Córeczka pastora - Susan Casserfelt - ebook + audiobook

Córeczka pastora ebook i audiobook

Susan Casserfelt

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Szesnastoletnia Josefin nie wraca po lekcji śpiewu do domu. Ojciec dziewczyny – pracujący jako trener miejscowej drużyny hokejowej – zwołuje grupę ochotników, którzy przeczesują okolicę w poszukiwaniu jego córki. Sytuację utrudnia jednak zamieć szalejąca w okolicach szwedzkiego wybrzeża zwanego Höga Kusten.  W tym samym czasie śledztwo rozpoczyna niedoświadczona aspirantka Kajsa Nordin. W miarę zagłębiania się w sprawę policjantka odkrywa coraz więcej tajemnic wymagających wyjaśnienia. Czy uda jej się rozwiązać zagadkę? Co się stało z Josefin? Jakie sekrety skrywa ojciec nastolatki? Kim tak naprawdę jest tytułowa córeczka pastora?

Susan Casserfelt stworzyła trzymający w napięciu thriller, który wytrzymuje porównanie z największymi produkcjami, takimi jak „Szklana pułapka” czy „Szósty zmysł”. Autorka jest niczym Bruce Willis w spódnicy: w „Córeczce pastora” daje czytelnikowi psychologiczną intrygę pełną zaskakujących zwrotów akcji.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 418

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 35 min

Oceny
4,3 (93 oceny)
43
40
6
4
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Zenka

Dobrze spędzony czas

Wciąga od pierwszej strony.Zaskakujące zakończenie.Polecam.
00
grazyna2525

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo ciekawa powieść. Dobrze się słucha . Będę szukać kolejnej części serii.
00

Popularność




Tytuł oryginału: Prästens lilla flicka

Przekład z języka szwedzkiego: Elżbieta Ptaszyńska-Sadowska

Copyright © Casserfelt Susan, 2022

This edition: © Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S, Copenhagen 2022

Projekt graficzny okładki: Nils Olsson

Redakcja: Anna Sidorek

Korekta: Maria Armata

ISBN 978-91-8034-073-1

Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe.

Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S | Klareboderne 3 | DK-1115 Copenhagen K

www.gyldendal.dk

www.wordaudio.se

Prolog

Spojrzała na szkic nowej rzeźby. Ołówek przez cały czas czyhał i gdy tylko jej myśli wędrowały w innym kierunku, skwapliwie wykorzystywał sposobność i zaczynał prowadzić na papierze własne życie.

Szczupła postać nastolatki. Zaokrąglony brzuch, wściekle zaczerniony grafitem. Szybko zmięła kartkę i cisnęła ją do ognia. Mimo to obraz wciąż tkwił pod powiekami. Gniew w spojrzeniu i dojmujące poczucie poniżenia w trzewiach ciągle w niej trwały.

Córeczka pastora pozwalała się wszystkim pieprzyć. Pocieszała się tym, że ojciec mógł być kimkolwiek w tej zapyziałej dziurze.

Rozdział 1

Przywarli do siebie jak dwa wystraszone zające. W swojej kryjówce w porcie nie czuli się dzisiaj tak bezpiecznie jak dotychczas.

Mimo że oboje mieli na sobie grube puchowe kurtki, dygotali z zimna.

– Czyli dziś wieczorem – szepnęła Jossan.

Powiedziała to tak, jakby właśnie coś do niej dotarło. Jakby ogarnęło ją jakieś przeczucie. Ulga, która nie znajdowała uzasadnienia ani w pogodzie, ani w ruderze, w której się schronili. Przez dziurawy dach śnieg sypał prosto do lodowatego wnętrza. Od czasu do czasu wpadał nawet przez szerokie szpary w podłodze. Było to możliwe, ponieważ dawny magazyn soli w połowie wisiał nad powierzchnią Bałtyku.

Ta stara ruina stanowiła pierwszą przeszkodę dla przywianej znad syberyjskiej tundry zamieci, gdzie zaczęła się dwa dni wcześniej. Za każdym kolejnym podmuchem znajdującym nową szczelinę płomień świecy niebezpiecznie łopotał. Prawie gasł, by już w następnej sekundzie rozgorzeć na nowo, i to jeszcze intensywniej.

Przynieśli świecę wczesną jesienią i postawili ją na odwróconej do góry dnem skrzynce opatrzonej napisem „Domus”.

Całowali się w zawodnym blasku płomienia.

Jossan ścisnęła jego dłoń. Odnosiła wrażenie, jakby miesiąc zamienił się w wieczność, na którą czekała i którą planowała. To prawda, ma dopiero szesnaście lat, ale jest jak na swój wiek bardzo dojrzała. Da radę. To znaczy oni dadzą radę. Nieustannie musiała sobie przypominać, że nie jest już sama. Nawet jeśli nie powiedziała mu całej prawdy, była pewna, że on jej nie zawiedzie.

Podczas gdy inni chłopcy wydawali się zainteresowani głównie tym, że pochodzi z hokejowej rodziny, wreszcie spotkała kogoś, kto ani nie grał w hokeja, ani w ogóle go nie obchodziło, kim jest jej ojciec. Co stało się szczególnie widoczne zwłaszcza w ostatnich tygodniach, kiedy wszystko kręciło się wokół Övik Cup. Turniej miał się odbyć w następny weekend, co także uwzględniła w swoich planach.

– To znowu ty? Wygląda na to, że kosmos chce nas chyba połączyć – powiedziała z uśmiechem. Wciąż miała te słowa w pamięci, stały się jej mantrą. Brzmiały dorośle. Dojrzale.

Odpowiedział słabym uśmiechem To były jego słowa. Usłyszała je od niego, kiedy w krótkim czasie po raz trzeci natknęli się na siebie.

W odróżnieniu od innych nie chodził za nią krok w krok. Nie próbował jej zaimponować przechwałkami. A ona była coraz bliższa przekonania, że się w nim zakochała. Znowu ścisnęła jego dłoń, z wdzięczności, że nie jest sama.

On odebrał ten gest inaczej. Zamknąwszy oczy, pochylił się ku niej, czekając na kolejny pocałunek. Jossan pocałowała go, tym razem z zaskakującym żarem, z intensywnością, jakiej nigdy wcześniej nie doznała.

Potem zaczęła myśleć o tym, jak bardzo będzie jej brakowało młodszego brata. Do tego małego chłopca niewiele osób potrafiło dotrzeć, ale ją Joel kochał bardziej niż kogokolwiek. Chyba nawet z mamą nie czuł się tak związany.

– Chciałabym, żebyśmy zabrali ze sobą Joela.

On widział go tylko dwa razy, kiedy akurat mały był pod jej opieką. Ten dziwny dzieciak zawsze siedział spokojnie tam, gdzie go posadziła, i w ogóle nie zwracał na nich uwagi. W tej chwili jednak, kiedy byli z Jossan sam na sam, nie miał ochoty i nie zamierzał zaprzątać sobie głowy jej rodzeństwem.

– Jeszcze raz… Pocałuj mnie!

Chętnie wsunąłby rękę pod jej bluzę, ale z powodu zimna nie było to możliwe. Oboje trzęśli się jak galareta.

Nagle zamiast jej miękkich warg poczuł na ustach dotyk zimnej i wilgotnej rękawiczki.

– Pst! Tu ktoś jest – syknęła.

– Nie ma nikogo. Przecież nikt nie wie, że tu jesteśmy – wyszeptał w rękawiczkę. Jego oddech ogrzewał jej skostniałe palce.

Jossan wytrzeszczyła oczy i utkwiła wzrok w wejściu, jednocześnie intensywnie nasłuchując. Pospiesznie zdmuchnęła łopoczący płomień świecy.

On też wytężył słuch. Ale słyszał tylko, jak powietrze i woda współzawodniczą ze sobą niczym para kapryśnych solistów próbujących zagłuszyć się wzajemnie. Ich huk zlewał się w jedną potężną symfonię. Lecz zwycięzcą w tym budzącym grozę spektaklu i tak okazały się listopadowe wieczorne ciemności. Były tak nieprzeniknione, że nie mógł nawet dostrzec zarysu sylwetki Jossan. Mimowolnie zmienił język. Nagle szwedzki stał się równie niedosięgły jak ona.

Po omacku wyciągnął ku niej rękę, chciał potrzymać znajomą dłoń, porozmawiać w bezpiecznym języku, ona jednak właśnie w tym momencie się podniosła.

Ogarnięty paniką zaczął wymachiwać ramionami. Natrafił na odwróconą do góry dnem skrzynkę, która dała mu prowizoryczne oparcie, podczas gdy drugą ręką wciąż szukał czegoś bardziej stabilnego. Poczuł się niepewny i zagubiony. Gdzie jest góra, a gdzie dół? Dryfował w ciemnej wodzie, pozbawiony orientacji i równowagi.

Trzask, jakby ktoś wpadł na jakiś mebel, kazał mu odwrócić głowę i się rozejrzeć, mimo że przecież i tak nic nie widział. Ostatnia próba odzyskania poczucia bezpieczeństwa.

– Jossan…

Jej imię uwięzło mu w gardle.

Zaczął więc po cichu powtarzać swoje własne, w skupieniu, raz za razem.

– Faraz, Faraz, Faraz…

Ale to prowadziło tylko do jeszcze większej dezorientacji. Kim on właściwie jest?

Rodziło się w nim lodowate przeczucie. Przez dwanaście lat starał się nie myśleć o grubym arabskim starcu, odtrącał rodzinę, tradycję opowiadania historii, odwracał oczy od swojego kraju i nie zważał na zło. Na wszystko to, od czego uciekł.

Kiedy zamknął powieki, i tak był już pogrążony w ciemności.

Gruby staruch nie przyszedł sam. Miał ze sobą chudego kota, Kościotrupa. Obaj coś wykrzykiwali. Tak głośno, że musiał zasłonić uszy.

Insza’Allah, niech się dzieje wola Boga.

Rozdział 2

Gunvor siedziała na swoim stałym miejscu przy kuchennym stole. Zsunęła na bok koronkowe firanki i wpatrzyła się w ciemność. Ponieważ nie dostrzegła nikogo, skupiła się na pelargoniach, szukając uschniętych liści. Josefin powinna być w domu już od co najmniej godziny.

– Gdzie ona się podziewa? – ryknął Sten-Åke.

O dziwo, skierował to pytanie chyba bezpośrednio do niej.

– Na pewno zaraz przyjdzie – wymamrotała Gunvor. – Lepiej zajmij się turniejem.

– Gdybym tylko mógł. Przecież ona dobrze wie, że powinna wracać wcześnie.

Znowu wyjrzała na ulicę, w ciemność. Niepokoiła się bardziej niż zwykle. Nie mogła bowiem uwolnić się od poczucia, że stało się coś złego. Śnieg sypał coraz mocniej. Porywy wiatru zbijały pojedyncze płatki w cienkie smugi. Dla całego wybrzeża Norrlandii wydano ostrzeżenie drugiego stopnia. Na Modovägen, pięćdziesiąt metrów pod domem, od czasu do czasu przemykały reflektory samochodów.

Może Josefin zasiedziała się u którejś koleżanki i zapomniała zadzwonić? Jutro pójdzie kupić telefon komórkowy dla córki. Sten-Åke niech gada, co chce, ostatecznie dziewczyna skończyła już szesnaście lat i wszystkie jej koleżanki z Nolaskolan od dawna mają własne komórki. Gunvor wiedziała o tym.

Josefin w końcu przestała wiercić im dziurę w brzuchu. Najpierw słyszała, że jest za młoda. Potem, po szesnastych urodzinach, kiedy poszła do liceum, obowiązywała wersja, że powinna sama zarobić na telefon. No i teraz biedaczka haruje za każdym razem, kiedy we Fjällräven Center odbywa się mecz i gra drużyna Modo.

Życie z nastolatką pod jednym dachem okazało się dużo bardziej stresujące, niż Gunvor się spodziewała. Josefin, malutka, pełna życia Josefin. Czas mijał tak szybko i mała dziewczynka dorosła. Sąsiedzi przebąkiwali, że widzieli ją w pełnym makijażu na Storgatan. Na szczęście pozostała dwójka dzieci na razie szczególnie nie dawała się we znaki. U Jimmy’ego, o dwa lata starszego, wszystko kręciło się wokół hokeja.

Joel, który zaraz po Nowym Roku skończy sześć lat, przybiegł wieczorem do domu, kiedy w telewizji akurat leciał Bolibompa, ale nie chciał go oglądać. Właśnie wtedy zaczęli podejrzewać, że coś jest nie tak, skoro Josefin nie wróciła z młodszym bratem.

Kombinezon Joela był cały ubłocony i przemoczony do samego spodu. Mały najwyraźniej przemarzł do szpiku kości. Spytała go, czy się zsikał. Nie odpowiedział, tylko szarpnął się gwałtownie jak wyciąg na skoczni narciarskiej w mroźny dzień. Był tak samo małomówny i zamknięty jak ona.

Gunvor nalała gorącej wody do wanny, nie żałując płynu do kąpieli. Liczyła na to, że Sten-Åke nie odkryje tego luksusu niedozwolonego na co dzień. Zresztą przed Övik Cup zwykle miał inne rzeczy w głowie. Joel w milczeniu bawił się pianą, ona zaś wrzuciła brudny kombinezon do pralki i ustawiła temperaturę na sześćdziesiąt stopni, chociaż doskonale wiedziała, że na metce zalecano tylko czterdzieści.

Znowu wyjrzała przez okno. Poczuła, że mąż stoi za nią i także wygląda. Zerknęła na niego. Widziała, jak zacisnął szczęki i wysyczał coś przez zęby. Czy dobrze usłyszała? Nazwał córkę dziwką? Gula w gardle urosła. Zatykała oddech.

– Nie zamierzam dłużej tego tolerować – warknął Sten-Åke. – Koniec z tym lataniem po mieście.

Gunvor usłyszała po chwili brzęk kluczyków i głośne trzaśnięcie drzwiami w przedpokoju. Niedługo potem zobaczyła, jak jego samochód szybko rusza z podjazdu.

Rozdział 3

Faraz nie miał pojęcia, co się stało. Wyciągnął przed siebie drżące ręce. Były nabrzmiałe, sztywne i ciemne. Wpatrywał się w nie długo w słabym blasku dochodzącym z odległych lamp na skoczni. Wydawały mu się nierzeczywiste, tak jak zwykle się to dzieje, kiedy człowiek się budzi i jeszcze pijany snem odkrywa w łóżku obcą dłoń, i dopiero po chwili uzmysławia sobie, że to przecież jego ręka i właśnie na niej spał. Nagle kolejny obraz próbował przesłonić mu dłonie i pokazać, czego doświadczyły. Nie mógł już tego wytrzymać. Z niemałym wysiłkiem zdołał wsunąć je do niebieskiej puchowej kurtki. Ale o zaciągnięciu suwaka nie miał nawet co myśleć, jego palce były jak zmrożone serdelki.

Stał na skraju lasu, wytężając wzrok. Przez śnieżycę rozpoznawał zarys skoczni. Przy dobrej pogodzie silne reflektory rozświetlały cały stok, ale dzisiaj wszystko było zamazane. Z każdym nowym podmuchem wiatru ostry śnieg smagał go w twarz.

Nagle wyłonił się obraz z przeszłości. Siedział na platformie ciężarówki, która z trudem wlokła się przez góry. Miał pięć lat i był małym chudym chłopcem. Razem z nim jechali wszyscy oprócz mamy.

– Gdzie jest mama? – spytał.

Tata dał mu w twarz. W ciągu dnia było piekielnie gorąco, a nocą lodowato zimno. Po tym policzku od ojca nie miał odwagi nawet się ruszyć. Niepostrzeżenie odsunął się od niego i przybliżył do młodszej siostry mamy. Kiedy zapadł zmierzch, ciotka przytuliła go, a on zasnął w jej ramionach. Po chwili się obudził, bo coś kłuło go w policzki. Nie był w stanie otworzyć oczu, nie mógł zawołać o pomoc. Myślał, że zaraz się udusi. Wjechali w burzę piaskową, wiatr wiał przez sto dwadzieścia dni. Wiedział tylko tyle, że ciotka wciąż siedzi blisko.

Dziś nie mógł się ukryć w jej objęciach. Dziś był sam. Dlaczego stoi w ciemnym lesie i łamie sobie głowę? Czeka na kogoś? Przed kimś ucieka? Przed policją? Nie znał odpowiedzi. Co zrobił? Nie miał pewności. I gdzie jest Jossan?

Instynktownie ruszył truchtem w dół stoku jak postrzelone zwierzę. Biegł na sztywnych z zimna nogach, a za każdym razem, kiedy napierał na niego wiatr, z trudem stawiał kolejny krok.

Nadeem nie bardzo potrafił zrozumieć esemesa, którego dostał od swojego najlepszego przyjaciela, dlatego zadzwonił do niego. Faraz odebrał dopiero po kilku sygnałach. Wydawał się kompletnie skołowany. Powtórzył tylko to, co napisał w wiadomości: musi pożyczyć od niego ubranie i pieniądze. Chcąc nie chcąc, Nadeem zapakował więc rzeczy do reklamówki Konsumu, a potem wślizgnął się do pokoju braci i przetrząsnął kieszenie ich spodni. Znalazł jedną pięćsetkę i parę dwudziestek. Faraz będzie musiał mu się wytłumaczyć, kiedy przyjdzie.

Nadeem tak głęboko się zamyślił, że w ogóle nie usłyszał krótkiego dzwonka do drzwi. Dopiero kiedy matka zawołała z kuchni, żeby ktoś otworzył, ocknął się i popędził do przedpokoju, by przypadkiem nie uprzedził go nikt z rodzeństwa. Widok Faraza wprawił go w osłupienie.

– Chłopie, co ci się, kurczę, stało?

– Muszę zniknąć…

Jego głos, przeszedłszy w falset, raptem się załamał, a popłoch widoczny w oczach przejął Nadeema strachem. Z przerażeniem patrzył na przyjaciela.

Śnieg na włosach i na ubraniu zaczął się topić. Kurtka i spodnie były całe w plamach. Jedynie po dole nogawek można było poznać, że kiedyś dżinsy miały jasny kolor. Nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że są to plamy krwi.

– Człowieku – wykrztusił Nadeem – c oś ty, do cholery, zrobił?

Faraz w popłochu rozejrzał się dookoła.

– Jossan…

Nie zdołał wykrztusić nic więcej, ale zmusił się, by spojrzeć przyjacielowi w oczy i poprosić o to, po co przyszedł.

– Muszę zniknąć – powtórzył. – Masz ciuchy i kasę?

Piętro wyżej w wysłużonej czynszówce otworzyły się drzwi któregoś z mieszkań i po klatce schodowej rozeszło się ujadanie Al-Jazziry. Faraz próbował wepchnąć się do przedpokoju, ale Nadeem mocno trzymał klamkę i nie wpuścił go do środka.

– Daj spokój, bo jeszcze matka cię zobaczy! I wpadnie w szał. Masz – wyszeptał, podając przez uchylone drzwi sfatygowaną reklamówkę.

Faraz chwycił torbę w sztywne palce, nasłuchując w napięciu kroków na klatce schodowej.

– Kasa?

Nadeem z zakłopotaniem podał mu podprowadzone braciom pieniądze.

– Oddam ci co do grosza, przysięgam na Allaha.

– Insza’Allah – odpowiedział cierpko Nadeem.

Z wyraźną ulgą zamknął drzwi mieszkania, po czym wrócił do pokoju i stanął przy oknie. Po chwili zobaczył przyjaciela wychodzącego z bramy, przebranego już w jego stare rzeczy. Po kilkudziesięciu krokach przygarbioną postać pochłonęła śnieżyca.

Kilka godzin później Ybus wjechał bezszelestnie do Hudiksvall. Las i trasa E4 ustąpiły miejsca niedużym, ciemnym rybackim szopom oraz pojedynczym znakom drogowym, które rozświetlały opustoszałe miasteczko. Śnieg nie padał tutaj tak mocno.

W autobusie zalegała cisza. Faraz siedział z czołem opartym o szybę. Raptem jakaś upiorna twarz wyskoczyła mu tuż przed oczami. Wzdrygnął się i ogarnięty przerażeniem wpatrzył się w ciemność za oknem, ale nikogo tam nie było. Kiedy autobus mijał kolejną latarnię, ta sama twarz znów pojawiła się w szybie. To jego własne odbicie. Straszył sam siebie.

Kierowca zajechał przed dworcem autobusowym Glada Hudik i zatrzymał się przy stanowisku K. Dwaj studenci wyszli na zwnątrz, żeby zapalić i pobawić się pierwszym śniegiem tej jesieni, podczas gdy większość pasażerów próbowała spać dalej.

Faraz spojrzał ponownie na swoje odbicie i zobaczył, że upiór płacze. Dotknął policzka – był mokry.

Rozdział 4

Aspirantka policji Kajsa Nordin obróciła się na krześle. Ledwie recepcjonistka otworzyła drzwi komendy, do środka wtargnął jak burza trener drużyny hokejowej Modo, Sten-Åke „Pociąg” Wallbäck. Dopadł do lady recepcji, tuż za nim stanęła kobieta, prawdopodobnie jego żona. Miała zaczerwienione od płaczu oczy.

– Moja córka zniknęła – rzucił Wallbäck. – Kiedy wczoraj zadzwoniliśmy na policję, żeby zgłosić zaginięcie, udało nam się porozmawiać jedynie z kimś z Kramfors, kto nam poradził, żebyśmy obdzwonili wszystkich znajomych Josefin. To chyba za mało. Pora, żebyście ruszyli tyłki i zaczęli jej szukać.

– Doskonale rozumiem, że to musi być dla pana trudne – próbowała uspokoić go Kajsa. – Jak wynika ze statystyk, pańska córka wróci prawdopodobnie dzisiaj albo najpóźniej za kilka dni. Czy ma chłopaka?

To pytanie spowodowało, że trener walnął pięścią w ladę. Widząc jego wściekłość, Kajsa żałowała, że nie dzieli jej od niego szyba pancerna. Odruchowo sięgnęła do kieszeni spodni, w której trzymała autostrzykawkę z adrenaliną.

„Pociąg” przypominał jej wypchanego niedźwiedzia stojącego trzy metry dalej. Zwierzę zostało zastrzelone przez myśliwego poza limitem. Coś takiego nazywało się obroną konieczną. Niedźwiedź przypadł w udziale państwu i teraz, w pozycji na tylnych łapach, witał w roli pluszaka wszystkich interesantów przychodzących z jakąś sprawą na komendę policji w Örnsköldsvik.

– Zniknęła moja córka. Domagam się, żebyście zaczęli jej szukać. Przeczesali cały las, jak będzie trzeba. – Wallbäck wykonał zamaszysty gest ręką, jakby wskazywał wszystkie lasy wokół miasta.

Podniesiony głos wzburzonego trenera sprawił, że bezpośredni opiekun odbywającej półroczny staż aspirantki Nordin, inspektor policji Erik Karlsson, zbliżył się do nich dyskretnie.

Wyglądało na to, że oto miał do czynienia z jednym z tych licznych przypadków, kiedy doświadczony funkcjonariusz powinien wesprzeć młodą nowicjuszkę praktycznymi wskazówkami. W końcu Kajsa uczyła się w szkole policyjnej w Solna tylko dwa lata i jako aspirantka wciąż była studentką, nawet jeśli nosiła mundur i mogła korzystać z takiego samego sprzętu jak pozostali koledzy na komendzie.

– Czy wszystko w porządku? – spytał.

Kajsa potaknęła ruchem głowy, chociaż w gruncie rzeczy wcale nie miała poczucia, że sytuacja jest pod kontrolą. Erik cofnął się zatem, aby pokazać, że nie zamierza się wtrącać, zanim jednak zdążył się oddalić, Sten-Åke Wallbäck podjął decyzję za niego. Po co rozmawiać z niekompetentną początkującą policjantką, skoro ma przed sobą kogoś bardziej wykwalifikowanego?

– Ty tam, jak się nazywasz?

Erik odwrócił się w stronę doskonale znanego mu szkoleniowca.

– Erik Karlsson – odpowiedział i natychmiast tego pożałował. – Jestem przekonany, że Kajsa udzieli państwu odpowiedniej pomocy.

Wzrok Wallbäcka mówił wszystko. Nie zamierzał poświęcić już ani chwili na rozmowę z tą niedouczoną smarkulą.

– Posłuchaj mnie, Karlsson. Moja córka wczoraj poszła na lekcję muzyki do Nolaskolan i do dziś nie wróciła. Poza tym miała odebrać po drodze naszego sześcioletniego syna… – Westchnął ciężko. – Coś takiego po prostu jeszcze nigdy się nie zdarzyło.

– Rozumiem – rzekł Erik. – Jak się nazywa pańska córka?

– Josefin Wallbäck.

– A ile ma lat?

– Szesnaście. To jeszcze dziecko.

Erik pokiwał głową. Jego Sofia była piętnastolatką, ale skwapliwie wykorzystywała każdą okazję, żeby zademonstrować swoją dorosłość. W domu kłótnie wybuchały o wszystko. Ciągłe fochy przeplatane pogróżkami i nieustannym sarkaniem. Mógł sobie łatwo wyobrazić, co się będzie działo za rok, kiedy córka skończy szesnaście lat. Przecież już teraz zdarzyło mu się odebrać ją z imprezy kompletnie wstawioną, szukać po koleżankach, kiedy odmówiła powrotu do domu, przyłapał ją także na paleniu papierosów. Tak, tak, wszystko wskazuje na to – uznał w duchu Erik – że pociecha trenera raczej nie różni się od innych nastolatek w jej wieku.

– Jeśli istnieje podejrzenie, że dziecko z własnej woli nie wraca do domu, wówczas zwykle odczekujemy jeden dzień. Czy ostatnio doszło do jakiejś kłótni między wami?

– Nie, absolutnie! – warknął Sten-Åke. – Powtarzam: ona nie uciekła. Coś się stało. Zeszłej nocy skrzyknęliśmy się w kilkanaście osób w klubie i poszliśmy jej szukać, ale nie znaleźliśmy. Najwyższa pora, żebyście podjęli jakieś kroki. Musicie coś zrobić, i to zaraz!

Erik zwrócił się do matki.

– A czy pani zdaniem, pani Wallbäck, państwa córka miała jakiś powód, aby nie wrócić do domu?

Gunvor nerwowo podniosła wzrok, lecz natychmiast odwróciła spojrzenie i pokręciła głową.

– Nasza córka jest szczęśliwa! – krzyknął trener. – Nie miała żadnego powodu, żeby uciekać. Niech się pan lepiej skupi i powie, co zamierza zrobić, żeby znaleźć moją Josefin.

Wallbäck znowu się zaperzył. Erik słuchał go, lekko kiwając głową, Kajsa zaś nie przestawała notować.

– Niepotrzebnie się pan złości. To są standardowe pytania, jakie zawsze zadajemy przy zaginięciu. Mówi pan, że obdzwoniliście wszystkich znajomych. Hm… Czy córka miała pieniądze?

– Nie, żadnych większych kwot, najwyżej dwadzieścia koron.

– A czy nie brakuje pieniędzy na przykład w domowej kasie?

– Nie.

– Sprawdziła pani? – Erik skierował to pytanie do kobiety, ale odpowiedzi znowu udzielił „Pociąg”.

– Mamy stuprocentowe zaufanie do naszej córki. Josefin nigdy nie posunęłaby się do kradzieży.

– Do jakiej klasy ona chodzi?

– PA w Nolaskolan.

Erik spojrzał pytająco na Kajsę.

– Profil artystyczny – wyjaśniła aspirantka. – Jaki kierunek?

Sten-Åke popatrzył ze złością na żonę, po czym odpowiedział:

– Wokalny. Przynieśliśmy zdjęcie.

Nie podnosząc wzroku, kobieta zaczęła grzebać w swojej torebce i po chwili wyciągnęła sztywną kopertę, w jakiej zwykle otrzymuje się szkolne fotografie, a z niej wyjęła portret dziewczyny o długich jasnych włosach. Zanim podała go Erikowi, zatrzymała na nim spojrzenie.

– To z zeszłego roku – powiedziała, nie patrząc na nikogo. – Chodziła wtedy do dziewiątej klasy.

– Ale prawie się nie zmieniła – dodał Sten-Åke.

– Śliczna dziewczyna! – wykrzyknął Erik.

Równie dobrze mogłoby to być jego własne dziecko, Sofia. Poczuł, jak włosy jeżą mu się na karku.

Po wyjściu Wallbäcków z komendy Erik przyjrzał się nieco uważniej aspirantce. Mimo młodego wieku wyróżniała ją pewna dojrzałość, która sprawiała, że wydawała się starsza. Była mocno zbudowana, postawna i wysoka, nawet wyższa od niego. Początkowo czuł się nieswojo, musząc zadzierać głowę, kiedy z nią rozmawiał.

Wiedział, że test sprawnościowy zdała śpiewająco. Nie bez zazdrości pomyślał, że gdyby za młodu miał takie warunki jak ona, pewnie byłby dzisiaj zawodnikiem NHL.

– To co na razie wiadomo? – spytał, usiłując nie przyjmować mentorskiego tonu.

Kajsa podniosła wzrok znad ekranu komputera.

– Co roku zgłasza się zaginięcie około siedmiu tysięcy osób. Jedna trzecia z tej liczby to niepełnoletni, a siedemdziesiąt pięć procent z nich stanowią dziewczyny. Czyli każdego roku w Szwecji znika nagle ponad tysiąc pięćset nastolatek.

Aspirantka przeniosła spojrzenie na zdjęcie Josefin.

– Większość jednak wraca do domu po jednym dniu, najdalej w ciągu trzech dni. Tylko około trzydziestu osób rocznie nie odnajduje się nigdy, a wśród tych zaginionych na zawsze dominują zwykle mężczyźni między czterdziestką a pięćdziesiątką.

Erik zaniemówił, ale szybko uznał, że Kajsa prawdopodobnie wyrecytowała mu fragment wykładu ze szkoły policyjnej. Okazało się jednak, że jest w błędzie.

– Przeprowadziłam pogłębioną analizę przypadków zaginionych dziewczyn. To nie był cytat odklepany z wykładu, jeśli tak pan sądził.

Czyżby do tego stopnia był przejrzysty, że tak łatwo odczytała jego myśli? Oboje wybuchnęli śmiechem.

– No dobrze, więc co twoim zdaniem powinniśmy zrobić z przypadkiem Josefin?

Kajsa podrapała się po głowie i wzięła do ręki zdjęcie leżące na biurku. Dziewczyna patrzyła w obiektyw z lekko przekrzywioną głową, odsłaniając zęby w szerokim uśmiechu. Była to typowa szkolna fotografia – szare ziarniste tło, dobre oświetlenie, stereotypowa poza.

– Josefin… wydaje się pilną i grzeczną uczennicą – zastanawiała się na głos aspirantka. – Przynajmniej na taką wygląda. Śpiewa. Ale tata nie sprawiał wrażenia zachwyconego wybranym przez nią profilem. Może wolałby widzieć córkę w szkole sportowej?

– Chłopak? – spytał Erik.

Kajsa wnikliwie przyglądała się fotografii, jakby chciała nakłonić widoczną na niej dziewczynę, by się do niej odezwała.

– Masz chłopaka? – zwróciła się do niej. – Jeśli tak, to chyba w wielkiej tajemnicy, bo twoi rodzice twierdzą, że z nikim się nie spotykasz. Gdzie go poznałaś? W szkole? On też śpiewa? Czy to może ktoś starszy, kogo nie widzieli nawet twoi koledzy?

– Jeśli poznaliby się w szkole, raczej nie byłoby to tajemnicą – spekulował Erik. – Nie mówiąc już o kiepskim tajmingu, jeżeli córka trenera znika tuż przed Övik Cup.

Övik Cup był coroczną imprezą, podczas której wszystkie licea sportowe o profilu hokejowym walczyły o tytuł „Najlepszego liceum hokejowego”. Dla młodych sportowców była to doskonała okazja, aby się pokazać łowcom talentów poszukującym zawodników do ligi juniorów. Kajsa pokręciła głową. Potem przypomniała sobie krzykliwe nagłówki w wieczornych gazetach sprzed roku, kiedy była jeszcze w szkole policyjnej w Solna: grożono wysadzeniem hali widowiskowo-sportowej Fjällräven Center, jeżeli Modo nie zdobędzie złota w mistrzostwach Szwecji. Groźbę wysłano na adres domowy Wallbäcka, który właśnie niedawno został zatrudniony jako jej trener. Mimo pogróżek i nowego szkoleniowca drużyna Modo nie osiągnęła w tamtym sezonie żadnych spektakularnych wyników. Ale arena stała dalej nienaruszona na swoim miejscu.

– Czy aresztowano kogoś za te pogróżki? Przecież podobno znaleziono bombę rurową w biurze, co prawda na szczęście rozbrojoną.

– Nie, nigdy nie udało się ująć jej nadawcy i sprawę umorzono. – Erik westchnął wymownie i założył nogę na nogę. – No cóż, nic nowego pod słońcem. Zabrakło materiału dowodowego. To mógł być przecież dowolny kibic Modo.

– Oni wszyscy są siebie warci – stwierdziła Kajsa. – Swoją drogą, co pan sądzi o Wallbäckach?

– Szczerze mówiąc, zachowywali się trochę dziwnie – odpowiedział Erik. – Może wskutek szoku czy braku snu, sam nie wiem. Ale gdybym był szesnastolatkiem i miał takich rodziców, chyba też dałbym drapaka.

– Tak czy siak – wtrąciła Kajsa – powinniśmy wpisać do systemu zgłoszenie o wszczęciu poszukiwań. Mogę to zrobić.

– Dobrze – zgodził się jej opiekun. – A potem trzeba się będzie wybrać do Nolaskolan i trochę się tam rozejrzeć.

Kajsa zauważyła, że Erik patrzy przez okno. Nadal sypał śnieg.

– Wyjątkowo wcześnie w tym roku, prawda?

– I to ile go już napadało – zauważył. – Ale pewnie jeszcze się roztopi, bo do zimy zostało trochę czasu.

Rozdział 5

Dziesięć minut po ósmej, kiedy otworzyły się drzwi Nolaskolan, na Facebooku nie istniała jeszcze grupa „Gdzie jest Jossan?”. W planie lekcji PA01, klasy, do której uczęszczała Josefin, na początku były dzisiaj zajęcia ze środowiska pracy i bezpieczeństwa. Nauczyciel, widząc jednak, że nie uda się przeprowadzić normalnych ćwiczeń, pozwolił uczniom podzielić się swobodnie myślami i obawami dotyczącymi zniknięcia koleżanki. Okazało się, że rodzice jednego z uczniów uczestniczyli w prywatnych poszukiwaniach poprzedniego wieczoru.

Petter rzucił pomysł, aby założyć na Facebooku grupę w celu śledzenia Jossan, co cała klasa podchwyciła z entuzjazmem. Kiedy dwadzieścia po dziewiątej rozległ się dzwonek, grupa liczyła piętnaście osób, czyli obejmowała wszystkich oprócz zaginionej dziewczyny. „Gdzie jest Jossan?” stała się najszybciej rozrastającą się grupą w szwedzkich mediach społecznościowych tego dnia. Po pierwszej przerwie dołączyło do niej dwustu trzydziestu trzech nowych członków, wpisując co najmniej siedemdziesiąt postów zawierających przypuszczenia, co mogło się stać i kto kogo widział ostatni, a także przeróżne domysły oraz modlitwy. W porze lunchu liczebność grupy przekroczyła tysiąc osób, zdecydowaną większość stanowili uczniowie Nolaskolan.

Rozdział 6

Kajsa pchnęła drzwi wejściowe budynku z żółtej cegły, w którym mieściło się liceum. Erik wszedł za nią, posapując. Przedzieranie się przez śnieg kosztowało trochę wysiłku. Co prawda pokonali na piechotę tylko dwie przecznice, ale droga prowadziła lekko pod górę i na dodatek szli pod wiatr. Erik otupał buty oblepione śniegiem.

– Chyba pora zacząć ćwiczyć – wydyszał.

– Jest aż tak źle?

– Zobaczymy, co powiesz, jak ci stuknie czterdzieści pięć lat i odłoży ci się parę oponek.

Kajsa uśmiechnęła się, kręcąc głową.

– Znowu pan przesadza. Uważam, że całkiem dobrze pan wygląda.

Erik wyraźnie się rozpromienił. W atrium szkoły panował spokój. Nieliczni uczniowie, którzy siedzieli na ławkach lub grali w bilard, spojrzeli z zaciekawieniem na parę policjantów. Każdy z nich chyba od razu się domyślił, że chodzi o Josefin.

– Sprawdziłam plan lekcji. Jej klasa ma o dziesiątej historię w sali sto pięć, ale może najpierw pójdziemy do dyrekcji. Musi wyrazić zgodę na rozmowę.

Erik skinął głową z aprobatą. Przypomniał sobie koniec szkoły swojego syna Kaspara. Niejaki pan Thomas wypowiadał się wtedy z ogromnym entuzjazmem o świetlanej przyszłości absolwentów.

– Wiesz, kto jest dyrektorem? Nadal Thomas?

Kajsa pokręciła głową.

– Thomas odpowiada tylko za przedmioty przyrodnicze i sporty specjalne. Odkąd podzielono szkołę na cztery czy pięć profili, każdy z nich ma swojego kierownika, a dyrektorką całego liceum jest Ulla Sjöstrand.

– Czy to nie przerost formy nad treścią?

Kajsa spojrzała na Erika, nie mając pewności, czy sobie z niej nie żartuje. Ale jego twarz niczego nie zdradzała.

– Od tamtej pory, kiedy pan tu chodził, sporo się zmieniło.

– Gdyby za moich czasów było liceum sportowe, zamiast policjantem zostałbym zawodowym graczem NHL. Ale jest, jak jest. Mój ojciec właśnie został zwolniony z pracy i chciał, żebym zdobył jakiś konkretny zawód. – Erik prychnął.

– Nie jest pan zadowolony ze swojej pracy?

– Nie narzekam – odpowiedział. – Chociaż trudno nie zazdrościć dzisiejszym dzieciakom. Zamiast siedzieć w ławce, grają sobie w hokeja. Mają zupełnie inne możliwości niż ja kiedyś. Wtedy człowiek mógł wybierać między biurem a fabryką. Chwała Bogu, że nie wybrałem fabryki, bo siedziałbym dzisiaj i kręcił młynka.

Kajsa wskazała mu drogę. Znalazłszy się pod drzwiami gabinetu dyrektorki Ulli Sjöstrand, zapukał energicznie.

– Dzień dobry. Nazywam się Erik Karlsson, a to jest Kajsa Nordin. Jak pani widzi, jesteśmy z policji i przyszliśmy w związku z córką trenera Wallbäcka.

– Josefin? – rzuciła dyrektorka, nie kryjąc zaskoczenia. – Czy coś się stało?

– Nie wróciła do domu po wczorajszej lekcji śpiewu.

Kobieta spojrzała na nich przerażona, po czym zaprosiła ich do środka i wskazała krzesła dla gości.

– Zna pani imiona wszystkich uczniów?

– Oczywiście, że nie, ale niektórzy trochę się wyróżniają. Jak na przykład Josefin. Jest uczennicą klasy o programie artystycznym, a pana syn też chyba do nas chodził. O ile dobrze pamiętam, miał na imię Kaspar, prawda? Obiecujący hokeista. Gra nadal?

Erik był pod wrażeniem, że dyrektorka kojarzy jego syna.

– Owszem, jest w drużynie juniorów Modo. A za rok wybiera się do was moja córka Sofia.

– Ach tak – powiedziała Ulla. – A na jaki profil?

Erik lekko się roześmiał.

– Przebąkuje coś o modzie i projektowaniu. Nie jestem pewien, czy po czymś takim można znaleźć jakąkolwiek pracę.

– To dobry i ciekawy kierunek, który gorąco polecam. – Dyrektorka sięgnęła po jakąś broszurę. – Tutaj może pan dokładnie zapoznać się z programem.

Kajsa chrząknęła dyskretnie. W końcu nie przyszli tu chyba na konsultacje w sprawie szycia.

Kobieta z przepraszającą miną wzięła do ręki teczkę i ją otworzyła.

– Na ostatniej lekcji Josefin miała wczoraj matematykę. Wspomniał pan o śpiewie… – Otworzyła inną teczkę. – Rzeczywiście, zgadza się. Niektórzy uczniowie chodzą na dodatkowe zajęcia ze śpiewu do baronowej von Hofersburg. Baronowa przyjeżdża do nas dwa razy w tygodniu. W poniedziałki i środy.

Erik gwizdnął, nie kryjąc podziwu. Kajsa nie bardzo wiedziała, o kim oni mówią. Nigdy wcześniej nie słyszała o żadnej baronowej w Örnsköldsvik.

– Czyli baronowa żyje i najwyraźniej dopisuje jej zdrowie? – zauważył Erik. – Kto by pomyślał, że zechce udzielać lekcji śpiewu.

– W gruncie rzeczy zazwyczaj tego nie robi – wyjaśniła Ulla. – Tym razem jednak sama nalegała. To naprawdę niezwykłe, ale w bieżącym roku mamy grupkę wyjątkowo utalentowanych wokalnie uczniów, których chcielibyśmy dodatkowo wesprzeć. Josefin należy do nich. A czy baronowej rzeczywiście w pełni dopisuje zdrowie, tego nie wiem… w każdym razie wizyty w szkole i kontakt z młodzieżą na pewno są dla niej miłą odmianą.

– Oczywiście. W niewielkich dawkach młodzież może mieć ożywcze działanie – skomentował Erik.

Dyrektorka roześmiała się szczerze i energicznie pokiwała głową.

– Czy moglibyśmy ewentualnie dostać adres baronowej? – wtrąciła Kajsa.

– Naturalnie – odpowiedziała Ulla. – Tylko proszę do niej najpierw zadzwonić i ją uprzedzić. Baronowa jest nietuzinkowa. Ma naturę primadonny.

Zapisała więc adres i numer telefonu na kartce i podała ją aspirantce.

– Latarnia Skags? Niedaleko Skeppsmalen? – Kajsa spojrzała z konsternacją na dyrektorkę. – To tam wolno mieszkać?

– Przecież mówiłam, że baronowa jest nietuzinkowa. Nie mam pojęcia, jak to zrobiła, ale jakimś cudem udało jej się zdobyć pozwolenie na budowę tak blisko latarni, nad samym morzem. O ile pamiętam, urodziła się w Skeppsmalen.

– Tak naprawdę przyszliśmy po to, żeby spotkać się z koleżankami i kolegami z klasy Josefin – wyjaśniła Kajsa. – Oczywiście, jeśli to możliwe. Chcemy zadać im całkiem ogólne pytania. Jeżeli pani sobie życzy, może pani być obecna przy rozmowie.

– Nie mam nic przeciwko temu – odparła dyrektorka, zaglądając znowu do pierwszej teczki. – Teraz mają akurat…

– Historię w sali sto pięć – dokończyła za nią Kajsa. – Sprawdziłam ich plan w internecie.

Ulla spojrzała zaintrygowana na młodą policjantkę.

– Chodziłam do tej szkoły trzy lata temu. Od tamtej pory niewiele się zmieniło.

– Ach! – rzuciła dyrektorka, odpędzając z irytacją muchę owocówkę. Kajsa zauważyła czerwoną plamę rozlewającą się na szyi kobiety. – W naszej szkole mamy dosyć dużo uczniów, nie sposób wszystkich zapamiętać, ale twoja twarz od początku wydawała mi się znajoma. W takim razie z pewnością sami traficie do sto piątki. W klasie jest nauczyciel, wystarczy, że on będzie obecny przy waszej rozmowie. Pozdrówcie go ode mnie.

Spiralnymi schodami na końcu atrium weszli na piętro. Ledwie znaleźli się na korytarzu, oboje otworzyli usta jednocześnie. Kajsa z uśmiechem ustąpiła swojemu opiekunowi.

– Czyli dyrektorka cię nie rozpoznała? – zauważył z przekąsem.

– No cóż, widocznie się nie wyróżniałam – odparła Kajsa. – Dostawałam dobre oceny, ale ani nie grałam w hokeja, ani nie uprawiałam skoków narciarskich. Talentu wokalnego też nie miałam. Może byłam zbyt nieśmiała. I interesowałam się czym innym.

Erik nie potrafił zrozumieć, jak dyrektorka mogła nie zapamiętać stu osiemdziesięciu centymetrów Kajsy. Lecz prawdopodobnie było tak, jak ona sama zdiagnozowała: ktoś, kto w Örnsköldsvik nie pasjonuje się hokejem czy skokami narciarskimi, po prostu nie istnieje.

– Co proponujesz?

– Poprosimy Krillego o dostęp do konta komputerowego Josefin.

– Kto to taki?

– Krille odpowiada za szkolny intranet i prowadzi stronę internetową liceum. To on przydziela konta uczniom oraz nauczycielom i może mieć do nich dostęp. Być może mejle Josefin zostały zachowane.

Znalazłszy się przed salą 105, zapukali do drzwi.

– Dzień dobry – powiedział Erik po wejściu do klasy. – Przyszliśmy w związku z Josefin, która, jak wam zapewne wiadomo, nie wróciła od wczoraj do domu. Chcemy was tylko spytać, czy ktoś nie wie przypadkiem, gdzie ona jest, albo może coś widział?

Jeden z chłopców od razu podniósł rękę.

– Założyliśmy stronę na Facebooku, gdzie każdy może wrzucić informacje.

Kajsa i Erik wymienili spojrzenia, po czym ona wyjęła mały notes i zaczęła zapisywać. Chłopak mówił dalej:

– Strona nazywa się „Gdzie jest Jossan?” i w południe miała tysiąc trzysta dwadzieścia pięć odwiedzin.

– Jak masz na imię?

– Petter.

– Świetnie, Petter – podziękował mu Erik. – Co możecie nam jeszcze powiedzieć o waszej koleżance?

Uczniowie popatrzyli na siebie niepewnie. Kajsa uzupełniła:

– Czy Jossan ma chłopaka?

Wszyscy pokręcili przecząco głowami. Aspirantka zadawała kolejne pytania:

– Czy wspominała o jakimś nieporozumieniu w domu?

Ponownie zgodny ruch głowami.

– Czy Josefin pali? Imprezuje?

Tu i ówdzie rozległ się chichot.

– Co was tak bawi? – zdziwiła się Kajsa.

– Przecież jej tata to trener Modo. Podobno chciał, żeby Jossan wybrała profil pielęgniarski. Często odbiera ją po szkole. Nie chce, żeby włóczyła się po mieście.

– Rozumiem. A co zwykle Jossan robi po lekcjach, kiedy nie przyjeżdża po nią ojciec?

– Najczęściej musi wracać szybko do domu, żeby zająć się młodszym bratem. Ale zdarza jej się wpaść do Maxa.

Kajsa doskonale wiedziała, jak to jest. W mieście nie było wielu miejsc, w których można by miło spędzić czas, zwłaszcza przy złej pogodzie. Parę kafejek i parę hamburgerowni, gdzie ewentualnie dało się posiedzieć. Max znajdował się w połowie drogi między szkołą a domem Josefin na Varvsberget.

– Czy ktoś z was był wczoraj wieczorem u Maxa?

Trzech uczniów podniosło ręce.

– Mówicie, że Josefin wstępowała tam czasem po drodze do domu?

Skinęli głowami.

– Wczoraj żaden z was jej tam nie widział?

Cała trójka zgodnie zaprzeczyła.

Kajsa czuła, że wszystkie te pytania prowadzą donikąd. Ale musi przecież być coś, co zdradzi, czym ta dziewczyna się zajmowała albo co się stało.

– Czy ktoś oprócz Josefin bierze lekcje śpiewu u baronowej von…

Nie mogła przypomnieć sobie jej nazwiska, spojrzała więc pytająco na Erika. On jednak zdawał się pochłonięty całkiem innymi myślami. Na szczęście uczniowie dobrze znali baronową i szybko uzupełnili:

– Hofersburg.

– Otóż to – potaknęła Kajsa. – Von Hofersburg. Czy wielu z was ma u niej lekcje śpiewu?

Reakcja uczniów była dosyć gwałtowna. Jedni parsknęli, inni jęknęli, a część pokręciła głowami.

– Nie – odpowiedział Petter z nutą zazdrości w głosie. – Z naszej klasy tylko Jossan chodzi na te zajęcia.

– A kto jeszcze bierze dodatkowe lekcje u baronowej? Z wypowiedzi dyrektorki wynikało, że chodzi o grupkę uczniów.

Przez klasę znów przeszła fala różnych odgłosów.

– Ktoś z trzeciej klasy, kto chce się dostać do wyższej szkoły muzycznej w Sztokholmie.

– Kto to taki?

– Nie wiemy.

– A teraz zastanówcie się dobrze – zaapelowała do nich Kajsa. – Czy wczoraj wydarzyło się coś szczególnego?

Nikt nie przypominał sobie nic takiego.

– Jak się nazywacie? – zwróciła się do trzech uczniów, którzy poprzedniego dnia byli u Maxa, i zapisała w notesie ich nazwiska.

Uznawszy, że zajęli już i tak dużo czasu, Erik wyjął swoje wizytówki i rozdał je kilku osobom w klasie.

– Jeśli coś się wam przypomni, zadzwońcie. Najmniejszy drobiazg może okazać się bardzo ważny. Chyba zdajecie sobie sprawę, co przeżywają jej rodzice i jak bardzo się o nią martwią.

Gdy już oboje znaleźli się na korytarzu, Kajsa wsunęła jeszcze głowę do klasy.

– Zapomniałam spytać o jedno. Czy Josefin ma przyjaciółkę?

Wszyscy odwrócili się ku ciemnowłosej uczennicy, a chłopak siedzący najbliżej niej szturchnął ją w bok. Dziewczyna z ociąganiem podniosła rękę.

– To chyba ja.

– Aha. A jak się nazywasz? – zwróciła się do niej Kajsa.

Spytana milczała, najwyraźniej zaskoczona zainteresowaniem jej osobą.

– Ma na imię Anna – wtrącił szybko Petter.

– Anna Umegård – potwierdziła już sama dziewczyna.

– Dziękuję – bąknęła Kajsa, zapisując nazwisko w notesie. – To na razie!

Zamknęła drzwi i dogoniła Erika, który dotarł już do schodów.

– Ładnie sobie poradziłaś – powiedział.

Aspirantka przyjrzała mu się uważnie, aby się upewnić, czy jej opiekun mówi serio. Wprawdzie nie słyszała sarkazmu w jego głosie, ale szczególnego entuzjazmu również nie zauważyła.

– Ciekawy pomysł z tą grupą na Facebooku – stwierdziła.

– Tak myślisz? – Erik spojrzał na nią, nie kryjąc sceptycyzmu. – Tylko sprzyja rozsiewaniu plotek. Zwłaszcza w tak niedużym mieście jak Örnsköldsvik. Masa dzieciaków będzie się teraz bawić w detektywów, rozpowszechniać bzdury i zacznie się nienawidzić wzajemnie. I innych.

– Och, bez przesady! – zareagowała Kajsa. – Może jednak wybierzemy się do tajemniczej baronowej?

– Zupełnie jakbyśmy nie mieli ważniejszych rzeczy do roboty niż szukanie zaginionej dziewczyny.

– Na przykład?

– A co z włamaniem jesienią do firmy Hägglund?

Kajsa westchnęła.

– Albo z kradzieżą dwudziestu trzech silników do łodzi ostatniego lata? Może byś pogrzebała przy tej sprawie? Według mnie to była liga bałtycka. Nawiasem mówiąc – dodał – niedługo kończy się nasza zmiana.

– Tak, wiem, ale powinniśmy chociaż wstąpić do gościa od internetu i sprawdzić, czy uda nam się uzyskać dostęp do konta Josefin.

Rozdział 7

Faraz rozejrzał się dookoła. Nie mógł tkwić na dworcu całą wieczność. Siedział już na nim od siedmiu godzin, odkąd Ybus przywiózł go dziś rano. Nic nie jadł ani nie pił i nie był w toalecie od wczoraj w południe. Ochroniarze kilkakrotnie przechodzili obok, gapiąc się na niego podejrzliwie. Za każdym razem udawał, że sprawdza stary rozkład jazdy, który leżał na ławce obok niego.

Na dworze padało i wiało jak cholera. Powinien się stąd wynieść. Tylko dokąd? Chciało mu się kupę, ale starał się wytrzymać. W żołądku przestało mu burczeć już dawno. Usiłował odepchnąć od siebie wszystko: myśli, uczucia, potrzeby fizyczne.

W końcu jednak stwierdził, że nie da rady i musi iść do ubikacji. Rozejrzał się więc w poszukiwaniu wiadomej tabliczki. Strzałki wskazywały na piętro. W momencie, gdy dopuścił do siebie myśl, że musi się załatwić, znowu zaczęły mu płynąć łzy po policzkach. Poczuł się tak, jakby ktoś przymocował mu do obu nóg stukilogramowe ciężary. Z trudem zrobił kilka kroków w kierunku schodów ruchomych. Szedł jakby w zwolnionym tempie. Dziesięć metrów dzielących go od nich zdawało się nie mieć końca. Spieszyło mu się coraz bardziej. Przy wejściu do toalety zatrzymał go jakiś facet.

– Dziesięć koron, kolego!

Dziesiątaka. Niech to szlag. Zestresowany obmacał każdą kieszeń. Nie znalazł żadnej pieprzonej forsy.

– Zapłacę później. Słowo, mam kasę.

Gość przy wejściu był jednak nieubłagany. Dzieciaki i ich matki mógłby ostatecznie przepuścić, ale nie ciapatego ćpuna. Zwłaszcza zalanego łzami, bo pewnie szarpał nim głód. Z takim jak on wszystko mogło się stać. Mógł ześwirować albo przedawkować i wykitować. A kto wtedy musiałby po nim sprzątać? Dziadek klozetowy pokręcił głową.

Faraz nagle zdał sobie sprawę, że nie zdąży, nawet jeśli znajdzie tę cholerną dziesiątkę. Było za późno. Parcie ustało. Z udręczonym wyrazem twarzy ostatni raz zwrócił się błagalnie do faceta.

– Kurde, obsrałem się. Niech pan mnie wpuści, do kurwy nędzy! Wpuść mnie…

Kiedy gość nadal odmawiał, Faraz zaczął przełazić przez bramkę. Musiał wejść do środka. I spłukać gówno z jedynych spodni, jakie miał.

Ale dziadek klozetowy nie chciał zafajdanego ćpuna w swojej toalecie. Po prostu zepchnął intruza z powrotem i zadzwonił po ochroniarzy.

Próbując się podnieść, Faraz zobaczył, że z trzech różnych stron biegną funkcjonariusze. Musieli akurat być w pobliżu. Nie zdążył nawet wstać, bo poślizgnął się na gównie, które wyleciało mu z jednej nogawki. Runął jak podcięty prosto na gluta.

W tym momencie ktoś w końcu odciął te pieprzone ciężary u jego stóp. Serce waliło mu jak szalone. Hormony ucieczki trysnęły do krwiobiegu, dostały się do każdej najmniejszej komórki. Prędzej skona, niż tamci go dopadną. Dźwignął się na nogi i niczym gracz rugby skulił się z niewidzialną piłką pod ramieniem. Obniżył punkt ciężkości, aby uderzyć z większą siłą. Celował między dwóch ochroniarzy. To może się udać.

Ma pięć lat i jest z mamą na targowisku. Udało im się kupić starą kurę. Ze związanymi łapami ptak dynda w dłoni mamy łebkiem w dół. W domu będzie uczta. Kury nie jedli już dawno, chociaż nie brakuje im pieniędzy. Mama trzyma go mocno drugą ręką. Nagle, bez ostrzeżenia, słychać potężny wybuch.

Wszyscy zaczynają w popłochu uciekać z placu. Faraz myśli, że to fajerwerki. Widział je kiedyś i teraz z wyczekiwaniem patrzy w niebo. Ale mama krzyczy: „Pochyl się! Szybko!”. Biegną oboje. Wokół nich dziwnie świszczy, mama wciąga go do najbliższego zaułka. Biegną i biegną, uliczka za uliczką. Kurz wiruje mu przed oczami, skleja powieki. Na oślep podąża za mamą, która wciąż mocno ściska jego rękę. Przebiera nogami, kaszle, czasami się potyka, ale mama ani razu nie pozwala mu upaść.

Trenując lekkoatletykę, nauczył się błyskawicznie przyspieszać. Nawet nie musiał o tym w ogóle myśleć, po prostu robił to automatycznie. Na zaledwie kilku metrach rozwinął imponującą prędkość i zamiast ominąć najbliższego ochroniarza, niespodziewanie rzucił się na niego. Zderzenie było potężne. Facet nie był przygotowany na taką siłę nokautu przez prawy bark Faraza.

Widział, że jeden z ochroniarzy jest zbyt daleko, by mógł go schwytać. Dwaj pozostali natomiast chyba się zorientowali, że nie mają do czynienia z cherlakiem. Przeciwnik okazał się zaskakująco silny. Nieprzewidywalny. A może też niebezpieczny? Po przekątnej zbliżał się ochroniarz, który wyglądał na potwornie rozwścieczonego. Chyba zamierzał odciąć mu drogę ucieczki. Zdradzały to jego oczy. Facet był wielki, masywny.

W Örnsköldsvik nastolatek miał tylko dwie rzeczy do wyboru: sport lub kościół. Faraz mógł być teraz wdzięczny za to losowi. Zbliżywszy się do ostatniego ochroniarza, zrobił błyskawiczny zwód, nieoczekiwanie odbił w lewo i koncertowo okpił gościa. Zanim tamten się zorientował, on był już w połowie schodów ruchomych. Miał sporą przewagę. Ostatnie stopnie pokonał jak biegacz przez płotki.

Faraz ma znów pięć lat. Gdy widzą z daleka dom, zwalniają, ale tylko po to, żeby zawołać do młodszej siostry mamy, żeby się pospieszyła. „Otwieraj bramę!” Kiedy wbiegają do środka i mama dostrzegadzi, że wciąż trzyma w ręce kurze łapy, wybucha płaczem. Z kury nic nie zostało. Tylko łapy.

Mama płacze, a potem wszyscy zauważają, że krwawi. Faraz pyta, czy rozchorowała się po drodze, kiedy biegli z targu. Ale nikt mu nie odpowiada. Przychodzi doktor. Faraz pyta go, czy mama umrze. Lekarz mówi, żeby modlił się do Allaha. Jest grzecznym chłopcem, odmawia więc modlitwę za modlitwą.

Tym razem też się pomodlił do Allaha. „Proszę cię, uratuj mnie przed tymi ochroniarzami!”. Może Bóg wstał tego dnia dobrą nogą i mu pomoże.

Przed dworcem skręcił w lewo i ruszył slalomem między parasolami przechodniów. Nawet nie zauważył, że pada ulewny deszcz.

Naciągnął kaptur na głowę. Miał nadzieję, że nie ma na tyłku brązowej plamy i że nie zajeżdża od niego zbyt mocno. Szedł pod osłoną listopadowego deszczu, bez celu, raz przez most, raz nad samą wodą. Wreszcie. Długie wzniesienie, a kiedy podniósł wzrok, okazało się, że stoi przy second handzie. Sklep z używaną odzieżą.

Idealnie.

W przeciwieństwie do tamtej sytuacji, kiedy miał pięć lat, tym razem ktoś chyba wysłuchał jego modlitwy.

„Dzięki ci, Allahu. Pomogłeś mi uciec przed ochroniarzami, a teraz podsuwasz mi świeże ciuchy”. O całej reszcie, czyli o tym, że jest ścigany i nie ma pieniędzy, wolał nie myśleć.

Miał na sobie szaroczarne gabardynowe spodnie z zaprasowanym kantem. Nie było czasu na szukanie żadnych fajnych dżinsów, po prostu wziął pierwsze lepsze portki w swoim rozmiarze. Zasrane gacie cisnął w kąt przymierzalni i T-shirtem, który ktoś w niej zostawił, jako tako wytarł sobie tyłek.

Z ponurą miną rozejrzał się dookoła. Po wyjściu ze sklepu chyba wylądował w jakimś parku. Co teraz? Nie mógł brudny i przemarznięty błąkać się dłużej na dworze. Po chwili zobaczył, że to nie jest park, tylko przykościelny cmentarz. A może by tak posiedział sobie trochę w kościele?

To nie było jednak takie proste. Chyba nigdy w życiu nawet nie wszedł do kościoła. Wiedział, że od razu ktoś zadzwoniłby po policję. Svenssonowie nie chcieli muzułmanów w swoich świątyniach.

Rozdział 8

Po powrocie na komendę Kajsa wzięła od razu kartkę formatu A3, na środku narysowała koło i zielonym flamastrem napisała w nim „Josefin/Jossan”. Co dalej? Członków rodziny umieściła powyżej. Stena-Åkego Wallbäcka w jednym kółku, Gunvor Wallbäck – w drugim. Oboje na czerwono. Po prawej niebieskim pisakiem dodała Maxa, a na koniec przypomniała sobie imiona nastolatków, którzy siedzieli w hamburgerowni. Katja, Anders i Klas.

Na lewo od trenera narysowała spory okrąg i w środku małymi literami naskrobała ołówkiem „Modo Hockey”. Po przekątnej dodała drugi, równie duży, który obejmował też Katję, Andersa i Klasa, i długopisem wykaligrafowała: „Nolaskolan”. W razie potrzeby będzie potem mogła dołączać także inne imiona.

Pod środkowym kołem dorysowała jeszcze jeden, pomarańczowy, i umieściła w nim nazwisko baronowej.

Nagle poczuła czyjś oddech na karku. Kiedy się odwróciła, ku swemu zaskoczeniu ujrzała Freddiego Eka. Do tej pory starała się go unikać podczas praktyki. Kiedyś trenowali oboje w jednym klubie narciarskim.

– Nie byłaś na ślubie Anity i Tompy. Wszyscy żałowali, że cię nie ma – kontynuował Freddie, kiedy nie doczekał się od niej odpowiedzi. – Anita poczuła się urażona.

– Nie mogłam – odparła krótko Kajsa, w ogóle nie patrząc na niego, obawiała się bowiem, że mógłby poznać po jej twarzy, że kłamie. – To było w trakcie sesji. W żaden sposób nie mogłam pojechać.

Dopiero po chwili przyjrzała mu się uważniej. Ani trochę się nie zmienił przez te trzy lata, które minęły.

– Kto by pomyślał, że oboje wylądujemy jako policjanci akurat tutaj, w starym Örnsköldsvik? Kiedy się stąd wyniosłaś, nie sądziłem, że jeszcze cię zobaczę, może najwyżej na zjeździe absolwentów.

– Jak tylko skończę praktykę, od razu wracam do Sztokholmu. Zamierzam poszukać tam pracy.

– Szkoda, bo miło cię znowu widzieć na starych śmieciach. Nie mieliśmy jeszcze czasu, żeby pogadać. Wciąż jakoś się mijamy, odkąd przyjechałaś. Co byś powiedziała na piwo któregoś dnia po pracy?

– Jasne, czemu nie – odparła Kajsa. – Ale już po Övik Cup.

Następnie dała mu do zrozumienia, że jest zajęta, i zasugerowała, żeby porozmawiali innym razem.

Po wyjściu Freddiego odchyliła się do tyłu i popatrzyła przez nieduże okno. Zawieja ustała, niemal przestało sypać, ale meteorolodzy zapowiadali kolejne opady. Wspaniale. Jeśli śnieg się utrzyma, w ośrodku sportowo-rekreacyjnym Skyttis prawdopodobnie zostaną przygotowane trasy biegowe. Wtedy można by wyjąć narty długodystansowe. W dobrych latach, kiedy śnieg zawiewało nawet do tunelu pod E4, docierała na nartach od domu rodziców aż do samego Skyttis.

Kajsa przeniosła wzrok na biurko i wpatrzyła się w swój schemat. Potem zaczęła przeglądać mały notes i jeszcze raz przeczytała własne zapiski. Na koniec w osobnym kółku na kartce znalazła się także Anna Umegård, a w innym – również wewnątrz okręgu Nolaskolan – Petter. W dolnym lewym rogu wpisała grupę z Facebooka „Gdzie jest Josefin?” i poprowadziła od niej linię do Nolaskolan.

– Hej – powiedział Erik, wsuwając głowę w drzwi. – Dochodzi trzecia, odmeldowuję się.

– Okej, widzimy się jutro – odparła Kajsa.

Erik zauważył jej schemat. Zaciekawiony wszedł do środka i stanął obok biurka.

– Interesujące. Co to takiego? Jakieś nowe metody, których musieliście się uczyć w szkole policyjnej?

– Nie, nic z tych rzeczy. To tylko taka technika porządkowania danych. Lubię sobie tak pobazgrać, kiedy nie mam nic lepszego do roboty. Metoda nazywa się mindmap, czyli mapowanie myśli.

– Umieść pośrodku jej zdjęcie.

Sięgnął po kopertę z fotografiami klasowymi i wytrząsnął z niej niedużą fotkę Josefin.

– Nie możemy tak po prostu użyć tego zdjęcia – zaprotestowała Kajsa.

– Pewnie, że możemy – zaprzeczył Erik. – Jeśli Wallbäckowie będą coś marudzić, powiedz, że potrzebowaliśmy go do naszych czynności. No, ale teraz już spadam. Nie siedź za długo!

Kajsa nie miała nic sensownego do roboty, mogła najwyżej napisać esemesa do Sam i się poskarżyć, jak strasznie nudno jest w Örnsköldsvik. Czy powinna wspomnieć, że Freddie Ek pracuje w tym samym miejscu co ona? W końcu jednak postanowiła, że lepiej spożytkuje czas, jeśli zastanowi się nad Josefin, albo Jossan, jak ją nazywano. Szybko odepchnęła myśli o dawnym koledze klubowym i ostatecznie zdecydowała, że nie wyśle wiadomości do Sam.

Cała klasa Josefin wydawała się zdziwiona jej nagłym zniknięciem. Uczniowie nakreślili jej obraz jako osoby pogodnej i wesołej. W niektórych wypowiedziach dawało się ewentualnie wyczuć zazdrość o jej talent wokalny. Tak więc dziewczyna nie była ani ignorowana, ani mobbowana, co często stanowi tło dobrowolnych zaginięć. Wręcz przeciwnie – wydawała się bardzo lubiana.

Ze statystycznego punktu widzenia należało przyjąć, że uciekła. Również ze statystyk wynikało, że powinna wrócić następnego dnia lub dzień później. Kajsa wiedziała jednak, że Josefin nie do końca pasuje do stereotypowego obrazu nastolatki, która zrywa się z domu. Bo nic nie wskazywało na to, żeby miała jakieś kłopoty. Nie wagarowała. Nie awanturowała się z rodzicami. Nic z tych rzeczy.

Ale jedno rzucało się w oczy. Całkiem normalnie w tej rodzinie na pewno nie było, chociaż trudno określić, w czym dokładnie tkwił problem. Matka nikomu nie patrzyła w oczy. Czuła się zastraszona, poniżona? A ojciec? Z drugiej strony władczy ojciec i słaba matka to jeszcze nie powód, żeby wszystko rzucać i uciekać.

Jeśli więc nie nawiała z własnej woli, co się mogło stać? Wypadek? Tego popołudnia, kiedy Josefin zniknęła, szalała straszna zamieć. Lecz o ile wiadomo, dziewczyna była odpowiednio ubrana – miała kurtkę puchową, grube wełniane rękawiczki i czapkę. Kajsa zeszła do piwnicy i przyniosła na górę szczegółową mapę okolicy obejmującą zarówno liceum, jak i miejsce zamieszkania Wallbäcków. Najprostsza droga ze szkoły do domu prowadziła najpierw w kierunku E4, a potem dalej wzdłuż Modovägen.

To, że koledzy nie widzieli jej przechodzącej obok Maxa, nie znaczyło wcale, że tamtędy nie szła. Ruch w pobliżu burgerowni był spory, biorąc pod uwagę fakt, że w sąsiedztwie znajdowała się stacja benzynowa, nowa linia kolejowa i wjazd do centrum turystycznego. Dziewczyna mogła równie dobrze przeciąć E4 tuż przed rondem, na przykład przy pływalni Raj. Wtedy koledzy siedzący w Maksie nie mieli szansy dostrzec jej w tej zamieci.

Na ulicach panował duży ruch, przemieszczały się po nich także wielkie ciężarówki. Gdyby wpadła pod koła jakiegoś nieodpowiedzialnego kierowcy, który przejechał ją i uciekł z miejsca wypadku, na pewno już dawno byłoby o tym wiadomo.

A jeżeli Josefin nie ulotniła się z własnej woli ani nie uległa wypadkowi, w grę wchodziła jedynie opcja, że została porwana i być może zamordowana. Nikt by nawet nie zauważył, gdyby któraś ciężarówka się zatrzymała i wciągnięto by ją do środka. Padający gęsty śnieg był poza tym dobrym pretekstem, aby zaoferować podrzucenie, nawet jeśli ktoś miał do pokonania niewielki odcinek. Proponującym mógł być zarówno lokalny kierowca, jak i szofer ciężarówki. Biegnąca przez sam środek miasta trasa europejska E4 sprawiała, że przez stosunkowo nieduże Örnsköldsvik przejeżdżało dużo samochodów ciężarowych pochodzących z różnych części Szwecji, ale także z zagranicy. Gwałt w lesie? Nie, Kajsa od razu odrzuciła taki scenariusz. Przy potężnej zamieci, jaka panowała poprzedniego dnia, wydawało się to mało prawdopodobne. Szukanie po lasach nie miało najmniejszego sensu.

Wstukała w wyszukiwarkę bazy informacyjnej policji kolejne nazwiska. Zaczęła od Josefin. Żadnej wzmianki. Potem Sten-Åke. Zero wykroczeń, ale miał pozwolenie na broń – na pistolet, rewolwer i strzelby. W tych stronach nie wydawało się to niczym nadzwyczajnym. Tutaj każdy polował.

Kajsa była ciekawa, co się dzieje na facebookowej grupie założonej przez klasę Josefin. Zresztą Facebook i inne media społecznościowe to w ogóle doskonałe miejsce do szpiegowania. Rodzice nierzadko żyją w przeświadczeniu, że świetnie znają swoje dzieci, co często okazuje się wierutną bzdurą. Postanowiła jednak, że zajrzy na stronę dopiero wieczorem, po powrocie do domu. Nie miała przecież żadnych planów, a dzięki temu zajęciu nie będzie myśleć przez cały czas o Sam.

Otóż to. Sam.

Poznała ją ostatniej wiosny na jakiejś imprezie, z której zamierzała się już wymknąć po angielsku, gdy pojawiła się ona, trochę wstawiona. W zatłoczonym i ciasnym przedpokoju wdały się w pogawędkę. Słysząc jej radosny śmiech, Kajsa zaczęła żałować, że musi wyjść. I zanim zdążyła się zorientować, ona zdjęła z niej kurtkę. Potknąwszy się o czyjeś buty, których cała masa walała się po podłodze, niechcący wpadły sobie w objęcia.

– Może to nie najodpowiedniejszy moment – powiedziała Sam ze śmiechem – ale ja cię chyba kocham. – Po czym złożyła na jej ustach długi, gorący pocałunek. Dla Kajsy było to coś więcej niż pocałunek. Jak to się mówi: nagle wszystkie części układanki znalazły się na swoim miejscu.

– Kocham cię, Sam – wyszeptała nieśmiało. Dziwnie to brzmiało. Jeszcze nigdy nikomu tego nie mówiła. Nawet jej.

Kiedy zobaczą się następnym razem, powie to. I kupi kwiaty. Albo lepiej truskawki i szampana. Obiecała to sobie.

Nietrudno było obiecywać, gdy zostały jeszcze czterdzieści trzy dni. Kajsa liczyła po kryjomu każdy po kolei.

Po czym zaskoczyła samą siebie, robiąc coś w stylu Sam. Pod wpływem impulsu, nie dając sobie czasu na zastanowienie, chwyciła komórkę i wstukała te dwa słowa. Kocham cię!

Wysłane.

Nie miała odwagi nawet myśleć o tym, co się przed chwilą stało. Z niecierpliwego oczekiwania ściskało ją w żołądku. Jaką odpowiedź otrzyma? W końcu to nie byle co. Właśnie wysłała w świat swoje pierwsze w życiu wyznanie miłości.

Aż podskoczyła z przerażenia, gdy telefon nagle zadzwonił. Ale ku jej rozczarowaniu nie była to Sam, tylko informatyk Krille z Nolaskolan. Ponieważ podczas wizyty w szkole go nie zastała, zostawiła mu karteczkę z prośbą o kontakt.

– Tak, znam login i hasło do szkolnego konta Josefin – potwierdził Krille. – Masz czym zapisać? – Kajsa zanotowała dane, on zaś kontynuował: – Wygląda na to, że surfowała głównie po stronach liceum, klubu Modo Hockey, wchodziła na Facebooka i…

– Żadnych mejli? – przerwała mu Kajsa.

– Szkoła przechowuje historie wszystkich kont przez trzydzieści dni. Ale ona nie pisała mejli ze swojego konta szkolnego. Czasami na nie wchodziła, żeby sprawdzić, czy nie ma wiadomości od któregoś z nauczycieli albo czy ktoś nie zostawił jej jakiegoś zadania do wykonania. Zdaje się, że korzystała raczej z Hotmaila.

– Możesz się do niego dostać?

– Nie. W każdym razie nie przez szkolną bazę danych.

Kajsa poczuła się zdezorientowana.

– Chcesz powiedzieć, że przez szkolną bazę danych się nie dostaniesz, ale w inny sposób już tak?

– No cóż, ludzie często posługują się wszędzie jednym hasłem. Dlatego nie zaszkodzi wypróbować jej szkolnego loginu na innych serwisach, takich jak Hotmail czy Facebook.

– Zaraz, zaraz! To znaczy, że macie czarno na białym zapisane hasła wszystkich uczniów?

– Tak, to trochę niezręczne. – Krille odchrząknął z wyraźnym zakłopotaniem. – W przyszłym roku zajmiemy się kwestią bezpieczeństwa. Jeśli zdążymy…

– Okej. Czyli proponujesz, żebym spróbowała się zalogować jako Josefin? Ale muszę przecież znać jej adres mejlowy. Tak czy nie?

– Zgadza się.

– Skąd go wezmę?

– No cóż, zawsze możesz spytać mnie – odpowiedział Krille. – Możliwe, że go znam…

Kajsa skrzętnie zapisała, następnie podziękowała i się rozłączyła. Zastanowiła się. Miała wszystkie dane użytkownika. Być może od rozwiązania zagadki zniknięcia Josefin dzieli ją już tylko kilka kliknięć w klawiaturę.

Jeżeli to się uda, czy będzie legalne? Nie, oczywiście, że nie, ponieważ potrzebne jest odpowiednie pozwolenie. Powinna zadzwonić do oficera dowodzącego i poprosić o zgodę. Wiedziała jednak z góry, że dopóki nie ma podejrzenia popełnienia przestępstwa, on jej nie wyrazi.

Mimo to nie mogła zrezygnować. Puls jej przyspieszył, gdy w polu użytkownika wpisywała hotmailowy adres dziewczyny. Przeszła dalej, do okienka na hasło. Wstukała w nim: jossan4ever. Zawahała się, trzymając palec nad klawiszem enter.

Czy rzeczywiście powinna się zalogować, mimo że w ten sposób naruszy prawo?

Zerknęła na zegarek.

17.13.

Jej dzień pracy już dawno się skończył. Bez przełożonego i po służbie nie wolno jej wykonywać żadnych czynności, ponieważ nadal uważana jest za studentkę, a nie pełnoprawną policjantkę.

Podniosła się, żeby sprawdzić, czy nie znajdzie jeszcze kogoś na komendzie, kogo mogłaby się poradzić.

W kuchence siedział Yxan, czyli Sven-Ingvar Yxberg. Przypominał jej starego emerytowanego żołnierza zawodowego, który próbował zrekompensować swój niski wzrost szerokością pleców. Od pierwszego dnia robił wszystko, żeby Kajsa czuła się głupia i niekompetentna. Obrzucił ją wrogim spojrzeniem. Chyba mu przeszkadzała. Poczuła się jak przyłapana na gorącym uczynku. Aby uzasadnić swoją obecność w kuchence, podeszła do ekspresu do kawy. Wszyscy w wydziale byli dla niej mili, z wyjątkiem jego. To ostatnia osoba, do której zwróciłaby się o radę.

– Ty, amazonka, co ty tu jeszcze robisz?

Kajsa wzdrygnęła się. Amazonka? To niby ona? Nikogo innego poza nią nie było.

– Szukam zaginionej dziewczyny – wymamrotała, szybko sięgając po kubek.

– Pewnie się schowała za ekspresem – rzucił ironicznie. – Idź do domu, do cholery. Twój dyżur dawno się skończył.

Wykrzywił twarz w uśmiechu i zadowolony z siebie przeczesał dłonią krótko obcięte włosy. Kajsa zrobiła kawę i wróciła do swojego biurka.

Co Erik powiedział wcześniej o zdjęciu, każąc wkleić je do mapy myśli?

„Powiesz po prostu, że potrzebowaliśmy go do czynności służbowych”.

Gdy usiadła znowu przed komputerem, przed jej oczami pulsowały w okienkach wklepane wcześniej dane użytkownika. Poczuła ucisk w żołądku, ale nie zwracając na to uwagi, zdecydowanym ruchem nacisnęła klawisz enter. Spodziewała się, że na monitorze pojawi się komunikat o błędzie: że albo nie znaleziono takiego użytkownika, albo hasło jest nieprawidłowe. Zdumiona wpatrywała się w ekran.

Rozdział 9

Trudno było uwolnić się od codziennych nawyków. Budzik powinien zadzwonić o wpół do szóstej. Wtedy zwykle brała szybki prysznic. Ubierała się i robiła śniadanie. Budziła dzieci. Potem jechała swoim fiatem do parafii, żeby posprzątać.

Sten-Åke nie był zadowolony, że żona sprząta jak jakaś biedaczka. Chociaż nigdy nie omawiał z nią rodzinnych finansów, Gunvor się domyślała, że jego pensja jest raczej całkiem przyzwoita. Co miesiąc dawał jej dwa tysiące koron, co miało wystarczyć na jedzenie, a także na ubrania i rozrywki dzieci.

Rzecz jasna, tych parę koron z parafii niewiele zmieniało, ale zawsze uzupełniało trochę budżet. Inaczej żyliby wyłącznie z jego pensji.

On decydował w domu dosłownie o wszystkim, nie mógł tylko kwestionować jej wiary w Boga. Ostatecznie poznali się w kościele, i to kierowanym przez jego ojca, pastora. Ale teraz Sten-Åke nie był mocno wierzący. Gunvor co prawda nie miała co do tego całkowitej pewności, bo to kolejny temat, którego nigdy nie poruszali, przypuszczała jednak, że się nie myli, ponieważ ostatni raz byli razem w domu modlitwy podczas adwentu rok po ślubie. I to też tylko dlatego, że kazanie wygłaszał wtedy jego ojciec. Gdy ten niedługo potem niespodziewanie umarł, noga syna już nigdy nie postała w kościele.

Dochodziła pierwsza. O tej porze zwykle kończyła sprzątanie i jechała odebrać Joela.

Ale nie dzisiaj. Przez cały dzień się zastanawiała, co ma ze sobą zrobić. W końcu poszła do pokoju Josefin. Siedziała teraz załamana na jej łóżku, przesuwając dłonią tam i z powrotem po wełnianej narzucie. Od węzełka do węzełka. Nie zdając sobie sprawy, że jej palce rozplątują każdy po kolei.

Rozejrzała się wokoło. Rzecz jasna, sprawdzili już wszystko i nie znaleźli choćby najmniejszego tropu. Gdzie ona mogła się podziewać? Członkowie klubu Modo Hockey okazali im wsparcie w poszukiwaniach, po raz kolejny dołączając do grupy ochotników zorganizowanej przez Stena-Åkego.

Jej palce wciąż dłubały przy pętelkach narzuty. Przez kilka godzin w ciągu dnia było nawet dosyć jasno, ale potem znowu zrobiło się ciemno. Nie mogła już znieść tego napięcia. Idąc do samochodu, spotkała męża, który gwałtownie chwycił ją za ramię.

– Chyba nie wybierasz się sprzątać?

Gunvor spojrzała na niego wystraszona.

– A dlaczego nie?

Westchnął ciężko.

– Powinnaś raczej sama rozumieć.

Odwróciła wzrok, aby uniknąć jego przeszywającego spojrzenia.

– Co, na litość boską, pomyślą sobie ludzie, jeśli w takiej sytuacji pojedziesz sprzątać?

– Chciałam się pomodlić…

Mógł odebrać jej śpiewanie, zmusić do odejścia z kościelnego chóru. Wiedziała, że jej miejsce jest w domu, przy dzieciach. Jedyne, co jeszcze miała wyłącznie dla siebie, to wiara. Tego nie śmiał jej pozbawić.

Znowu westchnął, ale w końcu puścił jej rękę i pozwolił wsiąść do auta.

Kiedy Gunvor weszła do domu modlitwy, z ulgą stwierdziła, że jest w nim tylko organista i ćwiczy przed wieczornym nabożeństwem. Echo muzyki pieściło jej uszy i działało jak balsam. Doskonale wiedziała, gdzie należy stanąć, aby dźwięk rozbrzmiewał najpełniej i najbardziej harmonijnie. Wszystko zależało od tego, czy kościół jest pełny czy pusty. Odkąd powstał piętnaście lat temu, nauczyła się go na pamięć. Sprzątała każdy jego zakamarek, rozpoznawała każdy ton, śpiewała każdy psalm. Organista nawet nie zauważył jej obecności. Wreszcie mogła chociaż na krótko przestać się bać. Kiedy skończył grać, uklękła i zaczęła się modlić.

– Dobry Boże, spraw, żeby Josefin wróciła do domu. Spraw, aby nie przytrafiło się jej nic złego. Panie Boże, czuwaj nad nią i miej ją w opiece. Zrobię wszystko, byleby mojemu dziecku nie stała się krzywda.