Bratowa prezydenta - Agnieszka Lis - ebook + audiobook + książka

Bratowa prezydenta ebook i audiobook

Lis Agnieszka

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Niebywała, przejmująca, zbeletryzowana relacja z trudnej do wyobrażenia Obrony Warszawy we wrześniu 1939 roku…


Halina Starzyńska – bratowa prezydenta - opowiada o strachu, niedowierzaniu, buncie, wierze, wreszcie rezygnacji i obojętności. Ta kobieca perspektywa jest niczym fotograficzny kolaż codziennego heroizmu. Na tle umierającego z głodu i pragnienia miasta, podczas trzytygodniowej obrony Warszawy wyrasta także ten, którego postać na trwałe wpisała się w historię i pamięć.

Stefan Starzyński w opowieści swojej bratowej staje się postacią wielowymiarową. Nie pozbawioną wad i przywar, a jednocześnie honorową i nieulękłą.

Halina Starzyńska piórem Agnieszki Lis snuje jego nieobiektywną biografię. I zadaje pytanie, które do dziś pozostaje aktualne: Czy warto być bohaterem?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 340

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 31 min

Lektor: Katarzyna Traczyńska
Oceny
4,3 (20 ocen)
12
4
2
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Agatkabeatka

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka . Pięknie przedstawiona historia znanego wszystkim , przynajmniej ze słyszenia, prezydenta Warszawy Stefana Starzyńskiego. W dodatku w super formule, bo oczami jego bratowej, Haliny Starzyńskiej . Doskonała lekcja historii . Polecam gorąco
00
alenajpierwksiazka

Nie oderwiesz się od lektury

Czy warto być bohaterem, gdy wszystko zdaje się stracone? Czy warto trwać, kiedy nie ma już nadziei? "Bratowa prezydenta" autorstwa Agnieszki Lis to niezwykła i głęboko poruszająca opowieść, która wznosi się ponad czas i przestrzeń, oddając hołd niezłomnej postawie Stefana Starzyńskiego i jego heroicznej obronie Warszawy we wrześniu 1939 roku. Ta książka to nie tylko kronika dramatycznych wydarzeń tamtych dni, ale przede wszystkim przejmujący manifest odwagi, poświęcenia i miłości do ojczyzny. Autorka, poprzez intymne wspomnienia Haliny Starzyńskiej, bratowej prezydenta, z niesamowitą wnikliwością i empatią rekonstruuje obraz miasta, które w obliczu zagłady stało się symbolem ludzkiej determinacji i nieugiętej woli przetrwania. Warszawa, umierająca z głodu i pragnienia, staje się tutaj areną nieopisanych dramatów, gdzie każdy dzień to walka o życie, każdy gest to wyraz nadziei, a każda łza to modlitwa za lepsze jutro. W centrum tego dramatu stoi postać Stefana Starzyńskiego – nie tylk...
00
ania83sosnowiec

Nie oderwiesz się od lektury

Lecimy dalej. Zapraszam na recenzję książki Agnieszki Lis "Bratowa prezydenta". "Bratowa prezydenta" to zbeletryzowana powieść o Stefanie Starzyńskim opisana z punktu widzenia jego szwagierki. Halina Starzyńska wprowadza czytelnika w świat prezydenta Warszawy. Przedstawia jego heroiczną walkę o ukochane miasto. To prezydenta Warszawy robił wszystko, aby ocalić stolicę tocząc walkę z osobistą tragedią. "Bratowa prezydenta" to powieść, która każdy z nas powinien przeczytać. Poruszająca, pozostająca w pamięci na zawsze. Pokazuje heroiczną walkę o ojczyznę. Stefan Starzyński to bohater, o którym mam wrażenie zapomniano. Dzięki autorce miałam okazję poznać tę wyjątkową postać. Postać, której życie zakończyło się tragicznie. Niesamowity ukłon w stronę autorki za dogłębną analizę postaci prezydenta oraz wydarzeń tamtych dni. Widać, że włożyła w nią ogrom pracy, by przedstawić czytelnikowi prawdziwe wydarzenia tamtych dni. Gorąco polecam. Miłośnicy książek historycznych będą nią zachwyce...
00
Dorotka64

Z braku laku…

Jeżeli ktoś lubi wciąż o wojnie...
00
Gutkoool

Dobrze spędzony czas

"Btatowa prezydenta" to książka, która jest trochę pamiętnikiem, trochę reportażem a trochę biografią o Stefanie Starzyńskim. Autorka stworzyła fikcyjny pamiętnik bratowej prezydenta, który opiera się na autentycznych wydarzeniach z życia tego człowieka. Przez większość życia mieszkałam na ulicy Starzyńskiego i wstyd przyznać, ale poza tym że był prezydentem Warszawy, nie wiedziałam o nim nic. Dlatego widząc zapowiedź tej książki, stwierdziłam, że może warto to zmienić. Przede wszystkim co warto podkreślić, to nie jest powieść. Czyta się ją trochę, jak pracę naukową, tylko ciekawszą 😁 Mnóstwo przypisów i odniesień potwierdza autentyczność wydarzeń, ale też rozwija niektóre wątki. Czytając tę pozycję, ma się wrażenie sluchania czyjejś opowieści. Będzie to niewątpliwie dobra książka, dla wszystkich zainteresowanych dawną Warszawą, czasem września '39 czy osoby Starzyńskiego. Zdecydowanie jest dobrą propozycją dla tych, którzy chcą przeczytać wiarygodną książkę, opartą na prawdziwych w...
00

Popularność




Re­dak­cjaAgnieszka Czap­czyk
Ko­rektaJo­anna Rod­kie­wicz
Pro­jekt gra­ficzny okładkiMa­riusz Ba­na­cho­wicz
Skład i ła­ma­nieMar­cin La­bus
© Co­py­ri­ght by Skarpa War­szaw­ska, War­szawa 2024 © Co­py­ri­ght by Agnieszka Lis, War­szawa 2024
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-83295-27-5
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. Bo­row­skiego 2 lok. 24 03-475 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

1 WRZE­ŚNIA 1939 ROKU

Mar­twię się o Ste­fana. Po śmierci Pau­liny jakby zma­lał. Może się garbi? A może to smu­tek, który go ogar­nął. Ob­jął we wła­da­nie całe je­ste­stwo. Jakby Ste­fan skła­dał się te­raz z za­my­śle­nia. A może z tę­sk­noty? Bo gdy ktoś mówi, że chciałby spę­dzać cały swój czas na Po­wąz­kach, to chyba to wła­śnie musi ozna­czać.

Nie mo­głam mu na to po­zwo­lić. Mu­sia­łam pil­no­wać, by na tym cmen­ta­rzu nie sy­piał, nie prze­pro­wa­dził się tam, bo wy­raź­nie wi­dzia­łam, że ma ku temu skłon­ność. Sia­dy­wał koło płyty na­grob­nej, chciał na niej le­żeć, naj­le­piej sku­lić się i już nie wsta­wać.

A dzi­siaj... nie spo­sób so­bie tego wy­obra­zić. Od świtu w mie­ście kom­pletna dez­orien­ta­cja. Wszyst­kich. Stało się to, czego się oba­wia­li­śmy. O czym mó­wiło ra­dio, szep­tała ulica, nad­mie­niali są­sie­dzi i ku­zy­no­stwo na uro­dzi­nach ciotki.

Wojna.

W ga­ze­tach pi­sali róż­nie. Hi­tler się nie od­waży. A niech tylko ten Hi­tle­rek pod­sko­czy, to go pol­skie lot­nic­two na­tych­miast wy­ku­rzy. Prze­trze­pie szko­pom tyłki, uciekną szyb­ciej, niż przy­szli. A w ogóle to Chur­chill na­tych­miast przy­śle tu­taj swoje woj­ska i tyle bę­dzie wo­jen­nych po­dry­gów kur­du­pla z wą­si­kiem.

I wszy­scy, wszy­scy, biedni i bo­gaci, prze­kupki, praczki, pia­ska­rze, ga­ze­cia­rze, kupcy, fa­bry­kanci, po­li­tycy – wszy­scy chcie­li­śmy w to wie­rzyć.

A jed­nak się ba­li­śmy. Wbrew uspo­ka­ja­ją­cym ko­mu­ni­ka­tom.

Ste­fan nie mó­wił o tym za wiele. Na­wet w lipcu po­je­chał na tak długo od­kła­dany urlop. Ten, który kie­dyś obie­cy­wał Pau­li­nie. „Po­lu­sia była na ta­kiej wy­cieczce i bar­dzo chwa­liła”[1], tak mó­wił. Nor­we­skie fiordy go za­chwy­ciły. Na­wet uśmiech­nął się kilka razy, gdy o tym opo­wia­dał.

To był pierw­szy taki czas od śmierci Pau­liny, kiedy choć odro­binę od­po­czął. Kiedy jego twarz się roz­ja­śniła. Wtedy, gdy pa­trzył na po­szar­pane skały i po­dzi­wiał wschody słońca. Zjadł ka­wa­łek ło­so­sia, cie­szył się po­tań­ców­kami, cho­ciaż pa­trzył z boku, bo sam, bę­dąc w ża­ło­bie, nie tań­czył. Z kim zresztą? Poli już nie było.

Z tego urlopu nie wszy­scy wró­cili do kraju. Nie­któ­rzy... wła­ści­wie nie wia­domo, jak to na­zwać. Wy­emi­gro­wali, może tak. To dy­plo­ma­tyczne okre­śle­nie, bo też dy­plo­ma­tów do­ty­czyło. Ucie­kli. Czmych­nęli ni­czym prze­stra­szone kró­liki.

Ale przed czym, do­kąd? To pierw­sze jest oczy­wi­ste. Przed tym, czego wszy­scy się ba­li­śmy od dłu­giego czasu. Przed tym, o czym ko­micy w ka­ba­re­tach pod­śpie­wy­wali, niby żar­to­bli­wie, w rze­czy­wi­sto­ści za­bi­ja­jąc strach pu­blicz­no­ści i wła­sny.

Ten wą­sik, ach ten wą­sik

Ten wzrok, ten lot, ten plą­sik

I wdzięk, i lęk, i mina

I śmiech – tak jest, to ja

Ach pa­nie, ach pa­no­wie

Tak trzeba, śmiech to zdro­wie

Ti­tina, ach Ti­tina

To je­dyna piosnka ma[2].

Lu­dwik Sem­po­liń­ski sło­wami Ma­riana He­mara tra­we­sto­wał pio­senkę Je cher­che après Ti­tine. Czy była śmieszna? A jed­nak wszy­scy się śmiali.

Chi­chot przez łzy. To ta­kie po­trzebne. W stra­chu za­wsze nie­zbędny jest wen­tyl, od­re­ago­wa­nie. Taki od­grom­nik, żeby nie zwa­rio­wać. La­tem trzy­dzie­stego dzie­wią­tego na­mno­żyło się te­atrzy­ków, re­wii, ka­ba­re­tów, sa­ty­rycz­nych piw­ni­czek. Żeby nie my­śleć, nie pa­mię­tać.

War­szawa żyła przy­go­to­wa­niami do wojny, ukry­tymi pod płasz­czy­kiem za­bawy – te­atry, ope­retki, ka­ba­rety pę­kały w szwach. Jakby lu­dzie czuli, że to ostatni mo­ment na za­bawę. Jakby chcieli łap­czy­wie za­ła­pać tro­chę ra­do­ści, któ­rej – czyż mo­gli się tego spo­dzie­wać? – na kilka lat, już do­słow­nie za chwilę, mieli zo­stać po­zba­wieni.

Wi­dzo­wie śmiali się na ki­no­wych Włó­czę­gach i pod­śpie­wy­wali pio­senkę z tego filmu, Tylko we Lwo­wie. Cze­kali na nową re­wię z udzia­łem Hanki Or­do­nówny, Kto kogo. Miała się od­być dru­giego wrze­śnia[3].

War­szawa się ba­wiła, a Ste­fan po­pły­nął na nor­we­skie fiordy, choć wcze­śniej twier­dził, że nie jest nimi za­in­te­re­so­wany. Zro­bił to z tę­sk­noty za zmarłą żoną. Bo to ona była nimi za­chwy­cona. Ona opo­wia­dała o nich z pa­sją. Wio­sną ty­siąc dzie­więć­set trzy­dzie­stego szó­stego roku Pau­lina po­je­chała na wy­cieczkę mor­ską stat­kiem Ba­tory, wspa­nia­łym, zu­peł­nie no­wym trans­atlan­ty­kiem, który wy­pły­nął wtedy w trasę po raz pierw­szy. We­ne­cja – Du­brow­nik – Bar­ce­lona – Ca­sa­blanca – Fun­chal – Li­zbona – Lon­dyn – Ka­nał Ki­loń­ski – Gdy­nia[4]. Do portu do­ce­lo­wego za­wi­nęli je­de­na­stego maja, a pod­czas po­dróży Pau­lina za­chwy­ciła się nor­we­skimi fior­dami. Za­chę­cała męża do od­wie­dze­nia nor­we­skiego wy­brzeża, nie miał jed­nak czasu. Prze­cież urlop to rzecz zbędna, gdy tyle spraw jest do upo­rząd­ko­wa­nia!

La­tem pod ko­niec lipca trzy­dzie­stego dzie­wią­tego wsiadł na po­kład Pił­sud­skiego. Wy­obra­żam so­bie, że pa­trząc na po­strzę­pione skały, w du­chu roz­ma­wiał z Pau­liną. Przed wy­jaz­dem na wszelki wy­pa­dek ka­zał so­bie za­ła­twić wizę so­wiecką, gdyby dzia­ła­nia wo­jenne wy­mu­siły po­wrót przez ZSRR. Ob­sta­lo­wał so­bie także świeży mun­dur ma­jora, tak pro­fi­lak­tycz­nie. Prze­cież na­dal był żoł­nie­rzem.

Bo Ste­fan wciąż pa­mię­tał o woj­nie. W sierp­niu z jego ini­cja­tywy uru­cho­miona zo­stała spo­łeczna ak­cja ko­pa­nia schro­nów i ro­wów prze­ciw­lot­ni­czych. „Oby­wa­tele sto­licy! Ofiar­ność wa­sza na rzecz do­bra po­wszech­nego jest znana. Świad­czy­cie za­wsze dla pań­stwa i dla swego mia­sta, gdy tego za­cho­dzi po­trzeba. Spo­kój, jaki cała lud­ność sto­licy za­cho­wuje w roz­gry­wa­ją­cych się wy­pad­kach mię­dzy­na­ro­do­wych, jest do­wo­dem wiel­kiej doj­rza­ło­ści oby­wa­tel­skiej. Wraz z tym spo­ko­jem du­cha – obo­wiąz­kiem na­szym jest przy­go­to­wać się na wy­pa­dek, gdyby pań­stwo i sto­lica zo­stały za­gro­żone. Dla­tego na­ka­zem chwili jest przy­go­to­wa­nie od­po­wied­niej ilo­ści schro­nów”[5]. Tak w ode­zwie prze­ma­wiał Ste­fan do miesz­kań­ców War­szawy. Jesz­cze wtedy, kiedy wojny nie było. Na pierw­sze jego we­zwa­nie[6], ogło­szone w pią­tek dwu­dzie­stego pią­tego sierp­nia, zgło­siło się do pracy dwa ty­siące osób, w so­botę liczba ta wzro­sła do sze­ściu i pół ty­siąca, a w nie­dzielę za­re­je­stro­wano prze­szło trzy­krot­nie więk­szy na­pływ ochot­ni­ków. Nie­któ­rzy mó­wią, że dwu­dzie­stego siód­mego sierp­nia rano pra­co­wało przy bu­do­wie ro­wów na­wet i dwa­dzie­ścia ty­sięcy osób. Wszystko dzięki Ste­fa­nowi.

Bo on pa­mię­tał o woj­nie także wtedy, kiedy inni się ba­wili.

A dzi­siej­szy po­ra­nek nie po­zwoli już ni­komu o niej za­po­mnieć.

Ta­kiej skali za­mętu, stra­chu, obez­wład­nia­ją­cego prze­ra­że­nia nikt so­bie nie wy­obra­żał. Ba! Tego po pro­stu nie można so­bie wy­obra­zić. To nie­re­alne.

I może dla­tego wciąż trudne do po­ję­cia. A na pewno nie­moż­liwe do zro­zu­mie­nia.

Okę­cie, Pań­stwowe Za­kłady Lot­ni­cze i całe osie­dle miesz­ka­niowe na Kole – zbom­bar­do­wane przez Luft­waffe. Słu­cha­łam tego, co mó­wił Mo­ścicki[7], i wie­dzia­łam, po­dob­nie jak cała War­szawa, cała Pol­ska, cały świat – że coś się skoń­czyło. A coś in­nego, nie­stety, roz­po­częło.

Skoń­czył się nor­malny świat.

„Nocy dzi­siej­szej od­wieczny wróg nasz roz­po­czął dzia­ła­nia za­czepne wo­bec Pań­stwa Pol­skiego, co stwier­dzam wo­bec Boga i hi­sto­rii. W tej chwili dzie­jo­wej zwra­cam się do wszyst­kich Oby­wa­teli Pań­stwa w głę­bo­kim prze­świad­cze­niu, że cały Na­ród w obro­nie swo­jej Wol­no­ści, Nie­pod­le­gło­ści i Ho­noru skupi się wo­kół Wo­dza Na­czel­nego i Sił Zbroj­nych oraz da godną od­po­wiedź na­past­ni­kowi, jak to się już nie­raz działo w hi­sto­rii sto­sun­ków pol­sko-nie­miec­kich. Cały Na­ród Pol­ski, po­bło­go­sła­wiony przez Boga, w walce o swoją świętą i słuszną sprawę zjed­no­czony, pój­dzie z Ar­mią ra­mię przy ra­mie­niu do boju peł­nego zwy­cię­stwa”[8].

Pięk­nie Mo­ścicki to ujął, czy jed­nak słusz­nie i praw­dzi­wie? Cały na­ród sta­nie w obro­nie wol­no­ści, nie­pod­le­gło­ści i ho­noru, bez wąt­pie­nia. Czy jed­nak aby na pewno Niemcy to od­wieczny wróg? Jak ła­two za­po­mnieć, że nie tak dawno, za­le­d­wie pięć lat temu, w czerwcu trzy­dzie­stego czwar­tego roku w ele­ganc­kiej sali Re­sursy cała po­li­tyczna wier­chuszka okla­ski­wała prze­mó­wie­nie Go­eb­belsa. Wy­lą­do­wał efek­tow­nym sa­mo­lo­tem Jun­kers G-38[9] i się pu­szył. Mą­drzył. Sam się wpro­sił, ale pol­scy po­li­tycy okla­ski­wali jego wy­kład Na­ro­dowo-so­cja­li­styczne Niemcy jako czyn­nik po­koju eu­ro­pej­skiego z en­tu­zja­zmem. Wy­stą­pie­nie, wcze­śniej uzgod­nione z Hi­tle­rem, sku­piło się na do­ko­na­niach na­zi­stow­skiego rządu, walce z ko­mu­ni­zmem, lecz nie wspo­mi­nało o po­li­tyce za­bor­czej Trze­ciej Rze­szy ani o praw­dzi­wym ob­ra­zie obo­zów kon­cen­tra­cyj­nych w Niem­czech. Nikt o tym nie my­ślał! Tak było wy­god­niej, grzecz­niej i bar­dziej dy­plo­ma­tycz­nie. Wie­czo­rem zaś w po­sel­stwie nie­miec­kim od­było się przy­ję­cie, na któ­rym obecni byli Jó­zef Beck, Wa­lery Sła­wek i mi­ni­ster Pie­racki[10]. Na­sza wier­chuszka. Przy­jaźń pol­sko-nie­miecka, oto co wtedy kwi­tło! Wielu się dało zwieść tym pięk­nym słów­kom. Wy­miana kul­tu­ralna, na­ukowa, słowne wo­do­try­ski dru­ko­wane na pierw­szych stro­nach ga­zet. I w tych plu­ga­wych szma­tław­cach, i w tych naj­bar­dziej no­bli­wych, roz­sąd­nych i opi­nio­twór­czych. Niemcy uda­wali przy­ja­ciół za­le­d­wie kilka lat temu.

Co się więc zmie­niło? Hi­tler się stał. A wła­ści­wie, za­le­d­wie dwa­dzie­ścia lat temu, trak­tat wer­sal­ski się stał. Wspa­niały do­ku­ment, dzięki któ­remu po stu osiem­na­stu la­tach od­zy­ska­li­śmy nie­pod­le­głość. Wielki dzień dla na­szego wiel­kiego na­rodu.

A Niemcy?

Prze­grali, ale wła­ści­wie nie po­nie­śli spe­cjal­nej kary. Tak tylko troszkę ich po­gnę­biono. Na tyle mocno, by do­ku­czyć prze­cięt­nemu Niem­cowi. By matki miały kło­pot w na­kar­mie­niu dzieci, a oj­co­wie mar­twili się o za­płatę czyn­szu. By mar­ga­ryna była zbyt­kiem, a o ma­śle dziad­ko­wie opo­wia­dali wnu­kom w baj­kach.

Za­kaz zbro­jeń? Ża­ło­sna fik­cja.

Na­ród nie­miecki zo­stał po­wa­lony na ko­lana, ale nie po­ko­nany. I wielu prze­wi­dy­wało, że to zbyt mało. Że dumni Ger­ma­nie nie zniosą po­ni­że­nia.

A kto nie wie­rzył... Ansz­lus Au­strii w marcu ty­siąc dzie­więć­set trzy­dzie­stego ósmego, za­ję­cie Cze­cho­sło­wa­cji do­kład­nie rok póź­niej. Mało?

A jed­nak wciąż nie wie­rzy­li­śmy.

Na­wet je­śli tego sa­mego dnia na War­szawę spa­dły bomby z dwóch na­lo­tów. Na­wet kiedy za­brzmiał alarm prze­ciw­lot­ni­czy. Na­wet wtedy – my, miesz­kańcy War­szawy, Po­lacy, nie chcie­li­śmy wie­rzyć.

W ka­wiar­niach pa­no­wał tłok. Lu­dzie chcieli roz­ma­wiać. Ko­men­to­wać to, co się wy­da­rzyło. Jakby na­le­żało sku­piać się na sło­wach – a prze­cież wła­śnie na­de­szła apo­ka­lipsa!

My, war­sza­wiacy, nie wie­rzy­li­śmy.

Aż obok ode­zwy Mo­ścic­kiego za­wi­sło na mu­rach war­szaw­skich ka­mie­nic za­rzą­dze­nie o sta­nie wo­jen­nym. „Na pod­sta­wie art. 1 ust. 1 ustawy z dnia 23 czerwca 1939 roku o sta­nie wo­jen­nym [...] za­rzą­dzam stan wo­jenny na ob­sza­rze ca­łego Pań­stwa”[11].

Co tu­taj za­rzą­dzać? To nie ża­den stan wo­jenny! To wojna. Na War­szawę spa­dły dzi­siaj bomby. I na Trój­mia­sto. Na Ra­dom, Wie­luń, Po­znań. Spa­dły na Pol­skę. Wojna.

„Wojna – ta wojna, którą in­stynkt na­rodu pol­skiego wy­czu­wał jako nie­unik­nioną od chwili, gdy Hi­tler po ob­ję­ciu wła­dzy dyk­ta­tor­skiej nad na­ro­dem nie­miec­kim za­czął re­ali­zo­wać swój pro­gram he­ge­mo­nii świa­to­wej, na­szki­co­wany w Mein Kampf”[12].

Wol­no­ści oso­bi­ste prze­stały ist­nieć. Nie ma wol­no­ści słowa.

Pre­zy­dent Rze­czy­po­spo­li­tej Pol­skiej ogło­sił de­kret o Spra­wo­wa­niu zwierzch­nic­twa nad si­łami zbroj­nymi[13]. Wszystko ważne, ale dla mnie naj­waż­niej­sze...

Dla mnie? Nie, nie dla mnie. Dla Ste­fana. Pre­zy­dent po­wo­łał ko­mi­sa­rza cy­wil­nego. „Głów­nemu Ko­mi­sa­rzowi Cy­wil­nemu służą na ob­sza­rze ope­ra­cyj­nym upraw­nie­nia władz na­czel­nych w za­kre­sie ca­łej ad­mi­ni­stra­cji rzą­do­wej z wy­jąt­kiem ad­mi­ni­stra­cji: woj­sko­wej, wy­miaru spra­wie­dli­wo­ści, ko­lej­nic­twa oraz poczt i te­le­gra­fów”[14].

To jesz­cze nic nie zna­czyło. Jesz­cze nic. Jesz­cze mo­głam się łu­dzić, że to nic ta­kiego. Ko­mi­sarz cy­wilny, ważna per­sona, ale cóż mnie to mo­gło ob­cho­dzić? Wy­so­kie sta­no­wi­sko, duża od­po­wie­dzial­ność, ogromny stres, a w ra­zie ja­kie­go­kol­wiek nie­po­wo­dze­nia... le­piej nie my­śleć. W ra­zie wojny zaś? Wia­domo, to za­wsze od­po­wie­dzial­ność naj­wyż­sza. Le­piej uni­kać ta­kich eks­po­no­wa­nych po­zy­cji. Cza­sem jed­nak się nie da...

Po po­ran­nych na­lo­tach w mie­ście wła­ści­wie pa­no­wał spo­kój. Trudno to so­bie wy­obra­zić, tak jed­nak wy­glą­dały ulice War­szawy. Zdzi­wione. Oczy­wi­ście, za­rzą­dzono ostre po­go­to­wie czyn­nej i bier­nej obrony prze­ciw­lot­ni­czej. Obok ode­zwy pre­zy­denc­kiej przy­kle­jono także spe­cjal­nie przy­go­to­wane in­struk­cje owej obrony. Ste­fan, który od dawna wzy­wał lud­ność mia­sta do ko­pa­nia ro­wów prze­ciw­lot­ni­czych, te­raz po­no­wił swe za­chęty. Mnie wy­da­wało się, że to prze­sada, że po co tak. Rowy prze­ciw­lot­ni­cze?

A jed­nak. Skwery już zo­stały po­prze­ci­nane nie­efek­tow­nymi do­łami, do nie­dawna uwa­ża­łam, że to cał­kiem na wy­rost. Szpecą, a prze­cież pre­zy­dent musi my­śleć o tym, by mia­sto było piękne. A to mia­sto w szcze­gól­no­ści – prze­cież sto­lica!

A jed­nak... Nie wiem, skąd Ste­fan wie­dział, ale wie­dział. Nie po­win­nam się dzi­wić. Od lat prze­cież krę­cił się bli­sko wła­dzy, za­wsze w to­wa­rzy­stwie tych, któ­rzy stali u steru. Za­wsze bli­sko i za­wsze... cóż, obok. Za­wsze z na­dzieją, że już nie­długo. Że jesz­cze jedno mi­ni­ster­stwo, jesz­cze jedna po­sada, jesz­cze je­den pro­jekt – i już. To bę­dzie to miej­sce. Praw­dziwa wła­dza. Osią­gnię­cie nad wszyst­kie inne. Jesz­cze tylko je­den stop­nień. Jesz­cze tylko...

Uznał, że pre­zy­dent War­szawy to do­bry sto­łek. Ste­fan pod­szedł do tego sta­no­wi­ska za­da­niowo, nie ce­niąc splen­doru ani be­ne­fi­tów, dba­jąc wszak o mia­sto jak o wła­sny dom. A może i bar­dziej. Pau­lina mo­głaby coś wię­cej na ten te­mat po­wie­dzieć. O wła­sny dom Ste­fan tak się nie trosz­czył, wszystko po­zo­sta­wia­jąc na jej bar­kach. Czy po pro­stu nie udźwi­gnęła?

Nie po­win­nam go ob­wi­niać. Mało kto tak ko­cha swoją żonę jak Ste­fan Pau­linę. Drugą żonę. O tej pierw­szej na­wet nie chcę my­śleć. Ta Jó­zefa za­wró­ciła Ste­fa­nowi w gło­wie zde­cy­do­wa­nie nad­mier­nie! Szczę­śli­wie – już nie żyje. Dajmy jej od­po­czy­wać w po­koju[15].

Gor­sza, że i Pau­li­nie tego win­ni­śmy ży­czyć. Spo­koju. Za­pewne dla­tego Ste­fan w ostat­nich mie­sią­cach tak po­świę­cił się pracy na rzecz mia­sta i jego miesz­kań­ców. Z tę­sk­noty za żoną. Drugą, wierną, uko­chaną, utę­sk­nioną.

Tak był od­dany mia­stu, że jak tylko skoń­czyły się na­loty – ru­szył na miej­sce znisz­czeń. Jesz­cze nie uży­wa­li­śmy słowa „pierw­szych”, kto jed­nak po­tra­fił my­śleć, wie­dział. Znisz­cze­nia po nie­miec­kich na­lo­tach nie były ostat­nie. Były pierw­sze. Mu­siały na­stą­pić ko­lejne. Prze­cież wła­śnie wy­bu­chła wojna, choć to słowo więk­szość Po­la­ków chęt­nie wy­rzu­ci­łaby ze słow­nika. Bo le­piej, żeby wojny nie było.

A gdy Ste­fan zo­ba­czył znisz­cze­nia na wła­sne oczy, jak za­wsze nie wie­rząc opi­niom i opi­som in­nych – od razu za­or­dy­no­wał dzia­ła­nia po­mo­cowe. Wy­słał bry­gady ro­bot­ni­cze do po­mocy przy wy­do­by­wa­niu osób za­sy­pa­nych, po­szko­do­wa­nych w na­lo­tach. Za­dbał także o to, by część od­de­le­go­wa­nych za­jęła się za­bez­pie­cza­niem zbom­bar­do­wa­nych bu­dyn­ków.

Mar­twił się, bo ostat­nie mo­bi­li­za­cje zde­kom­ple­to­wały jego per­so­nel. Jak miał za­rzą­dzać ra­tu­szem z ogra­ni­czoną ob­sadą? Na­wet naj­lep­szy przy­wódca nie bę­dzie sku­teczny bez wy­ko­naw­ców. Ogło­sił za­tem ak­cję uzu­peł­nia­jącą ob­sadę sta­no­wisk. Zgło­siło się mnó­stwo lu­dzi: eme­ryci, człon­ko­wie ro­dzin zmo­bi­li­zo­wa­nych, en­tu­zja­ści wła­dzy. Ste­fan po­trze­bo­wał w tej sy­tu­acji wy­tycz­nych, po­je­chał więc do Mi­ni­ster­stwa Spraw We­wnętrz­nych. I wró­cił zde­gu­sto­wany. Ba­ła­gan, wrzawa i mę­tlik, tak to okre­ślił. Nie do­stał żad­nych kon­kre­tów, mu­siał za­tem dzia­łać sam. To wcale nie ta­kie trudne, jed­nak w cza­sie wojny? Ry­zy­kowne. Ni­gdy nie wia­domo, co jest na­prawdę wła­ściwe. Za co tra­fisz pod sąd wo­jenny, a za co otrzy­masz Orła Bia­łego[16].

Nie­mniej bry­gady ro­bot­ni­cze wciąż były w ru­chu. Po­moc zbom­bar­do­wa­nym? W każ­dej chwili. Szczyt­nie, za­sad­nie i wciąż od nowa. Choć i tak my­śle­li­śmy o tym, by od tego dnia pró­bo­wać żyć nor­mal­nie. O ile to moż­liwe. W miarę nor­mal­nie. Po po­łu­dniu funk­cjo­no­wały prze­cież wciąż kina, te­atry, ka­wiar­nie. I uka­zały się po­po­łu­dniowe ga­zety[17].

Wszy­scy jed­nak wie­dzie­li­śmy, że tych na­lo­tów mo­gło być wię­cej.

Tak na­prawdę nikt nie miał wąt­pli­wo­ści, że bę­dzie ich znacz­nie wię­cej.

Choć nikt nie miał po­ję­cia, jak wiele.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

PRZY­PISY

[1]Wspo­mnie­nia o Ste­fa­nie Sta­rzyń­skim. Za: Ma­rian Ma­rek Droz­dow­ski, Ste­fan Sta­rzyń­ski, Iskry, War­szawa 2006, s. 325.
[2] Frag­ment tek­stu pio­senki ze strony www.sta­re­me­lo­die.pl. Ty­tuł ory­gi­nalny: Je cher­che aprés Ti­tine, Ti­tine, mu­zykę do po­wsta­łej w roku 1917 pio­senki w ga­tunku foks­trot skom­po­no­wał Léo Da­ni­derff. Pio­senka znana jako Ti­tine albo Ti­tina, skom­po­no­wana dla fran­cu­skich ka­ba­re­tów, stała się po­pu­larna także i w Pol­sce. Od 1924, ze sło­wami Willy’ego, czyli An­drzeja Wła­sta, utwór ten wy­ko­ny­wał Eu­ge­niusz Bodo. Pio­senkę wy­ko­rzy­stał Char­les Cha­plin w fil­mie Dzi­siej­sze czasy z 1936 roku, a rok póź­niej w Ca­sino de Pa­ris za­śpie­wała ją Mi­stin­gu­ett. W 1939 roku z no­wymi sło­wami Ma­riana He­mara (Ten wą­sik, ach, ten wą­sik) i w wy­ko­na­niu Lu­dwika Sem­po­liń­skiego stała się sen­sa­cją re­wii Orzeł czy Reszka w te­atrzyku Ali-Baba w War­sza­wie. Była to zna­ko­mita pa­ro­dia Hi­tlera, za którą Sem­po­liń­ski mu­siał ukry­wać się w cza­sie II wojny świa­to­wej. Do pio­senki na­wią­zał rów­nież Ju­lian Tu­wim w swoim po­ema­cie dy­gre­syj­nym Kwiaty pol­skie, pi­sząc „Sie­działa pod cy­pry­sem, ba­wiła się z ty­gry­sem, a po­tem miała syna, Ti­tina, ach Ti­tina”; nie był to jed­nak do­słowny cy­tat. Na pod­sta­wie Wi­ki­pe­dii (do­stęp 24 lipca 2023).
[3] „Świat war­szaw­skich te­atrzy­ków prze­stał ist­nieć w ciągu kilku pierw­szych wo­jen­nych dni. Nie ozna­cza to prze­cież, że nie miał na­stęp­ców. W kilka mie­sięcy póź­niej ru­szyły pierw­sze kon­ce­sjo­no­wane przez Niem­ców tzw. te­atrzyki jawne, któ­rych ocena do dziś wzbu­dza kon­tro­wer­sje – ar­ty­stycz­nej i mo­ral­nej na­tury. Dzia­łały przez całą nie­mal hi­tle­row­ską oku­pa­cję; ostat­nie pre­miery od­były się w nich na parę dni przed wy­bu­chem po­wsta­nia war­szaw­skiego, które zmio­tło je z po­wierzchni ziemi, ale i z pa­mięci na­rodu” – https://cul­ture.pl/pl/ar­ty­kul/ka­ba­rety-przed­wo­jen­nej-war­szawy-1910-1939 (do­stęp 24 lipca 2023).
[4] Ma­rian Ma­rek Droz­dow­ski (Ste­fan Sta­rzyń­ski, s. 201) po­daje, że pani Pau­lina wy­ru­szyła w po­dróż z Man­fal­cone, jed­nak ta­kiej miej­sco­wo­ści nie ma. Cho­dziło za­pewne o Mon­fal­cone, miej­sco­wość we Wło­szech, choć Ba­tory, zgod­nie z opi­sem po­da­nym w Wi­ki­pe­dii, wy­pły­nął w po­dróż trasą, jaką po­da­łam – https://pl.wi­ki­pe­dia.org/wiki/MS_Ba­tory (do­stęp 19 lipca 2023). W Mon­fal­cone jed­nak znaj­duje się stocz­nia, w któ­rej „od pod­staw wg kon­cep­cji pol­skich ar­chi­tek­tów in­ży­nie­rów” zbu­do­wano Ba­to­rego. We­dług https://dzieje.pl/ak­tu­al­no­sci/85-lat-temu-we-wlo­skiej-stoczni-w-mon­fal­cone-nad-ad­ria­ty­kiem-po­lo­zono-stepke-ms-ba­tory (do­stęp 10 czerwca 2024): „1 maja 1934 r. we wło­skiej stoczni w Mon­fal­cone nad Ad­ria­ty­kiem po­ło­żono stępkę trans­atlan­tyku Ba­tory – le­gen­dar­nego szczę­śli­wego statku, który wraz z bliź­nia­kiem Pił­sud­skim za­pro­jek­to­wano przed wojną jako pły­wa­jące am­ba­sady pol­skiej kul­tury. Sta­tek zwo­do­wano 3 lipca 1935 r. Matką chrzestną była Ja­dwiga Bar­thel de Wey­den­thal, żoł­nierz I Bry­gady Le­gio­nów, dzia­łaczka nie­pod­le­gło­ściowa, ab­sol­wentka pa­ry­skiej Sor­bony oraz ASP w Kra­ko­wie. 21 kwiet­nia 1936 r. MS (Mo­tor Ship – mo­to­ro­wiec) Ba­tory opu­ścił stocz­nię i po­pły­nął do ma­cie­rzy­stego portu trasą: Triest – Du­brow­nik – Bar­ce­lona – Ca­sa­blanca – Fun­chal (Ma­dera) – Li­zbona – Lon­dyn – Ka­nał Ki­loń­ski. Do Gdyni za­wi­nął 11 maja”.
[5] Ode­zwa pre­zy­denta War­szawy Ste­fana Sta­rzyń­skiego do miesz­kań­ców sto­licy w spra­wie ma­so­wego udziału w ko­pa­niu schro­nów i ro­wów prze­ciw­lot­ni­czych, w: War­szawa we wrze­śniu 1939 roku, pod re­dak­cją na­ukową Cze­sława Grze­laka; na pod­sta­wie https://de­pot.ceon.pl/bit­stream/han­dle/123456789/15003/Ludno%C5%9B%C4%87_cy­wil­na­_w_o­bro­nie­_swo­je­j_sto­licy.pdf?se­qu­ence=1 (do­stęp 29 grud­nia 2023).
[6] We­dług „Gońca War­szaw­skiego” z 28 sierp­nia 1939 roku.
[7] Ignacy Mo­ścicki, ur. 1.12.1867 w Mie­rza­no­wie, zm. 2.10.1946 w Ver­soix – pol­ski che­mik, po­li­tyk, w la­tach 1926–1939 trzeci pre­zy­dent Rzecz­po­spo­li­tej Pol­skiej. Na­uko­wiec, wy­na­lazca, bu­dow­ni­czy pol­skiego prze­my­słu che­micz­nego. Po­cząt­kowo zwią­zany z ru­chem so­cja­li­stycz­nym. W la­tach 1912–1922 pro­fe­sor Po­li­tech­niki Lwow­skiej, au­tor no­wa­tor­skiej me­tody po­zy­ski­wa­nia kwasu azo­to­wego z po­wie­trza. Za­ło­ży­ciel Unii Na­ro­dowo-Pań­stwo­wej w 1922 roku. W 1925 wy­brany na rek­tora Po­li­tech­niki Lwow­skiej, pro­fe­sor Po­li­tech­niki War­szaw­skiej w la­tach 1925–1926. W 1926 roku wy­brany na urząd pre­zy­denta Rze­czy­po­spo­li­tej, w 1933 wy­brany na drugą ka­den­cję. Bli­sko zwią­zany z obo­zem sa­na­cyj­nym Jó­zefa Pił­sud­skiego. W 1927 roku był ini­cja­to­rem bu­dowy Pań­stwo­wej Fa­bryki Związ­ków Azo­to­wych w Mo­ści­cach koło Tar­nowa. Au­tor po­nad 40 pa­ten­tów pol­skich i za­gra­nicz­nych, po wy­bo­rze na pre­zy­denta RP użyt­ko­wa­nie praw do swych pa­ten­tów nie­od­płat­nie prze­ka­zał pań­stwu pol­skiemu. Po agre­sji ZSRR na Pol­skę 17 wrze­śnia 1939 roku prze­kro­czył wraz z rzą­dem RP gra­nicę pol­sko-ru­muń­ską. Zo­stał in­ter­no­wany przez wła­dze Kró­le­stwa Ru­mu­nii. 30 wrze­śnia 1939 zre­zy­gno­wał z pre­zy­den­tury. W grud­niu 1939 wła­dze ru­muń­skie ze­zwo­liły na jego wy­jazd do Szwaj­ca­rii, gdzie miesz­kał do śmierci. Na pod­sta­wie Wi­ki­pe­dii (do­stęp 15 stycz­nia 2024).
[8] Tekst ode­zwy pre­zy­denta Igna­cego Mo­ścic­kiego do na­rodu z 1 wrze­śnia 1939 roku, za­ty­tu­ło­wa­nej Oby­wa­tele Rze­czy­po­spo­li­tej!, ogło­szo­nej przez głowę pań­stwa za­raz po na­pa­ści Trze­ciej Rze­szy na Pol­skę. Ten prze­cho­wy­wany w osso­liń­skich zbio­rach eg­zem­plarz wy­dany zo­stał przez Urząd Wo­je­wódzki Lu­bel­ski i wy­dru­ko­wany w Lu­bel­skich Za­kła­dach Gra­ficz­nych. Orę­dzie Igna­cego Mo­ścic­kiego dru­ko­wano i roz­po­wszech­niano w ca­łym kraju. Słu­żyło pod­nie­sie­niu na du­chu spo­łe­czeń­stwa i za­pew­nie­niu o zwy­cię­stwie, zwłasz­cza że Pol­ska jako na­pa­dana już była mo­ral­nym zwy­cięzcą. Tekst orę­dzia, jak rów­nież jego opis, za: https://osso­li­neum.pl/in­dex.php/ode­zwa-pre­zy­denta-mo­scic­kiego/ (do­stęp 13 grud­nia 2023).
[9] 13 czerwca 1934 roku sa­mo­lot Jun­kers G-38 z Go­eb­bel­sem na po­kła­dzie wy­lą­do­wał na nie­ist­nie­ją­cym już dziś lot­ni­sku na Polu Mo­ko­tow­skim; https://hi­sto­ry­kon.pl/13-czerwca-1934-roku-w-war­sza­wie-roz­po­czela-sie-wi­zyta-mi­ni­stra-go­eb­belsa-w-pol­sce/ (do­stęp 15 stycz­nia 2024). To bar­dzo cie­kawy sa­mo­lot. Wy­pro­du­ko­wano je­dy­nie dwie sztuki (jedną w wer­sji G 38a, drugą jako G 38ce), za­ku­pione na­stęp­nie przez li­nie lot­ni­cze Deut­sche Lu­fthansa. Pierw­szy eg­zem­plarz słu­żył ra­czej do ce­lów re­kla­mo­wych, a drugi ob­słu­gi­wał dłuż­sze trasy: z Ber­lina do Mo­na­chium, Frank­furtu nad Me­nem i Kró­lewca. Wy­ko­rzy­sty­wany był też na nie­któ­rych li­niach mię­dzy­na­ro­do­wych. Uwa­żany był jed­nakże ra­czej za „pre­hi­sto­rycz­nego ko­losa” niż za no­wo­cze­sny sa­mo­lot. G 38a roz­bił się w 26 maja 1936 roku w Des­sau (dziś Des­sau-Ro­ßlau), a druga ma­szyna od 1939 roku słu­żyła w Luft­waffe do trans­portu woj­sko­wego. Zo­stała znisz­czona w cza­sie na­lotu bom­bo­wego w Ate­nach w maju 1941. Na pod­sta­wie Wi­ki­pe­dii (do­stęp 15 stycz­nia 2024).
[10] Jó­zef Beck, ur. 4.10.1894 w War­sza­wie, zm. 5.06.1944 w Stăne­sti – pol­ski po­li­tyk, dy­plo­mata, bli­ski współ­pra­cow­nik Jó­zefa Pił­sud­skiego, puł­kow­nik dy­plo­mo­wany ar­ty­le­rii Woj­ska Pol­skiego. Na pod­sta­wie Wi­ki­pe­dii (do­stęp 15 stycz­nia 2024).Wa­lery Jan Sła­wek, ps. Gu­staw, So­plica, ur. 21.10/2.11.1879 w Stru­tynce, zm. 3.04.1939 w War­sza­wie – pol­ski po­li­tyk okresu II Rzecz­po­spo­li­tej, trzy­krotny pre­mier Pol­ski, mar­sza­łek Sejmu Rzecz­po­spo­li­tej, wol­no­mu­larz, pod­puł­kow­nik dy­plo­mo­wany pie­choty Woj­ska Pol­skiego. Czło­nek Pol­skiej Par­tii So­cja­li­stycz­nej i Or­ga­ni­za­cji Bo­jo­wej PPS, je­den z naj­bliż­szych współ­pra­cow­ni­ków Jó­zefa Pił­sud­skiego, li­der obozu sa­na­cyj­nego (tzw. grupy puł­kow­ni­ków), je­den z głów­nych twór­ców za­ło­żeń kon­sty­tu­cji kwiet­nio­wej. Ka­wa­ler Or­deru Orła Bia­łego. Pod ko­niec ży­cia zmar­gi­na­li­zo­wany we­wnątrz sa­na­cyj­nego obozu rzą­do­wego, po­peł­nił sa­mo­bój­stwo. Na pod­sta­wie Wi­ki­pe­dii (do­stęp 15 stycz­nia 2024).Bro­ni­sław Wil­helm Pie­racki, ur. 28.05.1895 w Gor­li­cach, zm. 15.06.1934 w War­sza­wie – pol­ski po­li­tyk, le­gio­ni­sta, puł­kow­nik dy­plo­mo­wany pie­choty Woj­ska Pol­skiego (do­wódca jed­nego z od­cin­ków obrony Lwowa pod­czas wojny pol­sko-ukra­iń­skiej 1918–1919), pra­cow­nik Mi­ni­ster­stwa Spraw Woj­sko­wych, a na­stęp­nie se­kre­tarz stanu w tym re­sor­cie (od 19 kwiet­nia 1929 do 4 grud­nia 1930), po­seł na Sejm II i III ka­den­cji w II RP z ra­mie­nia Bez­par­tyj­nego Bloku Współ­pracy z Rzą­dem (1928 i 1930–1934, przez pe­wien czas wi­ce­pre­zes BBWR), drugi za­stępca szefa Sztabu Ge­ne­ral­nego (od 9 paź­dzier­nika 1928 do 19 kwiet­nia 1929), wi­ce­pre­mier w rzą­dzie Wa­le­rego Sławka (od 5 grud­nia 1930 do 28 maja 1931), mi­ni­ster bez teki (od 28 maja do 23 czerwca 1931), mi­ni­ster spraw we­wnętrz­nych w rzą­dach Alek­san­dra Pry­stora, Ja­nu­sza Ję­drze­je­wi­cza i Le­ona Ko­złow­skiego (od 23 czerwca 1931 do 15 czerwca 1934), je­den z naj­bliż­szych współ­pra­cow­ni­ków Jó­zefa Pił­sud­skiego po prze­wro­cie ma­jo­wym, za­li­czany do czo­ło­wych człon­ków tzw. grupy puł­kow­ni­ków. Za­bity przez członka Or­ga­ni­za­cji Ukra­iń­skich Na­cjo­na­li­stów, Hry­ho­rija Ma­ciejkę. Na pod­sta­wie Wi­ki­pe­dii (do­stęp 15 stycz­nia 2024).
[11] „ZA­RZĄ­DZE­NIE PRE­ZY­DENTA RZECZ­PO­SPO­LI­TEJ. Na pod­sta­wie art.1 ust. 1 ustawy z dnia 23 czerwca 1939 roku o sta­nie wo­jen­nym (Dz.U. R.P. nr 57, poz. 366) za­rzą­dzam stan wo­jenny na ob­sza­rze ca­łego Pań­stwa. Pre­zy­dent Rzecz­po­spo­li­tej: I. Mo­ścicki. Pre­zes Rady Mi­ni­strów: Sła­woj-Skład­kow­ski. Mi­ni­ster Spraw Woj­sko­wych: Ka­sprzycki”. Dz.U. 1939 nr 86 poz. 544; za: https://isap.sejm.gov.pl/isap.nsf/Do­cDe­ta­ils.xsp?id=WDU­19390860544 (do­stęp 13 grud­nia 2023).
[12]Z dzien­nika roku 1939. Kar­dy­nał Au­gust Hlond; http://pa­tri­mo­nium.chry­stu­sowcy.pl/kan­dy­daci-na-ol­ta­rze/sluga-bozy-kard-au­gust-hlond/dziela/1939-1945/Z-dzien­nika-roku-1939---_1084 (do­stęp 11 stycz­nia 2024).
[13] De­kret Pre­zy­denta Rze­czy­po­spo­li­tej z dnia 1 wrze­śnia 1939 roku o spra­wo­wa­niu zwierzch­nic­twa nad Si­łami Zbroj­nymi, o or­ga­ni­za­cji na­czel­nych władz woj­sko­wych i o ko­mi­sa­rzach cy­wil­nych – od chwili mia­no­wa­nia Na­czel­nego Wo­dza. Dz.U. 1939 nr 86 poz. 543.
[14] Za: https://isap.sejm.gov.pl/isap.nsf/Do­cDe­ta­ils.xsp?id=WDU­19390860543 (do­stęp 13 grud­nia 2023).
[15] Przy­pusz­cze­nie, że Zaza, czyli Jó­zefa Wró­blew­ska, nie żyje, jest błędne. Wię­cej in­for­ma­cji na ten te­mat w ko­lej­nych frag­men­tach.
[16] Or­der Orła Bia­łego – naj­wyż­szy or­der Rze­czy­po­spo­li­tej, usta­no­wiony w 1705 roku, re­ak­ty­wo­wany w 1921 roku. Nada­wany za zna­mie­nite za­sługi cy­wilne i woj­skowe dla Rze­czy­po­spo­li­tej Pol­skiej, po­ło­żone za­równo w cza­sie po­koju, jak i w cza­sie wojny. Nie dzieli się na klasy. Nada­wany jest naj­wy­bit­niej­szym Po­la­kom oraz naj­wyż­szym rangą przed­sta­wi­cie­lom państw ob­cych. W okre­sie mię­dzy­wo­jen­nym nadany zo­stał 24 oby­wa­te­lom pol­skim i 87 cu­dzo­ziem­com (w tym 33 mo­nar­chom i pre­zy­den­tom, 10 pre­mie­rom, 12 człon­kom ro­dzin pa­nu­ją­cych, 15 mi­ni­strom); za: https://www.pre­zy­dent.pl/pre­zy­dent/kom­pe­ten­cje/or­dery-i-od­zna­cze­nia/or­dery/or­der-orla-bia­lego (do­stęp 13 grud­nia 2023).
[17] Na pod­sta­wie: https://www.pol­ska-zbrojna.pl/home/ar­tic­le­show/32296?t=Mor­der­cza-obrona-War­szawy (do­stęp 13.01.2024).