Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Tomek to młody pracownik korporacji, który każdego dnia zmaga się nie tylko z presją otoczenia, ale także z własnymi słabościami. Koleżanki i koledzy z pracy nie ułatwiają mu życia, odreagowując trudy codzienności. Gdy niespodziewanie dla siebie i innych mężczyzna znajduje nić porozumienia z Anną, na horyzoncie pojawia się widmo konieczności pracy zdalnej. Jaką historię skrywa Tomek, i jak przymus odseparowania wpłynie na jego relacje z innymi? Czy w świecie, który stale pędził do przodu i nagle się zatrzymał, jest miejsce na rozmowę, przyjaźń i miłość?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 324
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
DZIŚ
– Nie cierpię facetów z brodą – powiedziała zgrabna, krótkowłosa brunetka. Była śliczna. Wciśnięta w wąską czarną spódnicę przed kolano i jedwabną kremową bluzkę, wyglądała jak lody waniliowe w czekoladowym wafelku. Gdy odchodziła szybkim krokiem, stukając obcasami, lakierowane szpilki wysyłały błyszczące wiadomości. „Nie dostaniesz mnie” – emitowały zakodowany sygnał. Tomek patrzył na kobietę i miał wrażenie, że jej nogi kończą się w okolicach szyi.
Poczuł się nieswojo. Brodę hodował od kilku lat. Właśnie tak, jakby ją rozkrzewiał niczym wytrawny ogrodnik. Z pomocą matki dbał, pielęgnował, przycinał. Pozwalała mu schować się za zarostem, ukrywała odruchowe skrzywienie warg, niepotrzebny tik, który wprawiał ludzi w konsternację. Mężczyzna był przekonany, że w tym nowym świecie broda będzie mu absolutnie potrzebna. Nie mógł dopuścić, by ktokolwiek dostrzegał jego prawdziwy wyraz twarzy. Broda dawała poczucie bezpieczeństwa.
– Nie przejmuj się – powiedziała siedząca za kontuarem recepcji Monika. – To zołza z działu handlowego, Marta. Bardziej zarozumiałe... – dziewczyna zawahała się, postanowiła jednak nie ryzykować, w końcu gość stojący przed nią był nowy i nie wiadomo, z kim skoligacony, użyła więc neutralnego słowa – laski są tylko w marketingu. A ty musisz pójść dzisiaj do kadr, papierologia czeka.
Tomek skinął głową i wszedł na schody. Nie tak to wyglądało, gdy starał się o pracę. Wtedy w kadrach przyjęła go przesympatyczna Ania, niewysoka dziewczyna z mysimi włosami i takimż sposobem bycia. Rozmowa z kadrową, tutaj nazywaną haer menedżer, zajmującą półtora krzesła panią Danutą, przebiegała w równie miłej atmosferze. Umowę o pracę dostał od razu pierwszego dnia, zgodnie z obietnicą. Wszystko odbyło się bezkolizyjnie. Logo firmy znalazł nawet na karteczkach do robienia notatek: „memo” – głosił niebieski napis. „From Tomek to...” Szybko zrozumiał, że był to jedyny kolor, jaki mógł funkcjonować na firmowych dokumentach. W ściśle określonym pantonie i zapisany zawsze jednolitą czcionką. Od razu po podpisaniu umowy Tomek został wysłany do odpowiedniego zakładu fotograficznego, skąd po półgodzinie wyszedł ze spersonalizowaną kartą magnetyczną. Z własnym zdjęciem i niebieskim logo firmy. Karta otwierająca drzwi do marzeń – tak myślał Tomasz.
Spotkanie z atrakcyjną brunetką z działu handlowego nie zmieniło jego podejścia. Pracował tu od trzech dni i wciąż był zachwycony. Po czterech latach tułaczki z firmy do firmy, gdzie traktowano go jak młokosa bez doświadczenia i bez prawa głosu, był zmęczony. Co gorsza, naprawdę był młokosem, i rzeczywiście bez doświadczenia. Przynajmniej na początku. Cztery lata temu skończył z wyróżnieniem studia informatyczne. Stał się pupilkiem swego promotora, który pokładał w młodym absolwencie wielkie nadzieje. Sęk w tym, że nie tylko zawodowe, a Tomasz nie lubił dotyku męskich rąk ani na ramieniu, ani nigdzie indziej. W ogóle zresztą nie przepadał za dotykiem, choć chyba już powinien? Tak twierdziła jego matka, z którą wciąż mieszkał, choć ten stan zaczynał mu doskwierać.
Chłopak zdecydował zatem, że nie zostanie na uczelni, a zawiedziony promotor zadbał, by nie dostał upatrzonej wcześniej pracy. Tułał się więc po różnych firemkach, pracując to na zleceniu, to na umowie o dzieło, czekając tygodniami na wypłatę, czasem pozbawiony dochodów przez kilka miesięcy. Bywało trudno, ale – wreszcie! – ten stan rzeczy miał ulec zmianie.
Stabilizacja – skandowała mu czasem do ucha matka, i Tomasz wreszcie miał coś do pokazania. Stała umowa, zarobki dwukrotnie większe niż średnia krajowa, i to na sam początek! Świat pysznił się kolorami.
– Panie Tomaszu – zwróciła się do niego trzeciego dnia pracy Danuta. Przeszedł przez jej sekretariat, uśmiechnął się do myszowłosej Anny. Trzy dni wystarczyły, by poczuł się akceptowany. – Proszę usiąść – kontynuowała kadrowa. – Jak się pan czuje w naszym zespole?
– Znakomicie! – odpowiedział z entuzjazmem.
– Podoba się panu w firmie? – Upewniała się.
– Oczywiście. Wprawdzie mój pokój nie ma okna, jednak jest wygodny i na pewno będzie mi się dobrze pracowało.
– Nie ma okna? – Danuta zmrużyła oczy i lekko uniosła lewy kącik ust. – Nie przeszkadza to panu, mam nadzieję.
– Skądże – przytaknął, uśmiechając się, choć nikt nie mógł owego uśmiechu dostrzec w gęstym zaroście.
– Mam nadzieję, że i kolegów już pan poznał?
– Oczywiście. To prawdziwi fachowcy.
– Cieszę się. Ania oprowadzi pana po innych działach, jeśli pan jeszcze w nich nie był. W naszej firmie najważniejszy jest, oczywiście, marketing, bo to on napędza sprzedaż. Zrozumiałe, że istnieje ścisła współpraca między marketingiem i sprzedażą, jednak bez tego pierwszego niemożliwe jest ulokowanie na rynku odpowiedniej ilości produktów. A bez sprzedaży, sam pan rozumie, nie ma oczywiście zysku, czyli nie ma też naszych premii. Wszystkie pozostałe działy pełnią funkcję, de facto, służebną wobec tamtych. Logistyka, a także haer. W tym i pana dział, saport informatyczny. Wspieracie wszystkie działania firmy. Pan jest w wyjątkowo komfortowej sytuacji, oczywiście. Wszystkie systemy działają, nic nie trzeba ustawiać, a jedynie zadbać o bezawaryjną kontynuację pracy, oczywiście. Cieszę się, że zawitał pan do nas.
– Ja również. – Tomasz zareagował tak, jak wypadało, choć nie czuł się komfortowo. Z jakiej przyczyny? Jeszcze nie wiedział.
– Z ogromnym zadowoleniem zapoznaliśmy się z pana kwalifikacjami, co omówiliśmy już przy podpisaniu umowy. Oczywiście ja zupełnie nie mam pojęcia o tych sprawach, niemniej koledzy z działu IT bardzo pozytywnie ocenili pana wykształcenie. O ile wiem, uzyskali także telefoniczne rekomendacje w pana poprzedniej firmie.
Tomasz patrzył uważnie z przyklejonym uśmiechem, którego można się było domyślić tylko po niewielkich zmarszczkach wokół oczu. Miał nadzieję, że pani Danuta je dostrzegła.
– Czas pana rekrutacji idealnie zbiegł się z faktem, że jeden z kolegów właśnie rozpoczął okres wypowiedzenia. Ma pan trzy miesiące na poznanie firmy i procesów w niej zachodzących. To powinno, oczywiście, wystarczyć, prawda? – Patrzyła na niego uważnie.
– Oczywiście – przytaknął trochę niepewnie. – O co chodzi z tym „oczywiście”? – zastanowił się.
– Fantastycznie. Przejmie pan od niego obowiązki. Liczę, że płynnie i bez komplikacji. Mam do pana jednak pewną prośbę. Jedną, taką delikatną. – Pani Danuta wstała i zwróciła się w stronę sekretariatu: – Aniu, poproszę o dwie... – odwróciła się do Tomka – kawa czy herbata?
– Herbatę poproszę – odpowiedział, przełykając ślinę. Myśli galopowały mu jak w Wielkiej Pardubickiej. Prośbę? Delikatną?
– Kawę i herbatę – to słowo kadrowa wypowiedziała ze zdziwieniem, rzadko zdarzało się, by ktoś u niej w gabinecie zamawiał akurat ten napój – poproszę.
Danuta wróciła na swój wielki, wygodny fotel.
– Otóż, panie Tomaszu, nie wiem, jak to się stało, oczywiście od razu powinniśmy panu to zasygnalizować. Ania, niestety, zapomniała. To bardzo dobra dziewczyna, proszę nie mieć do niej pretensji. Jest obciążona pracą, jak my wszyscy tutaj. Oczywiście, jeśli zgłosi pan zastrzeżenia, to wpiszę to do jej akt, niemniej jednak... – Zawiesiła głos.
Tomek wpatrywał się w nią, mrugając. Gdyby nie ten szybki ruch powiek, wyglądałby jak kamień.
– Nie, oczywiście. – Ocknął się po chwili. – Absolutnie.
– Cieszę się bardzo. Jest pan niezwykle koleżeński. To w naszej firmie oczywiście wysoko ceniona wartość. Otóż, chodzi o to, panie Tomaszu, że w naszej korporacji nie praktykujemy zarostu. Ewentualnie mały wąsik, ale i to raczej na tych wysokich stanowiskach. Zarost... cóż, nie wygląda estetycznie. Koleżanki mogłyby się skarżyć. No i wie pan, higiena jest wtedy trudniejsza... Jednym słowem, uprzejmie pana proszę o zgolenie brody.
– Ale to jest... niemożliwe – wyjąkał Tomasz.
– Słucham? – Pani Danuta uśmiechnęła się całą twarzą, ale bez oczu. Tomka przeszył dreszcz. Poczuł narastającą panikę. – Nie jest to chyba kwestia wyznania?
– Nie... ja tylko – westchnął. – Mam nieciekawą bliznę na brodzie, przykrywam ją zarostem. Inaczej rzuca się w oczy i może stanowić przykry widok.
– Rozumiem. – Kadrowa się zafrasowała. – Rozumiem, oczywiście – powtórzyła. – Muszę się zatem zastanowić, co z tym fantem począć. Proszę wybaczyć, powinniśmy wcześniej pana poinformować. Mam jednak wielką nadzieję, że w trakcie pana okresu próbnego dojdziemy w tej sprawie do porozumienia. O, nasze napoje? Dziękujemy, Aniu. Ale pan Tomasz właśnie wychodzi.
Wyszedł, czując zawroty głowy. Ania spojrzała na niego z wyrazem twarzy, który zdał mu się przepraszający. Czy to jednak możliwe?
Z pierwszego piętra, gdzie przed chwilą został tak lodowato uprzejmie potraktowany przez kadrową, wbiegł schodami na drugie. Skierował się do swojego kantorka. Zamknął drzwi i oparł się o ścianę.
Broda? Nigdy w życiu! – pomyślał z paniką. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Wydawało mu się mniej przestronne niż dwie godziny temu. Blask jarzeniówek wcale nie przypominał dziennego światła. Biurko nie było aż tak duże i wygodne. Jedynie komputer, monitor, cały osprzęt był bez wątpienia najnowszej generacji, przynajmniej ten, na którym jemu przyszło pracować. W serwerowni widział stare sprzęty, nawet przez chwilę rozważał, z którego są roku. Tomek poczuł, że ściany zbliżają się do siebie, oddychał głęboko, zamknął oczy. Ze skupienia wyrwało go pukanie.
– Co tam, stary? – zapytał Witek, wchodząc do pomieszczenia. – Byłeś u ropuchy?
– Słucham? – Tomek wciąż oddychał głęboko.
– Wyglądasz na przestraszonego. Zwykle Danuśka robi takie wrażenie. Nie przejmuj się, przywykniesz. Jak nie będziesz podskakiwał, nie jest groźna. Potrafi być mściwa, ale musi mieć powód. Muszę cię stary, wprowadzić we wszystko, bo...
– To ty odchodzisz? – zapytał Tomek, łapiąc powietrze.
– Yhm – odpowiedział Witek nieuważnie. Przysuwał już krzesło do biurka. – Siadaj, mamy dużo do omówienia.
– Dlaczego uciekasz? – zapytał Tomek, nie zmieniając pozycji.
Witek usiadł na obrotowym krześle, skrzyżował ramiona na piersiach i obrócił się do Tomka.
– Znasz określenie „złota klatka”?
Tomek pokręcił głową.
– To miejsce, które wydaje się fantastyczne, ale jest tylko luksusowym więzieniem. Nieważne, jak wysokiej próby jest złoto, zawsze pozostaje klatką. Pracuję tutaj cztery lata i czasem mam wrażenie, że o cztery za dużo. Zmieniam robotę, bo tu wariuję. Chcę się żenić, ale jak to zrobię i nie daj Boże trafi mi się dziecko, to mnie mają. Nie wylezę stąd do emerytury. Albo raczej zawału, bo wieku emerytalnego mało kto potrafi tu doczekać. A ja chcę żyć. Siadasz?
Tomek klapnął na sąsiednim krześle.
– Zaczniemy od tego, żebyś nie zamykał drzwi. Zakazu nie ma, ale zawsze pojawiają się pytania. Co tu robisz? Skoro siedzisz zamknięty, coś ukrywasz. A już na pewno nie pracujesz. Nie ryzykuj.
– Przecież łatwo to sprawdzić – zaprotestował Tomek. – Szczególnie w naszej robocie. Widać każdy krok zalogowanego...
– Jak chcesz – przerwał mu Witek. – Nikt inny ci tego nie powie, każdemu zależy na robocie.
– A tobie nie? Nieważne, tutaj czy gdzie indziej, też ci przecież będzie zależeć.
– Jasne. – Witek wzruszył ramionami. – Ale ja już tutaj się nie boję.
– Boję?
– Jest sporo do omówienia, chcesz instrukcji czy nie?
KIEDYŚ
Z rozczuleniem patrzyła w oczy noworodka. Granatowe jak nocne niebo wypełnione gwiazdami. Pod takim niebem chciało się żyć, spoglądać z nadzieją na nadchodzące dni, w takich oczętach widać było najpiękniejszą przyszłość. Barbara była jak inne matki – widziała w swoim nowo narodzonym dziecku bezgraniczne szczęście. Wlała w nie zarówno wszystkie swoje nadzieje, jak też marzenia, których jej samej nie udało się spełnić.
– Jak się dzisiaj czujemy? – spytał lekarz, wchodząc na wieczorny obchód.
Barbara nie odpowiedziała. Nie zrozumiała pytania. Miała jednoosobową salę, skąd liczba mnoga? Rozejrzała się. Nikogo innego nie było.
Lekarz uniósł wzrok znad podkładki, na której notował.
– Dobrze się pani czuje?
– Dobrze – odpowiedziała, patrząc błękitnymi oczami na lekarza.
– To dlaczego pani nie odpowiada?
– A mnie pan pytał?
– A jest tu ktoś inny?
– Dlatego się zdziwiłam. Pytał pan jakichś wyimaginowanych ich.
– Jak pani się zwraca do pana doktora! – wtrąciła pielęgniarka.
Barbara przeniosła na nią chłodny wzrok.
– Czy pani to dotyczy? – zapytała lodowato. – Rozmawiam z doktorem. Jeśli mówi pan do mnie, proszę mówić do mnie, występuję w liczbie pojedynczej.
Ostatnie zdanie skierowała do lekarza, który ledwie ukrył rozbawienie. Rzadko zdarzała się pacjentka, która na porodówce stawiała się personelowi. Piguła była jednak wkurzona, musiał ratować autorytet. Zrobił skwaszoną minę.
– Temperatura?
Pielęgniarka podała mu dane z karty.
– Coś panią boli?
Barbara pokręciła głową.
– Chyba nie bardziej, niż powinno.
– Jak mały? – skierował pytanie do pielęgniarki.
Poczuła swoją władzę.
– Powinien przejść dodatkowe badania – powiedziała, patrząc matce w oczy. Wymieniła nazwy, których Barbara nie zapamiętała.
– Coś mu dolega? – zaniepokoiła się świeżo upieczona matka.
I od razu zeznajemy inaczej, proszę, proszę – pomyślała pielęgniarka.
– Nie, proszę pani – odpowiedziała surowo. – Musimy sprawdzić, czy wszystko jest w porządku.
– Panie doktorze? – zapytała jeszcze Barbara, a pielęgniarka pomyślała z satysfakcją: Teraz to panie doktorze... wcześniej był tylko doktor.
Lekarz odwrócił się w jej stronę.
– Mieliśmy wyjść jutro rano?
– Wyjdziecie pojutrze, jak zdążymy zrobić wszystkie badania – odpowiedziała za lekarza pielęgniarka.
Poczuł się zwolniony z odpowiedzi. Barbara musiała zadowolić się repliką piguły. Skąd mogła wiedzieć, że ta swoimi wdziękami obdarzała pana doktora na każdym wspólnym dyżurze, więc nie miał żadnego powodu, by tonować jej władcze zapędy.
Barbara została sama. W tej chwili żałowała, że ma pojedynczą salę. Nie było do kogo ust otworzyć.
– Hej, malutki – powiedziała do leżącego obok synka. Otworzył oczy, skrzywił się. – Pewnie jesteś głodny.
Wystawiła pierś, przesunęła dziecko w jej pobliże. Chłopiec nie umiał jeszcze ssać. Usiadła, ułożyła małego na kolanach, poczuła się bardzo samotna. Ktoś powinien mi pomóc – pomyślała. – Nie ma tu mamy, to chociaż pielęgniarka. Wredna zołza. Przecież jej nie poproszę.
Poczuła się bardzo znużona, gdy w końcu udało się nawiązać współpracę z synkiem. Dzieciak possał kilka minut i zasnął, zanim zdołał się najeść. „Pierwsze dni są trudne” – powiedziałaby jej każda doświadczona położna, gdyby jakaś życzliwa była w pobliżu.
Tak minęła noc. Dziecko budziło się, szukało jedzenia, dostawiane do piersi ssało chwilę, zasypiało. Zanim Barbara zasnęła na dobre, synka znów budził głód. Barbara była zbyt dumna, by poprosić o pomoc.
Na porannym obchodzie był inny lekarz i inna pielęgniarka.
– Jak się mamy? – zapytał stary doktor, a Barbara odpowiedziała grzecznie:
– Bardzo dobrze, panie doktorze.
– Dzisiaj wychodzimy? – pytał dalej.
Barbara popatrzyła zdezorientowana.
– Nie wiem...
– Przepisane są badania – wtrąciła pielęgniarka, młoda dziewczyna z lekko skrzywionym nosem.
– To nie dzisiaj – stwierdził lekarz i skierował się do wyjścia.
– Panie doktorze? – zapytała Barbara.
Odwrócił się.
– Czy coś dolega mojemu dziecku?
– A ktoś coś takiego powiedział?
– Nie...
– To skąd takie przypuszczenie? – odpowiedział i wyszedł.
Dwie godziny później do szpitala przyszedł Zenon. W zielonym fartuchu i czepku wyglądał śmiesznie. Pogłaskał małego po główce.
– Mogę potrzymać? – zapytał niepewnie.
Uśmiechnęła się, oddając mu dziecko szczelnie zawinięte w becik.
– Tylko trzymaj pod główką.
Chłopiec cały mieścił się na przedramieniu ojca. Główka w niebieskiej bawełnianej czapeczce spoczywała w zagłębieniu łokcia, jakby do tego została stworzona.
– Kąpiel – przerwała rodzinną idyllę położna. Wyciągnęła ręce po dziecko.
– Czy... czy ja mogę pójść z panią? Popatrzeć? Jak się kąpie dziecko? – Zenon zająknął się odrobinę.
Pielęgniarka machnęła ręką.
– Pan idzie. Przez szybę będzie patrzył.
Potem jednak pozwoliła mu wejść i potrzymać kąpanego synka. Pokazała mu stabilny chwyt, tu podtrzymać, tu podeprzeć, tu złapać – i pod kran.
– Jak kurczaka... – skomentował zdumiony Zenek.
– Panie, jakbyśmy się tu w wanienki bawiły, to nic na oddziale by nie było zrobione!
Uśmiechnął się. Był dumny. Wykąpał pierworodnego! Choć jeszcze dwa dni wcześniej nie wiedział, jak należy trzymać dziecko.
Pielęgniarka zawinęła chłopca i ułożyła w wózeczku.
– Ja go zabiorę – powiedział rozpromieniony ojciec.
Pokręciła głową.
– Dzieci na oddziale przewozimy, nie nosimy, ze względów bezpieczeństwa.
Poszedł za nimi drobnym krokiem, czuł się jak zdobywca korony świata i obydwu biegunów równocześnie.
Mały był głodny, Zenon z zachwytem patrzył na poszukiwanie brodawki, nieudolne jej łapanie, na spokojne opadanie powiek już po pierwszych łykach. Westchnął. Tego dziecku nie będzie potrafił zapewnić. Nigdy nie poda mu piersi. Ale kąpać będzie na pewno.
– O której wypis? – zapytał szeptem, gdy mały już spał.
Barbara pokręciła głową.
– Nie wypiszą nas dzisiaj.
Otworzył szeroko oczy.
– Nic się nie dzieje – mówiła dalej uspokajająco. – Jakieś badania.
– A nie powinni rano?
Uniosła bezradnie ramiona.
– To może coś ci przyniosę? Myślałem, że was zabiorę. Nawet fotelik mam ze sobą. Sok jakiś? Kanapkę? – Mieszał wątki, zdezorientowany.
– Coś do jedzenia? – powiedziała cicho.
– Zamówię obiad i przyniosę.
Uniósł się i przed wyjściem jeszcze pogłaskał główkę dziecka. Gotów byłby się założyć, że mały się do niego uśmiechnął.
– Gołąbki? – powiedziała Barbara zdziwiona, gdy Zenek przyniósł styropianowy pojemnik z restauracji. – Dawno nie jadłam.
Dopiero teraz odczuła wielki głód. A jednak zjadła tylko pół gołąbka, więcej nie była w stanie.
– Może później – powiedziała do męża przepraszająco.
Wskazał pytająco na widelec.
– Pewnie. – Uśmiechnęła się do niego ciepło. – Przecież nie jadłeś obiadu.
Dopiero wieczorem do jej pokoju zapukała kobieta w białym kitlu, z burzą kasztanowych kręconych włosów.
– USG miało być? – zapytała życzliwie.
– Nie wiem – odpowiedziała Barbara.
– Cześć – zwróciła się kobieta do dziecka, głaszcząc je po główce. – Ma już imię? – zapytała jego mamę.
– Tomasz. Po dziadku.
– Chodź, Tomuś, zrobimy USG brzuszka.
– Coś mu dolega? – Barbara odważyła się zapytać.
– Nic nie napisali, żadnych wskazań. Ale dobrze jest sprawdzić, pani się nie martwi – odpowiedziała kobieta.
Przełożyła Tomka do wózeczka i uśmiechając się, wyjechała z sali.
Nawet nie spytałam, jak się nazywa. A jak to wcale nie lekarka? – przemknęło Barbarze przez głowę. – Nigdy jej tu nie widziałam. Powinnam za nią wyjść...
Zapadła w sen natychmiast, zanim dokończyła myśl. Obudziła się, gdy kobieta przywiozła dziecko po blisko godzinie.
– Wszystko w porządku – powiedziała. – Wynik będzie przy wypisie. Niech go pani nakarmi, chyba jest już głodny. – Kobieta uśmiechnęła się i wyszła.
Gdyby nie opis badania, który Barbara znalazła następnego dnia w dokumentacji, nie byłaby nawet pewna, czy to nie był sen. Kręcone kasztanowe włosy, ciepły uśmiech, obejmujący także oczy. Miły głos. Czasem ta kobieta śniła się potem Barbarze. Przychodziła zwykle po jakimś ciężkim dniu, jak anioł dobroci, pełen światła, który mówił, że siła jest w niej, w Barbarze. I że da radę.
Najbliższe dni przemknęły jak narysowane grubą kredką. Na tym wykresie szczególnie zaznaczyło się wyjście ze szpitala, moment kłującego bólu, gdy samochód najechał na duży kamień, a potem było już ciągłe niedospanie. Pomiędzy zmianą pieluchy a karmieniem mijało dwadzieścia minut. Tyle Barbara miała dla siebie. Dwadzieścia minut razy dwadzieścia cztery, w równych odstępach.
Tyle jej zostało w pamięci, poza uczuciem i wspomnieniem absolutnego szczęścia.
Zrezygnowała chwilowo z pracy. Nikt zresztą nie oczekiwał, że w tym roku szkolnym wróci do uczenia.