Centrum likwidacji szkód - Krzysztof Siwczyk - ebook

Centrum likwidacji szkód ebook

Krzysztof Siwczyk

0,0

Opis

Książka, w której Krzysztof Siwczyk łączy poezję, prozę i filozofię, tworząc nową literacką jakość. Autor bada przestrzenie zdominowane przez refleksję nad stratą, przemijaniem i próbą odbudowy utraconego. Język staje się narzędziem zarówno artystycznym, jak i filozoficznym, otwierającym nowe wymiary rzeczywistości. Książka stawia pytania o rolę literatury w procesie likwidacji szkód egzystencjalnych i kulturowych. Zachęca do dialogu i polemiki, angażując czytelnika w intelektualną grę. To wymagające dzieło, które zmusza do refleksji nad własnym doświadczeniem i miejscem człowieka w świecie. Centrum likwidacji szkód pozostawia poczucie, że literatura może być przestrzenią odbudowy wewnętrznej harmonii.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 23

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



[In­cy­den­talny ho­ry­zont okre­śla cel po­dróży]

In­cy­den­talny ho­ry­zont okre­śla cel po­dróży. W gę­stym po­wie­trzu opa­li­zują zma­so­wane cie­nie. W dro­dze do źró­dła udat­nych pie­śni, w przy­byt­kach wol­nych od na­tręt­nych wi­ze­run­ków, może i znać wsty­dliwą obec­ność rze­czy, su­ge­stywny smu­tek na­rzę­dzi i prze­bie­głe świa­dec­twa pracy cier­pli­wego szar­la­tana. W służ­bie oso­bi­ście po­wzię­tych po­sta­no­wień, ni­czym en­de­mi­tyczny znawca ciem­no­ści, ktoś pali tu­taj ra­chi­tyczne świece, za­grzewa miej­sca jak cer­kiew w skale, oka­zu­jąc iden­ty­fi­ka­tor. Do­wody ko­ronne zna­czą każdy frag­ment. Za­miast szu­kać zna­czeń, wy­star­czy znik­nąć, ustą­pić miej­sca cze­muś in­nemu, ab­dy­ko­wać z sen­sem.

Ele­ganc­kie zglisz­cza i kom­pul­sywne eks­po­zy­cje, pełne fi­szek z ist­nie­nia, na­dają cha­rak­teru tu­tej­szej ele­wa­cji, ścia­nie z pła­czu i snów. Woda jest ob­li­czalna, czy­sta w swo­ich in­ten­cjach, żywi czas jak na­dzieję, przyj­muje każdy ro­dzaj zde­kom­po­no­wa­nej ma­te­rii i trawi. Słu­chasz i ro­zu­miesz słowa, któ­rymi zwraca się do cie­bie opra­co­wana ru­ina, je­steś w cen­trum zna­czeń pro­stych jak mi­na­ret. Nie ma we­wnętrz­nej ar­chi­tek­tury, nie ma pre­dys­po­zy­cji i nie­roz­strzy­gal­nych za­gad­nień. Jest duch przy­pły­wów i od­pły­wów i na­resz­cie brak jest per­spek­tywą. Tyle lat przed twoim przy­by­ciem tym świa­tem nic nie rzą­dziło? Je­steś tego przy­kła­dem. Z twoim odej­ściem nic się nie zmie­niło. Je­steś tego przy­kła­dem. Fresk w zim­nej celi opo­wiada o wła­snej za­gła­dzie, nic poza tym. Za­cho­dzisz tylko jak sło­neczne tło, jak krzy­kliwa cy­kada w polu de­mo­nicz­nej ci­szy, głu­chej na twoje we­zwa­nie. Więk­szość sys­te­mów ak­tywna. Idziesz w pik­ni­ko­wym ko­ro­wo­dzie wprost pod bramę łaźni, pro­sto w aro­ma­tyczną mgłę, i wra­casz oczysz­czony bez mała, z nie­ja­snym wspo­mnie­niem swo­jego ciała, ja­kiejś zbęd­nej przy­bu­dówki kost­nej wieży. Bar­dzo bli­sko cie­bie lo­kują się okre­sowe po­żary, na­tu­ralne pre­zen­ta­cje czy­stej obiek­tyw­no­ści, fa­jer­werki zim­nego, upar­tego świa­tła. Rzęsa za­ra­sta rów i smaży się w nie­bie­skim oku. Pie­kli się dzień smut­nych ko­niecz­no­ści, wzra­sta­jąc po­nad pa­smem nie­na­ma­cal­nych gór, pod­no­sząc do rangi wy­da­rze­nia wła­sną umow­ność. Tak wła­śnie by­wało. Nie ina­czej by­wało.

.

[Wy­bory ma­łej miss na oka­zi­ciela]

Wy­bory ma­łej miss na oka­zi­ciela, w na­grodę to­piel w ta­flach li­tej za­toki dla męt­nych lu­dzi bez usta­lo­nego wieku, jak oliwne, ażu­rowe drzewka okute be­to­nem. Za­mu­ro­wani na brzegu obie­ca­nego lądu, w chan­drze to­czą­cej ich czas na pa­syw­nych dan­cin­gach, tra­cili sie­bie na­wza­jem w po­mni­ko­wym tańcu. Hi­sto­ria nie mo­gła już przyj­mo­wać więk­szej liczby za­pi­sów, więc zo­stali, by uschnąć jak zga­słe wapno, któ­rym wy­lano zbu­twiałe mo­rza. Chyba wszystko. Może jesz­cze fe­styn pro­du­cen­tów mo­ro­wego miodu, ostat­nie chwile przed apo­ka­lip­tyczną do­bra­nocką, szyb­kie ka­dry lat spę­dzo­nych w do­bo­ro­wym to­wa­rzy­stwie pier­wiast­ków. Py­tasz i wiesz, skąd wziął się de­sy­gnat, dla­czego trzeba było wska­zać wła­śnie cie­bie, nic.

.

[Wjazd do osady smut­nych re­li­gii]