Choroba Czerwonych Oczu - Stanisław Michalkiewicz - ebook + książka

Choroba Czerwonych Oczu ebook

Stanisław Michalkiewicz

4,5

Opis

... W latach 80-tych pracowałem w winnicy, w winiarskim okręgu Beaujolais, we Francji. Winorośl obrodziła wyjątkowo obficie. Właściciel polecił nam, byśmy zbierali tylko najdorodniejsze kiście, zaś wszystkie pozostałe obcinali i rzucali na ziemię. Zmarnowaliśmy w ten sposób co najmniej połowę winogron. Kiedy zapytałem patrona, dlaczego kazał nam to robić, wyjaśnił mi, że ustalona została urzędowa, maksymalna wydajność winnic na 50 hl wina z hektara, a jeśli ktoś próbowałby ją przekroczyć, narażał się na surowe kary. Te restrykcje były rezultatem ustaleń dokonanych w Komisji Europejskiej...  

 

To jest biznes, tu nie ma filozofii, powiedział Kuba, główny bohater serialu „Ślepnąc od świateł”. To stwierdzenie pokazuje typowe podejście do naszego „młodego” kapitalizmu. Jednak system, który mamy, to nie gra w Eurobiznes, gdzie kapitaliści rywalizują między sobą, a państwo nie ma na to wpływu. I tutaj na scenę wkracza Stanisław Michalkiewicz, który pokazuje prawdę. Jak wielki wpływ na gospodarkę ma państwo, nie jako stabilizator procesu, lecz aktywny gracz, który za wszelką cenę chce decydować za producenta i konsumenta, co jest dla nas najlepsze. „Choroba czerwonych oczu” pokazuje, jak daleko socjaliści, pobożni i bezbożni, chcą kontrolować nasze życie – nie tylko w sferze gospodarczej, ale też politycznej, poprzez walkę z „mową nienawiści”, „antysemityzmem” i innymi demonami, które stoją na przeszkodzie do stworzenia świata idealnego. Książka jest zbiorem artykułów z lat 90.
Jarosław Kornaś
Instytut Promocji Kultury

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 233

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (28 ocen)
19
6
2
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
torik

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam!
100
gideo

Nie oderwiesz się od lektury

Warto otworzyć oczy
90
KwiatKrokusa

Nie oderwiesz się od lektury

Nie oderwiesz się od lektury
70
sloxo

Nie oderwiesz się od lektury

Zmienia spojrzenie na świat
60
miruko

Nie oderwiesz się od lektury

Jednym tchem czytane.
50

Popularność




Projekt i wykonanie okładki: Bogusław Kornaś

Korekta: Piotr Szymanowski

Redakcja techniczna: Anna Szarko

© Copyright by Capital sp. z o.o., Warszawa 2019

Wszystkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej książki nie może być reprodukowana jakimkolwiek sposobem – mechanicznie, elektronicznie, drogą fotokopii czy tp. – bez pisemnego zezwolenia wydawcy, z wyjątkiem recenzji i referatów, kiedy to osoba recenzująca lub referująca ma prawo przytaczać krótkie wyjątki z książki, z podaniem źródła pochodzenia.

ISBN: 978-83-66490-18-5

Wydanie II uzupełnione

Wydanie i dystrybucja:

Capital sp. z o.o.

ul. Kwitnąca 5/6

01–926 Warszawa

Tel. 533 496 436

www.capitalbook.pl, [email protected]

Plik ePub przygotowała firma eLib.pl

al. Szucha 8, 00-582 Warszawa

e-mail: [email protected]

www.eLib.pl

WIDELEC INŻYNIERA BERGERA

Z czytanek, jakie za moich lat szkolnych przeznaczone były dla uczniów klas młodszych, zapamiętałem opowiadanie „Widelec inżyniera Bergera”. Akcja opowiadania dzieje się w powojennej Częstochowie, a jego bohaterem jest robotnik z miejscowej huty. Jego żona codziennie reperowała mu wieczorami kaftan, co stanowiło niemal rytualny element życia tej rodziny. Kaftan ów trzeba było reperować codziennie, ponieważ robotnik ten nosił na grzbiecie jakieś gorące druty, od czego kaftan codziennie mu się przypalał. Aliści pewnego dnia ojciec rodziny oświadczył żonie, że dzisiaj kaftana reperować już nie musi. Zaniepokojonej wyjaśnił, że oto inżynier Berger dokonał wynalazku w postaci wspomnianego w tytule mechanicznego widelca i teraz gorące druty przenoszone będą na tym widelcu, a nie grzbietach robotników. Żona przytomnie zapytała: no dobrze, ale co w takim razie TY będziesz teraz robił, skoro ten widelec...? Mąż jasno jej nie odpowiedział. Stwierdził tylko optymistycznie, że dzięki wynalazkowi inżyniera Bergera „hucie przybyło osiemnastu mocnych, zdrowych ludzi”.

Na tym opowiadanie się kończyło. Takie zakończenie mogło stworzyć wrażenie, że ten robotnik zupełnie nie kłopocze się o swoją przyszłość, bo skoro już raz został kiedyś pracownikiem huty, to niech ona się teraz martwi, co zrobić z nim i w ogóle z tymi „Osiemnastoma mocnymi, zdrowymi ludźmi”, których w związku z wynalazkiem inżyniera Bergera jej „przybyło”. Jeśli to wrażenie było trafne, to można powiedzieć, że robotnik ten był wyznawcą teorii o pierwszeństwie „pracy” przed „kapitałem”. „Kapitał”, czyli huta, jest przecież od tego, by... No właśnie: w pierwszej chwili miałem napisać: by było gdzie pracować, ale to nie odzwierciedlałoby dokładnie jego poglądu. Przecież dotychczas pracował przy przenoszeniu drutu, więc można się domyślać, że nie potrafi wykonywać prac bardziej skomplikowanych. Jeżeli w tej sytuacji optymistycznie liczył na to, że huta też będzie się cieszyć, bo „przybyło jej osiemnastu mocnych, zdrowych ludzi”, to znaczy, że uważał, iż huta powinna mu nadal płacić, teraz już „za gotowość”, bo przecież nie za pracę. Pracy żadnej on sam na razie dla siebie nie widział, więc jego optymizm brał się z niezachwianego przekonania, że huta po prostu powinna wziąć go teraz na utrzymanie. Sądzę, że to mocne przekonanie jest rdzeniem poglądu o pierwszeństwie „pracy” przed „kapitałem”.

Jest całkowicie pewne, że gospodarka funkcjonująca według tej zasady długo nie pociągnie. Przyczyna jest oczywista: zastąpienie 18 robotniczych grzbietów jednym widelcem musiało być tańsze. Gdyby tak nie było, wynalazek ten nie miałby żadnego sensu. Jeżeli jednak, mimo zastosowania wynalazku huta nadal musiałaby opłacać „osiemnastu mocnych, zdrowych ludzi”, to wprowadzenie wynalazku inż. Bergera utraciłoby sens ekonomiczny. Po wprowadzeniu wynalazku bowiem, koszty produkcji stali w tej hucie byłyby jeszcze większe niż przedtem, bo do pensji osiemnastu niepotrzebnych już pracowników trzeba by doliczyć amortyzację widelca i koszty energii elektrycznej, niezbędnej do jego funkcjonowania. Huta, która przeszłaby do porządku nad tymi okolicznościami, produkowałaby stal droższą, więc nabywcy stali nie mieliby żadnego powodu, by akurat tu ją kupować. Prawdopodobnie więc przerzuciliby się z zakupami do hut nie wyznających pierwszeństwa „pracy” przed „kapitałem”. Hucie „wrażliwej społecznie” rychło zajrzałoby w oczy widmo bankructwa, a więc pozbawienia zatrudnienia również i tych pracowników, którzy wykonywali pożyteczne zajęcia. Przed tą katastrofą mogłaby bronić się na dwa sposoby. Albo porzucić teorię o pierwszeństwie „pracy” przed „kapitałem” i zwolnić tych „osiemnastu mocnych, zdrowych ludzi”, zmuszając ich w ten sposób, by poszukali sobie pożytecznego zajęcia, albo, w imię „pierwszeństwa”, zatrzymać ich i zaapelować do rządu, by zmusił obywateli do składania się na wyrównanie deficytu huty. Pierwszy sposób jest socjalistyczny i z pozoru wygląda na bardzo humanitarny.

Jakie są gospodarcze i społeczne konsekwencje „bezlitosnego” sposobu liberalnego? Takie, że każdy z tych „18 mocnych, zdrowych ludzi” zacząłby wykonywać pracę, która przez kogoś innego zostałaby dobrowolnie opłacona, co jest wystarczającym dowodem, że byłaby to praca pożyteczna. Jeżeli w gospodarce wzrasta ilość pracy społecznie pożytecznej, to znaczy, że wzrasta dobrobyt społeczeństwa, bo przecież tylko praca go tworzy, ale nie byłoby to jedyne źródło wzrostu dobrobytu. Wzrósłby on przede wszystkim dlatego, że huta mogłaby obniżyć cenę stali, choćby po to, by sprostać konkurencji. Na rynku pojawiłoby się więcej tańszej stali, co spowodowałoby obniżenie kosztów wszystkich wyrobów metalowych (m.in. maszyn), a także budynków. Wzrósłby zatem popyt na te towary, co poprawiłoby koniunkturę nie tylko w przemyśle metalowym, ale i w innych branżach, dzięki potanieniu maszyn. Ten wzrost koniunktury zwiększyłby zapotrzebowanie na stal; huty miałyby zamówienia, dzięki którym można byłoby finansować kolejne wynalazki inż. Bergera, prowadzące do dalszego obniżenia kosztów produkcji stali. I tak dalej. Ludzie, nawet zarabiając te same pieniądze, co i przedtem, mogliby kupić sobie więcej nie tylko wyrobów metalowych, ale wszystkich innych towarów, bo przecież staniałyby wszystkie stalowe maszyny. Mogliby też zacząć wygodniej mieszkać, bo staniałby też koszt metra kwadratowego mieszkania. I tak dalej. Wynika z tego, że porzucenie przez hutę teorii o pierwszeństwie „pracy” przed „kapitałem” przyniosłoby niekwestionowane korzyści właśnie ludziom pracującym. Paradoksalne to, ale przecież prawdziwe.

A teraz zobaczymy, jakie konsekwencje gospodarcze i społeczne przyniosłoby trzymanie się teorii pierwszeństwa „pracy” przed „kapitałem”, czyli chwycenie się sposobu socjalistycznego. Załóżmy, że hucie udało się przekonać rząd, by zmusił nabywców do kupowania stali droższej. Inne huty, wiedząc co się dzieje, natychmiast podnosiłyby cenę własnej stali, no bo przecież jakżeby inaczej? Wskutek tego z rynku zniknęłaby natychmiast stal tańsza: od tej pory byłaby tam wyłącznie droższa. W rezultacie wzrosłyby koszty produkcji wszystkich wyrobów metalowych (przede wszystkim maszyn!), no i ich ceny, a także koszty budynków. Popyt na wszystkie towary by się zmniejszył, więc fabryki stanęłyby wkrótce przed dramatycznym wyborem: albo, kierując się teorią pierwszeństwa „pracy” przed „kapitałem”, utrzymywać zatrudnienie przy zmniejszonym popycie, albo porzucić tę teorię i zwolnić część pracowników. W pierwszym przypadku ceny wszystkich towarów jeszcze bardziej by wzrosły, więc popyt na nie skurczyłby się jeszcze bardziej i ta tendencja spadkowa z miesiąca na miesiąc by się utrwalała. Rychło okazałoby się, że fabryki po prostu nie mają pieniędzy na wypłaty dla swoich pracowników. W drugim przypadku, tzn. gdyby w tej sytuacji zdecydowały się część pracowników zwolnić, wprawdzie udałoby się im przynajmniej na pewien czas ustabilizować ceny, ale tylko na krótko. Sytuacja zwolnionych pracowników byłaby bowiem bardzo niedobra. Na skutek spadku koniunktury, zapoczątkowanego wzrostem ceny stali, trudno byłoby im znaleźć jakiekolwiek zatrudnienie. Wskutek tego społeczny popyt na wszystkie towary zmniejszyłby się jeszcze bardziej. Gospodarka zaczęłaby się zwijać, a ludzie – popadać w nędzę.

Podobny rezultat nastąpiłby również wtedy, gdyby huta, w imię teorii pierwszeństwa „pracy” przed „kapitałem”, zatrzymała zbędnych pracowników i przekonała rząd, by zmusił obywateli do pokrywania jej deficytu. Rząd musiałby wtedy podnieść podatki, od czego albo wzrosłyby ceny wszystkich towarów, albo zmniejszyłby się popyt na wszystkie towary, bo ludzie mieliby mniej pieniędzy. Tak czy owak, w gospodarce wystąpiłyby objawy stagnacji, a potem recesji, ze wszystkimi, znanymi już konsekwencjami dla zwykłych, pracujących ludzi.

Teoria pierwszeństwa „pracy” przed „kapitałem” staje się w Polsce znowu modna, zwłaszcza w okresach przedwyborczych i jako taka znajduje coraz więcej propagatorów oraz – mniej lub bardziej szczerych – wyznawców. Jestem przekonany, że – wyjąwszy cynicznych cwaniaków – popularność tej teorii bierze się z przewagi dobrych intencji nad rzetelnym rozeznaniem. Jest to o tyle dziwne i trudne do wytłumaczenia, że przecież o następstwach tej teorii można było się dowiedzieć już choćby z czytanek, przeznaczonych dla uczniów młodszych klas w czasach stalinowskich, jeśli oczywiście umiało się dedukować.

Komentarz

Również po 18 latach od wydrukowania tego felietonu w książce, dyskusja nad pierwszeństwem „pracy” przed „kapitałem” wcale nie straciła na aktualności. Przeciwnie – zyskała – między innymi ze względu na stosunkowo wysokie poparcie, jakie w wyborach parlamentarnych w roku 2019 zyskała Lewica, w której jest również partia Razem, radykalnego socjalisty, żeby nie powiedzieć – komunisty – pana Zandberga. Przytoczone tam argumenty mogą zatem być przydatne w dyskusjach aktualnych[1].

[1] Wszystkie komentarze, dopisane w listopadzie 2019 roku, pochodzą od autora (przyp. red.).

NIE TEN ADRES

Po co istnieje gospodarka? Czy po to, by dymiły kominy, by kręciły się koła, by płynął prąd, by ludzie chodzili do pracy – krótko mówiąc, czy gospodarka istnieje dla produkcji? Wielu ludzi tak właśnie myśli, ale myśląc tak popełnia błąd, ponieważ gospodarka istnieje w innym celu. Kominy dymią, bo wytwarzana jest energia, dzięki której możliwa jest produkcja rozmaitych towarów. Koła się kręcą, bo pociągi lub samochody przewożą towary lub pasażerów. Prąd płynie, by dotrzeć do odbiorników energii, dzięki którym ludzie nie siedzą po ciemku, oglądają filmy, słuchają radia, gotują herbatę, wygrzewają się, robią pranie, konserwują żywność, chłodzą szampana... Ludzie chodzą do pracy, bo tam wytwarzają towary albo usługi, za które inni chętnie im zapłacą, dzięki czemu oni sami też będą mogli sobie kupić towary, albo zamówić usługi, na jakich im zależy. Jednym słowem, gospodarka istnieje dla konsumpcji. Konsumpcja jest podstawowym i najważniejszym celem gospodarki. Gdyby było inaczej, spotykalibyśmy na przykład chleb produkowany z cementu. Fakt, że go nie spotykamy, dowodzi, że tak właśnie jest.

Stanisław Herman Lem (ur. 12 lub 13 września 1921 we Lwowie, zm. 27 marca 2006 w Krakowie) – polski pisarz science fiction, filozof i futurolog oraz krytyk. Jego twórczość porusza tematy takie jak: rozwój nauki i techniki, natura ludzka, możliwość porozumienia się istot inteligentnych, miejsce człowieka we Wszechświecie. Dzieła Lema zawierają odniesienia do stanu współczesnego społeczeństwa, refleksje naukowo-filozoficzne na jego temat, a także krytykę zarówno ustroju socjalistycznego, jak i zachodniego kapitalizmu.

Stwierdzenie, że gospodarka istnieje dla konsumpcji, jest w gruncie rzeczy oczywiste i nie zawiera w sobie żadnej dwuznaczności moralnej. Kwalifikacji moralnej nie może bowiem podlegać sama konsumpcja: np. odżywianie się, tzn. jedzenie i picie, nie jest przecież naganne, ale już obżarstwo i opilstwo jest jednym z grzechów głównych. Krótko mówiąc, ocenie moralnej nie podlega konsumpcja, ale jej sposób i cel.

Sposób i cel konsumpcji zależy jednak nie od gospodarki, ale od nastawienia ludzi do życia lub do innych ludzi; nóż może służyć do krojenia chleba, ale i do zarżnięcia bliźniego. Mimo to producent noża nie bywa jednak uznawany za współwinnego ewentualnego zabójstwa, ba! – nawet producentów broni nuklearnej nie uważamy przecież za zbrodniarzy. Stanisław Lem w książce „Doskonała próżnia” wypowiedział wprawdzie arcytrafną uwagę, że prawdziwie wielki przemysł nie zaspokaja potrzeb, tylko je stwarza, ale przecież i w tej sytuacji to, czy ktoś ulegnie pokusie stworzonej przez gospodarkę, zależy od jej charakteru. Na kasecie wideo można oglądać budujący film, ale można i pornografię. Zwrócił na to uwagę sam Pan Jezus, odrzucając podział pokarmów na czyste i nieczyste.

Odwiedził mnie kiedyś młody człowiek, świadek Jehowy, który zaprezentował bardzo radykalny pogląd, że dla uzdrowienia stosunków międzyludzkich i zapewnienia równowagi ekologicznej trzeba wszystkich przesiedlić na wieś. Nie potrafił mi jednak wyjaśnić, co ci wszyscy ludzie by tam robili, kto, z czego i gdzie produkowałby dla nich np. koszule, jak by je im wiózł, czy w ogóle istniałby jeszcze handel, czy i on musiałby ustać itd. Przykład ten dowodzi, do jakich nieoczekiwanych następstw mogą doprowadzić pomysły nawet poczęte ze szlachetnych pobudek, ale błędnie zaadresowane. Gospodarka przecież nie jest po to, by rozstrzygała za nas dylematy moralne – gospodarka jest dla konsumpcji.

W telewizyjnym programie poświęconym „bitwie o handel” część zaproszonych gości użalała się na supermarkety, stanowiące niszczącą konkurencję dla dobrych kupców. Konkurencja jest niszcząca, bo sprzedawane w supermarketach towary są tańsze. Dobrze to, czy źle? Z punktu widzenia drobnego kupca oczywiście źle, ale z punktu widzenia konsumenta (nawet jeśli będzie nim ten sam kupiec) to raczej dobrze, bo za te same pieniądze może kupić więcej towarów. Charakterystyczne było jednak to, że uczestnicy programu nie podjęli próby odpowiedzi na pytanie, co właściwie sprawia, że towary u drobnych kupców są droższe. Czy MUSZĄ takie być, ze względu na jakieś nieznane prawa przyrody, czy też są takie ze względu na sposób organizacji naszej gospodarki? Odpowiedź na to pytanie nie padła, bo i pytania nie było. Było natomiast oczekiwanie, że rząd coś zrobi, by zagrożeni konkurencją kupcy nie utracili pracy. Wynikałoby z tego, że gospodarka jest po to, by zagwarantować miejsca pracy. Jeśli jednak ceną tych gwarancji miałoby być ograniczenie konsumpcji, to czy taka gospodarka miałaby jeszcze sens?

Komentarz

Stawianie tak zwanych głupich pytań bywa szalenie inspirujące, bo wymaga udzielania zdecydowanych odpowiedzi – a wtedy od razu widać, gdzie leży prawda.

CZEGO BRONIĄ ZWIĄZKI ZAWODOWE?

Co i rusz związki zawodowe z NSZZ „Solidarność” na czele rozpoczynają szeroko zakrojone akcje strajkowe. Chodzi im m.in. o zwiększenie wynagrodzeń pracowniczych i zwiększenie wydatków budżetowych na tzw. świadczenia socjalne. Związkowcy utrzymują, że chodzi im o obronę interesów pracowniczych.

Spróbujmy zdefiniować, na czym polega interes pracownika najemnego. Zakładamy, że jest to człowiek uczciwy, który rzetelnie wywiązuje się z obowiązków, jakich dobrowolnie się podjął zawierając umowę o pracę. Ma on interes w tym, by pracy nie stracić, i żeby za swoją pracę dostać odpowiednie wynagrodzenie. Wynagrodzenie jest odpowiednie, kiedy jest zgodne z umową, ale dodajmy, że jest ono tym bardziej odpowiednie, im więcej tanich i dobrych towarów może ten człowiek za zarobione pieniądze kupić. Żeby więc ten ostatni interes zrealizować, towarów powinno być dużo, w dużym wyborze i powinny być one jak najtańsze.

Skoro już zdefiniowaliśmy interes pracownika najemnego, zastanówmy się, czy postulaty przedstawiane przez Solidarność i inne związki zawodowe rzeczywiście nakierowane są na ochronę tego interesu?

Wyobraźmy sobie, że pracownicy wystrajkują po 100 zł podwyżki. Przy istniejącym systemie podatkowym rząd od razu z tych 100 zł odbierze pracownikowi co najmniej 20 zł tytułem podatku od dochodów osobistych. Zostanie im więc naprawdę z tej podwyżki tylko 80 zł. Z kolei przedsiębiorstwo musi wypłacić dodatkowo nie tylko te 100 zł na każdego pracownika, ale jeszcze po 48 zł na składkę ZUS. W ten sposób rząd zainkasuje od każdego pracownika 68 zł, podczas gdy pracownikowi zostanie niewiele więcej, bo tylko 80 zł. Ale przedsiębiorstwo, wypłacając dodatkowo po 148 zł musi znaleźć jakieś pokrycie dla tej wypłaty. Może to zrobić tylko w jeden sposób: podnieść cenę swojego produktu, niewiele, tylko o np. 1 zł na sztuce. Ponieważ wszyscy pracownicy wystrajkują sobie po 100 zł podwyżki, ceny muszą podnieść wszystkie przedsiębiorstwa. I jeżeli pracownik – tym razem występujący w roli konsumenta – kupi w następnym miesiącu 100 sztuk różnych towarów, to musi wydać dodatkowo 100 zł. Jak pamiętamy, na podwyżce zyskał tylko 80 zł. Okazuje się, że wskutek całej tej operacji stracił 20 zł. Czy to leży w jego interesie? Oczywiście nie! Walczenie o podwyżki płac przy istniejącym systemie podatkowym jest sprzeczne z interesem pracowników najemnych. Napędza tylko pieniądze dla rządu, który z tego powodu chętnie udziela przywilejów związkom zawodowym. Centrale związkowe pełnią po prostu funkcję naganiaczy i do spółki z rządem organizują dojenie pracowników najemnych.

Przypatrzmy się teraz żądaniu zwiększenia wydatków budżetowych na cele socjalne. Gdyby rząd chciał zwiększyć te wydatki, musi najpierw odebrać więcej pieniędzy od tych, którzy wytwarzają jakieś dochody, a więc między innymi od pracowników najemnych. Krótko mówiąc, musi podnieść podatki. I nigdy nie jest tak, że cała suma ściągnięta od ludzi tytułem zwiększonych podatków wraca do nich w postaci świadczeń socjalnych. Dzieje się tak m.in dlatego, że aparat pobierający i aparat rozdzielający pieniądze też kosztuje i to wcale niemało. Ale mniejsza z tym. Znacznie ważniejsze jest coś innego. Chodzi o to, że każde podwyższenie podatków powoduje w efekcie wzrost cen, ponieważ podatki są „przerzucalne” właśnie w ceny. Jak się ma wzrost cen, czyli – inaczej mówiąc – drożyzna, do interesu pracownika?

Po pierwsze, za swoje wynagrodzenie może on kupić mniej towarów niż poprzednio. Po drugie, inni ludzie też kupują mniej. Oznacza to, że rynek krajowy się kurczy, a przedsiębiorstwom produkcyjnym i handlowym coraz trudniej sprzedać wyprodukowane i zgromadzone towary. Ponieważ fabryki nie mogą w nieskończoność produkować na magazyn, szybko stają przed koniecznością ograniczenia produkcji, tym samym i zatrudnienia. Część ludzi musi zatem stracić pracę i ustawić się w kolejce po zasiłki dla bezrobotnych. Skoro kolejka po zasiłki dla bezrobotnych się wydłuża, to trzeba jeszcze więcej pieniędzy na zasiłki, jeszcze więcej urzędników do obsługi bezrobotnych, krótko mówiąc – pociąga to za sobą konieczność ponownego podwyższenia podatków, i tak dalej... Co więcej, ponieważ ceny produktów krajowych stale rosną, produkty te stają się coraz mniej konkurencyjne w stosunku do zagranicznych, coraz trudniej je sprzedać, eksport się zmniejsza albo wręcz staje, co powoduje konieczność jeszcze większego ograniczenia produkcji. Gospodarka zamiast się rozwijać – zwija się. Skąd w takim razie czerpać dochody budżetowe, skoro krajowy potencjał produkcyjny wykorzystany jest w stopniu coraz to mniejszym? Jedynym źródłem finansowania zwiększonych wydatków budżetowych staje się inflacja, czyli ograbienie obywateli z oszczędności oraz zwiększenie długu publicznego, czyli ograbienie przyszłego pokolenia.

Jest to oczywiście jaskrawo sprzeczne z interesem pracowników, interesem konsumentów (to są ci sami ludzie!), interesem gospodarki a także z interesem państwa oraz z interesem narodowym (przyszłe pokolenie). Dlatego też konserwatywni liberałowie zwalczają związki zawodowe i żądają skasowania przywilejów central związkowych. Następuje bowiem rozbieżność między interesami aparatu związkowego, który pragnie rozszerzenia swoich wpływów m.in. poprzez dopuszczenie do dzielenia pieniędzy podatników, z czym wiążą się wpływy polityczne i prestiż, a interesem pozostałych ludzi, którzy po prostu nie chcą być ograbiani.

Komentarz

Po 20 latach nie napisałbym nic innego na ten temat i choćby na tym przykładzie przekonuję się do racji, jakie francuskiemu aforyście Franciszkowi księciu de La Rochefoucauld, podyktowały spostrzeżenie, że „tylko dlatego Pan Bóg nie zesłał na ziemię drugiego potopu, że przekonał się o bezskuteczności pierwszego”.

WYZYSK

Gdyby jakiś historyk pisał historię XIX i XX wieku wyłącznie na podstawie programów partyjnych, prawdopodobnie określiłby wiek XIX jako wiek wyzysku, zaś wiek XX – jako stulecie zwycięskiej walki z wyzyskiem. Najistotniejszą cechą XIX-wiecznych programów partyjnych były bowiem opisy wyzysku, zaś programów XX-wiecznych – przedstawienia sposobów jego likwidacji, a nawet deklaracje o jego przezwyciężeniu. Wynikałoby z tego, że kwestia wyzysku i walki z nim była w okresie tych 200 lat niezwykle istotna.

W tej sytuacji wypadałoby określić, czym właściwie jest wyzysk. Słownik Języka Polskiego mianem wyzysku określa „przywłaszczenie sobie przez właścicieli środków produkcji owoców pracy bezpośrednich wytwórców, pracujących na ich rzecz pod naciskiem przymusu ekonomicznego lub pozaekonomicznego”.

Wyobraźmy sobie mechanika samochodowego, pracującego na rzecz właściciela warsztatu naprawczego, a więc właściciela środków produkcji. Ten właściciel rzeczywiście ma budynek, podnośniki samochodowe, no i pieniądze, które pobiera od klientów za naprawy. Z tych pieniędzy opłaca m.in. mechanika, który za umówioną sumę oddaje właścicielowi uzgodnioną ilość czasu, w którym wykorzystuje swoje umiejętności. Właściciel naturalnie ma z tego zysk, więc, przynajmniej w pewnym stopniu, przywłaszcza sobie owoce pracy bezpośredniego wytwórcy, czyli mechanika.

Jak widzimy, wszystkie przesłanki słownikowej definicji wyzysku ta sytuacja zawiera, ale przecież jest to normalny stosunek pracy najemnej. Czyżby zatem każda praca najemna oznaczała wyzysk? Trudno byłoby zgodzić się z taką opinią, bo przecież większość ludzi chce gdzieś pracować. Czyżby oznaczało to, że tęsknią oni do wyzysku, że pragną być wyzyskiwani? Słownikowa definicja wspomina jeszcze o przymusie ekonomicznym lub pozaekonomicznym, który skłania ludzi do poddawania się wyzyskowi. Cóż może oznaczać taki przymus? Chęć zarobienia miesięcznej pensji można uznać za rodzaj przymusu ekonomicznego, ale przecież w większości przypadków ludzie właśnie dlatego podejmują pracę zarobkową. Niektórzy podejmują ją także wtedy, gdy mogliby utrzymać się bez pracy, ale np. w środowisku, w którym żyją, życie próżniacze oceniane jest nagannie. W takim przypadku podlegaliby oni swego rodzaju przymusowi pozaekonomicznemu? Czy jednak ich również mamy uważać za wyzyskiwanych?

Jak widzimy, definicja wyzysku nie grzeszy precyzją do tego stopnia, że trudno określić, kiedy właściwie mamy z nim do czynienia. Jeśliby, dajmy na to, właściciel warsztatu wypłacał mechanikowi wynagrodzenie niższe od umówionego, albo za umówione wynagrodzenie żądałby od niego czasu pracy dłuższego niż uzgodniony, to byłoby to zwykłe oszustwo, jednak nie wyzysk, z którym walczono przez dwieście lat. Czymże wobec tego jest ów wyzysk?

Wydaje mi się, że – wyjąwszy przypadki pracy pod przymusem bezpośrednim – istota wyzysku nie ma natury ekonomiczne, tylko psychologiczną. Mechanizm jest podobny do opisanego w biblijnej Księdze Rodzaju, kiedy to Adam z Ewą skonstatowali, że są nadzy. Jak pamiętamy, Bóg zapytał: któż wam powiedział, że jesteście nadzy? Otóż to.

Poczucie, że jest się wyzyskiwanym, rodzi się z porównania własnej sytuacji z sytuacją człowieka bogatszego. Nawiasem mówiąc, też nie zawsze, bo i przy takim porównaniu możliwe są dwojakie reakcje. Pierwsza: przypatrzę się, jak on to robi, to może uda mi się zbliżyć do jego poziomu. Druga: niech mi odda część swojego bogactwa. Ta druga reakcja oznacza narodziny poczucia wyzysku. Nie trzeba zapewne przypominać, że programy partii walczących z wyzyskiem nastawione były wyłącznie na rozbudzenie w ludziach takiego poczucia i takiego roszczenia. I jedno, i drugie zostało nazwane „sprawiedliwością społeczną”.

Na koniec, nie od rzeczy będzie przypomnieć, że wiek XIX, wiek wyzysku, był stuleciem niespotykanego dotąd w historii świata przyrostu bogactwa. O ile na początku tego stulecia jedna kobieta na tysiąc nosiła pończochy, to pod koniec zaledwie jedna na tysiąc ich nie nosiła. Na tym tle rezultaty walki z wyzyskiem nie wyglądają specjalnie zachęcająco, zwłaszcza tam, gdzie zadeklarowano szczęśliwe jej zakończenie. Ale nawet i gdzie indziej rezultaty tej walki budzą coraz większe wątpliwości, np. w państwach opiekuńczych. Wytworzyła się tam bowiem bardzo liczna warstwa ludzi nie tylko żyjących na cudzy koszt (żądających oddawania im części cudzego bogactwa w imię sprawiedliwości społecznej), ale i zyskujących polityczną potęgę, dzięki swej rosnącej liczbie. Jeśli już ktoś uprawia wyzysk, to przede wszystkim oni, bo biorą nie dając w zamian niczego! Jak dotąd, nie obmyślono żadnego skutecznego środka obrony przed tym wyzyskiem.

Komentarz

Nie tylko tradycyjnym proletariuszom, czyli pracownikom najemnym, trzeba było wmówić, że są wyzyskiwani. Dzisiaj trzeba to wmawiać również proletariatowi zastępczemu – głównie kobietom – że są oprymowane przez „męskie szowinistyczne świnie”. Dawna „walka klasowa” została zlokalizowana do sfery genitalnej.

„NIELEGALNE” ZATRUDNIENIE

Jest rzeczą niezmiernie charakterystyczną, że akurat w okresie gdy prawo do pracy zostało uznane za jedno z podstawowych praw człowieka, pojawiło się w języku politycznym pojęcie nielegalnego zatrudnienia. Cóż robi człowiek nielegalnie zatrudniony, jakiej zbrodni się dopuszcza? Jakież wreszcie zatrudnienie, będące wszak realizacją owego prawa do pracy może być nielegalne, a więc sprzeczne z prawem, czyli zbrodnicze? Musimy sobie na te pytania odpowiedzieć, bo rzecz jest niepokojąca: albo prawo do pracy, którego realizacją jest m.in. zatrudnienie, rzeczywiście należy do kategorii praw ludzkich, które nie mogą, a przynajmniej nie powinny być odbierane przez prawo stanowione, albo rzeczywiście zatrudnienie może być nielegalne, co by oznaczało, że tak naprawdę, to żadne przyrodzone prawo do pracy nie istnieje.

Zwracam uwagę, że pojęcie nielegalnego zatrudnienia nie obejmuje z zasady sytuacji kryminalnych, tzn. takich, gdy np. ktoś zatrudnia się u gangsterów w charakterze specjalisty od mokrej roboty. Przeciwnie – czynności wykonywane przez nielegalnie zatrudnionych same w sobie nie są przestępcze, są użyteczne społecznie, przysparzają ludziom bogactwa, a zatrudnionym – zarobku. Co zatem sprawia, że zatrudnienie jest nielegalne?

Tak się składa, że znam tę sprawę również od kulis, ponieważ sam bywałem wielokrotnie nielegalnie zatrudniony. W swoim czasie pracowałem na przykład jako tzw. commis de la salle, czyli pomocnik kelnera w pewnej restauracji w Paryżu. Do moich obowiązków należało nakrycie stołów, zamrożenie szampana, ładne ułożenie zimnego bufetu, przynoszenie potraw dla gości obsługiwanych już przez kelnera, odnoszenie naczyń do pomywaczy, tłuczenie pustych butelek (łatwiej je transportować śmieciarzom) itp. Opisuję te czynności, by przekonać Czytelnika, że nie robiłem nic złego. W zamian za to pracodawca codziennie wypłacał mi dniówkę, powiększoną o pewien procent od obrotów restauracji. Robił to bardzo skrupulatnie i uczciwie, o czym mogłem przekonać się pewnego razu, gdy dopłacił mi dodatkowo za jakiś dawny dzień, bo okazało się, że obroty były większe, niż pierwotnie obliczył. Byłem bardzo zadowolony i z pracy, i z zarobków. Szef był zadowolony ze mnie, czego dowodem był mój awans na przełożonego moich kolegów – commis.

Zatrudnienie moje zaś było nielegalne, bo pracodawca mój nie opłacał za mnie ubezpieczenia. Widziałem o tym od samego początku i przyjąłem te warunki, bo nie zależało mi na emeryturze, tylko na pracy i zarobku. Podatki państwu francuskiemu opłacałem w cenach towarów, które kupowałem. W cenie każdego towaru był bowiem 18,5% podatek VAT. Wobec państwa francuskiego byłem więc w porządku, bo wprawdzie nie płaciłem składek ubezpieczeniowych, ale też nie domagałem się od ubezpieczycieli żadnych świadczeń i nie zamierzałem ich wyłudzać. Dentystę, który leczył mi zęby, opłaciłem gotówką z zarobionych pieniędzy (nawiasem mówiąc, wyleczenie zęba kosztowało mnie niecały jednodniowy zarobek). Wszyscy byli więc zadowoleni, a właściwie powinni być, bo niby dlaczego nie. A jednak byłem zatrudniony nielegalnie, z powodu owego nieszczęsnego ubezpieczenia. Mój pracodawca po prostu powinien był zapłacić za mnie haracz państwu, a ściślej – państwowej ubezpieczalni na poczet emerytury, której wcale nie chciałem i nie zamierzał brać, ponieważ ani było mi w głowie zostawać we Francji na stałe, czy choćby do późnej starości. Tak naprawdę chodziło więc o to, że obydwaj z pracodawcą uchylaliśmy się od płacenia tego haraczu. Mówiąc nawiasem, haracz ten we Francji jest mniejszy niż w Polsce, gdzie wynosi prawie połowę dochodu.

W Polsce jest również coraz więcej ludzi zatrudnionych nielegalnie i są to głównie obywatele polscy. Jestem pewien, że ich liczba będzie z roku na rok przyrastała. Ludzie bowiem zachowują się rozsądnie i nigdy nie zgodzą się na to, by władza publiczna, pod jakimkolwiek pretekstem, okradała ich z ich dochodów ponad przeciętną miarę, tzn. ponad miarę, którą sami uznają za usprawiedliwioną ekwiwalentnymi świadczeniami otrzymywanymi w zamian. Emerytura czy renta z pewnością takim ekwiwalentnym świadczeniem nie jest, w porównaniu do rozmiarów konfiskowanego dochodu. Po drugie, gdyby pracodawca opłacał również i ten haracz, musiałby znacznie podnieść ceny i kto wie, czy wtedy spadek dochodów firmy nie spowodowałby konieczności zwolnienia pracownika, który w ten sposób nie byłby już zatrudniony nie tylko nielegalnie, ale wcale.

Oczywiście władza publiczna i jej nader licznie rozmnażający się agenci nie ustają w konstruowaniu wymyślnych pułapek i zasadzek, które mają każdego poszukującego pracy nieszczęśnika wyłapać i zmusić do płacenia haraczu za to, że pozwala mu się pracować na swoje utrzymanie. Przedstawiciele nowoczesnego państwa opiekuńczego wyradzają się więc w jakąś szajkę raubritterów, od których zresztą są znacznie gorsi, bo raubitterzy po prostu rabowali, ale nie posuwali się do warunkowania możliwości zarabiania na życie od zgody na płacenie stałego haraczu. Wprawdzie w czasach feudalnych oczynszowani chłopi płacili coś w rodzaju haraczu, ale po pierwsze była to dziesięcina, a więc podatek dziesięcioprocentowy (jakże mało w porównaniu z naszym 50-procentowym), a po drugie, za ten przywilej finansowy ciążył na feudalnych właścicielach obowiązek służby wojskowej. Dziś trzeba i haracz płacić, i w wojsku służyć.

Pojęcie nielegalne zatrudnienie świadczy o toczącej się cichej walce ludzi o ich prawo do pracy. Ta walka jest szalenie ważna dla nas wszystkich, bo w coraz większym stopniu dzięki tym ludziom gospodarka nasza reaguje na nasze potrzeby i spełnia nasze oczekiwania. A to jest najważniejsze.

Komentarz

Dzisiaj ta sprawa staje się jeszcze bardziej nabrzmiała ze względu na kryzys migracyjny – chociaż obłuda jest taka sama, jak przed 20 laty.

WŁASNOŚĆ, PSZENICA I KĄKOL

Swego czasu ks. Adam Kubasik z Zabrza napisał do mnie list, którego fragment przytaczam: „Jak wiadomo, inna jest teoria kapitalistycznego liberalizmu, a inna – katolickiej nauki społecznej. Teoria liberalizmu przyznaje jednostce praktycznie niczym nie ograniczone, czyli bezwzględne prawo do własności. Katolicka nauka bezwzględne prawo do własności przyznaje tylko Bogu, a człowiekowi daje względne prawo do własności. Dobra materialne są przeznaczone dla całej ludzkości, choć prawo jednostki strzeżone jest przez przykazanie „Nie kradnij” (np. Tomasz z Akwinu).

Owszem, Jan XXIII stwierdza, że prawo do własności stanowi gwarancję wolności („Mater et Magistra” 110) ale z drugiej strony Paweł VI ukazuje, że prawo własności nie jest bezwarunkowym, absolutnym prawem („Populorum Progressio” 23). Dlatego też absolutyzacja własności prywatnej, typowa dla liberalizmu i kapitalizmu („święte prawo własności”) jest sprzeczna z duchem prawa natury. Czy można się zgodzić, by w imię prawa do własności topiono tony zboża w oceanie?

Tak więc na gruncie katolickiego ujęcia własność nie jest warunkiem sine qua non wolności, jakim to warunkiem jest wolna wola. Warto tu zacytować Jezusa Chrystusa: „Cóż bowiem za korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł” (Mk. 8. 35–36). Odnieśmy to do warunków doczesnych: na cóż bogactwo, gdy mnie ono ogranicza. Trzeba odwrócić porządek rzeczy. To nie prawo do własności samo przez się czyni człowieka wolnym. Najpierw człowiek musi być wolny od zbytniego przywiązania do dóbr materialnych, aby potem z nich korzystać.”

A oto moja odpowiedź:

Przewielebny Księże! Spróbujmy zacząć od wyjaśnienia, czym w gruncie rzeczy jest wolność. Jest ona cechą natury ludzkiej, polegająca na tym, iż człowiek jest zdolny do dokonywania wyboru. Taką zdolność człowiek posiada bez względu na to, czy dysponuje jakimś majątkiem, czy nie dysponuje niczym. Inną sprawą jest możliwość urzeczywistnienia dokonanego wyboru. Tutaj wiele zależy od tego, czy człowiek dysponuje narzędziami, które by mu pozwoliły dokonany wybór zrealizować. Takim narzędziem jest własność i w tym sensie własność jest warunkiem wolności. Może nie zawsze sine qua non, ale w każdym razie warunkiem istotnym.

Czymże jest własność? Otóż własność również stanowi cechę natury ludzkiej, jako zdolność do wytwarzania bogactwa i dysponowania bogactwem. Ta cecha ludzkiej natury wynika z Boskiego nakazu: „czyńcie sobie ziemię poddaną”. Z tej cechy ludzkiej natury wynika prawna konstrukcja własności jako instytucji: „plena in re potestas” – pełne władztwo nad rzeczą, skuteczne – dodajmy – względem wszystkich innych osób, które właścicielami tej konkretnej rzeczy nie są. Zatem z samej natury prawa własności wynika, że ma ono charakter bezwzględny – albo... nie jest własnością, tylko jakimś innym prawem. Nie wynika to bynajmniej z faktu, że taki charakter „nadaje” własności teoria liberalizmu. Nawet gdyby teoria ta nie istniała (a np. w Rzymie starożytnym nie istniała, przynajmniej jako teoria), to własność nadal byłaby własnością. Każda rzecz na świecie ma swoją nazwę i dobrze jest używać tych nazw zgodnie z ich znaczeniem, bo w przeciwnym razie nastąpi pomieszanie języków. Mam wrażenie, że współcześnie takiej właśnie dolegliwości zaczynamy doświadczać (vide: „małżeństwa” homoseksualne).

Czy istniej sprzeczność między bezwzględnym prawem własności jako instytucji, a przeznaczeniem dóbr materialnych przez Boga dla wszystkich ludzi? Uważam, że takiej sprzeczności nie ma; pozornie pojawia się ona tylko wtedy, gdy przez „powszechne przeznaczenie dóbr materialnych” będziemy rozumieli przyznanie ludziom prawa do partycypowania w cudzych dochodach, co w praktyce współczesnej przyjmuje postać „redystrybucji dochodów” przez państwo opiekuńcze. Nie jest to jednak jedyny możliwy sposób pojmowania „społecznej funkcji własności”, a dodam od siebie, że jest wadliwy, bo niweczący własność jako taką.

Ciąg dalszy w wersji pełnej

DONIESIENIA Z BUDOWY WIEŻY BABEL

Dostępne w wersji pełnej

O TYM, CO WIDAĆ, I O TYM, CZEGO NIE WIDAĆ

Dostępne w wersji pełnej

CO ZARZYNA ROLNICTWO?

Dostępne w wersji pełnej

TEN OKROPNY IMPORT

Dostępne w wersji pełnej

STRAJK WŁOSKI

Dostępne w wersji pełnej

MIĘDZY NAMI NIEWOLNIKAMI

Dostępne w wersji pełnej

I JAK MA NIE WYGRYWAĆ KWAŚNIEWSKI?

Dostępne w wersji pełnej

POSTĘPY POSTĘPU

Dostępne w wersji pełnej

CHOROBA CZERWONYCH OCZU

Dostępne w wersji pełnej

CO Z PODATKAMI?

Dostępne w wersji pełnej

KRÓTKI REJESTR OKRUCIEŃSTW I NIESPRAWIEDLIWOŚCI

Dostępne w wersji pełnej

WĄŻ TUCZY SIĘ WŁASNYM OGONEM

Dostępne w wersji pełnej

DROŻYZNA I INFLACJA

Dostępne w wersji pełnej

MONOPOLE

Dostępne w wersji pełnej

BRZUCH ARMII

Dostępne w wersji pełnej

KTO DOWODZI WOJSKIEM?

Dostępne w wersji pełnej

OBSESJE PRYWATNE – PIENIĄDZE PUBLICZNE

Dostępne w wersji pełnej

„OSŁY I UCZENI DO ŚRODKA!”

Dostępne w wersji pełnej

PRZECIW PRZEMOCY?

Dostępne w wersji pełnej

PARADOKSY WOKÓŁ KARY ŚMIERCI

Dostępne w wersji pełnej

KTO MA SIĘ BAĆ?

Dostępne w wersji pełnej

HONOROWE OBYWATELSTWO DLA „LUDZI HONORU”?

Dostępne w wersji pełnej

INAUGURACJA ROKU RODZINY

Dostępne w wersji pełnej

CZY RODZINA PRZETRZYMA „OCHRONĘ I OPIEKĘ”?

Dostępne w wersji pełnej

PERPETUUM MOBILE

Dostępne w wersji pełnej

KALKULUJEMY

Dostępne w wersji pełnej

JAŁMUŻNA

Dostępne w wersji pełnej

KOSZTOWNE MARZENIA

Dostępne w wersji pełnej

PAŃSTWO OPIEKUŃCZE DOMAGA SIĘ OFIAR

Dostępne w wersji pełnej

STRASBURSKI PASZTET

Dostępne w wersji pełnej

SOCJALISTYCZNE STANDARDY

Dostępne w wersji pełnej

DAŁ NAM PRZYKŁAD...

Dostępne w wersji pełnej

W MROCZNEJ KRAINIE HISTORII

Dostępne w wersji pełnej

WOKÓŁ PEWNEGO „SKANDALU”

Dostępne w wersji pełnej

NA CO NATO?

Dostępne w wersji pełnej

PRAWDZIWY KONIEC I WOJNY

Dostępne w wersji pełnej

RECYDYWA SASKA

Dostępne w wersji pełnej

SOCJALISTA NIEUGIĘTY

Dostępne w wersji pełnej

GNIEW I ZAWSTYDZENIE

Dostępne w wersji pełnej

CZERWONA ZARAZA CZY CZARNA ŚMIERĆ?

Dostępne w wersji pełnej

PAPIEREK LAKMUSOWY DLA KANDYDATÓW NA PATRIOTÓW

Dostępne w wersji pełnej

CZY PAN BÓG JEST POBOŻNY?

Dostępne w wersji pełnej

SZABLĄ (TEKTUROWĄ) ODBIERZEMY?

Dostępne w wersji pełnej

DODUPIZM NAUKOWY

Dostępne w wersji pełnej

DWA PORZĄDKI

Dostępne w wersji pełnej

DLACZEGO KOMUNIZM BYŁ ZŁY

Dostępne w wersji pełnej

INDEKS NAZWISK

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej