwie były tym bardziej traumatyczne, że łączyły się z dużym poczuciem bezsilności i brakiem nadziei na to, iż ktoś może go obronić przed prześladowcami. Wspomina o tym w swym maszynopisie:
(…) jedno szczególnie traumatyczne spotkanie z kolejnymi prześladowcami zaważyło poważnie na reszcie mojego dzieciństwa, burząc na zawsze złudne poczucie bezpieczeństwa. Pewnego dnia, po zrobieniu zakupów, Matka przyszła po mnie do szkoły. Dwaj aktualni posiadacze przywileju polowania na mnie, kilkunastoletni, nigdzie nie zatrudnieni hultaje, czekali już na posterunku. Jeden z nich był wysoki i lekko przygarbiony, a jego ruchy przypominały skradającego się złodzieja. Drugi odznaczał się atletyczną budową i niskim czołem niedorozwiniętej małpy. Drogę ze szkoły do domu odbyliśmy w czwórkę. Tym razem ci dwaj szli za nami w pewnej odległości, ale poza tym obecność mojej matki nie wpłynęła na ich zachowanie. Wykonywali skrupulatnie wszystko, co należało do utartego obrządku, i we właściwej kolejności wydawali dobrze mi znane dźwięki. Zerknąłem na Matkę: trzymała mnie mocno za rękę, ale skuliła się jakoś i ze wzrokiem utkwionym w płyty chodnika unikała spoglądania na naszą eskortę. I nagle olśniło mnie: moja wszechmocna i wszechwiedząca matka nie była w stanie mnie obronić; nie wiedziała, co począć; była poniżona; bała się! Od tej chwili żyłem przez długie lata w strachu94.
Nawet dom nie dawał pewnego schronienia i poczucia bezpieczeństwa. Pewnego dnia (jak wspomina Bauman w swym rękopisie) Zofia wezwała rzemieślnika, który zainstalował dodatkowe zabezpieczenie drzwi wejściowych w postaci dwóch ciężkich sztab żelaznych. Miało to uchronić Baumanów przed najściami agresywnych „patriotów”, którzy zastraszali mieszkańców żydowskich, starając się nakłonić ich do szybkiej emigracji.
W związku z tym – pisze w swym tekście Bauman – ogarnęła mnie obsesja: nie mogłem pójść do łóżka, zanim po cichu nie otworzyłem frontowych drzwi, by sprawdzić, czy na klatce schodowej nie czają się bandyci. Jednakże nawet to nie chroniło mnie przed nocnymi koszmarami95.
Wiele książek opowiada o ocalałych z Zagłady i ich powojennej traumie – ich obsesjach i poczuciu zagrożenia, całkowitej utracie poczucia bezpieczeństwa. W przypadku Baumana trauma spowodowana antysemickim prześladowaniem zaczęła się kilka lat przed drugą wojną światową, w kraju, o którym się mówi, że był w miarę demokratyczny, w czasach pokoju i względnej prosperity96.
Rodzina i dom były antidotum na wszechobecną w publicznej przestrzeni dyskryminację. Dom Baumanów był skromnym, ale ciepłym miejscem, zarówno bowiem Zofia, jak i Maurycy otaczali syna miłością. Janina Bauman z domu Lewinson, żona Baumana przez ponad sześćdziesiąt lat, opisała w swej książce teścia, Maurycego Baumana, jako człowieka dyskretnego, który nigdy się nie skarżył97. Był przeciwieństwem swojej żony Zofii, którą Janina tak opisała, wspominając ich pierwsze spotkanie przed ślubem z Zygmuntem (zawartym w 1948 roku w Warszawie):
Osoba, która nas powitała w progu, od pierwszego wejrzenia wzbudziła we mnie zachwyt i trwogę. Wyglądała na nieco ponad pięćdziesiątkę, była obfitych kształtów i miała na sobie luźną czarną suknię przybraną podwójnym sznurem bursztynów. Długie bursztynowe kolczyki podkreślały bladość pięknej twarzy. Mądre oczy wpatrywały się we mnie badawczo. Mówiła i poruszała się z zaskakująco młodzieńczym wigorem98.
Zofia Bauman była wyraźnie siłą napędową rodziny i syn był jej oczkiem w głowie, co odzwierciedla tekst Baumana: „Dla Matki przez większość dnia byłem jedynym towarzystwem, a chyba także jedyną obietnicą ciekawszej i przyjemniejszej przyszłości”99.
W rozmowie, którą przeprowadziłam z Baumanem w 2015 roku, przywołał on obraz wzorowej matki, dobrze wykształconej, otwartej, ciekawej życia i pełnej energii. Zofia okazała się także wyśmienitą kucharką. Zygmunt Bauman tak opisał scenę świetnie oddającą relacje matki z synem:
W kuchni był taki piec z fajerkami, zawsze rozpalony, gorący, matka pichciła, a ja siedziałem przy stole kuchennym, odrabiałem lekcje i na każdym etapie gotowania ona się do mnie zwracała: skosztuj, kochanie. Kochanie kosztowało i puchło. (…) Jako chłopak byłem grubasem i cierpiałem z tego powodu. Wyśmiewano mnie, łatwo mnie było rozpoznać. Otyłość nie była wtedy tak powszechna jak dzisiaj100.
Młody Zygmunt był podwójnie naznaczony: z powodu antysemityzmu i otyłości. Niemniej jednak „bycie grubym” nie było aż tak stygmatyzujące jak bycie Żydem.
Żydostwo było dla mnie sprawą niemal czysto rodzinną – członkowie mojej rodziny byli jedynymi Żydami, jakich znałem i o których wiedziałem. Wynikało stąd, że bycie Żydem stanowiło dla mnie problem praktyczny raczej niż teoretyczny. Problemem praktycznym czynił go szczególnie świat zewnętrzny, pozarodzinny. Spotykani na ulicy chłopcy rzadko robili uwagi na temat mojej tuszy, natomiast bardzo często powiadamiali mnie, iż nie omieszkali zauważyć, że jestem Żydem101.
Pomimo to bycie „kimś specjalnym” w katolickiej szkole i nieżydowskiej dzielnicy stanowiło sytuację sprawiającą małemu Zygmuntowi „trochę przyjemności”. „Dla moich kolegów – pisze Bauman pięćdziesiąt lat po opuszczeniu szkoły powszechnej – byłem »naszym własnym Żydem« i »naszym własnym grubasem«, co nakładało na nich pewne obowiązki, ale także dawało pewne prawa. (…) Nie miałem uczucia, że jestem ich ofiarą czy nawet kimś wybranym do szczególnego traktowania”102. Ambiwalencja wynikająca ze złożonej sytuacji – ofiary, ale też kolegi – ma prawdopodobnie przyczynę w roli, jaką Bauman jako uczeń odgrywał w swej szkole. Zygmunt był lubianym przez nauczycieli uczniem. Zachęcali go do postępów i widząc jego możliwości, już w pierwszych latach nauki mobilizowali go do pomagania słabszym uczniom. Niestety ta uprzywilejowana pozycja nie obowiązywała poza godzinami lekcyjnymi. Bauman z powodu bycia Żydem nie mógł uczestniczyć w zajęciach pozalekcyjnych organizowanych głównie przez instytucje katolickie. Był z nich wykluczony. Jego reakcja na odrzucenie była typowa dla dzieci, które nie uczestniczą w życiu grupy rówieśniczej. Młody Zygmunt znalazł lek na samotność, oddając się z pasją czytaniu.
Autor przeszło osiemdziesięciu książek tak wspomina swą relację ze słowem pisanym:
Nie pamiętam, abym miał jakieś zabawki, a książki, które przez wiele lat były mi najwierniejszymi przyjaciółmi, wypożyczałem z miejscowej biblioteki. Towarzystwo Czytelni Ludowych było organizacją niedochodową i miało na celu udostępnianie książek ludziom, którzy nie mogli pozwolić sobie na ich kupno. Utrzymywało sieć czytelni, z których za drobną opłatą miesięczną równowartą cenie dwóch jajek, można było regularnie wypożyczać książki103.
W taki sposób już w szkole powszechnej Bauman stał się zapalonym czytelnikiem i ta pasja nie opuszczała go przez całe życie. Zaczęło się od literatury „dla chłopców”, jak napisał na kilka lat przed śmiercią: „(…) wszystko, co napisane przez Fennimore’a Coopera, Jacka Londona, Zane’a Greya, Karla Maya, Jules’a Verne’a, Roberta Louisa Stevensona, Aleksandra Dumasa – a spośród polskich autorów Kornela Makuszyńskiego. Później – wszystkie lub prawie polskie klasyki, proza i poezja (Mickiewicz, Prus, Sienkiewicz, Żeromski, Orzeszkowa, Słowacki itd.). Dwa lub trzy lata przed ucieczką z Poznania rozstałem się z literaturą dziecięcą. Victor Hugo, Charles Dickens i Lew Tołstoj stali się moimi nowymi ucztami” (z listu do Keitha Testera, z 2015 lub 2016 roku).
Gdy tylko okoliczności na to pozwalały, Bauman czytał godzinami, pochłonięty lekturą. Podążał za swym ojcem, który dawał synowi przykład, zaczytując się całymi dniami. Książki w domu Baumanów były ucieczką przed niełatwym życiem. Zamiłowanie Baumana do książek to cenna spuścizna odziedziczona po obojgu rodzicach, którzy, choć „niedopasowani”, pod tym względem byli do siebie bardzo podobni. Jako dziecko Zygmunt obserwował często swych rodziców pogrążonych w lekturze i dlatego nic w tym dziwnego, że jak tylko nauczył się samodzielnie czytać, spędzał większość dnia z książką w ręku. A takie intensywne obcowanie z lekturami rzecz jasna pobudza wyobraźnię.
Bauman jak wiele dzieci marzył o swej przyszłości, o czym opowiedział Tomaszowi Kwaśniewskiemu:
– Miałem bardzo ambitne plany, bo chciałem być kosmologiem albo kosmonautą.
– Chciał pan latać? [pytanie Kwaśniewskiego]
– Badać, zrozumieć, jak to wszystko powstało, skąd się wzięło104.
Te dziecięce marzenia zaprezentowane są tutaj w sposób spójny z późniejszym życiem Baumana – takie przedstawianie swej biografii, która układa się w koherentny sposób, jest typowe. Nie chodzi tutaj o zmienianie faktów, ale o wybieranie takich wspomnień, które umożliwiają opowiadającemu skonstruowanie spójnej wizji105. W tym wywiadzie nie było opowieści o innym, nigdy niespełnionym marzeniu. Otóż jako dziecko Zygmunt marzył o psie. Jest to typowe pragnienie, zwłaszcza jedynaków i tych dzieci, które mają dużo starsze rodzeństwo. Baumanowie odmówili ze względu na bezpieczeństwo. Gdyby to marzenie się spełniło, Zygmunt zyskałby wiernego przyjaciela, ale codzienne spacery, nawet blisko ich domu, stanowiły ryzyko częstych ataków. Rodzice nie spełnili prośby Zygmunta106. Samotność i poczucie odmienności były wpisane w jego codzienność.
Nie wszystkie dzieci żydowskie mieszkające w Poznaniu były w podobnej sytuacji. Zdecydowana większość chodziła do szkół na Starówce, bo w okolicach ulic Wielkiej czy Wronieckiej mieszkała społeczność żydowska. Segregacja przestrzenna była typowa dla większości polskich miast, co było najczęściej konsekwencją wcześniejszych przepisów, ograniczających miejsce zamieszkania Żydów. Był to także rezultat tradycyjnego modelu osiedlania się wśród przedstawicieli swej kultury, co w przypadku religijnych Żydów umożliwiało im uczęszczanie do synagog, szkół religijnych, sklepów i wspólnotowych instytucji. W poznańskiej dzielnicy żydowskiej dzieci uczęszczały na zajęcia prowadzone przez szkoły religijne (cheder i jesziwa)107 – nie było świeckich szkół żydowskich, takich jak funkcjonujące w Łodzi czy Warszawie. Tam bowiem działała jedna z wielu świeckich szkół żydowskich – należąca do sieci szkół CISZO108, utworzonych i prowadzonych przez partię Bund, czyli Powszechny Żydowski Związek Robotniczy na Litwie, w Polsce i Rosji109. Wspierały one język i kulturę żydowską, przyjmując, że jidysz jest ojczystym językiem trzymilionowej żydowskiej społeczności Polski. „Rachunki, literatura, historia, przyroda, wszystkie przedmioty w mojej szkole były nauczane w języku jidysz” – wspominał rówieśnik Baumana Włodzimierz Szer110. „Codziennie też były lekcje języka polskiego”111. Dzieci uczęszczające do tych szkół uczyły się w atmosferze wolnej od dyskryminacji i upokorzeń. Nie wyróżniano w klasie uczniów „polskich” czy „żydowskich”. Podobny brak dyskryminacji panował w szkołach wyznaniowych. O takiej szkole wspomina z kolei Marian Turski112, rok młodszy od Baumana, historyk i dziennikarz, który uczęszczał do religijnego żydowskiego gimnazjum w Łodzi, w którym kształcono dzieci lokalnych elit. Turski nie zaprzeczał istnieniu antysemityzmu w Łodzi czy w Warszawie, ale podkreślał, że on sam nigdy takich doświadczeń jak Bauman w szkole nie miał.
Większość dzieci z rodzin żydowskich uczyła się w otoczeniu grupy rówieśniczej należącej do tej samej społeczności (świeckiej lub religijnej – określanej jako żydowska)113. Niewiele osób było w sytuacji Baumana. Jednak on sam jako dziecko nie mógł o tym wiedzieć i swoje doświadczenia traktował jako konsekwencję wyższego prawa kształtującego życie Żydów.
Szkoła powszechna była dla Baumana miejscem różnorodnych doświadczeń: tych trudnych, związanych z powszechnym antysemityzmem, ale też pozytywnych. Bauman był lubiany przez nauczycieli, bo któż nie lubi oczytanych, chłonnych wiedzy uczniów? Miał też trzech przyjaciół, którzy – jak pisze w swym maszynopisie – byli na swój sposób nietypowi, każdy z nich był „szczególnym przypadkiem”114