Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
11 osób interesuje się tą książką
Córki botanika. Bliźniaczki to dwutomowa powieść romantyczno-przygodowa
rozgrywająca się nad polską Biebrzą i w dalekiej Kornwalii na początku XIX wieku. Jej bohaterkami są dwie ekscentryczne siostry, Hortensja i Hiacynta, które nie godzą się na role przypisane kobietom i nieustannie wpadają w tarapaty.
Hiacynta Wigura, udając bliźniaczą siostrę Hortensję, przybywa z tajną misją do dworu hrabiostwa Modlińskich. Nieoczekiwanie w majątku pojawia się Connor MacKenzie, podający się za jej szwagra, hrabiego Harcourta. Okazuje się, że przystojny szelma również szuka druidzkiego artefaktu. Rozpoczyna się pełna zabawnych gaf i nieoczekiwanych zwrotów akcji maskarada. Misterna intryga sięgająca przeszłości, niebezpieczne przygody i rozdarte serca między rozsądkiem a gorącą namiętnością.
Czy Hiacynta wyjdzie z roli przykładnej panny z dobrego domu i odda się szalonej miłości?
W powieści występują postaci znane z cyklu Dworek nad Biebrzą Urszuli Gajdowskiej.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 323
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Wszystkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej książki nie może być reprodukowana w jakiejkolwiek formie ani w jakikolwiek sposób bez pisemnej zgody wydawcy.
Projekt okładki i stron tytułowych
Anna Damasiewicz
Zdjęcia na okładce
© aberrantrealities | 123rf.com
Redakcja
Agnieszka Luberadzka
Redakcja techniczna, skład, łamanie oraz opracowanie wersji elektronicznej
Grzegorz Bociek
Korekta
Olga Smolec-Kmoch, Agnieszka Luberadzka
Wydanie I, Katowice 2024
Niniejsza powieść to fikcja literacka. Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń rzeczywistych jest w tej książce niezamierzone i przypadkowe.
Wydawnictwo Szara Godzina s.c.
www.szaragodzina.pl
© Copyright by Wydawnictwo Szara Godzina s.c., 2023
ISBN 978-83-67813-86-0
Hiacynt (Hyacinthus)
Majątek Wigurów nad Narwią, okolice Łomży, wrzesień 1810
Drzwi murowanego domku otworzyły się na całą szerokość i do pomieszczenia wszedł wysoki mężczyzna w eleganckim angielskim surducie.
– Proszę uważać na dziurę w podłodze, hrabio – ostrzegł go pochylony nad moździerzem człowiek w typowym dla polskiego szlachcica ubraniu i narzuconym na nie poplamionym fartuchu. – Klapa od tunelu jest otwarta, bo chciałbym pokazać panu resztę mojej pracowni.
Hrabia rozejrzał się po przestronnym wnętrzu. Poza wielkim stołem zastawionym różnej wielkości naczyniami, nad którym suszyły się zioła, stały w nim liczne regały z wolumenami, zwojami i kutymi skrzynkami, a nad kominkiem zwisał kociołek z bulgoczącym płynem.
– To przypomina raczej bibliotekę połączoną z kuchnią niż laboratorium botanika – skomentował. – Jakoś niewiele tu roślin.
– Te trzymam w oranżerii i na otwartych przestrzeniach. Tu eksperymentuję z odżywkami, nawozami i różnego rodzaju maściami, nalewkami, wywarami i wcierkami z tego, co uda mi się wyhodować. Może przejdziemy do drugiej pracowni? – Wskazał na zejście do podziemi. – Proszę wziąć pochodnię, a ja zamknę drzwi.
– Pochodnię?
– Odpalimy od niej wiszące w tunelach latarnie.
Czarnowłosy chłopak przysłuchiwał się z zaciekawieniem rozmowie, stojąc przez cały czas przed domkiem, w imponującym ogrodzie przyległym do dworu Wigurów. Zamek w drzwiach nie był dla niego przeszkodą, a wiedziony ciekawością postanowił odczekać chwilę i zejść za mężczyznami, by sprawdzić, co jest na dole. Przeszkodziła mu niewysoka, na oko dziesięcioletnia, może dwunastoletnia dziewczynka.
– Czemu otwierasz zamek w taki sposób? – spytała, stojąc w znacznej odległości.
– To taka zabawa – odparł, odsunął się i oparł o ścianę, zginając jedną nogę w kolanie. – Jesteś córką barona Wigury?
– Jestem, i powiem tacie, że chcesz się włamać do jego pracowni. – Nie dała się oszukać. – Nie można tam wchodzić bez jego pozwolenia.
– A skąd wiesz, że mi nie pozwolił?
– Bo jest na dole i zamknął drzwi? – odgadła rezolutnie.
– Słuszna uwaga, panno Wiguro – pochwalił. – A jak to panienka odkryła?
– To moja tajemnica.
– A podzieli się panienka nią ze mną? – zaproponował niewinnym głosem.
– Za nic. – Pokazała mu język i uciekła.
Młodzieniec nie mógł darować rozbrykanemu dziewczęciu. Oderwał się od ściany, o którą się nonszalancko opierał, i ruszył za nią.
– A nie powinna być teraz panienka na lekcji?
– Może powinnam, może nie powinnam – padła lakoniczna odpowiedź, a dziewczynka przyśpieszyła kroku.
– Guwernantka wie, że panna jej uciekła? – nie dawał za wygraną.
– Nie wie – odrzekła, nie zaszczycając go nawet spojrzeniem. – Miałam mieć lekcję łaciny z tatą, ale w roztargnieniu pewnie o niej zapomniał.
– Łaciny?! – zdziwił się.
– A cóż w tym dziwnego? Sądził pan, że jedynie chłopcy uczą się łaciny? Może ja i moje siostry mamy trochę inny plan lekcji niż nasze sąsiadki, ale młode szlachcianki edukuje się w zakresie lingwistyki, ze szczególnym naciskiem na francuski. Zdaje sobie pan sprawę, że sfera ziemiańska posługuje się właśnie tym językiem? – zadała pytanie, nie zwalniając kroku. Wyjęła przy tym z kieszeni dziwnie wyglądającą powyginaną rurkę.
– Panienki w tym wieku powinny chyba zajmować się nauką posługiwania sztućcami, eleganckiego dygania i gry na fortepianie.
– Tak pan sądzi? – powiedziała z ironią. Zatrzymała się wreszcie, schyliła i wetknęła końcówkę rurki w otwór z boku jednego z ogrodowych skalniaków.
– Mogę wiedzieć, co też panienka wyczynia?
– Podglądam, co robi tata – odparowała i wzruszyła ramionami, jakby mówiła o czymś tak prozaicznym, jak haftowanie serwetki.
– W jaki sposób?
– Taki z pana znawca, a nie wie, jak działa polemoskop1?
1 Polemoskop – pierwowzór peryskopu, skonstruowany w 1647 roku przez Jana Heweliusza, znanego polskiego astronoma i wynalazcę.
– Polemoskop?
– Proszę spojrzeć tutaj. – Poinstruowała go, co ma robić, i pozwoliła, by zajrzał do otworu.
– Sprytne cacko! – pochwalił.
– Nadal pan uważa, że nie powinnam uczyć się niczego poza ładnym spożywaniem posiłków i plumkaniem na pianinie?
– Hm – odchrząknął.
– A czego w takim razie pana zdaniem miałabym uczyć się w nieco starszym wieku? – chciała wiedzieć.
– Tego, co inne panny na wydaniu – oznajmił. To pytanie wprawiło go w lekką konsternację.
– A mianowicie? – dociekała, drepcząc obok niego w tę i z powrotem z rękoma skrzyżowanymi na piersiach.
– Zalotnego spoglądania zza wachlarza, idealnej postawy podczas tańca, nienagannego czytania na głos, pisania listów, prowadzenia konwersacji, flirtu. Tego wszystkiego, co pozwoli im zdobyć odpowiedniego męża – odparł skonfundowany, nieomal się rumieniąc.
– A pan dlaczego się jeszcze nie ożenił? – spytała ni stąd, ni zowąd.
– Jestem zdecydowanie za młody! I całkowicie nieodpowiedni dla jakiejkolwiek eleganckiej damy – dodał.
– Bo ja wiem? Nie wygląda pan na chorego i mówi całkiem do rzeczy.
– To trochę za mało.
– A kiedy będzie pan odpowiedni?
– Za jakieś… – Zastanowił się przez chwilę, a potem rzucił nonszalancko: – Powiedzmy dziesięć lat.
– A po czym pan to pozna?
– Po tym, że zdołam odbudować fortunę mojej rodziny, zobaczę znaczną część świata i zmęczę się tym na tyle, by móc osiąść w jednym miejscu albo przynajmniej na dłużej gdzieś się zatrzymać.
– Czyli pieniądze i doświadczenia podróżnicze?
– Resztę już chyba mam.
– Jaką resztę? – dopytywała, wpatrując się w niego świdrującym wzrokiem.
– Maniery, wykształcenie i wygląd. Nie jestem szczególnie szpetny. – Dotknął policzka, na którym widać było kilka różowych krostek.
Dziewczynka przechyliła głowę na bok i zmierzyła wzrokiem jego sylwetkę.
– Ręce i nogi ma pan na swoim miejscu, a z cerą coś można zrobić. Ma pan jakieś szczególne wymagania co do przyszłej żony?
– Raczej nie – rzucił od niechcenia.
– Czyli dziesięć lat? – upewniła się.
– Tak jak powiedziałem.
– Doskonale! To ja daruję sobie tę naukę machania wachlarzem i drygania w rytm melodii i po prostu wyjdę za pana – oznajmiła z pełnym przekonaniem, zadowolona ze swojego sprytu.
– T-a-a-k – wydukał. – To mnie panienka zaskoczyła. – Uśmiechnął się do niej serdecznie. Dzieci miewają głupie pomysły, przyszło mu do głowy.
– Nie żartowałam. – Naburmuszyła się. – Ja za dziesięć lat też będę gotowa. Po cóż mam przechodzić przez to wszystko, co teraz przeżywa moja najstarsza siostra? Poza tym chciałabym zwiedzać świat, a pan już to robi. Sądzi pan, że nie będę odpowiednią kandydatką na pańską żonę?
– Już dobrze, dobrze. – Wyciągnął przed siebie dłonie, jakby chciał powiedzieć, że nie chce się z nią kłócić. – Przecież panience nie odmawiam. A mogę chociaż wiedzieć, jak moja narzeczona ma na imię?
– Cysia – przedstawiła się i wyciągnęła rękę.
– Connor – podał jej swoją i ukłonił się przed nią jak należy.
Dwór Modlińskich nad Biebrzą, dziesięć lat później
Panna Hiacynta Wigura już trzeci dzień spędzała w majątku hrabiostwa Modlińskich, położonym nad południowym brzegiem Biebrzy między Goniądzem a Sztabinem, udając z powodzeniem swoją bliźniaczą siostrę Hortensję, której małżonek planował dojechać w późniejszym terminie, bo zatrzymały go niecierpiące zwłoki interesy jego kompanii handlowej. Jako właściciel kilku statków oraz potężnego zamku Court położonego w angielskim hrabstwie Kornwalia miał mnóstwo obowiązków i w przeciwieństwie do wielu przedstawicieli arystokracji wolał oddawać się im osobiście, a nie wyręczać się plenipotentami, by w tym czasie samemu mitrężyć czas na bezproduktywne rozrywki.
Hiacynta, uznawana powszechnie za zdecydowanie mniej śmiałą i przebojową niż Hortensja, wcielając się w rolę swojej siostry, mogła pozwolić sobie na wiele więcej niż będąc sobą. Po pierwsze siostra była mężatką, zatem sprawę ubiegających się o jej rękę dżentelmenów miała z głowy, a po drugie nie obowiązywały jej tak sztywne zasady, jak panien na wydaniu, w związku z czym mogła mieć większą swobodę w poruszaniu się po posiadłości i w kontaktach z jej mieszkańcami i licznie przybyłymi gośćmi. Niestety musiała dostosować ubiór, bo siostra mimo żywiołowego charakteru ubierała się znacznie skromniej i nosiła ciemniejsze kolory. Była też zdecydowanie szczuplejsza, więc noszenie jej zabudowanych sukien bardzo męczyło Hiacyntę. To dlatego dziś zdecydowała się ubrać jedną z przemyconych własnych – empirowych, z wysoką talią i szarfą przewiązaną pod biustem, która spływała w prostych liniach ku jej zgrabnym kostkom. Do niej dobrała zdobną chustę, którą przykryła ramiona.
– A oto i pańska urocza małżonka, hrabio – usłyszała za plecami głos hrabiny Modlińskiej i przygryzła dolną wargę, by nie powiedzieć czegoś, co wyda się podejrzane. Hrabina zaprosiła nie ją, ale jej siostrę z małżonkiem na trwające tydzień przyjęcie połączone z licznymi zabawami na świeżym powietrzu, spacerami, polowaniami i uroczystościami dożynkowymi w rozbudowanym dworze, który goście ochrzcili mianem „pałacyku”.
Przybywając tu, Hiacynta miała jedno zadanie do wykonania, i choć nie zbliżała się do jego realizacji ani o krok, to była święcie przekonana, że sobie z nim poradzi. Czy siostra i swak2 nie mieli do niej na tyle zaufania, by dać jej jeszcze trochę czasu?, pomyślała ze smutkiem i rosnącą irytacją. Umawiali się, że dołączą do niej ostatniego dnia, w niedzielę, aby ją wymienić, ewentualnie pomóc w znalezieniu ukrytego w tym majątku przedmiotu potrzebnego do rozwikłania pewnej zagadki, a był dopiero poniedziałek.
2 Swak – dawniej szwagier, mąż siostry.
Nabrała powietrza, próbując opanować podenerwowanie. Poczuła się niedoceniona, oszukana i miała ochotę zwyczajnie, tak po ludzku, się pozłościć, jednak nie mogła tego dać po sobie poznać. Musiała udawać Hortensję, uszczęśliwioną przyjazdem małżonka. Nawiasem mówiąc, mężczyzny, z którym sama była przed kilkoma miesiącami zaręczona, choć żadne z nich nie było skore do tego małżeństwa i dzięki fortelowi z zamianą ról to jej siostra rozkochała w sobie z wzajemnością lorda Harcourta. Do tej pory jej stosunki ze swakiem można było określić mianem chłodnej rezerwy. W jego obecności czuła się skonfundowana, zważywszy, że musiała mu zwrócić pierścionek, który pod wpływem presji otoczenia zgodziła się przyjąć. Nie chciała teraz udawać szczęśliwej młodej mężatki i miała nadzieję, że hrabia nie będzie wobec niej zbyt wylewny, aby przekonująco odegrać przed towarzystwem tę farsę. W dodatku spodobało jej się w pałacyku hrabiostwa Modlińskich, dlatego nie zależało już jej na przerywaniu pobytu i zamianie z siostrą.
– Hm – zdecydowane chrząknięcie przerwało jej rozważania. Zebrała wszystkie siły, na twarz przywołała jeden z wyćwiczonych przed lustrem uśmiechów i odwróciła się z gracją w stronę, z której dobiegał ów dźwięk.
Wyczuła go ułamek sekundy wcześniej, niż znalazł się w zasięgu jej wzroku. To nie był jej swak! Zdecydowanie! To był mężczyzna, który zaburzył jej poukładane zasady i prosty sposób postrzegania relacji damsko-męskich, choć widziała go jedynie przez moment kilka tygodni wcześniej na schodach zamku Court w Anglii i nie zamienili do tej pory ani słowa. Nie mogła pomylić tego spojrzenia z żadnym innym! Poczuła, jak wielka gula powstaje w jej gardle i podnosi się coraz wyżej, a wszystkie jej członki sztywnieją kolejno i odmawiają posłuszeństwa nakazom umysłu. Nie chciała poddać się temu paraliżującemu uczuciu. Przygryzła język, by przywołać się do porządku, i uniosła głowę.
*
Connor przełknął ślinę, ale starał się nie wychodzić z roli. Jego zleceniodawca udzielił mu konkretnych wskazówek co do tego, jak powinien się zachowywać, co mówić i robić w posiadłości Modlińskich. Zapewnił, że hrabiego Drake’a Harcourta i jego małżonki Hortensji nie będzie na przyjęciu. Wysłali oni wprawdzie potwierdzenie przybycia, ale w ostatniej chwili miało ich coś zatrzymać. Jego zadaniem było pojawić się tu jako hrabia i zapewnić wszystkich, że żona nie mogła przybyć razem z nim, ale ma się doskonale.
Był przekonany, że do posiadłości hrabiostwa Modlińskich przybędzie sam. Podróż do Królestwa Polskiego nie była najprzyjemniejsza. Wiele lat spędził na zniszczonych statkach, walcząc z żywiołami o przetrwanie, więc trudów podróży błotnistymi szlakami w pozbawionych resorów powozach i na niewielkich barkach rzecznych z kojami za krótkimi do jego potężnego wzrostu o dobre pół metra nie było po nim widać. Obciął swoje długie włosy, wyjął kolczyk, ogolił się z niezwykłą starannością, założył najlepszy elegancki strój przywieziony z Anglii, wywiązał pod szyją finezyjny węzeł. Wszystko po to, by wyglądać jak angielski hrabia, świeżo poślubiony małżonek, tyle tylko, że nie spodziewał się zastać tu żony lorda Harcourta, w którego to rolę się wcielił. Kołnierzyk koszuli wpijał mu się w policzki, węzeł fularu kojarzył się z pętlą wisielca, a nowe buty przypominały o tym, by poruszać się z charakterystyczną dla arystokracji sztywnością. Obcisłe spodnie wpijały się w miejsca, o których wolał nie myśleć. Miał wszakże nadzieję, że przebranie pozwoli mu znaleźć wreszcie ostatni fragment mapy, i to bez walki, napadania na innych i narażania zdrowia i życia. Jeśli ktokolwiek pozna jego prawdziwą tożsamość, to marny jego los.
A miało to być takie proste zadanie, jęknął w myślach.
Mógł najeść się, napić, pogawędzić z eleganckimi damami i miło spędzić czas, udając kogoś, kim nie jest. Zapewniono go, że nie będzie żadnych trudności. Hrabiostwa miało tam nie być, a żaden z gości nie mógł go rozpoznać i zdemaskować, bo nie miał wcześniej kontaktu ani z nim, ani z prawdziwym Harcourtem. Tymczasem patrzyły na niego szeroko otwarte oczy, które w promieniach słońca przypominały barwą fiołki. Już kiedyś widział to spojrzenie i wtedy także zrobiło ono na nim równie silne wrażenie. Potem jednak poznał ich właścicielkę, Hortensję Wigurę, podczas szalonego rejsu pirackim statkiem i obserwował, jak ta, zamknięta w celi z Harcourtem, zakochuje się we współwięźniu. Connor słyszał, że ten niedawno został jej mężem. Wtedy, na środku oceanu, nie był o niego zazdrosny i nawet przez myśl mu nie przeszło, żeby o nią zawalczyć, choć nie potrafił powstrzymać się od niewinnego flirtu. Teraz jednak coś się zmieniło. Tak jakby ona się zmieniła…
Tymczasem nie był pewien, czy kobieta będzie brnęła w udawanie jego żony, dlatego zaczął rozglądać się za możliwością ucieczki.
– Witaj, mój drogi – przywitała go jednak czarującym, miękkim głosem. – Jak minęła podróż? – Podeszła do niego i podała mu dłoń do ucałowania.
A więc gramy dalej, odetchnął z ulgą. Przynajmniej pozwoliła mu zachować twarz. Ciekawe, na jak długo…
– Bywało lepiej – odparł, przyglądając się jej uważnie, i ucałował z namaszczeniem opuszki ukryte w rękawiczce.
Z pewnością rozpoznała w nim tamtego pirata, który zmuszony został wymierzyć jej karę chłosty za obrazę kapitana statku, i chciała sprawdzić, czego tutaj szuka. Nie prościej byłoby jej powiedzieć innym, że on nie jest hrabią Harcourtem, a zwykłym kaperem, za którym dawno wystawiono list gończy, i oddać go w ręce stróżów prawa albo silniejszych lokajów? On na jej miejscu pewnie by tak zrobił. Nie miał pojęcia, dlaczego go nie wydała, ale skoro tego nie zrobiła, widocznie musiała mieć powód, myślał. Hrabina była niezwykle inteligentną i przebiegłą istotą. Skoro była w stanie wydostać się z zamknięcia i przejąć statek piracki, to kto wie, na co było ją jeszcze stać. Natychmiast dostosował się do nowych warunków.
– Na szczęście już dotarłem na miejsce, a widok małżonki wynagrodził mi cały trud podróży – powiedział po angielsku w obawie, że po polsku nie będzie w stanie wysłowić się odpowiednio elegancko. Po czym zwrócił się do gospodyni w jej ojczystym języku: – Jestem zaczarowany pani ogrodem.
– Oczarowany – poprawiła go w naturalny, niekąśliwy sposób. – Znam angielski, tak jak cała moja rodzina i znaczna część służby. Mój poprzedni małżonek był Anglikiem. Może pan rozmawiać swobodnie. W razie czego żona będzie tłumaczyć. A jutro przybędzie mój syn Anthony, z którym z pewnością znajdzie pan wspólny język. Cieszę się, że pan do nas dołączył, hrabio.
– Cała przyjemność po mojej stronie, hrabino Modlińska – odrzekł i ukłonił się z galanterią.
– Pozwoli pani, że porwę męża na moment – oznajmiła z eleganckim uśmiechem jego udawana żona i ujęła go zgrabnie pod ramię. Zapewne także czuła, że wiele par oczu przyglądało im się z zaciekawieniem, więc starała się zachowywać tak, jak nakazuje etykieta.
– Pana bagaże poleciłam umieścić w sypialni małżonki. Niestety wszystkie inne pokoje mamy już zajęte, ale jeśli się znajdą jakieś dwa odpowiednie obok siebie, natychmiast państwa przeniosę – wyjaśniła gospodyni, która z zaciekawieniem przyglądała się wysokiemu mężczyźnie. Zresztą nie ona jedna zawiesiła na nim oko. Wszystkie obecne w ogrodzie panie odwróciły głowy za przystojnym arystokratą w elegancko skrojonym angielskim surducie koloru dojrzałej śliwki, opiętych beżowych bryczesach i wypolerowanych butach do jazdy konnej.
– Dziękuję uprzejmie – odparł łamaną polszczyzną.
– Oczywiście, jeśli państwo zażyczą sobie osobnych sypialni, bo może nie będzie takiej konieczności.
– Może – stwierdził i posłał kobiecie łobuzerski uśmiech, aż się zarumieniła, a kilka stojących nieopodal dam powachlowało się, nie spuszczając wzroku, nawet kiedy odwrócił się do nich plecami, a właściwie lepiej byłoby rzec, zwłaszcza gdy odwrócił się do nich plecami. Aż sam się zarumienił, czując na sobie ich obłapiające spojrzenie.
Skupił się jednak na kobiecie, która prowadziła go bez słowa przez ogród w kierunku eleganckiego, widocznie przebudowanego dworu, który w otoczeniu zieleni prezentował się dość specyficznie. Hrabina Harcourt zachowywała się bardzo powściągliwie i poruszała z niewymuszoną elegancją, niemal płynęła przez trawnik, rozsyłając wkoło uprzejme uśmiechy i skinienia głową. Nikt nie podejrzewał, że było z tą parą coś nie tak.
– Przepraszam, że… – zaczął, kiedy znaleźli się sam na sam w jej sypialni, a ona z impetem zamknęła drzwi i przekręciła dla pewności klucz.
– Czy moja siostra naprawdę ma mnie za ostatnią… – Zawahała się, jakby poszukiwała odpowiedniego słowa. – Sądzi, że nie będę w stanie sama zająć się tą sprawą? Musiała mi przysłać kogoś do pomocy?! – spytała podniesionym głosem, zdjęła z ramion chustkę, przeparadowała przez cały pokój i rzuciła ją na łóżko. Starała się zachować opanowanie, ale kipiała od emocji. Nie dało się tego nie wyczuć.
– Chyba zaszła pomyłka – powiedział zakłopotany, przyglądając się jej przez cały ten czas. Spodziewał się, że rzuci mu się do gardła i pozbawi złudzeń co do tego, że toleruje jego obecność w tym miejscu, a w najlepszym wypadku zacznie go wypytywać, po jakie licho tu przybył. A ona wyglądała na zdenerwowaną z zupełnie innych powodów. Nie od razu zorientował się z jakich.
– Czyli to jej uroczy małżonek wykoncypował, że lepiej sprawdzę się w duecie? – drążyła z zaciętą miną, nadal poruszając się po całym pomieszczeniu. – A może to pan ma wykonać całą robotę, bo biedna Hiacynta z niczym sobie nie poradzi? – dopytywała z wyrzutem, obdarowując go jedynie krótkim spojrzeniem.
Hiacynta. Złapał się tego imienia. Zatem przed nim nie stała Hortensja Harcourt? Ależ wyglądała tak samo! Zaraz… Spojrzał na jej dekolt. Hortensja miała na nim wyraźne blizny. Skóra kobiety, z którą znalazł się w sypialni, była nieskazitelna. Jasna, gładka i zapewne miękka w dotyku, pomyślał i przełknął nerwowo ślinę. Pokręcił głową, aby przywołać się do porządku.
– Oczy mam nieco wyżej – upomniała go, co zdziwiło ją znacznie bardziej niż jego. Jednak bez dominującej siostry i ona potrafiła pokazać pazurki. Uśmiechnęła się do siebie. Nawet w obecności nieznajomego, który działał na nią w ten niecodzienny sposób. Ale, co zdążyła zauważyć, przyglądając się zachowaniu innych obserwujących go kobiet, nie tylko na nią. Zdawała sobie sprawę, że istnieją mężczyźni obdarzeni swoistym magnetyzmem, którym potrafią zwieść niemal każdą kobietę, i nie miała zamiaru stać się jedną z mdlejących na sam ich widok idiotką. – Dobrze, że przynajmniej pan był na tyle uczciwy, by odegrać rolę hrabiego i mnie o tym poinformować, a nie zjawić się tu jako jakiś daleki kuzyn i przyglądać się, jak nie radzę sobie z tym prostym zadaniem. Nie spodziewałam się, że wyślą za mną szpiega – wycedziła i przymrużyła oczy.
– Proszę mi wybaczyć. Nie chciałem pani urazić. Są panie tak bardzo do siebie podobne, tylko…
– Tak. Ja nie mam blizn. Rzeczywiście, moje niedopatrzenie. Ale pan o tym wie, a przed gośćmi osłaniam się chustą – wyjaśniła. – Nie jestem pewna, czy wszyscy wiedzą, z jakiego powodu moja siostra zasłania dekolt, ale na wszelki wypadek nie pokazuję im swojego, jednak w tych zabudowanych sukniach Hortensji chyba bym się udusiła – wyznała. – Pan ma odegrać rolę mojego męża? – upewniła się i zacisnęła pięści. Nie była zadowolona z takiego obrotu spraw.
– Na to wygląda – odparł i zaczął przyglądać się jej twarzy. Rzeczywiście nie mogła być Hortensją Harcourt. Jej usta układały się w nieco inny sposób, kiedy kończyła zdanie, a spojrzenie było znacznie łagodniejsze, mimo że miała powód do podenerwowania. Była chyba też nieco pulchniejsza… Nagle go olśniło. Uderzyło niczym grom z jasnego nieba. Już wiedział, dlaczego inaczej reagował na hrabinę Harcourt, kiedy ją ujrzał po raz pierwszy i podczas kolejnych spotkań. To nie była ta sama osoba! Nie powinien teraz o tym myśleć, ale nie potrafił wyrzucić tego z głowy. Mimowolnie uśmiechnął się pod nosem.
– Dlaczego mi się pan tak przygląda? I po co ten kpiący uśmiech?!
– Przepraszam. – Zmieszał się. Po raz pierwszy w życiu zawstydził się tego typu pytaniem. Uznawany był za łamacza niewieścich serc, choć niewiele musiał robić w tym kierunku. Tu jednak nie chodziło o uwodzenie, a zmylenie przeciwnika. Domyślił się bowiem, że Hiacynta przybyła tu z tego samego powodu co on. Będzie musiał zatem udawać, że z nią współpracuje, tylko po to, by ją zdradzić i przywłaszczyć sobie ich wspólne znalezisko.
– Niech pan przestanie z tym przepraszaniem i powie mi, jaki ma plan na to, by się z tego wyplątać.
– Z czego dokładnie? – Chciał spytać o powód tej maskarady, ale wówczas zdradziłby, że nie jest wysłannikiem hrabiego.
– Wygląd ma pan dopasowany do mojego swaka. Gdybym miała opisać was obu, użyłabym podobnych epitetów. Ten sam kolor włosów, oczu, podobny wzrost i niezbyt wiele znaków szczególnych poza blizną na lewym policzku. Pewnie gdybyście stali obok siebie, pan okazałby się wyższy i szerszy w ramionach, ale wymiarów hrabiego nikt nikomu nie podawał. Powinien pan być jednak przynajmniej odrobinę bystrzejszy. – Zatrzymała się, spojrzała na niego i ponownie zaczęła spacerować.
– Czy pani mnie obraża?
– Tak, choć wcale nie ze złośliwości. – Westchnęła. Hiacynta nie poznawała siebie. Najwidoczniej złość na siostrę i swaka lub świadomość, że obecny w jej sypialni mężczyzna też udaje kogoś innego, podziałały na nią w ten sposób. Była w stanie otwarcie rozmawiać o tym, co myśli. – Jak zamierza pan rozwiązać sprawę noclegu? Przecież nie będziemy spać w jednym łóżku! – powiedziała wreszcie, choć ostatnie słowo z trudem przeszło jej przez gardło.
Mężczyzna przełknął ślinę, zerknął na jej zaciśnięte pięści, a potem na potężnych rozmiarów mebel stojący pośrodku pokoju.
– Zmieścilibyśmy się na nim bez żadnego problemu – oznajmił bez zastanowienia. – Wie pani, kiedy ostatni raz spałem w prawdziwym łóżku?
– Szczerze mówiąc, zupełnie mnie to nie interesuje. – Spłonęła rumieńcem. – Choć przykro mi, że narażał się pan na niewygody. Nie mam jednak zamiaru spać z mężczyzną! Jestem panną, tylko gram rolę mężatki.
– I nigdy pani…
– No wie pan! – żachnęła się. – To pytanie zupełnie nie na miejscu. – Oblała się sromotą.
– Zapomniałem się. Przepraszam.
– Na miłość boską! Niechże pan wreszcie przestanie przepraszać! Nie pana wina, że moja siostra i jej mąż nie dowierzali, że uda mi się odnaleźć fragment starej mapy. Latami studiowałam manuskrypty, które zbierał mój ojciec, i to ja odnalazłam wśród nich jedną z jej czterech części.
– Czterech? Sądziłem, że były trzy – spytał już swobodnie. A więc oboje szukamy tu tego samego, pomyślał. To tylko komplikowało sytuację.
– Z oznaczeń na fragmencie, który trafił w ręce mojego ojca, wynikało, że były cztery. Należało je nałożyć na siebie w odpowiedni sposób, kierując się różą wiatrów. Wiem, że moja siostra jest sprytniejsza, zwinniejsza, lepiej zorientowana w terenie i przystosowana do przeżywania przygód, nawet na statkach pirackich, ale nie ma cierpliwości do czytania map i starych dokumentów. Pan jest zapewne jednym z kompanów mojego szanownego swaka. Może jego oficerem. Zgadłam?
– Poniekąd – odrzekł lakonicznie. – Czy to jedynie moje wrażenie, czy pani nie pała do niego szczególną sympatią?
– Powiedzmy, że toleruję go ze względu na moją siostrę. Oczywiście nie mam mu nic do zarzucenia, poza brakiem dobrych manier i głupiego poczucia humoru – dodała ciszej.
– Też za nim nie przepadam – przyznał. – Ale zadanie to zadanie – uzupełnił.
– Rozumiem i współczuję. Będę spała na otomanie.
– To wykluczone! – zaoponował, bo choć od lat działał jako pirat, to jednak nie wyzbył się resztek dobrego wychowania, w którym dorastał. – Nie mogę pani pozwolić, by oddała mi swoje łóżko.
– Musi pan być wymęczony. Niewątpliwie podróż statkiem, a potem noce w zajazdach dały w kość. Przepraszam, że wyładowałam całą frustrację na panu, a przecież nie jest pan niczemu winien. Do tego pewnie umiera z głodu.
Connor aż wybałuszył oczy, zdziwiony tym stwierdzeniem i troską o jego samopoczucie. Nawet na niego nie krzyknęła, tylko spacerowała od prawej do lewej, co sprawiło, że od kręcenia głową rozbolał go kark, zachowała się wręcz przesadnie kulturalnie. Co niby miała sobie do zarzucenia? Widać było, że dużo ją kosztowało opanowanie nerwów, a jednak poradziła sobie z tym. Nim zdążył się jednak odezwać, burczenie w brzuchu dało o sobie znać.
– Powinien pan coś natychmiast zjeść, inaczej będę miała pana na sumieniu.
– Po czym pani to wnosi?
– Najbliższy zajazd jest dość daleko stąd, a po przyjeździe zaprowadzono pana prosto do mnie. Nie wspominając o odgłosach wydawanych przez pana żołądek.
– To prawda. Umieram z głodu – przyznał. – I zaczyna mi się kręcić w głowie od tego pani spacerowania w kółko.
– Przepraszam. Robię to odruchowo. – Zatrzymała się. – Do obiadu pozostało jeszcze sporo czasu, ale z pewnością kucharze dysponują zimnymi przekąskami. – Podeszła do sznurka i pociągnęła dwukrotnie. Po kilku minutach pokojówka zapukała do drzwi.
– Wzywała pani.
– Owszem. Prosimy o coś do jedzenia dla mojego męża. Do pokoju – uściśliła. – I proszę zaznaczyć, żeby to nie była jakaś błaha przekąska, ale porządny posiłek. Hrabia nie miał od rana niczego w ustach.
– Oczywiście – odparła dziewczyna i spojrzała na mężczyznę, po czym spuściła wzrok i z rozanielonym uśmiechem pobiegła do kuchni.
– Służbę już pan sobie zjednał. – Znów odruchowo zaczęła dreptać po pokoju.
– Nic nie zrobiłem.
– Wystarczy, że jest pan przystojny i niezbyt wymagający. To ja jej wydałam polecenie.
– Mam na imię Connor.
– Nie powinnam mówić panu po imieniu. – Zarumieniła się, ale przestała krążyć i przysiadła przy niewielkim stoliku, wskazując dłonią, by zajął miejsce naprzeciwko.
– ConnorMacKenzie – przedstawił się.
– Hiacynta Wigura. – Podała mu dłoń, aby mógł ją ucałować, ale ten chwycił ją i delikatnie potrząsnął. – Czyli to między innymi panu zawdzięczam ratunek sprzed kilku miesięcy? Hrabia uwięził mnie wówczas razem z siostrą w podziemiach. Rozchorowałam się później, ale słyszałam o pana udziale w akcji ratunkowej. Bardzo dziękuję – powiedziała na jednym wydechu, po czym zmrużyła oczy i dokładniej przyjrzała się jego twarzy. Było w niej coś dziwnie znajomego, ale nie potrafiła określić, co takiego.
– Nie ma za co. – Prawie się zarumienił. – Wróćmy do tematu łóżka.
Tym razem to ona spłonęła rumieńcem, mimo że z całych sił starała się przywołać swoje zdradzieckie ciało do porządku. To tylko zwykła fascynacja!, przypominała sobie. Jakiś przystojny oficer nie popsuje ci szyków! Weź się w garść, Hiacynto!
– Oddam panu swoje – ponowiła propozycję, siląc się na uprzejmość. – Otomana nie wygląda źle.
– Nie mogę pozwolić, by cierpiała pani niewygody z mojego powodu – upierał się. – Możemy przecież rozdzielić łoże na pół i każde zajmie swoją stronę.
Chciała odpowiedzieć, ale dwóch lokajów wniosło tace z jedzeniem i ustawiło na stoliku, przy którym siedzieli.
– Nie mogłabym. Nigdy nie dzieliłam łóżka z mężczyzną – wydusiła, kiedy wreszcie tamci wyszli, i gdyby jej policzki już nie przypominały dojrzałych pomidorów, to z pewnością zaczerwieniłaby się jeszcze bardziej. – Jestem prawie zaręczona. – Sięgnęła po kieliszek z winem, żeby zwilżyć usta. – Niedługo przyjeżdża mój… baron Cambell, mężczyzna, za którego planuję wyjść za mąż w niedalekiej przyszłości.
– We trójkę się nie pomieścimy – zażartował i zacisnął szczęki.
Zupełnie nielogicznie zaczął być zazdrosny o tego całego Cambella, choć go niewiele znał, a z dziewczyną nie był w jakikolwiek sposób związany i po wykonaniu swojej misji pewnie jej więcej nie spotka. A nawet gdyby, pomyślał, to co niby miał jej do zaoferowania? Na romans nie miał co liczyć, chyba że już po ślubie z Cambellem, a poważnego związku zapewnić jej nie może. Po tym, jak okazało się, że jego ojciec był kompletnym bankrutem i zostawił po sobie długi i zrozpaczoną żonę, Connor musiał szybko dorosnąć i z rozpuszczonego dandysa zajmującego się tanimi rozrywkami zmienić się w subordynowanego marynarza. Dzięki znajomościom matki, nim wysokość ich zadłużenia wyszła na światło dzienne, zdobył pracę na statku, by wyuczyć się zawodu kapitana, ale szybko zorientował się, że w ten sposób nie wykaraska się z tarapatów. Wówczas jeden z wierzycieli ojca zaproponował mu bardzo intratny interes, niestety wiązał się on z zejściem z oficjalnej uczciwej ścieżki i dołączeniem do załogi pirackiego statku. Może gdyby jego matka była zdrowa i bezpieczna, poszukałby innego wyjścia, ale wszystko sprzysięgło się przeciwko niemu…
– Och, nie! – zaprzeczyła tak gwałtownie, że omal go nie opluła. – Nie tutaj. Do naszego kraju – sprecyzowała. – Baron Cambell zamierza oficjalnie starać się o moją rękę. Nie będzie spał w moim łóżku – dodała i przewróciła oczami. – Nie wiem, po co się przed panem tłumaczę. Wyszłam na idiotkę.
– Nie – zaprzeczył, choć wyglądało na to, że raczej z grzeczności.
– Nie chciałabym, by baron dowiedział się, że spędziliśmy noc w jednej sypialni – wydusiła.
– Rozumiem panią, ale gdybym spał poza nią, to wszyscy obecni tutaj nabraliby podejrzeń co do naszych relacji.
– To prawda. – Zaczęła bębnić palcami o stół. Było to mniej irytujące niż krążenie w kółko.
– Zjem coś, jeśli pani nie ma nic przeciwko.
– A tak! – przypomniała sobie. – Ja już jadłam. Proszę się częstować. – Wskazała dłonią.
Connor zajął się pałaszowaniem smakołyków, które zaserwowała kuchnia, i obserwowaniem zmieniających się barw policzków i dziwacznych min kobiety. Pod płaszczykiem dobrych manier kryła się najwyraźniej cała paleta uczuć. Jej siostra, z którą miał okazję wielokrotnie rozmawiać na statku, zanim wyszła za mąż, zachowywała się bardziej wylewnie. Jeśli chciała coś powiedzieć lub zrobić, po prostu to robiła. Ta tutaj najwidoczniej obrała inną taktykę, tyle że ta skorupka ulepiona z dobrych manier i pozornej obojętności zaczynała pękać od środka.
Nie lubił oszukiwać ludzi i powtarzał sobie, że gdyby nie sytuacja finansowa, choroba i inne problemy matki, prawdopodobnie nie zszedłby z uczciwej ścieżki. Prawda jednak była taka, że gdyby los nie zakpił z nich obojga, to może Connornie doceniłby tego, co życie zaoferowało mu od chwili narodzin, i stał się jednym z cynicznych, zblazowanych, wykorzystujących swoją pozycję społeczną, wywyższających się arystokratów, uważających, że wszystko im się należy z racji urodzenia, tak jakby było ich zasługą to, w czyim łóżku zostali spłodzeni. Teraz stał się wyrzutkiem niepasującym ani do tego, ani do żadnego innego świata. Potrafił jednak balansować na krawędzi i przystosowywać się na tyle, by przetrwać. Cechy fizyczne, które w większości nie były jego zasługą, bardzo mu to ułatwiały. Był silny i dobrze zbudowany, dzięki czemu zawsze miał ręce pełne roboty, potrafił walczyć o swoje i budzić postrach w kim trzeba, a urodziwa twarz wzbudzała zaufanie i ułatwiała relacje z płcią przeciwną. Nie mógł nie docenić tego daru natury.
Pochłonął w szybkim tempie przyniesione mu wędzone mięso, świeży chleb, biały ser i ciasto z jabłkami, ale cały czas zerkał na kobietę naprzeciwko. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego tak go fascynowała. Zupełnie jej nie znał i nic o niej nie wiedział, więc najlogiczniej mógł to sobie wytłumaczyć zwykłym pożądaniem. Nie stronił od kobiet i wielokrotnie zdarzyło mu się ulec pierwotnym instynktom. Tym razem musiał mieć się na baczności. Przed mieszkańcami i gośćmi dworu Modlińskich miał odgrywać zakochanego męża, a na osobności trzymać się od niej z daleka, bo uwiedzenie i porzucenie niewinnej damy dołożone do wszystkiego, czego dopuścił się w ciągu ostatnich lat, przekreśliłoby szansę na jego powrót do uczciwego życia. W dodatku była prawie zaręczona. Prawie!, powtórzył w myślach. Jak, do licha, ma traktować to „prawie”? Musiał udawać, że z nią współpracuje w poszukiwaniach fragmentu mapy, tak by mu zaufała, i z premedytacją oszukać ją tak, by się nie zorientowała. Jak nic sprowadzi na siebie gniew nie tylko jej, ale całej jej rodziny! Odłożył sztućce i zaczął, podobnie jak ona, bębnić palcami o blat stolika.
Hiacynta spojrzała na niego, unosząc brew. Czy zaczął ją przedrzeźniać? Gdyby nie był pociągający, może łatwiej udałoby się jej zebrać myśli. Niestety był, a ona musiała udawać przed wszystkimi, że jest jego żoną. Miała obawy, że rola ta spodoba jej się zbyt mocno, zwłaszcza że zamierzała go wykiwać i udając współpracę, zgarnąć zaginiony fragment mapy, by udowodnić wszystkim, że potrafi zrobić to samodzielnie.
– Do czego konkretnie wynajęła pana moja siostra i jej małżonek?
– Nie bardzo rozumiem, o co pani pyta – odparł, przyglądając się jej badawczo.
– Do poszukiwania mapy czy do sprawdzenia, jak ja sobie z tym radzę?
– Prawdę powiedziawszy, nie wspomnieli mi o pani obecności.
– O! – westchnęła krótko. – Mnie też nie raczyli poinformować o pana przyjeździe. Czy zamierza pan zatem ze mną współpracować, czy planuje działać niezależnie?
– Współpraca będzie rozsądniejszym rozwiązaniem – stwierdził, ale nie wystarczająco przekonująco, aby mu uwierzyła.
– Też tak sądzę – oznajmiła, ale jej mina świadczyła o czymś zgoła innym.
Mierzyli siebie wzrokiem przez dłuższą chwilę, ale pukanie do drzwi zmusiło ich do zakończenia rozmowy na tym stwierdzeniu.
– Ma pani tu swoją pokojówkę? Jest wtajemniczona? – spytał, nim pozwoliła pukającemu wejść.
– Nie zabrałam ze sobą nikogo, hrabina Modlińska zapewniła mnie, że ma dość służby.
Kiwnął głową i spojrzał na drzwi.