Będę sławny, będę bogaty. Opowieść o Bogusławie Kaczyńskim - Anna Lisiecka - ebook

Będę sławny, będę bogaty. Opowieść o Bogusławie Kaczyńskim ebook

Anna Lisiecka

0,0
55,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Kamera go kochała, wprost przechodził na drugą stronę ekranu. Mówił, że interesuje go tylko wielka widownia i gromadził milionową widownię. Także wtedy, kiedy po udarze mówił wolniej, wielbiciele go nie opuścili.

O celu swojej pracy pisał: "Moim pragnieniem jest oczarować jak najszersze rzesze ludzi potęgą sztuki. Pokazać, że życie człowieka, który poddaje się sztuce, może być piękniejsze, wartościowsze, że w tym smutnym świecie, który niesie tyle rozczarowań, klęsk, trosk, smutków i łez – sztuka może człowiekowi pomóc."

To książka, która przynajmniej częściowo ukazuje złożony mechanizm, dzięki któremu ambitny chłopiec z prowincji staje się gwiazdą i wielką osobowością naszej kultury. Autorka pisze o tym barwnie, ale obiektywnie. Nie stawia pomnika, ale docenia zasługi Bogusława Kaczyńskiego. A wie tym więcej, że przez lata przyjaźniła się z bohaterem tej fascynującej książki.

Bogusław Kaczyński był wybitną osobowością. Nie tylko telewizyjną. Jego głęboka wiedza muzyczna, elegancja, prezencja, elokwencja i świetna dykcja sprawiły, że cieszył się ogromną popularnością i uznaniem nie tylko melomanów. Był wielką gwiazdą promującą i popularyzującą muzykę w szczególności operową i operetkową.

Sławnym został, a czy bogatym dowiemy się właśnie z tej opowieści o życiu i działalności tego zjawiskowego prezentera telewizyjnego i popularyzatora muzyki.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 397

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Układ graficzny i projekt okładki: Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN®

Redaktor prowadzący: Barbara Czechowska

Redaktor merytoryczny: Katarzyna Głowińska/Lingventa

Konsultacja merytoryczna: Barbara Taraszkiewicz-Nowik

Skład i łamanie: PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN® – www.panczakiewicz.pl

Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Renata Kuk, Aleksandra Zok-Smoła

Wybór zdjęć: Barbara Czechowska

Zdjęcia ze zbiorów: „ORFEO” Fundacji im. Bogusława Kaczyńskiego oraz Archiwum Państwowego w Warszawie, Biblioteki i Nutoteki, Archiwum Polskiego Radia, Instytutu Teatralnego w Warszawie, Miejskiej Biblioteki Publicznej w Białej Podlaskiej, Narodowego Archiwum Cyfrowego, Teatru Wielkiego w Łodzi, Wikipedii Commons i agencji fotograficznych: East News, Forum, Fotonova, Reporter oraz prywatnych zbiorów: Iwony Blicharskiej, Anny Lisieckiej i Tadeusza Sikorskiego

Autorzy zdjęć: Piotr Barącz, Andrzej Cerajewski, Ryszard Cieliński, Danuta Chrostowska, Jan Dobrowolski, Wojciech Guzikowski Edward Hartwig, Grzegorz J. Karłowski, Tomasz Kostuch, Jerzy Kotwica, Andrzej Jankowski, Juliusz Jarończyk, Jadwiga Maria Jarosiewicz, Irena Jarosińska, Zbigniew Laskowski, Jan Malarski, Igor Malec, Maciej Mańkowski, Marek Miczulski, Franciszek Myszkowski, Zofia Nasierowska, Wiesław Ochman, Józef Oppenheim, Grzegorz Rogiński, Zbyszko Siemaszko, Ireneusz Sobieszczuk, Peter Söllner, Maršal Stan, Wojciech Szewczyk, Władysław Werner, Jarosław Tarań, Jarosław Zaremba, Andrzej Zborski, Romuald Zielazek, Chwalisław Zieliński, Jerzy Żak

Zdjęcia na okładce: Zofia Nasierowska/Reporter (front), Igor Malec (skrzydełko)

© for the text by Anna Lisiecka

© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2022

ISBN 978-83-287-2222-4

Sport i Turystyka MUZA SA

Warszawa 2022

Wydanie I

– fragment –

Redakcja składa podziękowania osobom, które udostępniły zdjęcia i archiwalny materiał ikonograficzny do publikacji. Jesteśmy również wdzięczni tym, którzy zaangażowali się w naszą pracę i przekazali wiele cennych informacji, wzbogacając tym opowieść o Bogusławie Kaczyńskim.

Szczególne podziękowania kierujemy do Pani Barbary Taraszkiewicz-Nowik oraz „ORFEO” Fundacji imienia Bogusława Kaczyńskiego, a w szczególności do: Zbigniewa Napierały, Anny Habrewicz i Ewy Titow.

Wstęp

„Kaczyński pojawia się w TV, nic się nie rusza, nie dzieje, a wszyscy gapimy się w ekran jak cielę na malowane wrota. Osobowość” – konstatował Jerzy Gruza.

Kiedy z udziałem wielbicieli i gwiazd na wielkiej scenie krynickiej Pijalni Głównej obchodził benefis z okazji swojego półwiecza, bezpretensjonalnie i z dużą dozą poczucia humoru na własny temat przyznał się, że zawsze marzył o wielkiej popularności: „Jako młody chłopak uczestniczyłem w galach jubileuszowych wybitnych śpiewaczek, patrzyłem, jak zasiadają na tronach ustawianych na scenie, toną w morzu kwiatów. I wtedy myślałem sobie, że ja też bym tak chciał”.

Był prawdziwą gwiazdą Telewizji Polskiej, kamera go kochała, wprost przechodził na drugą stronę ekranu. Na koncertach gromadził tłumy. Nawet wtedy, kiedy po udarze mówił wolniej, wielbiciele go nie opuścili.

Laureat trzech Wiktorów, trzech Złotych Ekranów, Super Wiktora, wreszcie zaszczytnego tytułu „Mistrz mowy polskiej”, a także Kawaler Orderu Uśmiechu; w plebiscycie tygodnika „Polityka”, przeprowadzonym u schyłku XX wieku, znalazł się na szczycie pierwszej dziesiątki największych osobowości medialnych w Polsce.

O celu swojej pracy mówił:

Moim pragnieniem jest oczarować jak najszersze rzesze ludzi czarem sztuki. Pokazać, że życie człowieka, który pokochał sztukę, poddał się jej, jest piękniejsze, wartościowsze, że na tym smutnym świecie, który niesie tyle rozczarowań, klęsk, trosk, smutku i łez, sztuka jest jedynym wybawieniem, jest katharsis. Dzięki sztuce naprawdę warto żyć.

Jego wdzięk i niewymuszoną łatwość snucia gawęd profesor Andrzej Chorosiński scharakteryzował, parafrazując słynne zdanie z Pana Tadeusza: „Z dziecinną łatwością pociągała za sznurek, by stary Dąbrowskiego usłyszeć Mazurek”. „Co łączy Mickiewicza z Bogusławem Kaczyńskim?” – zapytał Barbarę Wachowicz Tomasz Raczek w czasie ceremonii wręczania Super Wiktorów w warszawskich Łazienkach i usłyszał: „Miłość do gryki, co jak śnieg biała i talent wielkiej improwizacji!”.

W tej książce spróbujemy zrekonstruować barwne życie Bogusława Kaczyńskiego, które było realizacją jego własnych opowieści o talencie, który trzeba szlifować, ogromnej pracy, którą należy wykonać i o wierze w siebie, której nie wolno utracić. Co wydaje się najbardziej zdumiewające w jego historii? Może to, że początkowe rozpoznanie talentu okazało się nie do końca trafione. Po wielu latach znojnej pracy zdał sobie sprawę, że nie jest cudownie uzdolnionym wirtuozem fortepianu, natomiast dostrzegł, że kiedy zaczyna mówić o tym, co kocha naprawdę, czyli o muzyce, w szczególności o sztuce wokalnej i artystach hojnie obdarzonych talentem, to jego żar udziela się nawet sceptykom.

Bogusław Kaczyński podczas benefisu z okazji swoich pięćdziesiątych urodzin, Krynica, 1992 rok

Rozdział 1

Korzenie

Bogusława Kaczyńskiego i jego wielką przyjaciółkę Barbarę Wachowicz, przez bliskich nazywaną ciepło „Basią z Podlasia”, poza przyjaźnią łączyły: kraj lat dziecinnych i pamięciowa znajomość Mickiewiczowego Pana Tadeusza (księga po księdze). Czytali tę biblię Polaków nieomal jak komentarz do losów własnych i rodziny.

Kaczyński mawiał o sobie, że wywodzi się z podlaskich hreczkosiejów, czyli – jak definiuje słownik pod redakcją profesora ­Doroszewskiego – „gospodarzy zasiedziałych na roli”. Hreczka to gryka. Tę roślinę, co jak śnieg biała, uprawiali włościanie, ale też cząstkowa szachta[1] na pias­kach i karaskach[2] Podlasia, wschodniego Mazowsza i ziemi łukowskiej. A określenie „hreczkosiej” może także oznaczać ubogiego szlachetkę – takiego Mickiewiczowskiego Dobrzyńskiego, który ma herb, dom i kawałek ziemi, na której jednak sam, z braku służby, pracuje. Prawdę powiedziawszy, to właśnie w szlacheckim stanie Bogusław poszukiwał swoich korzeni. Najpierw były domysły, a po śmierci rodziców zaczął w sobie rozwijać nieszkodliwy snobizm. Państwo się uśmiechają, ale kto z nas nie jest w jakimś stopniu podatny na tę chorobę? Sama rzeczywistość uprawniała go do snucia fantazji. Na ziemiach, z których wywodzili się przodkowie Bogusława Kaczyńskiego tak po mieczu, jak i po kądzieli, różnice pomiędzy włościanami a drobną szlachtą zacierały się – zwłaszcza po powstaniu listopadowym i carskiej reformie szlachectwa, co przyjdzie nam wyjaśnić. Ponadto w dawnej Rzeczypospolitej ogromną część nobilitowanego stanu współtworzyli rozmaici Wojscy, Dobrzyńscy, Bohatyrowicze, drobiazg szlachecki zamieszkujący całe wsie, wykonu­jący różne funkcje w cudzych dworach, bo własnych nie mieli. Takich wsi i schłopiałych rodzin szczególnie wiele było na Podlasiu i Mazowszu, gdzie liczba nobilitowanych sięgała ponad dwunastu procent społeczeństwa. Wszyscy szczycili się rycerskimi początkami.

Ważna uwaga! Z kwalifikowaniem przodków w poczet nobilitowanych nie należy się śpieszyć. Żeby coś orzec, powinno się najpierw zweryfikować dokumenty rodzinne aż do dziada dziada naszego dziada, czyli do siódmego pokolenia…

Dzisiaj wszystko jest łatwiejsze – stare księgi parafialne, metryki chrztów i ślubów w dużej części zostały zdigitalizowane, wykształcił się też nowy fach genealogów. Trzydzieści lat temu nie było ani takich specjalistów, ani możliwości internetowych.

W epoce odrodzenia wolnego rynku Bogusław Kaczyński był już nie tylko gwiazdą mediów, ale zaczynał istnieć w przestrzeni show--biznesu jako wysoko ceniony i sowicie wynagradzany towar. Wtedy zaczął bywać na aukcjach i kolekcjonować ładne meble, a także rozmaite precjoza i obrazy. Tak w jego ręce dostał się portret Jana Chyliczkowskiego, członka Heroldii Królestwa Polskiego. Obraz ten w jego konstancińskim apartamencie wyeksponowany został nad kominkiem, czyli w miejscu honorowym. Wybitny rosyjski pisarz i dramaturg Antoni Czechow mówił, że jeśli w scenografii teatralnej ktoś zawiesił strzelbę na ścianie, to ona w którymś momencie powinna wystrzelić. Tak i wywołany z niepamięci heraldyk i genealog da o sobie znać kilkakrotnie – być może niekoniecznie w zgodzie z intencjami naszego bohatera. „Ale sam tego chciałeś, Grzegorzu Dyndało!”

Kaczyńscy to nazwisko częste, by nie rzec: pospolite. Trochę dlatego, a trochę z przyczyn, o których dalej, bohater nasz bardziej celebrował nazwisko matczyne: Dołęgowscy.

W rodzinie Dołęgowskich przetrwał mit udziału w powstaniu styczniowym i wspomnienie popowstaniowych represji. Zauważmy, że dla kogoś urodzonego w 1942 roku, jak Bogusław, powstanie styczniowe to nie były wcale ogromnie odległe czasy. Zaledwie długość życia niespełna osiemdziesięcioletniego staruszka. A właśnie staruszek, czyli dziadek Bogusława, pan Franciszek Dołęgowski, urodzony w 1869 roku, znany w Białej Podlaskiej opowiadacz[3], skracał ten dystans i przypominał powstańczą przeszłość rodziny.

Ta przeszłość, podobnie jak istniejąca na Podlasiu i ziemi łukowskiej pamięć popowstaniowych represji, była argumentem na rzecz rycerskiego pochodzenia. PRL-owskie podręczniki uczyły nas przecież, że powstanie styczniowe to wojna stanu szlacheckiego przeciw Rosji.

Piszę książkę o Bogusławie, gdyż go znałam, i muszę się przyznać, że w rozniecaniu rodowego snobizmu nie byłam bez winy, że wręcz dolewałam oliwy do ognia. Nie rumienię się. W czasie, kiedy nasza przyjaźń na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych rozkwitała, w Polsce z historii wielkich wydarzeń usuwano białe plamy. Temu oficjalnemu nurtowi towarzyszył też nurt podskórny, domowy i prowincjonalny, ale nie mniej silny. Polacy zaczęli odtwarzać rodzinne historie. Świetnie wyczuwający potrzeby wolny rynek wydawniczy zaroił się od herbarzy, będących dziesiątą wodą po kisielu dawnych ksiąg heraldycznych.

My korzystaliśmy z lepszych źródeł. Mogłabym rozdział napisać o Dołęgowskich, których odszukaliśmy. Pociągnę za jeden tylko, za to ulubiony przez Bogusława, sznurek.

Otóż ceniąc ustrój demokracji szlacheckiej, najbardziej Bogusław lubił opowieść o Dołęgowskim, który piastował tytuł posła ziemi dobrzyńskiej na sejm w Piotrkowie w 1504 roku. Podobał mu się koncept, że musiał ów Dołęgowski nie mniej sprawnie fechtować słowem niż stare rycerstwo mieczem. Tu trzeba wyjaśnić, że właśnie sejm w Piotrkowie, na którym posłował Dołęgowski, miał fundamentalne znaczenie dla egzekwowania praw przez szlachtę i dla wykluwającego się ustroju Polski, a niebawem Rzeczypospolitej Obojga Narodów.

Dzisiaj widzę, że Bogusław nie był bezgranicznie wierny idei Rzeczypospolitej szlacheckiej, bo i wśród arystokracji miał swoich bohaterów, albo raczej bohaterki. W młodzieńczych czasach jego duchową patronką była dobrodziejka Białej – Anna z Sanguszków Radziwiłłowa, wdowa po kanclerzu wielkim litewskim Karolu Stanisławie, dama tyleż despotyczna, co przedsiębiorcza. Zakładała huty szkła i szlifiernie w Nalibokach i Urzeczu oraz warsztaty produkujące sukno w Białej i w Słucku, w Białej także manufaktury: kobierniczą, hafciarską i najstarszą na ziemiach polskich manufakturę fajansów, zwaną holenderską. Bogusławowi, który dawno przestał być Bogusiem, a w czasach, kiedy toczyliśmy omawiane dysputy, miał już doświadczenie w ­prowadzeniu dwóch festiwali (w Łańcucie i w Krynicy), imponowało, że księżna pani była protektorką artystów, ale sprawowała też mądry patronat nad rzemiosłem. Zdradził ją później dla księżnej marszałkowej Lubomirskiej z Łańcuta, mecenaski bardziej światowej, ale Anna z Sanguszków Radziwiłłowa była pierwsza. Jej sarmacki portret, wykuty w formie płaskorzeźby, widnieje do dzisiaj w bramie pałacu Radziwiłłów w Białej Podlaskiej. Sławomir Pietras, spoglądając na ten konterfekt, porównywał księżnę do Brunhildy z Wagnerowskiego Zygfryda – bo Anna z Sanguszków przedstawiona jest tam w hełmie, za to bez napierśnika, czyli tak jak w chwili, kiedy Zygfryd, widząc Brunhildę po raz pierwszy, krzyczy: Das ist kein Mann![4].

Z całą pewnością wartość Anny z Sanguszków Radziwiłłowej w oczach Bogusława podnosiła informacja, że jakiś Dołęgowski zatrudniony był jako urzędnik na jej dworze, lub raczej dworze następcy – Hieronima Floriana Radziwiłła. Jednak ani Dołęgowski zatrudniony na dworze Radziwiłłów w Białej, ani poseł na sejm do Piotrkowa z początku XVI stulecia nie byli przodkami naszego bohatera.

Tu czas, żeby wystrzeliła metaforyczna strzelba. Spadkobiercy Bogusława Kaczyńskiego, Fundacja „ORFEO”[5], nękani wzrokiem Chyliczkowskiego łypiącego ze ściany konstancińskiego apartamentu ich patrona, zwrócili się o pomoc w rozwikłaniu tajemnicy korzeni rodowych Bogusława do współczesnego genealoga – pana Adama A. Pszczółkowskiego. Ten szybko orzekł, że Podlasianinem nasz bohater jest tylko po mieczu, a rodzina matki, czyli Dołęgowscy, wywodzą się z ziemi łukowskiej. Starostwo łukowskie, które stanowiło część dóbr królewskich w dawnej Polsce, jest bardzo ważną dla tej opowieści krai­ną historyczną. Matecznikiem Dołęgowskich (a także spokrewnionych z nimi Kawałków, Koprów, Kurków, Kargoli, Osiaków, Boboniów, ­Miedzików, Cisiaków, Pietrychów) są wsie tego starostwa: Gręzówka i Biardy. Przodkowie Bogusława mieszkali tam całe wieki, co jest do udowodnienia, bo księgi metrykalne mieszkańców tych okolic przetrwały, podobnie jak ich nagrobki.

Żaden z nich nie był nobilitowany. Byli włościanami w dobrach królewskich. Jak pisze Zygmunt Gloger w drugim tomie Encyklopedii staropolskiej[6]: „włościanie w królewszczyznach mieli dużo swobód i dogodności, byli zamożni i przywiązani do królów, których listy i nadania przechowywali starannie, czcią jak relikwie otaczając”.

Może warto dorzucić słówko o ewoluowaniu nazwiska? Dziad matki Bogusława, czyli jego pradziadek po kądzieli, był jeszcze chrzczony jako Dołęga. O żonie Dołęgi mówiło się Dołęgowa, o córce Dołęgówna, a o synu Dołęgowski. Taki zapis znajduję w metryce sporządzonej we wsi Gręzówka w 1832 roku. Na okolicznych cmentarzach znaleźć możemy groby zarówno Dołęgów, jak i Dołęgowskich. Wszystko to jedna rodzina, a im dalej w przeszłość, tym więcej Dołęgów, a mniej Dołęgowskich.

Dołęga – niedołęga. Dziś w języku istnieje tylko rzeczownikowa forma przecząca, czyli „niedołęga”, a słówko „Dołęga” tylko w nazwiskach, ich członach, herbach i zawołaniach szlacheckich. Jednak w polszczyźnie XVI i XVII wieku istniała rzeczownikowa i czasownikowa forma „dołęka”, mówiąca o dostatku, sprawności i sile. Dołęka, czyli trafia do celu, łączy. Zatem dołęga to człek silny, sprawny, trafiający do celu, odwrotność niedołęgi, ciemięgi i fajtłapy.

Wedle relacji naszego bohatera wszyscy Dołęgowscy z jego rodziny byli wysocy i silni. Dobrą egzemplifikacją jest sam Bogusław i jego siostra, ale też ich mama. Dorzućmy, że zarówno Bogusława, jak i jego siostrę Annę, nazywaną w domu Hanią, charakteryzowała pewna waleczność połączona ze szlachetną dumą. Na tę okoliczność Gloger przytacza przysłowie: „Podlasin choć w łapciach, to z kordem przy boku”. Tu wszystko się zgadza, bo po mieczu, a także z miejsca urodzenia Boguś i Hania byli Podlasianinami.

Nadmiar fantazji buja w obłokach, podczas gdy prawda, którą się odkrywa, nieraz okazuje się ciekawsza niż zmyślenie. Rodzinną opowieść o udziale Dołęgowskich w powstaniu styczniowym, o którym tyle nasłuchali się Boguś i Hania od dziadka Franciszka, potwierdza piękna historia oddziału księdza Brzóski – kapelana, generała i naczelnika powstańczego powiatu łukowskiego. Ten dowódca w sutannie był szlachcicem, tyle że jego oddział składał się z włościan, a adiutant był rzemieślnikiem. Oddział księdza Brzóski walczył nawet wtedy, kiedy inni powstańcy złożyli broń – do kwietnia 1865 roku!

W domowym archiwum Kaczyńskich znajduję powstańczą ulotkę o potyczce stoczonej pod wsią, z której wywodzą się Dołęgowscy, czyli pod Gręzówką, w kwietniu 1863 roku. Wspierający oddział księdza Brzóski przodkowie Bogusława raczej tej ulotki nie czytali, bo byli niepiśmienni. Niepiśmienność w dziewiętnastym wieku nie była czymś wstydliwym, skoro nawet dziadkowie po kądzieli ministra Józefa Becka nie posiedli jeszcze tej umiejętności. Rodziny spajały gawędy, przekaz mówiony. To dzięki tym gawędom Boguś i Hania dowiadywali się, że Brzóska i jego partyzanci kryli się po lasach i parowach, że utrzymywała ich wieś i nikt nikogo nie wydał. Wychodzili z zarośli jak duchy i zaskakiwali Rosjan. Brzóska i jego adiutant Franciszek Wilczyński wytropieni zostali dopiero 29 kwietnia 1865 roku. Egzekucję przez powieszenie wykonano 23 maja w Sokołowie (dzisiaj Podlaskim). Dziesięciotysięczny tłum przywędrował pożegnać się z księdzem i jego adiutantem. Prawdziwa pompa funebris. Ich stracenie przedstawiła Maria Jehanne Wielopolska w powieści Kryjaki, wydanej w 1913 roku w Krakowie, bo pod zaborem rosyjskim ukazanie się tej książki nie było możliwe: „Mimo deszczu tłum stał zwarty, milczący, ponury […]. Z wzrastającego szumu ulewy, wśród której nie było słychać galopu kilkuset koni – wyłaniać się jął głos dominujący, potężniejszy od niej. To lud zgromadzony ukląkł i szeptem odmawiał pacierze”[7].

Dlaczego w ziemi łukowskiej i na południowym Podlasiu chłopi – a wśród nich przodkowie Bogusława – poszli za księdzem Brzóską, dlaczego nie przekupił ich carski akt mówiący o uwłaszczeniu chłopów z pańszczyzny? Zadecydowało o tym wspólne utrapienie, kiedy to dawne ekonomie królewskie, do powstania listopadowego zarządzane w Kongresówce przez rząd Królestwa, po jego pacyfikacji rozdane zostały rosyjskim generałom.

Listę popowstańczych beneficjentów i nadania ogłosiło codzienne pismo „Korrespondent” w numerze 278 z 14 października 1837 roku.

Włościanie zamieszkujący ekonomię Łuków trafili najgorzej, bo ziemie te przypadły generałowi Władymirowi Afanasjewowi Obruczewowi. Za Mikołaja I Rosja nazywana była „żandarmem Europy”, a właśnie Władymir Afanasjew Obruczew był jednym z najbardziej oddanych realizatorów tej polityki. Służył Imperium, a Imperium potrzebowało mięsa armatniego. Nie pojedynczego żołnierza łanowego, jak w dawnej Rzeczypospolitej, a masowych zaciągów do wojska; nie żołnierzy wybieranych przez włościan, a masy ludzkiej przymusowo wcielanej do armii na wiele, wiele lat. Nie wiemy, ilu Dołęgowskich z ziemi łukowskiej zostało deportowanych pod Ural, gdy Obruczew został mianowany dowódcą twierdzy orenburskiej. Ilu wróciło, a ilu zostało tam pochowanych. Ilu zginęło w wojnie krymskiej. Śmiertelność żołnierzy w armii rosyjskiej była zatrważająca. A wcielane były do niej również dzieci! W ziemiach należących do carskiego generała status chłopa bliski był niewolnikowi. To właśnie temu złemu panu kmiecie, włościanie i chłopi, wśród nich Dołęgowscy, wydali wojnę. Po strasznych doświadczeniach nie uwierzyli w obietnice cara, że może on chcieć poprawy ich doli.

Snobizm niepotrzebnie odcina nas od rzeczywistych korzeni. Rodziny Dołęgowskich i Kaczyńskich miały prawdziwe powody do dumy i nie musiały szukać cudzych. Udział w partyzantce księdza Brzóski dawał Dołęgowskim, Kargolom, Koprom rodzaj wspólnotowego zakotwiczenia. Indywidualne, silne poczucie własnej wartości obie rodziny naszego bohatera wypracują sobie już w XX wieku, w niepodległej Polsce. Dlaczego Dołęgowscy zasiedziali z dziada pradziada w ziemi łukowskiej przenieśli się do Białej? Zjawiskiem dynamizującym życie społeczne była tyleż bieda na wsi, co i rozbudowa kolei. Franciszek Dołęgowski, czyli dziadek opowiadacz, postanowił szukać szczęścia poza rodzinną wsią. Mając dziewiętnaście lat, zatrudnił się jako robotnik na żelaznym szlaku. Potem został dróżnikiem na kolei warszawsko-terespolskiej, a dzieci rodziły się wzdłuż trasy. Julia, czyli mama Bogusława, przyszła na świat w Białej, ale ochrzczona została w Łukowie. Tam też wpisano ją do rejestru ludności stałej. Być może rodzice Julii zamieszkali w podłukowskim osiedlu kolejarskim. Nie mamy pewności, kiedy ostatecznie dziadkowie Bogusława ze strony mamy przeprowadzili się do Białej na stałe. Wiemy, że ładna stacja kolejowa w Łukowie została zdewastowana w 1915 roku, w czasie, gdy front rosyjski się cofał. Podobny los spotkał imponujący budynek stacji w Białej. Spalili go Rosjanie cofający się przed frontem niemieckim w 1915 roku. Pewne jest, że w sierpniu 1928 roku, kiedy ojciec naszego bohatera, Jan Kaczyński, poznał Julię z Dołęgowskich na próbie chóru w kościele Świętej Anny w Białej Podlaskiej, jej rodzice już mieszkali w podmiejskiej dzielnicy, jeszcze za Radziwiłłów nazwanej Wolą.

Bogusława historię po mieczu, czyli dzieje rodziny Kaczyńskich, trudniej jest zrekonstruować, co może mieć związek z powstaniem listopadowym. Pierwszy Kaczyński z linii, z której wywodzi się nasz bohater, pojawił się w podbialskiej dzielnicy Wola w 1856 roku. Był to Antoni Kaczyński. Przedstawiał się jako syn Józefa i Marty, urodzony w Sokołowie w 1832 roku, a więc już po upadku powstania listopadowego. Kim byli rodzice Antoniego, owi Józef i Marta, nie wiemy. Być może ojciec Józef walczył w powstaniu, za co zarekwirowany mu został majątek. Być może musiał się ukrywać. Być może zginął i zostawił ciężarną. Domysły to temat dla powieściopisarza.

Kiedy Antoni dotarł do Białej, był już wdowcem po Juliannie z Baranowskich, zmarłej w lipcu 1854 roku właśnie w Sokołowie. Te same dane można przeczytać w jego metryce zgonu z 1900 roku, przechowywanej w parafii rzymskokatolickiej w Białej Podlaskiej. Ale uwaga! W księgach urodzeń, chrztów i zgonów parafii w Sokołowie Podlaskim znaleźć można jedynie metryki zgonu nieboszczki – pierwszej żony Antoniego i ich półtorarocznej córki Dominiki, która, podobnie jak matka, zmarła w 1854 roku wskutek epidemii cholery. Tę straszną epidemię trwającą od 1852 do 1854 roku wspomina w swoich pamiętnikach również babka Józefa Becka, Anna z Kuczyńskich Beckowa, która wtedy, będąc jeszcze panną, mieszkała w Lublinie. Interesującej nas metryki prapradziada Bogusława nie ma w dokumentach parafialnych Sokołowa Podlaskiego, co każe się domyślać, że przyszedł na świat gdzie indziej.

Wiemy, że Antoni wykonywał zawód szewca. A na podbialskiej Woli, dzielnicy rzemiosła, mieszkała osierocona przez ojca szewcówna Anna Boguszewicz lub Doboszewicz (zapisy są niekiedy różne, bo sporządzający odpisy przekręcali nazwiska, a swoistą przeszkodą w odczytywaniu starych dokumentów jest również kaligrafia). Ojciec panny nie żył, ale pozostały szczątki warsztatu. Warto odnotować, że właśnie szewcy jako pierwsi z rzemieślników wywalczyli sobie w książęcym mieście Biała przywileje cechowe. Dość późno jak na cechowe tradycje w Europie, bo dopiero w 1693 roku. Zaistnienie przywileju wskazuje, że szewcy byli w książęcej Białej dość silną grupą. Owdowiała szewcowa, matka Anny, z domu Kościej, której ojciec na początku XIX wieku był furmanem w Białej, ponownie wyszła za mąż, a nowy oblubieniec wprowadził się do niej. Być może dlatego pomiędzy młodą parą (szewcówną i Antonim) a matką panny młodej sporządzona została umowa przedślubna, czyli intercyza. Dotyczyła ona przekazania młodym połowy domu i połowy pola.

W latach 1857–1880 Antoniemu i Annie urodziło się dwanaścioro dzieci. „Co rok prorok” – wtedy to była norma. Z tej gromadki przeżyło zaledwie czworo: córka Franciszka i synowie: Józef, Paweł i urodzony w 1877 roku Roman – ojciec Jana Kaczyńskiego. W następnym rozdziale zajrzymy do bardzo ciekawego źródła, jakim jest pamiętnik ojca Bogusława – Jana Kaczyńskiego[8]. Dowiemy się z niego, jaka była atmosfera domu, w którym przyszedł na świat nasz bohater, ale też o dzieciństwie Jana, który konstatuje o swoim ojcu, a dziadku Bogusława: „ojciec nam się nie udał”. Był lekkoduchem, trudno było zastać go w domu, jednak najwidoczniej tu bywał, skoro doczekał się ze swoją żoną Marianną z Pałaszów, przywiezioną z Lesznowoli z parafii Worów koło Grójca, siedmiorga dzieci, z których jedno zmarło w niemowlęctwie, a z pozostałymi Marianna odbyła trudną drogę w głąb Rosji w strasznym dla ludzi z tych ziem roku 1915.

Akt ślubu Romana i Marianny spisany jest cyrylicą, choć metryki ślubów ich rodziców sporządzone były łacinką po polsku. Czytając te stare papiery, organoleptycznie odczuwamy, co znaczyło określenie „Priwislinskij kraj”, jak Rosjanie po powstaniu styczniowym nazywali Królestwo Polskie. Metryki sporządzane do powstania styczniowego pisane są po polsku, po powstaniu – cyrylicą. Wprowadzenie języka rosyjskiego, jako obowiązującego w całej przestrzeni publicznej: w szkołach, we wszelkich urzędach, a nawet w dokumentacji parafialnej, było elementem represji wymierzonych przez władze carskie w Polaków. Kościół katolicki nazywany był przez Rosjan Kościołem polskim.

Jan Chyliczkowski, który pojawił się na początku tego rozdziału, nie zajmował się sprawami Dołęgowskich z ziemi łukowskiej. A Kaczyńskich? Istnieje pewne prawdopodobieństwo, że ojciec Antoniego, ów tajemniczy Józef, pochodził ze swoistego zagłębia Kaczyńskich, herbu Kownaty, jakim były okolice Kaczyna Starego i Kaczyna-Herbasów w parafii Dąbrowa Wielka na północ od Sokołowa. Tak chciałby nasz bohater. Ale i na to nie posiadamy dowodów, czyli metryk. Wiemy, że jego syn – Antoni Kaczyński do Heroldii Królestwa Polskiego o uznanie szlachectwa nie występował.

Ale skoro Jan Chyliczkowski, którego portret zakupił Bogusław na aukcji, zaistniał w tej historii jako swoisty spiritus movens, czyli duch sprawczy, to przedstawmy i tego jegomościa, a opowiadając, czym się zajmował, wyjaśnijmy pokrótce, bez pretensji do naukowości, inne procesy, które zaistniały na terenie zaboru rosyjskiego i ziem wcielonych do Imperium na przełomie XVIII i XIX wieku, a zatrzasnęły się jak wieko trumny po powstaniu listopadowym. Heroldia, której kancelarią kierował Chyliczkowski, nie była tradycyjnie polskim urzędem. Wręcz przeciwnie – jej prezesa, pracowników, wreszcie szefa kancelarii proponował namiestnik Iwan Paskiewicz, a ostatecznie zatwierdzał car. Heroldia miała, jak mówiły dokumenty rosyjskie, „zreformować szlachectwo w Polsce”.

Już urzędnicy carycy Katarzyny doszli do wniosku, że odsetek szlachty (czyli ludności posiadającej prawa obywatelskie) na ziemiach wchłoniętych przez Rosję może wpływać anarchizująco na resztę rosyjskiego społeczeństwa.

Ostatecznie kwestię szlachectwa postanowił uregulować car Mikołaj po powstaniu listopadowym. Trzeba było (właśnie przed Heroldią) wylegitymować się genealogią i spisanymi nadaniami, a także odpowiednim statusem majątkowym – dekrety carskie uderzały przede wszystkim w tzw. jednodworców. Znamy to z literatury. Ojciec Stanisława Wokulskiego, bohatera Lalki, stracił majątek, zdrowie, a w końcu życie, aby dowieść szlachectwa. Nie dowiódł.

Żal i bezsiłę takich ludzi uchwycił Mickiewicz w Panu Tadeuszu. Skołuba w Jankielowej karczmie uskarża się:

Dziś nam szlachectwa przeczą, każą nam drabować

Papiery, i szlachectwa papierem próbować […].

Dlaczego ci nowocześni Polacy tak szafowali majątkiem, by dowieść przed Heroldią czegoś, co dziś możemy traktować jako anachronizm? Choćby dlatego, aby ochronić własne dzieci przed brankami do carskiego wojska na dwadzieścia pięć lat, bo wtedy przywilej szlachecki w jakimś stopniu ciągle to gwarantował.

Czy doszukanie się tytułu szlacheckiego było potrzebne naszemu bohaterowi? Był artystą – arystokratą ducha! A jednak miał takie małe marzenia…

Kiedy tuż po pierwszym udarze odwiedziłam go w warszawskiej klinice przy Sobieskiego, opowiadał mi o umieraniu siostry, o przerażeniu i stresie, których efektem był jego udar. W pewnym momencie zmienił temat: „Z dobrych spraw – dorzucił – muszę ci powiedzieć, że jeszcze przed udarem lekarze odkryli u mnie podagrę. Czasem boli mnie duży palec u nogi, ale się cieszę, bo podagra to choroba arystokratów”.

I tu należałoby rozpocząć opowieść o jego ogromnym poczuciu humoru, które ratowało go w najtrudniejszych nawet sytuacjach. Poczucie humoru, optymizm w działaniu i radość istnienia były kluczowymi cechami osobowości i talentu naszego bohatera.

[1] Szlachta cząstkowa, inaczej okoliczna, zagrodowa (do której należał jeden dym – własny) to taka, do której należy część wsi, okolicy szlacheckiej.

[2] Karaski to kamyki.

[3] Zdzisław Jobda, Biała w mojej pamięci, Civitas Christiana, Biała Podlaska 2000, s. 17.

[4] „To nie jest mąż!”

[5] Pełna nazwa to „ORFEO” Fundacja im. Bogusława Kaczyńskiego.

[6] Zygmunt Gloger, Encyklopedia staropolska, t. 2, Warszawa 1901.

[7] Maria Jehanne Wielopolska, Kryjaki, nakładem W.L. Anczyc, Światpol, Kraków 1913. Cytat za wydaniem powojennym: Maria Jehanne Wielkopolska, Kryjaki, PIW, Warszawa 1962, s. 144.

[8] Pamiętnik Jana Kaczyńskiego znajduje się w zbiorach Fundacji „ORFEO”.

Bogusław Kaczyński z Danutą Damięcką-Natankową w swoim konstancińskim mieszkaniu. Nad kominkiem wyeksponowany portret Jana Chyliczkowskiego

Płaskorzeźba przedstawiająca Annę z Sanguszków Radziwiłłową – mecenaskę Białej Podlaskiej

Strona tytułowa „Korrespondenta” z 1837 roku informująca o nadaniach carskich dla oficerów rosyjskich

* * *

koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji

Sport i Turystyka MUZA SA

ul. Sienna 73

00-833 Warszawa

tel. +4822 6211775

e-mail: [email protected]

Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl

Wersja elektroniczna: MAGRAF s.c., Bydgoszcz