Chlew - Susanne Schemper - ebook + audiobook

Chlew ebook i audiobook

Susanne Schemper

3,9

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Od śmierci męża Tina mieszka sama ze swoimi kotami. Jest pełna goryczy i poczucia winy, że zawiodła swoje dorosłe już dziś dziecko. Maltretowaną psychicznie kobietę prześladują dziś zjawy z przeszłości i niechciane wspomnienia.

Kiedy poznaje sąsiadkę Sannę i jej synka Noa, zauważa, że żyją z mężczyzną, który źle ich traktuje. Wtedy otwierają się stare rany. Sanna zaczyna rozumieć, że nie da rady już dłużej znosić zmiennych nastrojów swojego męża Matsa, z każdym dniem coraz bardziej się go boi. Wciąż ma nadzieję, że uda im się wspólnie pokonać problemy, ale po pewnym przerażającym zdarzeniu poddaje się i w panice ucieka do sąsiadki. W Tinie narasta stary gniew, czuje, że musi to wszystko naprawić…

„Chlew” Susanne Schemper to opowieść o poczuciu winy, goryczy i zemście, w której tuż pod sielską powierzchnią pozorów wyczuwa się namacalne zło. To zarazem pierwsza część serii skupionej wokół bohaterów małej miejscowości Solinge w Szwecji.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 235

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 19 min

Oceny
3,9 (37 ocen)
9
19
7
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Annku90

Dobrze spędzony czas

#maratonczytam_se #czytam_se "Sie­dze­nie w ogro­dzie u są­siad­ki i rozmawia­nie przy kawie było takie odprężają­ce i łatwe." Tak jak czytanie w maratonie szwedzkich kryminałów - też było odprężające :) "Chlew" to pierwszy tom serii skupionej wokół bohaterów małej miejscowości Solinge w Szwecji. Może nie było całkiem idealnie, bo od początku domyślałam się co się wydarzy, ale biorąc pod uwagę książkę jako całość, jestem jak najbardziej na tak i z pewnością sięgnę po dwie pozostałe części, które ukazały się po polsku. Główną bohaterką jest Tina, kobieta, która swoje życie podporządkowała mężowi tyranowi. Kobieta, która kiedyś przymykała na wiele oko, ale teraz po śmierci męża dorosła do tego, by naprawić to, co zepsute i pomóc tym, którzy pomocy potrzebują. Koszmary z przeszłości wracają w najmniej odpowiednich momentach. Mimo, iż to dawne dzieje wciąż wywołują ból. Chociaż niektóre z ran już dawno się zrosły, to została ta najbardziej bolesna - wywołana przez brak konta...
00
Karola6891

Dobrze spędzony czas

👌
00
AdamS77

Nie oderwiesz się od lektury

"Chlew" jest pierwszą powieścią Susanne Schemper wydaną w języku polskim. Możecie ją przeczytać lub wysłuchać na Legimi. Jest również pierwszym tomem cyklu "Solinge". Solinge to stworzone przez autorkę małe miasteczko w Szwecji. Dużo niedobrego się tutaj dzieje. Poznałam pewnego mężczyznę, który bardzo źle traktuje swoją ukochaną żonę i wspaniałego synka. Czy karma do niego powróci? Myśli, że jest super niepokonanym gościem i nic ani nikt nie jest w stanie go pokonać. Oj jak bardzo się myli. Można śmiało tutaj powiedzieć, kto mieczem wojuje od miecza ginie. Czy skończy dobrze, czy skończy źle, dowiecie się podczas czytania "Chlewu". A może się poprawi i przemyśli swoje postępowanie? Kolejną bohaterką jest starsza pani o imieniu Tina. Nie może pogodzić się ze swoją przeszłością. Jest wdową. Aktualnie mieszka ze swoimi ukochanymi kotami. Jest miłą sąsiadką. Nienawidzi przemocy. Ma także ulubionego sąsiada. Jak zareaguje na przemocowego nowego sąsiada? Sanna to nowa sąsiadka starszej ...
00
Macans

Dobrze spędzony czas

przyciągająca narracja, zakończenie trochę creepy
00
monikawisla

Nie oderwiesz się od lektury

Zaskakująca fabuła z doskonałym opisem życia społecznego. Uwielbiam takie książki, które oprócz wątku kryminalnego mają sporą dawkę psychologicznych aspektów.
00

Popularność




Tytuł oryginału: Svinstian

Przekład z języka szwedzkiego: Witold Biliński

Copyright © Susanne Schemper, 2022

This edition: © Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S, Copenhagen 2022

Projekt graficzny okładki: Maria Sundberg

Redakcja: Anna Sidorek

Korekta: Ewa Bednarska-Gryniewicz

ISBN 978-87-0237-039-3

Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe.

Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S | Klareboderne 3 | DK-1115 Copenhagen K

www.gyldendal.dk

www.wordaudio.se

Dla moich serduszek: Hanny i Mai

Rozdział 1

Pachniało trawą, lawendą i przypaloną kiełbasą Falukorv. Bzyczały pszczoły, poza tym było bardzo cicho. Słońce chyliło się powoli ku horyzontowi i Tinie zaczęło być trochę chłodno w pupę. Jej obfite kształty wylewały się poza kamienny schodek. Cienka letnia sukienka podsunęła się w górę i komary atakowały jej gołe łydki. Odpędzała je ręką. Głęboko zamyślona przeżuwała swój późny obiad – kiełbasę z wodnistym purée ziemniaczanym. Obserwowała otoczenie. Trawę, która w ostatnich dniach tak szybko rosła. Żwirową ścieżkę proszącą się o zagrabienie. Łubiny, które opanowały prawie wszystkie rabatki, ale tak jej się podobały, że pozwalała im rosnąć, jak chcą.

Drgnęła, kiedy nagle pojawił się mały szary kot, omiatając jej stopy ogonem. Puszyste futerko łaskotało ją w nogi.

– Cześć, Myszko – powiedziała.

Kot nie odpowiedział, tylko ruszył dalej z pionowo postawionym ogonem, zadowolony, że ktoś zwrócił na niego uwagę. To kociątko pojawiło się w ogrodzie pewnego marcowego poranka. Maleńkie, piszczące i szare. Jak mała myszka, stąd imię. Oczywiście mogło zostać.

Tina rozejrzała się po ogrodzie. Od czego zacząć? Do zrobienia było tak wiele. Ogród potrzebował uporządkowania i pielęgnacji. Zabudowania – garaż, komórka i stary kurnik – też wymagały nieco uwagi. W domu trzeba było posprzątać.

Kiedy wprowadzili się z Ulfem do tego cudownego, żółtego drewnianego domu z lat dwudziestych, który Ulf odziedziczył po dziadku, mieli mnóstwo planów i marzeń. Nic nie było niemożliwe. Takie wydaje się życie: gdy ma się dwadzieścia parę lat – jest się nieśmiertelnym. Przez pierwsze spędzone tu lato po prostu cieszyli się życiem. Rozkoszowali się ogrodem, dotykiem deptanej bosymi stopami wilgotnej od rosy trawy. Pomalowali dom w środku i na zewnątrz. Tina do kuchni wybrała jasny błękit – ten delikatny kolor pięknie zdobił jej całkowicie własną przestrzeń. Sam dom pozostał jednak żółty, z białymi opaskami wokół okien. Ulf wyremontował garaż i komórkę. Odświeżył też kurnik, pomalował go na taki sam żółty kolor jak dom. Oczywiście, że będą mieli kury i świeże jaja na każde śniadanie.

Tina znów westchnęła i podniosła się z mozołem ze schodów. Nie miała ochoty w tej chwili pogrążać się we wspomnieniach. Z kur nic nie wyszło, podobnie jak z wielu innych rzeczy. W drodze do kuchni niemal zderzyła się z Karlssonem, starym rudym kocurem, który najlepsze dni miał już za sobą. Zbliżały się jego piętnaste urodziny. Wiek odcisnął już na nim swoje piętno: poza tym, że prawdopodobnie niedowidział, poruszał się bardzo powoli i sztywno. Tina pochyliła się i pomiziała go za uszami, na co natychmiast zareagował głośnym mruczeniem.

– Cześć, maleńki, chciałbyś kiełbaski?

Wyciągnęła do niego rękę z kawałeczkiem mięsa. Zanim powoli zaczął żuć smakołyk, dokładnie go obwąchał. Koty były najlepszymi przyjaciółmi Tiny. Zawsze kochała zwierzęta, a one ją. Była to miłość bezwarunkowa i bezpieczna, futrzaki nigdy by jej nie skrzywdziły. Co do ludzi, to już zupełnie inna historia.

Tina szybko pozmywała po obiedzie, podziwiając jasny wieczór wczesnego lata przez kuchenne okno. Od dawna tak dobrze się nie czuła, tak jakby światło i ciepło rozmiękczały jej stawy od wewnątrz. Miniona zima ze swoją nieobliczalną pogodą była okropna. Jednego dnia odwilż, następnego sople i suche powietrze. Jej ciało głośno protestowało, w niektóre dni ledwo udawało jej się wstać z łóżka. Czasami myślała, że reumatyzm pojawił się u niej dlatego, że ciało miało już dosyć. Po prostu nie było w stanie znieść więcej skrywanych uczuć, skierowanych do wewnątrz wybuchów goryczy, piekącego niepokoju i nieustającego lęku. Uderzyło więc w stawy. Wiedziała, że takie myśli są śmieszne, ale kiedyś przeczytała, że od duszenia wszystkiego w środku można zachorować. Tak myślała wtedy, kiedy zachorował Ulf. Wyobrażała sobie, że rosnące w nim guzy to czarne, śmierdzące kule gniewu. Jeśli ona teraz cierpi przez gorycz, to Ulf niewątpliwie zachorował ze złości.

Zmywając naczynia, podjęła decyzję. Zacznie od posprzątania domu i to już jutro. Najwyższy czas. Chciała raz na zawsze oczyścić dom z Ulfa, wyrzucić wszystko, co do niego należało. Jasne, że nie o wszystkim da się zapomnieć, chciała jednak pozbyć się z domu rzeczy, które jej o nim przypominały. Z jej domu. Bo teraz już był tylko jej. Wreszcie. Nigdy nie odważyłaby się wypowiedzieć tych słów na głos. W głębi ducha jednak czasami się radowała. Zniknął na zawsze, jestem wolna!

*

Tinę obudził Myszka bawiący się jej gołymi palcami stóp. Po sekundzie mała mrucząca kulka bez ceregieli wczołgała się na jej brzuch. Tina, powoli gładząc miękkie futerko, wciąż miała zamknięte oczy. Zasłona była zaciągnięta, ale czuła, że słońce stoi wysoko. Na pewno było już późno. Nie miała nic szczególnego do roboty i spała tak długo, jak jej się podobało. Mogła sobie na to pozwolić, nikt jej rano nie potrzebował. A jej ciało czuło się lepiej, żyjąc według rytmu, do którego teraz przywykło. Późno do łóżka, późno z łóżka. Przeciągnęła się. Starała się rozluźnić stawy. Na oknie brzęczał trzmiel, zachęcając ją do wstania. Przewróciła się na bok i otworzyła oczy. W oddali słyszała, jak psy Ollego Knutssona szczekają podniecone. Może ktoś ośmielił się wejść na jego teren. Trzy owczarki niemieckie były lepsze niż alarm i płot.

Tina okryła się bladoróżowym szlafrokiem frotté i na spuchniętych stopach podeszła do okna. Podciągnęła roletę i zmrużyła oczy w ostrym słońcu. Podniosła zapadkę i otworzyła okno na oścież, rozkoszując się letnimi zapachami, które napływały z zewnątrz. Z okna swojej sypialni widziała obu sąsiadów. Przy wąskiej żwirowej drodze stały tylko trzy domy, jej był pośrodku. Przed domem rozciągało się ogromne pole rzepaku, które na lekkim wietrze falowało jak żółte morze. Dalej biegła szeroka szosa prowadząca do małej miejscowości Solinge.

Za domami widać było las: najpierw jasnozielony, zaczarowany liściasty, a za nim iglasty, otaczający jezioro. Pierwszy dom przy żwirowej drodze i najbliżej szosy należał do Ollego. Brązowy, drewniany, niewielki i nieco krzywy. Kiedy szło się od szosy, wyglądało, jakby dach trochę się pochylał. Poza tym zarówno dom, jak i działka były dobrze utrzymane. Olle mieszkał sam ze swoimi psami i tak było już od dłuższego czasu. Kiedyś tam miał rodzinę. Tina nie pamiętała dokładnie, ale słyszała, że niedługo przed tym, jak się tu z Ulfem wprowadzili, Ollego zostawiła żona. Chyba w tym samym czasie wyprowadziła się też córka.

Patrzyła na ogród, wybieg dla psów i sad Ollego. Byli sąsiadami od wielu lat, ale odwiedzała go tylko wtedy, kiedy zajmowała się jego psami, a on był u nich – u niej, poprawiła się szybko – tylko raz, kiedy pilnował Karlssona. Jeszcze zanim pojawił się Myszka. To w sumie dziwne, zastanawiała się Tina. Nie wiem dużo o człowieku mieszkającym tuż obok. Czasami rozmawiamy, wymieniamy uwagi o pogodzie i wietrze. Czasem ploteczki o tym, co dzieje się w okolicy. Ale rzadko, chociaż od tak dawna mieszkamy po sąsiedzku.

Gdyby spojrzała w drugą stronę, zobaczyłaby dom Sanny. Zielony i śliczny, stał na polanie tuż przy gęstym lesie. Tina widziała tylko kawałek stojącej przed domem altany, czerwoną huśtawkę przywiązaną do grubej gałęzi na długich linach. Biały domek i dobrze utrzymane krzewy róż. Takie to wszystko sielskie. Tina mawiała, że to dom Sanny, ale tak naprawdę należał do Sanny i Matsa. Nie chciała sama przed sobą przyznać, jak bardzo go nie lubiła. Kiedy się spotykali, próbowała być miła. Nie było jednak łatwo. Za dobrze znała takich ludzi.

Sannę natomiast polubiła od razu. Ta młoda kobieta miała dobre serce. Tina wiedziała to na pewno, chociaż w sumie niezbyt dobrze się znały, po prostu to czuła. Były sąsiadkami od mniej więcej roku, od czasu, kiedy stara Elsa wyprowadziła się do domu opieki, a jej dzieci szybciutko sprzedały dom. Sanna zawsze znajdowała czas, żeby się zatrzymać, opowiadała o tym i owym i z zainteresowaniem słuchała Tiny. Niemal zawsze towarzyszył jej chłopiec. Poważny Noa. Tak bajecznie słodki z blond włoskami, które niesfornie skręcały się w loki na karku i nad czołem. Wielkie zielone oczy, jak u mamy. Sanna zawsze otaczała syna ramieniem. Albo pociągała delikatnie za włosy. A jeśli ona go nie dotykała, to on chwytał jej sukienkę, jej długie włosy, wszystko jedno, byle coś złapać. Tina dobrze znała takie zachowanie. Instynkt chronienia swojego potomstwa. Jak u lwicy. Sama robiła dokładnie to samo, kiedy Jonas był maleńki. Doskonale to rozumiała, bo znała Matsa. On i Ulf – ta sama zaraza. Ci dwaj mężczyźni nigdy się nie spotkali, bo rodzina Sanny wprowadziła się dopiero ubiegłego lata, zaraz po śmierci Ulfa. I bardzo dobrze – często myślała sobie Tina. Mats był pełen złości. Wyglądał na zagniewanego nawet wtedy, kiedy się uśmiechał. Ciemne włosy obcinał krótko, goląc się po bokach głowy. Ostre rysy, intensywne spojrzenie brązowych oczu. Miał szerokie bary i prawie nie widać było u niego szyi, co sprawiało wrażenie, jakby głowa była osadzona bezpośrednio na barkach. Tina rozumiała, że Sanna zakochała się w tym łajdaku – mógł się podobać. Przejrzała go jednak od razu. Był niebezpieczny. Nosił w sobie tę samą wściekłość co Ulf. Nie należało z nim igrać.

Wyrwało ją z zamyślenia miauczenie Myszki. Zostawiła otwarte okno w sypialni i powoli zeszła po schodach. Trzymała się mocno poręczy, nie chciała ryzykować utraty równowagi, tuż po obudzeniu jej stopy były wrażliwe i niepewne. Dała kotom trochę karmy i wzięła nieco zsiadłego mleka i płatków dla siebie. Włączyła kawiarkę i wcisnęła guzik radioodbiornika. Chciała się dowiedzieć, co słychać na świecie. Tym wielkim świecie, tak odległym od jej codzienności. Cieszyło ją, że jest tak daleko. Był przerażający i okropny. Każdego dnia coś nią wstrząsało. Jeśli nie nieszczęścia dzieci, to gwałty, pobicia i morderstwa. Tina, która od tak wielu lat trzymała się blisko własnego domu, coraz częściej zauważała, że strasznie denerwuje ją to, co słyszy w wiadomościach albo czyta w gazetach czy w necie. O co tu chodzi? Jak to możliwe, że słabi ciągle dostają wciry? A kto powoduje te wszystkie cierpienia? Mężczyźni. Zawsze chodzi o mężczyzn. Wściekłość wywołana tą myślą sprawiła, że zaczęła niepokoić się o własne życie – zaraz dostanie zawału. Przez ten gniew pulsowało i piekło ją za oczami i z tyłu głowy, jakby tam szalał pożar.

Dzisiaj jednak, dzięki Bogu, nie było żadnych wiadomości, które mogłyby ją zdenerwować. Zabrała tacę ze śniadaniem i wyszła boso na trawę. Usiadła w altanie, rozkoszując się pierwszym łykiem kawy tego dnia. Nie ma nic lepszego. Znad pola rzepaku doleciał słodki zapach, zaciągnęła się nim, przymknęła oczy i cieszyła się ciszą. Bardzo polubiła ciszę. Nikomu już nie pozwoli jej sobie odebrać. Nigdy.

Rozdział 2

Sanna wkładała naczynia do zmywarki. Skrzywiła się – gdy pochyliła się w przód, zabolało ją w krzyżu. Wczoraj wieczorem Mats ją tam szturchnął, pewnie stała mu na drodze. Przecież nie zrobiła tego specjalnie, pomyślała z gniewem, stawiając kubki i talerze mocniej, niż trzeba. Mats najwyraźniej był innego zdania, dostała więc potężnego kuksańca, na który nie była przygotowana. Miała nadzieję, że ból szybko przejdzie. Został tylko tydzień pracy. A potem wakacje! Marzyła o całym lecie tylko z Noa. Chłopiec chodził do zerówki, po wakacjach pójdzie do pierwszej klasy. Sanna uśmiechnęła się na myśl o tym, jak bardzo chciał zostać pierwszakiem. Wtedy dopiero szkoła zaczyna się naprawdę. Noa miał pójść do szkoły, w której Sanna pracowała jako nauczycielka. Zresztą nie było innego wyboru, w tej małej mieścinie była tylko jedna podstawówka. Sanna nie miała nic przeciwko temu, że będzie tak blisko niej, dawało jej to pewne poczucie bezpieczeństwa. Na szczęście mały dobrze czuł się w zerówce, a w przyszłym roku cała jego grupa przejdzie do tej samej klasy. To, że jej syn był trochę nie w sosie, nie miało nic wspólnego ze szkołą, Sanna była tego pewna. Noa był wrażliwym i spostrzegawczym chłopczykiem, który zdawał sobie sprawę, że między mamą a tatą nie jest najlepiej. Sanna wyprostowała się. Pomasowała lekko bolące miejsce. Wiedziała, że mały widział, jak Mats ją szturchnął. Tak jak dwa dni wcześniej, kiedy mocno ścisnął ją za ramię. Zbyt mocno i zbyt długo, by mogło to być normalne. Noa to zauważył.

Sanna miała nadzieję, że jej mąż tego lata będzie miał mnóstwo roboty. Tak dużo, żeby mogła cały czas być sama z synem. Będą jeździć na rowerach po żwirowych drogach, chodzić nad jezioro i się kąpać. Tylko we dwoje.

Mats prowadził bar z grillem w Solinge, można się więc było spodziewać, że podczas wakacji, kiedy przyjadą tłumy turystów, będzie bardzo zajęty.

Jednocześnie trochę wstydziła się takich myśli. Czy nie powinna raczej się martwić, że nie spędzi części lata z własnym mężem?

Tok jej myśli przerwało wołanie Noa z ogrodu. Wytarła ręce i wyszła boso na ganek. Deski były przyjemnie ciepłe. Uśmiechnęła się, widząc syna na huśtawce. Skręcił liny tak mocno, jak tylko potrafił, a teraz próbował wspiąć się na siedzenie.

– Patrz, mamo, jak się tak zrobi, to ona się strasznie szybko kręci! Chodź, potrzymaj, nie daję rady wejść!

Sanna przeszła po trawie, pochyliła się i pocałowała syna w czoło.

– Szczerze mówiąc – powiedziała – wygląda to dosyć groźnie, będziesz się kręcił jak szalony. Jesteś pewien, że się nie boisz?

– Jasne, że się nie boję, nie bądź śmieszna – odpowiedział Noa i wspiął się na huśtawkę.

– Gotów? – zapytała.

– Puszczaj! – zawołał Noa i Sanna puściła.

Kręcił się w kółko, krzycząc z radości. Sanna roześmiała się. Cieszył ją beztroski śmiech syna. Wolna niedziela w jego towarzystwie. Ufała, że lato spełni obietnice lepszych dni. Wieczorem miała porozmawiać z Matsem. O tym, że muszą być dla siebie milsi. Dla samych siebie, a przede wszystkim dla Noa.

Rozdział 3

Olle włączył kuchenkę i postawił na płytce garnek z wodą. Czekając, aż się zagotuje, umył okulary płynem do mycia naczyń. Potem spryskał sobie twarz zimną wodą. Zaburczało mu w brzuchu, otworzył więc spiżarnię i wyjął paczki z zupą w proszku. Na obiad wystarczy. Nie, żeby miał straszną ochotę na zupę, było przecież gorące lato, chociaż to dopiero połowa czerwca. Nie przychodziło mu jednak do głowy nic innego. Stał chwilę, rozważając, czy woli szparagową, czy grzybową. Padło na szparagową. Do tego kromka pieczywa chrupkiego z grubą warstwą masła.

Olle sprawnie poruszał się po kuchni. Mimo wieku jego ciało było silne. W młodości trenował wyczynowo pływanie i w wyćwiczonych mięśniach wciąż było wiele życia. Dziś podtrzymywał formę, rąbiąc drewno i robiąc sobie długie spacery z psami po lesie. Kiedy jeszcze pracował w gminnych parkach, codziennie był aktywny fizycznie. Nie zamierzał się zapuścić. Wielu jego przyjaciół z dzieciństwa już wylądowało w domach starców i wcinało kaszkę. Na to zupełnie nie miał ochoty. Usiadł na kuchennym krześle. Zamieszał zupę, podmuchał trochę, by nieco przestygła.

Sięgnął po list, który stał oparty o solniczkę. Przyszedł wczoraj. Od Astrid, jego dorosłej córki. Dotykał palcami papieru, myśląc, jak to wszystko się stało. Najpierw wyprowadziła się Astrid, potem Kerstin. I został tu sam. Córka, która chciała pojechać do wielkiego miasta, żeby studiować medycynę – to rozumiał. Nawet był dumny. Ale tego, że jego żona również musiała wyjechać, żeby „poszerzać horyzonty”, jak to określiła, w żaden sposób nie mógł pojąć. Czego jej brakowało w ich wspólnym życiu tutaj? Nigdy tego nie zrozumiał, ale też nie zastanawiał się nad tym zbyt głęboko. To nie było w jego stylu. Rzadko też się martwił. Bo na co to komu? Teraz pojawiło się jednak coś, co wywołało jego niepokój. Wyjął list. Przeczytał go chyba piąty raz.

Cześć, tato.

Rozumiem, że mój list Cię zaskoczył. Kiedy ostatnio taki dostałeś? Chyba zaraz po tym, jak wyprowadziłam się do Sztokholmu. Wydaje się, że było to tak dawno… i było dawno…

Wiem, że nie ma sensu wysyłać Ci e-maila, bo chociaż masz komputer, to przecież nigdy go nie włączasz, prawda? A przez telefon zawsze jest jakoś dziwnie, ja przez cały czas mówię, nie chcę też zadawać Ci pytań, skoro wiem, że nie lubisz tak rozmawiać. Łatwiej napisać. Wtedy możesz się zastanowić, zanim odpowiesz. Mam nadzieję, że Ci to pasuje.

Ale do rzeczy. Dwa tygodnie temu dowiedziałam się, ze Lars mnie zdradza. Od dwóch lat! Z dziewczyną ze szpitala, która jest pielęgniarką i jest od niego o czternaście lat młodsza. Czternaście lat!!! Oszczędzę Ci szczegółów, ale mogę powiedzieć tyle, że gdybym ich nie nakryła, Lars nigdy by mi nie powiedział. Tchórzliwy drań! I to po prawie piętnastu latach małżeństwa. Jestem wściekła. Urażona. Ciągle płaczę. Chcę zamordować tego drania. Wiem jednak, że nigdy tego nie zrobię. Zamiast tego zamienię mu życie w piekło. Wyrzuciłam go z domu. Usuwam go całkiem z mojego życia, tato! Miałam ten dom jeszcze przed ślubem, ja się nie wyprowadzam!

Potrzebuję jednak pomocy. Jest mnóstwo rzeczy, które przez ostatnie lata zaniedbałam w domu. Pracuję na pełny etat i nie mam na nic czasu. I stąd moje pytanie: uwielbiasz naprawiać różne rzeczy, organizować i sprzątać. Tak długo się nie widzieliśmy, a teraz, kiedy zostałam sama, ogarnia mnie panika. Czy Cię zawiodłam? Przyjedziesz do mnie? Pomieszkaj ze mną latem przez dwa tygodnie. Pomóż mi ogarnąć wszystkie te drobiazgi, które leżą odłogiem. Mam nadzieję, że zechcesz. Ja bym bardzo chciała spędzić z Tobą trochę czasu.

Zadzwonię w przyszłym tygodniu, żebyś mógł się namyślić.

Uściski.

Astrid

Olle nie wiedział, co ma o tym myśleć. Już to, że dostał list od Astrid, było dziwne. Nie mówiąc o zdradzie Larsa. Po prostu nie mógł w to uwierzyć, a w dodatku chodzi o smarkulę. On – lekarz! Równocześnie list córki był bardzo szczery, a on nie chciał jej rozczarować. Nigdy by sobie na to nie pozwolił. Nie bardzo podobała mu się perspektywa wyprawy do stolicy, cała ta podróż pociągiem i tak dalej. Robił to zazwyczaj na Boże Narodzenie, kiedy odwiedzanie Astrid i Larsa było tradycją, ale zawsze wtedy męczył go tłok i ciasnota. Chyba jednak nie miał wyboru. Przeczytał list jeszcze raz i potrząsnął głową. Gdyby był trochę młodszy, dałby temu lowelasowi z liścia. Raz i drugi.

*

Tina przyglądała się sobie w wielkim lustrze w łazience. Od stóp do głów pokryta była kurzem. Cały dzień sprzątała – w szafach, komórkach i szufladach. Miała na sobie stare wytarte dżinsowe szorty, o dwa numery za małe, przez co górny guzik musiał być rozpięty. Opinały też mocno uda. Do tego sprany T-shirt, który kiedyś był czerwony.

Jej nieco opuchnięta twarz – skutek uboczny kortyzonu – była zaczerwieniona i spocona. Włosy, sięgające do ramion i zniszczone, sterczały we wszystkie strony. Smutne, siwe odrosty. Chwyciła się za brzuch i przyjrzała się sobie krytycznie w lustrze. Ścisnęła oponkę. A ściślej mówiąc – oponki. Pochyliła się do lustra i przyjrzała twarzy. Kiedy pojawiły się te zmarszczki? Te mocno ściągnięte usta, bruzdy na policzkach, kreska między brwiami? Pobrużdżona linia podbródka? Czy inne czterdziestopięciolatki wyglądają na tak samo zniszczone życiem? Kogo to obchodzi, jak wyglądam, pomyślała. Tylko ja się oglądam. Przynajmniej nie ma tu żadnego mężczyzny, który może mi opowiadać, jaka jestem brzydka. Codziennie, bez ustanku – aż stanie się to prawdą. Rozebrała się, rzucając wszystkie ubrania na kupę na podłodze. Weszła pod prysznic, by spłukać z siebie kurz i brud. Oraz smutek.

Sprzątając w wielkiej szafie na parterze, znalazła stary album. Musiał pochodzić z pierwszego lata w ich domu, bo była w zaawansowanej ciąży z Jonasem. To właśnie tego lata wszystko zaczęło się zmieniać. Ulf zdał sobie sprawę, że w Solinge nie będzie łatwo znaleźć pracy. Podobnie jak w innych miejscach. Nie mógł się pochwalić żadnymi świadectwami i nie miał wielkiego doświadczenia na rynku pracy. Po niedługim czasie poddał się, zawsze mając pod ręką jakąś wymówkę. I zawsze winien był ktoś inny. Pośredniak, rząd i cała reszta. Wieczorny browarek zamienił się szybko w dwa. Albo trzy. Albo i siedem. Z każdym łykiem piwa robił się coraz bardziej wredny.

Czy nauczyła się chodzić na paluszkach, żeby go nie zdenerwować, już po roku spędzonym w tym domu? Nie było to zbyt mądre. Mocno wcierała szampon we włosy. Czuła, jak narasta w niej złość. Wściekała się też na siebie. Niezależnie od tego, jaką goryczą napełniał ją Ulf, wiedziała, że ona też ma swoje za uszami. Bo pozwoliła, by ją zmienił. Szczęśliwa i pełna nadziei dziewczyna stała się zgorzkniałą panią w średnim wieku. Czyją winą było to, że opuściła Jonasa? Nagle poczuła płynące łzy.

Wspomnienia przez cały dzień gotowały się w niej, a kiedy zobaczyła zdjęcia samej siebie z jeszcze nienarodzonym dzieckiem w brzuchu, pojawiły się wyrzuty sumienia. Że nie wyszła przez te drzwi. Powinna była po prostu zabrać Jonasa i zostawić Ulfa samego w domu z jego gniewem i sześciopakami. Nie zrobiła jednak tego. Bo stchórzyła.

Ustawiła sitko prysznica przed twarzą i pozwoliła, by silny strumień wody spłukiwał łzy i smarki. Woda parzyła jej twarz. Odkręciła kran jeszcze mocniej, żeby strumienie biczowały jej policzki. Zwiększyła temperaturę. Ból i gorąco łagodziły cierpienie w sercu. Przynajmniej przez chwilę. Stała tak długo. Naga. Samotna. Smutna. Ale przede wszystkim wściekła. Na życie, na niesprawiedliwość, na to, że nie potrafiła się sprzeciwić i chronić swojego dziecka. Chciałaby cofnąć czas.

Rozdział 4

Sanna była sama. Wykonywała zwykłą rundę po domu, co weszło jej w nawyk. Zbierała brudne ciuchy, które z jakiegoś powodu znajdowała w najdziwniejszych miejscach. Parę żółtych skarpetek w niebieskie łódki pod sofą, majtki w paski na podłodze w łazience, białą koszulkę pachnącą wodą Hugo Boss przerzuconą przez kuchenne krzesło. Czy to takie trudne wrzucać ubrania do kosza na pranie?

Sanna jeszcze nie wymagała tego od Noa, ale może powinna? Żeby nie stał się taki jak jego ojciec, który najwyraźniej oczekiwał, że wszystko zrobi się samo. Ubrania się wypiorą, obiad się ugotuje, a naczynia pozmywają. Fantastycznie, pomyślała z ironią, że też dorosły mężczyzna może zakładać, że może dalej żyć jak rozpieszczony nastolatek, chociaż ma własną rodzinę. Skąd się to bierze? Czy Sanna też jest trochę temu winna? Może trzeba już teraz nieco bardziej się wysilić, żeby ukształtować Noa tak, by stał się odpowiedzialny. By nie uważał obsługi mężczyzny za obowiązek kobiety.

Głośno westchnęła, jednocześnie bezwiednie polewając umywalkę, żeby zmyć z niej rozchlapane o poranku, a teraz zaschnięte plamy pasty do zębów. Mogłabym żyć z niechlujnym facetem, myślała dalej, gdyby traktował mnie z szacunkiem. Nie rozumiała, co się stało z Matsem. Może to ona się zmieniła? Zanim zaszła w ciążę, nie znali się zbyt długo. Zakochała się natychmiast, kiedy tylko go zobaczyła. Jego czekoladowe oczy. I te włosy, gęste i ciemne. Wtedy nie obcinał ich tak krótko, wciąż pamiętała ich miękkość, gdy wsuwała palce w bujną fryzurę. Co za mężczyzna! Przysuwał jej krzesło przy stole, obsypywał komplementami i kupował prezenty.

Kiedy to wszystko się skończyło? Sanna opadła na zimną podłogę w łazience, objęła ramionami kilka wilgotnych ręczników. Leżały rzucone na sedes. Kiedy, zastanawiała się, przestał traktować mnie jak kobietę i towarzyszkę życia? Kiedy zostałam niewolnicą, powodem do irytacji, czymś, co tylko zawadza?

Sanna sama zajmowała się Noa od jego urodzenia. Postanowili, że tak będzie. Mats rozkręcał swój grillowy interes, a jej łatwiej było być w domu, poza tym w odróżnieniu od niego dostawała pełny zasiłek rodzicielski. Nie spodziewała się, że macierzyństwo tak ją pochłonie. Od pierwszej sekundy, gdy zobaczyła synka, wiedziała, że nic poza nim się nie liczy. Zanosił się płaczem, kiedy pielęgniarka położyła jego drobne ciałko na jej piersi. Jego poskręcane, wilgotne włosy, delikatna skórka i cienkie paluszki chwytające powietrze. Rozpaczliwe poszukiwanie piersi i ulga, kiedy ją znalazł. Był cudem.

Od tej pory Sanna widziała tylko Noa. To, że obok siedział Mats, być może równie poruszony sytuacją, nie liczyło się. To było jej przeżycie, jej dziecko, jej ciało, które dało życie. Najsilniejsze doświadczenie. Mats oczywiście widział to i rozumiał. Przez dłuższy czas nic dla niej nie znaczył. Nie potrafiła wytłumaczyć, jak to się stało. Jakby uczucia do Noa były tak silne, że nie było już miejsca na więcej. Odsunęła Matsa. Wiedziała o tym. Odrzucała go. Patrzyła tylko na syna. Czy to się teraz na niej mściło? Czy narastało powoli przez lata? Sanna nie była pewna, ale wiedziała, że to, co się dzieje, jest nie do przyjęcia. Nie do wytrzymania dla wszystkich. Mats był ciągle zirytowany, nie tylko na nią, ale też na syna. Traktował ją coraz bardziej brutalnie. Wprawdzie jej nie bił, ale popychał i boleśnie ściskał. Skończyły się pieszczoty i czułe słowa. Przeciwnie, nie przepuszczał żadnej okazji, by ją uświadomić, jak mało jest warta. Kiedy ostatni raz się kochali, oboje byli pijani po długiej kolacji w restauracji ze znajomymi. Chyba w okolicach Wielkanocy. Kilka miesięcy temu.

Sanna przetarła twarz wilgotnym ręcznikiem. Spojrzała na zegarek. Trzeba odebrać Noa, czas na zadręczanie się będzie później. Postanowiła porozmawiać z Matsem. Chociaż przygotowywała się na to przez cały dzień, nic jednak z tego nie wyszło. Słowa uwięzły jej po prostu w gardle i nie była w stanie wykrztusić niczego sensownego.

Może lepiej wyjść z domu, zjeść dobry obiad gdzieś na mieście i wtedy porozmawiać? Wyszła pospiesznie na korytarz, spojrzała w lustro. Opalone policzki. Zielone oczy, nieco za blisko osadzone. Trochę tuszu. Długie jasne włosy, zawsze z przedziałkiem. Uśmiechnęła się z wysiłkiem do własnego odbicia, wygładziła bluzkę i dżinsową spódnicę, po czym ruszyła po Noa.

*

Tina wyciągnęła rękę po leżącą na parapecie zapalniczkę i zapaliła dwie świeczki, mimo że noc była jasna i ciepła. Potem znów pochyliła się nad albumem. Zdjęcia przywoływały wiele bolesnych wspomnień, ale nie mogła się powstrzymać od ich oglądania. Co zobaczyła w oczach Ulfa? Na jednym zdjęciu siedział odchylony do tyłu w starym hamaku, patrząc prosto w aparat. Pewne spojrzenie, delikatny uśmiech. Przystojny, w przyciętych dżinsowych spodenkach i z gołym torsem.

Rozjaśnione słońcem potargane włosy. Tina wpatrywała się w zdjęcie, trzymając je tuż przy twarzy. Czy widziała w oczach męża gniew? Raczej nie. Czy to naprawdę był ten mężczyzna, który całymi latami ją poniżał, szarpał za włosy, nazywał brzydką, nic niewartą i obrzydliwą? Ten sam. Szybkim ruchem wyciągnęła fotografię z albumu i podarła na kawałki. Potem zrobiła to samo z następną. I z następną. Nie chciała trzymać już u siebie zdjęć, które dawały fałszywe wrażenie szczęśliwych czasów. Pierwsze lato było dobre, potem jednak nie miała już żadnych miłych wspomnień związanych z Ulfem. Tina darła i darła. Sterta kawałków rosła i album powoli się opróżnił. Nie licząc jednego zdjęcia. Tego, na którym była sama z Jonasem w brzuchu. Jej niewinne spojrzenie, gładka twarz i balon pod letnią sukienką w kwiaty. Gdyby był jakiś sposób, żeby wynagrodzić to wszystko Jonasowi, nie wahałaby się ani chwili. To była jej największa troska. Że zawiodła swoje dziecko. Jonas musiał wychowywać się w samotności w tej destrukcyjnej rodzinie. Nie dała mu nawet rodzeństwa. Gdyby miał brata lub siostrę, jego życie wyglądałoby zupełnie inaczej. Gdyby istniał ktoś, z kim można byłoby to wszystko dzielić. Był jednak sam. Z matką, która bała się odezwać i dawała sobą pomiatać. I z ojcem, którego gniew i gorycz z biegiem lat jedynie rosły, który nigdy nie przytulał syna, który ciągle darł się na jego matkę. Co to za życie?

Jak się ma Jonas dzisiaj? Rzadko się odzywał, wyraźnie odizolował się od niej i od domu, w którym dorastał. Czasem przesyłał esemesa lub maila. Nigdy nie dzwonił, ledwo pamiętała jego głos. Ostatnio spotkali się na pogrzebie Ulfa, ale Jonas odjechał, kiedy tylko ceremonia się skończyła. Teraz był za granicą, w Tajlandii, czy może w Wietnamie, przysłał jej kiedyś esemesa z informacją, że może sprawdzać pocztę tylko raz na jakiś czas, bo będą podróżować bez wi-fi. Nawet nie wiedziała, co oznaczało to „będą”. Czy ma dziewczynę? Może chłopaka?

Tina wstała. Drobne kawałki papieru zaszeleściły wokół niej. Zabrała zdjęcie siebie z Jonasem w brzuchu i otworzyła drzwi wejściowe. Było ciepło, letnia noc objęła ją czule. Blade światło księżyca omiatało pole rzepaku. Boso chodziła po trawie ze zdjęciem przyciśniętym do piersi. Łzy płynęły jej po policzkach. Dopiero teraz zaczęła płakać. Tamy puściły dopiero teraz, prawie rok po śmierci Ulfa. Chodziła wokół domu, pociągała nosem, głośno rozmawiała z Jonasem.

– Czy mogę ci to jakoś wynagrodzić, synku, czy jest za późno? Czy mi kiedykolwiek wybaczysz?

Pozostające bez odpowiedzi pytania odpływały w noc. Tina usiadła na schodach przed domem. Posmyrała Karlssona, który leżał na stopniu zwinięty w kulkę. Potem wzięła go na ręce, a gorące łzy kapały na jego rude futro.

Rozdział 5

Olle wprawnymi ruchami wciągnął zielone kalosze i zdjął z haka w korytarzu trzy smycze. Czerwoną dla Hassego, niebieską dla Tagego i czarną dla Ramba. Czas na pierwszy spacer z czworonogami. Olle zawsze był rannym ptaszkiem, a teraz w jesieni życia uważał, że zaspał, jeśli wstał po szóstej. Psy przyzwyczaiły się do jego rytmu i stały już gotowe w kojcu. Ocierały się o niego na powitanie, kiedy zakładał im elastyczne smycze. Tage szczekał z zadowolenia, był tym gadatliwym. Olle próbował dobrze je wychować, ale nie udało mu się to, z czego zdawał sobie sprawę. Kiedy mówił „siad”, w najlepszym razie siadał Hasse, ten najgrzeczniejszy. Rambo był nieobliczalny. Miał ogromny temperament i trzymał pozostałe psy w ryzach. Przewodnikiem stada był Olle, pytanie tylko, czy Rambo o tym wiedział. A może miał to w nosie. Dlatego Olle nigdy nie odważył się spuścić psów ze smyczy. Nie ufał Rambowi. Gdyby przyszło mu do głowy uciec, pozostała dwójka z pewnością ruszyłaby za nim. Musiały więc iść na smyczy, ale wyglądało na to, że nie miały nic przeciwko temu. Olle był zadowolony, że ma pretekst do wychodzenia na dwór. Wielu starszych ludzi siedziało w domach na swoich miękkich sofach.

Długi spacer po lesie każdego ranka, krótszy w środku dnia i często jeszcze jeden długi wieczorem. Fantastycznie to robi starym kościom, o ile człowiek trzyma się własnego rytmu. Psy wydawały się to rozumieć. Olle zdyscyplinował je i wyszedł na żwirową drogę. Często szedł prosto do lasu za domem, dochodząc do ścieżki prowadzącej do jeziora. Dzisiaj jednak chciał zobaczyć, czy Tina jest w domu. Miał ją zapytać o plany na lato. Jeśli postanowi pojechać do córki, będzie musiał znaleźć kogoś, kto zajmie się jego psami, a jedyną osobą, która dawała sobie z tym radę, była właśnie Tina. Postanowił więc, że zda się na wyrok losu. Jeśli Tina będzie latem w domu i zechce popilnować zwierzaków, to pojedzie. A jak nie, to nie pojedzie.

Powoli stawiał kroki, żwir przyjemnie skrzypiał pod podeszwami. Cieszył się wczesnym jasnym porankiem i śpiewem ptaków. Psy biegały w tę i z powrotem po żwirowej drodze, wbiegały do rowu, obwąchiwały, obsikiwały, znów obwąchiwały. Pozwalał im robić, co chciały. W ogrodzie Tiny było całkiem cicho, drzwi wejściowe zamknięte. Na pewno śpi, pomyślał, zaglądając przez bramę. Podziwiał różowe kwiaty w jej sadzie, pomachał do szarego kotka, który siedział na gałęzi, i poszedł dalej.

Przed domem Sanny i Matsa stała czarna honda z włączonym silnikiem. Olle patrzył z niechęcią, jak wypluwa z siebie spaliny. Mruknął coś pod nosem. Zmarszczył czoło. Obrzydliwe. Mats był mieszczuchem, tam, skąd pochodzi, na pewno wszyscy tak robią, pomyślał. Minął samochód. W środku nikogo nie było. Ściągnął trochę psy i okrążył dom młodej pary, aby dojść do leśnej ścieżki. Kiedy szedł wzdłuż ich działki do lasu, zobaczył, jak Mats wściekły wbiega na ganek. Krzyknął w głąb domu:

– Do jasnej cholery, pośpieszcie się! Czy ty nic nie rozumiesz? Jeśli mam zdążyć was odwieźć, a potem być na czas w Halmstad, musimy wyjechać natychmiast. Czy twojej durnej głowie tak ciężko to zrozumieć?

Olle zatrzymał się, zamarł. Nie mógł uwierzyć własnym uszom. Mats tak odzywa się do Sanny? Wtedy zobaczył, jak ona wychodzi na ganek, trzymając chłopca za rękę. Miała ze sobą torebkę, tornister, jakąś torbę i cienką kurtkę. Wyglądała na zestresowaną. Po chłopcu widać było, że płakał. Olle ruszył ścieżką w kierunku lasu. Nie chciał, by go zobaczyli. Wyglądałoby to tak, jakby ich szpiegował. Na szczęście psy były cicho. Zepsuł mu się trochę humor – to, co zobaczył, było bardzo nieprzyjemne. Sam nigdy by nie pomyślał, żeby podnosić głos i na kogoś krzyczeć. Jego zdaniem było to barbarzyńskie i niepotrzebne. Próbował otrząsnąć się z nieprzyjemnych uczuć i szedł dalej ku jezioru. Starał się rozkoszować pierwszymi promieniami słońca przeciskającymi się przez gałęzie. Jednak wciąż miał w pamięci gniewny głos Matsa i zmęczoną twarz Sanny.

*

– Dobre? – zapytała Sanna.

Uśmiechnęła się do Noa. Całą buzię miał wysmarowaną lodami, a nos ozdabiała kropka z czekoladowego sosu.

– A jak myślisz? Nie widzisz, jak wcinam? Uwielbiam lody. – Zrobił przerwę, żeby polizać jeszcze raz. – Mógłbym je jeść codziennie. Będę mógł tak przez wakacje? Proszę!

– Daj spokój! Nie codziennie, ale raz na jakiś czas – odpowiedziała.

Wokół nich po ogródku lodziarni przechadzały się tłumnie rodziny, nastolatki i emeryci. Lokal otworzono dopiero dwa tygodnie temu i ludzie wciąż cieszyli się tą nowością. Sanna odebrała Noa od razu po szkole, po czym poszli spacerkiem za rękę do lodziarni. Przez cały dzień czuła ssanie w żołądku. Znów nic nie wyszło z rozmowy z Matsem, którą zaplanowała na wieczór. Cały czas był zły i małomówny. Ledwo na nią spoglądał. Kiedy położyła Noa spać, znów przygotowywała się do tej rozmowy. Potem leżała w łóżku. Sama. Słyszała Matsa w kuchni. Jak otwiera jedno piwo za drugim. Rozmawia głośno i szybko przez telefon. Pewnie z kimś w barze. Praca była ważniejsza od niej. I ważniejsza od Noa. W końcu zasnęła niespokojnym, przerywanym snem. Wiele razy się budziła. Było za gorąco. Skopała z siebie kołdrę. Obudziła się po chwili zesztywniała. Znów zasnęła.

Wydawało się, że noc trwa wiecznie. Sanna obudziła się rano zmęczona i chora. I wtedy wszystko zaczęło się walić. Noa też był przy śniadaniu senny i marudny. Mats miał wory pod oczami i się nie odzywał. Sanna usilnie próbowała stworzyć wokół stołu w miarę przyjemny nastrój, ale groźne spojrzenie Matsa znad filiżanki z kawą skutecznie jej przeszkodziło. Noa niewątpliwie czuł napięcie wiszące w powietrzu i udało mu się wylać całą szklankę mleka. Skończyło się to tak, że Mats wrzeszczał na syna, Sanna na Matsa, a Noa wył wniebogłosy.

Wyrzuty sumienia przez cały dzień skręcały jej żołądek. W środku lekcji zdała sobie sprawę, że stoi, gapiąc się przez okno, pogrążona we własnych myślach. Dzieci patrzyły na nią podejrzliwie, więc próbowała obrócić wszystko w żart.

– Ups, pani się chyba trochę zagapiła, pewnie potrzebuje wakacji.

Dzieci się roześmiały.

Tak więc to, co robiła teraz z Noa, lody w środku tygodnia, było dla niej sposobem na zagłuszenie wyrzutów sumienia. Plasterkiem na ranę. Pomogło? Czy Noa też miał cały dzień bóle brzucha, czy może zapomniał o porannej kłótni, kiedy tylko wszedł do klasy i spotkał się z kolegami? Nie wiedziała. Ale siedzenie z synkiem na słońcu poprawiło jej humor. Patrzenie, jak cieszy się lodami. Strumień myśli przerwał jej głos Noa:

– Dlaczego taty nigdy nie ma z nami, kiedy robimy coś fajnego? W zeszłym tygodniu nie pojechał z nami do Leklandet. Dlaczego on ciągle pracuje? I nigdy nie ma czasu na zabawę. Tata Luki zawsze go odbiera i ciągle się z nim bawi.

Sanna wyciągnęła rękę i odgarnęła włosy znad mądrych oczu syna.

– Kochanie, tata po prostu ma teraz mnóstwo pracy. Zaczęło się lato, a to oznacza, że bar jest dłużej czynny. Pracuje kilka nowych osób, które nie są przyzwyczajone, więc tata musi bardziej ich pilnować. To dlatego.

– Ale dlaczego zawsze jest taki zły? – zapytał mały cicho, z powagą czekając na odpowiedź.

– Myślę, że ma tyle spraw na głowie, że zapomina się cieszyć życiem. To się nazywa stres. Czasami jest tak, że człowiek jest zły tylko dlatego, że dużo się dzieje. Nie gniewa się na ciebie, naprawdę. Niedługo zrobi się lepiej.

Rozczochrała mu włosy.

– Mamo, przestań, będę zupełnie potargany. – Noa odsunął się trochę.

Sanna sięgnęła po papierowy kubek z wystygłą już kawą. Rozejrzała się. Wszyscy wydawali się tacy beztroscy. Radośni z powodu lata. Kolorowi. W tym momencie Sanna chyba już trzeci raz w tym tygodniu postanowiła porozmawiać z Matsem. Było to konieczne. Teraz nawet Noa powiedział, że wie, co się dzieje. Rozmowa z mężem to jej cholerny obowiązek.

– Gotowy! – Noa wstał i starł resztki lodów z twarzy przedramieniem. – Idziemy? Pojedziemy do domu autobusem?

– Tak, możemy też zobaczyć, czy Tina jest w domu, może wpadniemy na chwilę pogłaskać koty?

– Tak, tak, chcę się pobawić z Myszakiem!

Noa od razu zakochał się w małym kocie sąsiadki, nadając mu przezwisko Myszak. Był zbyt nieśmiały, żeby chodzić bawić się z nim do Tiny, ale Sanna chętnie zatrzymywała się, kiedy przechodzili obok. Tina była o wiele starsza od niej, ale była też jedyną osobą w pobliżu, z którą można było pogadać. Kimś, z kim można zamienić parę słów. Wydawała się bardzo miła, choć dość poważna i niezbyt przystępna. A jednak Sanna czuła, że też lubi ich pogawędki. Poza tym Tina zawsze z czułością patrzyła na Noa, a to wystarczyło, żeby Sanna uznała, że można jej ufać. Może zostaną przyjaciółkami, pomyślała. Nie miała ich zbyt wiele w okolicy. Sporo koleżanek z dzieciństwa wyprowadziło się daleko od domu. Część do Göteborga, część do Sztokholmu, gdzie kusiła praca i rozrywki. Sanna nie czuła takiej potrzeby. Studiowała w Halmstad, oddalonym o godzinę jazdy samochodem. Tam też się wychowywała. Potem dostała pracę w szkole w Solinge, w związku z czym przeprowadziła się do małego mieszkania w tej miejscowości.

Praca z dziećmi. Zawsze wiedziała, że będzie to robić. Uwielbiała z nimi przebywać: uczyć je i uczyć się od nich. Dla niej była to praca marzeń. Kiedy później spotkała Matsa podczas babskiego weekendu w Sztokholmie, szybko stało się oczywiste, że się do niej wprowadzi. Nigdzie nie zapuścił korzeni, dorastał w różnych miejscach w kraju i nie miało dla niego znaczenia, gdzie mieszka. Tak przynajmniej mówił.

Najpierw wylądowali w małym mieszkanku, ciasnym i uroczym przez pierwsze lata zakochania, ograniczającym i klaustrofobicznym, gdy urodził się Noa. Przenieśli się do dużego, nijakiego mieszkania na peryferiach Solinge, a potem Sanna znalazła dom swoich marzeń na końcu żwirowej drogi, tuż przy lasach i polach. Uwielbiała ten stary dom, który odnawiali przez całe lata od wprowadzenia się. Mats uważał, że zajmuje to mnóstwo czasu i za dużo kosztuje. Najchętniej zamieszkałby w świeżo wyremontowanym szeregowcu w Halmstad, ale Sanna chciała zostać w okolicy Solinge, w której zakochała się od pierwszego wejrzenia.

Kochała Solinge, było tu wszystko, czego człowiekowi potrzeba do życia, a spokoju, który zapewniały las, jezioro i falujące pola, nie można było znaleźć nigdzie indziej. Jeśli ktoś pragnął innych sklepów albo rozrywek, których nie było w Solinge, wystarczyło wsiąść do samochodu i już po półgodzinie było się w Hallandii, olbrzymim centrum handlowym w połowie drogi do Halmstad. Było tam dosłownie wszystko, w tym kino, świat zabaw dla dzieci. Poza tym nigdy by ich nie było stać na dom w nadmorskim Halmstad. Mats marzył jednak o prowadzeniu popularnej restauracji w tym kipiącym życiem mieście. Z restauracji nic nie wyszło, jest tylko grill w Solinge, małym miasteczku, zbyt oddalonym od Halmstad, by można je było nazwać miastem turystycznym. Może właśnie to rozczarowanie go gnębiło, pomyślała. Może to frustracja się z niego wylewa. Gorycz na myśl o tym, co się nie udało.

Sanna westchnęła głęboko.

– Co się dzieje, mamo? – spytał Noa. – Jesteś smutna?

Ściskał ją mocno za rękę. Krótka przejażdżka autobusem już się skończyła i teraz szli powoli wzdłuż żółtego pola rzepaku. Noa puścił jej rękę i wybiegł do przodu, czekając na odpowiedź.

– Nie, nie jestem smutna. Tylko trochę zmęczona – odpowiedziała.

– To dobrze. Bo gdyby ktoś ci robił krzywdę, to mi powiedz, a ja już się z nim rozprawię! – powiedział mały i puścił się biegiem.

Rozdział 6

Tina chodziła bez celu po ogrodzie. Zerwała kilka zwiędłych liści z krzaka, włożyła sobie do ust parę jasnoczerwonych poziomek, które najpierw lekko ssała, a potem rozgniotła, uwalniając ich słodycz. Ostre promienie słońca wyciskały łzy z oczu. Poprzedni wieczór przywołał zdecydowanie za dużo wspomnień. Tych, które wyparła. Pomyślała, że to wina tych cholernych zdjęć. Nie chciała przecież pamiętać. Długo nie mogła zasnąć. Siedziała na zewnątrz w ciepłą letnią noc z brodą wtuloną w kojącą kocią sierść. Wspomnienia przepływały niekończącą się rzeką, tak jakby otworzyła kran, którego nie potrafiła już zakręcić. Cały czas powracało poczucie winy w stosunku do Jonasa. Tak jakby jej ciało i mózg krzyczały: musisz mu to wynagrodzić! Jaką jesteś matką? Taką, która nie zapewniła synowi normalnego dorastania!

Ostatecznie umościła się na sofie i włączyła komputer. Siedziała tak przez kilka godzin. Kiedyś obiecała sobie, że nie będzie tak długo ślęczeć przed ekranem. Przez tę długą zimną wiosnę robiła to zdecydowanie za często. Czytała wiadomości z wielkiego świata. O dzieciach gwałconych przez własnych ojców, dziewczynkach zmuszanych do prostytucji, dręczonych zwierzętach, kobietach, które musiały uciekać ze swoich domów, od swojego życia. Bywały takie wieczory, że ze wzburzenia zaczynała bać się o własne zdrowie, widząc, jak jej ciało reaguje na nieprzyjemne informacje. Czuła wtedy, że przyspiesza jej puls. Że rozpala się twarz. Pojawiały się bóle głowy, które potrafiły ją dręczyć przez całe godziny.

Z biegiem czasu coraz lepiej rozumiała, że ten gniew i gorycz brały się z żalu, że zawiodła Jonasa. Wiedziała, że tego już nie da się naprawić. Właśnie to uczucie było paliwem jej gniewu. Sprawiało, że chciała pójść w świat i ratować wszystkich zagrożonych. Kopnęła leżący w korytarzu kamyczek. Gdyby ten bydlak nie umarł na raka, sama bym go wykończyła! Zupełnie, jakbym była w stanie kogokolwiek zamordować, myślała dalej. Ja, która nie potrafię zabić nawet pająka. Skądinąd – w przeciwieństwie do Ulfa – pająk jest nieszkodliwy. Z wysiłkiem pochyliła się i wyrwała chwast z brzegu rabatki. Wciągnęła w płuca zapach lilaka i powiedziała do siebie głośno: „Tina, robisz sobie krzywdę. Jak będziesz tak chodzić i narzekać, to zaraz dostaniesz zawału!”.

Wyprostowała się i podeszła do furtki, gdzie wisiała niebieska skrzynka pocztowa. Otworzyła drzwiczki i wyciągnęła plik reklam.

– Cześć, Tina – usłyszała wołanie.

Spojrzała w stronę żwirowej ścieżki i zobaczyła Sannę i Noa zbliżających się do niej. Sama nie wiedziała, czy ma teraz ochotę na towarzystwo. Po wczorajszym płaczu wciąż miała czerwone i opuchnięte oczy. Może jednak pogawędka z sąsiadami trochę ją rozerwie. Podniosła więc rękę, by im pomachać.

– Cześć, Sanna. Cześć, Noa. Spacerujecie sobie? – spytała, kiedy doszli do jej furtki.

– Zjadłem superolbrzymie lody z sosem czekoladowym – pochwalił się mały.

– No popatrz, tak sobie właśnie pomyślałam, jak zobaczyłam ślady po czekoladzie na twojej buzi, a nawet na nosie. Jeśli dobrze widzę, to masz też trochę na włosach.

– Nieee. – Ręka chłopca powędrowała w górę i nieco niezdarnie szarpnęła kosmyk.

– Tak jest, Tina ma rację, masz na grzywce czekoladę – potwierdziła Sanna. – Nic nie szkodzi, wieczorem będziesz się kąpał. Co u ciebie, Tina? – zwróciła się do sąsiadki.

– Nie narzekam. Przyznaję, trochę jestem zmęczona. Te jasne noce długo nie pozwalają mi zasnąć. A tej nocy było do tego bardzo ciepło.

– U mnie to samo – zgodziła się Sanna. – Noc była gorąca.

– Mogę pogłaskać Myszaka? – zapytał nieśmiało Noa.

Kot leżał na grzbiecie na schodach, przeciągał się w słońcu i turlał.

– Jasne – uśmiechnęła się Tina i otworzyła furtkę. – Idź go pomiziaj, będzie zadowolony. Sanna, wpadniesz na kawę? Właśnie miałam sobie zrobić.

Sanna nie wahała się, cieszyła się, że nie musi jeszcze iść do domu, wiedziała, że od rana jest tam mnóstwo do sprzątania. Perspektywa odsunięcia tego w czasie była kusząca.

– Bardzo chętnie!

– Zaczekaj w altanie – zaproponowała Tina, wskazując białe ogrodowe meble obok lilaka.