Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W muzeum Örnsköldsvik zostają znalezione zwłoki kobiety. Ponieważ miejscowa policja zmaga się z brakami kadrowymi, sprawę przejmuje emerytowany detektyw Christian Modig. Podczas dochodzenia wychodzi na jaw, że ofiara utrzymywała kontakt ze światowej sławy artystką Zetą, która zaginęła dwa lata temu w niewyjaśnionych okolicznościach. Mimo to w muzeum przygotowywana jest duża wystawa poświęcona jej pracom.
W trakcie prowadzenia sprawy Modig czuje się coraz bardziej zagubiony w gąszczu tajemniczych zdarzeń i mało wiarygodnych informacji. Wszczęte przez niego śledztwo wymyka się spod kontroli. Tym razem mężczyzna nie może liczyć na pomoc Kajsy Nordin, która wraz ze swoją partnerką spędza wakacje w słonecznej Hiszpanii.
„Obserwator” to trzecia część serii „Höga Kusten” opowiadającej o losach Christiana Modiga i Kajsy Nordin.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 442
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: I betraktarens öga
Przekład z języka szwedzkiego: Elżbieta Ptaszyńska-Sadowska
Copyright © Susan Casserfelt, 2024
This edition: © Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S, Copenhagen 2024
Projekt graficzny okładki: Nils Olsson
Redakcja: Anna Poinc-Chrabąszcz
Korekta: Aneta Iwan
ISBN 978-91-8054-273-9
Konwersja i produkcja e-booka: www.monikaimarcin.com
Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe.
Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S
Klareboderne 3 | DK-1115 Copenhagen K
www.gyldendal.dk
www.wordaudio.se
1
Florencja
Sobota, 19 sierpnia
Kopuła katedry Santa Maria del Fiore wznosiła się nad miastem, przykuwając wzrok monumentalnym sklepieniem i rdzawym kolorem cegieł. Powietrze lekko drżało we wczesnym przedpołudniowym upale. Na stromym zboczu wzgórza leżał skąpany w słońcu hotel Belmond Villa San Michele. Zeta stała przy balustradzie zapatrzona w pofałdowany toskański krajobraz i dolinę, w której rozciągała się Florencja.
Za jej plecami pojawił się dwa razy młodszy od niej, muskularny mężczyzna i szepnął jej do ucha: Ciao, bella! Następnie od razu przeszedł na angielski, znacznie lepszy, niż można by się spodziewać po Włochu.
– Pójdziemy na basen?
Otoczył ją ramieniem, zamierzając przytulić, ona jednak pospiesznie wywinęła się z jego objęć. Gdy ze złością spojrzała mu w twarz o niewinnej minie, uśmiechnął się do niej przymilnie, nie doczekawszy się jednak podobnej reakcji z jej strony.
– Nie ma się czego wstydzić – powiedział. – Każdy potrzebuje bliskości. Nawet celebryci.
Zeta westchnęła głośno i teatralnie przewróciła oczami. Na wszelki wypadek opuściła ręce wzdłuż ciała.
– A może nie jestem dla ciebie wystarczająco dobry?
– Masz cholernie krótką pamięć. Wolno ci mnie dotykać od stóp do kolan. – Przeciągnęła dłonią na wysokości swoich kolan. – Tu jest granica! Capisce?
Pokręciwszy głową w dużym słomkowym kapeluszu, włożyła okulary przeciwsłoneczne. Typowy facet, zero charakteru. Jedynym znanym jej mężczyzną, który miał jakąś osobowość, był Carl Cronhjelm, jej wieloletni asystent. Boże, jak bardzo jej go brakowało!
– Jeśli nie chce mnie pani zatrzymać, nie musi pani płacić agencji – powiedział z urażoną miną, wpatrując się w jej plecy.
Zeta westchnęła i wskazała na basen.
– Lepiej idź i pokaż swoje ładne ciało.
Nie doczekawszy się jej spojrzenia, młody mężczyzna odwrócił się na pięcie, po czym leniwie zszedł po schodkach nad turkusową wodę. Najwyraźniej zaskoczyła go tym odtrąceniem, próbował jednak ukryć zawód pod maską próżności. Zatrzymał się na skraju basenu i zanim zanurkował, upewnił się, czy wszyscy na niego patrzą.
Zeta studiowała muskulaturę jego pleców, przyglądała się, jak teres minor i teres maior przesuwają łopatki, gdy żigolak wyciągnął przed siebie ramiona, gotowy zanurzyć się w wodzie. Bicepsy naprężyły się tuż przed skokiem. Trzeba przyznać, że agencja dotrzymała obietnicy, Zeta nie zawiodła się fizycznością swojego młodego towarzysza. Woda prawie w ogóle się nie rozchlapała, gdy uderzył o jej taflę. Jakiś chłopiec na dmuchanym materacu lekko się zakołysał na powstałych falach.
Zachłannie zaciągnęła się resztką papierosa, a potem rzuciła niedopałek na kamienną posadzkę. Gdy dym się ulotnił, poczuła zapach cyprysów. Przypominał jej Carla. Jego perfumy nawet nosiły nazwę Florencja. On na pewno czułby się świetnie w tym luksusowym miejscu, klasycznie wyrafinowanym, a nie upstrzonym złotem w każdym detalu. A widok… Cóż, widok był spektakularny.
Minęły ponad dwa lata, odkąd ostatni raz widziała Carla. Poderwał wtedy młodą studentkę sztuki na imprezie, która okazała się przyjęciem pożegnalnym Zety. Organizując ją, nie przypuszczała, że zniknie ze sceny artystycznej na tak długo. Chociaż na dobrą sprawę nie było to wcale trudne do przewidzenia. Dała mu szansę, on jednak zamiast niej wybrał swoją galerię i tamtego kociaka.
Zeta znalazła swój leżak i wyciągnęła się na nim wygodnie. Wziąwszy w palce kosmyk włosów, zaczęła się zastanawiać, kiedy one zaczęły siwieć. Dawniej w swoim wyglądzie poświęcała uwagę tylko im. Ale w ciągu ostatnich dwóch lat prawie nie patrzyła w lustro i nawet przez myśl jej nie przeszła zmiana fryzury. Założyła pasmo za ucho i sięgnęła po komórkę. Sprawdziła mejle, przez chwilę bez celu surfowała po internecie. Przed wystawą w Örnsköldsvik dużo się działo. Kuratorka znowu dziś do niej napisała. Zeta roześmiała się na widok zdjęcia Pary,swojej najbardziej znanej rzeźby, rozpakowywanej w parku przed muzeum. Kiedy jednak zobaczyła obie figury w swego rodzaju ménage à trois z inną, obcą pracą, nabrała wątpliwości. Para powinna siebie nawzajem pożądać, a nie być pasywnym obserwatorem. W końcu uznała, że to pewnie tylko złudzenie.
Pomijając bankructwo pięć lat temu, gdy znalazła się na samym dnie, zawsze dobrze zarabiała, ale to dzięki tej pokrytej patyną parze mogła cieszyć się dzisiaj finansową niezależnością.
Gdy po raz pierwszy usłyszała o planach wystawy, w ogóle nie zamierzała się angażować, lecz im dłużej trwała jej izolacja w amerykańskiej bazie wojskowej, tym bardziej brakowało jej dawnego trybu życia artystki. Zamieszania, imprez, ludzi. Zapatrzonych w siebie celebrytów i pełnych zwątpienia artystów. Ona oczywiście nie zaliczała się do nich, bo tworząc, po prostu podążała za własnym instynktem. Analizowanie pozostawiała innym, krytykom, którzy według niej sami chętnie by tworzyli, gdyby tylko mieli odrobinę więcej wyobraźni oraz odwagi, by stanąć naprzeciw siebie.
Wreszcie pragnienie powrotu stało się na tyle silne, że Zeta odezwała się do zdziwionej kuratorki, która po trzech dniach wyraźnej niepewności, niedowierzania i sprawdzania, czy artystka przypadkiem nie żartuje, zaczęła codziennie bombardować ją mejlami i telefonami. Zeta zastanawiała się, czy ta nieustanna potrzeba kontaktu ze strony Antonii Hathor nie wynika przypadkiem z obawy, że ona ostatecznie wycofa się z danej obietnicy i nie pojawi się na wystawie, mimo że kontrakt przyszedł już wczoraj i po podpisaniu został odesłany z powrotem.
Musiała jednak przyznać, że organizatorzy byli ambitni. Chcieli zaprezentować także jej ostatnią pracę, instalację wideo nakręconą w toaletach dziesięciu barów w różnych miejscach świata.
Ponadto pewien japoński artysta miał ją udawać, przebrany w suknie Yohjiego Yamamoto. Była bardzo ciekawa spotkania ze swoim alter ego i z rozbawieniem myślała o tym, jak mieszkańcy Örnsköldsvik potraktują japońską drag queen. Niestety swą obecność zapowiedział też Norweg Steinar Reithaug, zawsze gotowy do osobistej wendety przeciwko niej. Co ona mu zrobiła, nie miała zielonego pojęcia, ale najwyraźniej szczerze jej nienawidził. Fakt, że przy jakiejś okazji podała w wątpliwość, czy to, co on tworzy, można w ogóle nazwać sztuką, raczej nie pomógł w normalizacji ich stosunków. W odróżnieniu od wszystkich innych trolli, które pękały w słońcu, ego Steinara wydawało się rosnąć pod wpływem krytyki. Musiała zrobić, co w jej mocy, by trzymać go od siebie z daleka.
Carl reprezentował fińską artystkę. Oczywiście jego obecność miała znaczenie i była istotnym powodem, dla którego ostatecznie zgodziła się wziąć udział w całym przedsięwzięciu i po niemal dwóch latach wrócić do Szwecji. Tęsknota za Carlem. Dla niego Zeta była w stanie nawet znieść ataki niezrównoważonego Steinara.
Spojrzała na turkusowy basen. Żigolo pływał tam i z powrotem, lawirował między dziećmi i zakochanymi. Zeta doszła do wniosku, że kobieta z agencji mogła mieć rację, twierdząc, że to jeden z ich najbardziej wziętych obiektów. Przyszedł jej do głowy pewien pomysł. A gdyby tak wysłać go razem z paroma jego kolegami z tej samej stajni na wystawę? Albo nawet wypożyczyć spragnionym miłości mieszkankom Örnsköldsvik, żeby wprowadzić w mieście trochę fermentu?
Mężczyzna zauważył, że Zeta patrzy na niego, i z szerokim uśmiechem podpłynął do brzegu. Na dodatek wyglądał tak, jakby uśmiechał się do niej jak najbardziej szczerze.
Nagle przypomniała sobie, co tak naprawdę chciała zrobić. Zalogowała się przez komórkę na swoje konto bankowe w Arabii Saudyjskiej, potem przeszła na skrzynkę pocztową, znalazła mejl z agencji, skopiowała numer konta i wkleiła go do aplikacji bankowej. Ile dni jeszcze tu zostanie? Policzyła na palcach. Mogłaby zatrzymać żigolaka na tydzień, o ile będzie zdolna go tak długo niańczyć.
Opłaciła cały tydzień – jeżeli ją znudzi, może zawsze przekazać go jakiejś innej spragnionej męskiego towarzystwa damie. Ta myśl rozbawiła ją tak bardzo, że nawet się uśmiechnęła.
– SignoraZeta.
Odwróciła się. Obok stał Eros z hotelowej recepcji. Trudno o gorzej dobrane imię. Mężczyzna w niczym nie przypominał boga miłości. Trzymał w ręce tacę.
– SignoraZeta, przesyłka do pani. Przed chwilą przyniósł ją kurier.
Wietrzyk znad doliny lekko uniósł kopertę, recepcjonista wykazał się jednak refleksem i błyskawicznie nakrył ją dłonią. Zeta sięgnęła po list i obejrzała go z obu stron. Brakowało nadawcy.
– Na razie nie ma paparazzich?
Eros pokręcił głową.
Zeta skinęła mu z wdzięcznością. Uważała, że to miejsce jest wręcz idealne, żeby się schować przed fotoreporterami. Do hotelu prowadziły wąskie, kręte serpentyny. Dopóki w nim pozostawała, miała do dyspozycji masę zakamarków, w których mogła się ukryć, a wysokie cyprysy utrudniały dojrzenie czegokolwiek z drogi.
– Poinformuje mnie pan?
Eros skinął głową.
– Si, Signora. Of course.
Rzuciła kopertę na stolik i zapaliła papierosa. Już niemal od dwóch lat nie dostawała żadnych nienawistnych listów z pogróżkami, prawie zapomniała, jakie to uczucie. Najwyraźniej trolle nigdy nie mają dość.
W tym momencie uderzyła ją pewna myśl. Przecież nikt nie wie, gdzie ona przebywa. To znaczy prawie nikt. Potoczyła wzrokiem wokół basenu. Panie w ogromnych kapeluszach przeciwsłonecznych czytały luksusowe magazyny, kilkoro dzieci bawiło się na brzegu, tu i ówdzie stali kelnerzy, gotowi na każde skinienie gości. Jakaś para przy balustradzie podziwiała widoki, a kobieta z lornetką w ręce porównywała realia z mapą. Jedyną rzeczą, która budziła podejrzenie, był list na stole. Zeta zadała sobie pytanie: kto właściwie wie, że zamieszkała w hotelu w toskańskich górach?
Antonia Hathor, zaangażowana w wystawę. Kuratorka chciała wiedzieć, dokąd ma wysłać kontrakt.
Kto jeszcze?
Agencja, która przysłała żigolaka, oczywiście też zna jej adres. Ludzie zgromadzeni wokół basenu i pracownicy hotelu z pewnością również ją rozpoznali, w okularach przeciwsłonecznych czy bez nich. Mimo to na razie nie zauważyła żadnych paparazzich, a ich obecność zawsze była pierwszym sygnałem, że jej poczynania są znane szerszym kręgom. Jest tu dopiero od dwóch dni i zamierza zostać do końca przyszłego tygodnia, gdy przyjdzie czas, by włączyć się do przygotowań wernisażu w Örnsköldsvik. Chciała dać szansę paparazzim, by ją znaleźli w bezpiecznym miejscu i wyprodukowali pokarm dla tabloidów: nie dość że Zeta żyje, to jeszcze pokazała się publicznie. Wybór Włoch był strategiczny nie tylko dlatego, że amerykańskie wojsko wysadziło ją tutaj, ale też z tego powodu, że Koło nigdy nie zakorzeniło się w tym kraju, wyparte przez mafię.
Spojrzała na nadgarstek. Usunęła tatuaż za pomocą lasera, mimo to zarys koła wciąż był widoczny. Za każdym razem, gdy spoglądała na bliznę, przypominała sobie, że znajdowała się na samym szczycie listy śmierci tajnego stowarzyszenia. W bazie wojskowej wyjawiła wszystko, co o nim wiedziała, i podała nazwiska znanych jej członków. Następnie pokazano jej chyba z tysiąc zdjęć podejrzanych osób. Wskazywanie, kogo z nich widziała na różnych przyjęciach, okazało się męczące. Ale ani przez sekundę tego nie żałowała.
Dotąd trzymała się więc z dala od reflektorów, dlatego że była kapusiem. Uznała jednak, że tu, we Włoszech, ryzyko zemsty jest najmniejsze. A w Szwecji miała dostać dwóch ochroniarzy.
Zeta zerknęła na list. Koperta nie zdradzała niczego. Otworzyła ją zdecydowanym ruchem i ku swojemu zdziwieniu znalazła w środku kopię jakiegoś starego dokumentu w języku fińskim z jej nazwiskiem, Lena Wallbäck. Wyłowiła jeszcze kilka innych zrozumiałych dla niej detali, takich jak rok 1980 i Kokkola, czyli fińska nazwa miasta Karleby, w którym mieszkała zaledwie rok. Wyglądało na to, że ktoś podarł oryginał na cztery części, a następnie, chcąc zrobić kopię, skleił je w całość. Odwróciła kartkę i przeczytała tekst wydrukowany na komputerze. Szantażysta żądał, aby przyznała publicznie, i to w ciągu dwudziestu czterech godzin od otrzymania listu, że jest matką dziecka urodzonego w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym roku. Ponownie odwróciła dokument. Syntymätodistus. Czyli to było świadectwo urodzenia. Nie musiała znać fińskiego, żeby wiedzieć, że w rubryce dotyczącej ojca widnieje „nieznany”.
Do czego ludzie są zdolni. Zeta zmięła papier w kulkę i przyłożyła do niej zapalniczkę. Skoro szantażysta ma już akt urodzenia, po co mu jeszcze potwierdzenie od niej? Pewnie chodziło tylko o publikację. Prawdopodobnie to wystawa sprawiła, że jakiś dziennikarz zaczął znowu grzebać w jej przeszłości. Nigdy nie potrafiła zrozumieć tego chorobliwego zainteresowania jej osobą.
Gdy płomienie dosięgły palców, Zeta upuściła płonącą kulkę do popielniczki. Założyła nogę na nogę. Trzeba będzie się przyzwyczaić. Znowu.
Odwróciła się do kelnera i pstryknęła palcami:
– Szampana!
Po chwili siedziała z kieliszkiem w dłoni i błądziła wzrokiem ponad cyprysami. Daleko w dolinie majaczyły zarysy Florencji. Zaczęła się zastanawiać. List raczej nie mógł pochodzić z szeregów osłabionej organizacji. Ale dziennikarze zwykle nie bawili się w szantaż.
Gdy jej towarzysz zauważył na stoliku butelkę i kieliszki, opuścił basen i podszedł do leżaka. Wytarłszy się ręcznikiem, pochylił się, by pocałować Zetę, przypomniał sobie jednak reguły gry i szybko się wyprostował.
– Połóż mi rękę na talii – powiedziała Zeta. – I mów do mnie po włosku.
Zgodnie z życzeniem oparł sztywno dłoń na jej biodrze.
– O czym mam mówić?
– O byle czym.
– Czy ktoś pani powiedział, że ma pani różne oczy? Jedno jest brązowe, a drugie niebieskie. Czy ktoś pani powiedział, jaka pani jest piękna?
Słysząc to, prychnęła, a jednocześnie spod ronda słomkowego kapelusza wypatrywała błysku lornetki czy aparatu w lesie, lustrowała gościa za gościem, wciąż mając miłosne wyznanie żigolaka w uszach. Następnie się odwróciła i oparła plecami o jego tors. Przenosiła spojrzenie z osoby na osobę, z kępy drzew na kępę drzew. Ani jeden obiektyw nie był skierowany w jej stronę.
Zeta nie rozumiała sensu tej pogróżki, ale najwyraźniej istniał ktoś, kto wiedział, gdzie ona przebywa, i czegoś od niej chciał.
2
Örnsköldsvik
Na stole można było znaleźć różne rodzaje tunnbröd,czyli cienkich podpłomyków wypiekanych z mąki, a także ser z Västerbotten, gotowane ziemniaki, gęstą kwaśną śmietanę, masło i czerwoną cebulkę, ale co najważniejsze według emerytowanego inspektora policji Christiana Modiga, nie brakowało na nim też piwa i wódki. Kilkoro gości podeszło bliżej, gdy wyjął z torby blaszane puszki, na których znajdowały się nazwy i logotypy marek produkujących kiszone śledzie.
– Jedna Måsens, jedna Oskars i dwa Röda Ulven.
Widok wybrzuszonych wieczek sprawił, że ślina napłynęła mu do ust i cmoknął głośno. Obróciwszy się w stronę domu, krzyknął do swojej żony Siv:
– Śledzie są tutaj. Idziesz?
– Idę, idę.
Po dwudziestu czterech godzinach uporczywego deszczu na werandzie było jeszcze trochę wilgotno. W sobotnie przedpołudnie zawiesili pod oknem parterowej willi sznur lampek ogrodowych, ale do zapadnięcia zmierzchu pozostało jeszcze kilka godzin. Żarówki rzucały stożki żółtego światła na szarobiałą ceglaną fasadę. Na oparciach krzeseł Siv położyła koce. Sierpniowe wieczory bywały chłodne.
Z wiadra przydźwiganego przez Siv ulało się trochę wody. Zsunąwszy okulary na czoło, Christian sięgnął po kiszone śledzie i otwieracz do konserw, po czym włożył puszki do wiadra.
– Mamy szczęście z pogodą, nie musimy siedzieć w środku, jeśli nie chcemy – zauważył jeden z gości.
– Altana właśnie zdążyła wyschnąć – poinformowała Siv.
Wszyscy spojrzeli na bezchmurne niebo. Gdy po przedziurawieniu wieczek w wodzie uszło z puszek trochę powietrza, Christian wyjął je na stół, aby otworzyć je całkowicie. Goście głośno wciągnęli zapach sfermentowanych ryb, jakby siorbali bulion. Gospodarz odchrząknął uroczyście i potoczył wzrokiem po twarzach zgromadzonych wokół stołu.
– Niniejszym ogłaszam tegoroczną premierę kiszonego śledzia za otwartą… z dwudniowym spóźnieniem. – Goście wybuchnęli śmiechem i nagrodzili go oklaskami. – Zapraszam!
Intensywny dzwonek telefonu w kieszeni Christiana zakłócił uroczystą atmosferę.
– Niech to szlag… – mruknął.
Znowu rozległ się śmiech.
Ponieważ wszyscy jego przyjaciele i bliscy znajomi znajdowali się teraz u niego, mogła dzwonić tylko Kajsa, ale przecież ona razem ze swoją partnerką Sam pojechała na wakacje do Hiszpanii. Ciekawe, jak się tam bawią. Z prognoz pogody wynikało, że na południu jest znacznie cieplej niż w Västernorrlandii.
Gdy rozglądał się za czymś, w co mógłby wytrzeć ręce, Siv pospieszyła z pomocą i wyjęła mu komórkę z kieszeni, jednocześnie rzucając okiem na wyświetlacz.
– Hans Vide!
– Po jakie licho on, u diabła, wydzwania? Nie ma własnej ryby?
Siv wcisnęła klawisz i przyłożyła mężowi telefon do ucha.
– Trafiłeś jak Piłat w credo, w sam środek premiery śledzia. Mam nadzieję, że masz dobry powód, żeby zawracać mi głowę.
– To tak się wita przełożonego?
Wydawało się, że Vide jest w zaskakująco dobrym nastroju.
– Byłego przełożonego, chciałeś chyba powiedzieć.
– Martwa młoda kobieta to wystarczający powód?
– Morderstwo?
– Na to wygląda – odparł Vide nadspodziewanie rześko.
– Ale dlaczego dzwonisz z tym do mnie?
– Ten przypadek wymaga doświadczonego śledczego. A brakuje nam ludzi.
Christian odstawił świeżo otwartą puszkę i chwycił aparat mokrą ręką. Na dźwięk słowa „morderstwo”wszyscy goście zaczęli mu się przysłuchiwać, dlatego z przyspieszonym pulsem opuścił towarzystwo i zszedł na trawnik.
Gdy skończył rozmowę, rzucił żonie szybkie spojrzenie.
– Muszę jechać do muzeum w Örnsköldsvik – oznajmił, pospiesznie wycierając ręce o spodnie.
– Czy oni nie przygotowują tam jakiejś wystawy zbiorowej? – wtrącił jeden z gości.
Christian wzruszył ramionami.
– Z pracami Zety – dodała Siv.
– Zacznijcie beze mnie. Nie wiem, kiedy wrócę.
Jazda samochodem ze Svartby do muzeum i znajdujących się w nim sal wystawowych zajmowała jedynie dziesięć minut. Po głowie krążyło mu mnóstwo myśli. Nie mógł zaprzeczyć, że brakuje mu dawnej pracy, zwłaszcza tej, gdy zajmował się przypadkami zabójstw. Pod koniec pracował wyłącznie w godzinach urzędowania, a sprawy trafiały na jego biurko dokładnie w tym samym czasie, gdy można już było o nich przeczytać w gazetach. Tak więc telefon do emerytowanego śledczego poza godzinami urzędowania oznaczał duże odstępstwo.
Christian lubił swoją pracę. Zaczynał jako zwykły funkcjonariusz organów ścigania, a w miarę upływu lat zajmował różne stanowiska, przybywało mu tytułów i doświadczenia. Jeśli jednak miał być szczery, najbardziej odpowiadała mu rola śledczego. Z nieodłączną fajką w dłoni, pomagającą mu w myśleniu, czuł się jak współczesny Sherlock Holmes.
Zbiorowisko ludzi dostrzegł już z daleka, gdy tylko skręcił w Hamngatan i jechał wzdłuż długiej alei biegnącej między Stora Torget a muzeum. Ponadstuletni okazały biały budynek w secesyjnym stylu początkowo był siedzibą szkoły.
Kiedy znalazł się bliżej, zobaczył górujący nad tłumem krzyż. Po chwili dostrzegł także ciało, szarą postać, która, o ile wzrok go nie mylił, była ukrzyżowana. Nie wierzył własnym oczom. Jakim cudem, do jasnej cholery, komuś udało się postawić w świetle dnia, w sobotę, w samym środku miasta krzyż i jeszcze na dodatek przybić do niego człowieka?
Christian zaparkował swoją zieloną škodę obok policyjnego radiowozu i szybko wysiadł z samochodu. W grupie policjantów od razu rozpoznał chudą postać Vidego. Ze zdziwieniem stwierdził, że na miejscu nie ma ani ambulansu, ani policyjnych taśm odgradzających. Ludzie stali wokół zwłok i gapili się na nie z fascynacją. Gdzieś rozległ się nerwowy chichot. Ofiara była kobietą. Na dodatek ciężarną. Czy jej ciało się poruszyło? Christian zamarł w pół kroku ze wzrokiem utkwionym w brzuchu. I wtedy zrozumiał, dlaczego wszyscy tak skamienieli. Dziecko w łonie znowu kopnęło i to ostatnie tchnienie życia w popielatoszarym ciele niemal rozświetliło brzuch od środka. Niech to diabli, pomyślał Christian, to dlatego koledzy stoją jak zaklęci.
– Dlaczego nie ma karetki? – wrzasnął, żeby wyrwać ich z odrętwienia. – Wezwaliście karetkę?
Na dźwięk jego głosu Vide odwrócił się natychmiast.
– Witaj, fajnie, że udało ci się wyrwać ze śledziowej kolacji.
– Dlaczego nie opuścicie krzyża? – spytał Christian. – Przecież dziecko wciąż żyje.
Aspiranci policji Tina Strand i Freddie Ek oraz opiekun policyjnego psa Kalle Decker także się obrócili. Przywitali dawnego kolegę skinieniem głowy i ponownie skierowali spojrzenia na kobietę na krzyżu.
Brzuch ruszał się całkiem wyraźnie. Krew sączyła się powoli spod zardzewiałych gwoździ wbitych w grzbiety dłoni i stopy. Jeśli zaraz nie interweniują, wkrótce umrze także dziecko.
– Zorganizujcie jakieś koce, trzeba ją zdjąć z tego krzyża, jeśli nie da się inaczej, to przy użyciu siekiery – polecił Christian.
– Wygląda jak żywa, prawda? – rzuciła Tina.
– Co masz na myśli?
Policjanci się roześmiali.
– To jest ciężarna Maria Magdalena, praca fińskiej artystki… – wyjaśnił Freddie i nachylił się, żeby odczytać nazwisko z tabliczki: – …Elli Vilppuli. Dzieło nosi tytuł Z radością wisząc na krzyżu.
Christian chwycił się za czoło i ciężko westchnął. No nie, ci niepoprawni koledzy i ich kawały. Czy nawet na emeryturze nie mogą mu dać spokoju?
– Miło cię widzieć – zwróciła się do niego Tina. – Kopę lat.
Uściskała go serdecznie. Pracowali razem przez ponad dekadę. Zauważył, że jej obcięte na pazia jasne włosy są krótsze niż zwykle. Do twarzy jej było w nowej fryzurze. Kalle Decker podszedł do niego z Tildą przy nodze i potrząsnął mu dłoń, a gdy po chwili objął go po przyjacielsku, Christian na wszelki wypadek nie spuszczał suki z oczu. Zawsze czuł przed nią respekt.
– Ale mnie wrobiliście! – powiedział po chwili, kręcąc głową i chichocząc.
Dokładniej przyjrzał się rzeźbie. Artystka umieściła w brzuchu postaci lampkę, aby płód był oświetlony od tyłu. Na dodatek co jakiś czas się obracał, co nadawało całości niezaprzeczalnie realistyczny charakter.
Nawet Vide się uśmiechnął. Były szef Modiga, wysoki i chudy mężczyzna, podchodził trochę zbyt serio do swojej funkcji i wielu z młodszych funkcjonariuszy nawet się go bało.
– Jesteście okropni. Kiedy was zobaczyłem, z psem i w ogóle, myślałem, że to poważna sprawa. Nabijacie się ze starego człowieka, a w domu czekają na mnie goście. Właśnie otworzyliśmy śledzie.
Obrócił się i ruszył z powrotem do samochodu.
– Poczekaj – powiedział Vide, idąc za nim. – Potrzebujemy cię w związku ze zbliżającą się wystawą.
– Zapomnij.
– Brak nam ludzi.
– Nic nowego.
– Zeta przyjedzie tylko pod warunkiem, że zapewnimy jej ochronę.
– To ta wariatka też ma się tu pojawić?
Niedługo miną chyba dwa lata, odkąd zniknęła z horyzontu w związku z wykryciem i rozbiciem przez policję dziwnego stowarzyszenia, którego była członkinią.
– Chodzi o czas, kiedy ona będzie w mieście. Kilka dni, maksymalnie tydzień. Wystawa będzie trwała dłużej, ale wtedy nie spodziewamy się podwyższonego zagrożenia. Tylko pamiętaj, jej wizyta do samego końca jest trzymana w tajemnicy.
– Gdybyś poprosił mnie normalnie, jak człowiek, od razu bym się zgodził, jednak w tej sytuacji, kiedy wyciągasz mnie z domu od gości w środku premiery śledzia…
– No bo sami dopiero się dowiedzieliśmy, że odwiedzi nas duma naszego miasta. To był szok dla wszystkich. Kuratorka mówiła, że rozmowy z Zetą trwały od tygodnia, a dopiero kiedy podpisała kontrakt, ustalono ostateczny plan. Wygląda na to, że istnieje jakieś zagrożenie i dlatego…
Christian je znał, miał okazję się przekonać, do czego była zdolna organizacja, którą on i jego dawna koleżanka Kajsa zdołali zdemaskować dwa lata wcześniej. Modig podejrzewał, że artystka zadenuncjowała mnóstwo osób. Nic dziwnego, że potem zapadła się pod ziemię.
– Dobre sobie! Zeta i plan! Chyba pęknę ze śmiechu.
Christian doszedł już do samochodu. Otworzył drzwi, ale nie wsiadł od razu.
– Tydzień?
Vide skinął głową, po czym przesunął dwoma palcami po wargach, jakby zaciągał zamek błyskawiczny. Jego dawny podwładny rzadko widział zazwyczaj śmiertelnie poważnego szefa w tak żartobliwym nastroju, dlatego zaczął się zastanawiać, czy on przypadkiem nie pił.
– Czy będę musiał mieć z nią bezpośrednio do czynienia?
– Nie, Zeta dostanie swoich osobistych ochroniarzy. Kuratorka… – Vide wyjął wizytówkę i odczytał: – Antonia Hathor do tej pory uważała, że to wystarczy, ale najwyraźniej dziś doszła do wniosku, że my także powinniśmy być poinformowani o obecności tak ważnej persony.
– W takim razie jaka miałaby być moja rola?
– Czuwałbyś, czy wszystko się odbywa, jak powinno. Oczywiście cały czas po cywilnemu. My zaczynamy już dzisiaj od przeszukania i zabezpieczenia najbliższego otoczenia. Ale jak wspomniałem, wystarczy, jeśli ty się włączysz, kiedy Zeta zawita do miasta. Musisz być na wernisażu i na wszystkich imprezach oraz bankietach organizowanych przez gminę, w których ona będzie uczestniczyć. Kiedy tylko wyjedzie, będziesz wolny. W rezultacie to mogą być dwa, trzy dni, a dostaniesz pieniądze za cały tydzień.
– Mogę się zastanowić?
– Liczę na ciebie. Według informacji, które mamy, Zeta przyjeżdża w czwartek. Dla zaproszonych gości wystawa otwiera się w piątek, a dla publiczności dopiero w sobotę. Tylko nie rozpowiadaj nikomu o jej wizycie. Zależy nam na utrzymaniu jej w tajemnicy najdłużej, jak to możliwe.
– Już to mówiłeś.
– Zdaje się, że ona siedzi teraz gdzieś we włoskich górach.
– No dobra, śledzie i goście czekają. Zadzwonię do ciebie jutro.
– Przyjadą ludzie z całego świata. Posłuchaj, Modig, naprawdę byś się przydał i…
– Jutro – powtórzył Christian, udając, że przykłada telefon do ucha.
– Okej, zdzwonimy się!
Usiadłszy w samochodzie, od niechcenia przeczytał w komórce informacje o wystawie. Brali w niej udział artyści ze Skandynawii, Niemiec i Japonii, których prace zostały zainspirowane lub – jak mgliście ujęła to kuratorka – „pozostawały w dialogu” ze sztuką rzeźbiarską Zety. Modig zetknął się z nią po raz pierwszy przed pięcioma laty w związku z nagłym zniknięciem jej bratanicy. Współpraca z tą kobietą była wręcz nie do zniesienia. Ona podobno szczerze nienawidzi swojego rodzinnego miasta. A teraz miałaby przyjechać do niego… dobrowolnie?
W ciągu minionych dwóch lat wszelki słuch o niej zaginął. Mówiono, że żyje w jakimś tajnym miejscu. Czy przez cały ten czas mieszkała we Włoszech? To, że przyjęła zaproszenie dopiero w ostatniej chwili, wynikało prawdopodobnie z ciągłego zagrożenia, w jakim żyła. To byłby zatem jej pierwszy publiczny występ od czasu, kiedy wydała członków tajnej organizacji Koło. Modig gwizdnął głośno, gdy zdał sobie sprawę z powagi wizyty. Nic dziwnego, że potrzebowali ludzi do ochrony. Nawet takiego starucha jak on.
Pogrążony w myślach o Zecie, zamiast zahamować na pomarańczowym świetle, nacisnął pedał gazu.
Gdy skręcił na Svartby, zadzwoniła komórka. Wyjął ją i zerknął na wyświetlacz – znowu Vide.
– Tak?
Przez chwilę zalegała cisza. Christian myślał już, że Vide się pomylił, gdy w końcu padło pytanie:
– Możesz zawrócić?
Coś się stało, słyszał to po jego głosie. Po dwudziestu latach wie się takie rzeczy. Mimo to powtórzył za nim:
– Zawrócić?
– Tak. Tilda złapała trop. Kiedy przeszukiwali okolicę dla zabezpieczenia wystawy.
– Gdzie jesteście?
– Na Parkenbacken. No wiesz, za muzeum, na skraju dawnego Parku Ludowego.
– Co znaleźliście?
Vide westchnął ciężko.
– Zwłoki. Wygląda na to, że doczekałeś się jednak zabójstwa. Ściągamy już Anne Rautio, ale dobrze by było, żebyś przyjechał i rzucił okiem.
Anne Rautio była lokalnym – i dzięki swej nadzwyczajnej staranności najlepszym w całym Västernorrland – technikiem kryminalnym.
Christian uśmiechnął się pod wąsem. Nawet trochę mu ulżyło, że nie będzie musiał się przyznać gościom, że dał się nabrać i wziął rzeźbę za zwłoki.
3
Malaga, Costa del Sol
– Tak, to było fajne – powiedziała Sam, nie precyzując, co ma na myśli. – Zamieściłam to na Snapchacie.
Kajsa Nordin spojrzała na Sam, a właściwie na Samanthę, i poczuła nagły przypływ uczucia do swojej partnerki, która siedziała na fotelu pasażera i sennie wyglądała przez okno.
Wakacyjny wypad dobrze im zrobił. Od końca czerwca raz po raz dochodziło między nimi do kłótni na temat dziecka, a teraz gorączkowe dyskusje należały już chyba do przeszłości. Może właśnie dzięki urlopowi Kajsa stwierdziła, że jest gotowa na ten krok. Zgodzi się na dziecko. Ona i Sam są razem od niemal sześciu lat, poznały się, gdy Kajsa studiowała w Wyższej Szkole Policyjnej w Solnej.
Była ciekawa, co jej partnerka wrzuciła na Snapchata. Może drapieżnego ptaka, który szybował z wiatrem nad zboczem, gdy chodziły dziś po hiszpańskich górach? Ciemne włosy Sam kołysały się w rytm podskoków samochodu na chwilami nierównej nawierzchni. Jej powieki opadały powoli, jak u małego dziecka zasypiającego przy stole z łyżką w ręce. Długie piesze patrole uliczne, które Kajsa odbywała jako początkująca policjantka, wyszły jej na dobre podczas górskiej wędrówki, dziwiła się natomiast, że Sam, jako tancerka przyzwyczajona do wysiłku fizycznego, ma tak słabą kondycję. Uśmiechnęła się i dotknęła jej dłoni.
Wyjazd w ostatniej chwili na Costa del Sol po gównianym szwedzkim lecie okazał się udanym kompromisem. Znacznie wcześniej Sam oznajmiła jej dobitnie, że nie mogą w każde wakacje jeździć do Örnsköldsvik. Ustaliły więc, że w jednym roku będą odwiedzać rodzinne miasto Kajsy, a w drugim – rodzinne Valparaiso Samanthy w Chile. Ponieważ jednak w tym roku nie stać ich było na podróż do Ameryki Południowej, wybór padł na Hiszpanię.
Kajsa w końcu zrozumiała, że jej partnerka ma zupełnie inną potrzebę ciepła i słońca niż ona. Przytłaczający upał panujący na Wybrzeżu Słońca był dla niej, mieszkanki Północy, zbyt dużym wyzwaniem. Już nigdy więcej nie popełnią tego błędu i nie wybiorą się nad Morze Śródziemne w sierpniu.
Po pięciu dniach zaczęły odkrywać okolicę Marbelli i hotelu, w którym mieszkały. Ponieważ jechały do Hiszpanii bez specjalnych oczekiwań, dostały pokój nawet w dosyć eleganckim hotelu, ale na pierwszym piętrze i z widokiem na nudną ulicę. Nie przeszkadzało im to ani trochę, wynajęły bowiem samochód i każdego dnia robiły cudowne wycieczki, raz na samotne plaże, innym razem do małych wiosek rozrzuconych w górach. Lub tak jak dzisiaj do Caminito del Rey.
Miasto było zatłoczone, na ulicach panował gorączkowy ruch. W Hiszpanii trąbiono bez opamiętania na lewo i prawo. Na szczęście nocą robiło się spokojniej, w przeciwnym razie na pewno nie zmrużyłyby oka, mając ulicę tuż pod balkonem.
Wędrówka przez Caminito del Rey była spektakularna. Spacer po kładkach zawieszonych na stromych ścianach wąwozu zajął cztery godziny. W dole płynęły zielone wody rzeki wijącej się cienkim przesmykiem między górami. W którymś momencie się zatrzymały i obserwowały dzikiego ptaka szybującego z wiatrem od nagrzanej strony klifu. Po tym, co Kajsa zobaczyła dzisiaj, Slåtterdalsskrevan na szwedzkim Höga Kusten już nigdy nie będzie tym samym co do tej pory… Ścieżka Króla, bo to właśnie oznacza nazwa Caminito del Rey, po prostu nie ma sobie równych.
– Muszę ci coś powiedzieć – bąknęła ledwie słyszalnie Sam.
Kajsa czekała na dalszy ciąg, ale Samantha znowu zapadła w drzemkę.
Ostrzeżono ją wcześniej, że Hiszpanie zamiast zwalniać przed zakrętami na drogach wijących się pośród gór, po prostu trąbią. Na szczęście miała wprawę w karkołomnej jeździe na sygnale, potrafiła mocno trzymać kierownicę i zachować maksymalną koncentrację. Co prawda jako świeżo upieczona śledcza komendy policji na sztokholmskim Norrmalmie ostatnio miała znacznie mniej okazji do ćwiczenia tych umiejętności.
Mimo to lata spędzone za kierownicą radiowozu na południowych przedmieściach nie pójdą szybko w zapomnienie. W Farsta straciła niewinność. Nie w sensie seksualnym – o to postarał się Freddie Ek – tylko tę inną, równoznaczną z prostodusznością.
Światło zmieniło się na zielone, wrzuciła bieg. Za nią rozległ się klakson. Spojrzawszy z czułością na Sam, która znajdowała się jakby między dwoma światami, dodała gazu.
Po kilku latach spędzonych w Farsta chyba widziała już wszystko. Niedorostków, którzy pluli jej w twarz, gdy zatrzymywała ich na drobnych kradzieżach, podejmując daremną próbę pomocy, by nie wpadli w koleiny przestępczości zorganizowanej. Napastowane romskie żebraczki. Ćpunów snujących się po metrze i przedmieściach jak żywe trupy. Bite niemowlęta i maltretowane dziewczyny, które nie miały siły wynieść się od swoich partnerów nafaszerowanych anabolikami. Wypadki drogowe.
Dlatego nie wątpiła ani przez chwilę, że poradzi sobie ze zwyczajami panującymi na hiszpańskich drogach. Jedyna różnica polegała na tym, że tutaj każdy jeździł tak, jakby miał na dachu koguta.
Dojeżdżały już do hotelu.
– Muszę ci… – odezwała się znowu sennym głosem Sam. – Jestem w ciąży.
Co ona powiedziała? Chyba bredziła przez sen? Auto samo zaczęło zwalniać na pomarańczowym świetle, ale trzy samochody jadące przed nią gwałtownie przyspieszyły, ostatni przemknął już na czerwonym. Kajsa wzięła głęboki oddech i zahamowała. Spojrzała w lusterko wsteczne. To, co w nim zobaczyła, ją przeraziło: kierowca dużego czarnego SUV-a patrzył w bok i jechał zdecydowanie za szybko, najwyraźniej nie zamierzając zwolnić. Mocny uchwyt kierownicy. Ułamek sekundy na przygotowanie, ale za mało czasu, by ostrzec Sam. Pod wpływem wstrząsu otworzyły się obie poduszki powietrzne, wyglądały jak gigantyczne szarobiałe torby popcornu, a siła uderzenia wyrzuciła auto prosto na skrzyżowanie. One obie zostały gwałtownie ciśnięte do przodu, zaklinowane między siedzeniami a wypełnionymi gazem workami. Kolejne uderzenie z prawej strony wprawiło auto w rotację, jakby siedziały w wielkiej filiżance w parku rozrywki Gröna Lund.
Kajsa zamarła, czekała na trzeci huk. Nienaturalna cisza szumiała w uszach. Najpierw ocknął się rozum. Zaczęła myśleć jak policjantka. Wiedziała z doświadczenia, że pod wpływem szoku ludzie działają nieracjonalnie. Gdy tylko ustąpił paraliż, uniosła rękę i włączyła światła awaryjne.
Jak szyja? Whiplash? Nie, chyba nic się nie stało. Poruszyła się ostrożnie, stwierdziła, że ma czucie w nogach, w rękach, raczej wszystko jest w porządku.
Światła awaryjne klikały rytmicznie, jak metronom pianisty. Tik-tak, tik-tak.
Kajsa obróciła się lekko w lewą stronę, nic jej nie bolało. A co z Sam? Szybko odwróciła się w prawo, ale siedzenie było puste. Jej palce drżały i drżenie stopniowo objęło całe ciało. Trzęsła się jak w zimowe wieczory w Sztokholmie, gdy temperatura spadała poniżej zera. W Örnsköldsvik nigdy tak nie marzła. Szok. Teraz przyszedł szok. Próbowała się uspokoić, przekonać samą siebie, że wszystko będzie dobrze. Że tylko to sobie wmówiła. Bo jak Sam, jej dziewczyna od pięciu lat, mogła być w ciąży?
4
Muzeum i galeria sztuki Örnsköldsvik
Carl Cronhjelm pierwszy raz oglądał ostatnie dzieło Zety i z fascynacją patrzył, jak facet w toalecie jakiegoś modnego londyńskiego klubu nocnego zamierza wstrzyknąć sobie herę. Mężczyzna, około trzydziestki, miał zdesperowany, niemal grobowy wyraz twarzy. Podczas gdy londyńczyk wciągał z łyżki heroinę do strzykawki, ciemnowłosa kobieta w Paryżu z otwartymi ustami obserwowała przebieg wydarzeń. Prawdopodobnie nigdy wcześniej nie widziała takiej sytuacji. Najwyraźniej patrzyła na tę samą scenę co Carl, ponieważ w jej mimice mógł śledzić te same emocje, które i on odczuwał. Kręciła się niespokojnie, jakby chciała się teleportować do tego człowieka, powstrzymać go, przekonać, żeby tego nie robił.
Carl spoglądał na przemian na dwa ekrany telewizyjne, to na kobietę w Paryżu, to na mężczyznę w Londynie. Myślał, że wideoinstalacja skupia się jedynie na podglądaniu życia obcych ludzi, ale kiedy znalazł się w jej środku, zrozumiał, że wielkość tego projektu polega na możliwości śledzenia reakcji innych widzów. Mężczyzna w londyńskiej toalecie właśnie znalazł odpowiednią żyłę i poluzował gumkę na ramieniu. W skupieniu wbił igłę w skórę. Ciemnowłosa paryżanka pokręciła głową i powiedziała coś niesłyszalnego. Oczy miała szeroko otwarte, a usta zamknięte. Koncentracja na twarzy londyńczyka ustąpiła wyczekiwanemu odprężeniu.
Na trzecim ekranie Carl zobaczył roześmianą, lekko wstawioną parę wpadającą do toalety gdzieś na hiszpańskiej Majorce. Najpierw londyńczyka zauważyła dziewczyna i wesołość wyparł krzyk, który sprawił, że jej chłopak natychmiast się odwrócił i również spojrzał na ekran. Cokolwiek zamierzali robić w toalecie, na widok mężczyzny z Londynu od razu o tym zapomnieli.
Carl też powrócił do niego. Z igłą wciąż tkwiącą w zgięciu łokcia trzydziestolatek spadł z sedesu, a potem powoli zniknął z kadru. Nie wyglądało to dobrze. Czy facet przedawkował, czy znalazł się w szczęśliwej krainie? Carl się pochylił. Nie był przygotowany na tak silne emocje. Zamierzał tylko przespacerować się po galerii, ale utknął w sali wideo na piętrze, niezdolny iść dalej. Para z Majorki wybiegła z toalety, prawdopodobnie żeby wezwać pomoc. Ciasne pomieszczenie wypełniło się wkrótce wieloma twarzami, które zdawały się z fascynacją wpatrywać w mężczyznę z Londynu, ale po chwili one też zniknęły. Ograniczenie wstępu do sali wideo dla osób powyżej osiemnastu lat miało swoje uzasadnienie. Carl był ciekaw, co z paryżanką, jednak kobieta opuściła toaletę. Ile godzin nagrań udostępniono? Otworzył program i przeczytał:
„Instalacja Zety The Artist is dead, long live the Artist miała premierę w maju 2016 roku w dziesięciu miejscach na świecie. Toalety w wybranych barach wyposażono w ekrany telewizyjne z wbudowanymi kamerami. Na drzwiach każdej z toalet zostały umieszczone ostrzeżenia, aby odwiedzający mogli dokonać świadomego wyboru. Od osób, które chciały zobaczyć, co robią inni, oczekiwano, że także wezmą czynny udział w instalacji. Projekt trwał miesiąc i stał się najczęściej dyskutowanym dziełem nie tylko Zety, ale w ogóle bieżącego roku. Na wystawie prezentowane są trzy godziny nagrań.
»Wybór materiałów do ekspozycji był najtrudniejszą częścią całego przedsięwzięcia« – mówi kuratorka Antonia Hathor. »Dzieło celowo pozostawia widza z wieloma pytaniami bez odpowiedzi«.
Dziesięć barów uczestniczących w projekcie to: Chez Georges (Paryż, Francja), Rooftop (Ho Chi Minh, Wietnam), Sirocco (Bangkok, Tajlandia), Purobeach (Palma de Mallorca, Hiszpania), Rio Scenarium (Rio de Janeiro, Brazylia), The Artesian (Londyn, Anglia) The Dead Rabbit (Nowy Jork, USA), Feria (Tokio, Japonia), Chalet (Berlin, Niemcy) i Café Opera (Sztokholm, Szwecja)”.
Carl podniósł wzrok znad programu i zobaczył, że na ekranach pojawiły się teraz inne postacie. Do jednej z toalet weszła para, uważając, by nie pokazać twarzy. Z podpisu wynikało, że to Rio de Janeiro. Oboje stanęli naprzeciw siebie, ona jedną stopę oparła na desce klozetowej. On sięgnął jej pod spódnicę, drugą ręką rozpiął rozporek swoich ciemnych spodni od garnituru i po chwili pośladki zaczęły się rytmicznie poruszać do przodu i do tyłu. Na kolejnym ekranie do toalety wdarła się grupka japońskich lolitek. Dziewczyny wskazywały palcami, chichotały histerycznie, robiły wielkie oczy i zakrywały usta dłońmi. Im dłużej gapiły się na brazylijską parę, tym bardziej się śmiały.
W Sztokholmie młoda, wyraźnie pijana kobieta usiadła na sedesie, wysikała się, podtarła i nie umywszy rąk, wyszła. Carl zastanowił się, czy była świadoma tego, że jest częścią dzieła sztuki.
Coś musiało się wydarzyć u pary w Rio de Janeiro. Kobieta się obróciła i nie zważając już na to, czy jej twarz jest widoczna, czy nie, wymierzyła mężczyźnie policzek. Kłótnia szybko eskalowała. Ciekawe, ile postępowań sądowych było owocem tego dzieła, zastanowił się Carl.
– Here you are, honey!
Ciemny głos Antonii wyrwał go z zamyślenia. Nie słyszał, kiedy weszła, mimo że jej niebotycznie wysokie obcasy głośno stukały o kamienną posadzkę. Odruchowo sprawdził, czy ma dobrą fryzurę, a ona zdawała się naśladować jego ruchy, też dotykając swoich długich włosów. Połowa jej twarzy była oświetlona blaskiem padającym z monitorów, niebieskie światło uwydatniało wystające kości policzkowe i sprawiało, że jej nos wyglądał jak zwiotczały kutas. Intensywne spojrzenie kuratorki przenikało mrok w ciemnym pomieszczeniu.
– Najwyraźniej dałem się wciągnąć – powiedział Carl, wskazując na ekrany – w życie innych.
– Awesome – odparła Antonia z nosowym nowojorskim akcentem. – Większość ludzi nie może się od tego oderwać, mimo że dziś każdy ma tak niewiarygodnie krótki czas skupienia uwagi. – Skinęła głową. – Fascinating!
Carl powinien być przyzwyczajony do tego rodzaju ekscytacji, bo przecież dorastał w arystokratycznym, choć niezbyt zamożnym domu. Przez wiele lat włóczył się z Zetą po wystawach, galeriach i różnych modnych miejscach. Mimo to czuł, jak unoszą mu się brwi. Często interpretowano to błędnie jako wyraz jego zgody z opinią rozmówcy. Jednocześnie nie mógł nie podziwiać umiejętności Antonii, której udało się nie tylko ściągnąć na wystawę wiadomy talent, ale też zaangażować pięcioro fascynujących artystów, których sztuka nawiązywała dialog z dziełem Zety.
– Glad you could come early. Wspaniale – powiedziała Antonia.
– Oczywiście – odparł Carl.
Lekko obciągnął kamizelkę, sprawdził, czy krawat jest w porządku. Od czasu do czasu spotykał Antonię przy różnych okazjach związanych ze sztuką, lecz po raz pierwszy stał z nią twarzą w twarz. Wiedział, że urodziła się w Nowym Jorku, ale jako dziecko wciąż zmieniała miejsce zamieszkania, dopóki jej matka się nie rozwiodła i nie wróciła do rodzinnej Szwecji. Jako nastolatka Antonia przeniosła się znowu do Stanów Zjednoczonych, gdzie pracowała w galeriach sztuki i w nowojorskiej Momie. Nie miał jednak pewności, czy teraz jest w Szwecji wyłącznie z powodu wystawy i nadal mieszka w Stanach, czy też osiadła tu na stałe.
– Ogromnie inteligentna ekspozycja – zauważył. – Możesz być zadowolona. Co tobie najbardziej się podoba?
Antonia przystanęła i przyłożyła palce do podbródka, jakby po raz pierwszy się nad tym zastanawiała. On z kolei próbował ocenić, ile mogła mieć lat. Stwierdził, że jest chyba między trzydziestką a czterdziestką.
– No offense – powiedziała, kładąc dłoń na jego ramieniu. – Wiem, że jesteś agentem Elli, i uważam, że fińska sztuka jest fantastyczna, ale wybieram Áslaug Sigtryggsdóttir. Widziałeś już jej prace? Awesome.
Carl skinął głową. Dzień wcześniej pomógł Islandce w podjęciu decyzji, jak powiesić obrazy. Rozpoznał od razu, że szkice zostały wykonane przez rzeźbiarza, a nie malarza. Mitologiczne stworzenia stały przed zrujnowanymi wieżowcami albo rozbierały się w burdelach. Wszystkie postacie emanowały poczuciem niedopasowania.
Antonia ponownie poprawiła sobie włosy, ciemne pukle o wypłowiałych od słońca końcówkach. Carl nie zdążył na razie zapoznać się z dziełami innych artystów poza Islandką i Ellą Vilppulą, której pracę instalował.
– Chodź – powiedziała Antonia, wyciągając do niego rękę. – Oprowadzę cię.
Uśmiechnęła się do niego szeroko, odsłaniając ślady ciemnoczerwonej szminki na zębach. Po drodze do następnej sali zatrzymała się i puściwszy jego dłoń, wysokimi szpilkami w kolorze bakłażana z irytacją kopnęła w stojące pudła.
– Rany boskie, czy to naprawdę takie trudne? Z tutejszym personelem wprost nie sposób pracować. Fucking incredible! Ile razy mam im powtarzać, żeby usunęli wszystkie śmieci? Amateurs. – Wyszła na korytarz i krzyknęła: – Halo!
Carl skorzystał z okazji i dyskretnie odsunął się na bok. Odnotował, że buty, pasek i szminka Antonii są w identycznym odcieniu. W głębi korytarza rozległo się ociężałe szuranie. Kuratorka przewróciła oczami. Po chwili w drewniakach i roboczym ubraniu poplamionym farbą przyczłapał jakiś mężczyzna. Carl domyślił się, że to prawdopodobnie miejscowy woźny. Włosy sterczały mu wokół jajowatej głowy jak wianek, a w brodzie widoczny był głęboki dołek, który bynajmniej nie dodawał mu urody. Nic nie dodawało mu uroku. Antonia wskazała na pudła, na co on schylił się z ciężkim westchnieniem, podniósł je i odszedł równie niespiesznym krokiem.
– A więc – odezwała się Antonia. – Tu mamy instalację Steinara Reithauga. Znasz Steinara?
– Oczywiście – odparł Carl. – Steinar nam nie umknął. – Gdy tylko powiedział „nam”, uzmysłowił sobie, że wciąż mówi tak, jakby nadal współpracował z Zetą. A przecież był tutaj z fińską artystką Ellą Vilppulą, a nie ze szwedzką rzeźbiarką. Pamięć jednak wyparła Finkę, a na pierwszy plan wysunęła obraz, jaki zawsze towarzyszył Zecie, gdy powstawały jej rzeźby. Niektóre z nich znajdowały się tutaj. Elli prawie nie znał, tylko ją reprezentował w imieniu galerii.
– Steinar to fascynujący artysta – stwierdziła Antonia.
Carl poczuł, że jego brwi znowu lekko się unoszą, ale w porę zdążył je powstrzymać, po czym głośno wyraził swoją opinię na temat norweskiego twórcy.
– Steinar to osobliwa postać. Gdyby to, co mówi o Zecie, powiedział komuś innemu, zostałby pozwany o zniesławienie. Ale on nazywa to sztuką. Zdaje się, że inni go lubią. Okej. Ja osobiście wybrałbym Odda Nerdruma jako reprezentanta Norwegii. – Carl nagle zdał sobie sprawę, że jego słowa mogły zostać uznane za krytykę decyzji Antonii jako kuratorki, ona jednak przyglądała mu się intensywnie raczej bez cienia urazy. – Nerdrum obraca się, przynajmniej w swoich autodemaskatorskich obrazach, wokół tych samych emocji co Zeta.
– Fascynująca myśl – zauważyła Antonia, obrzucając go zachłannym spojrzeniem. – Tyle że on jest przeraźliwie stary. Odd is dead. Ja potrzebuję świeżej krwi.
Przeszli do sali z pracami Islandki Áslaug. Na podłodze stały rzeźby półnagich baśniowych stworzeń. Gnom z gigantycznym fallusem w szorstkiej pięści. Faun obok przeciekającej beczki z trucizną. Elfijka w ponętnym gorsecie. Poprzedniego dnia rzeźby nie zostały jeszcze rozpakowane. Tym razem Carl przyglądał się dokładnie obrazom, które pomagał rozwiesić, podobała mu się energia w prowadzeniu ołówka. W szkicach Zety kryła się taka sama agresja, krytykowana zawsze przez nieznających się na rzeczy obserwatorów, ale chwalona przez koneserów.
Antonia Hathor postępowała za nim, gdy przesuwał się od obrazu do obrazu, każdy jej krok w wysokich szpilkach odbijał się echem od ścian.
– Ona twierdzi, że widzi te stwory. Naprawdę.
W pewnym momencie go wyprzedziła i czekała przy ostatnim obrazie, opierając się wyprostowaną ręką o ścianę. Carl pomyślał, że kobiety w jej wieku rzadko chodzą w topach bez rękawów, ona jednak była tak szczupła i zgrabna, że mogła nosić, co tylko chciała. Uśmiechała się z zamkniętymi ustami, świdrowała go wzrokiem. Zatrzymał się w pewnej odległości od niej, tymczasem wydawało się, że kuratorka, choć nie zrobiła ani kroku, jest coraz bliżej.
– Widziałam w „Café” artykuł o tobie.
Carl przywiązywał ogromną wagę do stroju i był dumny ze swojego podejścia do tej sfery życia. Lubił rozmawiać o modzie, a jego wygląd niewątpliwie przysporzył galerii rozgłosu, czuł się jednak zażenowany, gdy ktoś próbował nawiązywać do nominacji. Antonia zdawała się przenikać go spojrzeniem, oceniając jego dzisiejszy outfit.
– Najlepiej ubrany mężczyzna, po raz siódmy.
– To prawdopodobnie więcej mówi o Szwedach niż o mnie, niestety.
– Mieli zdjęcia ze wszystkich lat.
Carl je widział.
– Wkrótce po tym, jak brody stały się modne, zgoliłeś swoją. Dlaczego?
– Byłem pierwszy i zdążyłem się nią zmęczyć.
Antonia energicznie pokiwała głową.
– Mieszkam w hotelu Elite. Chodź ze mną na drinka! – Carl nie wiedział, czy ta propozycja mu pochlebia, czy raczej go przeraża. – Jestem diabelnie ciekawa, jak to jest pracować z Zetą.
Skrzyżował ramiona na piersi i przestąpił z nogi na nogę. Wystarczyło, że usłyszał słowo „ciekawa”, a resztę mógł dopowiedzieć sobie sam. Ile razy słyszał już to pytanie?
– Jestem tutaj z Ellą Vilppulą i wolę rozmawiać raczej o niej. To wschodząca gwiazda.
Kuratorka znów uśmiechnęła się szeroko, nie komentując jego słów. A on nagle sobie uprzytomnił, czyj nos ma Antonia. Supermodelki Lindy Evangelisty, z którą razem z Zetą imprezowali często w latach dziewięćdziesiątych.
Antonia odeszła od ściany. Zrobiwszy krok w jego stronę, położyła mu dłoń na ramieniu.
– Po prostu chcę wiedzieć, jaka ona jest, skoro ma tu przyjechać – powiedziała cicho.
– Tutaj? – Jego głos przeszedł w falset.
Antonia cofnęła dłoń, po czym się odwróciła, zamierzając wyjść.
Carl przygryzł wargę.
– Kiedy przyjeżdża?
Do sali szybkim krokiem wkroczyła starsza kobieta z niesfornymi długimi włosami sięgającymi niemal pasa, ubrana w sukienkę przypominającą namiot. Wypieki na jej policzkach były wywołane raczej stresem, a nie nadmierną temperaturą.
– Pudła z sali Reinara miały zniknąć – zwróciła się do niej kuratorka. – Dlaczego wciąż tam stoją?
– Przypomnę Rogerowi jeszcze raz – odparła kobieta.
– Właśnie sama mu przypomniałam, ale następnym razem ma zrobić to, co trzeba, od razu.
Wyraz twarzy Antonii zmienił się natychmiast, gdy tylko ponownie odwróciła się do Carla.
– To jest Tordis, dyrektorka muzeum – przedstawiła ją z przyklejonym uśmiechem.
– Pan Carl Cronhjelm, ogromnie mi miło. Witam w moim muzeum. Jak się panu podoba?
– Na razie widziałem tylko prace Zety, Elli i islandzkiej artystki, ale jestem pod ogromnym wrażeniem – odpowiedział.
Oczy Tordis rozpaliły się nagłym entuzjazmem.
– Mamy tu też pracownię Brora Marklunda. Chętnie ją panu pokażę.
– Interesujące. Z przyjemnością obejrzę – odparł.
Antonia wymownie skinęła głową, aby dać kobiecie do zrozumienia, że Carl Cronhjelm należy do niej oraz że nieformalne spotkanie dobiegło końca, Tordis nie zamierzała jednak dawać za wygraną. Walka o władzę między nimi dwiema była wyraźnie wyczuwalna.
– Mamy jeszcze trochę do zrobienia przed wernisażem w piątek, ale to będzie jak dotychczas nasza największa wystawa, większa od Star Wars sprzed kilku lat. Fantastycznie, że przyjeżdża Zeta. Wszyscy w muzeum są zachwyceni.
– Doskonale to rozumiem – powiedział Carl. – To bardzo wyjątkowa osoba.
– Już jako dziecko się wyróżniała.
– To wy się znacie?
– Chodziłyśmy do tej samej szkoły. Jestem od niej starsza o rok. – Coś przemknęło przez twarz Tordis, jakby jakiś duch pospiesznie zawładnął jej ciałem i zamienił ją w kogoś innego. – Nie powiedziałabym jednak, że ją znam. Nie sądzę też, żeby ona mnie pamiętała.
Antonia zaczęła iść, a Carl pospieszył za nią.
– Nawiasem mówiąc, mieszkam w najelegantszym pokoju najlepszego hotelu w całym Örnsköldsvik – rzuciła po drodze. – Ale na krótko, dopóki nie zjawi się wielka artystka. Wtedy będę musiała się z niego wynieść. Oczywiście wiesz o tym, bo przecież dla niej wszystko co najlepsze.
– A kiedy… pojawi się ta wielka artystka? – wtrącił, starając się nadać głosowi nonszalancki ton.
Antonia uśmiechnęła się filuternie
– Należysz do amatorów wódki czy whisky? – Zatrzymała się i zmierzyła go od góry do dołu. – Wódki. Zdecydowanie. Chyba poprosimy o room service.
5
Örnsköldsvik
Christian Modig ponownie zaparkował za muzeum, ale tym razem poszedł w drugą stronę. Ścieżka na tyłach budynku prowadziła na strome wzniesienie, które kończyło się czymś, co kiedyś było Parkiem Ludowym.
Gdy tylko wszedł na Parkenbacken, zobaczył niemal tę samą grupkę policjantów co wcześniej przed muzeum, ale teraz stali pośrodku zbocza obok miejsca otoczonego taśmą odgradzającą.
Już po dziesięciu metrach wspinania się ostro w górę Christian dostał zadyszki. Rozsądniej byłoby zajechać na parking przy Skogsgatan i zejść w dół. Zatrzymał się i rozejrzał dookoła. Na razie nic nie zapowiadało widoków, dzięki którym Höga Kusten uznawano za najpiękniejszy krajobraz w Szwecji. Miejscowe muzeum zasłaniało całą panoramę i można było co najwyżej zajrzeć na wyższe piętra budynku jak do domku dla lalek. Obok okazałego gmachu przebłyskiwało morze, a kilka kilometrów dalej, na wzgórzu po drugiej stronie miasta, majaczył dworzec kolejowy.
Życie na emeryturze niestety nie uczyniło Modiga bardziej sprawnym, z czego boleśnie zdał sobie sprawę, odpoczywając ze wzrokiem utkwionym we wnętrzu muzeum. Na wysokości drugiego piętra po szerokich kamiennych schodach schodziła szczupła kobieta w bordowych szpilkach. Naprzeciw niej zmierzała inna – otyła, z długimi siwymi włosami. Szczupła zaczęła natychmiast wymachiwać rękami, wyglądało na to, że jest zła. Ta druga chyba jej coś odpowiedziała, po czym odwróciła się na pięcie i zniknęła z pola widzenia. Ciekawe – zastanowił się Modig – czy któraś z nich to Antonia Hathor, o której wcześniej wspomniał Vide, ta odpowiadająca za wizytę Zety. Nie bez uprzedzenia stawiał na tę szczuplejszą.
Gdy przestał sapać, ruszył dalej. W połowie drogi do taśmy policyjnej spotkał Kallego Deckera z Tildą.
– Cześć! Czekamy na Anne Rautio.
Słysząc nazwisko technik kryminalnej, Christian tylko skinął głową i zaczerpnął powietrza.
– Lepiej nic nie robić przed jej przyjściem – dodał Kalle.
– To prawda – potwierdził Modig i roześmiał się, energicznie kręcąc głową.
Rautio była ceniona za swoją dokładność, ale według niego perfekcjonizm nierzadko ociera się o obsesję, a granica między nimi jest cienka.
– Ciało znalazła Tilda – powiedział Kalle, po czym zwrócił się do psa: –Tak, jesteś bardzo mądra!
– Chyba nie trenujesz z nią na zwłokach? – rzucił Christian.
– Jasne, że nie, ale Tilda to wyjątkowo inteligentne zwierzę, prawda? – Słysząc własne imię, suka spojrzała na swojego pana. – Przeszukiwałem okolicę w związku z przyszłotygodniową wystawą. Zabrałem ją ze sobą głównie po to, żeby mogła trochę pobiegać. Ale ona nagle złapała trop. Chociaż w lesie jest gęsto, stromo i ponuro, nie poddawała się, za wszelką cenę ciągnęła do przodu. Wystarczyło pójść za nią.
Vide odłączył się od grupy policjantów i podszedł do nich.
– Kiepski timing – powiedział. – Nie możemy dopuścić, żeby zabójca kręcił się swobodnie wśród turystów, którzy przyjadą na wystawę.
Christian zarechotał:
– A wśród mieszkańców już może?
– Przecież wiesz, o co mi chodzi… Ludzie nie potrafią odróżnić jabłek od gruszek. To raczej nie ma nic wspólnego z wystawą Zety, ale opinia publiczna wyciągnie właśnie taki wniosek.
– Wiadomo, kim jest ofiara? Ktoś zaginął? – spytał Modig.
– Nie – odpowiedział Kalle. – Nikt nie jest poszukiwany.
Vide mrugnął do Christiana.
– Teraz chyba nie odmówisz?
– Jasne, że nie odmówię, ale chyba macie jakieś nowe zdolne zasoby kadrowe?
Vide rzucił szybkie spojrzenie na Kallego, jakby się zastanawiał, na ile może być szczery w obecności młodszego kolegi, gdy w tym momencie na chodnik na dole skręciło jakieś auto. Odsunęli się na bok i pomachali w kierunku Anne Rautio, która skinęła im z powagą i podjechała pod samą taśmę, po czym wyłączyła silnik.
– Wprawdzie dokonaliśmy reorganizacji, ale PUG się nie zmienił – rzekł Vide, ruszając w dół. – Widzimy się w poniedziałek.
Skrót PUG oznaczał policyjne techniki prowadzenia dochodzeń w sprawie ciężkich przestępstw z użyciem przemocy, był to obowiązujący standard prowadzenia śledztwa kryminalistycznego w podobny sposób, niezależnie od tego, w którym regionie kraju popełniono przestępstwo. Metodę tę opracowano i przyjęto na przełomie tysiącleci w następstwie krytyki nieudanego śledztwa w sprawie pewnego morderstwa.
Kalle i Christian podeszli do miejsca odgrodzonego taśmą. Modig skinął głową ku Tinie i Freddiemu. Anne wyszła z samochodu i demonstracyjnie zwróciła się do Kallego:
– Gdzie leży dwadzieścia cztery?
Opiekun psa spojrzał ze zdziwieniem najpierw na nią, a potem na emerytowanego starszego kolegę.
– To kod: podejrzenie zabójstwa – wyjaśnił Christian. – Jesteś za młody.
Kalle się uśmiechnął.
– O dwunastce słyszałem kilka razy, ale dwadzieścia cztery to dla mnie coś nowego – powiedział, wskazując ręką przed siebie. – Starsza kobieta, martwa, dobre cztery metry w głąb. A właściwie w dół. Prawdopodobnie zamordowana. Sądząc po wyglądzie, leży tu dobę albo dwie.
– Mamy wezwać patologa sądowego? – spytał Christian.
– Jesteście pewni, że to zabójstwo? – odezwała się Anne.
– Nie – odpowiedział Kalle. – Kiedy zobaczyłem ciało, od razu się wycofałem.
– Świetnie. W takim razie wstrzymajmy się. Sama zadzwonię, jak tylko skończę.
Znajdowali się w połowie zbocza, gdzie ścieżka się poszerzała i kończyła niedużym punktem widokowym z parkową ławką. Obok stał kosz na śmieci. Strome wzniesienie opadało na skraj skarpy, z której z pewnością kiedyś rozciągał się spektakularny widok, obecnie zasłonięty przez zagajnik tak gęsty, że można by go uznać wręcz za nieprzenikniony. Przy ławce leżało kilka pustych puszek po piwie i mnóstwo niedopałków. Miejsce było niewidoczne z każdej strony i dzięki temu cieszyło się popularnością wśród tych, którzy chcieli zapalić po kryjomu.
Rautio sprawnie wciągnęła biały kombinezon i zwróciła się do Kallego:
– Personalia?
– Strand i Eka?
Technik opuściła dolną szczękę i utkwiła wzrok w młodym funkcjonariuszu z taką intensywnością, że aż Tilda dała głos.
– Nieznane – odparł Kalle, coraz bardziej się czerwieniąc.
– To nie było wczoraj, Anne! – wtrącił Modig. Nie spodziewał się żadnej odpowiedzi. Technik kryminalna nie należała do osób rozmownych. – Czy mogę ci asystować?
– Zakładam – zaczęła, wręczając mu jakieś białe zawiniątko – że nie znalazłeś się tu przypadkiem. – Następnie postawiła przed nim dwie metalowe walizki ze sprzętem do zabezpieczania śladów. – Weź je, przynajmniej będzie z ciebie jakiś pożytek.
Anne zawiesiła sobie kamerkę na szyi, po czym wciągnęła na dłonie parę niebieskich jednorazowych rękawiczek. Tina i Freddie podeszli z ciekawością do samochodu.
– Może będzie potrzebny namiot albo lampy? – spytała Tina.
Technik zerknęła na las poniżej punktu widokowego i pokręciła głową.
– Czy mamy przeszukać okolicę? – zasugerował ostrożnie Freddie.
– Pilnujcie tylko, żeby nikt nie wszedł za ogrodzenie – odpowiedziała krótko Anne i odwróciła się do Christiana. – No?
Uniósł taśmę. Rautio przeszła pod nią i powoli ruszyła przed siebie, przy każdym kroku uważnie przyglądając się ścieżce.
Gdy mijali ławkę, zatrzymała się przy niej.
– Szkoda, że wczoraj padało – zauważył Christian.
– I dzisiaj w nocy – dodała, rozglądając się wokół ławki i zerkając do kosza.
Z miejsca, w którym stali, nie sposób było zobaczyć, że niżej leży jakieś ciało, można było jednak się domyślić, że ktoś albo coś spadło z niewielkiego zbocza. Ziemia wydawała się ciemniejsza, a cienka warstwa trawy zniknęła. Z Rautio na czele ostrożnie schodzili bokiem po wzniesieniu. Gdy z trudem przedarli się przez wysokie zarośla, dostrzegli nogi ofiary. Anne wciąż uważnie badała ziemię przed zrobieniem każdego kroku. Uniosła aparat i pstryknęła kilka zdjęć z odległości, następnie przystąpiła do drobiazgowego utrwalania każdego fragmentu ciała, obchodząc je naokoło.
Christian postawił walizeczki i spojrzał na częściowo nagie zwłoki. Nie ulegało wątpliwości, że dosyć długo musiały leżeć na deszczu. Włosy, chyba po trwałej ondulacji, przylegały płasko do głowy i niemal odzyskały swój naturalny wygląd. Miejscami były zlepione krwią. Sądząc po skórze i fałdach na plecach, ofiara była niezbyt wysoką, starszą kobietą. Sprany biustonosz luźno opasywał tors, jakby nic nie mogło go już wypełnić. Porwane, mokre ubranie kleiło się do ramion i ziemi.
Dwa cięcia biegły od prawego ramienia w dół przez łopatkę i kończyły się między ramiączkami stanika. Krótsze cięcie, wykonane ukośnie do tamtych, zaczynało się po lewej stronie pod ramiączkiem biustonosza i kończyło się w dolnej części pleców. Buty zsunęły się ze stóp, ale nylonowe rajstopy pozostały na miejscu, odsłaniając białe bawełniane majtki, brudne od wilgoci i odchodów. Wokół trzech nacięć na plecach brzęczały muchy. Jedna przysiadła na karku przy brązowo-fioletowym sznycie i wpełzła do środka rany. Odór trupa narastał z każdym krokiem stawianym przez Christiana, aż w końcu smród wręcz eksplodował, odbierając oddech.
– Ja pierdolę!
Fetor tak go powalił, że odsunął się na bezpieczną odległość. Od kiedy zrobił się taki wrażliwy, wręcz przewrażliwiony? Było mu wstyd z powodu niewyparzonego języka, ale jednocześnie wiedział, że począwszy od dzisiaj, już przez resztę życia zapach kiszonego śledzia będzie mu się kojarzył ze zwłokami. Wyglądało na to, że Anne nie zwróciła uwagi na jego komentarz, wydawała się uodporniona i na zapach, i na mocne słowa.
Sukienka leżała rozdarta obok ciała, jedynie prawa ręka pozostała w rękawie. Materiał był w małe niebiesko-białe kwiaty, przynajmniej tam, gdzie nie pokrywała go zaschnięta krew. Patrząc z daleka na głowę ofiary, Modig dostrzegł nienaturalne zagłębienie.
– Chyba została uderzona w głowę.
Anne wydała z siebie coś w rodzaju pomruku.
– No wiem, wiem, że już to zauważyłaś – dodał Christian. – Jakiego narzędzia twoim zdaniem użył sprawca?
– Kamienia.
Rozejrzał się za potencjalnym kandydatem. On sam wybrałby płaski, lekko zaokrąglony, dobrze leżący w dłoni.
Podczas gdy Anne w skupieniu dokumentowała miejsce zbrodni, Christian próbował sobie wyobrazić przebieg zdarzenia. Czy ofiara była w połowie drogi w górę czy w dół wzniesienia, kiedy została napadnięta? Czy sprawca uderzył ją w tył głowy, a następnie zepchnął ze zbocza? Co się stało wcześniej? Czy kobieta zatrzymała się, żeby odpocząć na ławce?
Jakoś to wszystko nie składało mu się w całość. W tych okolicznościach spodziewałby się znaleźć raczej młodą osobę. Co tu robiła jakaś stara ciotka? Nie pasowała do schematu. Przywołał się jednak do porządku: trzymaj się faktów, przestań spekulować, nie fiksuj się na z góry przyjętych założeniach. A zatem jak to mogło wyglądać?
Czy na przykład on, świeżo upieczony emeryt w dosyć dobrej kondycji, byłby w stanie czysto fizycznie zepchnąć ofiarę w dół, a następnie wciągnąć ją w zarośla? Tak, dałby radę. Chociaż prawdopodobnie by się zasapał. I pewnie by się przewrócił, gdyby musiał zejść dokładnie tą samą drogą, którą pokonała ofiara.
Cięcia zostały wykonane przypuszczalnie już tutaj, na dole. Bo gdyby powstały na górze, w alejce, ktoś odkryłby ślady krwi na ziemi. Ale tu też nie było widać dużo krwi. Czyżby zmył ją deszcz?
Szybkie uderzenie kamieniem, potem pchnięcie. Zabójca zbiegł na dół. Naciął tutaj, już poza zasięgiem wzroku ewentualnych przechodniów. Tylko trzy razy? Christian przyjrzał się ciału w poszukiwaniu innych widocznych śladów przemocy. Z miejsca, w którym stał, widział jedynie lekkie wklęśnięcie w czaszce i trzy nacięcia.
Anne właśnie skończyła rundkę dookoła ciała z niemal bez przerwy pstrykającym aparatem.
– To nie wygląda mi na gwałt – powiedział.
– Nie – potaknęła.
– Jak długo twoim zdaniem ona tu leży?
Uniosła rękę ofiary i poruszyła dłonią.
– Rigor mortis ustąpiło. Minimum dobę, maksymalnie kilka dni.
– Myślę, że możemy wykluczyć wypadek, prawda?
Anne pochyliła się nad ciałem i przyjrzała się brzegom ran.
– Gładkie krawędzie.
– Nóż Mora? – spytał Christian.
– Nie.
Wskazała na widoczne na ziemi ślady wleczenia ciała prowadzące do miejsca, gdzie je znaleziono. I na jeden but.
Rautio fotografowała dalej. Robiła metodycznie zdjęcia pod każdym możliwym kątem. Czasem się zatrzymywała i uważnie przyglądała się ziemi. Jeśli znajdowała coś interesującego, stawiała mały stożek z cyfrą i pstrykała fotkę. Zabezpieczanie materiału dowodowego zajmie jej prawdopodobnie jeszcze kilka godzin. Christian spojrzał na zegarek. Dochodziła siódma. O której zapadał zmierzch? Teraz, w trzecim tygodniu sierpnia, około wpół do dziewiątej. Ciekawe, jak w domu przebiegła uczta śledziowa bez niego. Cieszył się, że goście nie musieli oglądać tego co on, a także, że ominęło go jedzenie kiszonego śledzia po tym, co zobaczył.
– Myślisz, że deszcz zmył jakieś ważne ślady?
Anne nie odpowiedziała.
Wydało mu się, że między drzewami widać coś brązowego. Pochylił się, żeby lepiej zobaczyć.
– Tam jest torebka.
Rautio wyprostowała się i dała mu znak ręką, że stoi jej na drodze. Gdy cofnął się odpowiednio daleko, kontynuowała metodyczne fotografowanie odcinka prowadzącego do torebki. Po zrobieniu kilku zdjęć zmieniała rękawiczki. Ciekawe, ile par zużywa na jednym miejscu zbrodni, zadał sobie pytanie Modig.
Następnie ostrożnie podniosła torebkę i otworzyła ją z głośnym kliknięciem. Znalazłszy w niej portfel, wyjęła z niego dowód i wręczyła go Christianowi, który na próżno szukał jej spojrzenia, gdy dostrzegł w nim też pieniądze. Rautio natychmiast schowała portfel z powrotem do torebki, a wyjęła z niej klucze i również podała je Modigowi. Na koniec włożyła torebkę do brązowej papierowej torby.
– Rose-Marie Holmgren – odczytał. – Czy to na pewno ona? Musielibyśmy odwrócić ciało, żeby się upewnić.
Anne wzięła od niego dowód i ze zdjęcia przeniosła spojrzenie na plecy ofiary.
– Na razie nie chcę jej ruszać. Prawdopodobieństwo, że to ktoś inny, należy uznać za znikome.
Christian spojrzał na dokument tożsamości. Rose-Marie Holmgren patrzyła na niego. Nie została zamordowana dla pieniędzy. Urodzona w 1946 roku. O dziwo, wszystko wydawało się inne, gdy ofiara miała imię i nazwisko. Christian się odwrócił i spojrzał na ciało innymi oczami. To przecież mógł być ktoś, kogo znał. I chociaż zarówno nazwisko, jak i twarz ofiary były mu obce, całkiem prawdopodobne, że kiedyś się spotkali – na przykład na potańcówce w latach siedemdziesiątych w dawnym Parku Ludowym albo w sklepie, nie zwracając na siebie uwagi.
– Pójdę na górę z tymi rzeczami. Potrzebujesz czegoś?
– Spokoju i ciszy.
– Miałem na myśli coś z komendy – powiedział, zsuwając okulary na czubek głowy. – A może chcesz, żebym zabrał śmieci z miejsca widokowego i zostawił je u ciebie w pokoju? Masz wystarczająco dużo do niesienia.
Anne wyprostowała się i przyjrzała mu się uważnie. Widział, że waży za i przeciw, aby określić, jakie jest prawdopodobieństwo, że nie zanieczyści materiału, jeśli mu go powierzy. Pokręciła głową. A jednak nie okazał się godny zaufania.
Idąc z lasu pod górę, zastanawiał się nad motywacją sprawcy. Trzy długie cięcia na plecach… Nienawiść i gniew? To wskazywałoby na kogoś bliskiego. Może mąż miał dość ciągłych kłótni? Albo dorosłe dzieci nienawidziły własnej matki? Ktoś nie mógł się doczekać spadku?
Poślizgnął się na sypkim żwirze, upuszczając klucze i dowód osobisty, a potem sam wylądował na czworakach i zsunął się kawałek w dół, rozrywając jednorazowy kombinezon. Jeśli to jej ślubny ją załatwił, musiał być w lepszej formie od niego, żeby wejść pod górę, a potem znowu zejść po tym zdradliwym podłożu. Gdy odzyskał równowagę, otrzepał ręce i dowód, po czym ruszył znowu. Znalazłszy się na chodniku Parkenbacken, zdjął kombinezon.
Po drugiej stronie alejki gmina niedawno wycięła las, pozostawiając jednak kilka pojedynczych drzew. Christian podszedł około dziesięciu metrów wyżej i zatrzymał się w miejscu, gdzie kiedyś rozciągał się Park Ludowy. Odwrócił się. Stąd widać było całe miasto, port z dwoma charakterystycznymi dźwigami, zarówno stary, jak i nowy dworzec, skocznię narciarską i kościół. Miasto spoczywało jak na złożonej dłoni.
Spróbował cofnąć taśmę, tym razem do momentu na godzinę przed zbrodnią. Sprawca prawdopodobnie wiedział, że kobieta będzie tędy szła. Czekał, może tutaj, na szczycie wzgórza, żeby wyglądało na to, że spotkali się przypadkiem. Zaproponował, aby usiedli razem na ławce. Ale zamiast pogawędki kobieta doczekała się uderzenia kamieniem w głowę. Potem została zepchnięta w dół, dźgnięta nożem i zaciągnięta w zarośla. Tylko dlaczego sprawca ją rozebrał? Chciał ją zgwałcić, ale wszystko wymknęło się spod kontroli i się nie udało? Nie, krewny wciąż znajdował się na szczycie listy podejrzanych.
Christian poszukał w komórce numeru Tiny Strand. Jakoś nie zdobył się jeszcze na skasowanie telefonów służbowych, z czego dzisiaj bardzo się cieszył. Odpowiedziała po kilku sygnałach.
– Mogłabyś mi coś sprawdzić?
– Jasne. Dawaj.
– Rose-Marie Holmgren – wymienił nazwisko i podał numer ewidencyjny.
– Zamieszkała przy Vintergatan dziesięć B – niemal natychmiast padła odpowiedź.
– Miałabyś ochotę tam ze mną pojechać?
– Oczywiście – odparła Tina. – Za dziesięć minut zgarnę cię spod muzeum.
Christian ruszył w dół wzgórza.