Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wigilia. Salon kosmetyczny w centrum handlowym. Tego dnia otwarty jest dłużej ze względu na zatrzęsienie klientów. Każda kobieta chce dopieścić fryzurę i paznokcie. Nagle w wejściu zakładu opada ciężka krata, a wszyscy będący w środku zostają uwięzieni. Telefony nie działają, centrum handlowe jest zamknięte, a ochrona najwyraźniej już zaczęła świętować, bo nikt nie odpowiada na wołania o pomoc. Atmosfera gęstnieje, a z czasem staje się trudna do zniesienia, bo wychodzi na jaw, że poszczególne osoby coś jednak o sobie wiedzą, a wszystkich uwięzionych, bez wyjątku, zna jedna z klientek salonu ‒ Melania. Przypadek? Wątpliwe, ponieważ okazuje się, że do każdego z obecnych ma o coś pretensje. W szafie na zapleczu natomiast – jakżeby inaczej – zostaje znaleziony trup.
Czy magia świąt Bożego Narodzenia zadziała? Przecież wszyscy tak na nią zawsze czekają…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 252
Melania weszła do centrum handlowego dynamicznie i z uniesioną głową. Zawsze tak akcentowała swoje pojawienie się gdziekolwiek, choć ostatnio energii wystarczało jej już tylko na pierwsze wrażenie. Nikomu się do tego nie przyznawała, nawet przed lustrem, wiek jednak zaczął stanowić pewną niedogodność. Ale po co o tym mówić? Wciąż nosiła się więc prosto i spoglądała na otoczenie z błąkającym się na wargach uśmiechem dystyngowanej damy. Tak jak teraz.
Zderzyła się ze ścianą stanowczo zbyt głośnych świątecznych piosenek. Kakofonia melodii dochodzących równocześnie ze sklepów i korytarzowych głośników zgrzytała w uszach. Melania aż się wzdrygnęła i z dezaprobatą pokręciła głową. Nie do takich dźwięków była przyzwyczajona. Świąteczne przeboje w jej domu śpiewał Frank Sinatra i Nat King Cole, a nie… Cóż, nie zamierzała tego nazywać.
Obojętnie zlustrowała najbliższe wystawy, obwieszone bombkami i reniferkami, w końcu zatrzymała się przed witryną sklepu dziecięcego. Potrząsnęła głową z niedowierzaniem. Mieniło się tam i kręciło praktycznie wszystko. Począwszy od karuzeli do wózka niemowlęcego, obwieszonej lukrowanymi sztucznym brokatem bałwankami, aż po duży zestaw kolejki z klocków, w której lokomotywa wypuszczała dym z komina. Brokatowy, oczywiście. Pociąg przejeżdżał zatem przez zaspy migoczącego w halogenowych lampach śniegu. Ciekawe, kto to sprząta, przemknęło przez głowę Melanii. Wyobraziła sobie kłótnie sprzedawczyń. Lub zeszyt z zapisanymi dyżurami. Kto chętny do zamiatania zwałów lśniących, uroczych drobinek, oblepiających ciało niczym strój gimnastyczki?, pomyślała. Już widzę, jak po całym dniu przedświątecznego sklepowego szaleństwa tym dziewczynom chce się tarzać w błyszczącym sztucznym śniegu. Zresztą w ogóle personel sklepów jest, jak sądzę, wykończony. W końcu to Boże Narodzenie. Całe szczęście, że dziś już Wigilia i skończy się to szaleństwo.
Kobietę zaciekawiła wystawa z wieczorowymi sukniami. Podeszła zaintrygowana długą ciemnozieloną kreacją, z rękawami trzy czwarte i głębokim dekoltem na plecach. Idealna, pomyślała odruchowo, wyobrażając sobie siebie przed lustrem. A potem przypomniała sobie, że nie ma dla kogo włożyć takiej sukni. Ba! Dotarło do niej, że w tym roku w ogóle nie ma powodu świętować. I że na własne życzenie została na cały okołoświąteczny czas zupełnie sama. Kosztowało ją to sporo wysiłku. Dzieci – córkę Honoratę i syna Grzegorza wraz z rodzinami – namówiła na wyjazd do ich brata Dominika, który kilka lat wcześniej przeprowadził się do Alzacji. Tam zajął się uprawą winogron i produkcją wina w odziedziczonej po dalekim krewnym winnicy. Wino… To był w ich rodzinie temat ważny. Przy czym czas przeszły jest adekwatny, pomyślała sarkastycznie. Był ważny, bardzo nawet, dla Klemensa. A dla mnie? Może kiedyś znowu będzie. Właściwie powinien być. Pomyślę o tym później.
Przyjaciół, którzy zaprosili ją na wieczerzę wigilijną i właściwie na całe święta, zapewniła, że wyjeżdża z kuzynką do spa. Nie było łatwo, nie chcieli wierzyć, bo nigdy z żadną kuzynką nie utrzymywała kontaktów. Nawet o niej nie wspominała! Musiała się postarać i udowodnić zażyłą relację. Posłużyła się rodzinnym albumem z wypłowiałymi zdjęciami i całkiem realistyczną, choć sfałszowaną korespondencją mailową, że nie tylko taką kuzynkę ma, ale też że utrzymuje z nią kontakt.
W to ostatnie nawet jej dzieci nie chciały uwierzyć.
– Mamo, z ciocią Henryką? Pojedziesz do spa z ciocią Henią? – Honorata, córka Melanii, z niedowierzania zbyt głośno odłożyła sztućce, stukając o porcelanowy talerzyk.
– Ten matuzalem w spódnicy? – dołączył Grzegorz, starszy syn Melanii. – Ona w ogóle wie, co to spa?
– Zachowuj się. – Melania surowo spojrzała na córkę. – Hałasowanie sztućcami o zastawę stołową nie jest w dobrym tonie. A co do ciotki Henryki… Cóż, może dotychczas jeszcze – ostatnie słowo podkreśliła – nie była w spa, ale całkowicie przekonał ją fakt, że pojedzie tam zupełnie za darmo.
– Pomijając aspekt finansowy… – zaczęła Honorata.
– Właściwie nie pomijając – przerwał jej Grzesiek. – Ciotka gotowa jest wyrwać komuś wszystkie włosy z głowy, jeśli napomkniesz niechcący, że jeden z nich może być złoty. Jej wyczynów podczas podziału majątku po dziadkach nie da się zapomnieć. Na pewno chcesz spędzić święta właśnie z nią?
– O to samo miałam zapytać – powiedziała z wyraźną troską Honorata.
– Łączą nas młodzieńcze wspomnienia – stwierdziła spokojnie Melania. – Wszystko to, co widzicie na tych zdjęciach, i jeszcze o wiele, wiele więcej. Ona bawiła się z Klemensem w chowanego, zanim jeszcze go poznałam. Potrzebuję takiej nostalgicznej podróży. A w hotelu łatwo można się, jeśli zachodzi taka potrzeba, odizolować. Wystarczy ból głowy i już jestem w swoim pokoju. Albo przychodzi nagła ochota, żeby popływać, a basen zwykle niweluje możliwości niepożądanych konwersacji. Tak, tego właśnie chcę.
Melania musiała oznajmić to kilkakrotnie, zanim rodzina w końcu uwierzyła. Dzieci i wnuki już w drugim tygodniu grudnia wsiadły do samochodów i wyruszyły do Alzacji z zamiarem wykorzystania wspólnego czasu. Po raz pierwszy od kilku lat cała rodzina miała być w komplecie. Honorata i Łukasz wraz z Olgą i Pawłem, Grzesiek i Dagmara z Wojtkiem oraz Dominik, Sebastian i ich przysposobiona córka Amanda. Miało zabraknąć tylko Klemensa. I nestorki rodu.
Melania musiała się też napracować, by przekonać przyjaciół, którzy również nie byli skorzy do pozostawienia jej samej w święta.
Odetchnęła, kiedy w końcu wszyscy wokół zajęli się swoimi sprawami. Prezentami, dekoracjami, wypiekami. Melania zadowoliła się sznurami lampek rozwieszonymi w ogrodzie, stroikiem umieszczonym w oknie i niewielką choinką, którą rozstawił w jej części domu Grzegorz. Pozostawiła jednak drzewko nieustrojone. Święta bez Klemensa były dla niej po prostu nieistotne.
W odróżnieniu od własnej przestrzeni zatroszczyła się o wystrój swojej restauracji, Mokotowskiej Prowansji. Zrobiła to z przekonania, że dla klientów wszystko musi być dopracowane. Zdawała sobie jednak sprawę, że to działanie zastępcze – w restauracji wszystko mogło się kręcić bez niej. Wieloletnia załoga była świetnie wyszkolona, trzymała wysokie standardy. Melania sama przecież o to zadbała. W chwilach przerwy, na które jednak nie pozwalała sobie zbyt często, myślała, że przecież to i tak nie ma znaczenia. Mokotowska Prowansja będzie musiała poradzić sobie beze mnie.
I gdy w końcu Melania osiągnęła swój cel i po trwających długie tygodnie zabiegach została sama, pomyślała ze smutkiem, za to wbrew logice: Jak łatwo im wszystkim było się mnie pozbyć. A teraz krążyła sama po centrum handlowym i zastanawiała się, co zrobić z nadmiarem wolnego czasu. Bo miała jeszcze… Tak, miała jeszcze przynajmniej dwie wolne godziny.
Potrzebowała spokoju, na pewno. Musiała odreagować intensywne ostatnie miesiące, a przede wszystkim przeżyć żałobę. Jej mąż Klemens zmarł latem, całkowicie niespodziewanie. Na nic się nie skarżył, po prostu był, żył, funkcjonował, zajmował się firmą dystrybuującą wina, a w przerwach pełnoetatowo uwielbiał swoją żonę. Choć właściwie odwrotnie. Wielbienie Melanii było jego zajęciem podstawowym, cała reszta dopełnieniem. A pewnego dnia upadł, zsiniał i zamknął oczy. Nie odzyskał już przytomności. Lekarz twierdził, że serce Klemensa było w fatalnym stanie i praktycznie nie jest możliwe, żeby nie odczuwał dolegliwości. A jednak nigdy się nie skarżył. Nie zająknął się nawet!
I jak tu wierzyć mężczyźnie? Melania miała żal do męża. Sama nie wiedziała, czy bardziej o to, że umarł za szybko, pozostawiając ją samą, czy też dlatego, że akurat tego działania z nią nie skonsultował. A przecież w ich domu to ona zawsze miała ostatnie słowo!
Niemniej zgon Klemensa uświadomił jej, że ona sama też nie jest nieśmiertelna. I że są sprawy, które musi załatwić, nie czekając na jutro, na ten odpowiedni dzień, który może wcale nie nadejść. Wierzyła, że na świecie powinien panować porządek. I sprawiedliwość. I właśnie ona, Melania, ten ład zaprowadzi, przynajmniej w interesującym ją zakresie. Dokładnie tak postanowiła.
Przeszła dalej, kolejne witryny zupełnie jej nie zainteresowały. Ciuchy, ciuchy, buty, herbaty. Buty. Buty. I jeszcze raz buty… Jedne nawet przyciągnęły jej uwagę, nie zdążyła im się jednak przyjrzeć, bo nagle poczuła gwałtowne szarpnięcie i zupełnie nie wiedząc jak, znalazła się na ziemi.
– Przepraszam, przepraszam! – usłyszała damski głos, ale stukot obcasów wyraźnie świadczył o tym, że kobieta się nie zatrzymała. Melania aż się zatrzęsła z oburzenia. I wstydu. Leżeć na ziemi w centrum handlowym! Też coś!
Na szczęście znalazła się jakaś dobra dusza, a właściwie silna męska ręka, która pomogła jej wstać.
– Nic pani nie jest?
Oczywiście, że jej było! I to całkiem sporo. Przede wszystkim potężny uszczerbek poniosła jej duma. Bolało kolano, na którym z całą pewnością już następnego dnia rozłoży się siniak we wszystkich kolorach fioletu i zieleni. No i – co poczuła w tej chwili chyba najdotkliwiej – ucierpiał obcas jej prawego buta.
– Nie, dziękuję – odpowiedziała jednak ze słabym uśmiechem. – Chyba po prostu usiądę na chwilę przy stoliku. Może wypiję kawę, o, tutaj. – Wskazała witrynę niewielkiej kawiarni.
Mężczyzna podprowadził ją do stolika, potem odszedł do swoich spraw.
Na co mi przyszło, pomyślała Melania, układając usta w skrzywienie pełne dezaprobaty. Zamiast raczyć się dobrą kawą we własnej restauracji, napiję się lury w jakiejś dziurze. Świat się kończy! A właściwie już się skończył. Przynajmniej dla Klemensa, czyli też dla mnie w pewnym sensie.
Potem jednak, gdy pochyliła się nad filiżanką pełną naparu, pomyślała, że istnieje, niewielka wprawdzie, ale jednak, szansa na całkiem niezły kawowy napar. A w każdym razie nie tak ohydny, jak się spodziewałam, podsumowała w myślach.
– Przepraszam, przepraszam! – usłyszała znowu damski głos. Kobieta mówiła zdecydowanie zbyt głośno. Absorbowała sobą zbyt wiele osób. Melania przybrała zatem jak najsurowszy wyraz twarzy, w zamyśle odstręczający, kobieta jednak dopadła stolika i opadła na krzesło naprzeciwko Melanii.
– Ja panią bardzo przepraszam. – Przybyła nie dała Melanii dojść do słowa. – Ja wiem, jak to wyglądało. Przeokropnie. Ale wiem też, że ktoś pani pomógł, a ja musiałam gonić moją czteroletnią córkę. To jest po prostu niebywałe. Ona potrafi rozpłynąć się w powietrzu. Nie mogłam jej stracić z oczu nawet na chwilę, bo potem zostałoby mi już tylko wzywanie policji. Mała jest tak szybka, że mam nadzieję kiedyś zarabiać na jej wynikach sprinterskich. Teraz oddałam ją już ojcu, niech on poćwiczy trochę kondycję. I wyskakuje z kasy, w końcu święta, a dla młodej nie ma zbyt dużej ilości zabawek. Potem pójdą sobie na zaplecze, bo mąż pracuje tu jako kierownik ochrony. W tym roku mała zażyczyła sobie święta u tatusia w pracy. Oczywiście stawiam tę kawę, i może jeszcze jakieś ciasteczko. Na przeprosiny, takie z całego serca. Zje pani coś słodkiego, prawda? Proszę zrobić mi ten zaszczyt i zjeść ze mną deser, bardzo panią proszę. A w ogóle to nic pani nie jest? Bo nie zapytałam z wrażenia. Mam nadzieję, że wszystko w porządku?
Melania potrząsnęła głową, lekko oszołomiona.
– Za deser dziękuję i nie wiem, czy mi coś jest – odpowiedziała. – Chyba nie. Kolano mnie boli. I obcas się chwieje.
– Kolano? Czy wezwać pogotowie? Ja znam dobrego, bardzo dobrego ortopedę, to mój wujek, zaraz do niego zadzwonię. Zawiozę panią do lekarza. Trzeba się przebadać, koniecznie…
– Nic mi nie jest – stwierdziła Melania stanowczo. Od pytlowania młodej kobiety zaczynała ją boleć głowa.
– To dobrze, ale pani jest w szoku. Posiedźmy jeszcze chwilę. Ja zamówię ten deser i wtedy pani zdecyduje, dobrze? A w ogóle to ja jestem Krystyna. Krysia.
Po czym wstała i podeszła do lady, zanim starsza pani zdążyła jakkolwiek zareagować. Melania miała nieodparte wrażenie, że jej szybko mówiąca towarzyszka podeszła od niewłaściwej strony, omijając niewielką kolejkę. Nikt jej jednak nie zwrócił uwagi. Może była tak przekonująca, a może potrafiła zagadać każdego. Niemniej już po czterech minutach wróciła do stolika z dwoma talerzykami.
– Podobno beza jest tutaj doskonała. Nie wiem, nigdy nie jadłam, choć bywam tu czasami, ale staram się ograniczać słodycze. Jednak dzisiaj to jest chyba szczególny dzień. Muszę go osłodzić, nigdy jeszcze nikogo nie potrąciłam w taki sposób. Ja panią naprawdę bardzo przepraszam! Wybaczy mi pani? – Gadała cały czas i ten moment, w którym w końcu zamilkła, Melania przyjęła z ulgą. Kiwnęła też głową na zgodę, na co dziewczyna zareagowała z zachwytem i pytlowała dalej.
– To cudownie. Wspaniale po prostu, dziękuję pani za wyrozumiałość. I oczywiście idziemy kupić nowe buty. Nie może pani chodzić na niestabilnym obcasie, to wykluczone. Oczywiście ja płacę. Tu jest dobry sklep, tam, po drugiej stronie. Lubi pani tę markę? Bo ja ich cenię, dosyć dobre obuwie, więc jeśli to pani nie przeszkadza, to tam właśnie kupimy nowe czółenka dla pani…
– Ale może najpierw zjedzmy tę bezę – jęknęła Melania, przerywając w końcu słowotok kobiety.
Do niedawna, podobnie jak jej rozmówczyni, ograniczała kalorie. Po co jednak miała to robić? Dla kogo miałaby dbać o figurę?
Szybko mówiąca kiwnęła głową i po chwili jęknęła z rozkoszą:
– Ambrozja. Właściwie dlaczego ja unikam słodyczy?
– Dokładnie to samo pytanie przed chwilą sobie zadałam. Bo faktycznie, dobra ta beza – odpowiedziała Melania. – A ta marka może być. – Wskazała na sklep po drugiej stronie alejki.
Dziewczyna jednak miała przymknięte oczy i nie odpowiedziała. Melania zatem też skupiła się na deserze.
Słowotok powrócił po oczyszczeniu talerzyka i trwał nieprzerwanie aż do momentu, w którym podniosły się i przeszły do sklepu obuwniczego. Melania oglądała wystawione pantofle ze zmarszczonym czołem. W końcu wskazała parę ciemnoszarych czółenek na pięciocentymetrowym obcasie i poprosiła sprzedawczynię o odpowiedni rozmiar.
– Nie chciałabym być namolna, ale one są za tanie – stwierdziła Krystyna.
– Rzeczywiście, są na przecenie, ale fason jest niewłaściwy. Wolę rzeczy klasyczne, niekoniecznie modne. A te właśnie takie są. Odpowiadają mi.
Sięgnęła po przyniesioną właśnie parę butów, przymierzyła je i przeszła kilka kroków.
– Tak – powiedziała. – Bierzemy.
– Cóż za szybka decyzja – skwitowała ucieszona Krystyna.
– A te stare proszę wyrzucić – zadysponowała Melania.
– A może jednak… do naprawy? Przeze mnie pozbywa się pani być może ulubionej pary butów…
– Zapewniam panią, pani Krystyno, że gdybym chciała, to nie zmusiłaby mnie pani do ich wyrzucenia. Mam zasadę, że jeśli kupuję coś nowego, pozbywam się jakiejś starej rzeczy. Nadmiar garderoby nie skłania do elegancji. Donaszamy stare ubrania zamiast czerpać radość z tego, co właśnie sobie sprawiliśmy. Poza tym wszelkie przeładowanie zaśmieca. Przestrzeń i nasze głowy. Zatem stara para zostaje w sklepie. Z przeznaczeniem na śmieci.
– Gdyby jednak pani czegoś potrzebowała… nie wiem… ortopeda, cokolwiek, to tu jest mój numer telefonu. – Krystyna wręczyła Melanii kawałek kartki z zapisanym rzędem cyfr.
– Wspaniale. Proszę zapisać także mój numer. Tak na wszelki wypadek. A teraz… Cóż, mam jednak pewną prośbę.
– Wszystko, co sobie pani życzy.
– Wszystkiego nie potrzebuję, ale…
Rozmawiały kilka minut. Krystyna okazała zdumienie, jednak kiwnęła głową i stwierdziła na koniec:
– Oczywiście, jak obiecałam. A teraz pomogę pani przejść…
– Nowe buty są superwygodne – stanowczo zaprotestowała Melania. – A ja potrafię sama iść. Słyszałam też, że dzwonił pani mąż, czas chyba przejąć córkę.
– Były mąż. – Kobieta machnęła ręką.
– A to szkoda. – Melania się zafrasowała.
– Dlaczego? Nie ten, to inny.
– Dla dziecka nie. Dla niej ważny jest tata, a ten może być tylko jeden. Ja z moim mężem byłam ponad czterdzieści lat. Byliśmy tacy szczęśliwi…
– Czterdzieści lat? Podziwiam! – stwierdziła Krystyna.
– Niech pani już biegnie.
– Właśnie, właśnie. To do zobaczenia, na pewno zadzwonię! I wszystko będzie, jak sobie pani życzy – zapewniła, biegnąc już w stronę sklepu z zabawkami. Chyba. W każdym razie w którąś stronę.
– Mówiąc to, nie miałam na myśli dosłownego rozumienia słowa „biec” – mruknęła do siebie Melania.
Przeszła koło sklepu, w którym zwykle robiła zakupy. To był ekskluzywny butik, w którym rachunek regulowała przelewem, nigdy nie pytając o ceny poszczególnych produktów. I zawsze dostawała towar unikatowy, najwyższej jakości i idealnie dostosowany do potrzeb. Ten salon zawsze miło jej się kojarzył. Dzisiaj jednak odwróciła od niego wzrok. Niczego nie potrzebuję, pomyślała, po czym spojrzała na swoje stopy. Nie potrzebuję, ale mam nowe buty. Może i tak trzeba. W nowych butach dobrze wchodzi się w nowe życie. Widocznie tak miało być.
Przeszła ostrożnie jeszcze jeden korytarz, tym razem posuwając się blisko ściany. Tak na wszelki wypadek. Nowe buty były wygodne, chociaż starym też nic nie brakowało, a jednak wylądowała na podłodze, z zadartą nieelegancko spódnicą. Ostrożność zatem nie zawadzi.
Po drodze uśmiechnęła się, a nawet machnęła delikatnie dłonią mundurowemu. Ochrona centrum handlowego nosiła uniformy do złudzenia przypominające służbowe ubiory policjantów. A tego akurat ochroniarza Melania znała.
Nie miała już jednak czasu na rozmowy. Zresztą okoliczności nie sprzyjały. Melania doszła na sam skraj korytarza, w którym dźwięki kolęd zdawały się przytłumione. Spojrzała na neon i uśmiechnęła się szeroko.
NAIL & BEAUTY SPA – przeczytała.
– Przecież mówiłam, że spędzę święta w spa, prawda? – wymruczała do siebie i przekroczyła próg salonu.
– Dzień dobry, pani Melanio! – Jak zawsze, powitano ją niemal w ukłonach już od samego progu.
– Dziękuję, że zechciała mnie pani jeszcze przyjąć, Konstancjo.
– Dla pani zawsze znajdę miejsce. Zresztą przed świętami nawał pracy jest oczywisty. Ale za pół godziny zamykają centrum, zostaniemy już tylko my, będzie więcej spokoju. A tutaj, u pani, już kończymy. – Popatrzyła na paznokcie obsługiwanej właśnie klientki.
– Jeszcze bałwanki – dopomniała się Magdalena. – Musi być świątecznie.
– Oczywiście – zgodziła się Konstancja. – Dlatego jeszcze kwadransik, pani Melanio. Może ciut więcej.
– Przyszłam za wcześnie – odpowiedziała uspokajająco starsza pani. – Odrobinę się denerwowałam, bo przecież dzisiaj zamyka pani o czternastej.
– Teoretycznie za pół godziny. – Konstancja uśmiechnęła się delikatnie. – Ale proszę się nie przejmować. Dzisiaj jest wyjątkowy dzień. Świąteczny. Dzisiaj pracuję dłużej.
– Pani Konstancja to zawsze taka uprzejma – zagadnęła Magdalena. – Nawet jeśli przyszło jej pracować w Wigilię. Dziękujemy.
Kosmetyczka machnęła ręką.
– W domu wszystko przygotowane, tylko odgrzać, nie ma o czym mówić.
Melania siadła na krześle z cichym stęknięciem i pomacała swoje kolano. Zaczynało puchnąć.
– Coś się stało? – zainteresowała się manikiurzystka.
– Przewróciłam się. – Starsza pani pokręciła głową jakby z niedowierzaniem. Myśl o zadartej kiecce była dla niej nie do zniesienia.
– W naszym wieku to się może zdarzyć – rzuciła ze śmiechem klientka od bałwanków, skądinąd znana Melanii.
– W naszym wieku? – Seniorka natychmiast zesztywniała. Wyprostowała plecy i surowo spojrzała na Magdalenę. – Wiek nie ma tu nic do rzeczy. Ktoś mnie potrącił.
– No to współczuję bardzo. – Konstancja postanowiła się wtrącić. Znała ten ton Melanii, nie wróżył niczego dobrego. A po co jej konflikty w salonie? I to tuż przed świętami?
– Ludzie to teraz prą przed siebie, nikogo nie widząc. Tylko własny czubek nosa się dla nich liczy. – Magdalena nie wyczuła sytuacji. – Żeby w centrum handlowym przewrócić starszą panią!
– Słucham? – odparła Melania lodowato.
– Oj tam, przestań. Nie róbmy z siebie młódek. Swoje na karku już mamy, a że tego nie widać? Ty wyglądasz pięknie i ja wyglądam pięknie, ale że strzyka w kolanie i plecach, to nie zaprzeczysz.
Melania nabrała głośno powietrza.
– Jesteś niemożliwa, Magdaleno. Młoda matka biegła za swoją czterolatką. Przepraszała mnie, wypiłyśmy razem kawę, a nawet kupiła mi nowe buty.
– Nowe buty? – Magda spojrzała na stopy Melanii. – Nie widać, żeby różniły się czymś od tych, które nosisz zwykle, chociaż ty zmieniasz obuwie tak często, że nie sposób nadążyć. Ale dlaczego kazałaś sobie kupić buty?
– Niczego nie kazałam. – Melania się zirytowała. – Po prostu obcas się poluzował przy upadku.
– To nieźle musiałaś grzmotnąć. – Magdalena się zaśmiała, a Melania pokręciła głową.
– Twój język, doprawdy, pozostawia wiele do życzenia – odparła.
– Mój język idealnie, jak sądzę, oddaje grozę sytuacji. Starsza pani wali się na posadzkę w ruchliwym centrum handlowym, łamiąc obcas i gruchocząc kolano. Powinni wezwać pogotowie.
– Dajże spokój. – Nagabywana zacisnęła wargi.
– To może chociaż coś zimnego przyłożymy, co? Pani Melanio?
– Może to niezły pomysł…
– Mam mrożoną włoszczyznę na zupę. Taką, co to wie pani, wrzucamy do kubka, dodajemy wody, a po dwóch minutach w mikrofali jest gotowa namiastka obiadu. Doskonałe rozwiązanie, kiedy pracy jest tak strasznie dużo, jak teraz.
– Cóż, skoro nie ma nic innego… – Melania czuła się skrępowana. Mrożonka na kolanie? Rzecz kompletnie bez gustu. W dodatku będzie musiała unieść skraj spódnicy, a podczas upadku jej rajstopy, delikatnie rzecz ujmując, ucierpiały. Na szczęście ich cielisty kolor trochę kamuflował dziurę i sieć długich oczek. Melanii jednak wystarczyła świadomość, że tam jest. Co by Klemens pomyślał, przeleciało jej przez głowę. Jego żona w podartych rajstopach wystawia spuchnięte kolano na widok publiczny. Powinnam pójść do domu, przebrać się i przybyć tu kiedy indziej. Albo zamówić usługę w domu. Tyle że to niemożliwe przed świętami. A nieważne, gdzie i z kim będę je spędzać – nie chcę paznokci z odrostami!
Więc Melania przyjęła podsunięte drugie krzesło, położyła na nim nogę, zadarła spódnicę, ze wstrętem patrząc na jeszcze niedawno bardzo eleganckie, cieliste rajstopy 60 DEN, i położyła na kolanie mrożonkę.
Odczuwała dyskomfort na wielu płaszczyznach. Przede wszystkim mentalny, poza tym te warzywa były naprawdę lodowate! Dzięki temu jednak kolano dość szybko przestało boleć, więc zdecydowała się pozostać w tej pozycji przez jakiś czas.
– Jak sobie radzisz? – zapytała Magda, przyglądając się tej karkołomnej pozycji.
– Jak na razie, średnio mi wygodnie – odpowiedziała Melania.
– Nie pytam cię o posadowienie półdupków na krześle, tylko o twoje życie.
– Rozumiem, że jest to twoja pełna wrażliwości forma wyrażenia kondolencji – stwierdziła Melania kwaśno.
– Nic podobnego. Wyrazy współczucia składałam ci na pogrzebie Klemensa, a teraz czas się wziąć do życia. Masz dzieci, wnuki, restaurację.
– Jesteś jak pistolet skałkowy Rumcajsa. – Wdowa złożyła usta w ciup. – Walisz przed siebie, a celność masz rozległą, trafiasz we wszystko w promieniu stu metrów. Informuję cię zatem, że radzę sobie całkiem dobrze. Nawet zupełnie, nadspodziewanie i całkowicie, wręcz wyśmienicie.
– Jak ktoś tyle razy zaprzecza, to… – Magdalena uśmiechnęła się współczująco.
– Gdyby na ciebie ktoś wpadł z ogromnym impetem, też by cię powaliło na ziemię. Dwudziestolatek by leżał pokotem. Nie wypominaj mi zatem wieku. A co do pozostałych spraw… Restauracja ma się świetnie. Zapraszam, wpadnij, skosztuj, mamy tradycyjnie przygotowane Bûche de Noël. I makowiec. Jak również wiele innych świątecznych pyszności, na miejscu i na wynos. Jutro wprawdzie mamy zamknięte… Ale mogę z tobą pojechać. Otworzę i dla ciebie znajdę coś pysznego. Poza tym obejrzysz ekspozycję szopek, w tym roku poprzestawiałam je trochę. Ta największa stoi w przedsionku. Do pozostałych dokupiłam tylko trochę figurek. Niemniej…
– Och, jestem pewna, że ekspozycja jest zniewalająca. Jak zawsze w Mokotowskiej Prowansji. Te wszystkie kryształowe kieliszki, wypolerowane sztućce, obrusy z jedwabnej bawełny, stylizowane na ludowo, w kratkę. Nie o to pytałam. Ja ty się miewasz?
– Cóż, po śmierci Klemensa doszło mi trochę obowiązków. Musiałam inaczej rozdzielić pracę, no i kompletnie przeorganizować kontrolę piwniczki z winami. Całe szczęście wina mamy własne, z winnicy Dominika, problem dostaw więc się nie pojawił. Niemniej…
– Czy ty siebie słyszysz? – weszła jej w słowo Magdalena.
– Klemens zadbał o wina zarówno w restauracji, jak i w domu. – Melania nie dała sobie przerwać. – Wiesz, że mamy specjalną lodówkę i szafkę na wina? W domu? To niesamowite, jak potrafi smakować dobre wino. Lecz wracając do meritum, sprawy zawodowe są jak najbardziej pod kontrolą. W najlepszym porządku, na nieustającej krzywej rosnącej. Jeśli zaś pytasz o moje osobiste samopoczucie, to zapewniam cię, że nie uważam, iż jest to miejsce i czas właściwy do takich prywatnych wynurzeń. Mogę jedynie dodać, że moje dzieci także mają się świetnie. Jak zauważyłaś, mam dzieci i wnuki, one zajmują sporą część mojej uwagi. Żyję w otoczeniu kochającej rodziny i mam się świetnie.
– Atak zwykle oznacza obronę… – mruknęła Magdalena.
– Czy tak może być? – Konstancja zdecydowała się w końcu wkroczyć pomiędzy dwie harpie.
– Piękne – zachwyciła się Magda.
– Bałwanki? – ironicznie zapytała Melania.
– Jeszcze tutaj dokończę. Dosłownie moment – powiedziała Konstancja.
– Elementy świąteczne to nie tylko prowansalskie szopki – skwitowała chłodno Magda.
– Ja też poproszę bałwanki – oznajmiła pogodnie Melania. – Robi je pani fenomenalnie. Jest pani artystką. Tylko takie elegantsze, bez brokatu – zwróciła się do Konstancji.
Manikiurzystka aż pokraśniała z dumy.
– Nie jesteśmy same, prawda? – Melania zadała w końcu pytanie, które cały czas uwierało ją delikatnie w dumę. Szczególnie tę wystawioną na widok publiczny w puchnącym kolanie.
– Skąd! – Konstancja się zaśmiała. – Pracownica za przepierzeniem robi brwi, a za drugim kolega kończy farbowanie, zostało mu jeszcze strzyżenie. Wszystkie chcemy być piękne na święta.
– Naturalnie. Chyba już dość tego lodu – uznała Melania, zdejmując z kolana worek mrożonki. Zastygła jednak w pół gestu, odwracając twarz do wejścia. W centrum handlowym pogasły światła.
I nie byłoby w tym nic dziwnego, było już przecież po czternastej. O tej godzinie centrum handlowe planowo miało zostać zamknięte, o czym zresztą kilkakrotnie przypominano przez głośniki. Faktycznie, nic dziwnego… gdyby raptownie nie opadła także krata zamykająca tę część korytarza.
– Co jest? – Zdziwiona Konstancja podeszła do kraty i dotknęła jej palcem z niedowierzaniem. – Ta krata nigdy nie opada.
– Co tak jebło? O, pardon. Nie wiedziałem, że jeszcze masz klientki. Choć właściwie to całkiem oczywiste. Ja też przecież pracuję, wszyscy harujemy, jak to przed świętami. Co zatem, tak, hm, huknęło? – Ireneusz wygłosił swoje przemówienie na jednym wdechu, wychodząc zza przepierzenia oddzielającego część fryzjerską od reszty salonu.
– Potrafi pan skupić na sobie uwagę – mruknęła Melania.
– A jak. – Irek wykonał dłońmi taniec wokół własnego torsu, ostatecznie umieszczając dłonie z rozcapierzonymi palcami na klatce piersiowej.
– Krata opadła – stwierdziła Konstancja, wciąż wpatrując się w zaciemniony korytarz.
– Przecież nigdy nie opada – zdziwił się młody fryzjer.
– No właśnie. – Manikiurzystka w końcu skupiła wzrok na współpracowniku. – Dokończ lepiej klientkę, kratę pewnie zaraz nam otworzą.
Ireneusz odwrócił się z teatralnym prychnięciem i schował za przepierzeniem. Chłopak potrafił robić wrażenie. Melania widziała go już wielokrotnie, była przecież stałą klientką salonu. Irek obsesyjnie dbał o włosy, przy czym jego troska przybierała dość oryginalne formy. Obecnie miał na głowie postawiony na sztywno pomarańczowy czub, włosy odrastające nad uszami ufarbowano na kolor zielony. Melania widziała już chłopaka w wersji z głową ogoloną bądź z powycinanymi w krótkiej szczecinie skomplikowanymi wzorami, a także z niedługimi, całkowicie białymi lokami. Bała się pomyśleć w jego obecności o fiolecie. Był bez wątpienia oryginałem, którego nie dawało się przegapić. I może o to właśnie chodziło?
– Czy coś tutaj się wydarzyło? – Zza lekkich, przesuwnych drzwi wyszła Franciszka. Kiwnęła grzecznie głową Melanii, po czym utkwiła wzrok w Konstancji.
– Zjechała krata. Tak, wiem, że nigdy nie opada, może coś się zepsuło. Nie wiem, dlaczego teraz nas tu zamknięto.
– Zamknięto? Czy nas tutaj zamknięto? – Zza kosmetyczki wyszła Eleonora ubrana w fuksjowy kombinezon w rozmiarze XXS. Figurę miała, owszem, całkiem do tego uprawniającą, Melania jednak uważała, że w pewnym wieku po prostu nie należy eksponować ciała. Oczywiście, na głos nigdy by tego nie powiedziała, przecież oficjalnie „pewien wiek” wyrugowała ze swojego słownika. A może po prostu zazdrościła Eleonorze odwagi.
Szczególnie że kombinezon zestawiony z czarnymi lakierowanymi kozaczkami i srebrnym bobem na głowie Eleonory wyglądał naprawdę nieźle. Tylko te ciemne brwi, właściwie jedna. Druga dopiero miała być zrobiona. Może ta asymetria sprawiła, że po twarzach kobiet w salonie przemknęło ledwie dostrzegalne skrzywienie?
A może to rzęsy. Melania nie była w stanie zrozumieć, jak można sobie przyklejać takie wycieraczki do twarzy.
– Chwilowo jesteśmy odizolowani – stwierdziła pogodnie Magdalena. – Ale to przecież nic strasznego. Zaraz przyjdzie ochrona i nas uwolni.
– Nie lubię być uwalniana – stwierdziła Eleonora. – To znaczy nie lubię musieć być uwalniana. Zdecydowanie wolę brak krat wokół siebie.
– I za chwilę ten stan zostanie przywrócony – uspokajała Konstancja. – Ale pięknie pani wygląda.
– Prawda? – Ela się ucieszyła. – Franka ma złote ręce. Robi najpiękniejsze brwi w całym mazowieckim. Ale nie są za szerokie, co? – Z niepokojem przystawiła twarz do lustra i oglądała się z namaszczeniem.
– Skądże znowu! – oburzyła się Konstancja. – Są idealne! Tylko jeszcze tam, na prawym oku, chyba nie skończyłyście, co? – Mówiąc to, Konstancja wykonała głową jednoznaczny gest w stronę Franciszki.
Ta błyskawicznie się zreflektowała.
– A, drugie oko nam jeszcze zostało. Ale to już szybciutko będzie. Pani Eleonoro, na chwilę zapraszam jeszcze na leżankę… – Franka chwyciła klientkę za łokieć i stanowczym ruchem poprowadziła ją do sąsiedniego pomieszczenia.
– Najpiękniejsze brwi w całym mazowieckim? – zapytała kwaśno Melania.
– Też zwróciłam na to uwagę. Jeszcze dwa miesiące temu nie chciała nawet słyszeć, żeby położyć się u tej dziewczyny – skwitowała Magda.
– Ty ją znasz? – Melania wyraziła zdziwienie.
– Franciszkę czy starą-róż-baby Eleonorę?
– Frankę ja też znam. Tę drugą.
– Znam, nie znam. – Magdalena wzruszyła ramionami. – W salonie kosmetycznym nawet jak kogoś nie znasz, to i tak wiesz, kto zacz.
– Bo mój salon integruje – wtrąciła Konstancja.
– Rozumiem. – Melania próbowała zachować się powściągliwie, nie udało jej się jednak ukryć ironii w głosie.
– Franciszka przyszła do nas dwa miesiące temu ledwie po kursie – wtrąciła Konstancja. – I w ciągu dosłownie kilku dni zyskała uznanie klientek. To aż niesłychane, żeby w takim tempie! – Pokręciła głową.
– Zdolna widocznie – skomentowała Magda.
– Pani Melania ją polecała. Nie wierzyłam, że da radę dziewczyna.
– Melania? Ty poleciłaś kosmetyczkę? – Magda nie kryła zdumienia. Wyraziła je całą sobą, unosząc brwi, ręce, a nawet podnosząc się minimalnie z krzesła. Pytanie zadała też zadziwiająco głośno.
– Dziewczyna kiedyś pracowała u mnie jako kelnerka – wyniośle odpowiedziała Melania. – Ale ma kłopoty z kręgosłupem. Musiała się przebranżowić.
– Coś nieprawdopodobnego – zakpiła Magda. – Królowa prowansalskiego lodu ma serce!
– Chyba się na mnie dzisiaj uwzięłaś.
– Skądże. Gdzieżbym śmiała. Po prostu…
– Gotowe – przerwała Magdzie Konstancja. – Proszę ocenić.
– Piękne. – Magdalena westchnęła z zachwytem.
– Tak. Pozwolę sobie przypomnieć, że życzyłabym sobie podobne – dodała Melania, zerkając z boku.
– Ty mówiłaś poważnie? Naprawdę chcesz podobne? Świat się kończy. Nigdy nie słyszałam, byś chciała cokolwiek po kimś powielać.
– Bo i nie zamierzam. Powiedziałam podobne, nie takie same. U mnie na obu rękach będą bałwanki. Ty masz na lewej gwiazdkę. Poza tym bałwanek ma być bez brokatu i na czerwonym paznokciu, a wszystkie pozostałe będą białe.
– Uf, co za ulga. Czyli nie będzie tak jak u mnie! Wyzywająca czerwień na wszystkich dziesięciu palcach! – Magda ostentacyjnie wywróciła oczami.
– Czerwień jest klasyczna i elegancka – odparowała Melania. – Jednak nie musi towarzyszyć mi wszędzie. Przesiądź się, moja kolej.
– A może jednak by tak sprawdzić, co z tą kratą? – Magdalena zerknęła w stronę opustoszałego korytarza.
– Zaraz zadzwonię do ochrony – stwierdziła Konstancja. – Chciałam tylko skończyć pani malunki.
Właścicielka salonu skończyła uprzątanie stanowiska i przeszła na zaplecze.
– Nic się nie zmieniłaś – powiedziała Magdalena. – Kąśliwa jak zawsze.
– Mistrzyni i tak nie dorównam. Wciąż mnie w tym wyprzedzasz o lata świetlne.
– Nie będziemy się biły o palmę pierwszeństwa. Jak zamierzasz spędzić święta?
– Dzisiaj odpoczywam w najlepszym towarzystwie. – Melania uśmiechnęła się szeroko. – Własnym.
– Sama sobie ofiarujesz najlepsze prezenty – dodała Magdalena rozbawiona.
– Dokładnie. A jutro zapewne wybiorę się do Barbary i Arkadiusza – skłamała Melania.
– Stara gwardia – rzuciła z westchnieniem Magda.
– Od lat spędzamy razem pierwszy dzień świąt. Choć wcale nie wiem, czy w tym roku jestem najlepszym kompanem do wspólnego spędzania czasu. Chyba nawet wolałabym posiedzieć sama. Od śmierci Klemensa ciągle jestem w ruchu. Sprawy restauracji pochłonęły moją uwagę, poza tym u dzieci, właściwie u wnuków, ciągle coś się dzieje. Mam wrażenie, że córka szybko opłakała śmierć ojca, Grzegorz jednak… Cóż, dla niego żałoba była najtrudniejsza. Nawet, szczerze mówiąc, byłam zdumiona, jak bardzo ją przeżywał. I dlatego chyba Wojtek też potrzebuje więcej uwagi.
– Wojtek to syn Grześka?
Melania kiwnęła głową.
– Siedemnastoletni. W tym wieku każda sprawa jest na śmierć i życie. Chyba nie znałam Klemensa od tej strony. Okazało się, że miał z wnukiem całkiem wiele wspólnego. Spodziewałam się raczej, że Olga, córka Honoraty, będzie bardziej tęsknić za dziadkiem, a tutaj zaskoczenie.
– Może po prostu kobiety w waszej rodzinie są silniejsze – zakpiła Magda.
Melania odruchowo chwyciła jeden z leżących na stoliku próbników kolorów.
– Ładne te nowe odcienie – powiedziała w zamyśleniu.
– W ogóle dużo nowości jest dobrych i fajnych – zripostowała Magdalena.
– Chcesz powiedzieć, że tylko my zostałyśmy wciąż stare?
– Jakie? Nie dalej niż dwadzieścia minut temu twierdziłaś, że nie znasz takich słów.
– Precyzyjnie rzecz ujmując, chodziło o to, że wiek nie ma wpływu na przewracanie się w zatłoczonym centrum handlowym. Niemniej dobrze wyczułaś sarkazm. Nie jesteśmy, oczywiście, stare. Doświadczone, owszem, ale nie zdążyłyśmy jeszcze zjeść wszystkich rozumów. Moją młodość i ciekawość świata widać chociażby w tym, jak potrafię zachwycać się nowymi lakierami do paznokci.
– Zachwycać się? Czy ty sama siebie słyszysz? Młodość uzależniasz od koloru mazidełka? Nie poznaję cię.
Melania spojrzała na koleżankę pytająco.
– Powiedziałaś, że, cytuję, „ładne te nowe odcienie” – ironizowała Magdalena. – Gdzie tutaj zachwyt? To emocja powściągnięta niczym kołowrotek odłożony na półkę.
– Kołowrotek?
– Taki od wędki. Jak leży, znaczy żyłkę ma zwiniętą. Czyli nie jest rozrzutny.
– Dalekie skojarzenia. W dodatku wędkarskie. Czy kiedykolwiek miałaś wędkę w rękach? – Melania nie ukrywała zdziwienia.
– Żartujesz? – prychnęła urażona Magda. – Mogłabym zniszczyć paznokcie. Coś długo nie ma tej Konstancji.
Zamilkły, wpatrując się w harmonijkowe drzwiczki prowadzące na zaplecze salonu. Tam zniknęła Konstancja. I tam panowała teraz kompletna cisza, chociaż…
– Konstancja miała dzwonić do ochrony, prawda? – upewniła się Magdalena.
– Tak twierdziła.
– Ale byłoby ją słychać. To tylko cienkie pleksi.
– A jest zupełnie cicho. – Melania też wyraziła niepokój.
– Może tam zajrzymy?
– A tak wypada? Komuś wchodzić w jego prywatną przestrzeń?
– Prywatną? – Magda pokręciła głową. – Mówiąc szczerze, chciałabym już stąd wyjść. Paznokcie ma zrobione, a potrzebuję, cóż, ustronnego miejsca. – Magdalena od dłużej chwili trochę wierciła się na krześle.
Nie musiały jednak wchodzić na zaplecze. Konstancja pojawiła się w odsuniętych drzwiczkach z wyrazem dezorientacji na twarzy. Trzymała w ręku smartfon i spoglądała na niego niepewnie.
– Czy coś pani dolega? – zaniepokoiła się Melania.
– Ja… – zaczęła Konstancja.
– Jest pani przeokropnie blada.
– Dodzwoniła się pani? Co się stało? – Do pytań dołączyła Magdalena.
– Telefon ochrony nie odpowiada. Najpierw długo czekałam, sygnał był taki normalny, a potem zamilkł. Za drugim razem tak samo. Nikt nie odebrał. Jakby tam nikogo nie było. – Kosmetyczka pomachała trzymanym w ręku telefonem i popatrzyła na dwie klientki dość nieprzytomnym wzrokiem. – Komórka nie działa.
– Tak się zdarza. Może się rozładowała? – zastanowiła się na głos Melania.
W tym czasie Magdalena już wyciągała ze swojej eleganckiej torebki telefon.
– Mój też nie ma zasięgu – stwierdziła po chwili skonsternowana.
– Ja zawsze stąd normalnie wykonuję połączenia i je odbieram. – Melania westchnęła i sięgnęła po swoją markową torebkę. Wcześniej pamiętała, by ustawić ją tak, by dyskretne logo zostało dostrzeżone przez Magdalenę. Nigdy, przenigdy, nie kupiłaby torebki z wielkim logotypem żadnej marki. Co nie znaczy, że nie ceniła luksusowej galanterii.
Wyciągnęła telefon i popatrzyła na niego dokładnie tak samo nierozumiejącym wzrokiem, jak chwilę wcześniej na swoje aparaty Konstancja i Magdalena.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki