Tatuaż - Susan Casserfelt - ebook + audiobook

Tatuaż ebook i audiobook

Susan Casserfelt

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Młody mężczyzna zostaje zastrzelony w dziwnych okolicznościach. Dochodzenie prowadzi Kasja Nordin, lecz sprawa wymyka się spod kontroli. Kobieta prosi o pomoc dawnego kolegę, emerytowanego inspektora Christiana Modiga. Oboje coraz bardziej zagłębiają się w to tajemnicze śledztwo.

Wszystkie tropy prowadzą do pracowni światowej sławy artystki Zety. Na jej nadgarstku funkcjonariusze zauważają wytatuowany dziwny krąg, przez który Kasja popadnie w jeszcze większe kłopoty. Od teraz zanurzy się ona w świat kłamstw, tajnych stowarzyszeń oraz ryzykownych przeżyć. Po czyjej stronie stoi Zeta? Czy naprawdę chce pomóc odnaleźć mordercę? A może ma w tym własny interes?

„Tatuaż” to trzymający w napięciu thriller psychologiczny autorstwa Susan Casserfelt. Książka stanowi drugą część serii „Höga Kusten” – zatytułowanej tak od nazwy szwedzkiego wybrzeża, na którym toczy się akcja wszystkich powieści.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 501

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 12 godz. 46 min

Oceny
4,3 (26 ocen)
10
13
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
grazyna2525

Nie oderwiesz się od lektury

Druga część serii ,interesująca fabuła. Dobrze się słucha audiobook.
00

Popularność




Tytuł oryginału: Den tatuerade cirkeln

Przekład z języka szwedzkiego: Elżbieta Ptaszyńska-Sadowska

Copyright © Casserfelt Susan, 2022

This edition: © Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S, Copenhagen 2021

Projekt graficzny okładki: Nils Olsson

Redakcja: Magdalena Matyja

Korekta: Anna Sidorek

ISBN 978-87-0237-194-9

Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe.

Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S | Klareboderne 3 | DK-1115 Copenhagen K

www.gyldendal.dk

www.wordaudio.se

Prolog

Dzieci nie powinny umierać przed swoimi rodzicami. Po prostu. Jeśli tak się dzieje, jest to okrutne. Nieludzkie.

Kobieta, która jako naukowiec była raczej ateistką, modliła się każdej nocy:

Spraw, aby młody człowiek w Västerbotten albo w Västernorrland, w miarę zdrowy, zmarł dzisiejszej nocy na oddziale intensywnej terapii w wyniku udaru mózgu.

Co noc powtarzała to samo życzenie.

WTOREK 24 MAJA

Rozdział 1

Miejsce na Starym Mieście nazywane Piekłem to ostatni odcinek północnej części Prästgatan, kończący się ciemnym i ponurym ślepym zaułkiem, wykorzystywany głównie jako pisuar przez nocnych spacerowiczów.

Ale również w południowej części Prästgatan prawdziwe piekło przeżywał dwudziestotrzyletni Tobias Eriksson, który właśnie, i to wcale niebezpodstawnie, nabrał przekonania, że czeka go rychła śmierć.

***

Kajsa Nordin spojrzała na kelnera zmierzającego do stolika z butelką szampana. To Sam nalegała, aby uczciły w ten sposób jej nową pracę. Choć może „praca” to za wiele powiedziane, odpowiedniejszym określeniem byłoby „zlecenie taneczne”.

Zajrzała do komórki. Szczerze mówiąc, wolałaby zostać w domu, żeby dopracować swoją aplikację o posadę, ponieważ dzisiaj mijał termin składania wniosków.

Na widok kelnera Sam wsunęła rękę pod stół i pogłaskała Kajsę po udzie.

– Szampan z Montagne de Reims – oznajmił mężczyzna, pokazując zieloną butelkę.

Kajsa jeszcze nie wspomniała swojej partnerce, że zamierza się ubiegać o etat na policji w Örnsköldsvik. Sam nienawidziła miasta albo raczej zimy, która nadciągała regularnie co rok. Jak można nie lubić śniegu? Kajsa wciąż nie potrafiła tego pojąć.

Gdy kelner objął korek dłonią i zaczął go powoli wyciągać, Sam wyczekująco przeniosła wzrok z butelki na swoją dziewczynę, a ta się do niej uśmiechnęła. Paf!

Mężczyzna powoli napełniał pierwszy kieliszek pieniącym się napojem.

Paf, paf!

Kajsa rozejrzała się dookoła. W ten wtorkowy wieczór wielu gości piło szampana, ale przy żadnym stoliku nie zauważyła kelnera otwierającego butelkę.

W takim razie co przed chwilą usłyszała? Nie mogła przestać myśleć o tym odgłosie.

Gdy Sam wzięła ją za rękę, próbując skupić na sobie jej uwagę, Kajsa odwróciła się do niej i ponownie się uśmiechnęła. Naprawdę chciała zrobić wszystko, aby dzisiejszy wieczór był poświęcony uczczeniu tego, że jej latynoska dziewczyna będzie tańczyć sambę w karnawałowym pochodzie, mimo że ona sama nie dostrzegała w tym niczego fantastycznego.

Kelner pochylił butelkę nad drugim kieliszkiem. Kątem oka Kajsa widziała, jak brązowe loki Sam drżą w rytm bulgotania szampana. Poczuła delikatny uścisk dłoni. Ale przez cały czas odnosiła wrażenie, jakby miała wodę w uszach. Jakby nie była w stanie słyszeć ani dostrzegać tego, co się naprawdę dzieje wokół.

Mimo woli uniosła kieliszek. Było coś dziwnego w dźwiękach, które do niej docierały.

– Poczekaj – powiedziała Sam.

Kajsa opuściła nieco kieliszek. Najpierw ich butelka, a potem dwa podobne odgłosy.

Sam wyjęła małe niebieskie pudełeczko i postawiła je na stole.

– Kochanie, pomyślałam, że mogłybyśmy…

Nagle Kajsa zrozumiała, co to za odgłos. Oczywiście! Oblała ją fala zimna, która sprawiła, że przeszły ją ciarki. To były dwa strzały z pistoletu! Zerwała się z miejsca i bez słowa wyjaśnienia wybiegła z lokalu. Na zewnątrz mogła wreszcie zaczerpnąć powietrza. Restauracja leżała przy skrzyżowaniu Prästgatan i Kåkbrinken. Skąd dobiegł dźwięk? Pod górę szła spacerkiem para turystów. Niżej, przez Västerlånggatan, przeszła powoli grupka innych zwiedzających. Czyli dźwięk mógł pochodzić jedynie z Prästgatan. Podjęła decyzję. Szybko pobiegła wyżej, a w miejscu, gdzie uliczka skręcała, straciła widok na sam koniec wąskiego zaułka.

„Znowu uciekasz! Uciekasz od problemów. Wmawiasz sobie różne rzeczy, byle tylko nie musieć chwycić byka za rogi. Kiedy zamierzasz powiedzieć Sam o nowej pracy? A gdyby ona okłamywała cię w taki sam sposób?”.

Myśli natychmiast ucichły, gdy zobaczyła mężczyznę na ziemi. Jedna stopa była zgięta pod nienaturalnym kątem, a ręka leżała daleko od ciała. Krew zbierała się w szczelinach między kamieniami.

Kajsa powiodła wzrokiem wzdłuż Prästgatan w poszukiwaniu jakichkolwiek wskazówek. Wiedziała, że oddaliła się o mniej więcej sześćdziesiąt metrów od restauracji i nie spotkała nikogo po drodze. A więc sprawca powinien znajdować się w pobliżu. Wiedziała też, że kawałek dalej uliczkę przecina Tyska brinken. To właśnie tamtędy przyszły z Sam pół godziny wcześniej, chcąc uniknąć tłumów turystów na Västerlånggatan. Serce biło jej mocno. Obejrzała się za siebie, ale uliczka była pusta.

Powiedziała do siebie:

– Zanim zaczniesz reanimację, zadzwoń pod sto dwanaście!

Ręka sięgnęła do kieszeni po komórkę, ale jej nie znalazła. Telefon leżał na stoliku w restauracji.

Jej wzrok padł na emblemat naszyty na czarnej kurtce mężczyzny. W pierwszej chwili pomyślała, że niechcący wmieszała się w porachunki między gangami motocyklowymi. Ale po kilku sekundach zobaczyła, że znaczek przedstawia szwedzką flagę skrzyżowaną z amerykańską, i odetchnęła z ulgą.

Przyklęknęła przy ofierze. W kąciku ust widoczna była krew. Mężczyzna leżał na brzuchu z twarzą przekręconą na bok. Kajsa mamrotała pod nosem dalsze instrukcje.

– Ofiara żyje. Zatamować krwawienie.

Aby to zrobić, musiała zdjąć z niego obszerną kurtkę. Kiedy za nią pociągnęła, ręka z łatwością wyślizgnęła się z rękawa. Mężczyzna miał pod spodem biały T-shirt. Rzeczywiście otrzymał dwa strzały. Ile mógł mieć lat? Około dwudziestu dwóch, dwudziestu trzech? „Rany boskie, jesteśmy mniej więcej w tym samym wieku. Biedaku, coś ty zrobił, że zasłużyłeś sobie na coś takiego?”. Ale Kajsa wiedziała aż nadto dobrze, że to, co spotyka człowieka, nie zawsze jest tym, na co zasłużył.

Mocnym szarpnięciem rozerwała T-shirt od dołu aż po szyję. Jedna kula trafiła między kręgosłup a lewą łopatkę. Krew pulsowała z rany i nie mając w co wsiąkać, zbierała się wokół kręgosłupa. Drugi strzał padł niżej, w okolicy pasa. Dwa otwory po kulach i jej dwie dłonie. Kajsa zdawała sobie sprawę, że to za mało, zwłaszcza gdyby musiała go zostawić, aby sprowadzić pomoc.

Rozejrzała się dookoła. Dlaczego nie ma żadnych ciekawskich? Słyszała jedynie własny oddech. Musiała wezwać karetkę. I oczywiście zawiadomić policję. Ale jak?

Przypomniała sobie swojego byłego kolegę Yxana i jego niewyparzoną gębę. „Wiesz, dlaczego każdy żołnierz jednostek elitarnych nosi tampon?”. To on uparcie nazywał ją amazonką, kiedy nie mógł zapamiętać jej imienia.

Obmacała workowate dżinsy mężczyzny w poszukiwaniu telefonu. Młody robol albo chuligan, który pewnie uwielbiał majstrować przy starych amerykańskich krążownikach, pomyślała nie bez uprzedzenia. Z całą pewnością nie wyglądał na gogusia ze Stureplanu.

– Dasz radę – powiedziała do niego, nie oczekując odpowiedzi. – Wszystko będzie dobrze. – Swego czasu sama chciała usłyszeć właśnie takie słowa, zamiast zadręczać się poczuciem winy i wstydu. Sięgnęła do prawej kieszeni swojej kurtki i grzebała w niej tak długo, aż wreszcie znalazła to, czego szukała. Włożyła tampon do ust i wprawnym ruchem ściągnęła dolną część plastikowej osłonki. Jego wielkość idealnie pasowała do otworu po kuli. Dłonie jej drżały.

Yxan na pewno nigdy czegoś takiego nie robił. Oby tylko się nie mylił. Kajsa zdecydowanie wcisnęła tampon do rany położonej wyżej. Mężczyzna jęknął z bólu, a z ust wydobyły się bąbelki krwi.

– Cel uświęca środki – powiedziała. – Tamuję ci krwawienie.

Potem powtórzyła ten sam zabieg w drugim miejscu, a następnie przycisnęła dłoń do obu otworów. Krew sączyła się jej między palcami. Bawełniane sznureczki wystające z ran szybko przestały być białe. Rozejrzała się za kimś, kto mógłby jej pomóc. Gdzie się podziali wszyscy turyści ze Starego Miasta?

Na zgłoszenie zareagowaliby koledzy z komisariatu w dzielnicach Södermalm albo Norrmalm, bo Stare Miasto wchodziło w skład obu rewirów, aby w razie czego do akcji mógł wkroczyć patrol znajdujący się najbliżej. Ona sama pracowała w Farsta. Ale najważniejszy w tym momencie był ambulans, musiałaby więc pobiec w kierunku Västerlånggatan, ale przecież nie mogła zostawić tego biedaka samego.

– Zobaczysz, wszystko będzie dobrze – powiedziała do niego. – Nie poddawaj się!

Miała nadzieję, że jej słowa złagodzą szok, jakiego doznał.

– A tak w ogóle, to mam na imię Kajsa – dodała.

Dopiero w tej chwili to zobaczyła. Obok rozerwanego T-shirtu leżało jakieś urządzenie długości mniej więcej pudełka zapałek, tylko znacznie cieńsze. Nie odrywając dłoni od ran, pochyliła się i przyjrzała z bliska czarnemu aparatowi. Na wierzchu znajdowały się trzy kontrolki ledowe – jedna świeciła stałym zielonym światłem, druga szybko migała, a ostatnia błyszczała na niebiesko. Ten dziwny przedmiot jaskrawo kontrastował ze stylem mężczyzny i kazał Kajsie spojrzeć na niego z innej perspektywy. Jego włosy w kolorze sierści szczura były przycięte równie krótko jak zarost na brodzie.

To musiał być ktoś pracujący pod przykrywką. Jakiś tajniak? W każdym razie oszukał ją swoim wyglądem. Ale najwyraźniej coś poszło nie tak.

Z boku tego gadżetu high-tech widniał czerwony guzik z napisem SOS. Czy powinna go nacisnąć?

To, że coś musiało pójść bardzo nie tak, potwierdził ryk silnika połączony z piskiem opon dochodzący z Tyska brinken.

Kiedy lekko uniosła kurtkę ofiary, z jej wewnętrznej kieszeni wysunął się portfel. W tej samej sekundzie, gdy reflektory błysnęły w uliczce, odruchowo wcisnęła go do swojej kieszeni.

Sylwetki dwóch barczystych mężczyzn zbliżających się biegiem przecięły snop światła padającego z samochodowych lamp.

– Już są. Oni zaraz ci pomogą. Tylko się nie poddawaj! – szepnęła rannemu do ucha.

Kiedy auto wyjechało zza ciasnego zakrętu, całkiem ją oślepiło. Odruchowo uniosła rękę, aby osłonić oczy. Jeden z mężczyzn przykucnął przy ofierze, podczas gdy drugi gwałtownie pociągnął ją do góry. Niechętnie poddała się jego energii i wstała.

– Też jestem z policji – oznajmiła. – Pomogę wam!

Mężczyzna zdecydowanie pokręcił głową, zmuszając ją do cofnięcia się, a jednocześnie chwycił ją za ramię w taki sposób, że chcąc nie chcąc, odwróciła się tyłem do ofiary leżącej na ulicy.

– Myśli pan, że on z tego wyjdzie? – spytała, zerknąwszy na nieznajomego, na co on tylko potaknął niemo i dalej popychał ją przed sobą. Chociaż nie miała zamiaru przeszkadzać w udzielaniu pomocy postrzelonemu, niepokoiło ją zachowanie mężczyzny. Uwolniwszy się od jego uchwytu, cofnęła się pod ścianę i próbowała znaleźć na jego mundurze jakieś insygnia czy emblematy, ale nie dostrzegła żadnego.

– Kim wy właściwie jesteście? Macie legitymacje?

Mimo że pod światło nie mogła zobaczyć twarzy mężczyzny, wyczuła, że jego spojrzenie prześlizguje się po niej, jakby dla zapamiętania jej wyglądu. Nieznajomy zdecydowanie wskazał głową kierunek przeciwny do miejsca, w którym leżała ofiara, i podkreślił swój przekaz jednym krótkim słowem:

– Odejść!

– Nie przesłuchacie mnie? Usłyszałam strzał i od razu wybiegłam z Kåkbrinken. Nikogo nie spotkałam po drodze, więc może wy natknęliście się na sprawcę?

Mężczyzna nadal milczał.

– Okej, rozumiem – powiedziała Kajsa i uniosła obie ręce. – Idę.

Szybko przeszła obok ofiary, aby ostatni raz spojrzeć na miejsce zbrodni. Drugi mężczyzna stał pochylony nad ciałem z krótką świetlówką w dłoni. Padało z niej takie samo światło, jakim kasjerka w sklepie sprawdza prawdziwość pięciusetkoronowego banknotu. Ale nic więcej nie zdołała zobaczyć, ponieważ została natychmiast ponownie odsunięta.

Rozczarowana zawróciła i ruszyła w kierunku restauracji. Gdy tylko się w niej znajdzie, przede wszystkim zadzwoni pod 112 i sprawdzi, czy otrzymali zgłoszenie. Jeśli to jest jakaś tajna operacja, być może koledzy o niej wiedzą. Czego tak naprawdę właśnie była świadkiem?

Gdy ujrzała kolorowe lampiony w oknie restauracji Kryp In, przypomniał jej się szampan, na którym tak bardzo zależało Sam. Czy jej przyjaciółka o gorącym temperamencie wściekła się na nią i sobie poszła, czy może siedzi tam nadal z kieliszkiem w dłoni i czeka, wstawiona i zła?

Właściwie po co one w ogóle tu przyszły? Kajsa przypomniała sobie nagle. Sam uważała, że musi koniecznie uczcić swoje nowe zlecenie.

Wśród natłoku wrażeń do jej świadomości próbował się przebić jeszcze jeden obraz. Sam trzymała w ręce małe pudełeczko. Aksamitne etui, w jakim u jubilera sprzedawano pierścionki. A więc to dlatego tak bardzo zależało jej dziś na szampanie!

Rozdział 2

Rune Nilsson bacznie przyglądał się artystce. A więc to tak wygląda, kiedy pracuje? Zawsze chciał ją zobaczyć podczas tworzenia.

Światło zamigotało w lewym oku i rozświetliło jej brązową tęczówkę. Nos był zgrabny, a ten profil rozpoznałby zawsze i wszędzie. Długie jasne włosy opadały swobodnie.

– Spodziewałem się, że cię tu zastanę – odezwał się Rune, starając się przekrzyczeć zgiełk ludzkich głosów.

Zeta podniosła wzrok znad nieukończonej rzeźby i szybko powiodła spojrzeniem po zgromadzonym tłumie, aż wreszcie odkryła znajomą twarz za drewnianą barierką oddzielającą ją od publiczności. Kiedy się odwróciła, jaskrawe reflektory rozświetliły także jasnoniebieską tęczówkę prawego oka.

– Rune, kochany! – powiedziała. – A więc jesteś w mieście?

– Dlaczego w twojej pracowni jest tyle ludzi? – Rozejrzał się z fascynacją dookoła. Turyści z bliższych i dalszych krajów filmowali, a młodzi studenci sztuki odnotowywali każdy jej ruch. – O ile pamiętam, nie cierpisz być obserwowana podczas pracy.

Rune kilkakrotnie odwiedził Zetę w zabytkowym atelier przy sztokholmskiej Wollmar Yxkullsgatan 13, ale nigdy wcześniej nie widział, jak tworzyła. Stara kuźnia pochodząca z XIX wieku została jakiś czas temu przekształcona w muzeum, w którym Zeta siedziała niczym małpa w klatce.

– Nowe czasy – stwierdziła, wbijając nóż rzeźbiarski w bryłę gliny. Szybkim ruchem odgarnęła włosy ze spoconej twarzy, podeszła do mężczyzny i pocałowała go w oba policzki.

– I codziennie masz widzów? – spytał.

– Nie, w niedziele i poniedziałki jestem sama. Gorąco tutaj. Wyjdźmy stąd. – Zeta wskazała na drzwi.

Niewielki wewnętrzny dziedziniec rozciągający się między studiem artystki a frontową częścią budynku wcześniej wypełniały rzeźby, kamienne albo odlane w betonie lub metalu. Teraz stały na nim tylko dwie mieniące się różnymi odcieniami zieleni miedziane figury. Każda w swojej przestrzeni. Para. Te dwumetrowe posągi, będące jej najsłynniejszymi dziełami, stały się – podobnie jak fasada budynku z umieszczoną nad wejściem koroną godną zamku – jej znakiem rozpoznawczym. Były też właściwym powodem wizyty Runego. Chciał ulokować swój kapitał.

Nie kryjąc entuzjazmu, Zeta odwróciła się do niego. W kącikach jej oczu rysowało się kilka delikatnych zmarszczek.

– Miło cię znowu widzieć – powiedziała.

– Czy ty się w ogóle nie starzejesz jak my wszyscy? Jak zwykle wyglądasz wspaniale!

Kilkoro widzów wyszło z pracowni i otoczyło artystkę. Jedna z kobiet wyciągnęła notes i długopis, prosząc o autograf, ale Zeta zignorowała ją i wziąwszy swojego gościa pod rękę, poprowadziła go z powrotem do wejścia.

Rune zatrzymał się przy miedzianym posągu przedstawiającym mężczyznę.

– Zapamiętałem je jako bardziej brązowe – zauważył.

– Stoją pod gołym niebem już tyle czasu, że zaczęły pokrywać się patyną – wyjaśniła Zeta, wskazując na twarz ze śladem zielonych smug pod oczami. – To wygląda jak łzy, prawda?

– To czyni je jeszcze piękniejszymi. Chcę ci złożyć ofertę!

– Wyobraź sobie, że Sztokholm uznał się za właściciela tych rzeźb. Słyszałeś coś równie absurdalnego? – Pokręciła głową z rozbawieniem.

Rune popatrzył na nią zaskoczony, nie mając pewności, czy to żart.

– Ci z urzędu miasta mogą mówić sobie, co chcą, ale rzeźby są moje. To ja je wykonałam – dodała, kiwając głową z przekonaniem.

– Obie wspaniale by się prezentowały nad jeziorem Syrkhulta – zauważył Rune – i jestem w stanie zaproponować ci pokaźną sumę. Istnieje już nawet konto założone na twoje nazwisko w pewnym kraju dostatecznie dalekim od Sztokholmu i jego władz. Potrzebny jest tylko twój podpis.

– Jeśli one kiedykolwiek będą na sprzedaż, nie będzie cię na nie stać, Rune – powiedziała lekko drwiącym tonem i mrugnęła do niego, świadoma, że jeśli jakikolwiek Szwed mógłby sobie pozwolić na ich kupno, to tylko on.

Weszli do muzealnego sklepiku.

Dawniej w tym samym pomieszczeniu mieściło się biuro i w minione lata zawsze przyjmował go w nim Carl Cronhjelm. Rune nie znał wytworniejszego mężczyzny: doskonale ubrany, uprzejmy i elegancki. Rozejrzał się po zmienionym wnętrzu, zastanawiając się, co się stało z Cronhjelmem. Podobnie jak zapewne reszta świata zawsze sądził, że Carl i Zeta są razem. Tworzyli cudowną parę. Ciekawe, dlaczego artystka wyrzuciła swojego asystenta? Oczywiście w wieczornych gazetach pojawiały się różne teorie, ale Rune wiedział, że nie należy wierzyć we wszystko, co pisano. Jemu na szczęście udało się nigdy nie trafić na pierwsze strony, jeśli pominąć pojedyncze artykuły w „Enteprenör” i „Dagens Industri”.

W dwóch dużych szklanych gablotach wystawiono liczne słynne suknie Zety autorstwa japońskiego projektanta Yohji Yamamoto. Wiele z nich Rune znał z przyjęć i ważnych imprez, w których oboje uczestniczyli. Każda była opatrzona tabliczką z odpowiednią informacją.

To zupełnie nie pasowało do Zety. Rune wiedział, że nie ma dla niej nic droższego ponad te suknie, a teraz wszystkie wisiały zamknięte za szkłem, jak w muzeum. Ponadto ona nigdy nie znosiła jakichkolwiek widzów, gdy pracowała. W pobliżu mógł się znajdować jedynie Cronhjelm.

Nie zdążył przyjrzeć się dokładniej wystawionym kreacjom, do środka bowiem wlała się grupa japońskich turystów. Ponieważ Zeta zawsze ubierała się w stroje japońskiego projektanta, stała się przez to bliska jego rodakom. A od chwili, gdy pół roku temu jej studio zostało otwarte dla publiczności, Sztokholm stał się jeszcze gorętszym celem ich podróży.

Nagle zauważył kopie pracy Zeus lost in New York. Jego rzeźba! Serce zabiło mu szybciej. Nie mógł uwierzyć własnym oczom – Zeta zrobiła kopie statui witającej gości w jego posiadłości nad jeziorem Syrkhulta.

Pokręcił głową na widok tych tanich gadżetów. Wprawdzie dotarły do niego plotki, że Zeta się sprzedaje, ale nie chciał dać temu wiary. A jednak to prawda. Jej czas jako jedynej w swoim rodzaju twórczyni minął. Teraz widział pospolitą artystkę, która masowo produkuje śmieci i zapełnia metry półek sygnowanymi przez siebie wytworami. Wziął do ręki małą rzeźbę i przyjrzał się jej uważnie. Była odlana w gipsie i w odróżnieniu od oryginału niezbyt starannie wykończona. Jakaś kobieta sięgnęła po inną kopię i uśmiechnęła się do niego.

– Ładne, prawda? – powiedziała. – Zeus lost in New York. I nawet jest podpis Zety.

Rune podejrzliwie przyjrzał się sprzedawczyni.

Po chwili do kasjerki przepchnęła się Zeta.

– Skończył się acetylen – poinformowała.

– Ace… co? Co to takiego?

– A-CE-TY-LEN! Do spawania. Zamów więcej!

– Ja nie jestem tu od zamawiania dla ciebie materiałów!

Zeta wyciągnęła rękę, na co kasjerka niechętnie podała jej nieduży kluczyk.

Odwróciwszy się, chciała odejść, ale drogę zagradzali jej japońscy turyści stłoczeni przed gablotami z sukniami.

– Doke! – wrzasnęła.

Tłum natychmiast posłusznie się rozstąpił. Kiedy turyści zorientowali się, że tuż obok jest Zeta, jak na komendę unieśli wysoko swoje komórki. Wszystkie rozmowy ucichły, a oni wpatrywali się z fascynacją w artystkę oglądającą suknie w gablotach. Następnie Zeta otworzyła jedną z nich i zamaszystym ruchem ściągnęła z siebie czarną koszulę. Wytarła się nią pod pachami i wrzuciła do gabloty. Potem zsunęła z nóg kozaki i zdjęła czarne skórzane spodnie, cisnęła je na koszulę, a buty włożyła z powrotem. Jeden z Japończyków zemdlał na widok artystki z piersiami na wierzchu i w tłumie podniosła się wrzawa.

Zeta ściągnęła z wieszaka jaskrawoczerwoną suknię i z gracją się w niej zanurzyła, a jednocześnie zsunęła z siebie majtki i również rzuciła je do szklanej witryny. Następnie oddała klucz kobiecie w kasie.

Dżersejowa suknia ciasno opinała jej chude ciało aż po nadgarstki. Dekolt był drapowany, z przodu cienka tkanina kończyła się nad kolanami, z tyłu zaś zwisała niesymetrycznie, sięgając do łydek.

Z pewnością siebie kobiety światowej Zeta utorowała sobie drogę przez tłum w kierunku Runego.

– Ta suknia pochodzi z kolekcji wiosna dwa tysiące dwanaście. Po prostu trzeba kochać ten odcień czerwieni.

Rozdział 3

– Co się stało? – spytał Naczelny Koordynator Szwecji, nazywany przez wszystkich ze szwedzkiej sekcji NK. Jego skański dialekt pobrzmiewał szorstko w ciasnym pomieszczeniu.

Mężczyzna obok NK wyjął krótki czarny grzebyk. Aby móc przeciągnąć nim przez włosy, musiał się nieco pochylić, ponieważ sufit był bardzo niski. Potem wsunął go ponownie do szytego na miarę garnituru.

Wszyscy agenci, z którymi NK nawiązał kontakt w ciągu dwudziestu lat działalności, zostali zrekrutowani na Białorusi. Ten brutalny egzekutor nie był wyjątkiem. Natomiast w miarę upływu lat znacząco dopracowano ich wygląd zewnętrzny. Agent musiał się wtopić w dowolne środowisko bankowe. Czasy, gdy do akcji wysyłano emerytowanych zawodowych bokserów ze złamanymi nosami, na szczęście należały do przeszłości.

– Twoim zadaniem było sprowadzenie go tutaj, a nie zakończenie kontraktu.

– Rzemieślnik był nerwowy. Pocił się. – Agent powiedział to głębokim i sennym głosem. – Przeszukałem mu kieszenie. Facet ześwirował, zaczął zapieprzać jak cholera. Włączył się autopilot. I strzeliłem.

Jego słowiański akcent był wyraźniejszy, niż NK pamiętał.

– Premii nie będzie.

– Wiem.

Obaj zerknęli na Prästgatan przez okienko z szybą uniemożliwiającą zajrzenie do środka od zewnątrz. Ta kondygnacja służyła jako wejście do dwóch mieszkań – mniejszego, tuż za nimi, i większego, trzy piętra wyżej, a także do biura piętro niżej i do pizzerii na parterze z adresem na Västerlånggatan. Ze wszystkich domów na Starym Mieście ten należał do najstarszych, powstał około 1650 roku.

Podbiegła młoda kobieta i przykucnęła przy ciele. Przez chwilę rozglądała się desperacko za jakąś pomocą, a następnie rozerwała T-shirt i próbowała zatamować krwawienie gołymi rękami. Niedługo potem z innej strony nadeszli dwaj mężczyźni. A za nimi pojawiła się furgonetka, która oświetliła uliczkę jaskrawym światłem.

– Niech to szlag!

NK przysunął się do szyby i przyglądał się nieznajomym z odległości zaledwie dwóch metrów. Jeden z nich odciągnął kobietę, a drugi pochylił się nad rzemieślnikiem.

– Co to za jedni? – spytał agent.

NK stał bez słowa i obserwował każdy ich ruch. Egzekutor powtórzył leniwie pytanie.

– Przypuszczam, że Amerykanie. CIA? Może OIA? Wyglądają na fachurów.

– Myślałem, że wszyscy z OIA to zwykłe gryzipiórki. A to są wyraźnie jacyś operacyjni.

The Office of Intelligence and Analysis to jedna z siedemnastu amerykańskich agencji wywiadowczych, spośród których najbardziej znane były FBI i CIA. OIA została utworzona trzy lata po ataku na bliźniacze wieże w Nowym Jorku i miała za zadanie śledzić nielegalne transakcje finansowe. Mówiąc krótko: walczyć z terroryzmem.

NK musiał – choć niechętnie – przyznać, że był pod wrażeniem tego, co zobaczył.

– Sprawdzają go promieniami UV – zauważył agent. – Wiedzą o nas!

– Nie jest powiedziane.

– Jak to nie. Po co by go inaczej sprawdzali ultrafioletem?

NK odwrócił się do Białorusina, a ten od razu zrozumiał, że nie powinien się sprzeczać z szefem.

– Oczywiście, że wiedzą o organizacji, ale mało prawdopodobne, żeby znali nasz adres. Bo chyba nie podałeś go rzemieślnikowi?

– Nie, jasne, że nie.

Szef przyjrzał się badawczo agentowi. Jego odpowiedź padła trochę za szybko, by można ją uznać za wiarygodną.

– Pewnie się zastanawiał, dokąd idzie. Co mu powiedziałeś?

– Powiedziałem tylko, że chcemy poznać wszystkie szczegóły dotyczące Rumuna i że dostanie swoje pieniądze.

– Nie pytał, dlaczego został zastąpiony?

– Pytał. Wyjaśniłem, że w swoim czasie się dowie.

NK opuścił ramiona i odwrócił się znowu w stronę okna. Przyglądał się dobrze zorganizowanemu teamowi pracującemu parę metrów dalej.

– Damy radę? Bez Rumuna?

Na to pytanie NK zmarszczył brwi.

– Rumun był ważny, ale zawsze znajdą się inni.

Zespół na ulicy zaczynał się zbierać. Jeden z mężczyzn wyprowadził furgonetkę z ciasnego zaułka, inny zrobił kilka zdjęć ofiary i otoczenia. Na polecenie kierowcy dwaj ubrani na czarno faceci wskoczyli do samochodu, zostawiając zastrzelonego chłopaka swojemu losowi.

– Co teraz?

– Pewnie zaraz zjawi się policja. I zapuka do drzwi.

– Chodziło mi o mnie… – rzekł agent. – Został mi rok do końca kontraktu.

NK spojrzał na Białorusina. Nie było nic nadzwyczajnego w tym, że ludzie znikali. Pewnie także egzekutor będzie musiał przepracować swój ostatni rok w jakimś innym kraju.

– Dowiem się w centrali – odparł. – Ale skoro ten team znalazł się tutaj tak szybko, to znaczy, że masz niezłego nosa. Dobra robota. Chyba jednak zasłużyłeś sobie na niewielką premię.

Agent skinął głową z wdzięcznością. Potem odwrócił się, żeby wyjść, ale raptem zmienił zdanie i wyjrzał przez okno.

– Czy on się właśnie poruszył?

– Tak.

Białorusin wymamrotał coś po rosyjsku, wyciągnął broń i ją odbezpieczył, ale NK go powstrzymał, kładąc mu dłoń na ramieniu. W tej samej chwili odezwała się jego komórka. Rzuciwszy okiem na wyświetlacz, NK zwrócił się do agenta:

– To zbyt ryzykowne. Słusznie zrobiłeś, strzelając do niego. Teraz wiemy, że oni mają na nas oko, więc musimy być ostrożni. Idź już!

Kiedy Białorusin zniknął z pola widzenia, NK przyłożył telefon od ucha.

– Tak?

Rozdział 4

Rune, głęboko zakorzeniony w smålandzkiej ziemi, nie zawsze kochał Sztokholm. Początkowo tak bardzo pochłaniały go interesy, że nie miało dla niego znaczenia, w jakim mieście czy kraju żyje. Od pewnego czasu jednak zaczął doceniać wszystko, co go otacza. Począwszy od rzeczy ważnych, jak ta, że syn, jego najmłodszy potomek po trzech córkach z rzędu, miał przejąć firmę, po rzeczy bardziej trywialne, na przykład to, że piękna stolica kraju położona jest na wyspach, na styku morza i lądu. A stało się to dzięki czemuś tak banalnemu jak ból zęba.

Rune opuścił szybę w taksówce. Obok niego siedziała Zeta. Wysoko na tle nieba szybowały duże białe mewy, ich krzyk odbijał się echem między murami domów. Popołudnie niepostrzeżenie przeszło we wczesny wieczór.

Słońce oblewało zabudowania nad jeziorem Mälaren ciepłymi odcieniami żółci i czerwieni. Morze przywitało ich zapachem przesyconym wonią wodorostów.

Ledwie Rune zdążył rozsiąść się wygodnie, taksówkarz zawrócił na Skeppsbron i zatrzymał się przed numerem 40. Jazda trwała krótko i przypomniała mu, że jeszcze kilka lat temu mógł przejść ten odcinek na piechotę.

Objął wzrokiem falujące wody Saltsjön oraz statki płynące po nich, by zabrać pasażerów na wyspy Djurgården i Fjäderholmarna. Tam niebo było jasnobłękitne.

– Sztokholm wiosną… jest piękny!

Zabrzmiało to tak, jakby chciał kogoś przekonać.

Zeta bąknęła coś niezrozumiałego pod nosem.

Rune wskazał na dom o dziwnych proporcjach – wąski i wysoki.

– Wiesz, jak nazywa się ten budynek?

Zeta pokręciła głową, nie okazując specjalnego zainteresowania.

– Küselska huset, po jednym z osiemnastowiecznych właścicieli. Styl barokowy, zaprojektował go ten sam architekt, który stworzył Drottningholm, czyli Nicodemus Tessin młodszy. A tutaj mamy Tullhuset.

– Przestań – rzuciła Zeta i delikatnie plasnęła go w policzek. – Czy jest coś, na czym się nie znasz?

– Przecież wiesz, że działam w branży nieruchomości.

Wysoka brama zamykała bezimienny zaułek. Na szczycie domu znajdowała się kamera, która rejestrowała wszystkich wchodzących i wychodzących. Na murze po prawej stronie roiło się od domofonów, część była opatrzona małymi tabliczkami, część całkiem anonimowa. Zeta nacisnęła jeden z przycisków. Po krótkiej chwili rozległo się słabe buczenie i mogli przejść dalej.

Ich kroki odbijały się echem w brukowanym ślepym zaułku, dźwięk skondensował się, gdy znaleźli się pod sklepieniem. Rune szedł z lekko pochyloną głową. Przy wiodących do piwnicy drzwiach z czarnego kutego żelaza świeciła żółtym światłem latarnia. Drzwi, mimo że wyglądały na bardzo stare, ustąpiły płynnie i bezgłośnie. Spiralne schody prowadziły w dół do niedużego holu z gładką kamienną posadzką.

– Gdy pomyśleć, że całe Stare Miasto to jedno wielkie szczurze gniazdo poprzecinane korytarzami i dziurami – odezwała się Zeta – to naprawdę cud, że to wszystko jeszcze się nie zawaliło.

Za drzwiami czekał kelner. Rune wyciągnął prawą rękę. Kiedy mężczyzna uniósł nad nią czytnik ze światłem ultrafioletowym, na skórze pokazał się okrągły tatuaż wielkości pięciokoronówki. Słabe piknięcie potwierdziło, że został rozpoznany.

– Witamy! – powiedział.

– Dziękuję. Minęło co najmniej piętnaście lat od mojej ostatniej wizyty tutaj.

Kelner skinął głową.

– Chwileczkę! – rzekł i zniknął.

– Jesteś głodna? – spytał Rune.

– Ani trochę – odparła Zeta. – Ale mogę coś zjeść. Wiesz, jak to jest. Zawsze znajdzie się jakiś frajer, który się uprze, żeby zaprosić mnie na kolację. Dzisiaj jesteś nim ty.

Wkrótce kelner wrócił do nich, teraz z telefonem komórkowym w dłoni. Westchnąwszy, Zeta uniosła prawe przedramię. Mężczyzna zrobił zdjęcie jej tatuażu i wysłał je gdzieś esemesem. Rune z zachwytem ujął jej rękę.

– Stara szkoła – zauważył, przyglądając się uważnie wewnętrznej stronie jej nadgarstka. Nierówny krąg, w którym liczne linie zbiegały się w środku. Czarny tusz już dawno stracił ostrość i intensywność. – Nie pamiętam, kiedy ostatnio widziałem oryginalny tatuaż. Chociaż ten twój jest wyjątkowo brzydki.

– Z pewnością widziałbyś ich więcej, gdybyś był aktywny. Delikatnie mówiąc, zdziwiłam się, kiedy się dzisiaj zjawiłeś. Minęło trochę czasu, odkąd się widzieliśmy.

Kelner kręcił się niecierpliwie, czekając na zwrotną informację.

– Chyba nie muszę mówić, że dostanę reprymendę, jeśli nie poinformuję pani, że ten tatuaż jest do usunięcia – rzekł. – Któregoś dnia po prostu nie będzie pani mogła tutaj wejść.

– Jasne – odpowiedziała, machając mu nim przed nosem. – Już to widzę.

– Laserem to całkiem prosty zabieg i… – Mężczyzna zamilkł, widząc, że nikt go nie słucha. Zeta zaś, nie mogąc się doczekać, usiadła przy stoliku. Zapaliła papierosa, na co kelner natychmiast podbiegł z popielniczką.

– To co zwykle? – spytał.

Nie odpowiedziała, więc zwrócił się do jej towarzysza:

– A czy pan życzy sobie przejrzeć menu?

– Nie, ale z całą pewnością nie wezmę tego samego co ona! – oznajmił Rune, mrugnąwszy okiem. W ciągu minionych lat nieraz jadł kolację z Zetą i wiedział, że dostawała furii, jeśli przez pomyłkę położono jej na talerzu jakieś warzywa. – Poproszę wodę i coś pożywnego. Jarzyny czy coś w tym rodzaju, rozumie pan? Najważniejsze, żeby było zdrowe. I bez soli.

Zeta uniosła brwi.

– Wobec tego na początek proponuję zupę pokrzywową, a jako danie główne gotowanego turbota – powiedział kelner.

– Dajmy sobie spokój z tą zupą, wezmę tylko rybę. Ale proszę powiedzieć kucharzowi, żeby nie dodawał soli! – podkreślił Rune, utkwiwszy wzrok w kelnerze, który grzecznie skinął głową, przyzwyczajony do wymagających klientów.

Rune odwrócił się do Zety.

– Mój lekarz nakazał mi ścisłą dietę: A skoro człowiek nie może zamówić tego, na co miałby ochotę, czytanie menu to czysta tortura. A ty co weźmiesz?

– Nie wiem. Mięso i alkohol.

Roześmiał się, kręcąc głową. Następnie rozejrzał się po stylowym podziemnym wnętrzu pochodzącym ze średniowiecza. Obok stały jeszcze dwa stoliki – nakryte, ale bez gości. Niezbyt wysokie łukowe sklepienie zbudowane było z cegieł w bladych odcieniach ziemi. Duże nieregularne kamienie w ścianie otaczał biały tynk.

Rune ponownie spojrzał na Zetę, studiując jej twarz.

– Jeszcze pięćdziesiąt dni temu nic nie wskazywało na to, że moje ciało stanie się bardziej kruche niż rząd mniejszościowy i zmusi mnie do piekielnych sojuszy. Ale oto jestem w mieście, żeby założyć koło. Jako jeden z inwestorów.

– Koło na rzecz nieużywania soli do jedzenia?

Oboje wybuchnęli śmiechem.

– To mógłby być nowy wariant – powiedział Rune. – Ale żarty na bok, chodzi o najważniejsze koło, jakie kiedykolwiek powołałem. To może być moje ostatnie, bez niego…

– Przestań! Im mniej wiem, tym lepiej. Nie chcę do niego należeć.

Rune pokręcił głową.

– Oczywiście, wcale nie próbuję cię zwerbować. Będą tylko dwie osoby wtajemniczone.

– Okej – rzuciła Zeta. – Tak czy inaczej, nie chcę wiedzieć. Naprawdę nie chcę!

– Na twoim miejscu zmieniłbym tatuaż. Nie boisz się? Dobrze wiesz, że nie można się przeciwstawiać organizacji bezkarnie. Na pewno jest gdzieś jakieś miejsce tu w pobliżu.

– A co mi zrobią? Chodzę do restauracji i na przyjęcia, to wszystko. Co innego, gdybym była aktywna. Nawiasem mówiąc, jako siedemnastolatka poprzysięgłam sobie, że nigdy nie pozwolę na to, aby ktoś decydował o mnie i o moim ciele. Nikt nie będzie mi dyktował, jak mam żyć.

– Ale dlaczego twoje studio udaje teraz muzeum? To całkiem do ciebie niepodobne. I co się stało z Cronhjelmem?

Rune przyjrzał się jej wnikliwie. W jej włosach pojawiło się kilka szarych nitek. Zauważył też, że jedna tęczówka, ta niebieska, wydawała się mniejsza od brązowej. Zeta westchnęła.

– Miasto chce, abym dalej tworzyła, a ja nie muszę się martwić o opłacenie rachunków.

– Czy Carl zdefraudował pieniądze? Pewnie wiesz, że krąży mnóstwo różnych plotek.

Zeta wytrząsnęła z pudełka papierosa i zapaliła go w zadumie. Kiedy kelner wrócił z szampanem i uniósł szablę, z wdzięcznością odwróciła wzrok od Runego. Nie chciała, żeby przypominano jej o Carlu i o tym, że ją zostawił, kiedy go najbardziej potrzebowała. Po chwili pochyliła się nieco i delikatnie położyła rękę na kolanie swojego towarzysza. Przez materiał spodni czuła ciepło jego skóry.

– Posłuchaj, kiedy następnym razem będziesz się wybierać w podróż służbową, pozwolisz mi sobie towarzyszyć?

– Jeśli sprzedasz mi swoje rzeźby, możesz pojechać ze mną wszędzie.

Gdy kelner próbował napełnić kieliszek Runego, ten zdecydowanie odmówił.

– To co będziesz pił? – spytała Zeta ze zdziwieniem.

– Wodę.

Pokręciła głową z niedowierzaniem.

– Czegoś tak niedorzecznego już dawno nie słyszałam. W końcu szampana chyba możesz się napić? – Uniosła wysoko swój kieliszek. – Dopóki jest prawdziwy, nie ma żadnego niebezpieczeństwa.

– Niestety, zalecono mi surową dietę. Ani kropli alkoholu.

– Twoje nowe zdrowe ja naprawdę mnie nudzi. Nie słuchaj lekarzy, oni gówno wiedzą.

– Obawiam się, że w tym wypadku wiedzą. Niestety.

Zeta przyjrzała mu się uważnie, tworząc wyimaginowaną kopię w swojej głowie. Przymrużyła oczy, jakby szkicowała. Powierzchnia portretu była tłusta i błyszcząca jak olej lniany. Podmalówka przebijała słabo przez umbrę zieloną. Mięśnie oczodołów się skurczyły, pozostawiając brązowofioletowe cienie pod oczami. Caput mortuum,żółć neapolitańska i terre verte. Dwa grube kleksy zaznaczały kości policzkowe. Wręcz miała ochotę wyciągnąć rękę i sprawdzić, czy farba już wyschła. Pod drogim garniturem widziała wychudzone, ale jednocześnie nabrzmiałe ciało. Miała wrażenie, że czuje zapach lekko nadpsutego mięsa.

– Dlaczego tak bardzo zależy ci na kupnie rzeźb? – Delikatnie pogłaskała go po udzie. – Przecież wiesz, że nie mogę ich sprzedać. To jedyne, co mi zostało…

– Podejrzewałem, że tak właśnie powiesz. – Rune westchnął, po czym dodał cienkim głosem: – Czasu jest coraz mniej.

– Co ty pieprzysz?

Zeta dziewczęco wydęła usta. Zrobiła to nieświadomie, niemal automatycznie.

Każdy, kto się do niej zbliżał, liczył na to, że i jemu udzieli się jej status gwiazdy. Wszyscy chcieli uszczknąć jej cząstkę. Przez lata sławy poznała tak wielu ludzi, że nieświadomie podzieliła ich na kategorie.

Mniejszość podniecała się, wyobrażając ją sobie w pracowni ubraną jedynie w skórzany fartuch i energicznie mieszającą cement albo w trakcie spawania.

Istniała też inna kategoria, do której zwykle należeli mężczyźni o niezwykłej władzy, którzy albo pragnęli ją zdobyć, albo chcieli, aby to ona nad nimi dominowała – taka zabawa w odgrywanie ról.

I byli też tacy jak Rune, którzy chcieli się nią zaopiekować, aby móc się poczuć jej wybawicielem.

– Mogłabyś przynajmniej wysłuchać mojej oferty? – powiedział.

Zeta pokręciła głową, ale nagle osłupiała, bo Rune raptem zgiął się wpół i trzymając się kurczowo za brzuch, wydał z siebie dźwięk przypominający syk nieszczelnej butli z gazem.

– Gazy? – rzuciła żartobliwym tonem, lecz na widok jego wykrzywionej bólem twarzy natychmiast tego pożałowała. Syk przeszedł w gardłowe pojękiwanie, którego Rune wyraźnie nie kontrolował. Poza tym cały się trząsł.

Po chwili ostrożnie zaczerpnął powietrza, nadal jednak nie był w stanie mówić. Zeta, wciąż trzymając dłoń na jego udzie, czuła, jak jego ciało się napięło, jakby próbowało się przygotować na nowy atak lada chwila.

Rune zrobił kilka ostrożnych oddechów i powoli wyprostował tułów.

– Byłoby miło mieć Parę na dziedzińcu w Syrkhulta, tak abym mógł patrzeć na nią podczas rekonwalescencji. O ile przeżyję.

– O ile przeżyjesz? – Zeta cofnęła rękę. – Przestań mnie zanudzać tymi bzdurami.

Nie była przyzwyczajona do niego w takim wydaniu. Wolała go jako silnego i wizjonerskiego lidera biznesu.

– Jesteś umierający – stwierdziła rzeczowo po chwili.

– Może. A może nie – powiedział z gorzkim uśmiechem. – Czy ktoś ci już mówił, że masz piękne oczy?

Rozdział 5

Sam nadal siedziała przy stoliku. Kajsa trzymała ręce wyciągnięte przed siebie, jakby niosła martwe zwierzę. W pracy zawsze nosiła w kieszeni cienkie lateksowe rękawiczki, tu ich, rzecz jasna, nie miała. Jej dłonie były umazane krwią i drżały.

– Muszę się umyć.

W łazience namydliła je dokładnie aż po nadgarstki, próbując jednocześnie odzyskać równowagę. Niełatwo było uporządkować to wszystko, co jeszcze przed chwilą działo się na jej oczach.

Potem popijały szampana w milczeniu i jadły w bynajmniej nie podniosłym nastroju. Choć niebieskie pudełko zniknęło ze stołu, wydawało się wciąż na nim stać i zawadzać jak kamyk w bucie. Obie starały się unikać zasadniczego tematu rozmowy, czekając, aż być może poruszy go ta druga.

Świadomie ignorowały odgłos syren dobiegający z przeciwległego końca wąskiej uliczki. Pozostali goście lokalu wyglądali przez okna, niektórzy wyszli na zewnątrz. Wkrótce wiadomość się rozeszła i cała restauracja wiedziała, że na ulicy leży postrzelony mężczyzna.

Kajsa raz po raz odtwarzała w głowie przebieg wypadków sprzed kilkunastu minut. Tak wiele nie zgadzało się w tej historii i tak wiele budziło jej wątpliwości, że niemal w ogóle nie poświęcała uwagi ani swojej partnerce, ani tym bardziej jedzeniu. Myśli i obrazy, które wciąż jeszcze miała przed oczami, nie dawały jej spokoju. Najchętniej zadzwoniłaby zaraz do swojego dawnego starszego kolegi Christiana Modiga. Poznali się podczas jej półrocznej praktyki policyjnej aspirantki na komendzie w Örnsköldsvik. Za sześć miesięcy miał przejść na emeryturę, co było dla niego tematem drażliwym, wspominał więc o nim jedynie przelotnie i żartobliwie, jak ktoś, kto cierpi na śmiertelną chorobę, neguje ją i twierdzi, że wyzdrowieje, chociaż wszyscy wiedzą, że będzie inaczej.

Odszedł na emeryturę w maju. A teraz jest czerwiec. Powinna była do niego zadzwonić już wcześniej, ale jakoś się na to nie zdobyła. Bo o czym by rozmawiali? Teraz ten problem zniknął, tyle że opowiadanie w miejscu publicznym o zabójstwie nie byłoby w porządku, więc się powstrzymała.

– Przyjechałyśmy tu, żeby uczcić moją nową pracę – odezwała się wreszcie Sam. – Zaprosiłam cię na kolację, ale ty, jak tylko coś ci nie pasuje, znikasz szybciej niż diabeł na dźwięk dzwonu na mszę.

– Spełniłam jedynie swój obowiązek, każdy policjant zachowałby się na moim miejscu tak samo.

Kajsa poprosiła o rachunek. Gdy potem próbowała pomóc Sam włożyć kurtkę, ta wyrwała jej ją z rąk. Obie chciały jak najszybciej opuścić restaurację, ale każda z innego powodu.

Zamiar zadzwonienia na 112 nadal pozostawał tylko zamiarem. Dlaczego nie mogła się zdecydować? Czuła się zażenowana, że została odprawiona z miejsca przestępstwa. Wolała najpierw porozmawiać z Modigiem?

Przytrzymała drzwi i przepuściła w nich Sam. Znalazłszy się na chodniku, obie automatycznie odwróciły wzrok od policjantów, którzy stali kilkadziesiąt metrów dalej przy taśmie odgradzającej.

Rozmawiali z jakąś kobietą, w ogóle nie zwracając uwagi na pozostałych gości. Dlaczego czynności rozpoczęły się w taki nietypowy sposób? Kajsa poznała po mundurach funkcjonariuszy stołecznej policji. Dziwne, że nie zatrzymano wszystkich obecnych w lokalu i nie przesłuchano ich jako świadków. Bo chociaż miejsce zdarzenia znajdowało się nieco dalej, niewykluczone, że ktoś jednak coś widział.

Syreny już umilkły, ale niebieskie światła nadal migały. Kajsa poczuła ukłucie w żołądku. Co więcej mogła zrobić?

Chciałaby podejść do kolegów i spytać o stan postrzelonego. Chociaż domyślała się, co usłyszy, wolała zachować nadzieję. Mogłaby im powiedzieć, że znalazła się jako pierwsza na miejscu. Ale grupa operacyjna, czy kimkolwiek byli tamci mężczyźni, poprosiła ją przecież, aby się oddaliła i nie przeszkadzała. Dogoniła więc Sam, która zmierzała już w kierunku metra. Będzie musiała poczekać na jakiekolwiek informacje – jak wszyscy – do ukazania się jutrzejszych gazet.

Myśli irracjonalnie przeskakiwały z tematu na temat. Obrazy z przeszłości mieszały się bezładnie z doznaniami z ostatniej godziny. Spośród mgły wyłoniło się nagłe wspomnienie Freddiego Eka, który złapał ją za piersi i zaczął je mocno obściskiwać. Obudziło się poczucie bezradności, gdy próbowała go odepchnąć, ale nie zdołała, ponieważ była zbyt pijana. Fala mdłości niemal cofnęła rostbef z renifera z piure ziemniaczanym do gardła.

Nigdy nie doczekała się zadośćuczynienia, zdobyła się natomiast na osobistą zemstę. Ale to nie to samo co udana terapia.

Zaczerpnęła głęboko powietrza i powiedziała sobie, że to stres wywołany widokiem postrzelonego mężczyzny sprawił, że nagle ożyły wspomnienia z odległej przeszłości. Wzięła jeszcze kilka solidnych oddechów.

A potem pomyślała znowu o niebieskim aksamitnym pudełeczku. Wydawało jej się, że w momencie, kiedy padły tamte dwa strzały, Sam je otworzyła. Gdy Kajsa zerknęła na swoją dziewczynę, ta obejrzała się na nią ze złością. Dziś wieczorem mijał termin składania podań o pracę w Örnsköldsvik. Nie przyznawała się do tego sama przed sobą, ale tu, w Sztokholmie, czegoś jej brakowało. Czegoś ważnego, chociaż nie potrafiła tego dokładnie nazwać.

– Posłuchaj… – zaczęła. – Dostałam ofertę pracy.

Sam odwróciła się, ale zatrzymała na niej wzrok zaledwie przez ułamek sekundy.

– Można aplikować dziś do końca dnia. Chcą, żebym złożyła wniosek.

Schodami na stację metra, a potem tunelem na peron szły w całkowitym milczeniu. Przeciągnęły karty przez czytnik i szklane drzwi się rozsunęły. Słysząc wjeżdżający pociąg czerwonej linii, Sam przyspieszyła kroku.

– Jest tylko jeden problem… – kontynuowała Kajsa.

Wskoczyły do wagonu. Sam się nie odzywała, więc Kajsa zamilkła, nie wiedząc, czy ma mówić dalej, skoro przyjaciółka nie chce z nią rozmawiać. Obie zapatrzyły się w okno, wpatrując się w nieprzeniknioną ciemność tunelu.

– Jaki? – padło wreszcie pytanie. – Jaki problem?

– Ta praca jest w Örnsköldsvik. Ale jestem pewna, że wystarczy rok, a na pewno polubisz Norrland. Zima i śnieg wcale nie są takie straszne, jak ci się wydaje.

Sam obrzuciła Kajsę nieufnym spojrzeniem i ściągnęła swoje starannie wypielęgnowane brwi.

– I prawdopodobnie tam też jest klub taneczny, do którego mogłabyś dołączyć – przekonywała Kajsa. – A jeśli nie ma, to możesz sama założyć grupę tańców latynoskich. Nie wyobrażam sobie lepszego nauczyciela od ciebie. Jest też parę naprawdę fajnych kawiarni i…

Sam znów utkwiła wzrok w szybie. A kiedy pociąg dojeżdżał do Hornstull, bardzo się pilnowała, aby nie spojrzeć na siedzącą naprzeciw niej Kajsę. Wstała i ruszyła do wyjścia, nawet nie czekając na swoją dziewczynę.

Rozdział 6

NK Szwecji wszedł do pokoju. Ingrid Norhed siedziała wyprostowana na kanciastej kanapie typu Le Corbusier. Była ubrana w granatowy blezer marki Busnel, lekko narzucony na ramiona. Gdy podniosła głowę i spojrzała na niego swoimi błękitnymi oczami, sweter zsunął się nieco z jednej strony, ale Ingrid jednym delikatnym ruchem naciągnęła go z powrotem.

– To Tobias…

– Rzemieślnik – przerwał jej NK. – Żadnych nazwisk ani imion.

– To rzemieślnik przyszedł?

Pokręcił głową. Ponieważ pokój wychodził na Västerlånggatan, całe zamieszanie na Prästgatan umknęło jej uwadze. Musiał się przygotować, aby móc jej wyjawić, że to jej siostrzeniec leży martwy za bramą.

Uderzyło go, że szefowa koła, która wybrała dla siebie określenie „administratorka”, mimo ciężkiej harówki była niezwykle opanowana i przytomna. Nie wydawała się też szczególnie przytłoczona pracą, która z pewnością jeszcze ją czekała. Kierowała projektem jak prawdziwy przywódca, niczym generał na polu walki, na pozór wolna od podszytych strachem myśli o ludziach, za których życie odpowiadała.

– Na czym skończyliśmy? – spytał, aby zyskać na czasie.

– Mówiliśmy o zaginionym Rumunie i o tym, że uzyskamy odpowiedź na nasze pytanie, jak tylko pojawi się rzemieślnik – odparła administratorka.

– A tak, jasne – rzucił NK, doskonale zdając sobie sprawę, że nigdy nie uzyskają odpowiedzi na to pytanie. – To spora strata, że Rumun nie znalazł się w dostawie. Ale niezależnie od przyczyny trzeba działać bez niego. Nie możemy opóźnić projektu. Musisz pracować z tym, co masz.

Administratorka zmarszczyła czoło, wyraźnie niezadowolona.

– Nie mógłbyś zapytać rumuńskiej strony…

– Nie! – przerwał jej NK. – To projekt ograniczony czasowo.

– Ale nasz zespół potrzebuje…

– Musicie to wziąć pod uwagę. Nie mogę ci pomóc. Ponowne otwarcie zamkniętego projektu byłoby zbyt ryzykowne i nie wchodzi w rachubę. Uznajmy temat za zakończony.

Administratorka siedziała w milczeniu. NK miał decydujący głos w kwestiach ogólnej działalności, również tego koła.

– Ale – odezwał się znowu – za dziesięć dni zaczynamy nową selekcję. Może wtedy się uda, o ile nadal będzie to dla ciebie ważne.

Kobieta skinęła głową i przeszła do kolejnych punktów.

– Jutro dotrze ostatnia grupa personelu. Zostaną odebrani przez moją prawą rękę w Ystad.

– W porządku – skwitował z zadowoleniem NK. – W takim razie, skoro lada moment wszyscy będą na miejscu i wszystko będzie gotowe do operacji, ty i finansista możecie już jechać do Hummelvik.

– Lecę do Hummelvik jutro z samego rana, chcę tam być, gdy dojadą pielęgniarki. Całe wyposażenie jest już zainstalowane, ale musimy je przetestować i zgrać zespół. Na dobrą sprawę przydałby się nam cały tydzień, żeby wszystko doszlifować i dopilnować, by każdy potem stanął na wysokości zadania, obawiam się jednak, że będziemy musieli się ograniczyć do jednego dnia, jeżeli finansista jest w tak kiepskim stanie. Powinniśmy operować jak najszybciej, ale nie chcę ciągnąć go tam na darmo.

– Kto się nim zajmie?

– Nikt. Zanim wyjadę, dam mu coś przeciwbólowego.

– A jeśli coś mu się stanie?

Gdy administratorka obrzuciła go zaskakująco chłodnym i pozbawionym sentymentów spojrzeniem, od razu wiedział, co padnie z jej ust.

– Chodzi ci o to, że jego stan się pogorszy? – spytała, westchnąwszy ciężko. – Nie ma planu B, nie możemy zrobić nic więcej. On i tak żyje już na kredyt. Bóle staną się nie do zniesienia. W razie czego wsadzisz go do taksówki i poprosisz kierowcę, żeby zawiózł go do Szpitala Południowego na izbę przyjęć. On jest umierający, ale kiedy nadejdzie jego godzina, tego nikt nie jest w stanie przewidzieć.

NK wiedział, że administratorka zna finansistę z klubu golfowego. Ta przedsiębiorcza sześćdziesięciolatka założyła koło razem z nim i była właścicielką szwedzkiej części projektu.

W zależności od rodzaju koła nakłady pracy na starcie były zróżnicowane. Skala obecnej operacji przerastała wszystkie inne, z jakimi NK miał kiedykolwiek do czynienia. Oznaczało to realny zysk finansowy dla szwedzkiej sekcji. Szwedzki finansista zainwestował dwadzieścia milionów koron, zastrzegł jednak, że jeśli przeżyje, połowa tej kwoty, czyli dziesięć milionów, przypadnie na wypłatę.

Niemało pieniędzy wpompowali także amerykańscy inwestorzy za pośrednictwem licznych spółek inwestycyjnych. Dlatego NK nie miał raczej wątpliwości, że to OIA stoi za dzisiejszym drobnym show w wykonaniu trzech mężczyzn. Czy zdawali sobie sprawę, jak blisko szwedzkiej głównej siedziby się znajdowali? Zabierając sprzęt do podsłuchu, zatarli po sobie ślady, ale zarazem podjęli ogromne ryzyko, odsłaniając się w ten sposób. NK spojrzał na administratorkę.

– Kiedy według ciebie będziecie gotowi? I kiedy mogę przyjąć amerykańskich klientów? Muszę im podać jakąś datę.

– Jak już wspomniałam, zostało nam tylko dogranie personelu, a potem dwie inauguracyjne operacje. To zajmie ze dwa do trzech tygodni. Kiedy już zaczniemy działać na dobre, sądzę, że będziemy w stanie przeprowadzać jedną, może dwie poważne operacje tygodniowo i cztery do sześciu zabiegów plastycznych. Mniej więcej takiej bazy klientów potrzebujemy.

– A ta szwedzka pielęgniarka, którą zatrudniłaś? Czy to rozsądny krok?

– Nie dam rady zajmować się wszystkim sama, dlatego muszę mieć chociaż jedną osobę, która mnie wesprze.

– Nie lepsza byłaby jakaś Polka czy Hinduska?

Ingrid pokręciła głową.

– Szwedzka pielęgniarka weźmie udział w pierwszych dwóch operacjach, w których pacjentami są Szwedzi. Potem przejdzie do chirurgii plastycznej i nie będzie już miała żadnego kontaktu z moimi klientami. Poza tym uważam, że dzięki niej cały personel zyska, że tak powiem… – Ingrid przechyliła głowę na bok – …na wiarygodności. Ona go niejako legitymizuje. Trzeba też pamiętać, że ja nie zawsze będę mogła być na miejscu. Wtedy to ona będzie odbierać telefony i załatwiać drobne sprawy organizacyjne.

Dyskretny sygnał dźwiękowy zdradził, że na ulicy ktoś stoi pod drzwiami.

– To pewnie Tob… rzemieślnik.

– Nie. Sądzę, że to policja – rzekł NK. – Twój rzemieślnik był na podsłuchu. Miał podpięty jakiś nadajnik. Prawdopodobnie amerykański. Kiedy to wyszło na jaw, próbował uciec. Agent zakończył z nim współpracę.

Nigdy nie należało angażować do koła ludzi, którzy nie traktują jego działalności wystarczająco poważnie. I nawet jeśli zatrudnienie rzutkiej przedsiębiorczyni, jaką jest administratorka, miało swoje zalety, to jednak NK mocno wątpił, czy kobieta dostatecznie przemyślała, co znaczy włączenie do projektu kogoś z rodziny. Współczucie dla bezrobotnych krewnych po prostu nie powinno w ogóle mieć nic wspólnego z kołem.

– Zakończył współpracę? Co to znaczy? – Uśmiech nagle zniknął z twarzy Ingrid. – Czy Tobbe nie żyje? Boże drogi! I mówisz mi to dopiero teraz? Tylko dlatego, że popełnił parę błędów podczas podróży z Rumunii?

NK starannie włożył wszystkie dokumenty dotyczące koła do plastikowej teczki. Potem zamknął ją na gumki i puścił je tak mocno, że trzasnęły z hukiem.

– Musieliśmy sięgnąć po środki nadzwyczajne. Błędów było za dużo. Nie dość, że nie dał sobie rady z zadaniem i nie sprowadził Rumunów, to jeszcze niewiele brakowało, a zdradziłby nasz adres jankesom. To miałoby tragiczne skutki dla szwedzkiej sekcji. Nie rozumiesz tego? Tobias zagrażał twojemu kołu.

Ingrid odwróciła wzrok.

– Cholera wie, jak jankesi się o nim dowiedzieli – kontynuował NK. – Tobias prawdopodobnie nawet nie miał pojęcia, że próbują go zwerbować. Ale ty byłaś świadoma ryzyka, prawda?

– Tak, byłam świadoma – przyznała zmęczonym głosem. – Masz rację, to byłoby fatalne, gdybyśmy zostali zdemaskowani. To byłoby dużo gorsze.

Ponieważ nie zareagowała tak, jak się obawiał, NK zdobył się na rzadki u niego gest współczucia.

– Czy rzemieślnik… Tobias był dla ciebie ważny?

– Nie, nie bezpośrednio, chociaż to mój siostrzeniec. Moja siostra zadzwoniła w jego imieniu i spytała, czy nie znalazłoby się jakieś zajęcie odpowiednie dla niego. Pomyślałam, że praca kierowcy mogłaby być całkiem dobra. Człowiek zawsze stara się pomóc.

Ingrid zapatrzyła się pustym wzrokiem przed siebie.

– Tak czy inaczej, wątpię, aby policja na coś wpadła – rzekł NK. – Już nie mogę się doczekać tego nowego koła. Na pewno będzie fantastyczne. Jeśli chcesz wyjść, to od strony Västerlånggatan. Zawiadom też finansistę. A swoją drogą, gdzie on teraz jest?

– W mieście na kolacji.

– U Freda?

– Tak.

– Hm, czyli wyszedł na miasto i się zabawia. To chyba nie jest z nim aż tak źle?

– Jego stan jest krytyczny, cały czas potrzebuje morfiny. W każdej chwili może nastąpić kryzys, dlatego trzymaj kciuki, aby nie stało się to teraz. Szwedzka część finansowania zależy od powodzenia jego operacji.

Rozległ się nowy, bardziej niecierpliwy sygnał. NK ruszył w kierunku klatki schodowej.

– Jakie ma szanse? – spytał jeszcze.

– Chciałabym móc powiedzieć, że pięćdziesiąt na pięćdziesiąt. Dobrze, że on nie wie, jak bardzo jest z nim źle.

Rozdział 7

Kajsa weszła do sypialni i zamknęła drzwi. Wyjąwszy komórkę, zaczęła szukać numeru w kontaktach, gdy nagle do pokoju wpadła Sam. Miała czerwoną twarz.

– Co ty wyprawiasz? Dlaczego się zamykasz? Może najpierw byśmy się rozmówiły?

Kajsa uniosła telefon.

– Chciałam tylko zadzwonić.

Sam zacisnęła pięści i wzięła kilka głębokich oddechów, po czym z sykiem wypuściła nadmiar powietrza przez zaciśnięte zęby.

– Mujer antisocial!

– Słucham?

– Nie możesz tak po prostu wyjść w środku kłótni!

– Przecież nie odzywałaś się do mnie ani słowem – odpowiedziała Kajsa ze wzrokiem utkwionym w dywanie. – Nie miałam pojęcia, że się kłóciłyśmy.

– Ach tak, czyli według ciebie mamy nawet nie rozmawiać o tym, co stało się dziś wieczorem?

Kajsa zamierzała zadzwonić do swojego dawnego kolegi z Örnsköldsvik i opowiedzieć mu o dziwnym zdarzeniu na Starym Mieście. Sam machnęła gwałtownie rękami.

– No, powiedz coś! – rzuciła, po czym ogarnięta furią zrobiła krok w kierunku partnerki. Ta odruchowo się cofnęła, ona jednak uparcie posuwała się za nią, jakby w ten sposób chciała ją zmusić do rozmowy, aż wreszcie Kajsa oparła się plecami o ścianę.

– Co mam ci powiedzieć?

– Cokolwiek! – rzuciła Sam i szturchnęła ją w klatkę piersiową.

– Uważam, że jeśli chodzi o Örnsköldsvik, powinnaś dać sobie szansę – wykrztusiła Kajsa.

Zaskoczona Sam opuściła ramiona i z niedowierzaniem otworzyła usta. Bez słowa obróciła się na pięcie i wyszła z pokoju. Cisza, jaka w nim zaległa, była gorsza od krzyku i wrzasku.

Ich dwupokojowe mieszkanie przy Hornstull było małe i bardzo akustyczne. Pierwotnie była to kawalerka z wnęką sypialną. Kajsa słyszała, jak Sam odkręciła kran nad umywalką w łazience.

Kiedy Kajsa się tu wprowadziła, wspólnie postanowiły przerobić wnętrze, przenosząc kuchnię do wnęki, a w kuchni urządzając sypialnię. Rezultat okazał się zarówno oryginalny, jak i funkcjonalny.

Gdy Sam z czerwoną i mokrą twarzą znowu wtargnęła do pokoju, Kajsa wciąż stała pod ścianą.

– Jesteś typową mieszkanką północy – krzyknęła Sam. – Wystarczy, że natrafisz na jakieś trudności, i od razu się cofasz. Nie jesteś zdolna wyrazić choćby najmniejszych emocji. Kiedy zamierzałaś mi powiedzieć o Örnsköldsvik?

Kajsa nie zdobyła się na odpowiedź, Sam wyciągnęła więc z kieszeni aksamitne etui i rzuciła nim w swoją partnerkę. Pudełko trafiło ją prosto w klatkę piersiową, po czym spadło na podłogę i się otworzyło. Pierścionek poturlał się pod łóżko.

Wrócił zapamiętany z restauracji obraz Sam z etui w dłoni. Czyli to nie była jednak żadna gra wyobraźni, w co Kajsa już niemal uwierzyła.

– Pieprzona autystyczna lesba! – wrzasnęła Sam. – Oświadczyłam ci się, bo naprawdę wierzyłam, że ty i ja możemy stworzyć coś wyjątkowego, ale bardzo się pomyliłam. Spadaj! Proszę bardzo! Wynieś się do tego swojego Örnsköldsvik! Nie chcę cię więcej widzieć.

– Ale…

– A ja chciałam mieć z tobą dziecko! – krzyczała dalej Sam. – Co mi przyszło do głowy?! – Wymachiwała rękami, raz jedną, raz drugą, nieregularnie, jakby w ten sposób skuteczniej kanalizowała gniew.

– Ale ja chcę, żebyś…

Sam wypadła z pokoju i trzasnęła przeszklonymi drzwiami z taką siłą, że szyba nie wytrzymała. Słysząc pękające i sypiące się na podłogę szkło, Kajsa odruchowo zasłoniła twarz.

Rozsypane na progu kawałki szyby idealnie odzwierciedlały ich życie w tej chwili. Z przedpokoju dochodził odgłos zrzucanych na podłogę wieszaków.

– Samantho, przecież ja nie zamierzam z tobą zerwać! – krzyknęła Kajsa przez roztrzaskaną szybę. – Chcę, żebyś przeniosła się ze mną do Örnsköldsvik. Nie wyjadę tam, jeśli i ty nie wyjedziesz. Chodzi mi tylko o to, żebyś dała szansę temu miastu. Możemy się pobrać. I mieć dziecko…

Z jej ust wystrzeliwały niedokończone myśli. Czy ona właśnie obiecała Sam, że będą miały dziecko? Przeklęła samą siebie.

Za drzwiami zaległa całkowita cisza. Sam często wpadała w złość, ale gniew mijał równie szybko, jak się pojawiał. Z Kajsą było dokładnie odwrotnie. Pochodziła z domu, w którym nikt nigdy się nie kłócił. Niestety. Żałowała, że się tego nie nauczyła albo że przynajmniej nigdy nie wpadł jej w ręce podręcznik o kłótniach w związku.

Po chwili z łazienki dobiegł znowu szum wody nad umywalką. Kiedy Sam zakręciła kran, Kajsa dodała:

– Dostałam propozycję pracy, którą chętnie bym przyjęła. Ale nie bez ciebie.

W otworze w rozbitej szybie pojawiła się czerwona od płaczu twarz. Sam odwiedziła kiedyś Kajsę w jej rodzinnym mieście podczas jej policyjnej praktyki. Potem była kilkakrotnie zapraszana przez rodziców, ale zawsze znajdowała masę wymówek, aby nie pojechać tam po raz drugi.

– W Örnsköldsvik?

– Tak – potwierdziła Kajsa. – Zadzwonił do mnie osobiście Hans Vide i poinformował o takiej możliwości. Chętnie rozważyliby moją kandydaturę.

– Przecież wiesz, że nawet w Sztokholmie zima jest dla mnie trudna do wytrzymania.

Kajsa kiwnęła głową.

– I że nienawidzę śniegu.

– Tak zawsze mówiłaś, ale…

Sam odwróciła się nagle. Kajsa, słysząc, że jej dziewczyna wzięła głęboki oddech, w milczeniu czekała na reakcję.

– Okej! – padło wreszcie. – Ale w takim razie chcę mieszkać w tym legodomu, na samej górze, z widokiem na port.

– Masz na myśli Ting 1? Przeprowadzać się do Örnsköldsvik, żeby zamieszkać w takim dziwolągu?

– To może nie przeprowadzać się wcale? – Sam uniosła brwi i przekrzywiła głowę z drwiącą miną.

Nowo wybudowany blok Ting 1, zaprojektowany przez słynnego architekta Gerta Windgårdha, miał w mieście swoich zwolenników i przeciwników. Ale co do jednego wszyscy byli zgodni: jego nowoczesna sylwetka przypominała kolorową budowlę z klocków lego.

Kajsa tymczasem marzyła o domku gdzieś blisko natury, a najchętniej w sąsiedztwie tras biegowych.

– Jeśli załatwisz mieszkanie w tym domu, przeniosę się z tobą. Ale na najwyższym piętrze, słyszysz? Swoją drogą zapomniałaś, że właśnie dostałam pracę tutaj?

– Nie, pamiętam. Masz tańczyć sambę w karnawałowym pochodzie. Jedno nie wyklucza drugiego.

– Co miałabym tam robić? – zasępiła się Sam.

– Przecież jesteś wykwalifikowaną masażystką. Nie będzie najmniejszego problemu ze znalezieniem posady.

– A taniec?

– Jeśli w Örnsköldsvik nie ma jeszcze wielu Latynosów, to najwyższa pora to zmienić. Latynoska, która na dodatek umie tańczyć, to skarb.

– I dziecko!

Kajsa zacisnęła szczęki i zatrzepotała powiekami, zastanawiając się, jak mogłaby cofnąć tę obietnicę. Naprawdę nie była gotowa na dziecko. Dlaczego nie przemyślała tego dokładnie?

– Kiedy się wszystko poukłada, będzie można…

– Nie, w ciągu roku. To warunek. Sprzedamy moje mieszkanie, ty załatwisz nowe w domku lego i sprawimy sobie dziecko.

– Skąd nagle taki pośpiech z tym dzieckiem?

– Mój biologiczny zegar tyka. Nie zapominaj, że jestem starsza od ciebie i mam latynoamerykańskie korzenie. Rodzina jest dla mnie ważna.

Kajsa nie wiedziała, co powiedzieć. Ostatni raz rozmawiały na ten temat podczas nieco kłopotliwej kolacji w domu jej rodziców, kiedy prawda o jej orientacji niezamierzenie – ale ku jej wielkiej uldze – wyszła na jaw.

– Jeśli jeszcze nie zauważyłaś – wtrąciła Sam – dorastałam w dużej rodzinie. Chcę mieć trójkę albo czwórkę dzieci. Co najmniej.

W przypadku Kajsy, która była jedynaczką, myśli o potomstwie zawsze dotyczyły bliżej nieokreślonej przyszłości, a liczba ewentualnych dzieci dosyć stereotypowo ograniczała się do dwójki.

– Sądziłam, że nienawidzisz Örnsköldsvik – zauważyła Sam – i tych wszystkich homofobicznych, seksistowskich gliniarzy stamtąd?

– Ja też tak sądziłam, ale jednocześnie brakuje mi go.

– Jedyny facet, z którym się dogadywałaś, przeszedł na emeryturę. Zapomniałaś o tym? Reszta to idioci.

– Wiem – przyznała Kajsa.

– Od jak dawna myślałaś o przeniesieniu się w tamte okolice? Kiedy dostałaś tę ofertę?

– Dwa, trzy tygodnie temu. Termin składania aplikacji upływa dzisiaj, jeszcze jej nie wysłałam. Dzisiaj też dzwonił Vide, więc chyba naprawdę mnie tam chcą. I mnie też dosyć zależy. Ale przedtem chciałam porozmawiać z tobą.

– Dlaczego nie powiedziałaś od razu? – Sam westchnęła głośno. – Jeśli chodzi o inne sprawy, działasz szybko, a z tym czekałaś do ostatniej chwili!

Kajsa z zakłopotaniem spojrzała w bok. I szybko zmieniła temat.

– Czytałam wiadomości. Ten facet ze Starego Miasta nie żyje. Wszczęto śledztwo w sprawie zabójstwa. Zupełnie nie wiem… co o tym myśleć! – Sam ostrożnie otworzyła dzielące ich drzwi i nie mniej ostrożnie ominęła odłamki leżące na podłodze. Następnie podeszła do Kajsy i mocno ją objęła.

– Uważam, że powinnaś zadzwonić na policję – powiedziała. – Spróbuj jeszcze raz. Na pewno wysłuchają, co widziałaś.

Kajsa skinęła głową i pociągnęła nosem.

– Czy coś się wydarzyło u ciebie w pracy? – kontynuowała Sam. – To dlatego chcesz się przeprowadzić? Nie układa ci się w Farsta? Od kiedy o tym myślisz?

Kajsa czuła, że jej ciało zaczyna drżeć. Lekko przycisnęła palce do kanalików łzowych, próbując powstrzymać płacz.

– Od trzech tygodni. Może od miesiąca…

– Dlaczego nic nie mówiłaś?

– Nie miałam pojęcia, jak ci to powiedzieć. Przecież wiem, jak bardzo nienawidzisz śniegu i zimna. Bałam się, że będziesz chciała zerwać.

– Musiałabyś się dużo bardziej postarać, żeby się mnie pozbyć. Ale naprawdę poważnie myślisz o Örnsköldsvik?

Kajsa potaknęła.

– I nie mówisz tak, żeby się ode mnie uwolnić?

– Nie. Niczego bardziej nie pragnę niż tego, żebyś pojechała tam razem ze mną.

Sam odetchnęła z ulgą.

– Poczułam się strasznie zawiedziona, kiedy wyjęłam pudełko z pierścionkiem, a ty po prostu wybiegłaś.

Kajsa spuściła wzrok na rozrzucone kawałki szkła.

– I byłam tak strasznie zła z powodu nieudanych oświadczyn – mówiła dalej Sam – że kompletnie zapomniałam, że ty byłaś świadkiem śmierci młodego mężczyzny. Przepraszam, że nazwałam cię autystyczną lesbą.

Kajsa otarła łzy rękawem bluzy i odetchnęła głęboko. Wszystko toczyło się zbyt szybko, nie nadążała za tym. O dziecku na razie nie chciała myśleć. Sam palcem otarła łzę, którą ona przeoczyła.

– Czy mogę zadzwonić teraz do Christiana?

– Christiana pisanego jak Kristianstad?

Obie roześmiały się z żartu z czasów praktyki Kajsy na komendzie policji w Örnsköldsvik.

– Jasne, że możesz. A ja spróbuję uratować pierścionek, zanim zniknie w brzuchu odkurzacza.

Sam pochyliła się i zajrzała pod łóżko. Kajsa przełknęła ślinę. Poczuła, jak ścisnął jej się żołądek.

– Muszę go przymierzyć!

– Może lepiej przełóżmy to na kiedy indziej. Wolę nie konkurować znowu z kimś, kto lada moment wyzionie ducha.

Sam włożyła pierścionek do pudełka, po czym omijając odłamki szkła, zamknęła za sobą drzwi.

Kajsa usiadła na łóżku i przyłożywszy telefon do ucha, na krótko wróciła myślami do swojej praktyki na stanowisku aspirantki. Poznała bliżej Christiana Modiga w związku ze zniknięciem córki trenera drużyny hokejowej Modo. Komisarz prowadził śledztwo i mimo że ona w gruncie rzeczy wciąż jeszcze była studentką i właściwie nie mogła pracować przy sprawach dotyczących zabójstw, on pozwolił jej uczestniczyć w dochodzeniu. Oficjalnie pomagała mu w rejestracji dowodów. Nieraz się zastanawiała, jak wielki udział Modig miał w tym, że w końcu została uznana za pełnoprawną policjantkę. Mimo że w swym zapale, by rozwiązać sprawę Josefin, popełniła parę istotnych błędów.

Ale przecież szefowie w Örnsköldsvik nie zaoferowaliby jej pracy, gdyby jej potknięcia były nazbyt poważne. Jednocześnie musiała zaakceptować niejako w pakiecie Freddiego Eka, chociaż po potraktowaniu go gazem pieprzowym właściwie byli ze sobą kwita.

Rozdział 8

Ingrid martwiła się o Runego.

Nie jak lekarz o pacjenta, ale raczej jak matka o dziecko. W pewnym sensie tak się czuła. Zrobiło się późno, a Rune jest przecież poważnie chory. Powinien odpocząć, a ona też nie mogła pozwolić sobie na odpoczynek, dopóki on nie wróci. Nie dostała od niego odpowiedzi na esemesa, którego mu wysłała z informacją, żeby skorzystał z drugiego wejścia. Czy w ogóle wiedział, że istnieje drugie wejście, od Västerlånggatan? Czy jego ciało będzie zdolne pokonać schody?

Starała się nie zbliżać do okna w kuchni, bo wychodziło na Prästgatan, gdzie wciąż leżał Tobbe. Nieoczekiwanie jednak znalazła się przed nim i spojrzała w dół na techników zajętych zabezpieczaniem śladów. Niebieskie światła na szczęście zostały już wyłączone i nie odbijały się nieustannie od ścian i sufitu, uniemożliwiając każdą próbę zebrania myśli. Jedyne pocieszenie w tym wszystkim, że jej siostra, a matka Tobbego, już nie żyje, a on nie miał ani rodzeństwa, ani własnych dzieci. Jego ojciec mieszka w Szwecji, ale zawiadomienie go o śmierci syna to sprawa policji.