Obserwator - Susan Casserfelt - ebook + audiobook

Obserwator ebook i audiobook

Susan Casserfelt

4,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

W muzeum Örnsköldsvik zostają znalezione zwłoki kobiety. Ponieważ miejscowa policja zmaga się z brakami kadrowymi, sprawę przejmuje emerytowany detektyw Christian Modig. Podczas dochodzenia wychodzi na jaw, że ofiara utrzymywała kontakt ze światowej sławy artystką Zetą, która zaginęła dwa lata temu w niewyjaśnionych okolicznościach. Mimo to w muzeum przygotowywana jest duża wystawa poświęcona jej pracom.

W trakcie prowadzenia sprawy Modig czuje się coraz bardziej zagubiony w gąszczu tajemniczych zdarzeń i mało wiarygodnych informacji. Wszczęte przez niego śledztwo wymyka się spod kontroli. Tym razem mężczyzna nie może liczyć na pomoc Kajsy Nordin, która wraz ze swoją partnerką spędza wakacje w słonecznej Hiszpanii.

„Obserwator” to trzecia część serii „Höga Kusten” opowiadającej o losach Christiana Modiga i Kajsy Nordin.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 442

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 21 min

Lektor: Barbara Liberek
Oceny
4,0 (53 oceny)
22
15
11
3
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
grazyna2525

Nie oderwiesz się od lektury

Interesująca seria ciekawa fabuła dobrze się słucha. Teraz zostaje czekanie na dalsze części opisujące zmagania bohaterów.
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: I be­trak­ta­rens öga

Prze­kład z ję­zyka szwedz­kiego: Elż­bieta Pta­szyń­ska-Sa­dow­ska

Co­py­ri­ght © Su­san Cas­ser­felt, 2024

This edi­tion: © Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S, Co­pen­ha­gen 2024

Pro­jekt gra­ficzny okładki: Nils Ols­son

Re­dak­cja: Anna Po­inc-Chra­bąszcz

Ko­rekta: Aneta Iwan

ISBN 978-91-8054-273-9

Kon­wer­sja i pro­duk­cja e-bo­oka: www.mo­ni­ka­imar­cin.com

Wszel­kie po­do­bień­stwo do osób i zda­rzeń jest przy­pad­kowe.

Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S

Kla­re­bo­derne 3 | DK-1115 Co­pen­ha­gen K

www.gyl­den­dal.dk

www.wor­dau­dio.se

1

Flo­ren­cja

So­bota, 19 sierp­nia

Ko­puła ka­te­dry Santa Ma­ria del Fiore wzno­siła się nad mia­stem, przy­ku­wa­jąc wzrok mo­nu­men­tal­nym skle­pie­niem i rdza­wym ko­lo­rem ce­gieł. Po­wie­trze lekko drżało we wcze­snym przed­po­łu­dnio­wym upale. Na stro­mym zbo­czu wzgó­rza le­żał ską­pany w słońcu ho­tel Bel­mond Villa San Mi­chele. Zeta stała przy ba­lu­stra­dzie za­pa­trzona w po­fał­do­wany to­skań­ski kra­jo­braz i do­linę, w któ­rej roz­cią­gała się Flo­ren­cja.

Za jej ple­cami po­ja­wił się dwa razy młod­szy od niej, mu­sku­larny męż­czy­zna i szep­nął jej do ucha: Ciao, bella! Na­stęp­nie od razu prze­szedł na an­giel­ski, znacz­nie lep­szy, niż można by się spo­dzie­wać po Wło­chu.

– Pój­dziemy na ba­sen?

Oto­czył ją ra­mie­niem, za­mie­rza­jąc przy­tu­lić, ona jed­nak po­spiesz­nie wy­wi­nęła się z jego ob­jęć. Gdy ze zło­ścią spoj­rzała mu w twarz o nie­win­nej mi­nie, uśmiech­nął się do niej przy­mil­nie, nie do­cze­kaw­szy się jed­nak po­dob­nej re­ak­cji z jej strony.

– Nie ma się czego wsty­dzić – po­wie­dział. – Każdy po­trze­buje bli­sko­ści. Na­wet ce­le­bryci.

Zeta wes­tchnęła gło­śno i te­atral­nie prze­wró­ciła oczami. Na wszelki wy­pa­dek opu­ściła ręce wzdłuż ciała.

– A może nie je­stem dla cie­bie wy­star­cza­jąco do­bry?

– Masz cho­ler­nie krótką pa­mięć. Wolno ci mnie do­ty­kać od stóp do ko­lan. – Prze­cią­gnęła dło­nią na wy­so­ko­ści swo­ich ko­lan. – Tu jest gra­nica! Ca­pi­sce?

Po­krę­ciw­szy głową w du­żym słom­ko­wym ka­pe­lu­szu, wło­żyła oku­lary prze­ciw­sło­neczne. Ty­powy fa­cet, zero cha­rak­teru. Je­dy­nym zna­nym jej męż­czy­zną, który miał ja­kąś oso­bo­wość, był Carl Cronh­jelm, jej wie­lo­letni asy­stent. Boże, jak bar­dzo jej go bra­ko­wało!

– Je­śli nie chce mnie pani za­trzy­mać, nie musi pani pła­cić agen­cji – po­wie­dział z ura­żoną miną, wpa­tru­jąc się w jej plecy.

Zeta wes­tchnęła i wska­zała na ba­sen.

– Le­piej idź i po­każ swoje ładne ciało.

Nie do­cze­kaw­szy się jej spoj­rze­nia, młody męż­czy­zna od­wró­cił się na pię­cie, po czym le­ni­wie zszedł po schod­kach nad tur­ku­sową wodę. Naj­wy­raź­niej za­sko­czyła go tym od­trą­ce­niem, pró­bo­wał jed­nak ukryć za­wód pod ma­ską próż­no­ści. Za­trzy­mał się na skraju ba­senu i za­nim za­nur­ko­wał, upew­nił się, czy wszy­scy na niego pa­trzą.

Zeta stu­dio­wała mu­sku­la­turę jego ple­ców, przy­glą­dała się, jak te­res mi­nor i te­res ma­ior prze­su­wają ło­patki, gdy żi­go­lak wy­cią­gnął przed sie­bie ra­miona, go­towy za­nu­rzyć się w wo­dzie. Bi­cepsy na­prę­żyły się tuż przed sko­kiem. Trzeba przy­znać, że agen­cja do­trzy­mała obiet­nicy, Zeta nie za­wio­dła się fi­zycz­no­ścią swo­jego mło­dego to­wa­rzy­sza. Woda pra­wie w ogóle się nie roz­chla­pała, gdy ude­rzył o jej ta­flę. Ja­kiś chło­piec na dmu­cha­nym ma­te­racu lekko się za­ko­ły­sał na po­wsta­łych fa­lach.

Za­chłan­nie za­cią­gnęła się resztką pa­pie­rosa, a po­tem rzu­ciła nie­do­pa­łek na ka­mienną po­sadzkę. Gdy dym się ulot­nił, po­czuła za­pach cy­pry­sów. Przy­po­mi­nał jej Carla. Jego per­fumy na­wet no­siły na­zwę Flo­ren­cja. On na pewno czułby się świet­nie w tym luk­su­so­wym miej­scu, kla­sycz­nie wy­ra­fi­no­wa­nym, a nie upstrzo­nym zło­tem w każ­dym de­talu. A wi­dok… Cóż, wi­dok był spek­ta­ku­larny.

Mi­nęły po­nad dwa lata, od­kąd ostatni raz wi­działa Carla. Po­de­rwał wtedy młodą stu­dentkę sztuki na im­pre­zie, która oka­zała się przy­ję­ciem po­że­gnal­nym Zety. Or­ga­ni­zu­jąc ją, nie przy­pusz­czała, że znik­nie ze sceny ar­ty­stycz­nej na tak długo. Cho­ciaż na do­brą sprawę nie było to wcale trudne do prze­wi­dze­nia. Dała mu szansę, on jed­nak za­miast niej wy­brał swoją ga­le­rię i tam­tego ko­ciaka.

Zeta zna­la­zła swój le­żak i wy­cią­gnęła się na nim wy­god­nie. Wziąw­szy w palce ko­smyk wło­sów, za­częła się za­sta­na­wiać, kiedy one za­częły si­wieć. Daw­niej w swoim wy­glą­dzie po­świę­cała uwagę tylko im. Ale w ciągu ostat­nich dwóch lat pra­wie nie pa­trzyła w lu­stro i na­wet przez myśl jej nie prze­szła zmiana fry­zury. Za­ło­żyła pa­smo za ucho i się­gnęła po ko­mórkę. Spraw­dziła mejle, przez chwilę bez celu sur­fo­wała po in­ter­ne­cie. Przed wy­stawą w Örn­sköld­svik dużo się działo. Ku­ra­torka znowu dziś do niej na­pi­sała. Zeta ro­ze­śmiała się na wi­dok zdję­cia Pary,swo­jej naj­bar­dziej zna­nej rzeźby, roz­pa­ko­wy­wa­nej w parku przed mu­zeum. Kiedy jed­nak zo­ba­czyła obie fi­gury w swego ro­dzaju ménage à trois z inną, obcą pracą, na­brała wąt­pli­wo­ści. Para po­winna sie­bie na­wza­jem po­żą­dać, a nie być pa­syw­nym ob­ser­wa­to­rem. W końcu uznała, że to pew­nie tylko złu­dze­nie.

Po­mi­ja­jąc ban­kruc­two pięć lat temu, gdy zna­la­zła się na sa­mym dnie, za­wsze do­brze za­ra­biała, ale to dzięki tej po­kry­tej pa­tyną pa­rze mo­gła cie­szyć się dzi­siaj fi­nan­sową nie­za­leż­no­ścią.

Gdy po raz pierw­szy usły­szała o pla­nach wy­stawy, w ogóle nie za­mie­rzała się an­ga­żo­wać, lecz im dłu­żej trwała jej izo­la­cja w ame­ry­kań­skiej ba­zie woj­sko­wej, tym bar­dziej bra­ko­wało jej daw­nego trybu ży­cia ar­tystki. Za­mie­sza­nia, im­prez, lu­dzi. Za­pa­trzo­nych w sie­bie ce­le­bry­tów i peł­nych zwąt­pie­nia ar­ty­stów. Ona oczy­wi­ście nie za­li­czała się do nich, bo two­rząc, po pro­stu po­dą­żała za wła­snym in­stynk­tem. Ana­li­zo­wa­nie po­zo­sta­wiała in­nym, kry­ty­kom, któ­rzy we­dług niej sami chęt­nie by two­rzyli, gdyby tylko mieli odro­binę wię­cej wy­ob­raźni oraz od­wagi, by sta­nąć na­prze­ciw sie­bie.

Wresz­cie pra­gnie­nie po­wrotu stało się na tyle silne, że Zeta ode­zwała się do zdzi­wio­nej ku­ra­torki, która po trzech dniach wy­raź­nej nie­pew­no­ści, nie­do­wie­rza­nia i spraw­dza­nia, czy ar­tystka przy­pad­kiem nie żar­tuje, za­częła co­dzien­nie bom­bar­do­wać ją mej­lami i te­le­fo­nami. Zeta za­sta­na­wiała się, czy ta nie­ustanna po­trzeba kon­taktu ze strony An­to­nii Ha­thor nie wy­nika przy­pad­kiem z obawy, że ona osta­tecz­nie wy­cofa się z da­nej obiet­nicy i nie po­jawi się na wy­sta­wie, mimo że kon­trakt przy­szedł już wczo­raj i po pod­pi­sa­niu zo­stał ode­słany z po­wro­tem.

Mu­siała jed­nak przy­znać, że or­ga­ni­za­to­rzy byli am­bitni. Chcieli za­pre­zen­to­wać także jej ostat­nią pracę, in­sta­la­cję wi­deo na­krę­coną w to­a­le­tach dzie­się­ciu ba­rów w róż­nych miej­scach świata.

Po­nadto pe­wien ja­poń­ski ar­ty­sta miał ją uda­wać, prze­brany w suk­nie Yoh­jiego Yama­moto. Była bar­dzo cie­kawa spo­tka­nia ze swoim al­ter ego i z roz­ba­wie­niem my­ślała o tym, jak miesz­kańcy Örn­sköld­svik po­trak­tują ja­poń­ską drag qu­een. Nie­stety swą obec­ność za­po­wie­dział też Nor­weg Ste­inar Re­ithaug, za­wsze go­towy do oso­bi­stej wen­dety prze­ciwko niej. Co ona mu zro­biła, nie miała zie­lo­nego po­ję­cia, ale naj­wy­raź­niej szcze­rze jej nie­na­wi­dził. Fakt, że przy ja­kiejś oka­zji po­dała w wąt­pli­wość, czy to, co on two­rzy, można w ogóle na­zwać sztuką, ra­czej nie po­mógł w nor­ma­li­za­cji ich sto­sun­ków. W od­róż­nie­niu od wszyst­kich in­nych trolli, które pę­kały w słońcu, ego Ste­in­ara wy­da­wało się ro­snąć pod wpły­wem kry­tyki. Mu­siała zro­bić, co w jej mocy, by trzy­mać go od sie­bie z da­leka.

Carl re­pre­zen­to­wał fiń­ską ar­tystkę. Oczy­wi­ście jego obec­ność miała zna­cze­nie i była istot­nym po­wo­dem, dla któ­rego osta­tecz­nie zgo­dziła się wziąć udział w ca­łym przed­się­wzię­ciu i po nie­mal dwóch la­tach wró­cić do Szwe­cji. Tę­sk­nota za Car­lem. Dla niego Zeta była w sta­nie na­wet znieść ataki nie­zrów­no­wa­żo­nego Ste­in­ara.

Spoj­rzała na tur­ku­sowy ba­sen. Żi­golo pły­wał tam i z po­wro­tem, la­wi­ro­wał mię­dzy dziećmi i za­ko­cha­nymi. Zeta do­szła do wnio­sku, że ko­bieta z agen­cji mo­gła mieć ra­cję, twier­dząc, że to je­den z ich naj­bar­dziej wzię­tych obiek­tów. Przy­szedł jej do głowy pe­wien po­mysł. A gdyby tak wy­słać go ra­zem z pa­roma jego ko­le­gami z tej sa­mej stajni na wy­stawę? Albo na­wet wy­po­ży­czyć spra­gnio­nym mi­ło­ści miesz­kan­kom Örn­sköld­svik, żeby wpro­wa­dzić w mie­ście tro­chę fer­mentu?

Męż­czy­zna za­uwa­żył, że Zeta pa­trzy na niego, i z sze­ro­kim uśmie­chem pod­pły­nął do brzegu. Na do­da­tek wy­glą­dał tak, jakby uśmie­chał się do niej jak naj­bar­dziej szcze­rze.

Na­gle przy­po­mniała so­bie, co tak na­prawdę chciała zro­bić. Za­lo­go­wała się przez ko­mórkę na swoje konto ban­kowe w Ara­bii Sau­dyj­skiej, po­tem prze­szła na skrzynkę pocz­tową, zna­la­zła mejl z agen­cji, sko­pio­wała nu­mer konta i wkle­iła go do apli­ka­cji ban­ko­wej. Ile dni jesz­cze tu zo­sta­nie? Po­li­czyła na pal­cach. Mo­głaby za­trzy­mać żi­go­laka na ty­dzień, o ile bę­dzie zdolna go tak długo niań­czyć.

Opła­ciła cały ty­dzień – je­żeli ją znu­dzi, może za­wsze prze­ka­zać go ja­kiejś in­nej spra­gnio­nej mę­skiego to­wa­rzy­stwa da­mie. Ta myśl roz­ba­wiła ją tak bar­dzo, że na­wet się uśmiech­nęła.

– Si­gnoraZeta.

Od­wró­ciła się. Obok stał Eros z ho­te­lo­wej re­cep­cji. Trudno o go­rzej do­brane imię. Męż­czy­zna w ni­czym nie przy­po­mi­nał boga mi­ło­ści. Trzy­mał w ręce tacę.

– Si­gnoraZeta, prze­syłka do pani. Przed chwilą przy­niósł ją ku­rier.

Wie­trzyk znad do­liny lekko uniósł ko­pertę, re­cep­cjo­ni­sta wy­ka­zał się jed­nak re­flek­sem i bły­ska­wicz­nie na­krył ją dło­nią. Zeta się­gnęła po list i obej­rzała go z obu stron. Bra­ko­wało nadawcy.

– Na ra­zie nie ma pa­pa­raz­zich?

Eros po­krę­cił głową.

Zeta ski­nęła mu z wdzięcz­no­ścią. Uwa­żała, że to miej­sce jest wręcz ide­alne, żeby się scho­wać przed fo­to­re­por­te­rami. Do ho­telu pro­wa­dziły wą­skie, kręte ser­pen­tyny. Do­póki w nim po­zo­sta­wała, miała do dys­po­zy­cji masę za­ka­mar­ków, w któ­rych mo­gła się ukryć, a wy­so­kie cy­prysy utrud­niały doj­rze­nie cze­go­kol­wiek z drogi.

– Po­in­for­muje mnie pan?

Eros ski­nął głową.

– Si, Si­gnora. Of co­urse.

Rzu­ciła ko­pertę na sto­lik i za­pa­liła pa­pie­rosa. Już nie­mal od dwóch lat nie do­sta­wała żad­nych nie­na­wist­nych li­stów z po­gróż­kami, pra­wie za­po­mniała, ja­kie to uczu­cie. Naj­wy­raź­niej trolle ni­gdy nie mają dość.

W tym mo­men­cie ude­rzyła ją pewna myśl. Prze­cież nikt nie wie, gdzie ona prze­bywa. To zna­czy pra­wie nikt. Po­to­czyła wzro­kiem wo­kół ba­senu. Pa­nie w ogrom­nych ka­pe­lu­szach prze­ciw­sło­necz­nych czy­tały luk­su­sowe ma­ga­zyny, kil­koro dzieci ba­wiło się na brzegu, tu i ów­dzie stali kel­ne­rzy, go­towi na każde ski­nie­nie go­ści. Ja­kaś para przy ba­lu­stra­dzie po­dzi­wiała wi­doki, a ko­bieta z lor­netką w ręce po­rów­ny­wała re­alia z mapą. Je­dyną rze­czą, która bu­dziła po­dej­rze­nie, był list na stole. Zeta za­dała so­bie py­ta­nie: kto wła­ści­wie wie, że za­miesz­kała w ho­telu w to­skań­skich gó­rach?

An­to­nia Ha­thor, za­an­ga­żo­wana w wy­stawę. Ku­ra­torka chciała wie­dzieć, do­kąd ma wy­słać kon­trakt.

Kto jesz­cze?

Agen­cja, która przy­słała żi­go­laka, oczy­wi­ście też zna jej ad­res. Lu­dzie zgro­ma­dzeni wo­kół ba­senu i pra­cow­nicy ho­telu z pew­no­ścią rów­nież ją roz­po­znali, w oku­la­rach prze­ciw­sło­necz­nych czy bez nich. Mimo to na ra­zie nie za­uwa­żyła żad­nych pa­pa­raz­zich, a ich obec­ność za­wsze była pierw­szym sy­gna­łem, że jej po­czy­na­nia są znane szer­szym krę­gom. Jest tu do­piero od dwóch dni i za­mie­rza zo­stać do końca przy­szłego ty­go­dnia, gdy przyj­dzie czas, by włą­czyć się do przy­go­to­wań wer­ni­sażu w Örn­sköld­svik. Chciała dać szansę pa­pa­raz­zim, by ją zna­leźli w bez­piecz­nym miej­scu i wy­pro­du­ko­wali po­karm dla ta­blo­idów: nie dość że Zeta żyje, to jesz­cze po­ka­zała się pu­blicz­nie. Wy­bór Włoch był stra­te­giczny nie tylko dla­tego, że ame­ry­kań­skie woj­sko wy­sa­dziło ją tu­taj, ale też z tego po­wodu, że Koło ni­gdy nie za­ko­rze­niło się w tym kraju, wy­parte przez ma­fię.

Spoj­rzała na nad­gar­stek. Usu­nęła ta­tuaż za po­mocą la­sera, mimo to za­rys koła wciąż był wi­do­czny. Za każ­dym ra­zem, gdy spo­glą­dała na bli­znę, przy­po­mi­nała so­bie, że znaj­do­wała się na sa­mym szczy­cie li­sty śmierci taj­nego sto­wa­rzy­sze­nia. W ba­zie woj­sko­wej wy­ja­wiła wszystko, co o nim wie­działa, i po­dała na­zwi­ska zna­nych jej człon­ków. Na­stęp­nie po­ka­zano jej chyba z ty­siąc zdjęć po­dej­rza­nych osób. Wska­zy­wa­nie, kogo z nich wi­działa na róż­nych przy­ję­ciach, oka­zało się mę­czące. Ale ani przez se­kundę tego nie ża­ło­wała.

Do­tąd trzy­mała się więc z dala od re­flek­to­rów, dla­tego że była ka­pu­siem. Uznała jed­nak, że tu, we Wło­szech, ry­zyko ze­msty jest naj­mniej­sze. A w Szwe­cji miała do­stać dwóch ochro­nia­rzy.

Zeta zer­k­nęła na list. Ko­perta nie zdra­dzała ni­czego. Otwo­rzyła ją zde­cy­do­wa­nym ru­chem i ku swo­jemu zdzi­wie­niu zna­la­zła w środku ko­pię ja­kie­goś sta­rego do­ku­mentu w ję­zyku fiń­skim z jej na­zwi­skiem, Lena Wal­l­bäck. Wy­ło­wiła jesz­cze kilka in­nych zro­zu­mia­łych dla niej de­tali, ta­kich jak rok 1980 i Kok­kola, czyli fiń­ska na­zwa mia­sta Kar­leby, w któ­rym miesz­kała za­le­d­wie rok. Wy­glą­dało na to, że ktoś po­darł ory­gi­nał na cztery czę­ści, a na­stęp­nie, chcąc zro­bić ko­pię, skleił je w ca­łość. Od­wró­ciła kartkę i prze­czy­tała tekst wy­dru­ko­wany na kom­pu­te­rze. Szan­ta­ży­sta żą­dał, aby przy­znała pu­blicz­nie, i to w ciągu dwu­dzie­stu czte­rech go­dzin od otrzy­ma­nia li­stu, że jest matką dziecka uro­dzo­nego w ty­siąc dzie­więć­set osiem­dzie­sią­tym roku. Po­now­nie od­wró­ciła do­ku­ment. Syn­ty­mäto­di­stus. Czyli to było świa­dec­two uro­dze­nia. Nie mu­siała znać fiń­skiego, żeby wie­dzieć, że w ru­bryce do­ty­czą­cej ojca wid­nieje „nie­znany”.

Do czego lu­dzie są zdolni. Zeta zmięła pa­pier w kulkę i przy­ło­żyła do niej za­pal­niczkę. Skoro szan­ta­ży­sta ma już akt uro­dze­nia, po co mu jesz­cze po­twier­dze­nie od niej? Pew­nie cho­dziło tylko o pu­bli­ka­cję. Praw­do­po­dob­nie to wy­stawa spra­wiła, że ja­kiś dzien­ni­karz za­czął znowu grze­bać w jej prze­szło­ści. Ni­gdy nie po­tra­fiła zro­zu­mieć tego cho­ro­bli­wego za­in­te­re­so­wa­nia jej osobą.

Gdy pło­mie­nie do­się­gły pal­ców, Zeta upu­ściła pło­nącą kulkę do po­piel­niczki. Za­ło­żyła nogę na nogę. Trzeba bę­dzie się przy­zwy­czaić. Znowu.

Od­wró­ciła się do kel­nera i pstryk­nęła pal­cami:

– Szam­pana!

Po chwili sie­działa z kie­lisz­kiem w dłoni i błą­dziła wzro­kiem po­nad cy­pry­sami. Da­leko w do­li­nie ma­ja­czyły za­rysy Flo­ren­cji. Za­częła się za­sta­na­wiać. List ra­czej nie mógł po­cho­dzić z sze­re­gów osła­bio­nej or­ga­ni­za­cji. Ale dzien­ni­ka­rze zwy­kle nie ba­wili się w szan­taż.

Gdy jej to­wa­rzysz za­uwa­żył na sto­liku bu­telkę i kie­liszki, opu­ścił ba­sen i pod­szedł do le­żaka. Wy­tarł­szy się ręcz­ni­kiem, po­chy­lił się, by po­ca­ło­wać Zetę, przy­po­mniał so­bie jed­nak re­guły gry i szybko się wy­pro­sto­wał.

– Po­łóż mi rękę na ta­lii – po­wie­działa Zeta. – I mów do mnie po wło­sku.

Zgod­nie z ży­cze­niem oparł sztywno dłoń na jej bio­drze.

– O czym mam mó­wić?

– O byle czym.

– Czy ktoś pani po­wie­dział, że ma pani różne oczy? Jedno jest brą­zowe, a dru­gie nie­bie­skie. Czy ktoś pani po­wie­dział, jaka pani jest piękna?

Sły­sząc to, prych­nęła, a jed­no­cze­śnie spod ronda słom­ko­wego ka­pe­lu­sza wy­pa­try­wała bły­sku lor­netki czy apa­ratu w le­sie, lu­stro­wała go­ścia za go­ściem, wciąż ma­jąc mi­ło­sne wy­zna­nie żi­go­laka w uszach. Na­stęp­nie się od­wró­ciła i oparła ple­cami o jego tors. Prze­no­siła spoj­rze­nie z osoby na osobę, z kępy drzew na kępę drzew. Ani je­den obiek­tyw nie był skie­ro­wany w jej stronę.

Zeta nie ro­zu­miała sensu tej po­gróżki, ale naj­wy­raź­niej ist­niał ktoś, kto wie­dział, gdzie ona prze­bywa, i cze­goś od niej chciał.

2

Örn­sköld­svik

Na stole można było zna­leźć różne ro­dzaje tun­n­bröd,czyli cien­kich pod­pło­my­ków wy­pie­ka­nych z mąki, a także ser z Väster­bot­ten, go­to­wane ziem­niaki, gę­stą kwa­śną śmie­tanę, ma­sło i czer­woną ce­bulkę, ale co naj­waż­niej­sze we­dług eme­ry­to­wa­nego in­spek­tora po­li­cji Chri­stiana Mo­diga, nie bra­ko­wało na nim też piwa i wódki. Kil­koro go­ści po­de­szło bli­żej, gdy wy­jął z torby bla­szane puszki, na któ­rych znaj­do­wały się na­zwy i lo­go­typy ma­rek pro­du­ku­ją­cych ki­szone śle­dzie.

– Jedna Måsens, jedna Oskars i dwa Röda Ulven.

Wi­dok wy­brzu­szo­nych wie­czek spra­wił, że ślina na­pły­nęła mu do ust i cmok­nął gło­śno. Ob­ró­ciw­szy się w stronę domu, krzyk­nął do swo­jej żony Siv:

– Śle­dzie są tu­taj. Idziesz?

– Idę, idę.

Po dwu­dzie­stu czte­rech go­dzi­nach upo­rczy­wego desz­czu na we­ran­dzie było jesz­cze tro­chę wil­gotno. W so­bot­nie przed­po­łu­dnie za­wie­sili pod oknem par­te­ro­wej willi sznur lam­pek ogro­do­wych, ale do za­pad­nię­cia zmierz­chu po­zo­stało jesz­cze kilka go­dzin. Ża­rówki rzu­cały stożki żół­tego świa­tła na sza­ro­białą ce­glaną fa­sadę. Na opar­ciach krze­seł Siv po­ło­żyła koce. Sierp­niowe wie­czory by­wały chłodne.

Z wia­dra przy­dźwi­ga­nego przez Siv ulało się tro­chę wody. Zsu­nąw­szy oku­lary na czoło, Chri­stian się­gnął po ki­szone śle­dzie i otwie­racz do kon­serw, po czym wło­żył puszki do wia­dra.

– Mamy szczę­ście z po­godą, nie mu­simy sie­dzieć w środku, je­śli nie chcemy – za­uwa­żył je­den z go­ści.

– Al­tana wła­śnie zdą­żyła wy­schnąć – po­in­for­mo­wała Siv.

Wszy­scy spoj­rzeli na bez­chmurne niebo. Gdy po prze­dziu­ra­wie­niu wie­czek w wo­dzie uszło z pu­szek tro­chę po­wie­trza, Chri­stian wy­jął je na stół, aby otwo­rzyć je cał­ko­wi­cie. Go­ście gło­śno wcią­gnęli za­pach sfer­men­to­wa­nych ryb, jakby sior­bali bu­lion. Go­spo­darz od­chrząk­nął uro­czy­ście i po­to­czył wzro­kiem po twa­rzach zgro­ma­dzo­nych wo­kół stołu.

– Ni­niej­szym ogła­szam te­go­roczną pre­mierę ki­szo­nego śle­dzia za otwartą… z dwu­dnio­wym spóź­nie­niem. – Go­ście wy­buch­nęli śmie­chem i na­gro­dzili go okla­skami. – Za­pra­szam!

In­ten­sywny dzwo­nek te­le­fonu w kie­szeni Chri­stiana za­kłó­cił uro­czy­stą at­mos­ferę.

– Niech to szlag… – mruk­nął.

Znowu roz­legł się śmiech.

Po­nie­waż wszy­scy jego przy­ja­ciele i bli­scy zna­jomi znaj­do­wali się te­raz u niego, mo­gła dzwo­nić tylko Kajsa, ale prze­cież ona ra­zem ze swoją part­nerką Sam po­je­chała na wa­ka­cje do Hisz­pa­nii. Cie­kawe, jak się tam ba­wią. Z pro­gnoz po­gody wy­ni­kało, że na po­łu­dniu jest znacz­nie cie­plej niż w Väster­nor­r­lan­dii.

Gdy roz­glą­dał się za czymś, w co mógłby wy­trzeć ręce, Siv po­spie­szyła z po­mocą i wy­jęła mu ko­mórkę z kie­szeni, jed­no­cze­śnie rzu­ca­jąc okiem na wy­świe­tlacz.

– Hans Vide!

– Po ja­kie li­cho on, u dia­bła, wy­dzwa­nia? Nie ma wła­snej ryby?

Siv wci­snęła kla­wisz i przy­ło­żyła mę­żowi te­le­fon do ucha.

– Tra­fi­łeś jak Pi­łat w credo, w sam śro­dek pre­miery śle­dzia. Mam na­dzieję, że masz do­bry po­wód, żeby za­wra­cać mi głowę.

– To tak się wita prze­ło­żo­nego?

Wy­da­wało się, że Vide jest w za­ska­ku­jąco do­brym na­stroju.

– By­łego prze­ło­żo­nego, chcia­łeś chyba po­wie­dzieć.

– Mar­twa młoda ko­bieta to wy­star­cza­jący po­wód?

– Mor­der­stwo?

– Na to wy­gląda – od­parł Vide nad­spo­dzie­wa­nie rześko.

– Ale dla­czego dzwo­nisz z tym do mnie?

– Ten przy­pa­dek wy­maga do­świad­czo­nego śled­czego. A bra­kuje nam lu­dzi.

Chri­stian od­sta­wił świeżo otwartą puszkę i chwy­cił apa­rat mo­krą ręką. Na dźwięk słowa „mor­der­stwo”wszy­scy go­ście za­częli mu się przy­słu­chi­wać, dla­tego z przy­spie­szo­nym pul­sem opu­ścił to­wa­rzy­stwo i zszedł na traw­nik.

Gdy skoń­czył roz­mowę, rzu­cił żo­nie szyb­kie spoj­rze­nie.

– Mu­szę je­chać do mu­zeum w Örn­sköld­svik – oznaj­mił, po­spiesz­nie wy­cie­ra­jąc ręce o spodnie.

– Czy oni nie przy­go­to­wują tam ja­kiejś wy­stawy zbio­ro­wej? – wtrą­cił je­den z go­ści.

Chri­stian wzru­szył ra­mio­nami.

– Z pra­cami Zety – do­dała Siv.

– Za­cznij­cie beze mnie. Nie wiem, kiedy wrócę.

Jazda sa­mo­cho­dem ze Svartby do mu­zeum i znaj­du­ją­cych się w nim sal wy­sta­wo­wych zaj­mo­wała je­dy­nie dzie­sięć mi­nut. Po gło­wie krą­żyło mu mnó­stwo my­śli. Nie mógł za­prze­czyć, że bra­kuje mu daw­nej pracy, zwłasz­cza tej, gdy zaj­mo­wał się przy­pad­kami za­bójstw. Pod ko­niec pra­co­wał wy­łącz­nie w go­dzi­nach urzę­do­wa­nia, a sprawy tra­fiały na jego biurko do­kład­nie w tym sa­mym cza­sie, gdy można już było o nich prze­czy­tać w ga­ze­tach. Tak więc te­le­fon do eme­ry­to­wa­nego śled­czego poza go­dzi­nami urzę­do­wa­nia ozna­czał duże od­stęp­stwo.

Chri­stian lu­bił swoją pracę. Za­czy­nał jako zwy­kły funk­cjo­na­riusz or­ga­nów ści­ga­nia, a w miarę upływu lat zaj­mo­wał różne sta­no­wi­ska, przy­by­wało mu ty­tu­łów i do­świad­cze­nia. Je­śli jed­nak miał być szczery, naj­bar­dziej od­po­wia­dała mu rola śled­czego. Z nie­od­łączną fajką w dłoni, po­ma­ga­jącą mu w my­śle­niu, czuł się jak współ­cze­sny Sher­lock Hol­mes.

Zbio­ro­wi­sko lu­dzi do­strzegł już z da­leka, gdy tylko skrę­cił w Hamn­ga­tan i je­chał wzdłuż dłu­giej alei bie­gną­cej mię­dzy Stora Tor­get a mu­zeum. Po­nad­stu­letni oka­zały biały bu­dy­nek w se­ce­syj­nym stylu po­cząt­kowo był sie­dzibą szkoły.

Kiedy zna­lazł się bli­żej, zo­ba­czył gó­ru­jący nad tłu­mem krzyż. Po chwili do­strzegł także ciało, szarą po­stać, która, o ile wzrok go nie my­lił, była ukrzy­żo­wana. Nie wie­rzył wła­snym oczom. Ja­kim cu­dem, do ja­snej cho­lery, ko­muś udało się po­sta­wić w świe­tle dnia, w so­botę, w sa­mym środku mia­sta krzyż i jesz­cze na do­da­tek przy­bić do niego czło­wieka?

Chri­stian za­par­ko­wał swoją zie­loną škodę obok po­li­cyj­nego ra­dio­wozu i szybko wy­siadł z sa­mo­chodu. W gru­pie po­li­cjan­tów od razu roz­po­znał chudą po­stać Vi­dego. Ze zdzi­wie­niem stwier­dził, że na miej­scu nie ma ani am­bu­lansu, ani po­li­cyj­nych taśm od­gra­dza­ją­cych. Lu­dzie stali wo­kół zwłok i ga­pili się na nie z fa­scy­na­cją. Gdzieś roz­legł się ner­wowy chi­chot. Ofiara była ko­bietą. Na do­da­tek cię­żarną. Czy jej ciało się po­ru­szyło? Chri­stian za­marł w pół kroku ze wzro­kiem utkwio­nym w brzu­chu. I wtedy zro­zu­miał, dla­czego wszy­scy tak ska­mie­nieli. Dziecko w ło­nie znowu kop­nęło i to ostat­nie tchnie­nie ży­cia w po­pie­la­to­sza­rym ciele nie­mal roz­świe­tliło brzuch od środka. Niech to dia­bli, po­my­ślał Chri­stian, to dla­tego ko­le­dzy stoją jak za­klęci.

– Dla­czego nie ma ka­retki? – wrza­snął, żeby wy­rwać ich z odrę­twie­nia. – We­zwa­li­ście ka­retkę?

Na dźwięk jego głosu Vide od­wró­cił się na­tych­miast.

– Wi­taj, faj­nie, że udało ci się wy­rwać ze śle­dzio­wej ko­la­cji.

– Dla­czego nie opu­ści­cie krzyża? – spy­tał Chri­stian. – Prze­cież dziecko wciąż żyje.

Aspi­ranci po­li­cji Tina Strand i Fred­die Ek oraz opie­kun po­li­cyj­nego psa Kalle Dec­ker także się ob­ró­cili. Przy­wi­tali daw­nego ko­legę ski­nie­niem głowy i po­now­nie skie­ro­wali spoj­rze­nia na ko­bietę na krzyżu.

Brzuch ru­szał się cał­kiem wy­raź­nie. Krew są­czyła się po­woli spod za­rdze­wia­łych gwoź­dzi wbi­tych w grzbiety dłoni i stopy. Je­śli za­raz nie in­ter­we­niują, wkrótce umrze także dziecko.

– Zor­ga­ni­zuj­cie ja­kieś koce, trzeba ją zdjąć z tego krzyża, je­śli nie da się ina­czej, to przy uży­ciu sie­kiery – po­le­cił Chri­stian.

– Wy­gląda jak żywa, prawda? – rzu­ciła Tina.

– Co masz na my­śli?

Po­li­cjanci się ro­ze­śmiali.

– To jest cię­żarna Ma­ria Mag­da­lena, praca fiń­skiej ar­tystki… – wy­ja­śnił Fred­die i na­chy­lił się, żeby od­czy­tać na­zwi­sko z ta­bliczki: – …Elli Vilp­puli. Dzieło nosi ty­tuł Z ra­do­ścią wi­sząc na krzyżu.

Chri­stian chwy­cił się za czoło i ciężko wes­tchnął. No nie, ci nie­po­prawni ko­le­dzy i ich ka­wały. Czy na­wet na eme­ry­tu­rze nie mogą mu dać spo­koju?

– Miło cię wi­dzieć – zwró­ciła się do niego Tina. – Kopę lat.

Uści­skała go ser­decz­nie. Pra­co­wali ra­zem przez po­nad de­kadę. Za­uwa­żył, że jej ob­cięte na pa­zia ja­sne włosy są krót­sze niż zwy­kle. Do twa­rzy jej było w no­wej fry­zu­rze. Kalle Dec­ker pod­szedł do niego z Tildą przy no­dze i po­trzą­snął mu dłoń, a gdy po chwili ob­jął go po przy­ja­ciel­sku, Chri­stian na wszelki wy­pa­dek nie spusz­czał suki z oczu. Za­wsze czuł przed nią re­spekt.

– Ale mnie wro­bi­li­ście! – po­wie­dział po chwili, krę­cąc głową i chi­cho­cząc.

Do­kład­niej przyj­rzał się rzeź­bie. Ar­tystka umie­ściła w brzu­chu po­staci lampkę, aby płód był oświe­tlony od tyłu. Na do­da­tek co ja­kiś czas się ob­ra­cał, co nada­wało ca­ło­ści nie­za­prze­czal­nie re­ali­styczny cha­rak­ter.

Na­wet Vide się uśmiech­nął. Były szef Mo­diga, wy­soki i chudy męż­czy­zna, pod­cho­dził tro­chę zbyt se­rio do swo­jej funk­cji i wielu z młod­szych funk­cjo­na­riu­szy na­wet się go bało.

– Je­ste­ście okropni. Kiedy was zo­ba­czy­łem, z psem i w ogóle, my­śla­łem, że to po­ważna sprawa. Na­bi­ja­cie się ze sta­rego czło­wieka, a w domu cze­kają na mnie go­ście. Wła­śnie otwo­rzy­li­śmy śle­dzie.

Ob­ró­cił się i ru­szył z po­wro­tem do sa­mo­chodu.

– Po­cze­kaj – po­wie­dział Vide, idąc za nim. – Po­trze­bu­jemy cię w związku ze zbli­ża­jącą się wy­stawą.

– Za­po­mnij.

– Brak nam lu­dzi.

– Nic no­wego.

– Zeta przy­je­dzie tylko pod wa­run­kiem, że za­pew­nimy jej ochronę.

– To ta wa­riatka też ma się tu po­ja­wić?

Nie­długo miną chyba dwa lata, od­kąd znik­nęła z ho­ry­zontu w związku z wy­kry­ciem i roz­bi­ciem przez po­li­cję dziw­nego sto­wa­rzy­sze­nia, któ­rego była człon­ki­nią.

– Cho­dzi o czas, kiedy ona bę­dzie w mie­ście. Kilka dni, mak­sy­mal­nie ty­dzień. Wy­stawa bę­dzie trwała dłu­żej, ale wtedy nie spo­dzie­wamy się pod­wyż­szo­nego za­gro­że­nia. Tylko pa­mię­taj, jej wi­zyta do sa­mego końca jest trzy­mana w ta­jem­nicy.

– Gdy­byś po­pro­sił mnie nor­mal­nie, jak czło­wiek, od razu bym się zgo­dził, jed­nak w tej sy­tu­acji, kiedy wy­cią­gasz mnie z domu od go­ści w środku pre­miery śle­dzia…

– No bo sami do­piero się do­wie­dzie­li­śmy, że od­wie­dzi nas duma na­szego mia­sta. To był szok dla wszyst­kich. Ku­ra­torka mó­wiła, że roz­mowy z Zetą trwały od ty­go­dnia, a do­piero kiedy pod­pi­sała kon­trakt, usta­lono osta­teczny plan. Wy­gląda na to, że ist­nieje ja­kieś za­gro­że­nie i dla­tego…

Chri­stian je znał, miał oka­zję się prze­ko­nać, do czego była zdolna or­ga­ni­za­cja, którą on i jego dawna ko­le­żanka Kajsa zdo­łali zde­ma­sko­wać dwa lata wcze­śniej. Mo­dig po­dej­rze­wał, że ar­tystka za­de­nun­cjo­wała mnó­stwo osób. Nic dziw­nego, że po­tem za­pa­dła się pod zie­mię.

– Do­bre so­bie! Zeta i plan! Chyba pęknę ze śmie­chu.

Chri­stian do­szedł już do sa­mo­chodu. Otwo­rzył drzwi, ale nie wsiadł od razu.

– Ty­dzień?

Vide ski­nął głową, po czym prze­su­nął dwoma pal­cami po war­gach, jakby za­cią­gał za­mek bły­ska­wiczny. Jego dawny pod­władny rzadko wi­dział za­zwy­czaj śmier­tel­nie po­waż­nego szefa w tak żar­to­bli­wym na­stroju, dla­tego za­czął się za­sta­na­wiać, czy on przy­pad­kiem nie pił.

– Czy będę mu­siał mieć z nią bez­po­śred­nio do czy­nie­nia?

– Nie, Zeta do­sta­nie swo­ich oso­bi­stych ochro­nia­rzy. Ku­ra­torka… – Vide wy­jął wi­zy­tówkę i od­czy­tał: – An­to­nia Ha­thor do tej pory uwa­żała, że to wy­star­czy, ale naj­wy­raź­niej dziś do­szła do wnio­sku, że my także po­win­ni­śmy być po­in­for­mo­wani o obec­no­ści tak waż­nej per­sony.

– W ta­kim ra­zie jaka mia­łaby być moja rola?

– Czu­wał­byś, czy wszystko się od­bywa, jak po­winno. Oczy­wi­ście cały czas po cy­wil­nemu. My za­czy­namy już dzi­siaj od prze­szu­ka­nia i za­bez­pie­cze­nia naj­bliż­szego oto­cze­nia. Ale jak wspo­mnia­łem, wy­star­czy, je­śli ty się włą­czysz, kiedy Zeta za­wita do mia­sta. Mu­sisz być na wer­ni­sażu i na wszyst­kich im­pre­zach oraz ban­kie­tach or­ga­ni­zo­wa­nych przez gminę, w któ­rych ona bę­dzie uczest­ni­czyć. Kiedy tylko wy­je­dzie, bę­dziesz wolny. W re­zul­ta­cie to mogą być dwa, trzy dni, a do­sta­niesz pie­nią­dze za cały ty­dzień.

– Mogę się za­sta­no­wić?

– Li­czę na cie­bie. We­dług in­for­ma­cji, które mamy, Zeta przy­jeż­dża w czwar­tek. Dla za­pro­szo­nych go­ści wy­stawa otwiera się w pią­tek, a dla pu­blicz­no­ści do­piero w so­botę. Tylko nie roz­po­wia­daj ni­komu o jej wi­zy­cie. Za­leży nam na utrzy­ma­niu jej w ta­jem­nicy naj­dłu­żej, jak to moż­liwe.

– Już to mó­wi­łeś.

– Zdaje się, że ona sie­dzi te­raz gdzieś we wło­skich gó­rach.

– No do­bra, śle­dzie i go­ście cze­kają. Za­dzwo­nię do cie­bie ju­tro.

– Przy­jadą lu­dzie z ca­łego świata. Po­słu­chaj, Mo­dig, na­prawdę byś się przy­dał i…

– Ju­tro – po­wtó­rzył Chri­stian, uda­jąc, że przy­kłada te­le­fon do ucha.

– Okej, zdzwo­nimy się!

Usiadł­szy w sa­mo­cho­dzie, od nie­chce­nia prze­czy­tał w ko­mórce in­for­ma­cje o wy­sta­wie. Brali w niej udział ar­ty­ści ze Skan­dy­na­wii, Nie­miec i Ja­po­nii, któ­rych prace zo­stały za­in­spi­ro­wane lub – jak mgli­ście ujęła to ku­ra­torka – „po­zo­sta­wały w dia­logu” ze sztuką rzeź­biar­ską Zety. Mo­dig ze­tknął się z nią po raz pierw­szy przed pię­cioma laty w związku z na­głym znik­nię­ciem jej bra­ta­nicy. Współ­praca z tą ko­bietą była wręcz nie do znie­sie­nia. Ona po­do­bno szcze­rze nie­na­wi­dzi swo­jego ro­dzin­nego mia­sta. A te­raz mia­łaby przy­je­chać do niego… do­bro­wol­nie?

W ciągu mi­nio­nych dwóch lat wszelki słuch o niej za­gi­nął. Mó­wiono, że żyje w ja­kimś taj­nym miej­scu. Czy przez cały ten czas miesz­kała we Wło­szech? To, że przy­jęła za­pro­sze­nie do­piero w ostat­niej chwili, wy­ni­kało praw­do­po­dob­nie z cią­głego za­gro­że­nia, w ja­kim żyła. To byłby za­tem jej pierw­szy pu­bliczny wy­stęp od czasu, kiedy wy­dała człon­ków taj­nej or­ga­ni­za­cji Koło. Mo­dig gwizd­nął gło­śno, gdy zdał so­bie sprawę z po­wagi wi­zyty. Nic dziw­nego, że po­trze­bo­wali lu­dzi do ochrony. Na­wet ta­kiego sta­ru­cha jak on.

Po­grą­żony w my­ślach o Ze­cie, za­miast za­ha­mo­wać na po­ma­rań­czo­wym świe­tle, na­ci­snął pe­dał gazu.

Gdy skrę­cił na Svartby, za­dzwo­niła ko­mórka. Wy­jął ją i zer­k­nął na wy­świe­tlacz – znowu Vide.

– Tak?

Przez chwilę za­le­gała ci­sza. Chri­stian my­ślał już, że Vide się po­my­lił, gdy w końcu pa­dło py­ta­nie:

– Mo­żesz za­wró­cić?

Coś się stało, sły­szał to po jego gło­sie. Po dwu­dzie­stu la­tach wie się ta­kie rze­czy. Mimo to po­wtó­rzył za nim:

– Za­wró­cić?

– Tak. Tilda zła­pała trop. Kiedy prze­szu­ki­wali oko­licę dla za­bez­pie­cze­nia wy­stawy.

– Gdzie je­ste­ście?

– Na Par­ken­bac­ken. No wiesz, za mu­zeum, na skraju daw­nego Parku Lu­do­wego.

– Co zna­leź­li­ście?

Vide wes­tchnął ciężko.

– Zwłoki. Wy­gląda na to, że do­cze­ka­łeś się jed­nak za­bój­stwa. Ścią­gamy już Anne Rau­tio, ale do­brze by było, że­byś przy­je­chał i rzu­cił okiem.

Anne Rau­tio była lo­kal­nym – i dzięki swej nad­zwy­czaj­nej sta­ran­no­ści naj­lep­szym w ca­łym Väster­nor­r­land – tech­ni­kiem kry­mi­nal­nym.

Chri­stian uśmiech­nął się pod wą­sem. Na­wet tro­chę mu ulżyło, że nie bę­dzie mu­siał się przy­znać go­ściom, że dał się na­brać i wziął rzeźbę za zwłoki.

3

Ma­laga, Co­sta del Sol

– Tak, to było fajne – po­wie­działa Sam, nie pre­cy­zu­jąc, co ma na my­śli. – Za­mie­ści­łam to na Snap­cha­cie.

Kajsa Nor­din spoj­rzała na Sam, a wła­ści­wie na Sa­man­thę, i po­czuła na­gły przy­pływ uczu­cia do swo­jej part­nerki, która sie­działa na fo­telu pa­sa­żera i sen­nie wy­glą­dała przez okno.

Wa­ka­cyjny wy­pad do­brze im zro­bił. Od końca czerwca raz po raz do­cho­dziło mię­dzy nimi do kłótni na te­mat dziecka, a te­raz go­rącz­kowe dys­ku­sje na­le­żały już chyba do prze­szło­ści. Może wła­śnie dzięki urlo­powi Kajsa stwier­dziła, że jest go­towa na ten krok. Zgo­dzi się na dziecko. Ona i Sam są ra­zem od nie­mal sze­ściu lat, po­znały się, gdy Kajsa stu­dio­wała w Wyż­szej Szkole Po­li­cyj­nej w Sol­nej.

Była cie­kawa, co jej part­nerka wrzu­ciła na Snap­chata. Może dra­pież­nego ptaka, który szy­bo­wał z wia­trem nad zbo­czem, gdy cho­dziły dziś po hisz­pań­skich gó­rach? Ciemne włosy Sam ko­ły­sały się w rytm pod­sko­ków sa­mo­chodu na chwi­lami nie­rów­nej na­wierzchni. Jej po­wieki opa­dały po­woli, jak u ma­łego dziecka za­sy­pia­ją­cego przy stole z łyżką w ręce. Dłu­gie pie­sze pa­trole uliczne, które Kajsa od­by­wała jako po­cząt­ku­jąca po­li­cjantka, wy­szły jej na do­bre pod­czas gór­skiej wę­drówki, dzi­wiła się na­to­miast, że Sam, jako tan­cerka przy­zwy­cza­jona do wy­siłku fi­zycz­nego, ma tak słabą kon­dy­cję. Uśmiech­nęła się i do­tknęła jej dłoni.

Wy­jazd w ostat­niej chwili na Co­sta del Sol po gów­nia­nym szwedz­kim le­cie oka­zał się uda­nym kom­pro­mi­sem. Znacz­nie wcze­śniej Sam oznaj­miła jej do­bit­nie, że nie mogą w każde wa­ka­cje jeź­dzić do Örn­sköld­svik. Usta­liły więc, że w jed­nym roku będą od­wie­dzać ro­dzinne mia­sto Kajsy, a w dru­gim – ro­dzinne Val­pa­ra­iso Sa­man­thy w Chile. Po­nie­waż jed­nak w tym roku nie stać ich było na po­dróż do Ame­ryki Po­łu­dnio­wej, wy­bór padł na Hisz­pa­nię.

Kajsa w końcu zro­zu­miała, że jej part­nerka ma zu­peł­nie inną po­trzebę cie­pła i słońca niż ona. Przy­tła­cza­jący upał pa­nu­jący na Wy­brzeżu Słońca był dla niej, miesz­kanki Pół­nocy, zbyt du­żym wy­zwa­niem. Już ni­gdy wię­cej nie po­peł­nią tego błędu i nie wy­biorą się nad Mo­rze Śród­ziemne w sierp­niu.

Po pię­ciu dniach za­częły od­kry­wać oko­licę Mar­belli i ho­telu, w któ­rym miesz­kały. Po­nie­waż je­chały do Hisz­pa­nii bez spe­cjal­nych ocze­ki­wań, do­stały po­kój na­wet w do­syć ele­ganc­kim ho­telu, ale na pierw­szym pię­trze i z wi­do­kiem na nudną ulicę. Nie prze­szka­dzało im to ani tro­chę, wy­na­jęły bo­wiem sa­mo­chód i każ­dego dnia ro­biły cu­do­wne wy­cieczki, raz na sa­motne plaże, in­nym ra­zem do ma­łych wio­sek roz­rzu­co­nych w gó­rach. Lub tak jak dzi­siaj do Ca­mi­nito del Rey.

Mia­sto było za­tło­czone, na uli­cach pa­no­wał go­rącz­kowy ruch. W Hisz­pa­nii trą­biono bez opa­mię­ta­nia na lewo i prawo. Na szczę­ście nocą ro­biło się spo­koj­niej, w prze­ciw­nym ra­zie na pewno nie zmru­ży­łyby oka, ma­jąc ulicę tuż pod bal­ko­nem.

Wę­drówka przez Ca­mi­nito del Rey była spek­ta­ku­larna. Spa­cer po kład­kach za­wie­szo­nych na stro­mych ścia­nach wą­wozu za­jął cztery go­dziny. W dole pły­nęły zie­lone wody rzeki wi­ją­cej się cien­kim prze­smy­kiem mię­dzy gó­rami. W któ­rymś mo­men­cie się za­trzy­mały i ob­ser­wo­wały dzi­kiego ptaka szy­bu­ją­cego z wia­trem od na­grza­nej strony klifu. Po tym, co Kajsa zo­ba­czyła dzi­siaj, Slåt­ter­dals­skre­van na szwedz­kim Höga Ku­sten już ni­gdy nie bę­dzie tym sa­mym co do tej pory… Ścieżka Króla, bo to wła­śnie ozna­cza na­zwa Ca­mi­nito del Rey, po pro­stu nie ma so­bie rów­nych.

– Mu­szę ci coś po­wie­dzieć – bąk­nęła le­d­wie sły­szal­nie Sam.

Kajsa cze­kała na dal­szy ciąg, ale Sa­man­tha znowu za­pa­dła w drzemkę.

Ostrze­żono ją wcze­śniej, że Hisz­pa­nie za­miast zwal­niać przed za­krę­tami na dro­gach wi­ją­cych się po­śród gór, po pro­stu trą­bią. Na szczę­ście miała wprawę w kar­ko­łom­nej jeź­dzie na sy­gnale, po­tra­fiła mocno trzy­mać kie­row­nicę i za­cho­wać mak­sy­malną kon­cen­tra­cję. Co prawda jako świeżo upie­czona śled­cza ko­mendy po­li­cji na sztok­holm­skim Nor­r­mal­mie ostat­nio miała znacz­nie mniej oka­zji do ćwi­cze­nia tych umie­jęt­no­ści.

Mimo to lata spę­dzone za kie­row­nicą ra­dio­wozu na po­łu­dnio­wych przed­mie­ściach nie pójdą szybko w za­po­mnie­nie. W Far­sta stra­ciła nie­win­ność. Nie w sen­sie sek­su­al­nym – o to po­sta­rał się Fred­die Ek – tylko tę inną, rów­no­znaczną z pro­sto­dusz­no­ścią.

Świa­tło zmie­niło się na zie­lone, wrzu­ciła bieg. Za nią roz­legł się klak­son. Spoj­rzaw­szy z czu­ło­ścią na Sam, która znaj­do­wała się jakby mię­dzy dwoma świa­tami, do­dała gazu.

Po kilku la­tach spę­dzo­nych w Far­sta chyba wi­działa już wszystko. Nie­do­rost­ków, któ­rzy pluli jej w twarz, gdy za­trzy­my­wała ich na drob­nych kra­dzie­żach, po­dej­mu­jąc da­remną próbę po­mocy, by nie wpa­dli w ko­le­iny prze­stęp­czo­ści zor­ga­ni­zo­wa­nej. Na­pa­sto­wane rom­skie że­braczki. Ćpu­nów snu­ją­cych się po me­trze i przed­mie­ściach jak żywe trupy. Bite nie­mow­lęta i mal­tre­to­wane dziew­czyny, które nie miały siły wy­nieść się od swo­ich part­ne­rów na­fa­sze­ro­wa­nych ana­bo­li­kami. Wy­padki dro­gowe.

Dla­tego nie wąt­piła ani przez chwilę, że po­ra­dzi so­bie ze zwy­cza­jami pa­nu­ją­cymi na hisz­pań­skich dro­gach. Je­dyna róż­nica po­le­gała na tym, że tu­taj każdy jeź­dził tak, jakby miał na da­chu ko­guta.

Do­jeż­dżały już do ho­telu.

– Mu­szę ci… – ode­zwała się znowu sen­nym gło­sem Sam. – Je­stem w ciąży.

Co ona po­wie­działa? Chyba bre­dziła przez sen? Auto samo za­częło zwal­niać na po­ma­rań­czo­wym świe­tle, ale trzy sa­mo­chody ja­dące przed nią gwał­tow­nie przy­spie­szyły, ostatni prze­mknął już na czer­wo­nym. Kajsa wzięła głę­boki od­dech i za­ha­mo­wała. Spoj­rzała w lu­sterko wsteczne. To, co w nim zo­ba­czyła, ją prze­ra­ziło: kie­rowca du­żego czar­nego SUV-a pa­trzył w bok i je­chał zde­cy­do­wa­nie za szybko, naj­wy­raź­niej nie za­mie­rza­jąc zwol­nić. Mocny uchwyt kie­row­nicy. Uła­mek se­kundy na przy­go­to­wa­nie, ale za mało czasu, by ostrzec Sam. Pod wpły­wem wstrząsu otwo­rzyły się obie po­duszki po­wietrzne, wy­glą­dały jak gi­gan­tyczne sza­ro­białe torby po­pcornu, a siła ude­rze­nia wy­rzu­ciła auto pro­sto na skrzy­żo­wa­nie. One obie zo­stały gwał­tow­nie ci­śnięte do przodu, za­kli­no­wane mię­dzy sie­dze­niami a wy­peł­nio­nymi ga­zem wor­kami. Ko­lejne ude­rze­nie z pra­wej strony wpra­wiło auto w ro­ta­cję, jakby sie­działy w wiel­kiej fi­li­żance w parku roz­rywki Gröna Lund.

Kajsa za­marła, cze­kała na trzeci huk. Nie­na­tu­ralna ci­sza szu­miała w uszach. Naj­pierw ock­nął się ro­zum. Za­częła my­śleć jak po­li­cjantka. Wie­działa z do­świad­cze­nia, że pod wpły­wem szoku lu­dzie dzia­łają nie­ra­cjo­nal­nie. Gdy tylko ustą­pił pa­ra­liż, unio­sła rękę i włą­czyła świa­tła awa­ryjne.

Jak szyja? Whi­plash? Nie, chyba nic się nie stało. Po­ru­szyła się ostroż­nie, stwier­dziła, że ma czu­cie w no­gach, w rę­kach, ra­czej wszystko jest w po­rządku.

Świa­tła awa­ryjne kli­kały ryt­micz­nie, jak me­tro­nom pia­ni­sty. Tik-tak, tik-tak.

Kajsa ob­ró­ciła się lekko w lewą stronę, nic jej nie bo­lało. A co z Sam? Szybko od­wró­ciła się w prawo, ale sie­dze­nie było pu­ste. Jej palce drżały i drże­nie stop­niowo ob­jęło całe ciało. Trzę­sła się jak w zi­mowe wie­czory w Sztok­hol­mie, gdy tem­pe­ra­tura spa­dała po­ni­żej zera. W Örn­sköld­svik ni­gdy tak nie mar­zła. Szok. Te­raz przy­szedł szok. Pró­bo­wała się uspo­koić, prze­ko­nać samą sie­bie, że wszystko bę­dzie do­brze. Że tylko to so­bie wmó­wiła. Bo jak Sam, jej dziew­czyna od pię­ciu lat, mo­gła być w ciąży?

4

Mu­zeum i ga­le­ria sztuki Örn­sköld­svik

Carl Cronh­jelm pierw­szy raz oglą­dał ostat­nie dzieło Zety i z fa­scy­na­cją pa­trzył, jak fa­cet w to­a­le­cie ja­kie­goś mod­nego lon­dyń­skiego klubu noc­nego za­mie­rza wstrzyk­nąć so­bie herę. Męż­czy­zna, około trzy­dziestki, miał zde­spe­ro­wany, nie­mal gro­bowy wy­raz twa­rzy. Pod­czas gdy lon­dyń­czyk wcią­gał z łyżki he­ro­inę do strzy­kawki, ciem­no­włosa ko­bieta w Pa­ryżu z otwar­tymi ustami ob­ser­wo­wała prze­bieg wy­da­rzeń. Praw­do­po­dob­nie ni­gdy wcze­śniej nie wi­działa ta­kiej sy­tu­acji. Naj­wy­raź­niej pa­trzyła na tę samą scenę co Carl, po­nie­waż w jej mi­mice mógł śle­dzić te same emo­cje, które i on od­czu­wał. Krę­ciła się nie­spo­koj­nie, jakby chciała się te­le­por­to­wać do tego czło­wieka, po­wstrzy­mać go, prze­ko­nać, żeby tego nie ro­bił.

Carl spo­glą­dał na prze­mian na dwa ekrany te­le­wi­zyjne, to na ko­bietę w Pa­ryżu, to na męż­czy­znę w Lon­dy­nie. My­ślał, że wi­de­oin­sta­la­cja sku­pia się je­dy­nie na pod­glą­da­niu ży­cia ob­cych lu­dzi, ale kiedy zna­lazł się w jej środku, zro­zu­miał, że wiel­kość tego pro­jektu po­lega na moż­li­wo­ści śle­dze­nia re­ak­cji in­nych wi­dzów. Męż­czy­zna w lon­dyń­skiej to­a­le­cie wła­śnie zna­lazł od­po­wied­nią żyłę i po­lu­zo­wał gumkę na ra­mie­niu. W sku­pie­niu wbił igłę w skórę. Ciem­no­włosa pa­ry­żanka po­krę­ciła głową i po­wie­działa coś nie­sły­szal­nego. Oczy miała sze­roko otwarte, a usta za­mknięte. Kon­cen­tra­cja na twa­rzy lon­dyń­czyka ustą­piła wy­cze­ki­wa­nemu od­prę­że­niu.

Na trze­cim ekra­nie Carl zo­ba­czył ro­ze­śmianą, lekko wsta­wioną parę wpa­da­jącą do to­a­lety gdzieś na hisz­pań­skiej Ma­jorce. Naj­pierw lon­dyń­czyka za­uwa­żyła dziew­czyna i we­so­łość wy­parł krzyk, który spra­wił, że jej chło­pak na­tych­miast się od­wró­cił i rów­nież spoj­rzał na ekran. Co­kol­wiek za­mie­rzali ro­bić w to­a­le­cie, na wi­dok męż­czy­zny z Lon­dynu od razu o tym za­po­mnieli.

Carl też po­wró­cił do niego. Z igłą wciąż tkwiącą w zgię­ciu łok­cia trzy­dzie­sto­la­tek spadł z se­desu, a po­tem po­woli znik­nął z ka­dru. Nie wy­glą­dało to do­brze. Czy fa­cet przedaw­ko­wał, czy zna­lazł się w szczę­śli­wej kra­inie? Carl się po­chy­lił. Nie był przy­go­to­wany na tak silne emo­cje. Za­mie­rzał tylko prze­spa­ce­ro­wać się po ga­le­rii, ale utknął w sali wi­deo na pię­trze, nie­zdolny iść da­lej. Para z Ma­jorki wy­bie­gła z to­a­lety, praw­do­po­dob­nie żeby we­zwać po­moc. Cia­sne po­miesz­cze­nie wy­peł­niło się wkrótce wie­loma twa­rzami, które zda­wały się z fa­scy­na­cją wpa­try­wać w męż­czy­znę z Lon­dynu, ale po chwili one też znik­nęły. Ogra­ni­cze­nie wstępu do sali wi­deo dla osób po­wy­żej osiem­na­stu lat miało swoje uza­sad­nie­nie. Carl był cie­kaw, co z pa­ry­żanką, jed­nak ko­bieta opu­ściła to­a­letę. Ile go­dzin na­grań udo­stęp­niono? Otwo­rzył pro­gram i prze­czy­tał:

„In­sta­la­cja Zety The Ar­tist is dead, long live the Ar­tist miała pre­mierę w maju 2016 roku w dzie­się­ciu miej­scach na świe­cie. To­a­lety w wy­bra­nych ba­rach wy­po­sa­żono w ekrany te­le­wi­zyjne z wbu­do­wa­nymi ka­me­rami. Na drzwiach każ­dej z to­a­let zo­stały umiesz­czone ostrze­że­nia, aby od­wie­dza­jący mo­gli do­ko­nać świa­do­mego wy­boru. Od osób, które chciały zo­ba­czyć, co ro­bią inni, ocze­ki­wano, że także we­zmą czynny udział w in­sta­la­cji. Pro­jekt trwał mie­siąc i stał się naj­czę­ściej dys­ku­to­wa­nym dzie­łem nie tylko Zety, ale w ogóle bie­żą­cego roku. Na wy­sta­wie pre­zen­to­wane są trzy go­dziny na­grań.

»Wy­bór ma­te­ria­łów do eks­po­zy­cji był naj­trud­niej­szą czę­ścią ca­łego przed­się­wzię­cia« – mówi ku­ra­torka An­to­nia Ha­thor. »Dzieło ce­lowo po­zo­sta­wia wi­dza z wie­loma py­ta­niami bez od­po­wie­dzi«.

Dzie­sięć ba­rów uczest­ni­czą­cych w pro­jek­cie to: Chez Geo­r­ges (Pa­ryż, Fran­cja), Ro­oftop (Ho Chi Minh, Wiet­nam), Si­rocco (Bang­kok, Taj­lan­dia), Pu­ro­be­ach (Palma de Mal­lorca, Hisz­pa­nia), Rio Sce­na­rium (Rio de Ja­ne­iro, Bra­zy­lia), The Ar­te­sian (Lon­dyn, An­glia) The Dead Rab­bit (Nowy Jork, USA), Fe­ria (To­kio, Ja­po­nia), Cha­let (Ber­lin, Niemcy) i Café Opera (Sztok­holm, Szwe­cja)”.

Carl pod­niósł wzrok znad pro­gramu i zo­ba­czył, że na ekra­nach po­ja­wiły się te­raz inne po­sta­cie. Do jed­nej z to­a­let we­szła para, uwa­ża­jąc, by nie po­ka­zać twa­rzy. Z pod­pisu wy­ni­kało, że to Rio de Ja­ne­iro. Oboje sta­nęli na­prze­ciw sie­bie, ona jedną stopę oparła na de­sce klo­ze­to­wej. On się­gnął jej pod spód­nicę, drugą ręką roz­piął roz­po­rek swo­ich ciem­nych spodni od gar­ni­turu i po chwili po­śladki za­częły się ryt­micz­nie po­ru­szać do przodu i do tyłu. Na ko­lej­nym ekra­nie do to­a­lety wdarła się grupka ja­poń­skich lo­li­tek. Dziew­czyny wska­zy­wały pal­cami, chi­cho­tały hi­ste­rycz­nie, ro­biły wiel­kie oczy i za­kry­wały usta dłońmi. Im dłu­żej ga­piły się na bra­zy­lij­ską parę, tym bar­dziej się śmiały.

W Sztok­hol­mie młoda, wy­raź­nie pi­jana ko­bieta usia­dła na se­de­sie, wy­si­kała się, pod­tarła i nie umyw­szy rąk, wy­szła. Carl za­sta­no­wił się, czy była świa­doma tego, że jest czę­ścią dzieła sztuki.

Coś mu­siało się wy­da­rzyć u pary w Rio de Ja­ne­iro. Ko­bieta się ob­ró­ciła i nie zwa­ża­jąc już na to, czy jej twarz jest wi­do­czna, czy nie, wy­mie­rzyła męż­czyź­nie po­li­czek. Kłót­nia szybko eska­lo­wała. Cie­kawe, ile po­stę­po­wań są­do­wych było owo­cem tego dzieła, za­sta­no­wił się Carl.

– Here you are, ho­ney!

Ciemny głos An­to­nii wy­rwał go z za­my­śle­nia. Nie sły­szał, kiedy we­szła, mimo że jej nie­bo­tycz­nie wy­so­kie ob­casy gło­śno stu­kały o ka­mienną po­sadzkę. Od­ru­chowo spraw­dził, czy ma do­brą fry­zurę, a ona zda­wała się na­śla­do­wać jego ru­chy, też do­ty­ka­jąc swo­ich dłu­gich wło­sów. Po­łowa jej twa­rzy była oświe­tlona bla­skiem pa­da­ją­cym z mo­ni­to­rów, nie­bie­skie świa­tło uwy­dat­niało wy­sta­jące ko­ści po­licz­kowe i spra­wiało, że jej nos wy­glą­dał jak zwiot­czały ku­tas. In­ten­sywne spoj­rze­nie ku­ra­torki prze­ni­kało mrok w ciem­nym po­miesz­cze­niu.

– Naj­wy­raź­niej da­łem się wcią­gnąć – po­wie­dział Carl, wska­zu­jąc na ekrany – w ży­cie in­nych.

– Awe­some – od­parła An­to­nia z no­so­wym no­wo­jor­skim ak­cen­tem. – Więk­szość lu­dzi nie może się od tego ode­rwać, mimo że dziś każdy ma tak nie­wia­ry­god­nie krótki czas sku­pie­nia uwagi. – Ski­nęła głową. – Fa­sci­na­ting!

Carl po­wi­nien być przy­zwy­cza­jony do tego ro­dzaju eks­cy­ta­cji, bo prze­cież do­ra­stał w ary­sto­kra­tycz­nym, choć nie­zbyt za­moż­nym domu. Przez wiele lat włó­czył się z Zetą po wy­sta­wach, ga­le­riach i róż­nych mod­nych miej­scach. Mimo to czuł, jak uno­szą mu się brwi. Czę­sto in­ter­pre­to­wano to błęd­nie jako wy­raz jego zgody z opi­nią roz­mówcy. Jed­no­cze­śnie nie mógł nie po­dzi­wiać umie­jęt­no­ści An­to­nii, któ­rej udało się nie tylko ścią­gnąć na wy­stawę wia­domy ta­lent, ale też za­an­ga­żo­wać pię­cioro fa­scy­nu­ją­cych ar­ty­stów, któ­rych sztuka na­wią­zy­wała dia­log z dzie­łem Zety.

– Glad you co­uld come early. Wspa­niale – po­wie­działa An­to­nia.

– Oczy­wi­ście – od­parł Carl.

Lekko ob­cią­gnął ka­mi­ze­lkę, spraw­dził, czy kra­wat jest w po­rządku. Od czasu do czasu spo­ty­kał An­to­nię przy róż­nych oka­zjach zwią­za­nych ze sztuką, lecz po raz pierw­szy stał z nią twa­rzą w twarz. Wie­dział, że uro­dziła się w No­wym Jorku, ale jako dziecko wciąż zmie­niała miej­sce za­miesz­ka­nia, do­póki jej matka się nie roz­wio­dła i nie wró­ciła do ro­dzin­nej Szwe­cji. Jako na­sto­latka An­to­nia prze­nio­sła się znowu do Sta­nów Zjed­no­czo­nych, gdzie pra­co­wała w ga­le­riach sztuki i w no­wo­jor­skiej Mo­mie. Nie miał jed­nak pew­no­ści, czy te­raz jest w Szwe­cji wy­łącz­nie z po­wodu wy­stawy i na­dal mieszka w Sta­nach, czy też osia­dła tu na stałe.

– Ogrom­nie in­te­li­gentna eks­po­zy­cja – za­uwa­żył. – Mo­żesz być za­do­wo­lona. Co to­bie naj­bar­dziej się po­doba?

An­to­nia przy­sta­nęła i przy­ło­żyła palce do pod­bródka, jakby po raz pierw­szy się nad tym za­sta­na­wiała. On z ko­lei pró­bo­wał oce­nić, ile mo­gła mieć lat. Stwier­dził, że jest chyba mię­dzy trzy­dziestką a czter­dziestką.

– No of­fense – po­wie­działa, kła­dąc dłoń na jego ra­mie­niu. – Wiem, że je­steś agen­tem Elli, i uwa­żam, że fiń­ska sztuka jest fan­ta­styczna, ale wy­bie­ram Áslaug Sig­tryg­gs­dót­tir. Wi­dzia­łeś już jej prace? Awe­some.

Carl ski­nął głową. Dzień wcze­śniej po­mógł Is­landce w pod­ję­ciu de­cy­zji, jak po­wie­sić ob­razy. Roz­po­znał od razu, że szkice zo­stały wy­ko­nane przez rzeź­bia­rza, a nie ma­la­rza. Mi­to­lo­giczne stwo­rze­nia stały przed zruj­no­wa­nymi wie­żow­cami albo roz­bie­rały się w bur­de­lach. Wszyst­kie po­sta­cie ema­no­wały po­czu­ciem nie­do­pa­so­wa­nia.

An­to­nia po­now­nie po­pra­wiła so­bie włosy, ciemne pu­kle o wy­pło­wia­łych od słońca koń­ców­kach. Carl nie zdą­żył na ra­zie za­po­znać się z dzie­łami in­nych ar­ty­stów poza Is­landką i Ellą Vilp­pulą, któ­rej pracę in­sta­lo­wał.

– Chodź – po­wie­działa An­to­nia, wy­cią­ga­jąc do niego rękę. – Opro­wa­dzę cię.

Uśmiech­nęła się do niego sze­roko, od­sła­nia­jąc ślady ciem­no­czer­wo­nej szminki na zę­bach. Po dro­dze do na­stęp­nej sali za­trzy­mała się i pu­ściw­szy jego dłoń, wy­so­kimi szpil­kami w ko­lo­rze ba­kła­żana z iry­ta­cją kop­nęła w sto­jące pu­dła.

– Rany bo­skie, czy to na­prawdę ta­kie trudne? Z tu­tej­szym per­so­ne­lem wprost nie spo­sób pra­co­wać. Fuc­king in­cre­di­ble! Ile razy mam im po­wta­rzać, żeby usu­nęli wszyst­kie śmieci? Ama­teurs. – Wy­szła na ko­ry­tarz i krzyk­nęła: – Halo!

Carl sko­rzy­stał z oka­zji i dys­kret­nie od­su­nął się na bok. Od­no­to­wał, że buty, pa­sek i szminka An­to­nii są w iden­tycz­nym od­cie­niu. W głębi ko­ry­ta­rza roz­le­gło się ocię­żałe szu­ra­nie. Ku­ra­torka prze­wró­ciła oczami. Po chwili w drew­nia­kach i ro­bo­czym ubra­niu po­pla­mio­nym farbą przy­czła­pał ja­kiś męż­czy­zna. Carl do­my­ślił się, że to praw­do­po­dob­nie miej­scowy woźny. Włosy ster­czały mu wo­kół ja­jo­wa­tej głowy jak wia­nek, a w bro­dzie wi­do­czny był głę­boki do­łek, który by­naj­mniej nie do­da­wał mu urody. Nic nie do­da­wało mu uroku. An­to­nia wska­zała na pu­dła, na co on schy­lił się z cięż­kim wes­tchnie­niem, pod­niósł je i od­szedł rów­nie nie­spiesz­nym kro­kiem.

– A więc – ode­zwała się An­to­nia. – Tu mamy in­sta­la­cję Ste­in­ara Re­ithauga. Znasz Ste­in­ara?

– Oczy­wi­ście – od­parł Carl. – Ste­inar nam nie umknął. – Gdy tylko po­wie­dział „nam”, uzmy­sło­wił so­bie, że wciąż mówi tak, jakby na­dal współ­pra­co­wał z Zetą. A prze­cież był tu­taj z fiń­ską ar­tystką Ellą Vilp­pulą, a nie ze szwedzką rzeź­biarką. Pa­mięć jed­nak wy­parła Finkę, a na pierw­szy plan wy­su­nęła ob­raz, jaki za­wsze to­wa­rzy­szył Ze­cie, gdy po­wsta­wały jej rzeźby. Nie­które z nich znaj­do­wały się tu­taj. Elli pra­wie nie znał, tylko ją re­pre­zen­to­wał w imie­niu ga­le­rii.

– Ste­inar to fa­scy­nu­jący ar­ty­sta – stwier­dziła An­to­nia.

Carl po­czuł, że jego brwi znowu lekko się uno­szą, ale w porę zdą­żył je po­wstrzy­mać, po czym gło­śno wy­ra­ził swoją opi­nię na te­mat nor­we­skiego twórcy.

– Ste­inar to oso­bliwa po­stać. Gdyby to, co mówi o Ze­cie, po­wie­dział ko­muś in­nemu, zo­stałby po­zwany o znie­sła­wie­nie. Ale on na­zywa to sztuką. Zdaje się, że inni go lu­bią. Okej. Ja oso­bi­ście wy­brał­bym Odda Ner­druma jako re­pre­zen­tanta Nor­we­gii. – Carl na­gle zdał so­bie sprawę, że jego słowa mo­gły zo­stać uznane za kry­tykę de­cy­zji An­to­nii jako ku­ra­torki, ona jed­nak przy­glą­dała mu się in­ten­syw­nie ra­czej bez cie­nia urazy. – Ner­drum ob­raca się, przy­naj­mniej w swo­ich au­to­de­ma­ska­tor­skich ob­ra­zach, wo­kół tych sa­mych emo­cji co Zeta.

– Fa­scy­nu­jąca myśl – za­uwa­żyła An­to­nia, ob­rzu­ca­jąc go za­chłan­nym spoj­rze­niem. – Tyle że on jest prze­raź­li­wie stary. Odd is dead. Ja po­trze­buję świe­żej krwi.

Prze­szli do sali z pra­cami Is­landki Áslaug. Na pod­ło­dze stały rzeźby pół­na­gich ba­śnio­wych stwo­rzeń. Gnom z gi­gan­tycz­nym fal­lu­sem w szorst­kiej pię­ści. Faun obok prze­cie­ka­ją­cej beczki z tru­ci­zną. El­fijka w po­nęt­nym gor­se­cie. Po­przed­niego dnia rzeźby nie zo­stały jesz­cze roz­pa­ko­wane. Tym ra­zem Carl przy­glą­dał się do­kład­nie ob­ra­zom, które po­ma­gał roz­wie­sić, po­do­bała mu się ener­gia w pro­wa­dze­niu ołówka. W szki­cach Zety kryła się taka sama agre­sja, kry­ty­ko­wana za­wsze przez nie­zna­ją­cych się na rze­czy ob­ser­wa­to­rów, ale chwa­lona przez ko­ne­se­rów.

An­to­nia Ha­thor po­stę­po­wała za nim, gdy prze­su­wał się od ob­razu do ob­razu, każdy jej krok w wy­so­kich szpil­kach od­bi­jał się echem od ścian.

– Ona twier­dzi, że wi­dzi te stwory. Na­prawdę.

W pew­nym mo­men­cie go wy­prze­dziła i cze­kała przy ostat­nim ob­ra­zie, opie­ra­jąc się wy­pro­sto­waną ręką o ścianę. Carl po­my­ślał, że ko­biety w jej wieku rzadko cho­dzą w to­pach bez rę­ka­wów, ona jed­nak była tak szczu­pła i zgrabna, że mo­gła no­sić, co tylko chciała. Uśmie­chała się z za­mknię­tymi ustami, świ­dro­wała go wzro­kiem. Za­trzy­mał się w pew­nej od­le­gło­ści od niej, tym­cza­sem wy­da­wało się, że ku­ra­torka, choć nie zro­biła ani kroku, jest co­raz bli­żej.

– Wi­dzia­łam w „Café” ar­ty­kuł o to­bie.

Carl przy­wią­zy­wał ogromną wagę do stroju i był dumny ze swo­jego po­dej­ścia do tej sfery ży­cia. Lu­bił roz­ma­wiać o mo­dzie, a jego wy­gląd nie­wąt­pli­wie przy­spo­rzył ga­le­rii roz­głosu, czuł się jed­nak za­że­no­wany, gdy ktoś pró­bo­wał na­wią­zy­wać do no­mi­na­cji. An­to­nia zda­wała się prze­ni­kać go spoj­rze­niem, oce­nia­jąc jego dzi­siej­szy out­fit.

– Naj­le­piej ubrany męż­czy­zna, po raz siódmy.

– To praw­do­po­dob­nie wię­cej mówi o Szwe­dach niż o mnie, nie­stety.

– Mieli zdję­cia ze wszyst­kich lat.

Carl je wi­dział.

– Wkrótce po tym, jak brody stały się modne, zgo­li­łeś swoją. Dla­czego?

– By­łem pierw­szy i zdą­ży­łem się nią zmę­czyć.

An­to­nia ener­gicz­nie po­ki­wała głową.

– Miesz­kam w ho­telu Elite. Chodź ze mną na drinka! – Carl nie wie­dział, czy ta pro­po­zy­cja mu po­chle­bia, czy ra­czej go prze­raża. – Je­stem dia­bel­nie cie­kawa, jak to jest pra­co­wać z Zetą.

Skrzy­żo­wał ra­miona na piersi i prze­stą­pił z nogi na nogę. Wy­star­czyło, że usły­szał słowo „cie­kawa”, a resztę mógł do­po­wie­dzieć so­bie sam. Ile razy sły­szał już to py­ta­nie?

– Je­stem tu­taj z Ellą Vilp­pulą i wolę roz­ma­wiać ra­czej o niej. To wscho­dząca gwiazda.

Ku­ra­torka znów uśmiech­nęła się sze­roko, nie ko­men­tu­jąc jego słów. A on na­gle so­bie uprzy­tom­nił, czyj nos ma An­to­nia. Su­per­mo­delki Lindy Evan­ge­li­sty, z którą ra­zem z Zetą im­pre­zo­wali czę­sto w la­tach dzie­więć­dzie­sią­tych.

An­to­nia ode­szła od ściany. Zro­biw­szy krok w jego stronę, po­ło­żyła mu dłoń na ra­mie­niu.

– Po pro­stu chcę wie­dzieć, jaka ona jest, skoro ma tu przy­je­chać – po­wie­działa ci­cho.

– Tu­taj? – Jego głos prze­szedł w fal­set.

An­to­nia cof­nęła dłoń, po czym się od­wró­ciła, za­mie­rza­jąc wyjść.

Carl przy­gryzł wargę.

– Kiedy przy­jeż­dża?

Do sali szyb­kim kro­kiem wkro­czyła star­sza ko­bieta z nie­sfor­nymi dłu­gimi wło­sami się­ga­ją­cymi nie­mal pasa, ubrana w su­kienkę przy­po­mi­na­jącą na­miot. Wy­pieki na jej po­licz­kach były wy­wo­łane ra­czej stre­sem, a nie nad­mierną tem­pe­ra­turą.

– Pu­dła z sali Re­in­ara miały znik­nąć – zwró­ciła się do niej ku­ra­torka. – Dla­czego wciąż tam stoją?

– Przy­po­mnę Ro­ge­rowi jesz­cze raz – od­parła ko­bieta.

– Wła­śnie sama mu przy­po­mnia­łam, ale na­stęp­nym ra­zem ma zro­bić to, co trzeba, od razu.

Wy­raz twa­rzy An­to­nii zmie­nił się na­tych­miast, gdy tylko po­now­nie od­wró­ciła się do Carla.

– To jest Tor­dis, dy­rek­torka mu­zeum – przed­sta­wiła ją z przy­kle­jo­nym uśmie­chem.

– Pan Carl Cronh­jelm, ogrom­nie mi miło. Wi­tam w moim mu­zeum. Jak się panu po­doba?

– Na ra­zie wi­dzia­łem tylko prace Zety, Elli i is­landz­kiej ar­tystki, ale je­stem pod ogrom­nym wra­że­niem – od­po­wie­dział.

Oczy Tor­dis roz­pa­liły się na­głym en­tu­zja­zmem.

– Mamy tu też pra­cow­nię Brora Mar­klunda. Chęt­nie ją panu po­każę.

– In­te­re­su­jące. Z przy­jem­no­ścią obej­rzę – od­parł.

An­to­nia wy­mow­nie ski­nęła głową, aby dać ko­bie­cie do zro­zu­mie­nia, że Carl Cronh­jelm na­leży do niej oraz że nie­for­malne spo­tka­nie do­bie­gło końca, Tor­dis nie za­mie­rzała jed­nak da­wać za wy­graną. Walka o wła­dzę mię­dzy nimi dwiema była wy­raź­nie wy­czu­walna.

– Mamy jesz­cze tro­chę do zro­bie­nia przed wer­ni­sa­żem w pią­tek, ale to bę­dzie jak do­tych­czas na­sza naj­więk­sza wy­stawa, więk­sza od Star Wars sprzed kilku lat. Fan­ta­stycz­nie, że przy­jeż­dża Zeta. Wszy­scy w mu­zeum są za­chwy­ceni.

– Do­sko­nale to ro­zu­miem – po­wie­dział Carl. – To bar­dzo wy­jąt­kowa osoba.

– Już jako dziecko się wy­róż­niała.

– To wy się zna­cie?

– Cho­dzi­ły­śmy do tej sa­mej szkoły. Je­stem od niej star­sza o rok. – Coś prze­mknęło przez twarz Tor­dis, jakby ja­kiś duch po­spiesz­nie za­wład­nął jej cia­łem i za­mie­nił ją w ko­goś in­nego. – Nie po­wie­dzia­ła­bym jed­nak, że ją znam. Nie są­dzę też, żeby ona mnie pa­mię­tała.

An­to­nia za­częła iść, a Carl po­spie­szył za nią.

– Na­wia­sem mó­wiąc, miesz­kam w na­je­le­gant­szym po­koju naj­lep­szego ho­telu w ca­łym Örn­sköld­svik – rzu­ciła po dro­dze. – Ale na krótko, do­póki nie zjawi się wielka ar­tystka. Wtedy będę mu­siała się z niego wy­nieść. Oczy­wi­ście wiesz o tym, bo prze­cież dla niej wszystko co naj­lep­sze.

– A kiedy… po­jawi się ta wielka ar­tystka? – wtrą­cił, sta­ra­jąc się nadać gło­sowi non­sza­lancki ton.

An­to­nia uśmiech­nęła się fi­lu­ter­nie

– Na­le­żysz do ama­to­rów wódki czy whi­sky? – Za­trzy­mała się i zmie­rzyła go od góry do dołu. – Wódki. Zde­cy­do­wa­nie. Chyba po­pro­simy o room se­rvice.

5

Örn­sköld­svik

Chri­stian Mo­dig po­now­nie za­par­ko­wał za mu­zeum, ale tym ra­zem po­szedł w drugą stronę. Ścieżka na ty­łach bu­dynku pro­wa­dziła na strome wznie­sie­nie, które koń­czyło się czymś, co kie­dyś było Par­kiem Lu­do­wym.

Gdy tylko wszedł na Par­ken­bac­ken, zo­ba­czył nie­mal tę samą grupkę po­li­cjan­tów co wcze­śniej przed mu­zeum, ale te­raz stali po­środku zbo­cza obok miej­sca oto­czo­nego ta­śmą od­gra­dza­jącą.

Już po dzie­się­ciu me­trach wspi­na­nia się ostro w górę Chri­stian do­stał za­dy­szki. Roz­sąd­niej by­łoby za­je­chać na par­king przy Skogs­ga­tan i zejść w dół. Za­trzy­mał się i ro­zej­rzał do­okoła. Na ra­zie nic nie za­po­wia­dało wi­do­ków, dzięki któ­rym Höga Ku­sten uzna­wano za naj­pięk­niej­szy kra­jo­braz w Szwe­cji. Miej­scowe mu­zeum za­sła­niało całą pa­no­ramę i można było co naj­wy­żej zaj­rzeć na wyż­sze pię­tra bu­dynku jak do domku dla la­lek. Obok oka­za­łego gma­chu prze­bły­ski­wało mo­rze, a kilka ki­lo­me­trów da­lej, na wzgó­rzu po dru­giej stro­nie mia­sta, ma­ja­czył dwo­rzec ko­le­jowy.

Ży­cie na eme­ry­tu­rze nie­stety nie uczy­niło Mo­diga bar­dziej spraw­nym, z czego bo­le­śnie zdał so­bie sprawę, od­po­czy­wa­jąc ze wzro­kiem utkwio­nym we wnę­trzu mu­zeum. Na wy­so­ko­ści dru­giego pię­tra po sze­ro­kich ka­mien­nych scho­dach scho­dziła szczu­pła ko­bieta w bor­do­wych szpil­kach. Na­prze­ciw niej zmie­rzała inna – otyła, z dłu­gimi si­wymi wło­sami. Szczu­pła za­częła na­tych­miast wy­ma­chi­wać rę­kami, wy­glą­dało na to, że jest zła. Ta druga chyba jej coś od­po­wie­działa, po czym od­wró­ciła się na pię­cie i znik­nęła z pola wi­dze­nia. Cie­kawe – za­sta­no­wił się Mo­dig – czy któ­raś z nich to An­to­nia Ha­thor, o któ­rej wcze­śniej wspo­mniał Vide, ta od­po­wia­da­jąca za wi­zytę Zety. Nie bez uprze­dze­nia sta­wiał na tę szczu­plej­szą.

Gdy prze­stał sa­pać, ru­szył da­lej. W po­ło­wie drogi do ta­śmy po­li­cyj­nej spo­tkał Kal­lego Dec­kera z Tildą.

 – Cześć! Cze­kamy na Anne Rau­tio.

Sły­sząc na­zwi­sko tech­nik kry­mi­nal­nej, Chri­stian tylko ski­nął głową i za­czerp­nął po­wie­trza.

– Le­piej nic nie ro­bić przed jej przyj­ściem – do­dał Kalle.

– To prawda – po­twier­dził Mo­dig i ro­ze­śmiał się, ener­gicz­nie krę­cąc głową.

Rau­tio była ce­niona za swoją do­kład­ność, ale we­dług niego per­fek­cjo­nizm nie­rzadko ociera się o ob­se­sję, a gra­nica mię­dzy nimi jest cienka.

– Ciało zna­la­zła Tilda – po­wie­dział Kalle, po czym zwró­cił się do psa: –Tak, je­steś bar­dzo mą­dra!

– Chyba nie tre­nu­jesz z nią na zwło­kach? – rzu­cił Chri­stian.

– Ja­sne, że nie, ale Tilda to wy­jąt­kowo in­te­li­gentne zwie­rzę, prawda? – Sły­sząc wła­sne imię, suka spoj­rzała na swo­jego pana. – Prze­szu­ki­wa­łem oko­licę w związku z przy­szło­ty­go­dniową wy­stawą. Za­bra­łem ją ze sobą głów­nie po to, żeby mo­gła tro­chę po­bie­gać. Ale ona na­gle zła­pała trop. Cho­ciaż w le­sie jest gę­sto, stromo i po­nuro, nie pod­da­wała się, za wszelką cenę cią­gnęła do przodu. Wy­star­czyło pójść za nią.

Vide odłą­czył się od grupy po­li­cjan­tów i pod­szedł do nich.

– Kiep­ski ti­ming – po­wie­dział. – Nie mo­żemy do­pu­ścić, żeby za­bójca krę­cił się swo­bod­nie wśród tu­ry­stów, któ­rzy przy­jadą na wy­stawę.

Chri­stian za­re­cho­tał:

– A wśród miesz­kań­ców już może?

– Prze­cież wiesz, o co mi cho­dzi… Lu­dzie nie po­tra­fią od­róż­nić ja­błek od gru­szek. To ra­czej nie ma nic wspól­nego z wy­stawą Zety, ale opi­nia pu­bliczna wy­cią­gnie wła­śnie taki wnio­sek.

– Wia­domo, kim jest ofiara? Ktoś za­gi­nął? – spy­tał Mo­dig.

– Nie – od­po­wie­dział Kalle. – Nikt nie jest po­szu­ki­wany.

Vide mru­gnął do Chri­stiana.

– Te­raz chyba nie od­mó­wisz?

– Ja­sne, że nie od­mó­wię, ale chyba ma­cie ja­kieś nowe zdolne za­soby ka­drowe?

Vide rzu­cił szyb­kie spoj­rze­nie na Kal­lego, jakby się za­sta­na­wiał, na ile może być szczery w obec­no­ści młod­szego ko­legi, gdy w tym mo­men­cie na chod­nik na dole skrę­ciło ja­kieś auto. Od­su­nęli się na bok i po­ma­chali w kie­runku Anne Rau­tio, która ski­nęła im z po­wagą i pod­je­chała pod samą ta­śmę, po czym wy­łą­czyła sil­nik.

– Wpraw­dzie do­ko­na­li­śmy re­or­ga­ni­za­cji, ale PUG się nie zmie­nił – rzekł Vide, ru­sza­jąc w dół. – Wi­dzimy się w po­nie­dzia­łek.

Skrót PUG ozna­czał po­li­cyjne tech­niki pro­wa­dze­nia do­cho­dzeń w spra­wie cięż­kich prze­stępstw z uży­ciem prze­mocy, był to obo­wią­zu­jący stan­dard pro­wa­dze­nia śledz­twa kry­mi­na­li­stycz­nego w po­do­bny spo­sób, nie­za­leż­nie od tego, w któ­rym re­gio­nie kraju po­peł­niono prze­stęp­stwo. Me­todę tę opra­co­wano i przy­jęto na prze­ło­mie ty­siąc­leci w na­stęp­stwie kry­tyki nie­uda­nego śledz­twa w spra­wie pew­nego mor­der­stwa.

Kalle i Chri­stian po­de­szli do miej­sca od­gro­dzo­nego ta­śmą. Mo­dig ski­nął głową ku Ti­nie i Fred­diemu. Anne wy­szła z sa­mo­chodu i de­mon­stra­cyj­nie zwró­ciła się do Kal­lego:

– Gdzie leży dwa­dzie­ścia cztery?

Opie­kun psa spoj­rzał ze zdzi­wie­niem naj­pierw na nią, a po­tem na eme­ry­to­wa­nego star­szego ko­legę.

– To kod: po­dej­rze­nie za­bój­stwa – wy­ja­śnił Chri­stian. – Je­steś za młody.

Kalle się uśmiech­nął.

– O dwu­na­stce sły­sza­łem kilka razy, ale dwa­dzie­ścia cztery to dla mnie coś no­wego – po­wie­dział, wska­zu­jąc ręką przed sie­bie. – Star­sza ko­bieta, mar­twa, do­bre cztery me­try w głąb. A wła­ści­wie w dół. Praw­do­po­dob­nie za­mor­do­wana. Są­dząc po wy­glą­dzie, leży tu dobę albo dwie.

– Mamy we­zwać pa­to­loga są­do­wego? – spy­tał Chri­stian.

– Je­ste­ście pewni, że to za­bój­stwo? – ode­zwała się Anne.

– Nie – od­po­wie­dział Kalle. – Kiedy zo­ba­czy­łem ciało, od razu się wy­co­fa­łem.

– Świet­nie. W ta­kim ra­zie wstrzy­majmy się. Sama za­dzwo­nię, jak tylko skoń­czę.

Znaj­do­wali się w po­ło­wie zbo­cza, gdzie ścieżka się po­sze­rzała i koń­czyła nie­du­żym punk­tem wi­do­ko­wym z par­kową ławką. Obok stał kosz na śmieci. Strome wznie­sie­nie opa­dało na skraj skarpy, z któ­rej z pew­no­ścią kie­dyś roz­cią­gał się spek­ta­ku­larny wi­dok, obec­nie za­sło­nięty przez za­gaj­nik tak gę­sty, że można by go uznać wręcz za nie­prze­nik­niony. Przy ławce le­żało kilka pu­stych pu­szek po pi­wie i mnó­stwo nie­do­pał­ków. Miej­sce było nie­wi­do­czne z każ­dej strony i dzięki temu cie­szyło się po­pu­lar­no­ścią wśród tych, któ­rzy chcieli za­pa­lić po kry­jomu.

Rau­tio spraw­nie wcią­gnęła biały kom­bi­ne­zon i zwró­ciła się do Kal­lego:

– Per­so­na­lia?

– Strand i Eka?

Tech­nik opu­ściła dolną szczękę i utkwiła wzrok w mło­dym funk­cjo­na­riu­szu z taką in­ten­syw­no­ścią, że aż Tilda dała głos.

– Nie­znane – od­parł Kalle, co­raz bar­dziej się czer­wie­niąc.

– To nie było wczo­raj, Anne! – wtrą­cił Mo­dig. Nie spo­dzie­wał się żad­nej od­po­wie­dzi. Tech­nik kry­mi­na­lna nie na­le­żała do osób roz­mow­nych. – Czy mogę ci asy­sto­wać?

– Za­kła­dam – za­częła, wrę­cza­jąc mu ja­kieś białe za­wi­niątko – że nie zna­la­złeś się tu przy­pad­kiem. – Na­stęp­nie po­sta­wiła przed nim dwie me­ta­lowe wa­lizki ze sprzę­tem do za­bez­pie­cza­nia śla­dów. – Weź je, przy­naj­mniej bę­dzie z cie­bie ja­kiś po­ży­tek.

Anne za­wie­siła so­bie ka­merkę na szyi, po czym wcią­gnęła na dło­nie parę nie­bie­skich jed­no­ra­zo­wych rę­ka­wi­czek. Tina i Fred­die po­de­szli z cie­ka­wo­ścią do sa­mo­chodu.

– Może bę­dzie po­trzebny na­miot albo lampy? – spy­tała Tina.

Tech­nik zer­k­nęła na las po­ni­żej punktu wi­do­ko­wego i po­krę­ciła głową.

– Czy mamy prze­szu­kać oko­licę? – za­su­ge­ro­wał ostroż­nie Fred­die.

– Pil­nuj­cie tylko, żeby nikt nie wszedł za ogro­dze­nie – od­po­wie­działa krótko Anne i od­wró­ciła się do Chri­stiana. – No?

Uniósł ta­śmę. Rau­tio prze­szła pod nią i po­woli ru­szyła przed sie­bie, przy każ­dym kroku uważ­nie przy­glą­da­jąc się ścieżce.

Gdy mi­jali ławkę, za­trzy­mała się przy niej.

– Szkoda, że wczo­raj pa­dało – za­uwa­żył Chri­stian.

– I dzi­siaj w nocy – do­dała, roz­glą­da­jąc się wo­kół ławki i zer­ka­jąc do ko­sza.

Z miej­sca, w któ­rym stali, nie spo­sób było zo­ba­czyć, że ni­żej leży ja­kieś ciało, można było jed­nak się do­my­ślić, że ktoś albo coś spa­dło z nie­wiel­kiego zbo­cza. Zie­mia wy­da­wała się ciem­niej­sza, a cienka war­stwa trawy znik­nęła. Z Rau­tio na czele ostroż­nie scho­dzili bo­kiem po wznie­sie­niu. Gdy z tru­dem przedarli się przez wy­so­kie za­ro­śla, do­strze­gli nogi ofiary. Anne wciąż uważ­nie ba­dała zie­mię przed zro­bie­niem każ­dego kroku. Unio­sła apa­rat i pstryk­nęła kilka zdjęć z od­le­gło­ści, na­stęp­nie przy­stą­piła do dro­bia­zgo­wego utrwa­la­nia każ­dego frag­mentu ciała, ob­cho­dząc je na­około.

Chri­stian po­sta­wił wa­li­ze­czki i spoj­rzał na czę­ściowo na­gie zwłoki. Nie ule­gało wąt­pli­wo­ści, że do­syć długo mu­siały le­żeć na desz­czu. Włosy, chyba po trwa­łej on­du­la­cji, przy­le­gały pła­sko do głowy i nie­mal od­zy­skały swój na­tu­ralny wy­gląd. Miej­scami były zle­pione krwią. Są­dząc po skó­rze i fał­dach na ple­cach, ofiara była nie­zbyt wy­soką, star­szą ko­bietą. Sprany biu­sto­nosz luźno opa­sy­wał tors, jakby nic nie mo­gło go już wy­peł­nić. Po­rwane, mo­kre ubra­nie kle­iło się do ra­mion i ziemi.

Dwa cię­cia bie­gły od pra­wego ra­mie­nia w dół przez ło­patkę i koń­czyły się mię­dzy ra­miącz­kami sta­nika. Krót­sze cię­cie, wy­ko­nane uko­śnie do tam­tych, za­czy­nało się po le­wej stro­nie pod ra­miącz­kiem biu­sto­no­sza i koń­czyło się w dol­nej czę­ści ple­ców. Buty zsu­nęły się ze stóp, ale ny­lo­nowe raj­stopy po­zo­stały na miej­scu, od­sła­nia­jąc białe ba­weł­niane majtki, brudne od wil­goci i od­cho­dów. Wo­kół trzech na­cięć na ple­cach brzę­czały mu­chy. Jedna przy­sia­dła na karku przy brą­zowo-fio­le­to­wym szny­cie i wpeł­zła do środka rany. Odór trupa na­ra­stał z każ­dym kro­kiem sta­wia­nym przez Chri­stiana, aż w końcu smród wręcz eks­plo­do­wał, od­bie­ra­jąc od­dech.

– Ja pier­dolę!

Fe­tor tak go po­wa­lił, że od­su­nął się na bez­pieczną od­le­głość. Od kiedy zro­bił się taki wraż­liwy, wręcz prze­wraż­li­wiony? Było mu wstyd z po­wodu nie­wy­pa­rzo­nego ję­zyka, ale jed­no­cze­śnie wie­dział, że po­cząw­szy od dzi­siaj, już przez resztę ży­cia za­pach ki­szo­nego śle­dzia bę­dzie mu się ko­ja­rzył ze zwło­kami. Wy­glą­dało na to, że Anne nie zwró­ciła uwagi na jego ko­men­tarz, wy­da­wała się uod­por­niona i na za­pach, i na mocne słowa.

Su­kienka le­żała roz­darta obok ciała, je­dy­nie prawa ręka po­zo­stała w rę­ka­wie. Ma­te­riał był w małe nie­bie­sko-białe kwiaty, przy­naj­mniej tam, gdzie nie po­kry­wała go za­schnięta krew. Pa­trząc z da­leka na głowę ofiary, Mo­dig do­strzegł nie­na­tu­ralne za­głę­bie­nie.

– Chyba zo­stała ude­rzona w głowę.

Anne wy­dała z sie­bie coś w ro­dzaju po­mruku.

– No wiem, wiem, że już to za­uwa­ży­łaś – do­dał Chri­stian. – Ja­kiego na­rzę­dzia twoim zda­niem użył sprawca?

– Ka­mie­nia.

Ro­zej­rzał się za po­ten­cjal­nym kan­dy­da­tem. On sam wy­brałby pła­ski, lekko za­okrą­glony, do­brze le­żący w dłoni.

Pod­czas gdy Anne w sku­pie­niu do­ku­men­to­wała miej­sce zbrodni, Chri­stian pró­bo­wał so­bie wy­obra­zić prze­bieg zda­rze­nia. Czy ofiara była w po­ło­wie drogi w górę czy w dół wznie­sie­nia, kiedy zo­stała na­pad­nięta? Czy sprawca ude­rzył ją w tył głowy, a na­stęp­nie ze­pchnął ze zbo­cza? Co się stało wcze­śniej? Czy ko­bieta za­trzy­mała się, żeby od­po­cząć na ławce?

Ja­koś to wszystko nie skła­dało mu się w ca­łość. W tych oko­licz­no­ściach spo­dzie­wałby się zna­leźć ra­czej młodą osobę. Co tu ro­biła ja­kaś stara ciotka? Nie pa­so­wała do sche­matu. Przy­wo­łał się jed­nak do po­rządku: trzy­maj się fak­tów, prze­stań spe­ku­lo­wać, nie fik­suj się na z góry przy­ję­tych za­ło­że­niach. A za­tem jak to mo­gło wy­glą­dać?

Czy na przy­kład on, świeżo upie­czony eme­ryt w do­syć do­brej kon­dy­cji, byłby w sta­nie czy­sto fi­zycz­nie ze­pchnąć ofiarę w dół, a na­stęp­nie wcią­gnąć ją w za­ro­śla? Tak, dałby radę. Cho­ciaż praw­do­po­dob­nie by się za­sa­pał. I pew­nie by się prze­wró­cił, gdyby mu­siał zejść do­kład­nie tą samą drogą, którą po­ko­nała ofiara.

Cię­cia zo­stały wy­ko­nane przy­pusz­czal­nie już tu­taj, na dole. Bo gdyby po­wstały na gó­rze, w alejce, ktoś od­kryłby ślady krwi na ziemi. Ale tu też nie było wi­dać dużo krwi. Czyżby zmył ją deszcz?

Szyb­kie ude­rze­nie ka­mie­niem, po­tem pchnię­cie. Za­bójca zbiegł na dół. Na­ciął tu­taj, już poza za­się­giem wzroku ewen­tu­al­nych prze­chod­niów. Tylko trzy razy? Chri­stian przyj­rzał się ciału w po­szu­ki­wa­niu in­nych wi­docz­nych śla­dów prze­mocy. Z miej­sca, w któ­rym stał, wi­dział je­dy­nie lek­kie wklę­śnię­cie w czaszce i trzy na­cię­cia.

Anne wła­śnie skoń­czyła rundkę do­okoła ciała z nie­mal bez prze­rwy pstry­ka­ją­cym apa­ra­tem.

– To nie wy­gląda mi na gwałt – po­wie­dział.

– Nie – po­tak­nęła.

– Jak długo twoim zda­niem ona tu leży?

Unio­sła rękę ofiary i po­ru­szyła dło­nią.

– Ri­gor mor­tis ustą­piło. Mi­ni­mum dobę, mak­sy­mal­nie kilka dni.

– My­ślę, że mo­żemy wy­klu­czyć wy­pa­dek, prawda?

Anne po­chy­liła się nad cia­łem i przyj­rzała się brze­gom ran.

– Gład­kie kra­wę­dzie.

– Nóż Mora? – spy­tał Chri­stian.

– Nie.

Wska­zała na wi­do­czne na ziemi ślady wle­cze­nia ciała pro­wa­dzące do miej­sca, gdzie je zna­le­ziono. I na je­den but.

Rau­tio fo­to­gra­fo­wała da­lej. Ro­biła me­to­dycz­nie zdję­cia pod każ­dym moż­li­wym ką­tem. Cza­sem się za­trzy­my­wała i uważ­nie przy­glą­dała się ziemi. Je­śli znaj­do­wała coś in­te­re­su­ją­cego, sta­wiała mały sto­żek z cy­frą i pstry­kała fotkę. Za­bez­pie­cza­nie ma­te­riału do­wo­do­wego zaj­mie jej praw­do­po­dob­nie jesz­cze kilka go­dzin. Chri­stian spoj­rzał na ze­ga­rek. Do­cho­dziła siódma. O któ­rej za­pa­dał zmierzch? Te­raz, w trze­cim ty­go­dniu sierp­nia, około wpół do dzie­wią­tej. Cie­kawe, jak w domu prze­bie­gła uczta śle­dziowa bez niego. Cie­szył się, że go­ście nie mu­sieli oglą­dać tego co on, a także, że omi­nęło go je­dze­nie ki­szo­nego śle­dzia po tym, co zo­ba­czył.

– My­ślisz, że deszcz zmył ja­kieś ważne ślady?

Anne nie od­po­wie­działa.

Wy­dało mu się, że mię­dzy drze­wami wi­dać coś brą­zo­wego. Po­chy­lił się, żeby le­piej zo­ba­czyć.

– Tam jest to­rebka.

Rau­tio wy­pro­sto­wała się i dała mu znak ręką, że stoi jej na dro­dze. Gdy cof­nął się od­po­wied­nio da­leko, kon­ty­nu­owała me­to­dyczne fo­to­gra­fo­wa­nie od­cinka pro­wa­dzą­cego do to­rebki. Po zro­bie­niu kilku zdjęć zmie­niała rę­ka­wiczki. Cie­kawe, ile par zu­żywa na jed­nym miej­scu zbrodni, za­dał so­bie py­ta­nie Mo­dig.

Na­stęp­nie ostroż­nie pod­nio­sła to­rebkę i otwo­rzyła ją z gło­śnym klik­nię­ciem. Zna­la­zł­szy w niej port­fel, wy­jęła z niego do­wód i wrę­czyła go Chri­stia­nowi, który na próżno szu­kał jej spoj­rze­nia, gdy do­strzegł w nim też pie­nią­dze. Rau­tio na­tych­miast scho­wała port­fel z po­wro­tem do to­rebki, a wy­jęła z niej klu­cze i rów­nież po­dała je Mo­di­gowi. Na ko­niec wło­żyła to­rebkę do brą­zo­wej pa­pie­ro­wej torby.

– Rose-Ma­rie Holm­gren – od­czy­tał. – Czy to na pewno ona? Mu­sie­li­by­śmy od­wró­cić ciało, żeby się upew­nić.

Anne wzięła od niego do­wód i ze zdję­cia prze­nio­sła spoj­rze­nie na plecy ofiary.

– Na ra­zie nie chcę jej ru­szać. Praw­do­po­do­bień­stwo, że to ktoś inny, na­leży uznać za zni­kome.

Chri­stian spoj­rzał na do­ku­ment toż­sa­mo­ści. Rose-Ma­rie Holm­gren pa­trzyła na niego. Nie zo­stała za­mor­do­wana dla pie­nię­dzy. Uro­dzona w 1946 roku. O dziwo, wszystko wy­da­wało się inne, gdy ofiara miała imię i na­zwi­sko. Chri­stian się od­wró­cił i spoj­rzał na ciało in­nymi oczami. To prze­cież mógł być ktoś, kogo znał. I cho­ciaż za­równo na­zwi­sko, jak i twarz ofiary były mu obce, cał­kiem praw­do­po­do­bne, że kie­dyś się spo­tkali – na przy­kład na po­tań­cówce w la­tach sie­dem­dzie­sią­tych w daw­nym Parku Lu­do­wym albo w skle­pie, nie zwra­ca­jąc na sie­bie uwagi.

– Pójdę na górę z tymi rze­czami. Po­trze­bu­jesz cze­goś?

– Spo­koju i ci­szy.

– Mia­łem na my­śli coś z ko­mendy – po­wie­dział, zsu­wa­jąc oku­lary na czu­bek głowy. – A może chcesz, że­bym za­brał śmieci z miej­sca wi­do­ko­wego i zo­sta­wił je u cie­bie w po­koju? Masz wy­star­cza­jąco dużo do nie­sie­nia.

Anne wy­pro­sto­wała się i przyj­rzała mu się uważ­nie. Wi­dział, że waży za i prze­ciw, aby okre­ślić, ja­kie jest praw­do­po­do­bień­stwo, że nie za­nie­czy­ści ma­te­riału, je­śli mu go po­wie­rzy. Po­krę­ciła głową. A jed­nak nie oka­zał się godny za­ufa­nia.

Idąc z lasu pod górę, za­sta­na­wiał się nad mo­ty­wa­cją sprawcy. Trzy dłu­gie cię­cia na ple­cach… Nie­na­wiść i gniew? To wska­zy­wa­łoby na ko­goś bli­skiego. Może mąż miał dość cią­głych kłótni? Albo do­ro­słe dzieci nie­na­wi­dziły wła­snej matki? Ktoś nie mógł się do­cze­kać spadku?

Po­śli­zgnął się na syp­kim żwi­rze, upusz­cza­jąc klu­cze i do­wód oso­bi­sty, a po­tem sam wy­lą­do­wał na czwo­ra­kach i zsu­nął się ka­wa­łek w dół, roz­ry­wa­jąc jed­no­ra­zowy kom­bi­ne­zon. Je­śli to jej ślubny ją za­ła­twił, mu­siał być w lep­szej for­mie od niego, żeby wejść pod górę, a po­tem znowu zejść po tym zdra­dli­wym pod­łożu. Gdy od­zy­skał rów­no­wagę, otrze­pał ręce i do­wód, po czym ru­szył znowu. Zna­la­zł­szy się na chod­niku Par­ken­bac­ken, zdjął kom­bi­ne­zon.

Po dru­giej stro­nie alejki gmina nie­dawno wy­cięła las, po­zo­sta­wia­jąc jed­nak kilka po­je­dyn­czych drzew. Chri­stian pod­szedł około dzie­się­ciu me­trów wy­żej i za­trzy­mał się w miej­scu, gdzie kie­dyś roz­cią­gał się Park Lu­dowy. Od­wró­cił się. Stąd wi­dać było całe mia­sto, port z dwoma cha­rak­te­ry­stycz­nymi dźwi­gami, za­równo stary, jak i nowy dwo­rzec, skocz­nię nar­ciar­ską i ko­ściół. Mia­sto spo­czy­wało jak na zło­żo­nej dłoni.

Spró­bo­wał cof­nąć ta­śmę, tym ra­zem do mo­mentu na go­dzinę przed zbrod­nią. Sprawca praw­do­po­dob­nie wie­dział, że ko­bieta bę­dzie tędy szła. Cze­kał, może tu­taj, na szczy­cie wzgó­rza, żeby wy­glą­dało na to, że spo­tkali się przy­pad­kiem. Za­pro­po­no­wał, aby usie­dli ra­zem na ławce. Ale za­miast po­ga­wędki ko­bieta do­cze­kała się ude­rze­nia ka­mie­niem w głowę. Po­tem zo­stała ze­pchnięta w dół, dźgnięta no­żem i za­cią­gnięta w za­ro­śla. Tylko dla­czego sprawca ją ro­ze­brał? Chciał ją zgwał­cić, ale wszystko wy­mknęło się spod kon­troli i się nie udało? Nie, krewny wciąż znaj­do­wał się na szczy­cie li­sty po­dej­rza­nych.

Chri­stian po­szu­kał w ko­mórce nu­meru Tiny Strand. Ja­koś nie zdo­był się jesz­cze na ska­so­wa­nie te­le­fo­nów służ­bo­wych, z czego dzi­siaj bar­dzo się cie­szył. Od­po­wie­działa po kilku sy­gna­łach.

– Mo­gła­byś mi coś spraw­dzić?

– Ja­sne. Da­waj.

– Rose-Ma­rie Holm­gren – wy­mie­nił na­zwi­sko i po­dał nu­mer ewi­den­cyjny.

– Za­miesz­kała przy Vin­ter­ga­tan dzie­sięć B – nie­mal na­tych­miast pa­dła od­po­wiedź.

– Mia­ła­byś ochotę tam ze mną po­je­chać?

– Oczy­wi­ście – od­parła Tina. – Za dzie­sięć mi­nut zgarnę cię spod mu­zeum.

Chri­stian ru­szył w dół wzgó­rza.