Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wychowana w sierocińcu Angela dołącza do elitarnej szkoły średniej, gdzie nastolatki z bogatych rodzin żyją według określonego kodeksu. Dziewczyna zamierza działać po swojemu, czyli po prostu skupić się na nauce. Wykorzystać jak najlepiej szansę, którą dostała od losu.
Przekraczając próg budynku Drumford, nie ma pojęcia, że czeka ją piekło. Od początku podpada najbardziej wpływowej osobie w szkole, Jess, a i reszta jej współlokatorek zdaje się nadawać na innych falach.
Gdy Angela poznaje Matta, kapitana szkolnej drużyny koszykówki, jej serce zaczyna bić szybciej. Ona również wpada chłopakowi w oko, jest tylko jeden problem…
Matt oficjalnie ma dziewczynę – królową szkoły Jess.
Czy w świecie pełnym intryg i układów jest miejsce na miłość i przyjaźń?
Pozycja idealna dla miłośników Plotkary, Szkoły dla elity i Wrednych dziewczyn.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 531
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
ANN HOLLY
BETTER
THAN
YOU
Prolog
Angela
„Sierota w szkole dla elit!” Prześmiewczy ton wibrował w uszach Angeli jeszcze w momencie, gdy biegła korytarzem w stronę drzwi.
Spóźniła się.
Na pewno się spóźniła, a samochód do Drumford odjechał, zostawiając ją tutaj i zabierając ze sobą jej marzenia.
Ramieniem pchnęła masywne drzwi sierocińca, żeby wyjść na zewnątrz. Zmrużyła oczy i szybko przysłoniła je ręką, kiedy ostre promienie słońca padły na jej twarz. Nerwowo rozejrzała się po podjeździe. Oprócz zdezelowanego forda w oliwkowym kolorze w okolicy nie widać było innego samochodu.
Poczuła pieczenie pod powiekami. Nie potrafiła powiedzieć, czy to z powodu rażącego słońca czy szansy, która właśnie uciekła jej sprzed nosa.
Spadający balon z farbą uderzył o ziemię tuż obok nóg dziewczyny. Odskoczyła przestraszona, niemal przewracając się o walizkę, którą postawiła nieopodal. Nie uratowało to jednak ani jej spodni, ani butów. Różowe plamy zdobiące teraz jej ubranie przywołały niechciane wspomnienia…
Wieczne zaczepki, zamykanie w łazience czy chowanie jej rzeczy stanowiły jedynie ułamek tego, co działo się przez ostatnich dwanaście lat jej życia. Mimo to pozostała wierna sobie i swoim ideałom. Nie ugięła się wtedy, nie ugnie się i teraz.
Przetarła oczy wierzchem dłoni i hardo spojrzała w górę.
– Nasza wspaniała Angela nie jest już taka idealna, co? – zakpiła jedna z dziewczyn stojących w oknie. – Jak tylko kierowca cię zobaczy…
Cios w brzuch spowodował, że urwała w pół słowa.
– Debilka! – warknęła do skulonej z bólu koleżanki przywódczyni grupy.
Twarz Angeli rozświetlił ogromny uśmiech.
Oszukały ją. Samochód jeszcze nie przyjechał, a wskazówki na zegarze wiszącym w holu musiały zostać przestawione, aby dodatkowo wprowadzić ją w błąd.
Który to już raz dała się wkręcić tej popapranej bandzie? Przez ostatnie lata w zasadzie powinna nauczyć się, że nie może wierzyć w ani jedno słowo swoich „koleżanek”, jak zwykli nazywać je wychowawcy.
Chwyciła za rączkę i dźwignęła walizkę z wyraźnym stęknięciem.
Zeszła dwa schodki, kiedy plecak – do tej pory bujający się spokojnie na jej ramieniu – zaczął się niebezpiecznie zsuwać. Próbowała go przytrzymać barkiem, ale zamiast tego opadł jeszcze bardziej. Wredny śmiech byłych współlokatorek przybrał na sile.
Zacisnęła zęby.
– Może pomogę?
Angela oderwała wzrok od schodów i spojrzała podejrzliwie na mężczyznę w wyraźnie znoszonym, jesiennym płaszczu. Pojawił się w zasadzie znikąd. Jeśli wziąć pod uwagę dzielnicę, w której się znajdowali, oraz jego ubiór, mogła założyć z dużym prawdopodobieństwem, że mężczyzna był złodziejem czyhającym tylko na to, aby ukraść cały jej dobytek.
– Nie, dziękuję. Poradzę sobie – sapnęła, ponownie unosząc walizkę do góry.
Mężczyzna odsunął się usłużnie, żeby zrobić jej miejsce. Pokonała jeszcze trzy schodki i z ulgą postawiła walizkę na chodniku.
– Angela Lair, jak mniemam? – odezwał się ponownie mężczyzna.
Wyprostowała się, odruchowo splatając ręce na piersi. Czuła się bezpieczniej, ilekroć jej dłonie zwiększały dystans między nią a innymi ludźmi.
– Zależy, kto pyta.
– Venbrum. Leroy Venbrum. „Regen Magazine”.
Ręka mężczyzny pojawiła się tuż przed jej piersią. Angela po chwili wahania niechętnie opuściła swoją bezpieczną pozycję i uścisnęła ją krótko.
– Dziennikarz?
Leroy mrugnął do niej porozumiewawczo.
– Już rozumiem, dlaczego to panienkę wybrano spośród tysięcy kandydatów do programu.
Rozluźniła się. A więc miała do czynienia z kolejną osobą, która chciała usłyszeć, jak się czuje sierota wielkodusznie przyjęta na rok nauki w szkole dla najbogatszych dzieci. Nie była w stanie zliczyć, ile już razy dziękowała za otrzymaną szansę. Ile razy mówiła, jak ogromnie cieszy się, że będzie mogła pobierać nauki od najznamienitszych wykładowców.
Nie wiedziała już, jakich słów użyć, aby wyrazić swoją wdzięczność – bo była wdzięczna, pomimo świadomości, że została tam przyjęta tylko na pokaz.
– Niestety, ale nie mam nic więcej do dodania. Nauka w Drumford to dla mnie okazja…
– Nie dlatego z panienką rozmawiam.
Angela zamilkła. Pozwoliła, aby jej ręce ponownie splotły się na wysokości klatki piersiowej.
– W takim razie o co chodzi?
Zanim Leroy zdążył się odezwać, zza zakrętu wyjechał duży, ciemnogranatowy samochód. Jego błyszcząca karoseria wyraźnie odcinała się na tle zagraconych podwórzy i niszczejących domów. Bogactwo i przepych biły od maszyny, a tym samym uwydatniały ubogość otoczenia. Jakby jeden świat brutalnie wdzierał się w drugi, zupełnie ignorując potencjalne niebezpieczeństwo.
Żołądek podszedł Angeli do gardła. To było to. Jej przyszłość.
Mężczyzna także skierował wzrok w stronę samochodu. Skrzywił się nieznacznie.
– Po ukończeniu Drumford dostanie się na studia to czysta formalność, ale to panienka wie. Co innego utrzymać się na nich. Mam dla panienki propozycję. – Angela poczuła szorstką powierzchnię tekturki w zagłębieniu dłoni. – Proszę zadzwonić lub napisać, a wszystko wyjaśnię.
Dotknął kapelusza i zniknął za rogiem sierocińca.
– Panienka Angela Lair? – Kolejny męski głos wymówił tego dnia jej imię.
Lekko oszołomiona odwróciła się w stronę kierowcy, zaciskając palce na tekturze. Skinęła głową.
Samochód ruszył w jej kierunku, aby stanąć tuż przy niej.
– Witam. Odwiozę panienkę do Drumford – powiedział mężczyzna, a drzwi do pojazdu otworzyły się bez jego pomocy i oczom dziewczyny ukazało się luksusowe, ciemne wnętrze.
Angela przełknęła ślinę. Nagle straciła całą pewność siebie. „Tego chciałaś, to twoje marzenie. Wystarczy wsiąść do samochodu” – upomniała się w duchu. Poprawiła ramiączko plecaka i dźwignęła walizkę. Zdążyła podejść z nią na tył samochodu, zanim do szofera dotarło, co dziewczyna robi. Szybko znalazł się u jej boku, ale Angela już wkładała cały swój dobytek do przestronnego bagażnika.
Mężczyzna odchrząknął, zamknął klapę i podszedł do otwartych drzwi samochodu, ręką zapraszając Angelę, żeby wsiadła.
Wzięła ostatni głęboki wdech, przesycony zapachem starego oleju i rozkładających się śmieci. Pierwszy raz jechała gdzieś sama. Daleko od miejsca, w którym się wychowała. Ta świadomość uderzyła w nią ze zdwojoną siłą.
Nigdy więcej tu nie wróci. W tym roku szkolnym skończy osiemnaście lat i przestanie być podopieczną sierocińca. Kiedy opuści mury Drumford, będzie zdana tylko na siebie.
Zacisnęła palce na otrzymanej wizytówce i wsiadła do samochodu, gotowa zmierzyć się ze swoją przyszłością.
Rozdział 1
Matt
Rozpoczęcie roku wypadało w piątek, w związku z czym przez cały weekend w Drumford trwała nieustająca zabawa. Poniedziałkowe pojawienie się ekipy sprzątającej jedynie zamiotło pod dywan wydarzenia z trzech poprzednich dni i pozornie przywróciło nienaganny obraz szkoły dla elit. Wiszące do niedawna w korytarzach girlandy z papieru toaletowego, puste plastikowe kubeczki i poupychane po kątach butelki zniknęły. Podłogi lśniły czystością, a ze ścian usunięto wszelkie objawy artystycznej twórczości. Korytarze wypełnił delikatny kwiatowy zapach, będący wizytówką szkoły.
Skrzydło zajmowane przez chłopców powoli budziło się z pijackiego snu, jakby próbowało zaprzeczyć istnieniu kaca.
Matt przeciągnął się leniwie i zamrugał kilkakrotnie, gdy promienie słońca delikatnie musnęły jego twarz. Spojrzał nieprzytomnym wzrokiem na zaschniętą plamę w kształcie piłki do koszykówki, która znajdowała się na suficie, tuż nad jego głową. Uśmiechnął się pod nosem i zaraz skrzywił usta, dotykając ręką czoła. Ćmiący ból rozlał się po jego czaszce.
Wczoraj wieczorem ostro popłynęli z Kovu. Z trudem udało mu się wygrzebać z pamięci imię dziewczyny, z którą spędził kilka intensywnych nocnych godzin. Nagłe mdłości dopadły go nie tylko z powodu zbyt dużej ilości wypitego alkoholu. Ot, kolejna dziewczyna dołączająca do panteonu „zaliczone”. Rok temu podłapał styl życia swojego przyjaciela i trwał w nim, nie bardzo wiedząc, jak wyrwać się z tego błędnego koła.
Wyciągnął rękę w stronę stolika nocnego i wymacał panel kontrolny wielkości telefonu komórkowego. Cichy dźwięk dzwoneczków poinformował Matta, że program rozpoznał jego zaspaną twarz. Na ekranie pojawił się szereg aplikacji stworzonych, aby ułatwić życie uczniom prestiżowej szkoły.
Jednym kliknięciem rozsunął zasłony w oknie. Światło wdarło się do pomieszczenia i wyłoniło z cienia stos wygniecionych ubrań, puste butelki i talerze. Impreza zbyt szybko przeniosła się do ich pokoju…
Ciche, niezadowolone mruknięcie po lewej stronie wywołało uśmiech na jego twarzy. Kovu zakrył oczy kołdrą i odwrócił się do ściany, wystawiając spod pościeli nagie pośladki. Matt zaśmiał się i rzucił w kumpla poduszką, która odbiła się od czubka jego głowy.
– No weź, jeszcze minutka…
Pomimo protestów Kovu obrócił się i spojrzał nieprzytomnie na przyjaciela, zahaczając wzrokiem o panujący w pokoju rozgardiasz.
– Matko, ale tu syf… – sapnął.
Matt rzucił w jego stronę panel kontrolny i wstał z łóżka.
– Chyba najwyższa pora wpuścić ekipę sprzątającą. Powinni uwinąć się w trakcie zajęć – dodał, zamykając się w łazience.
Zdążył umyć zęby i twarz, zanim doleciał do niego gniewny krzyk kolegi:
– Czego mnie budzisz bladym świtem, pacanie! Mogłem jeszcze pospać!
Matt wyszedł z łazienki ubrany w spodnie do biegania. Dwa rzędy jego pięknych białych zębów wyszczerzyły się w uśmiechu.
– Nigdy nie twierdziłem, że czas wstawać.
Kovu cisnął w przyjaciela poduszką. Matt chwycił ją jedną ręką, zerkając jednocześnie na wyświetlacz telefonu, który trzymał w drugiej dłoni. Pod jego adresem poleciało kilka niecenzuralnych słów, a szelest pościeli zasugerował, że Kovu na powrót się w niej zakopał.
Wśród komunikatów z mediów społecznościowych oraz esemesów od znajomych wyróżniała się wiadomość na WhatsAppie od jego rodzicielki. Matt zmarszczył brwi. Matka raczej nie prowadziła z nim bezpośrednich rozmów. Wychowanie syna skutecznie zrzucała na drugiego rodzica, całą uwagę skupiając na działalności charytatywnej, umacnianiu swojej pozycji wśród śmietanki towarzyskiej i ratowaniu gasnącej urody. Jeśli pokusiła się, żeby do niego napisać, musiała mieć naprawdę ważny powód.
Dreszczyk emocji towarzyszył Mattowi podczas otwierania wiadomości.
Mama: Synu. Doszły mnie słuchy, że pomimo Waszej rozmowy z ojcem, Twoje zachowanie nie uległo zmianie. To, co robisz w szkole, dociera również do naszych kręgów, czego z oczywistych względów wolałabym uniknąć. Twoje frywolne podejście do życia musi się skończyć. Jesteś już dorosły i najwyższa pora znaleźć sobie odpowiednią partnerkę. Dopóki wraz z ojcem nie zobaczymy, że poważnie myślisz o swojej przyszłości, dopóty możesz się pożegnać ze wszystkimi udogodnieniami i naszym wsparciem. Dotyczy to również Twoich studiów. Mam nadzieję, że podejdziesz do sprawy z należytą dojrzałością.
Z irytacją zamknął wiadomość. Nie spodziewał się otrzymać takiej połajanki z samego rana. Widocznie jego wczorajsza partnerka zdążyła się już pochwalić ich wspólną nocą. Albo zrobiła to jej poprzedniczka. W zasadzie Matt nie powinien być zaskoczony. Wiele dziewcząt zabiegało o jego towarzystwo, uważając noc spędzoną z kapitanem drużyny koszykówki za osiągnięcie godne wpisania do CV.
Nie sądził jednak, że tak intymne informacje dotrą do jego rodziców. W szkole istniała jedna zasada – co wydarzyło się w Drumford, pozostawało w jego murach. Wychodziło na to, że niektóre schadzki rządziły się własnymi prawami.
Włożył słuchawki i wybrał na zegarku program do odtwarzania muzyki.
Wbrew temu, za kogo uważała go matka, Matt był pewien, że poradziłby sobie sam. Bez pieniędzy rodziców, ich kontroli, nakazów i zakazów. „Życie na własny rachunek, bez zastanawiania się nad tym, co wypada, a co nie” – ta myśl wywołała w nim miłe mrowienie. Przyjemnie było przez chwilę zapomnieć, kim jest i z czym wiązała się jego pozycja.
Matta Crusa, syna największego na świecie producenta nowych technologii, znał każdy. Zdawał sobie sprawę, że skoro rodzice dowiedzieli się o jego podbojach, to prędzej czy później również prasa zaczęłaby o nim pisać. Nie mógł na to pozwolić.
Wyszedł z pokoju, trzaskając drzwiami, czym ponownie tego ranka obudził Kovu.
Kiara
Wyłaź wreszcie! – Krzyk Kiary niósł się po pomieszczeniu i wibrował w ścianach.
Porozrzucane po jej stronie pokoju ubrania zalegały w walizce i na wpół otwartej szafie. Karta pokładowa z dzisiejszego lotu leżała na dywanie, czekając, aż ktoś ją wyrzuci.
Dziewczyna była spocona, okropnie niewyspana i potwornie chciało jej się jeść. Podawane w samolocie wegańskie papki były nie do przełknięcia. Sekretarka matki musiała przez pomyłkę zrobić automatyczną rezerwację, gdy organizowała jej lot powrotny z tygodnia mody w Nowym Jorku. Kiara spędziła całą podróż, próbując wytłumaczyć, że nie jest swoją rodzicielką, a co za tym idzie – nie jada papieru.
– Maldito!1 Jess, nie zdążę przez ciebie na zajęcia! – wrzasnęła i uderzyła pięścią w drzwi.
Wiedziała, że jej zachowanie przyniesie wręcz odwrotny skutek, ale była zdesperowana. Nie mogła wyjść tak do ludzi, a nie zamierzała odpuścić posiłku z powodu braku makijażu – bez względu na to, co powiedziałaby o tym jej matka.
Zrobiła kolejny zamach, kiedy drzwi od łazienki otworzyły się i wypuściły kłęby pary. Wykąpana i umalowana Jess wyszła z pomieszczenia, kończąc wiązać białą przepaskę na równie białych, długich włosach.
– Zachowujesz się jak plebs – rzuciła z wyższością.
Kiara skurczyła się pod pełnym politowania wzrokiem współlokatorki. Jej pewność siebie uleciała. Na szczęście jedynie na chwilę. W porę zdążyła się opamiętać. Jess nie miała już nad nią kontroli. Nie po tym, do czego posunęła się w trakcie wakacji.
– A ty jak primadonna – odgryzła się, czując rosnącą satysfakcję. – Już myślałam, że się rozpuściłaś.
Jess ostentacyjnie zatkała nos dwoma palcami.
– Uh, nie wiem, czy pobyt w łazience jakkolwiek ci pomoże, ale radziłabym ci już tam zmykać.
Kiara poczuła, że jeszcze moment, a wyrwie współlokatorce wszystkie kłaki z głowy. Z trudem powstrzymała chęć mordu, zamieniając ją w głośne trzaśnięcie drzwiami.
Plotki o tym, że Jess Pearlman i Kiara Deraqua w czasie wakacji zmieniły status z „najlepsze przyjaciółki” na „śmiertelni wrogowie”, rozeszły się po szkole, zanim jeszcze Kiara zdążyła wylądować. Nikt jednak nie znał odpowiedzi na najważniejsze pytanie: dlaczego? I tak miało pozostać.
Kovu
Kovu wszedł na stołówkę, słuchając trajkotania dziewczyny obok. Drugoklasistka – jak zdążył się dowiedzieć – za wszelką cenę próbowała mu udowodnić, że zna wszystkie jego piosenki na pamięć. Z jednej strony musiał przyznać, że to przyjemnie połechtało jego ego. Z drugiej – dzisiejszego poranka pragnął tylko odrobiny spokoju.
Rozejrzał się po pomieszczeniu i dostrzegł Matta wraz z drużyną, zajmującego jeden z większych stolików tuż przy ogromnym szwedzkim stole. Ostatnie wolne miejsce wyglądało zachęcająco.
– Na razie, Steff, potem się złapiemy – rzucił, po czym cmoknął uradowaną dziewczynę w policzek.
Faktycznie nie wykluczał takiej opcji. Jeśli drugoklasistka nie liczyła na nic więcej poza okazjonalnymi, krótkimi spotkaniami, zdecydowanie wpisywała się w poczet tych, którymi Kovu mógłby być potencjalnie zainteresowany.
– Zaliczona, odhaczona? – upewnił się Gerry głosem znawcy, wywołując tym samym rozbawienie przy stole koszykarzy.
– Na pewno nie na twojej liście – odparł Kovu, a śmiechy przybrały na sile.
Usiadł na miejscu, zabierając z talerza Matta spory kawałek omleta.
Kovu rzadko spędzał czas ze znajomymi z drużyny przyjaciela i ich wielbicielkami. Dziewczyny zawsze wtórowały chłopakom śmiechem, choć w większości przypadków wydawało się, że nawet nie wiedzą, dlaczego coś jest zabawne. Fascynujące było obserwowanie ich zachowania, które bardziej stanowiło wyraz świadomości zbiorowej niż indywidualnej.
Z całej gromadki najgłośniejsza była Kiki. Sprężynki jej kasztanowych włosów podskakiwały wesoło przy każdym ruchu drobnych ramion dziewczyny. Co jakiś czas rzucała w stronę Kovu przeciągłe spojrzenia spod sztucznych rzęs.
Eryk nachylił się w jej stronę i szepnął konspiracyjnie:
– Ale ja wiem, kto jest na mojej liście.
Kovu przewrócił oczami, słysząc wątpliwej jakości komplement, ale Kiki ponownie zaniosła się śmiechem. W jej czekoladowych oczach pojawiły się flirciarskie iskierki. Nachyliła się bliżej Eryka, opierając głowę na dłoni.
– Co ty nie powiesz…
– Jess przyszła. Chodź.
Długie, potraktowane keratyną włosy Viki oddzieliły dziewczynę od zalotnika jak kurtyna. Od razu było widać, że są bliźniaczkami. Viki ze wszystkich sił próbowała się odróżnić od siostry, jednak z marnym skutkiem.
Kiki – jak na komendę – poderwała się z miejsca i obie ruszyły w stronę Jess. Zajęły siedzenia obok i przyłączyły się do swobodnej rozmowy przy śniadaniu, jakby brały w niej udział od samego początku.
– Jak zwykle pojawia się królowa i puf! Wszystkie biegną, żeby czym prędzej dołączyć do wianuszka – mruknął pod nosem Eryk, mordując widelcem parówkę z ogromnym zaangażowaniem.
Skręt szyi, który można było zaobserwować u niemal wszystkich koszykarzy przy stole, przepychanki i znaczące spojrzenia wyraźnie wskazywały jednak na to, że należał on do nielicznej grupy osób niezadowolonych z pojawienia się przewodniczącej szkoły.
Kiara
Pędziła w stronę jadalni, starając się nie wpaść na nikogo po drodze. Mokre po kąpieli włosy chłostały ją po nagich plecach. Podkoszulek na ramiączkach nieprzyjemnie nasiąkał wodą. Nie włożyła jeszcze przepisowej białej koszuli ze złotymi paskami na mankietach ani czarnej marynarki z godłem szkoły. Nie chciała cały dzień chodzić w przemoczonych ciuchach. Wymacała ręką czerwoną apaszkę, która spokojnie czekała na dnie torby. Odetchnęła z ulgą – na szczęście wzięła wszystko. Poczuła krople spływające po czole i pomodliła się w duchu, aby wodoodporny podkład faktycznie spełnił swoje zadanie. Nie powinna była pozwolić Jess, żeby jako pierwsza zajęła łazienkę. Wiedziała, z czym to się wiązało.
Wpadła do największego pomieszczenia w szkole i spojrzała na ogromny zegar wiszący na końcu sali. Minęła ósma, co oznaczało, że właśnie spóźniła się na swoje pierwsze w tym roku zajęcia. Zaklęła pod nosem i doskoczyła do najbliższego stolika suto zastawionego jedzeniem.
„Croque monsieur, croque monsieur” – powtarzała w myślach, idąc wzdłuż blatu w poszukiwaniu zapiekanej kanapki z indykiem. Przeskakiwała wzrokiem po plakietkach z nazwami potraw: jajecznica, kiełbaski, bekon, naleśniki… Zapach ciepłego jedzenia przyprawiał ją o zawrót głowy. Ledwo usłyszała niski, rozbawiony głos.
– Może pomóc, ślicznotko?
Kovu! W jednej chwili serce stanęło jej w piersi, aby w następnej zacząć bić tak szybko, jakby chciało się z niej wyrwać w kierunku chłopaka. Poczuła ciepło rozlewające się po całym ciele i zdradliwy skurcz w okolicy podbrzusza.
Z trudem przeniosła spojrzenie na Kovu, siląc się na obojętność. Uśmiechał się i nonszalancko opierał rękę o zagłówek krzesła dziewczyny, która siedziała obok niego. Trzy górne guziki jego czarnej koszulki były rozpięte, ukazując ogorzałą od słońca, karmelową skórę i ciemne włoski na klatce piersiowej.
Przełknęła ślinę.
– Obędzie się, Kovu. – Odkaszlnęła, kiedy jej głos załamał się na ostatnim słowie.
Wzięła do ręki talerz. Dźwięk odsuwanego krzesła doleciał do jej uszu. „Oh, Dios mio, por favor, no” 2 – poprosiła w duchu, przesuwając się wzdłuż szwedzkiego stołu.
Była na granicy paniki, ale jednocześnie próbowała zachować stoicki spokój.
– Jak się udały wakacje? – Kovu nawet nie udawał, że zamierza coś sobie nałożyć. Podążał za nią krok w krok.
– Dobrze – odpowiedziała zdawkowo, sięgając po jedną ze zwykłych kanapek z wędzonym łososiem i myzithrą, greckim słonym serem.
– Coś ci się chyba zepsuło w telefonie. Nie mogłem się do ciebie dodzwonić – powiedział to na pozór swobodnym tonem, jakby powód, dla którego nie odbierała, był mu zupełnie obojętny.
Przystanęła. Przypomniała sobie boleśnie wszystko, co wydarzyło się pod koniec roku, a także podjęte w związku z tym decyzje. Urok Kovu uleciał, ukazując go takim, jakim był. Mężczyzną bez zasad, honoru czy jakiegokolwiek zakichanego etosu.
– A nie pomyślałeś, że może nie chciałam z tobą gadać?
Zabrała kanapkę z talerza i skierowała się do wyjścia. Nie obejrzała się ani razu. To była jego wina. Wyłącznie jego.
Jess
Jess przywykła do pożądliwych spojrzeń mężczyzn i cichych, pełnych podziwu lub zazdrości szeptów dziewczyn. „Tak to już jest, kiedy stanowisz najlepszą partię w szkole, i to nie tylko ze względu na status materialny” – mawiała, choć nie były to jej słowa.
Wraz ze świtą przemierzała korytarz, nie zważając na tłum. Ludzie zawsze schodzili jej z drogi, ustępowali miejsca lub słuchali z uwagą, co ma do powiedzenia. Odkąd pamiętała, nikt w szkole nie chciał jej podpaść. Każdy bez wyjątku okazywał jej należyty szacunek.
Właśnie wychodziła z przyjaciółkami zza rogu, gdy ich oczom ukazała się scenka rodzajowa rodem z tandetnych filmów dla nastolatków. Trzech chłopaków przyciskało szkolnego gryzipiórka do szafki, jakby chcieli dać mu jasno do zrozumienia, kto w tej szkole rządzi.
Zwolniła kroku, żeby przyjrzeć się, jak przywódca ekipy pochyla się nad o głowę niższym chłopakiem. „Zapewne tłumaczy mu coś jak mało rozgarniętemu dziecku” – pomyślała Jess, z trudem powstrzymując rozbawione parsknięcie.
– Należałoby w końcu zrobić z nimi porządek. Panoszą się, jakby to oni byli królami tej szkoły. – Viki opacznie zrozumiała minę Jess, biorąc ją za oburzenie. Zawsze próbowała udowodnić, że zna ją lepiej od pozostałych dziewczyn. Z mizernym skutkiem.
– Sugerujesz, że jest w stanie zdetronizować mnie albo… Matta? – wypowiedziała to imię z czystą niechęcią.
– Och nie, skądże! – Viki aż zachłysnęła się własną śliną. – Ale wiesz, takie zachowanie…
„Bardziej wprowadza porządek, niż destabilizuje szkołę” – pomyślała Jess, przestając słuchać koleżanki.
Wzrok lidera grupy padł na nią i jej świtę. Usta chłopaka wykrzywił pewny siebie uśmiech, a oczy zwęziły się, co sprawiło, że zaczął przypominać wilka, który właśnie dostrzegł smakowitą ofiarę. Ostatni raz pchnął aspirującego dziennikarzynę na szafkę i ruszył wolnym krokiem w ich stronę.
Spięła się. Czuła, jak całe ciało aż rwie się do ucieczki, ale nakazała sobie spokój. Podniosła wysoko głowę i przyspieszyła kroku.
– Co za typ? Zachowuje się, jakby nie znał zasad! Nie ma prawa na ciebie patrzeć! Za kogo on się uważa?! – wysyczała Kiki na tyle cicho, aby żadna osoba z grupy idącej z naprzeciwka nie mogła jej usłyszeć.
– Mówisz tak, jakby Dave’a kiedykolwiek obchodziły zasady – odpowiedziała Jess półgębkiem.
Minęły się z przeciwną grupą na tyle blisko, że Dave wierzchem dłoni zdołał musnąć rękę Jess. Zrobiła płytki wdech. Uczucie gorąca, które rozlało się w miejscu zetknięcia ich dłoni, przemieściło się w górę, pokrywając jej dekolt. „Nikt tego nie widział, prawda?” – pomyślała spanikowana. Z trudem powstrzymała się, żeby nie zerknąć na koleżanki.
– Ehm… Jess?
Zapytana niespodziewanie, niemal krzyknęła ze strachu, słysząc tuż obok cichy, zdenerwowany głos.
Greta nie wiadomo kiedy dołączyła do jej paczki. Jak zwykle ściskała w dłoni notes pełen obliczeń, wniosków i rozpisanych strategii. Młodsza o rok koleżanka prowadziła każdą kampanię obecnej przewodniczącej szkoły niczym wyprawę wojenną, jak widać z pozytywnym skutkiem. Tylko dlatego Jess jeszcze tolerowała jej irytujący brak pewności siebie.
– Co jest? – zapytała, próbując odsunąć myśli, które krążyły wokół niestosownego zachowania Dave’a.
Greta przestąpiła z nogi na nogę i spojrzała niepewnie na resztę dziewczyn. Jess westchnęła i jednym ruchem dłoni odesłała świtę. Mimo że zostały same, milczenie przedłużało się niemiłosiernie. Popatrzyła na Gretę ponaglająco. Zrobiła wszystko, aby ułatwić zadanie introwertycznej koleżance, i liczyła na efekty.
Dziewczyna przełknęła ślinę.
– Widzisz, w kwestii twojej kandydatury na przewodniczącą…
Kolejne uderzenie gorąca dopadło Jess. Zdenerwowanie Grety zaczęło się jej udzielać. Czekała, ale koleżanka nie mówiła nic więcej. Właśnie takie zachowanie drażniło Jess najbardziej.
– No? Wysłów się wreszcie – ponagliła.
– Twoja wygrana nie jest pewna – wypaliła Greta jednym tchem i od razu skuliła się w sobie.
Jess tylko na ułamek sekundy pozwoliła, aby panika wdarła się do jej umysłu. Złapała koleżankę za rękę i zatrzymała w miejscu, nawiązując z nią kontakt wzrokowy.
– Kilka dni temu twierdziłaś co innego.
Greta zbladła i lekko trzęsącym się głosem powiedziała:
– Moje analizy były poprawne. Jeszcze do niedawna miałaś wygraną w kieszeni. Wszyscy są zadowoleni z twoich rządów, ale… – Przełknęła ślinę i opuściła wzrok zakłopotana. – …przyszły wyniki ostatniej ankiety. Dziewięćdziesiąt procent uczniów jest bardziej skłonnych przekazać tak ważne stanowisko komuś, kto umie nawiązywać głębsze więzi. A jako że Hendrickson i Nora, córka potentata tytoniu, są teraz razem…
Jess podniosła rękę, przerywając ten niespodziewany potok słów.
– Jeśli dobrze rozumiem, sugerujesz, że powinnam znaleźć sobie chłopaka?
Greta potwierdziła jej przypuszczenia energicznym ruchem głowy.
Jess odetchnęła. Cóż, nie wydawało się to zbyt wygórowaną ceną za wydłużenie jej władzy w szkole na ostatni rok nauki. W dodatku… W głowie dziewczyny pojawiła się nagła myśl. Może trochę zwariowana i nie na miejscu, ale czemu miałaby nie spróbować?
– Żaden problem. – Odchrząknęła i podjęła przerwany marsz. – Myślę, że mogłabym to dodatkowo wykorzystać, pokazując swoje wsparcie dla uczniów o niższym statusie. Oczywiście takich, którzy mają potencjał, by społecznie awansować…
– To zły pomysł – przerwała jej Greta i zaraz ponownie się skuliła pod spojrzeniem Jess.
– Powiedziałaś, że mam nawiązać głębsze więzi – syknęła przewodnicząca.
– Byle partner może nam bardziej zaszkodzić, niż pomóc. To musi być ktoś, kto dorównuje ci statusem i popularnością. Albo nawet lekko cię przewyższa… – Twarz Grety rozświetlił ogromny uśmiech, kiedy nowy, genialny pomysł zaczął się rodzić w jej głowie. – Ktoś, z kim stworzysz związek, który będzie na ustach wszystkich…
– Proszę, nie mów mi, że chodzi ci o tego pustego, zakochanego w sobie chłopaka, dla którego dziewczyny to tylko zabawki – wycedziła Jess przez zęby.
Opuścił ją cały entuzjazm, ustępując miejsca narastającej rozpaczy. Greta pokręciła głową, a uśmiech pełen zadowolenia nie zmniejszył się ani odrobinę.
– Nie, nie mówię o Kovu. Chodziło mi o Matta.
Jess z trudem pohamowała jęknięcie. Właśnie tej odpowiedzi się obawiała.
Matt
Rzadko otrzymywał wezwania do gabinetu dyrektora. A już na pewno rzadziej od swojego przyjaciela. Dlatego informacja, że obaj mają się stawić u nowej pani dyrektor, wprawiła go w niemałe zdumienie.
Zerknął na Kovu. Kumpel stał obok niego, pogwizdując wesoło. Ręce włożył w duże kieszenie zielonych, nieprzepisowych spodni i opierał się o ścianę z lekko przymkniętymi oczami. Matt nie mógł zrozumieć, jakim cudem Kovu znajdował w sobie takie pokłady spokoju. On sam miał wrażenie, że kołnierzyk czarnej koszuli zaciska mu się na szyi niczym stryczek.
Wreszcie pani dyrektor wyjrzała zza kolorowych, szklanych drzwi gabinetu, opatrzonych złotą, grawerowaną tabliczką z napisem „Nora Solberg”, i skinieniem głowy zaprosiła ich do środka.
Kiedy tylko przekroczyli próg, Kovu bez zbędnych słów opadł na jeden z głębokich foteli. Wykonane ze szczotkowanego mosiądzu, wyłożone ciemnozielonym aksamitem, onieśmielały swą wytwornością.
Matt spiął się, widząc nonszalancję kumpla. Takie zachowanie mogło poskutkować zwiększeniem kary, jeśli na takową wogóle zasłużyli. Kulturalnie zaczekał, aż wypielęgnowana dłoń nakaże mu zająćmiejsce.
Pani dyrektor niespiesznie usiadła po drugiej stronie biurka.
– Panie Krauze, panie Crus, dziękuję za przybycie. Mam dla panów ofertę nie do odrzucenia.
– W jaki sposób możemy pomóc, pani dyrektor? – zaoferował się pospiesznie Matt.
Dostrzegł, jak Kovu krzywi się nieznacznie. Dobrze wiedział, co jego kumpel myślał o takich „ofertach”. Sam zdawał sobie sprawę, że w rzeczywistości było to ultimatum ubrane w piękne słówka. Jednak – jeśli chodziło o kadrę szkoły – raczej nie widział szansy, żeby mogli coś ugrać. Dużo lepiej sprawdzała się usłużność.
– Otóż dzisiaj – zaczęła dyrektorka, obserwując ich uważnie – do naszej szkoły dołączą dwie osoby. Jedna to nowa uczennica, druga zaś jest zwyciężczynią prestiżowego programu „Lepszy start”. Obie są w ostatniej klasie, tak jak panowie, dlatego chciałabym, żeby każdy z panów zajął się jedną z nich.
– Hmm… zajął, brzmi dobrze. Mam nadzieję, że to laski – rzucił ochoczo Kovu.
Pani dyrektor przeniosła na niego karcące spojrzenie.
– Komu jak komu, ale panu, panie Krauze, powinno zależeć na mojej przychylności. Przypominam, że nie jestem już wicedyrektorką i w każdej chwili mogę ukrócić te pańskie podśpiewywania. Więc radzę mnie nie zawieść.
Uśmiech zamarł na twarzy Kovu.
Matt wiedział, że kobieta trafiła w sedno. Te jego, jak to nazwała, „podśpiewywania” mogły się okazać jedyną szansą na to, żeby przyjaciel dostał się na wymarzone studia do ADAM – Academy of Dramatic Arts and Music. Zawsze narzekał, że Drumford nie dawało mu zbyt wielu okazji do prezentowania swoich umiejętności muzycznych. Szkolny chór plasował się co najwyżej gdzieś przy końcu pierwszej setki najlepszych na świecie, koło dramatyczne od lat nie wystawiło żadnego musicalu, a orkiestra nawet nie próbowała swoich sił w ogólnokrajowych zawodach.
Matt musiał przyznać, że jego kumpel miał wiele wad, ale śpiewać faktycznie umiał. Rekruterzy w ten czy inny sposób musieli o nim usłyszeć.
O ile wybranie Kovu do tego zadania mógł jeszcze zrozumieć, otyle nie wiedział, dlaczego on sam dostąpił tak wątpliwegozaszczytu.
– Jeśli mógłbym zapytać, pani dyrektor, dlaczego to właśnie ja mam być drugim opiekunem?
W oczach kobiety pojawiło się znużenie.
– Spędziłam dzisiejszy poranek na rozmowie z pana matką, panie Crus. Niepokoi ją pańska reputacja. W związku z tym obie doszłyśmy do wniosku, że takie zadanie podziała na pana rehabilitująco i może choć trochę uspokoi pana… zapędy.
Kovu ryknął śmiechem. Matt jednak nie podzielał jego wesołości. Czuł się tak, jakby matka przy wszystkich obecnych ściągnęła mu spodnie i dała lanie.
Pani dyrektor odchrząknęła, dając tym samym do zrozumienia, że temat uważa za zamknięty. Na jej twarzy pojawił się sztuczny, przymilny uśmiech.
– Tak więc prosiłabym, aby panowie zaopiekowali się nowo przybyłymi. Osoba przydzielona do pana, panie Crus, dojedzie dzisiaj po ostatniej lekcji. Proszę na nią czekać przy głównym wejściu. Co się zaś tyczy pana… – Mówiąc to, zwróciła się do Kovu. – Pańska towarzyszka czeka w pokoju trzydzieści dwa w skrzydle dla dziewcząt. Proszę pójść do niej po…
Kovu gwałtownie podniósł się z fotela.
– Ruszam więc! Nie mogę pozwolić panience czekać! – wykrzyknął i zniknął za drzwiami, zanim kobieta zdążyła go zatrzymać.
– Nie zaczeka do końca zajęć, prawda? – zapytała zmęczonym głosem.
Matt uśmiechnął się przepraszająco i równie szybko opuścił pomieszczenie. Lepiej było nie ryzykować, że gniew pani dyrektor spadnie na jego głowę.
Kovu
Dotarł wreszcie do drzwi oznaczonych numerem trzydzieści dwa. Nadarzyła się idealna okazja, żeby uniknąć lekcji. Polecenie zajęcia się gościem dostał przecież od samej pani dyrektor, nie mógł więc pozwolić nowej koleżance zbyt długo czekać.
Nie byłby sobą, gdyby wcześniej nie zahaczył okuchnię, aby podkraść zniej coś dobrego. Tym razem trafiła się tarta Tatin. Przetarł rękawem usta, wyciągnął okruszki zrówno przyciętej brody iprzywołał na twarz nonszalancki uśmiech. Pierwsze wrażenie byłonajważniejsze.
Zapukał trzykrotnie do drzwi. Uchyliły się niemal natychmiast.
W progu pojawiła się drobna dziewczyna o bladej twarzy. Rude włosy związała w dwa warkocze. Ubrana była w luźną spódnicę w kwiaty sięgającą aż do ziemi. Na górę włożyła żółtą bluzkę z karbowanego materiału. Uśmiechnęła się promiennie i spojrzała na niego ogromnymi, zielonymi oczami. Przypominała małe, niewinne stworzonko.
Kovu oglądał to cudo, pierwszy raz w życiu nie mogąc wykrztusić nawet słowa.
Dziewczyna nie była ani ładna, ani pociągająca.
– Przekazano mi, że ktoś przyjdzie mnie oprowadzić. Nie sądziłam jednak, że zjawisz się w trakcie zajęć – odezwała się nieśmiało.
Kovu nie odpowiedział, podziwiając dziwną konstelację maleńkich kropek na policzkach i nosie dziewczyny. Czegoś mu w niej brakowało… Wyglądała jak obraz, w którym malarz zapomniał zapełnić farbą fragmentu twarzy. Wtem doznał olśnienia. Z niedowierzaniem odnotował, że jego podopieczna nie miała na sobie makijażu! Jasna oprawa oczu stwarzała wrażenie jakiejś pustki.
Tymczasem twarz nieznajomej z wolna zaczęła się pokrywać rumieńcem.
– Nie ty miałeś mnie oprowadzić?
Pytanie wyrwało chłopaka ze stanu cichej kontemplacji.
– Tak, to ja! Kovu Krauze, twój wierny sługa, melduje swoje przybycie. – Mówiąc to, ukłonił się szarmancko, czym wywołał delikatny uśmiech na twarzy dziewczyny.
– Summer MacAulay – przedstawiła się, dygając z gracją.
„Pierwsze punkty zdobyte. Wyraźnie podłapała mój żarcik” – pomyślał dumny z tego, że pomimo chwilowego wytrącenia z równowagi nie stracił swojego uroku.
– Gotowa, by odkryć najmroczniejsze zakamarki tego niezwykłego miejsca? – zapytał.
Na twarz przywołał swój standardowy, szarmancko-uwodzicielski uśmiech. Podał jej ramię, gestem zapraszając do wspólnego spaceru. Summer zaczerwieniła się ponownie, ale rozbawienie nie znikało z jej twarzy. Delikatnie położyła dłoń w zagłębieniu jego łokcia.
– Gotowa.
Matt
Na korytarzu roiło się od uczniów. Część z nich siedziała na szerokich kamiennych parapetach. Dyskutowali, grali na przenośnych konsolach lub czytali książki. Pojedyncze osoby podpierały ściany lub myszkowały w swoich szafkach. Większość jednak przemieszczała się żwawo, tak aby nie wpaść na pozostałych uczniów. Cała ta krzątanina – przypominająca wiosenny dzień w ulu – odbywała się przy dźwiękach szkolnej telewizji przedstawiającej najświeższe newsy.
– Jesienny bal zbliża się wielkimi krokami. Nie wiecie, w co się ubrać? Zapytamy paru naszych ekspertów.
Wiszące co kilka metrów w korytarzu telewizory pokazywały wymuskaną sylwetkę szkolnego reportera. Matt przystanął, żeby przyjrzeć się, jak spiker podąża za Kiarą i wykrzykuje pytania na temat trendów obecnych na nowojorskich wybiegach. Dziewczyna – nie zaszczyciwszy go nawet jednym spojrzeniem – posłała w jego kierunku międzynarodowy znak pokoju.
– Cóż, jak widać, mama projektantka nie czyni z nas znawców subtelnego piękna świata mody – podsumował spiker z zatroskaną miną i wyruszył na dalsze łowy.
Nagle Matt poczuł na szyi silny, przyjazny uścisk, zmuszający go do zgięcia się wpół, a po chwili ktoś zaczął go tarmosić pięścią po głowie.
– Uważaj, bo jeszcze popsujesz kapitanowi jego idealną fryzurkę – usłyszał z boku głos jednego z koszykarzy.
Matt przywykł do takich zagrywek. Bez problemu się uwolnił i zafundował napastnikowi porządną sójkę w bok. Zaśmiał się, gdy zobaczył lekkie skrzywienie na twarzy kumpla.
– Dzięki, Gerry, za zademonstrowanie, dlaczego nie należy się na mnie zasadzać – dodał, przybijając piątkę z Erykiem.
Śmiech drużyny rozniósł się po korytarzu. Matt z szelmowską miną wsunął rękę we włosy i swobodnie je rozrzucił, tworząc swój romantyczny look chłopaka z sąsiedztwa.
– Świetny koszykarz i niezły zapaśnik – skwitowała towarzysząca im brunetka, po czym mrugnęła do niego zalotnie.
Matt spojrzał na nią na ułamek sekundy i zaraz odwrócił wzrok. Odruchowo chciał odpowiedzieć na zaczepkę tak, jak miał w zwyczaju – czyli flirtem. Ale dziewczyna znajdowała się w silnym uścisku Ramiego, co dość dobitnie pokazywało jej przynależność. Poza tym – po dzisiejszych rewelacjach od rodziców – nie zamierzał serwować im kolejnej partii plotek.
– To jak, chłopaki? Czas rozruszać te stare kości, co? – zapytał, szczerząc zęby do swojej drużyny.
Odpowiedziały mu pełne aprobaty okrzyki.
Tuż przed męską szatnią brunetka wyswobodziła się z objęć Ramiego. Zaserwowała mu szybkiego całusa i odwróciła się na pięcie.
– A my? – Gerry zawiesił dramatycznie głos.
Dziewczyna zaśmiała się, grożąc mu palcem, ale ochoczo przychyliła się do jego prośby. Podeszła kolejno do każdego z chłopaków i obdarzyła ich cmoknięciem w policzek. Kiedy nadeszła kolej Matta, odwrócił głowę w bok, by ułatwić jej zadanie. Dziewczyna uśmiechnęła się, złapała go za brodę i złożyła na jego ustach soczysty pocałunek. Wzięty z zaskoczenia, odwzajemnił go.
– Na razie, Matt – rzuciła.
Głośne gwizdy i okrzyki radości wypełniły szatnię, kiedy przepychając się, weszli do dusznego pomieszczenia.
– Ty uważaj, Rami, bo zaraz nasz nowy amant zabierze ci twoją ofiarę!
– Wal się, Gerry. Ja nie z tych, co wchodzą w czyjeś relacje – próbował się bronić Matt, ale widocznie niezbyt udolnie. Cała szatnia aż zadrżała od kolejnego wybuchu wesołości.
Patrzył na swoich kumpli, nie mogąc uwierzyć, że naprawdę tak o nim myśleli. Naburmuszona twarz Ramiego sugerowała, że wziął sobie do serca tekst Gerry’ego. Tak mocno ściskał uchwyt torby, że Matt bał się, iż chłopak zaraz się odwróci i walnie go z pięści w twarz.
– Rami, serio nie masz się czego obawiać…
– Dobra, dobra, panowie. – Gerry wszedł mu w słowo, dusząc się ze śmiechu. – Słyszeliście? Odpuszczamy. Przecież dobrze wiemy, że nasz Matt to romantyk. On musi się zakochać. Nie to co Kovu.
– Tylko jakoś ostatnio szybko mu idzie, bo zaraz ląduje z następną w łóżku – dodał gorzko Rami, patrząc Mattowi prosto w oczy.
Kapitan drużyny zakłopotany włożył koszulkę i przerwał nieprzyjemny kontakt wzrokowy.
***
Cała drużyna wybiegła na korytarz i ruszyła w kierunku hali sportowej. Matt jako ostatni opuścił szatnię, żeby mieć pewność, że nie zostawił za sobą żadnego marudera. Wymowne chrząknięcie po jego lewej stronie spowodowało, że podskoczył zdziwiony.
W drugiej części korytarza, tej prowadzącej w stronę szkoły, stała Jess. Ubrana w białą, przepisową koszulę i lekko rozkloszowaną, czarną spódnicę wykończoną złotą nicią, prezentowała się jak milion dolarów. Nie musiała nawet rozpinać górnych guzików, aby pobudzić męską wyobraźnię. Matt poczuł nagłą suchość w gardle.
– Jak mija dzień? – zaświergotała, bo tylko tak chłopak był w stanie określić ten dźwięk, który wydobył się z jej ust.
– Yhm… Jak dotąd dobrze. – Podrapał się w tył głowy z zakłopotaniem.
Kilka par oczu zerkało w ich kierunku z zaciekawieniem, ale ponaglający wzrok dziewczyny sprawnie odesłał jego kumpli na boisko.
Jess odwróciła twarz w stronę Matta, przyklejając do niej uwodzicielski uśmiech. Przez ciało chłopaka przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Zawsze miała ten uśmiech, kiedy coś od niego chciała.
– Słyszałam, że pierwszy mecz tego sezonu gracie ze Snigels… – zaczęła niezobowiązująco.
– Aha… – Wzrok Matta uciekł w kierunku zawodników rozpoczynających trening.
Jess musiała zauważyć jego zachowanie. Milczała chwilę, a potem wypuściła głośno powietrze, jakby podjęła jakąś decyzję.
– Ty i ja to najlepsze partie w szkole – stwierdziła.
– Trudno zaprzeczyć – potwierdził Matt, szczerząc do niej zęby.
Jeśli pochlebstwami Jess zamierzała go ugłaskać, zanim zaprzęgnie go do kieratu, to wybrała bardzo dobrą drogę. Mógłby słuchać cały dzień o tym, jak świetnym jest chłopakiem.
– W związku z tym pomyślałam, że najwyższa pora, żebyśmy zaczęli być razem.
Gdyby mogła, szczęka Matta odbijałaby się teraz od podłogi jak piłki w hali sportowej. Spojrzał na Jess z nadzieją, że się przesłyszał. Stała, trzymając się pod boki, i wyraźnie czekała na odpowiedź.
– Chyba najpierw wypadałoby zaproponować randkę, nie? – wypalił, bo nie wiedział, co odpowiedzieć na taką rewelację.
Nigdy nie zamienili ze sobą więcej niż kilka słów! A i te skąpe rozmowy związane były z jakimiś szkolnymi bzdetami i zazwyczaj ograniczały się do poleceń Jess. Zupełnie nie nadawali na tych samych falach. Matt widział w dziewczynie jedynie nadętą piękność, traktującą całą ludzkość jak jej osobistą służbę. Nie sądził też, aby ona miała o nim lepsze zdanie. Wiele razy słyszał od swoich partnerek, jak bardzo Jess nie przepada za jego osobą.
Nie, już sam pomysł z randką był więcej niż poroniony.
– Zresztą zapomnij…
– Dzisiaj o dziewiątej. Przy schodach do części dla dziewcząt – rzuciła Jess.
Nawet nie zaczekała na potwierdzenie. Ruszyła korytarzem w kierunku szkoły, stukając szpilkami o marmurową posadzkę.
Matt stał przez chwilę bez ruchu i próbował zrozumieć, co tu właściwie zaszło. Wielki, ciężki głaz zaległ w jego żołądku, sprawiając, że ponownie tego dnia poczuł mdłości. Silne uderzenie piłki w bok głowy szybko oderwało jego myśli od najdziwniejszego rendez-vous, na jakie kiedykolwiek się umówił.
– Co jest, kurna?! – Złapał się za piekące ucho i spojrzał wkurzony na Gerry’ego.
Chłopak stał niedaleko, wyciągając przed siebie ręce w obronnym geście.
– Sorry, mówiłem do ciebie, ale nie reagowałeś. Idziemy, kapitanie?
Matt zgarnął piłkę z podłogi i podążył za kolegą. Czasem łapał się na tym, że zastanawia się, czy zagrywki jego kumpli nie są bardziej próbą sił niż zwykłymi wygłupami. W końcu byli w Drumford, a tu im wyżej się wspiąłeś po szczeblach drabiny społecznej, tym więcej osób próbowało cię z niej zepchnąć.
Summer
A tu wraz z Michaelem napisałem swój pierwszy hit. Nie sądzę, żebyś go słyszała, ale przy okazji jakiejś szkolnej imprezy na pewno będziemy go grać. Pomimo usilnych prób bojkotowania naszej muzyki przez dyrę, która zawsze staje okoniem… Zresztą nieważne. Zobaczysz, szybko nadrobisz zaległości. Tam dalej jest idealne miejsce do śpiewania. Świetna akustyka wydobywa nawet najcichsze brzmienia…
– Wybacz, Kovu, ale po co tak właściwie zgłosiłeś się do oprowadzania mnie? – Ułożone w głowie pytanie wypłynęło w końcu z ust dziewczyny.
Od dłuższego czasu szła obok swojego przewodnika, zastanawiając się, czy chłopak z niej kpił, czy po prostu pomylił ją z jedną z jego groupie.
W zasadzie nie dowiedziała się o szkole niczego, co nie dotyczyłoby personalnie Kovu. Tego, gdzie gra, gdzie siedzi i rozmawia ze znajomymi, a gdzie zajada się kanapkami zabranymi z kuchni, kiedy nie ma jeszcze pory lunchu.
Szkoła w istocie była olśniewająca. Sala muzyczna, wypełniona po brzegi różnymi instrumentami, których dotąd nie widziała na żywo, robiła wrażenie. Szczególną uwagę zwracał wielki, czarny fortepian, umieszczony na specjalnym podwyższeniu.
Ale dla niej najważniejsze było, żeby zobaczyć salę artystyczną, koło garncarskie i oranżerię. Kiedy tu jechała, dostrzegła tylko niewielki fragment pięknego szklanego budynku, który chował się gdzieś za monumentalną fasadą szkoły.
Próbowała ze wszystkich sił być uprzejma i słuchać z zaangażowaniem, ale czuła, że dłużej tak nie wytrzyma.
– Bo… pomyślałem, że będzie ci miło, jak ktoś cię oprowadzi?
Summer westchnęła.
– Zapewne byłoby mi miło, gdyby nie to, że osoba, która miała mnie oprowadzać, nawet nie zadała sobie trudu, żeby mnie poznać i dowiedzieć się, co chciałabym zobaczyć.
Przez twarz Kovu w ciągu jednej chwili przemknęło kilka emocji. Od zdziwienia, przez irytację, skończywszy na grymasie godnym małego dziecka.
– A wydawałaś się taka słodka – burknął pod nosem.
Summer poróżowiała aż po czubki uszu.
– Chyba pomyliłeś bycie słodką z byciem totalną idiotką.
– Każda inna dziewczyna na twoim miejscu byłaby zachwycona, że poświęcam jej czas!
– Nie wątpię. Może w takim razie oszczędzę nam obojgu tej gehenny i tu nasze drogi się rozejdą?
– O niczym innym nie marzę – rzucił Kovu takim tonem, jakby to ona stanowiła główny problem.
Poprawiła torbę, wyprostowała się i odwróciła na pięcie, podążając korytarzem, byle dalej od chłopaka. Z każdą chwilą spędzoną w tym budynku żałowała, że zdecydowała się tu przyjechać i porzucić dawne życie.
Zajrzała do kolejnej sali wypełnionej uczniami, zdając sobie sprawę z bezcelowości swoich działań. Szkoła była ogromna, samodzielne znalezienie interesujących ją miejsc zajęłoby pewnie cały dzień.
Zmieniła kierunek i ruszyła w stronę sekretariatu. W szkole musieli być jeszcze jacyś normalni, dojrzali ludzie. Dyrektorka bez problemu powinna przydzielić jej kogoś nowego. Zrobi im tylko przysługę, jeśli zwolni Kovu z funkcji jej opiekuna.
1Cholera! (hiszp.)
2O mój Boże, proszę, nie (hiszp.)