Brudna Ameryka - Krzowska-Ważna Dorota - ebook + audiobook + książka

Brudna Ameryka ebook

Krzowska-Ważna Dorota

3,6

Opis

Czy to amerykański sen? Nie, to amerykański bałagan.

Wielkie domy, designerskie meble, urządzone z przepychem sypialnie i łazienki ¬– brzmi jak spełnienie amerykańskiego snu. Tylko kto to wszystko posprząta?

Dorota przyjeżdża na wakacje do USA i pracuje w firmie sprzątającej, której klientami są ludzie stanowiący elitę tego kraju. Bohaterka książki w trakcie swojego pobytu odwiedzi wiele amerykańskich domów opływających w luksusy i… tonących w śmieciach.

Opowieści o wizytach w kolejnych posiadłościach na przemian szokują, fascynują i rozbawiają. Dowiecie się z nich m.in. co robi chicagowski policjant po powrocie ze służby do domu, co można znaleźć w mieszkaniu naczelniczki więzienia i jak wygląda dzień „trudnej” nastolatki.

„Brudna Ameryka” udowadnia, że dom nie zawsze świadczy o charakterze jego właściciela. Książka jest również intrygującym portretem zbiorowym amerykańskiej Polonii i opisem panującego w USA kultu pracy.

Dorota Krzowska-Ważna

Absolwentka UMCS w Lublinie, nauczycielka języka polskiego w szkole średniej. Mężatka, mama dwóch synów. Współpracowała z „Życiem Podkarpackim”, „Niedzielą” i Katolickim Radiem Zamość. W 2013 roku opublikowała książkę dla dzieci „Mój przyjaciel jerzyk”, popularyzującą mało znane najmłodszym gatunki ptaków. Pomysł na napisanie fabularyzowanych reportaży o zawodzie sprzątaczki zrodził się z doświadczeń, jakie zgromadziła w czasie pobytu w Stanach Zjednoczonych. Jej pasje to rozmowy z ludźmi i czytanie książek.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 232

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,6 (19 ocen)
4
7
4
4
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Mojej Rodzinie

1. Początki

Dziś w Ameryce jest Dzień Niepodległości. W NBC transmitują koncert Ricky«ego Martina, za oknem już od wczoraj słychać fajerwerki, a ja szykuję się do pracy. Właśnie dzwoniła pani Basia, że jutro o 5.30 mam czekać w umówionym miejscu, skąd zabierze mnie jej mąż Zbyszek.

Nie tak planowałam wakacje. Nie miałam zamiaru pracować fizycznie. Co prawda przed rokiem zgodziłam się parę razy wspomóc chorą koleżankę, ale nie robiłam tego w celach zarobkowych. Ponadto Jasia miała wrócić do Polski, a tu – niespodzianka! Amerykańscy lekarze niemal wyleczyli ją z astmy i postanowiła zostać. Gdy tylko dowiedziała się o moim przyjeździe, natychmiast zadzwoniła rozentuzjazmowana.

– Musimy się zobaczyć, mam dla ciebie propozycję.

Spotkałam się z nią bardzo chętnie. Była w naprawdę dobrej kondycji, ponadto zdążyła zmienić pracę.

– Najlepiej, jak do mnie dołączysz. Teraz już będziesz sama zarabiać. Zobaczysz, będziesz zadowolona! Chyba nie chcesz całymi dniami siedzieć w domu, gdy twoja rodzina jest zajęta?

Wstydziłam się powiedzieć, że chciałabym po prostu trochę poleniuchować. Według Jasi to grzech. Poza tym wiedziałam, że z tą niezwykłą góralką nie będę się nudzić, i to mnie przekonało.

Jutro muszę wstać przed piątą. Z szafy wyjęłam torbę, która czekała na mnie cierpliwie od ubiegłorocznych wakacji. Umieściłam w niej swój „zestaw sprzątaczki”: krótkie spodenki, wygodną, za dużą bluzkę, klapki, dwie pary rękawic, gumkę do związania włosów i wodę mineralną. Jutro rano zapakuję tam jeszcze kanapkę, owoce i domowe musli. Wszystko już czeka w lodówce.

Jacek jest teraz poza domem. Poszedł na dyżur, bo nikt inny nie chciał pracować w święto. Wróci grubo po północy. Wstanie przed piątą, bo zaproponował, że będzie mnie podwoził na przystanek, po czym pojedzie do firmy i prześpi się jeszcze godzinę w samochodzie. Zaczyna o siódmej.

– To dla mnie żaden problem – zapewnia mnie mój brat. Od lat pracuje w podobny sposób i jest już zahartowany. Z żoną widzą się praktycznie tylko w weekendy, ale to los większości szczęśliwców z zieloną kartą. Trzeba w końcu spłacić kredyt na dom.

Jeszcze za wcześnie, by kłaść się spać. Siadam więc wygodnie w fotelu, zamykam oczy i wspominam.

Kiedy byłam na ostatnim roku studiów, postanowiłam zrobić sobie przerwę w zajęciach na uczelni i przynajmniej jeden dzień popracować fizycznie, do czego namówiłam również swoją przyjaciółkę Dankę. Ofertę znalazłam na tablicy ogłoszeń w sklepie.

Pojechałyśmy poza miasto, i to dość daleko, bo jak się okazało po wyjściu z autobusu, musiałyśmy iść polną drogą jakieś piętnaście minut. Danka – wystrojona w nowe jeansy – od początku miała złe przeczucia. Potykając się co chwilę na wyboistej drodze, głośno się zastanawiała, czy nie lepiej było iść na seminarium, co z kolei doprowadziło mnie do irytacji.

– Przecież i tak już nie wrócimy na uczelnię, więc nie ma sensu narzekać. To jest ciekawsze wyzwanie – dodałam z przekonaniem. – Zamiast teoretycznych zajęć z romantyzmu, lepiej posłuchać autentycznych ludowych opowieści.

– A wiesz w ogóle, na czym polega praca przy brukselce? Wiesz, jak wygląda to warzywo? – Najwyraźniej w mojej przyjaciółce odezwała się wzorowa i prawie zawsze przygotowana do zajęć studentka.

Nie miałam pojęcia, ale właśnie zbliżałyśmy się do gospodarstwa, którego numer widniał w ogłoszeniu, więc zagadka miała się wkrótce rozwiązać. Instynktownie udałyśmy się w kierunku gościnnie otwartych drzwi olbrzymiej stodoły. Wystarczyło jedno krótkie spojrzenie, aby się zorientować, że jesteśmy spóźnione, i to sporo. Gospodyni była jednak dla nas wyrozumiała i za jej zgodą pospiesznie dołączyłyśmy do gromadki nowych znajomych – jak się później okazało, okolicznych mieszkańców. Ulokowałyśmy się na przewróconych skrzyniach do przechowywania jarzyn, a pan Jan, gospodarz, przyniósł spore kawałki szmat, którymi miałyśmy przykryć kolana i nogi, by zabezpieczyć przed zabrudzeniem nasze nierobocze ubrania. Dlaczego nie przyszło nam do głowy, by wziąć coś na przebranie? Na swoje usprawiedliwienie mogę tylko powiedzieć, że byłam o wiele rozsądniejsza od koleżanki, której niemal zbierało się na płacz, ze względu na te spodnie. Na szczęście nasi nowi znajomi okazali się na tyle interesujący, że na dłuższy czas zapomniałyśmy o kłopotach związanych z ubraniem.

Wszyscy pracowaliśmy w jednym miejscu (wspomnianej stodole) i stworzyliśmy niewielki okrąg wokół sporej sterty brukselki. Wybieraliśmy stamtąd łodygi, z których odrywaliśmy małe, zielone kuleczki i składaliśmy je do specjalnych pojemników, a niepotrzebne części odrzucaliśmy na jedną kupkę. Praca nie należała do szczególnie ciężkich, ale nie była też zajmująca. Ciekawi okazali się natomiast ludzie. Siedząc tak blisko nich, mogłam się przyjrzeć fizjonomii moich współpracowników. Na początku pomyliłam się, oceniając ich wiek. Odkryłam to bardzo szybko, gdy do kobiety wyglądającej jak moja babcia przyszedł mąż z czteroletnią córeczką. Uradowana tą wizytą wręczyła mu parę groszy, o które prosił.

– Wystarczy na dwa piwa – ucieszył się.

– Tylko zostaw jedno dla mnie – upomniała się o swoje młoda staruszka. – Za godzinę będę w domu! – krzyknęła za nim jeszcze, bo tak mu było spieszno do sklepu, że zapomniał powiedzieć „do widzenia”. Zresztą „dzień dobry” też nie słyszałam.

– W sezonie oni tu pracują codziennie. Niektórzy po kilka godzin, inni całe dni – dowiedziałam się od Danki, która korzystając z chwili przerwy, wdała się w pogawędkę ze swoją sąsiadką, miłą kobietą z niekompletnym uzębieniem.

– Czy ty wiesz, że ona ma siedmioro dzieci?

– Nie wygląda. Też bym chciała być taka szczupła w jej wieku, za… trzydzieści lat?

– Nie śmiej się. Naprawdę ma ciężko. Zarabia całe lato, bo córka ma krzywy kręgosłup i po operacji czeka ją długa rehabilitacja.

– O, przynajmniej jedna nie zbiera na wódkę – powiedziałam z uznaniem.

Nigdy wcześniej nie znałam takich ludzi. Nie mieli stałego zajęcia, żyli z dnia na dzień i pomimo zniszczonych rąk oraz zmęczenia pracą klepali biedę. Na dodatek nie narzekali, byli pogodni. Mężczyźni prześcigali się w opowiadaniu mało romantycznych historii, którym towarzyszyły co chwilę wybuchy śmiechu. I tak, niepostrzeżenie, minęły trzy godziny. Po zważeniu brukselki okazało się, że każda z nas zarobiła bardzo niewiele. Używając porównania naszych nowych znajomych, za tę pracę mogłybyśmy kupić po trzy piwa. Widać było, że odstawałyśmy od grupy, bo nie miałyśmy doświadczenia i w czasie studiów wyraźnie odwykłyśmy od wysiłku fizycznego, jednak nadrabiałyśmy wytrwałością. Podczas gdy większość, zadowoliwszy się niewielką kwotą potrzebną na bardzo skromne przeżycie (przepicie) dnia, dziękowała po pięciu lub sześciu godzinach, my dotrwałyśmy do końca i znalazłyśmy się w wąskim gronie pracusiów.

Robiło się już ciemno, a ponieważ nie czułyśmy się bezpiecznie na wiejskiej drodze bez latarni, zmęczone, czym prędzej poszłyśmy na przystanek, skąd, niewiele mówiąc, wracałyśmy autobusem do domu.

I pomyśleć, że jeszcze rano było we mnie tyle entuzjazmu! Kipiałam energią. Przez kolejne godziny obserwowałam z zainteresowaniem ludzi i nowe otoczenie. Uważałam, że autentyczna i w pewnym sensie egzotyczna przygoda jest lepszym pomysłem na spędzenie dnia niż nauka z książek. W drodze powrotnej byłam po prostu zmęczona. Danka też narzekała na ból pleców wywołany niewygodnym siedzeniem, a jej spodnie miały tak opłakany stan, że zaczęłam mieć nawet wyrzuty sumienia. Zatęskniłam za uczelnią. Perspektywa pracy umysłowej wydała mi się wtedy bardziej nęcąca.

Zamyśliłam się… Od tamtego dnia trochę czasu upłynęło, a ja znów będę mogła zweryfikować swoje wyobrażenia o fizycznym wysiłku. Tak jak przed laty, powodowała mną ciekawość i chęć przeżycia czegoś nowego. Jak będzie, kogo poznam, czy dam radę? Incydent ze studiów zapamiętałam na długo; czy tak samo zapadnie mi w pamięć praca w USA?

Tymczasem w telewizji nadal trwa świąteczny program. Ludzie opowiadają, co im dała Ameryka: dziękują za to, że mogą pracować, chodzić do szkoły i prowadzić własne biznesy. Za oknem co chwilę wybuchają fajerwerki, od których robi się jasno jak w dzień. Przez chwilę nawet ja zaczynam marzyć o szczęściu w tym kraju. Ale robi się późno i trzeba iść spać. Jutro od rana sprzątam!

2. Pierwszy dzień w pracy

Nigdy nie zapomnę pierwszego dnia pracy w Ameryce.

Jasia czeka w umówionym miejscu. Punktualnie o 5.30 przyjeżdża po nas mój pierwszy boss – Zygi (w Polsce Zbyszek). Witam się i siadam na ostatnim miejscu, skąd dyskretnie obserwuję nowe koleżanki. Jest zbyt wcześnie na rozmowy. Niektóre kobiety korzystają z okazji, by jeszcze sobie podrzemać, inne cicho szepczą między sobą. Policzyłam, że razem ze mną do pracy jedzie dziewięć pań. Dwie na pierwszym siedzeniu to bardzo młode dziewczyny. Pewnie studentki, które – tak jak ja – przyjechały tylko na wakacje. Pozostałe osoby, jak się później okaże, sprzątają w tym serwisie od dawna. Najstarsza z nich przekroczyła już siedemdziesiątkę. Mają bardzo słodko brzmiące imiona: Jasia, Basia, Krysia, Zosia, Hania i Stasia.

Bus dynamicznie podskakuje na wybojach, po tym jak zjechaliśmy z autostrady. Nasz szef i zarazem kierowca wyraźnie się spieszy, bo musi rozwieźć wszystkie panie do różnych miejsc i odmierza precyzyjnie czas pomiędzy przystankami. Po dwóch godzinach jazdy, z których ta druga była już bardzo uciążliwa i przeciągała się w nieskończoność, przychodzi kolej na Jasię oraz mnie. Dostałyśmy do wysprzątania obszerny, dwupiętrowy budynek, którego właścicielka właśnie wybiera się na zakupy i planuje wrócić za sześć godzin, mając zapewne nadzieję na odpoczynek w czyściutkim domu.

Biorąc przykład z Jasi, zostawiam swoją roboczą torbę w pralni i szybko zmieniam ubranie. Z ubiegłorocznego doświadczenia zapamiętałam, że należy robić wszystko nie tylko sprawnie, ale i szybko. Przed rozpoczęciem pracy koleżanka zaopatruje mnie w ścierki i piórka do kurzu, bo jak się okazuje, ma ich spory zapas w swojej przepastnej torbie, wielkiej jak bagaż podręczny do samolotu. Wkrótce potem zabiera się za szorowanie sześciu łazienek, kuchni i jadalni. Ja dostałam w przydziale pokoje i noszenie po schodach ciężkiego odkurzacza.

Dom wygląda naprawdę okazale, ale panuje w nim nieopisany bałagan. Już samo pozbieranie śmieci z podłogi będzie nie lada wyczynem. Zaczynam od wkładania do koszy porozrzucanej na podłodze bielizny i ubrań (wszystko, co na podłodze – do prania). Niestety, kosze na brudy, choć znajdują się w każdej sypialni, mogą pomieścić jedynie część tego, co poniewiera się pod nogami. Pozostałe rzeczy należy dyskretnie poupychać w szafach wnękowych. Gdyby to wszystko uprać, uprasować i elegancko rozwiesić, wystarczyłoby na zapełnienie całego piętra w galerii handlowej.

Właściciele domu najwyraźniej nie mają pomysłu na to, co zrobić z dwudziestopięciocentówkami czy drobniejszymi monetami, gdyż traktują je jak śmieci i po prostu zostawiają na dywanie. Skrzętnie je podnoszę i wrzucam do olbrzymich szklanych słojów. Myślę, że zebrałam w ten sposób dwadzieścia, może trzydzieści dolarów. Zrobiłam porządek na podłodze i właśnie schylam się po wystające spod łóżka buty, gdy do pokoju wchodzi Jasia, zatroskana o to, jak sobie radzę.

– Ani się waż zaglądać pod łóżko – przestrzega mnie. – Tamtych rzeczy po prostu się nie rusza, jeżeli mamy się wyrobić w ciągu sześciu godzin.

Z ciekawości zaglądam. Chciałam się zorientować, jaka praca mnie ominie. Ubrania spod łóżka mogłyby się nie zmieścić w jednej szafie, ale nie ma to znaczenia, bo wszystkie garderoby i tak są już przepełnione! Przypominam sobie elegancką właścicielkę domu (fryzura, makijaż, paznokcie, perfumy) i nijak nie mogę jej sobie wyobrazić w tym zapuszczonym wnętrzu.

– Nigdy wcześniej tu nie byłaś? – pytam Jasię.

– Skąd! Sprzątamy tu regularnie co dwa tygodnie i zawsze jest to samo. Dlatego nie przejmuj się drobiazgami, oni tego nie dostrzegą.

Wskazuję na solidną komodę w sypialni, uginającą się pod stosem papierów, pudełek, nierozpakowanych zakupów i kilku peruk. Z każdej szuflady wystają fragmenty ubrań, bielizny, skarpet i trudnych do zidentyfikowania na pierwszy rzut oka elementów garderoby.

– Mam coś z tym robić?

– Spróbuj pozamykać, to będzie sukces.

Po chwili solidnego wysiłku sukces zostaje osiągnięty. Jeszcze tylko odkurzenie żaluzji, ścian i blatów, umycie luster i zasłanie łóżka przed odkurzeniem mięciutkiej, puszystej wykładziny, którą teraz dostrzegam w całej okazałości i podziwiam.

– Musisz zmienić pościel – przypomina mi nieoczekiwanie Jasia. – Już idę ci pomóc.

Łóżka są olbrzymie, więc trudno samemu to zrobić. Okazuje się, że zwinięte, zmięte szmaty, leżące przy wejściu do niektórych pokoi, to czyste powłoczki na zmianę. A ja je powrzucałam do koszy z brudną bielizną! Teraz pospiesznie naprawiam błąd i przy pomocy koleżanki przemieniam barłóg w pięknie zasłane łóżko z górą poduch i poduszeczek. Już nie widać, że pod drogą narzutą (ma metkę!) ukrywa się niewyprasowana i dziurawa pościel. Uff, odkurzam jeszcze raz i spoglądam na swoje dzieło z uznaniem – pokój naprawdę przeszedł metamorfozę.

Nie ma czasu na odpoczynek, to dopiero początek dnia. Na tym piętrze są jeszcze dwa pokoje dziecięce i gabinet ojca. Wyobrażam sobie mężczyznę, który urzęduje w tym „królestwie”. Ma biurko do pracy i laptop, na ścianach wisi mapa z amerykańskimi stanami, na półkach stoją książki. Wśród warstwy kurzu i porozrzucanych wokół rzeczy natykam się na dwie pary eleganckich, wypastowanych butów w rozmiarze, na oko, czterdzieści sześć. Wyglądają na drogie, poza tym widać, że są zadbane. Umieszczono je starannie na prawidłach. Ktoś tu dba tylko o obuwie.

Jest jeszcze jeden but – damski, stojący na wysokości mojego wzroku, tuż przed ekranem telewizora. Szpilka dziwnie wygląda w tym otoczeniu, ponadto będzie ograniczać widoczność potencjalnemu telewidzowi, ale jej nie przesuwam. Wycieram tylko dokładnie kurz z każdej strony buta i na półce. Gdybym tego nie zrobiła, gospodarze mogliby mieć pretensje. Kurzu ponoć nie znoszą.

Próbuję przesunąć i trochę uporządkować leżące na komodzie sterty gazet, reklam, wizytówek i folderów. Wśród nich są jeszcze krawaty i skarpety. Spomiędzy śmieci wysuwają się elegancko zapakowane, drogie męskie perfumy. Ile tu leżą zapomniane? Miesiąc? Rok? Może dłużej? Jestem niemal pewna, że właściciel nie ma pojęcia o ich istnieniu. Najwyraźniej nie są mu potrzebne, więc chowam znalezisko, niewyjęte nawet ze sklepowej torebki i nierozpakowane, do bezpiecznej kryjówki.

Zaglądam za rolety, żeby przetrzeć okno i śmiać mi się chce mimo zmęczenia. Ktoś wpadł na pomysł, by przemalować na biało piękną, mahoniową futrynę, ale już po dwóch pociągnięciach pędzla zmienił zdanie. Efekt tego eksperymentu może wywołać uśmiech na twarzy nawet bardzo smutnego człowieka. Chyba już podoba mi się sprzątanie w Ameryce. Jest wesoło! Zaczynam sobie wyobrażać, co przyniesie kolejny dzień. Tymczasem męski pokój jest gotowy – to znaczy przypomina pomieszczenie, w którym mieszkają ludzie.

Mam nadzieję, że przede mną przyjemniejsza część pracy – porządkowanie pokoi dziecięcych. Układam olbrzymie pluszaki na kolorowych, dziewczęcych łóżkach. Zbieram z podłogi książki i stawiam na biurku. Wyrzucam do śmieci pozostawione w nieładzie, ledwie napoczęte zestawy śniadaniowe z McDonalda. Czyszczę poplamione kredkami blaty i przecieram lustra. Wciskam na przepełnione półki nowe ubrania, niedbale rzucone w kąt, nawet nie wyjęte z toreb na zakupy. Ukrywam metki nieoderwane od narzut i poduszek zdobiących łóżko.

– Dlaczego nikt ich nie usuwa? – pytam Jasię, wskazując na kartoniki Macy’s z niebotycznymi cenami.

– Bo za miesiąc, dwa, pani zaniesie je z powrotem do sklepu i weźmie nowe – słyszę.

W pokojach dzieci – za radą koleżanki – rozpylam piękny, kwiatowy spray. Wszędzie używa się tu zapachów.

W połowie pracy robimy przerwę na lunch. Mamy kanapki i owoce. Z torebki Jasi wypada zdjęcie syna.

– To młodszy? Widziałam go na innych fotografiach w ostatnie wakacje. Wtedy wyglądał jeszcze jak dziecko…

– Teraz zmężniał. Może będzie się żenił, bo chce dom remontować. Zostałam jeszcze ten rok, żeby mu pomóc. On mało zarabia. Wiesz, jak jest w Polsce, nie? – dodaje dla usprawiedliwienia.

– Rok to bardzo dużo. Nadal będziesz wdychać chemiczne środki, to dla ciebie niebezpieczne!

– Nie umiem inaczej. Nudzę się…

– To dlatego zmieniłaś serwis na taki, gdzie jest jeszcze więcej roboty?

– Tak się tylko wydaje. Dzięki pani Basi można więcej zarobić. To ona rozmawia z klientami i planuje pracę.

– A mąż?

– Nie zna angielskiego, chociaż jeździ od lat po amerykańskich drogach. Gdy firma zaczęła się rozkręcać, właścicielka wyszła za niego – wcześniej był tu tylko kierowcą.

– Praktyczna osoba. A miłość?

– Może przychodzi razem ze stanem konta…

Wracamy do pracy. Na dole, w salonie podziwiamy zdjęcia, na których kobieta widziana przeze mnie rano przybiera różne pozy w towarzystwie męża i dwóch córek. W pierwszej chwili mam wrażenie, że te fotografie zostały wykonane w skali 1 : 1. Niewiele się mylę.

Tutaj czuję się raźniej, bo między kuchnią, gdzie krząta się koleżanka, a salonem nie ma drzwi. Możemy sobie miło gawędzić. Jasia przynosi mi specjały ze spiżarni, abym koniecznie spróbowała amerykańskich delicji. Ją częstuję tym, co jeszcze zostało z Polski. W kuchni robimy sobie kawę.

– W tym domu można. Czasami do kawy jest też zostawione na stole jakieś ciastko. Nigdy nie jem, bo za słodkie, ale zawsze zabieram ze sobą; może inni skorzystają.

Na dole nie ma takiego bałaganu jak w sypialniach, tylko podłoga jest niemiłosiernie brudna. Pełno tu psiej sierści.

– Amerykanie kochają zwierzęta – słyszę. Olbrzymi kojec umieszczony w salonie jest pusty, co oznacza, że ktoś dla świętego spokoju wyprowadził psa na czas sprzątania.

Zerkam na zegarek. Jeszcze dwie godziny i przyjedzie nasz „superwajzer”. Wreszcie będę mogła odpocząć – czeka mnie dwugodzinny powrót do domu. Może się po drodze zdrzemnę? Z rozmarzenia wyrywa mnie głos Jasi:

– Słuchaj, dobrze nam idzie, to może jeszcze z grubsza ogarniemy bejsment? Tylko odkurzanie – dodaje prosząco, widząc moją zdziwioną minę. I usprawiedliwia się na koniec: – Z reguły tam nie sprzątamy, ale niech mają! Będzie im przyjemnie.

Podziwiam siłę i zapał Jasi, starszej ode mnie i schorowanej. Nie podzielam natomiast nadgorliwości, ale na razie zostawiam te uwagi dla siebie. Wspólnie odkurzamy cały dół.

Po sześciu godzinach wyczerpującej pracy z ulgą idę się przebrać. Okazuje się, że nasz szef już przyjechał, samochód widać przez okno. Jasia bierze ze stołu czek na dwieście dolarów i wręcza mu ze słowami:

– Szkoda, że właścicielka jeszcze nie wróciła. Zobaczyłybyśmy jej zadowoloną minę.

– No, nie byłbym taki pewny. Wiesz, jakie cwane są te bogate kobiety. Wynajdą sto powodów, żeby ci nie dać napiwku.

Tymczasem Zygi odlicza pieniądze, które wręcza Jasi. Zarobiła sześćdziesiąt dolarów, tak jak się spodziewała.

– A Dorotka? – dopytuje moja koleżanka. Jest zdziwiona nie mniej ode mnie, bo szef spokojnie rusza z parkingu, uznając najwidoczniej wszystkie sprawy finansowe za zamknięte. Kobiety, które skończyły pracę przed nami i odpoczywają w samochodzie, też przerwały rozmowę, a teraz ze zdziwieniem patrzą jedna na drugą.

– Dorota jest pierwszy raz i dziś się uczyła, dlatego nic nie zarobiła.

Jeszcze do mnie nie dociera, że to, na co zapracowałam z takim trudem, w całości zagarnął pan Zbyszek.

Wokół słyszę szmer oburzenia. Silnik i hałasy z ulicy zagłuszają szepty kobiet, z których boss i tak nic sobie nie robi. Zaciskam zęby, żeby nie dać po sobie poznać, co czuję. Nie odzywam się. W tych warunkach to nie miałoby sensu – mam krzyczeć do pleców? Nagle ktoś dotyka mojego ramienia. To Jasia. Trzyma zwitek banknotów, który wciska mi do rąk ze słowami:

– Bierz. Dzielę się z tobą, bo inaczej nie mogłabym spokojnie spać.

– Co ty? Nie trzeba!

– Nie dyskutuj. – Jest stanowcza i uparta bardziej ode mnie. – Pracowałaś tak samo, więc ci się należą.

Zaciskam zwitek i trzymam tak przez całą drogę powrotną, oszołomiona tym, co się stało. Dopiero po wyjściu z busa otwieram zaciśniętą dłoń i oglądam lepkie od potu trzydzieści dolarów. Mój pierwszy amerykański zarobek.

3. Lekcja sprzątania

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
1. Początki
2. Pierwszy dzień w pracy
3. Lekcja sprzątania
4. Piękny dom
5. Amerykańska nastolatka
6. Dziwna kobieta
7. Para staruszków
8. Basia
9. Korona miss
10. Kredens
11. Dom, w którym rosło drzewo
12. Dziecięcy pokój
13. Kontraktorka
14. Incydent
15. Pani Profesor
16. Krysia
17. Policja
18. Pewna Czeszka
19. Dzień bez pracy
20. Opowiadanie Jacka
21. Dom bez kobiet
22. Czapka
23. Ambicja
24. Jasia
25. Pierwsza historia
opowiedziana przez Jasię
26. Druga historia
opowiedziana przez Jasię

Brudna Ameryka

ISBN: 978-83-8313-119-1

© Dorota Krzowska-Ważna i Wydawnictwo Novae Res 2022

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt

jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu

wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.

Redakcja: Dominik Leszczyński

Korekta: MAQ PROJECTS

Okładka: Paulina Piorun

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Zaczytani sp. z o.o. sp. k.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek