Burza winy - Justyna Spandel - ebook + książka

Burza winy ebook

Spandel Justyna

3,9

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Nina nigdy nie wymagała od życia zbyt wiele. Nauczyła się cieszyć małymi rzeczami. Kiedy pewnego dnia wybrała się z przyjaciółmi na wycieczkę, była przekonana, że spędzą razem wspaniały dzień. Życie miało jednak inne plany, a gdy nadeszła burza… zmieniło się wszystko.

Nina stała się jedyną ocalałą z wypadku który się wtedy wydarzył. Stała się też jedyną oskarżoną, a panująca atmosfera i niechęć osób obarczających ją winą spowodowały, że uciekła z miasta. Jednak demony przeszłości odnalazły ją nawet kilkaset kilometrów od domu.

Czy iskierka nadziei w postaci nowych dowodów pozwoli jej stawić czoło niesprzyjającej rzeczywistości? Czy dziewczyna podejmie walkę z burzą winy i dowiedzie prawdy, która nie zatonęła wraz z jej przyjaciółmi?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 442

Oceny
3,9 (12 ocen)
3
6
2
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AT_Czlonka

Nie oderwiesz się od lektury

Temat poruszony w książce jest bardzo ważny, tak szybko emocje w nas pozwalają oceniać innych, werwować wyroki, nieść nienawiść a potem nagle stać się obrońcami prawdy, wybawicielami. Trudno mi się czytało że względu na dużą ilość przeskoków w czasie w wydarzeniach.
00
liliowiec

Dobrze spędzony czas

książka porusza ciężki temat łatwo osądzić kogoś nie znając wydarzeń zdarzenia ciężko dowiedz winny polecam
00
darus96

Dobrze spędzony czas

Myślałam najpierw że to będzie bardzo mocna książka . Np krwawa jak to ma w zwyczaju kryminał, ale dostałam zupełnie inna i również dobra historie , historie która nie przebierała w słowach. Autorka skupiła się na treści wypowiadanych osób jak to słowa mogą ranić , bez wcześniejszego wysłuchania. Burza winy skłania do refleksji i nie tylko . Polecam 🖤
00
kocykowa

Całkiem niezła

Nudna
00
elakoza

Dobrze spędzony czas

Jak łatwo ferujemy wyroki i osądzamy innych, nie znając wszystkich faktów.
00

Popularność




Re­dak­cja: Magda Gonta-Bier­nat
Ko­rekta: Ola Ju­rysz­czak
Pro­jekt okładki: To­masz Bier­nat
Skład: Ma­rek Jad­czak
Co­py­ri­ght by Ju­styna Span­del 2024
Co­py­ri­ght for the Po­lish Edi­tion by Wy­daw­nic­two Nocą, War­szawa 2024
ISBN 978-83-68037-30-2
WY­DAW­NIC­TWO NOCĄ ul. Fi­li­piny Pła­sko­wic­kiej 46/89 02-778 War­szawa NIP: 9512496374www.wy­daw­nic­two­noca.pl e-mail: kon­takt@wy­daw­nic­two­noca.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

A kiedy bu­rza się skoń­czy, sam nie bę­dziesz wie­dział, jak ci się udało ją prze­żyć. Nie bę­dziesz na­wet pe­wien, czy na­prawdę już mi­nęła. Ale jedno po­winno być ja­sne – kiedy z niej wyj­dziesz, nie bę­dziesz już tym sa­mym czło­wie­kiem, który w nią wszedł. Wła­śnie na tym po­lega sens tej bu­rzy.

Ha­ruki Mu­ra­kami

PRO­LOG

Znasz to uczu­cie, kiedy umie­rasz?

Ja tak. Umie­ra­łam. To było oczy­wi­ste.

Czu­łam, jak ci­śnie­nie miaż­dży mi głowę, a w płu­cach bra­kuje tlenu. Nie mia­łam już siły dłu­żej wal­czyć. Nie by­łam w sta­nie obro­nić się przed nad­cho­dzącą śmier­cią.

Nie było już dla mnie na­dziei. Czu­łam się nie­zwy­kle sa­motna, bez­bronna i skoń­czona. Ko­na­łam na dnie je­ziora i nic nie mo­głam z tym zro­bić.

Ogień w płu­cach wzmógł swoją siłę, a moje ciało za­częło wiot­czeć, jakby cała ener­gia zo­stała wy­ssana przez zimną ot­chłań, która mnie ota­czała.

Chcia­łam się pod­dać, po­zwo­lić, żeby mrok za­brał mnie ze sobą i odejść, kiedy na­gle przed oczami zo­ba­czy­łam pulchną, uro­czą bu­zię czte­ro­latki i męż­czy­znę, który trzy­mał ją na rę­kach. Oboje się uśmie­chali, a na­stęp­nie po­ma­chali do mnie ra­do­śnie.

Wie­dzieli, że wrócę. Za­wsze wra­ca­łam.

Tym ra­zem nie mo­gło być ina­czej.

Po raz ostatni zmo­bi­li­zo­wa­łam się do tego, żeby wy­krze­sać z sie­bie resztki ener­gii. Po­mo­gło mi w tym my­śle­nie o mo­jej je­dy­nej ro­dzi­nie. Nie mo­głam ich zo­sta­wić. Mu­sia­łam do nich wró­cić. Znowu za­czę­łam wa­lić w dach sa­mo­chodu, jakby to mo­gło w ja­kiś spo­sób po­móc mi się wy­do­stać, i wtedy do głowy przy­szła mi myśl, że może przed­nia szyba pę­kła w chwili ude­rze­nia w wodę. Nie mia­łam in­nych po­my­słów, więc po­sta­no­wi­łam to spraw­dzić.

To była moja ostat­nia de­ska ra­tunku. Wie­dzia­łam, że je­śli moje przy­pusz­cze­nia są błędne, to nie dam rady się wy­do­stać z tego sa­mo­chodu i utonę. Nie chcia­łam umie­rać, dla­tego ode­pchnę­łam od sie­bie ubra­nia oraz inne rze­czy, które pod­czas jazdy le­żały luźno w sa­mo­cho­dzie, a te­raz wpa­dały mi w ręce, plą­tały się przy no­gach i ocie­rały o głowę, utrud­nia­jąc po­ru­sza­nie się, a na­stęp­nie spró­bo­wa­łam prze­do­stać się na przód mię­dzy fo­te­lami.

Zdzi­wi­łam się, po­nie­waż po­szło mi cał­kiem gładko, i do­piero po chwili do­tarło do mnie, że miej­sce Fi­lipa jest pu­ste.

Mia­łam wra­że­nie, że moje serce na mo­ment prze­stało bić, jed­nak wtedy do głowy przy­szła mi myśl, że jest cał­kiem moż­liwe, iż wy­padł z sa­mo­chodu od razu po ude­rze­niu w wodę, bo nie był za­pięty pa­sami. A może sam się wy­do­stał z po­jazdu, kiedy już znaj­do­wa­li­śmy się pod po­wierzch­nią?

W każ­dym ra­zie mia­łam na­dzieję, że jest bez­pieczny. Nie do­pusz­cza­łam do sie­bie in­nej my­śli. Tym bar­dziej że wła­śnie do­tar­łam do przed­niej szyby i oka­zało się, że rze­czy­wi­ście jest roz­bita.

Ogar­nęła mnie prze­ogromna ra­dość. Już mia­łam ode­pchnąć się od de­ski roz­dziel­czej i jak naj­szyb­ciej do­pły­nąć do po­wierzchni, gdzie w końcu mo­gła­bym za­czerp­nąć tchu, gdy przy­po­mnia­łam so­bie o po­zo­sta­łych pa­sa­że­rach sa­mo­chodu.

Za­mar­łam, na­słu­chu­jąc ja­kich­kol­wiek od­gło­sów, ale wy­da­wało mi się, że nikt oprócz mnie się nie ru­sza. Ciemna, mętna masa prze­su­wała się tylko wtedy, kiedy ja wpro­wa­dza­łam ją w ruch. Li­czy­łam na to, że udało im się uciec. Na­prawdę bar­dzo w to wie­rzy­łam, bo gdyby było ina­czej, to nie da­ła­bym rady ich wy­cią­gnąć. Nie mia­łam już siły.

Moje płuca spra­wiały, że pra­gnę­łam otwo­rzyć usta, cho­ciaż wie­dzia­łam, że wtedy ska­za­ła­bym się na śmierć. Czu­łam, że moja głowa za­raz eks­plo­duje od ci­śnie­nia, które miaż­dżyło mi czaszkę.

Mia­łam co­raz mniej czasu. Szu­ka­nie ko­go­kol­wiek nie miało sensu, skoro sama z le­d­wo­ścią utrzy­my­wa­łam się przy ży­ciu. To był już ko­niec. Dzie­liło mnie może kil­ka­na­ście se­kund od śmierci, a moi przy­ja­ciele albo byli już na po­wierzchni, albo praw­do­po­dob­nie byli mar­twi, cho­ciaż bar­dzo li­czy­łam na tę pierw­szą opcję. Na wszelki wy­pa­dek po raz ostatni wy­tę­ży­łam słuch, ale na­dal by­łam tylko ja i ota­cza­jąca mnie ci­sza. Ci­sza, w któ­rej pod­ję­łam naj­cięż­szą de­cy­zję w swoim ży­ciu.

Od­pu­ści­łam.

Prze­ży­łam.

CZĘŚĆ I

Sier­pień, 2019

ROZ­DZIAŁ 1

– Nina! – za­wo­łał ktoś za mo­imi ple­cami.

Od­wró­ci­łam się na pię­cie i mo­men­tal­nie zo­sta­łam ośle­piona przez błysk fle­szy. Przed oczami za­tań­czyły mi ko­lo­rowe plamki, więc za­mknę­łam po­wieki, a kiedy znowu je otwo­rzy­łam, spu­ści­łam wzrok na swoje stopy.

– Nie patrz na nich. – Ci­chy szept prze­bił się przez ka­ko­fo­nię okrzy­ków oraz mi­ga­wek apa­ra­tów.

Spoj­rza­łam w prawo, za­dzie­ra­jąc głowę do góry, aby móc spoj­rzeć na przy­stojną twarz mo­jego brata. Ob­jął mnie ra­mie­niem i po­mógł mi bez­piecz­nie do­trzeć do drzwi wej­ścio­wych. Otwo­rzył je, a ja wśli­zgnę­łam się do środka, chcąc jak naj­szyb­ciej uciec od tych wszyst­kich lu­dzi, któ­rzy cza­to­wali na mnie na ze­wnątrz. Ar­tur zro­bił to samo, po czym za­mknął za nami drzwi.

Na­gle cały ha­łas zo­stał stłu­miony. Mia­łam wra­że­nie, że zna­la­złam się w my­dla­nej bańce, gdzie nic nie mo­gło mi za­gra­żać. Wró­ci­łam do swo­jego domu i cho­ciaż nie był naj­pięk­niej­szy ani nie mia­łam zwią­za­nych z nim naj­lep­szych wspo­mnień, to wciąż był mój azyl. Tylko w nim by­łam bez­pieczna.

– Wszystko w po­rządku? – za­py­tał Ar­tur, prze­krę­ca­jąc za­mek w drzwiach.

Nie od­po­wie­dzia­łam od razu, za­tem od­wró­cił się w moją stronę i za­czął uważ­nie mi się przy­glą­dać. Po­czu­łam się nie­swojo, więc otrzą­snę­łam się z szoku, a na­stęp­nie od­par­łam, si­ląc się na spo­kojny ton głosu:

– Pew­nie.

Brat nie prze­sta­wał mnie ob­ser­wo­wać. Do­my­ślał się, że nie mó­wię szcze­rze, ale nie chcia­łam go mar­twić. Ostat­nio i tak przy­spo­rzy­łam mu sporo pro­ble­mów. Jesz­cze tego bra­ko­wało, żeby za­czął się przej­mo­wać moim sa­mo­po­czu­ciem.

– Ol­szew­ski po­wie­dział, że masz uni­kać roz­mów z tymi hie­nami, do­póki sami nie od­pusz­czą – do­dał, jakby to miało mnie uspo­koić, cho­ciaż nie mia­łam po­ję­cia, o kim mó­wił.

– Ol­szew­ski? – po­wtó­rzy­łam.

– Jan Ol­szew­ski – spre­cy­zo­wał. – Twój ad­wo­kat.

– Mam ad­wo­kata? – zdzi­wi­łam się.

Ar­tur przy­tak­nął i prze­szedł do sa­lonu. Po­szłam za nim, przy­sta­jąc w progu i ob­ser­wu­jąc, jak opusz­cza ża­lu­zje w oknach. Wąt­pię, żeby było nas wi­dać przez cięż­kie fi­ranki oraz ko­tary, ale mimo to błysk fle­szy nie ustę­po­wał. Do­piero za­sło­nięte ża­lu­zje cał­ko­wi­cie nas od niego od­cięły.

– Wiem, że nie jest naj­lep­szy w swoim fa­chu, jed­nak nie było mnie stać na ni­kogo in­nego – wy­znał, choć wcale nie pro­si­łam go o wy­tłu­ma­cze­nie tego wy­boru.

Ra­czej wo­la­ła­bym się do­wie­dzieć, po co jest mi po­trzebny ad­wo­kat. Pró­bo­wa­łam przy­po­mnieć so­bie co­kol­wiek z tam­tego dnia, ale je­dyne, co uda­wało mi się wy­do­być z głę­bin pod­świa­do­mo­ści, to słabe strzępki wspo­mnień, które nie ukła­dały się w lo­giczną ca­łość. Ostre słońce. Za­pach wody. Ciemne chmury, ozna­cza­jące nad­cho­dzącą bu­rzę.

– Co zro­bi­łam?

Ar­tur po­woli od­wró­cił się w moją stronę. Scho­wał dło­nie w kie­sze­niach dżin­sów i za­wie­sił głowę mię­dzy ra­mio­nami, opusz­cza­jąc wzrok na swoje stopy. Ewi­dent­nie nad czymś się za­sta­na­wiał. Znowu cze­goś nie chciał mi po­wie­dzieć.

Mia­łam tego dość. Od kiedy obu­dzi­łam się w szpi­talu, uni­kał roz­mów ze mną jak ognia. Na­sza ko­mu­ni­ka­cja po­le­gała na wy­mia­nie kilku zdań. W za­sa­dzie tylko in­for­mo­wał mnie o moim sta­nie zdro­wia, prze­ka­zy­wał za­le­ce­nia le­ka­rzy, a kiedy po­czu­łam się le­piej, to za­brał mnie do domu. Do tej pory nie od­po­wie­dział na żadne moje py­ta­nie, cho­ciaż nie raz pró­bo­wa­łam się do­wie­dzieć, co wła­ści­wie się stało, że zna­la­złam się na od­dziale na ob­ser­wa­cji. Za­czy­nało mnie to wku­rzać.

– Na­prawdę ni­czego nie pa­mię­tasz? – od­parł py­ta­niem na py­ta­nie.

Pod­niósł głowę, a wtedy na­sze spoj­rze­nia się skrzy­żo­wały. W jego oczach do­strze­głam współ­czu­cie, smu­tek oraz tro­skę, które mo­men­tal­nie uci­szyły mój na­gły przy­pływ gniewu.

– Nic a nic – przy­zna­łam, ma­rząc o tym, żeby było ina­czej. – Pro­szę, po­wiedz mi, dla­czego po­trze­buję ad­wo­kata? Co zro­bi­łam?

Ar­tur głę­boko wes­tchnął, a na­stęp­nie prze­cze­sał dło­nią zmierz­wione włosy. Od­wró­cił wzrok i przez dłuż­szą chwilę mil­czał, spra­wia­jąc, że po­woli za­czę­łam tra­cić cier­pli­wość.

Nie ro­zu­mia­łam, dla­czego tak bar­dzo się opie­rał przed wy­zna­niem mi prawdy. Do­sko­nale wie­dział, przez co prze­szłam dawno temu, a ra­czej przez co oboje prze­szli­śmy, więc ze względu na tamte wy­da­rze­nia po­wi­nien wszystko mi po­wie­dzieć. W końcu chyba nic gor­szego już nie mo­gło mi się przy­tra­fić.

– Pro­blem po­lega na tym, że nic nie zro­bi­łaś – rzu­cił, na­dal nie pa­trząc w moją stronę – ale i tak chcą cię oskar­żyć.

– Kto chce mnie oskar­żyć? – do­py­ty­wa­łam. – I o co?

Ar­tur spoj­rzał na mnie, po czym otwo­rzył usta, żeby od­po­wie­dzieć, kiedy na­gle roz­le­gło się pu­ka­nie do drzwi wej­ścio­wych, co spo­wo­do­wało, że na­tych­miast je za­mknął.

– Idź do swo­jego po­koju i od­pocz­nij tro­chę – za­pro­po­no­wał, a po tych sło­wach wy­mi­nął mnie i ru­szył w stronę holu.

– Ale... – za­czę­łam, jed­nak prze­rwał mi ge­stem ręki.

– Ufasz mi? – za­py­tał.

Po­woli kiw­nę­łam głową. Oczy­wi­ście jego za­cho­wa­nie bu­dziło moje wąt­pli­wo­ści, ale w końcu był moim star­szym bra­tem, opie­ku­nem i je­dyną ro­dziną, jaką mia­łam. Wie­dzia­łam, że mu na mnie za­leży. Mie­li­śmy tylko sie­bie. Mu­sie­li­śmy so­bie ufać, na­wet je­śli mie­li­śmy od­mienne zda­nia.

– W ta­kim ra­zie idź na górę – po­wie­dział. – Póź­niej do cie­bie przyjdę.

ROZ­DZIAŁ 2

Wró­ci­łam do swo­jego po­koju, w któ­rym wszystko wy­glą­dało tak, jak za­pa­mię­ta­łam. Nie­po­słane łóżko, sterta ubrań na krze­śle oraz ulu­biona książka po­ło­żona na noc­nym sto­liku. Przy­po­mi­nam so­bie, że czy­ta­łam ją, kiedy za­dzwo­nił Fi­lip, pro­po­nu­jąc mi wy­jazd nad wodę.

Po­czu­łam, jak żo­łą­dek wiąże mi się w su­peł. Mój wzrok po­wę­dro­wał do ko­lo­ro­wej fo­to­gra­fii, która znaj­do­wała się na biurku. Przed­sta­wiała mnie, Fi­lipa, Ar­tura oraz kil­ku­let­nią dziew­czynkę. By­li­śmy tacy szczę­śliwi... Ra­zem two­rzy­li­śmy dość uni­ka­tową ro­dzinę.

Gdzie on się te­raz po­dzie­wał?

Spró­bo­wa­łam raz jesz­cze od­two­rzyć w gło­wie wy­da­rze­nia z tam­tego dnia, ale bez ustanku wi­dzia­łam przed oczami wy­biór­cze frag­menty. Część z nich przy­po­mnia­łam so­bie sama, a o resz­cie do­wie­dzia­łam się od le­ka­rzy i pie­lę­gnia­rek. Na przy­kład o tym, że mia­łam wy­pa­dek sa­mo­cho­dowy i dla­tego tra­fi­łam do szpi­tala. Nie wie­dzia­łam jed­nak, jak do niego do­szło, czy by­łam sama w sa­mo­cho­dzie, czy w ko­goś wje­cha­łam lub czy ktoś wje­chał we mnie. To wszystko na­dal po­zo­sta­wało ta­jem­nicą.

Na­gle roz­le­gło się pu­ka­nie do drzwi. By­łam tak po­chło­nięta swo­imi my­ślami, że pod­sko­czy­łam prze­ra­żona. Po­ło­ży­łam dłoń na sercu, jakby to miało po­móc mi się uspo­koić, a na­stęp­nie za­wo­ła­łam:

– Pro­szę!

Drzwi ustą­piły i nieco się uchy­liły. W nie­wiel­kiej szcze­li­nie po­ja­wiła się głowa mo­jego brata.

– Mogę wejść? – za­py­tał.

– Ja­sne.

Na­parł bar­kiem na drzwi, aż cał­ko­wi­cie się otwo­rzyły, po czym wszedł do środka. Do­piero wtedy za­uwa­ży­łam, że miał za­jęte obie ręce, po­nie­waż przy­niósł ta­lerz z ka­nap­kami oraz dwa kubki pa­ru­ją­cej her­baty.

– Po­my­śla­łem, że pew­nie je­steś głodna – po­wie­dział. – Wiem, że szpi­talne żar­cie jest do kitu.

– Po­mogę ci – za­pro­po­no­wa­łam, prze­ję­łam od niego ta­lerz i po­sta­wi­łam go na biurku.

By­łam wdzięczna, że po­my­ślał o je­dze­niu, bo na­wet nie zda­wa­łam so­bie sprawy z tego, jak bar­dzo by­łam głodna. Do­piero na wi­dok ka­na­pek za­częło mi bur­czeć w brzu­chu. Nie­mal od razu za­bra­łam się za je­dze­nie, co roz­ba­wiło mo­jego brata. Usiadł obok mnie z pa­ru­ją­cym kub­kiem i mnie ob­ser­wo­wał. Nie by­łam pewna, czy w ogóle mnie wi­dzi, po­nie­waż miał nie­obecny wzrok.

– Kto to był? – za­py­ta­łam, kiedy skoń­czy­łam jeść ka­napkę i po­sta­no­wi­łam po­pić ją her­batą.

Ar­tur nie od­po­wie­dział od razu, więc spoj­rza­łam na niego, a wtedy do­strze­głam ma­lu­jące się na jego twa­rzy nie­zro­zu­mie­nie.

– Kto pu­kał do drzwi? – uzu­peł­ni­łam. – Je­den z dzien­ni­ka­rzy?

– Ach, tak – mruk­nął, jakby na­gle so­bie o tym przy­po­mniał, i mo­men­tal­nie po­smut­niał. Opu­ścił wzrok na ku­bek z her­batą, który obej­mo­wał dłońmi, i do­dał: – Tak, to był je­den z dzien­ni­ka­rzy.

– Czego chciał?

– Tego, co wszy­scy – od­parł. – Wy­wiadu.

To ni­czego mi nie wy­ja­śniło. Na­dal nie ro­zu­mia­łam, dla­czego dzien­ni­ka­rze cza­to­wali pod moim do­mem i dla­czego po­trze­bo­wa­łam ad­wo­kata. Do­my­śla­łam się jed­nak, że to nie ozna­czało nic do­brego, cho­ciaż usil­nie od­py­cha­łam od sie­bie tę myśl. Ni­gdy w ży­ciu nie do­sta­łam man­datu, cho­ciażby za prze­kro­cze­nie pręd­ko­ści, ani ni­komu nie zro­bi­łam krzywdy. Tym ra­zem nie mo­gło być ina­czej. To mu­siała być po­myłka.

– Po­wie­dzia­łeś, że ni­czego nie zro­bi­łam – przy­po­mnia­łam mu. – Więc dla­czego chcą ze mną roz­ma­wiać?

Do­piero te­raz pod­niósł wzrok znad kubka i na­sze spoj­rze­nia znów się spo­tkały. W jego oczach, które tak bar­dzo przy­po­mi­nały moje wła­sne, znowu do­strze­głam mie­sza­ninę współ­czu­cia oraz smutku.

– Ar­tur – na­po­mnia­łam go, a na mo­ich rzę­sach za­częły osa­dzać się łzy. – Po­wiedz mi, co się wy­da­rzyło tam­tego wie­czoru. Co zro­bi­łam?

Po­krę­cił głową i po­now­nie od­wró­cił wzrok. Tym ra­zem sku­pił go na fo­to­gra­fii sto­ją­cej na moim biurku. Po­wę­dro­wa­łam za jego spoj­rze­niem. Mimo że już ją dziś oglą­da­łam, prze­śle­dzi­łam na­sze spor­tre­to­wane twa­rze, w szcze­gól­no­ści sku­pia­jąc się na jed­nej. Wtedy przy­po­mnia­łam so­bie szczę­ście, które mnie wy­peł­niało, kiedy tam­tego dnia pa­trzy­łam w ciem­no­nie­bie­skie oczy mo­jego chło­paka. Wiatr ukła­dał mu nową fry­zurę, a pro­mie­nie za­cho­dzą­cego słońca mie­niły się na jego ciem­nych wło­sach, roz­świe­tla­jąc je ja­śniej­szymi pa­sem­kami. Był taki szczę­śliwy. Oboje by­li­śmy. Co stało się póź­niej?

– Fi­lip – wy­szep­ta­łam. – Gdzie on jest?

Ar­tur nie od­po­wie­dział, więc ze­rwa­łam się na równe nogi i sta­nę­łam przed nim, chcąc zwró­cić jego uwagę. Za­częło mi się krę­cić w gło­wie pod wpły­wem tego na­głego ru­chu, więc opar­łam się tył­kiem o biurko i na wszelki wy­pa­dek wspar­łam się o nie dłońmi.

– Gdzie on jest?! – po­wtó­rzy­łam ostrzej. – W swoim domu?

Brat opu­ścił wzrok na swoje dło­nie, które opla­tały ku­bek, a na­stęp­nie po­krę­cił prze­cząco głową. Uzmy­sło­wi­łam so­bie, że to było głu­pie py­ta­nie, bo gdyby Fi­lip był w domu, to na pewno przy­szedłby mnie od­wie­dzić. Jego nie­obec­ność ozna­czała, że jemu także coś się stało.

– W szpi­talu? – do­py­ty­wa­łam, czu­jąc ner­wowy skurcz żo­łądka. Żółć po­de­szła mi do gar­dła.

Po­krę­cił prze­cząco głową.

– Po­wiedz mi, gdzie on jest? – Nie da­wa­łam za wy­graną, nie do­pusz­cza­jąc do sie­bie żad­nej ne­ga­tyw­nej my­śli.

Za­czę­łam się za­sta­na­wiać, czy Fi­lip przy­pad­kiem nie uciekł, żeby ukryć się przed dzien­ni­ka­rzami. Może także wy­cze­ki­wali pod jego do­mem i ro­bili mu zdję­cia z ukry­cia? Może miał tego dość i po­sta­no­wił wy­je­chać w ja­kieś spo­kojne miej­sce, gdzie prze­czeka, aż wszystko ucich­nie? Tylko, tak wła­ści­wie, co miało ucich­nąć? Co ta­kiego się wy­da­rzyło?

Ar­tur uniósł głowę i od­szu­kał wzro­kiem moje spoj­rze­nie. Wró­ci­łam my­ślami do chwili obec­nej, cał­ko­wi­cie sku­pia­jąc się na bra­cie, który nie od­ry­wał ode mnie oczu.

– Nie wiem – od­parł, a po jego twa­rzy oraz to­nie głosu zro­zu­mia­łam, że mó­wił prawdę. Po­czu­łam ukłu­cie w sercu. – Przy­kro mi, ale nikt tego nie wie.

– Dla­czego? – wy­du­ka­łam.

– Od ty­go­dnia szu­kają jego ciała, ale, jak do­tąd, nie po­tra­fią go zna­leźć.

Po­czu­łam, że w oczach wzbie­rają mi łzy. Wzrok mi się roz­ma­zał, więc nie wi­dzia­łam mo­jego brata. Za­miast niego uka­zała mi się zna­joma, uśmiech­nięta twarz z czu­pryną ciem­nych wło­sów i oczy, które przy­po­mi­nały niebo nocą.

Fi­lip.

Nino, ko­cha­nie – roz­brzmiał jego głos w mo­jej gło­wie.

Szloch ugrzązł mi w gar­dle. Nie chcia­łam się roz­pła­kać, bo to ozna­cza­łoby, że po­go­dzi­łam się z my­ślą, że Fi­lipa już nie ma, a nie chcia­łam tego ro­bić. To nie mo­gła być prawda. Ar­tur mu­siał się po­my­lić. Może źle do­brał słowa? Boże, prze­cież nie mo­gli szu­kać ciała, tylko Fi­lipa. Po pro­stu Fi­lipa. Mo­jego chło­paka, który co naj­wy­żej za­gi­nął.

– To nie­moż­liwe – wy­szep­ta­łam.

– Na­prawdę mi przy­kro, Nino.

– Nie – za­pro­te­sto­wa­łam. – To musi być po­myłka.

Ar­tur głę­boko wes­tchnął, a po­tem pod­niósł się z miej­sca i po­ko­nał dzie­lącą nas od­le­głość. Sta­nął przede mną i chwy­cił za ra­miona, jakby chciał mnie pod­trzy­mać, gdy­bym za­raz miała upaść, i nie spusz­cza­jąc ze mnie wzroku, wy­znał:

– Fi­lip je­chał z tobą au­tem, kiedy zda­rzył się wy­pa­dek. Wszy­scy je­chali. Nikt, prócz cie­bie, nie prze­żył.

ROZ­DZIAŁ 3

Czu­łam się, jak­bym do­stała obu­chem w głowę. W jed­nej chwili rze­czy­wi­stość przy­po­mi­nała dom pe­łen gło­sów, a w na­stęp­nej na­stała ogłu­sza­jąca ci­sza. Nie było już nic oprócz pul­su­ją­cego bólu uci­ska­ją­cego moją czaszkę.

– Nino?

Spoj­rza­łam na brata, który na­dal stał przede mną i pod­trzy­my­wał mnie za ra­miona. By­łam pewna, że gdyby nie on, to już dawno le­ża­ła­bym na pod­ło­dze. Nie­spo­dzie­wa­nie zmie­nił po­zy­cję, ostroż­nie prze­su­wa­jąc jedną rękę pod moje plecy. Do­my­śli­łam się, co pla­nuje zro­bić, więc sku­pi­łam się na tym, żeby przy jego ase­ku­ra­cji dojść do łóżka. Na szczę­ście od­le­głość nie była zbyt duża i już po chwili le­ża­łam na wy­god­nym ma­te­racu.

Przy­mknę­łam po­wieki, mia­łam wra­że­nie, jakby moja głowa wa­żyła tonę. Jej cię­żar był tak ab­sor­bu­jący, że nie po­tra­fi­łam sku­pić się na ni­czym in­nym, cho­ciaż bar­dzo chcia­łam to zro­bić. W końcu mu­sia­łam prze­tra­wić to, co po­wie­dział mi brat. Czy wła­śnie stwier­dził, że spo­wo­do­wa­łam wy­pa­dek, w któ­rym zgi­nęli moi przy­ja­ciele?

Boże, nie. To nie­moż­liwe. Nie mo­głam tego zro­bić.

Mo­men­tal­nie po­czu­łam, że ucisk wo­kół głowy się wzmaga. Mia­łam wra­że­nie, że ktoś za­ło­żył mi me­ta­lową opa­skę i za­ci­skał ją co­raz moc­niej, aż mia­łam ochotę za­zgrzy­tać zę­bami.

– Nie zdą­ży­łem wy­ku­pić le­karstw, które prze­pi­sał ci le­karz – wy­znał Ar­tur ze skru­chą w gło­sie – ale za­raz przy­niosę ci aspi­rynę.

– Nie chcę – wy­stę­ka­łam.

– Za­raz wra­cam.

Mia­łam za­mknięte oczy, ale wy­czu­łam, że pod­nosi się z miej­sca i wy­cho­dzi z po­koju. Po­sta­no­wi­łam spró­bo­wać do­pro­wa­dzić się do po­rządku, za­nim wróci. Szcze­rze mó­wiąc, wo­la­łam zro­bić to bez le­ków, po­nie­waż źle wspo­mi­na­łam po­byt w szpi­talu, gdzie non stop by­łam otu­ma­niona. Dla­tego wzię­łam głę­boki wdech, po czym po­woli wy­pu­ści­łam po­wie­trze. Ko­lejny wdech i wy­dech. Po­wtó­rzy­łam tę czyn­ność jesz­cze kilka razy, aż znowu usły­sza­łam kroki na drew­nia­nej pod­ło­dze.

Otwo­rzy­łam oczy. Ze zdzi­wie­niem stwier­dzi­łam, że mam roz­ma­zany wzrok, więc za­czę­łam mru­gać in­ten­syw­nie, chcąc od­go­nić nie­chciane łzy.

– Masz – po­wie­dział Ar­tur, po­da­jąc mi ta­bletkę oraz szklankę wody.

Unio­słam się na łok­ciach i spoj­rza­łam na niego, igno­ru­jąc jego wy­cią­gnięte w moją stronę ręce.

– Nie za­bi­łam ich – stwier­dzi­łam, głę­boko pa­trząc w jego oczy, jak­bym szu­kała w nich po­twier­dze­nia. – Nie mo­głam tego zro­bić.

– Nie twier­dzę, że to zro­bi­łaś. – Ar­tur po­now­nie spró­bo­wał po­dać mi ta­bletkę oraz wodę, ale na­dal go igno­ro­wa­łam, upar­cie pa­trząc w jego oczy.

Wie­dzia­łam, że co­kol­wiek bym zro­biła, to na pewno trzy­małby moją stronę i pró­bo­wałby mnie chro­nić. Do­ce­nia­łam to, ale w tej chwili je­dyne, czego po­trze­bo­wa­łam, to po­zna­nia prawdy. Aku­rat przed nią nie po­wi­nien mnie ra­to­wać, bo prę­dzej czy póź­niej wyj­dzie na wierzch.

– Ale ktoś twier­dzi ina­czej – za­uwa­ży­łam. – I dla­tego po­trze­buję ad­wo­kata.

Wes­tchnął głę­boko i po­sta­wił na noc­nym sto­liku szklankę, a obok niej odło­żył ta­bletkę, co osta­tecz­nie prze­ry­wało nasz kon­takt wzro­kowy.

– Nie mają ra­cji – stwier­dził tylko. – Po­trze­bu­jesz cze­goś jesz­cze?

– Dla­czego nie chcesz po­wie­dzieć mi, co wła­ści­wie miało miej­sce tam­tego wie­czoru? – Zi­gno­ro­wa­łam jego py­ta­nie, nie da­jąc za wy­graną.

– Nie je­steś na to go­towa.

– Oczy­wi­ście, że je­stem go­towa! – obu­rzy­łam się. – Mu­szę wie­dzieć, czy to ja pro­wa­dzi­łam ten sa­mo­chód, a je­śli nie, to czy w ja­ki­kol­wiek inny spo­sób przy­czy­ni­łam się do wy­padku, w któ­rym zgi­nęli moi przy­ja­ciele, i czy...

Ge­stem dłoni po­wstrzy­mał mnie od wy­gło­sze­nia dal­szych spe­ku­la­cji. Po­słusz­nie za­mil­kłam, cho­ciaż cała w środku wrza­łam od go­tu­ją­cych się we mnie emo­cji. Mia­łam ochotę krzy­czeć. Wy­dzie­rać się wnie­bo­głosy. Tak bar­dzo by­łam sfru­stro­wana i bez­silna.

– Nie za­wra­caj so­bie tym głowy – po­le­cił. – Te­raz po­win­naś od­po­czy­wać i mo­dlić się, żeby zda­rzył się cud i od­na­leźli Fi­lipa ży­wego. Tylko on może po­twier­dzić twoją nie­win­ność.

Otwo­rzy­łam usta, ale nie­mal na­tych­miast je za­mknę­łam, nie wie­dząc do końca, co mia­ła­bym po­wie­dzieć. W mo­jej gło­wie sza­lało tor­nado my­śli. Wszyst­kie mie­szały się ze sobą, two­rząc nie­lo­giczną ca­łość. Ar­tur wy­ko­rzy­stał ten mo­ment i ru­szył w stronę wyj­ścia.

– Za­cze­kaj! – za­wo­ła­łam, za­nim zdą­żył za­mknąć za sobą drzwi. Za­wa­hał się, ale zo­sta­wił nie­wielką szparę, przez którą mo­głam na niego pa­trzeć. – Gdzie jest mój te­le­fon?

– Na ra­zie nie bę­dzie ci po­trzebny.

Za­trza­snął drzwi, zo­sta­wia­jąc mnie z ro­sną­cym nie­po­ko­jem.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki