Biegnij jak najprędzej - Nina Dąbrowska - ebook
NOWOŚĆ

Biegnij jak najprędzej ebook

Nina Dąbrowska

4,0

15 osób interesuje się tą książką

Opis

Świergot ptaków zwiastuje zło

Anna wiedzie ustabilizowane, samotne życie. Nie ma rodziny ani przyjaciół, a jej funkcjonowanie ogranicza się do domu, pracy i wizyt w ulubionej kawiarni. Pewnego dnia odbiera niepokojący telefon i od tego momentu wszystko zaczyna się zmieniać. Nie może spać, a w jej codzienność wkrada się jakaś przerażająca obecność. Kobieta powoli popada w psychozę, z której nie potrafi wyjść. Dym, który kłębi się w jej głowie, zaczyna ją dusić.

Czy miłość i przyjaźń zdołają ją ocalić, czy na pomoc będzie już za późno?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 254

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (1 ocena)
0
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Malwi68

Dobrze spędzony czas

"Biegnij jak najprędzej" to książka, która nie tyle wbija w fotel, co powoli, niepostrzeżenie wślizguje się pod skórę. Historia Anny, samotnej kobiety uwięzionej w powtarzalnej codzienności, początkowo wydawała mi się dość przewidywalna. Jednak kiedy w jej życie wkracza niepokój, a rzeczywistość zaczyna się zacierać, odkryłam w tej opowieści coś więcej — duszną, niepokojącą atmosferę, która sprawiała, że chciałam poznać ostateczne rozwiązanie. Nie jest to książka dla szukających wielkich zwrotów akcji czy fajerwerków. Nina Dąbrowska buduje napięcie subtelnie, prawie niezauważalnie, aż w pewnym momencie sama czułam się, jakbym razem z Anną traciła grunt pod nogami. Autorka pięknie oddaje stan wewnętrznego zagubienia i psychozy, balansując na granicy snu i jawy. Jednocześnie wśród tego mroku pojawiają się wątki przyjaźni i rodzącej się miłości, które są jak ciepłe światło w tunelu. Powieść nie zachwyciła mnie od pierwszych stron, ale jej oryginalność i niepokojący klimat sprawiły, że c...
00



Nina Dąbrowska

Biegnij jak najprędzej

Anna

Z niespokojnego snu wyrwało mnie jakieś stukanie. Początkowo nie wiedziałam, co to jest. Moja świadomość jeszcze nie funkcjonowała w pełni, lecz już rejestrowała dźwięki, które irytująco dźgały mnie gdzieś w tył głowy. Ale powoli, w miarę jak się rozbudzałam, zorientowałam się, że dochodzą one zza okna. Wstałam, odsunęłam firanki i zobaczyłam, że pada deszcz. Cały świat był szary, rzeczywistość zasłaniała bura zasłona.

Westchnęłam. Pomyślałam, że wrócę chyba do łóżka, bo było bardzo wcześnie. Przykryłam się kołdrą, ale nie umiałam zasnąć. Ciągle zastanawiałam się nad tym, że ostatnio w ogóle się nie wysypiam, nie odpoczywam. Mój sen nie przynosił mi wyciszenia, relaksu, a ja obracałam się tylko nerwowo z boku na bok. Nie pamiętałam nawet snów. Zastanawiałam się, dlaczego tak się dzieje. Nie miałam przecież specjalnych powodów do stresu, moje życie płynęło stałym, ustalonym rytmem. W mojej pamięci majaczyły tylko jakieś bardzo niewyraźne, niesprecyzowane, ale niepokojące fragmenty wizji. Migawki snów, którym towarzyszył narastający dyskomfort, a potem strach, aż w końcu wszystko zmieniało się w koszmar, z którego z trudem się wybudzałam. Gdy otwierałam oczy, nie pamiętałam niczego oprócz dręczącego, duszącego uczucia przerażenia. Kiedy tak leżałam, myśląc o tym, nagle ogarnęła mnie pewność, że coś nadchodzi, coś czeka, coś mnie ściga. Wiedziałam, że coś chce zawładnąć moim umysłem, nie wiedziałam tylko co.

*

I znowu nadszedł ten moment, na jaki zawsze wszyscy tak bardzo czekają. Chwila, która pozwala zostawić wszystko z tyłu, odciąć się od problemów, zrelaksować, zresetować. Oto i on – piątek wieczór. Przed nami dwa pełne dni odpoczynku, zabawy, przygotowań na kolejny tydzień.

Nie znosiłam tej chwili. Siedziałam na sofie, w swoim mieszkaniu, oparta wygodnie o poduszki, zastanawiając się po raz setny lub tysięczny nad tym, co teraz robią inni ludzie. Ci, którzy tak niecierpliwie wyczekiwali tego momentu.

Trzymałam w ręce kieliszek z winem i wyobrażałam sobie kluby, a w nich fantastycznie ubrane, przepiękne dziewczyny, świetnie ubranych, przystojnych facetów. Wszyscy pijani, królowe i królowie życia, tańczący szaleńczo do huczącej muzyki i migających świateł. A potem wybierający sobie kogoś z tego kipiącego feromonami tłumu i jadący do mieszkania jego czy jej, żeby uprawiać duszny, szybki, niezobowiązujący seks. Seks, po którym rano nie pamięta się nawet twarzy osoby, z którą się to robiło.

Przypadkiem usłyszałam kiedyś w windzie w pracy rozmowę dwóch dziewczyn, ekstratowarzyskich lasek i na jej podstawie ułożyłam sobie w głowie obraz takich imprez. Wracałam do niego w każdy piątkowy wieczór, jednak nigdy nie miałam odwagi ani chęci, żeby czegoś takiego spróbować. W głębi duszy bałam się też, że nikt by się mną nie zainteresował, i lękałam tego odrzucenia.

W moich wyobrażeniach odtwarzałam też sceny, które widziałam w telewizyjnych serialach, a które nigdy nie były moim udziałem. Miałam przed oczami gwarne restauracje, te eleganckie, gdzie przy pięknie nakrytych stołach zasiadali wytwornie ubrani goście i delektowali się wykwintnymi daniami przy lampce najdroższego szampana. Albo przytulne włoskie pizzerie, a tam, przy melodii, O sole mio, siedzące pary, patrzące sobie w oczy znad płomienia świecy. Przytłumionymi głosami ludzie ci opowiadali o drobnych rzeczach, codziennych zmaganiach, co im się udało, gdzie byli, dokąd pojadą i co będą razem robić. Wyobrażałam sobie osoby siedzące w kinie, ich dłonie sięgające po popcorn do jednego kubełka, przypadkowy dotyk palców… Widziałam publiczność w teatrze, na koncercie, ludzi na siłowni… Albo po prostu chodzących ulicami gwarnego, wieczornego miasta, w czułych objęciach, wybuchających śmiechem, cieszących się tymi wspólnymi chwilami.

Jako gorzką pociechę próbowałam sobie wyobrazić też takich jak ja, siedzących samotnie w swoim mieszkaniu, za jedyne towarzystwo mających ekran laptopa lub telewizora, gadających do kota czy pijących do lustra. Zawieszonych w innym wymiarze, ograniczonym przez cztery ściany, w którym te weekendowe chwile stały w miejscu. Ale nie umiałam, nie umiałam, bo ciągle wszystko przesłaniała mi wizja tamtych szczęśliwych, roześmianych ludzi, którzy dzielą z kimś swoje życie i cudownie spędzają czas.

Nagle to moje odrętwienie przerwał jakiś dźwięk. Na początku w ogóle nie docierało do mnie, co to takiego. Dopiero po chwili zrozumiałam, że dzwoni mój telefon komórkowy. Słuch rejestrował odgłos, ale mózg nie mógł zrozumieć, co się dzieje, bo nie było absolutnie nikogo, kto mógłby do mnie dzwonić o godzinie dwudziestej drugiej trzydzieści w piątkowy wieczór. A jednak dzwonił uparcie, sygnał czwarty, piąty, szósty. W końcu drgnęłam i wyprostowałam się gwałtownie. W tym samym momencie machnęłam ręką, w której trzymałam kieliszek, a jego zawartość chlusnęła teraz na sofę i podłogę.

– Cholera – syknęłam.

Sięgnęłam po telefon i nagle zorientowałam się, że nie za bardzo go widzę, mam rozmazany obraz. Co się dzieje? – zdziwiłam się. W tym samym ułamku sekundy zrozumiałam, że oczy mam całe załzawione. Siedziałam z zamkniętymi oczami i płakałam, dlatego teraz wszystko było zamglone i niewyraźne. Płakałam? – pomyślałam ze zmęczeniem, przetarłam oczy dłonią i zobaczyłam, że komórka leży na fotelu obok. Wstałam, aby wziąć ją do ręki. Spojrzałam na ekran, zdziwiona, nie spodziewając się zobaczyć nikogo znajomego, może jakaś pomyłka… I wówczas otępiałam, na ekranie nic się nie wyświetlało. Telefon dzwonił jednak dalej. Dopadło mnie uczucie chłodu, niepokoju. Jak mam to odebrać, w takim razie? – zastanawiałam się. Przesunęłam palcem po ekranie i stuknęłam w zieloną ikonę połączeń. Przyłożyłam telefon do ucha i ciągle czując narastający chłód, powiedziałam niepewnie: „Słucham”. I wtedy to usłyszałam.

To znaczy, niczego nie usłyszałam, bo nie było żadnego głosu ani dźwięku. Bardziej to poczułam. Z telefonu coś wychodziło. Nie słyszałam tego ani nie widziałam, ale czułam to całą sobą. To było jak lodowaty podmuch, który sączył się z komórki, a jednocześnie wtargnął we mnie. Rozlewał się po moim ciele, zamrażając po kolei wszystko w środku. Jakby czyjś zimny oddech rozsadzał mi głowę od środka i oplatał moje serce albo gęsty dym, który unosi się nad niszczycielskim pożarem, a jego smoliste, duszące kłęby rozciągają się czarnymi mackami. Tak samo to coś wychodzące z telefonu rozprzestrzeniało się teraz we mnie.

Ze zdławionym krzykiem odrzuciłam telefon i wpatrywałam się w niego z przerażeniem. Leżał na dywanie, niby wygaszony, ja jednak ciągle czułam to coś, co z niego emanowało. Teraz już wiedziałam, co od pewnego czasu mnie śledziło. Z tego telefonu coś podążało w moją stronę i wiedziałam już, że to, co do mnie dzwoni, co chce nade mną zapanować, złapać mnie, pochłonąć, to był… strach.

Stałam tak, całkowicie skamieniała, nie mogłam w ogóle się ruszyć. Nie wiedziałam, co się dzieje, a równocześnie czułam się przerażona i totalnie bezwolna. Jednak musiałam coś zrobić. Przeczuwałam, że aby to uciąć, należy przerwać połączenie, co oznaczało, że trzeba wziąć telefon w rękę i nacisnąć czerwoną słuchawkę. Nie potrafiłam tego zrobić, nie byłam w stanie wykonać najmniejszego ruchu. Strach sparaliżował mnie kompletnie. Ale w końcu zmusiłam swoje ciało, aby wykonało ruch.

Nadludzkim wysiłkiem spojrzałam w miejsce, gdzie odrzuciłam telefon. Nadal wyświetlało się połączenie. Przemogłam się, stawiałam sztywno kroki, wyciągnęłam przed siebie rękę i z palcami rozcapierzonymi jak szpony, sięgnęłam po niego. Wszystko kotłowało się w mojej głowie, miałam wrażenie, że z tej komórki nagle wyskoczy na mnie jakiś potwór i mnie pożre. To było jak dziecięcy strach przed ciemną szafą lub przed drzwiami do ciemnej piwnicy. Ciągnęło mnie tam, ale zarazem przeczuwałam, że gdy tylko otworzę te drzwi, coś z tej czerni rzuci się na mnie. Teraz tak samo – coś przyciągało mnie do tego telefonu, a jednocześnie wypełniało uczuciem takiego przerażenia, że z trudem łapałam oddech, na moment chyba w ogóle przestałam oddychać.

Nic nie wyskoczyło. Chwyciłam telefon w rękę i nacisnęłam czerwoną słuchawkę. Cisza. Cisza taka sama jak przedtem, bo przecież nie było żadnego głosu ani sygnału. Jednak cisza, która teraz zapanowała, wydawała się tą normalną, swojską, znajomą. Po prostu ciszą mojego mieszkania, mojego życia, w którym nie pojawiało się zwykle zbyt wielu dźwięków. Rzadko puszczałam muzykę, czasami, ostatnio coraz rzadziej, oglądałam telewizję albo jakieś filmiki w internecie. Mieszkałam sama, więc z nikim nie rozmawiałam. Ale ta cisza, jakże ją teraz kochałam. Cisza, która zaczynała mnie męczyć, która mnie prześladowała, była teraz moim sprzymierzeńcem, moim przyjacielem. Bo była moja, a ta, która płynęła z telefonu, irytowała. Świdrowała mi mózg, zjadała go jak jakaś mordercza ameba.

*

Tej piątkowej nocy nie zgasiłam świateł w całym mieszkaniu. Właściwie siedziałam w łóżku, co chwilę otwierałam oczy i patrzyłam po pokoju, oczywiście ciągle kierowałam spojrzenie na telefon. W końcu pomyślałam, że zaniosę go do salonu. Zaniosę go do salonu, zostawię go tam, wrócę do sypialni i spróbuję zasnąć. Ale nie, bałam się jeszcze bardziej. Posiedziałam tak kolejną godzinę, nerwowo wyczekując kolejnego sygnału, w końcu ponownie wzięłam tę cholerną komórkę i przyniosłam ją z powrotem. Rzuciłam ją na stolik obok łóżka, położyłam się ponownie, zawinęłam w kołdrę i leżałam, znowu się w nią wpatrując. Tak dotrwałam do świtu.

Rano zrobiłam sobie kawę i półprzytomna snułam się po mieszkaniu. Nie miałam siły na nic. Nie chciało mi się brać prysznica, nie chciało mi się myć zębów, nie chciało mi się robić śniadania, chociaż byłam głodna. Nie chciało mi się włączyć telewizora, ale zrobiłam to, żeby czymkolwiek zająć głowę. Migały jakieś obrazy, nie wiedziałam w ogóle, na co patrzę, więc go wyłączyłam. Otworzyłam laptop, z myślą, że przejrzę jakieś portale. Zaczęłam czytać wiadomości, ale zaraz przestałam. Chciałam pooglądać jakieś filmiki, też nie. Myślałam, że znajdę jakieś buty, już dawno powinnam kupić sobie nowe botki, bo nadchodziła jesień. Jednakże buty też nie zajęły mnie na dłużej niż parę minut. Wzięłam do ręki książkę, którą zaczęłam niedawno czytać, ale tylko przebiegałam oczami po literach, kompletnie nie rozumiejąc treści. Bez przerwy powracałam wzrokiem do telefonu. To połączenie, które odebrałam, coś we mnie zostawiło.

Chciałam z kimś o tym porozmawiać, ale nie miałam z kim. Moja mama zmarła jakiś czas temu, zresztą nie miałyśmy za dobrych relacji. Taty nigdy nie znałam. Nie miałam rodzeństwa, mama też nie, o żadnych bliskich krewnych nie było mowy. Nie miałam przyjaciół, a nieliczne osoby, z którymi rozmawiałam w pracy, to raczej znajomi. I na pewno nie ufałam im na tyle, żeby nagle dzwonić w weekend i opowiadać, że ktoś lub raczej coś zadzwoniło do mnie, nie odezwało się, a ja się śmiertelnie wystraszyłam. Zdawałam sobie sprawę, że byłoby to dziwaczne, niegrzeczne, a nawet, w pewnym stopniu, komiczne. Z pewnością pomyśleliby, że mi odbija, a i tak już uchodziłam za dziwoląga.

Tak minął ten weekend. Nie spałam kolejne dwie noce. Czułam się wycieńczona. Na myśl o tym, że miałam na następny dzień iść do pracy, wykonywać swoje obowiązki, było mi niedobrze. Nie wiedziałam, co robić.

*

Kolejne dni upływały w bardzo dziwny sposób. Byłam coraz bardziej zmęczona, ciągle źle spałam, ciągle wracałam myślą do tej historii z telefonem. W pracy zaczynało mi iść coraz gorzej. Miałam napisać raport dla szefa, nie zdążyłam, był o to zły. Poproszono mnie też o analizę danych dla firmy, która nam to zwykle zlecała, nie mogłam się za to nawet zabrać, nie mogłam zebrać myśli. Czułam, jakby na mój umysł spadł jakiś wilgotny ręcznik, który przyklejał się coraz bardziej i bardziej, oplatał i zaduszał każdą moją myśl. Wszystko wyglądało jak bańka wypełniona olejem: rzeczy się rozciągały, ludzie stąpali pod kątem. Gdy komuś coś podawałam, wydawało mi się, że nie wręczę mu tego, bo moja ręka zatacza jakiś dziwny półokrąg i celuje w zupełnie inną stronę. Wszystko stało się przekrzywione, spowolnione, nie miałam pojęcia, co się ze mną dzieje.

Pewnego dnia podeszła do mnie jedna z dziewczyn w pracy, Sandra. Ach, piękna Sandra, wszyscy za nią szaleli, głównie panowie z innych biur, którzy wylegali na korytarz, żeby popatrzeć, gdy przechodziła. Nic dziwnego, była obdarzona nietuzinkową urodą, wysoka, o długich, zgrabnych nogach i pięknych, lśniących, złotych włosach. Podobała się wszystkim, ja także ukradkiem spoglądałam na nią z zazdrością, ale uważałam ją też za bardzo sympatyczną i życzliwą. Wszyscy bardzo ją lubili, może z wyjątkiem Julii.

Podeszła do mojego biurka, spojrzała i zapytała:

– Jak się czujesz? Wyglądasz ostatnio bardzo źle.

Podniosłam na nią wzrok i prawdę powiedziawszy, nawet nie za bardzo zrozumiałam jej pytanie. Popatrzyła na mnie jeszcze raz badawczo i już z wyraźnym niepokojem powtórzyła:

– Ania, jak się czujesz? Coś się dzieje? Wszystko w porządku? Nie musisz iść do lekarza? A może masz jakieś kłopoty?

Otrzeźwiło mnie to trochę. Spróbowałam jej posłać blady uśmiech, co prawdopodobnie wyglądało jak wykrzywienie policzka przy bólu zęba i odparłam:

– Ach nie, dziękuję, wszystko w porządku.

Chciałam zabrzmieć radośnie, ale zamiast tego wydałam z siebie żałosny jęk. Sandra nie odpowiedziała, co też było dziwne, rzuciła mi tylko przeciągłe spojrzenie i się odwróciła.

Po jakimś czasie poszłam do łazienki, bo nie dawało mi to spokoju. Gdy spojrzałam w lustro, odrzuciło mnie. Nagle zdałam sobie sprawę, że od bardzo dawna się nie widziałam. Jak to się mogło stać? Przecież codziennie myłam twarz, myłam zęby, w jaki sposób doszło do tego, że nie widziałam swojego odbicia? Uświadomiłam sobie, że nie tyle się w ogóle nie widziałam, ile w moim łazienkowym lustrze pojawiała się rozmazana plama, jakby twarz została wymazana gumką. Dziwne, ale w ogóle nie zwracałam na to uwagi. Znów zmroziło mnie poczucie wiszącej wokół grozy.

Teraz z drugiej strony patrzyła na mnie wymięta, zmęczona, wycieńczona osoba. Gdy spojrzałam na swoja sylwetkę, zauważyłam też, że bardzo straciłam na wadze. Moja skóra była szara, oczy mocno podkrążone, bez żadnego blasku, na twarzy nie miałam ani grama makijażu. Nigdy nie nakładałam go za dużo, nie malowałam się przesadnie, nie doklejałam też sztucznych rzęs, ale delikatny makijaż stosowałam i było mi w nim dobrze. Teraz nie miałam na sobie ani odrobiny pudru, nic. Przestraszyłam się swojego wyglądu, zrozumiałam też zatroskane spojrzenie i pytania Sandry.

*

Gdy wróciłam po pracy do domu, postanowiłam wszystko przemyśleć. Zdałam sobie sprawę, że przez tych ostatnich kilka dni chodziłam jak oszołomiona tym, co się zdarzyło. Ciągle gdzieś w podświadomości dusił mnie strach, który ogarnął mój umysł przy tamtym głuchym telefonie. Teraz uznałam, że ta sytuacja to była zwykła pomyłka. Coś tam się stało na łączach, ktoś omyłkowo wybrał mój numer, połączyło go, ale równocześnie uniemożliwiło rozmowę, więc ja go nie słyszałam, on mnie pewnie też, no i tak to trwało, a ja wmówiłam sobie nie dzielić niedorzeczne odczucia chłodu zamrażającego duszę.

Próbowałam sama siebie przekonać, że te niepokoje i trudności ze spaniem wynikają z depresji. Uznałam, że to moje nędzne, staropanieńskie życie – życie w kompletnej samotności, bez rozrywek, przyjaciół, bez kogoś, kto by mnie kochał – mnie męczyło, dobijało, wpędzało w czarne myśli. Stąd moje lęki, stąd moje złe, nieprzespane noce, stąd mój brak snów oraz przebłyski koszmarów. Dlatego najmniejsze rzeczy budziły mój strach czy niepokój. Historia z telefonem to oczywiście przypadek. Przecież nic się nie stało, zwykła pomyłka i tyle. Uznałam, że lepiej będzie, gdy przyznam sama przed sobą, że jestem starą panną w depresji, której nikt nie chce i którą to zadręcza. Wolałam to niż stwierdzenie, że w moim życiu dzieje się coś złowieszczego.

Ale w głębi serca wiedziałam, że tak jest. Coś bardzo złowrogiego działo się w moim życiu, w moim umyśle, w mojej głowie.

*

Tak mijały kolejne dni. Dalej chodziłam jakby po dnie morza, wszystko wokół mnie wydawało się niewyraźne i mętne, a ja czułam, jakby to morze było wypełnione jakąś lepką substancją, przez którą moje ruchy i myśli zwolniły i stały się nad wyraz męczące. Próbowałam jednak pracować, choć to było prawie ponad moje siły.

Pewnego dnia, gdy weszłam rano do pokoju, który dzieliłam z Julią i Leo, zastałam tylko Julię. Leo jak zwykle siedział piętro wyżej u Weroniki, asystentki w handlowym, w której beznadziejnie się zakochał. Fakt, że Weronika była świeżo po ślubie, jakoś mu nie przeszkadzał.

– Hej – powiedziałam cicho.

Julia nawet nie odwróciła głowy od komputera, burknęła tylko:

– No hej.

Siadłam przy biurku, powiesiłam torbę na oparciu krzesła i znowu poczułam tę ogarniającą mnie niemoc. Wiedziałam, że muszę chociaż włączyć komputer, ale nie chciało mi się nawet podnieść ręki. Zamiast tego utkwiłam spojrzenie w moim czerwonym długopisie, który leżał na blacie biurka. Refleks światła na czerwonym lakierze zafascynował mnie i skupił myśli z hipnotyzującą siłą. Nie zauważyłam, że Julia wstała i podeszła do mojego biurka. Z tego długopisowego transu obudziło mnie dopiero głośne huknięcie, kiedy rzuciła mi przed nos stos papierów.

– Szef prosił, żeby to było zrobione na dzisiaj, najpóźniej na jutro – ogłosiła tonem nieznoszącym sprzeciwu, przynajmniej mojego.

Podniosłam wzrok i znowu zmierzyłam się z tym wrogim spojrzeniem jej zimnych oczu, wymalowanych jak zwykle w kocie oko, czy jak to się tam nazywa. Była dość wysoką dziewczyną o nieco kanciastej sylwetce i długiej, końskiej szczęce. Włosy farbowała na kruczą czerń i prostowała je prostownicą codziennie przy biurku średnio co godzinę, co wyglądało komicznie. Malowała się mocno i bardzo chciała uchodzić za piękność. Te wymalowane oczy ozdabiała dodatkowo sztucznymi rzęsami, którymi wachlowała z grymasem primadonny. Ubierała się bardzo wyzywająco, w kuse bluzeczki, mini i wysokie szpilki, choć szef nieraz zwracał jej uwagę, żeby nosiła stosowniejsze stroje do pracy. Nie przejmowała się tym wcale. Ostrzyknęła też sobie usta, co przy tej wydłużonej szczęce wyglądało groteskowo. Całości dopełniały ostre szpony we wzorki i chmura ciężkich perfum, która jeszcze długo unosiła się w każdym pomieszczeniu, z którego Julia wyszła. Czasami ciężko było tę woń wytrzymać, tym bardziej że często maskowała nią zapach nie do końca umytego ciała. Julia bardzo chciała się podobać i ciągle opowiadała o swoich niezliczonych podbojach. Ostatnią jej zdobyczą był niejaki Robert, który ponoć latał za nią jak szalony. Znamienne, że tych facetów zmieniała zwykle co dwa miesiące, gdyż – jak twierdziła – nudziła się nimi. Prawda zapewne była inna, żaden nie chciał mieć przy sobie takiej wątpliwej ozdoby na dłużej. Być może dlatego, że Julia, oprócz wulgarnego wizerunku, miała jeszcze podły charakter. Do wszystkich, z wyjątkiem szefa, odzywała się opryskliwie. Patrzyła na ludzi z góry i uważała się za księżniczkę, której wszystko wolno i wszystko się należy.

– No i co? – zapytałam. – Co mam z tym zrobić?

– No masz to przygotować, czego nie rozumiesz? – prychnęła.

– Ale przecież ja nie mogę, ja mam swoją robotę! – odrzekłam trochę zdziwiona, trochę poirytowana jej bezczelnością.

Julia fuknęła jeszcze raz i zrobiła obrażoną minę, co nie zmieniało za wiele w jej codziennym wyrazie twarzy.

– No wiesz, Anka, chyba trochę przesadzasz. Ty i tak już ostatnio niewiele robisz.

Co miał znaczyć ten komentarz? Ta dziewucha coraz bardziej działała mi na nerwy, ona nie jest tu od tego, żeby kontrolować, co robię i jak. Zdusiłam jednak słowa, które cisnęły mi się na usta, bo nie chciałam żadnej awantury. Zamiast tego zapytałam:

– Julia, a czemu ty tego nie zrobisz? – Na uwagę, że szef dał to jej do wykonania, a nie mnie, zabrakło mi odwagi.

Najwyraźniej uznała to za przejaw najwyższej tępoty z mojej strony, bo wrzasnęła:

– Bo też mam swoją robotę! A poza tym dobrze wiesz, że w czwartki mam po południu pilates, a wieczorem przyjeżdża Robert i wychodzimy na kolację.

No tak, boski Robert od porsche. Zrobiło mi się go żal. Julia spojrzała na mnie wściekle i ze złośliwą satysfakcją dokończyła:

– A w ogóle, ty jesteś przecież sama i nigdzie nie wychodzisz, masz dużo czasu. Albo zostań dzisiaj po pracy, albo weź do domu! – To mówiąc, odwróciła się i wyszła z pokoju.

Ta ostatnia uwaga spowodowała, że zrobiło mi się gorąco i zapewne poczerwieniałam. Tak właśnie traktowała ludzi. Już sam gest, z którym wręczyła mi te dokumenty, pokazywał jej charakter. Zamiast dać mi je do ręki czy położyć na biurku, rzuciła nimi po chamsku. Co za wredna suka! Za kogo ona się uważa? Ona nie jest moim szefem, on dał to jej, nie mnie! Zaczynałam jej coraz bardziej nienawidzić, ale byłam też wściekła na siebie. Nagle zauważyłam, że pod blatem z całej siły wbijam paznokcie w nadgarstek lewej ręki. Wcale tego nie czułam, dopiero teraz te krwawe ślady zaczynały mnie bardzo boleć. Czemu jej się nie odszczeknęłam? Czemu nie rąbnęłam jej tymi papierami w twarz albo nie wywaliłam ich na jej biurko? Zaczęłam z całej siły okładać się pięściami po głowie i twarzy, krzycząc:

– Widzisz, widzisz, jaka jesteś? Szara mysz, wszyscy mają cię za nic! Wszyscy tobą pomiatają! Nie potrafisz się nikomu postawić!

Tłukłam siebie, tłukłam bezlitośnie. To wszystko działo się jednak w moich wyobrażeniach, bo przy biurku siedziałam cicho i jak skamieniała. Potulnie wzięłam te dokumenty do ręki i włożyłam je do torby.

*

Po scysji z Julią wszystkiego mi się odechciało. Próby udawania, że wszystko jest okej, wysiłek, który wkładałam w zachowanie pozorów normalności, wszystko uleciało. Byłam wyczerpana, a do tego roztrzęsiona i zdenerwowana. Pomyślałam, że może kawa i coś słodkiego poprawią mi humor, więc skierowałam swoje kroki do Kawiarki. Tym razem jednak musiałam wziąć coś na wynos, bo przecież miałam te cholerne papiery do zrobienia.

Do Kawiarki – była to urocza kawiarenka, położona nieco dalej od centrum, w bocznej uliczce – nie było łatwo trafić. Znalazłam się tam pewnego dnia przypadkowo, gdy szłam na pocztę. Czasami niektóre listy muszą być wysłane poleconym i Marta, nasza asystentka w finansach, delegowała wtedy kogoś z nas. Tym razem padło na mnie i po drodze po prostu skręciłam w jedną ulicę za wcześnie. Kawiarka zachwyciła mnie wystrojem, atmosferą i pyszną kawą, na którą od razu przysiadłam; pomyślałam, że najwyżej powiem w pracy, że stałam na poczcie w kolejce.

Kawiarenka była niezbyt duża, ale wyjątkowo przytulna. Ściany wyłożono cegłą, co przywodziło na myśl klimatyczne restauracje w krakowskich piwnicach, a na podłodze leżały kafle imitujące stare deski. Chociaż nie było za dużo miejsca, zmieszczono tam spory bar, także w cegle, oraz trzy rzędy stolików. Pod ścianą przy barze zbudowano trzy boksy oddzielone od siebie czarnymi kratami, po których piął się bluszcz. Na środku stały większe stoliki z czarnymi krzesłami wyściełanymi pluszowymi poduszkami, a pod dużym oknem moje ukochane małe stoliczki dla jednej osoby. Przy każdym było tylko jedno krzesło, ustawione w takiej odległości, że nikt nikomu nie zaglądał do filiżanki. Taki niewielki, intymny kącik dla singli.

Siadałam zwykle przy drugim pod oknem, piłam pyszne waniliowe cappuccino i jadłam coś słodkiego. Mieli wyśmienite serniki i wuzetki, choć ja zazwyczaj kupowałam croissanta z czekoladą. Czasami czytałam książkę, a czasami tylko piłam kawę i patrzyłam na mały taras na zewnątrz, który był przystrojony w zależności od sezonu. Latem tonął w pelargoniach, jesienią ozdabiały go pomarańczowe liście i dynie – teraz, jako że zbliżało się Halloween, szczerzyły się wyciętymi uśmiechami. Pięknie było też na Boże Narodzenie, gdy – już bez stoliczków – stały tam migające światełkami choinki. Klimatu kawiarence dodawały też nisko zawieszone, rattanowe lampy, które świeciły ciepłym, przyciemnionym światłem, oraz wszechobecne świece. Kawiarkę lubiłam także dlatego, że obsługa była bardzo miła, szczególnie ta pulchna, ciemnoskóra dziewczyna, i ze względu na to, że nie pojawiało się tam za wielu ludzi. Było to też jedyne miejsce, poza moim mieszkaniem, w którym lubiłam przebywać.

Podeszłam do baru, przy którym stała ta miła kelnerka i jak zawsze błyskała białymi zębami w szerokim uśmiechu. Zwykle była bardzo otwarta i bezpośrednia, a ponieważ mnie samej brakowało tych cech, od mojej pierwszej wizyty wzbudziła u mnie wielką sympatię. Zamówiłam na wynos kawę i rogalika. Aby choć trochę przełamać moją nieśmiałość, by móc w przyszłości skonfrontować się z Julią, podniosłam wzrok i ośmieliłam się zapytać:

– Skąd pani jest?

Dziewczyna roześmiała się i odpowiedziała:

– Z Nigerii, ale nie jestem pani, jestem Amina. – Wskazała palcem na plakietkę z imieniem, przypiętą do granatowej koszulki na jej dużej, okrągłej piersi. Miała piękny, soulowy głos i pomyślałam, że chciałabym usłyszeć, jak śpiewa.

Może to przez mój posępny nastrój, a może przez tę jej energię i żywotność, znów poczułam się nieswojo i spuściłam wzrok. Amina roześmiała się jeszcze głośniej i dodała:

– O, nie bój się, nie zjem cię, nie jestem kanibalem.

Nic już nie powiedziałam, tylko zabrałam swoje zamówienie i wyszłam. Było mi wstyd, że zamiast się uśmiechnąć i coś odpowiedzieć tej życzliwej dziewczynie, po prostu uciekłam. Po raz kolejny ogarnęła mnie wściekłość na siebie, a fala nienawiści do Julii uderzyła z podwójną mocą. Nie miałam już ochoty na kawę i z furią cisnęłam torebkę, którą przed chwilą zapakowała mi Amina, do kosza na śmieci. Nie miałam już śmiałości ponownie popatrzeć przez okno do środka, więc nie widziałam, że Amina patrzy za mną i wszystko obserwuje. Nie widziałam też, jak jej uśmiech powoli przygasa.

Amina

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Spis treści:

Okładka
Strona tytułowa
Anna
Amina
Anna
Kuna
Anna
Kuna
Anna
Rozalia
Anna
okulistka dr Nosek
Anna
aspirant Miłek
Anna
st. aspirant Raczaj
Anna
Kuna
Amina
Anna
aspirant Miłek
Anna
Kuna

Biegnij jak najprędzej

ISBN: 978-83-8373-627-3

© Nina Dąbrowska i Wydawnictwo Novae Res 2025

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.

REDAKCJA: Weronika May

KOREKTA: Emil Melerski

OKŁADKA: Magdalena Czmochowska

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Grupa Zaczytani sp. z o.o.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek