Dworek nad Biebrzą, tom 3, Testament dziadka - Urszula Gajdowska - ebook + audiobook

Dworek nad Biebrzą, tom 3, Testament dziadka ebook i audiobook

Gajdowska Urszula

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Lato 1824 r. Do Londynu przybywa hrabia Maurycy Modliński. Prowadząc sekretne śledztwo, obejmuje posadę guwernera Cecila Cavendisha, uważanego za szaleńca niezdolnego do objęcia rodowego dziedzictwa. Z tego powodu nad rodziną wisi widmo utraty majątku i pozycji w świecie arystokracji. Tymczasem siostra młodego barona, Cordelia, prowadzi w tajemnicy poszukiwania skarbu, o którym dziadek napisał w swoim testamencie.

Czy hrabia Maurycy Modliński wyjawi jej powód, dla którego przybył do Londynu? Czy Cecil zdoła pokonać lęk i odzyska wiarę w siebie? Komu zależy na zagarnięciu majątku Cavendishów?

Flirty i romanse, odważne, wyzwolone kobiety, niebezpieczne przygody oraz szokujące XIX-wieczne kuracje medyczne.

Testament dziadka to trzeci i ostatni osobny tom obyczajowo-historycznego cyklu Dworek nad Biebrzą Urszuli Gajdowskiej, autorki popularnej sagi W dolinie Narwi.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 351

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 16 min

Lektor: Ilona Chojnowska
Oceny
4,6 (68 ocen)
48
15
4
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
emerytka1950

Nie oderwiesz się od lektury

Super książka, polecam
00
Maria-szafirska8

Nie oderwiesz się od lektury

2/24
00
Irenaira

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam całą serie
00
akaniuk85

Nie oderwiesz się od lektury

Nie dalej, jak dwa dni temu napisała do mnie jedna ze stałych czytelniczek mojego bloga z pytaniem, dlaczego jeszcze nie przeczytałam trzeciej części cyklu Dworek nad Biebrzą autorstwa Urszuli Gajdowskiej? Ona czytając moje recenzje jego wcześniejszych odsłon tj. „Zaginione klejnoty” oraz „Przeklęty posag” poczuła się mocno zachęcona do lektury. Jednak zanim zdecyduje się sięgnąć po owe książki, chce poznać moją opinię o finalnej części wspomnianego cyklu. Czeka na recenzję, ale mimo że od premiery „Testamentu dziadka”, o którym mowa minęło już trochę czasu, ta ciągle się nie pojawia. Dlaczego, czyżby ta część nie do końca sprostała moim oczekiwaniom? Brzmiała dalsza część pytania. Przyznam, że zrobiło mi się bardzo miło, iż są wśród was osoby, które dzięki moim recenzjom inspirują się czytelniczo. Jednocześnie jednak w takiej sytuacji czuję potrzebę wytłumaczenia się i uspokojenia Ani. Już teraz mogę wam zdradzić, że podobnie, jak miało to miejsce w przypadku poprzednich dwóch książe...
00
Doowa555

Dobrze spędzony czas

Taki kryminał w 1824 roku jest tym bardziej ekscytujący że tło historyczne nadaje mu dodatkowego smaczku. Polecam
00

Popularność




Wszystkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej książki nie może być reprodukowana w jakiejkolwiek formie ani w jakikolwiek sposób bez pisemnej zgody wydawcy.

Projekt okładki i stron tytułowych

Anna Damasiewicz

Zdjęcia na okładce

© Kathryn Servian | Depositphotos.com

© Vladimir Blinov | Depositphotos.com

© Vasya Kobelev | Depositphotos.com

© Dover Publications Inc.

Redakcja

Agnieszka Luberadzka

Redakcja techniczna, skład, łamanie oraz opracowanie wersji elektronicznej

Grzegorz Bociek

Korekta

Olga Smolec-Kmoch, Agnieszka Luberadzka

Wydanie I, Katowice 2023

Niniejsza powieść to fikcja literacka. Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń rzeczywistych jest w tej książce niezamierzone i przypadkowe.

Wydawnictwo Szara Godzina s.c.

[email protected]

www.szaragodzina.pl

© Copyright by Wydawnictwo Szara Godzina s.c., 2022

ISBN 978-83-67813-16-7

1.

Londyn, lipiec 1824

Zwyczajny letni poranek w zwyczajnej miejskiej rezydencji, jednej z wielu położonych w bogatych dzielnicach Londynu, i pozornie zwyczajna czynność, jaką było zatrudnianie nowego guwernera. Tak można by było zacząć tę historię, gdyby nie to, że żadna z osób, które się w niej pojawiają, i żadna z okoliczności nie były do końca zwyczajne. Jednak czy nawet ci szarzy, przypadkowo spotkani ludzie nie skrywają tajemnic, nie posiadają marzeń, ukrytych pragnień, lęków, oblicza zarezerwowanego dla garstki wybrańców? Często na ich wybory mają wpływ pozornie nieistotne wydarzenia, a te powszechnie uznawane za ważne nie robią na nich wrażenia.

Cordelia Cavendish, z pozoru przykładna, delikatnie posunięta w latach panna, skrzętnie ukrywająca swoją drugą naturę, w ten zwyczajny poranek podsłuchiwała, nie po raz pierwszy zresztą, rozmowę toczącą się w salonie, wykorzystując otwór w ścianie w gabinecie po zmarłym ojcu. Tym razem chodziło o guwernera dla jej młodszego brata. Na barkach lady Cavendish, matki Cordelii i Cecila, spoczywał ogromny ciężar odpowiedzialności za przyszłe losy rodziny. Od właściwej decyzji zależał los ich wszystkich, dlatego panna Cavendish tak bardzo przejmowała się tym, co dane jej było podejrzeć.

Mężczyzna, który ubiegał się o posadę, jej zdaniem był zbyt pewny siebie i dało się odnieść wrażenie, że flirtuje z jej matką, co nie było ani stosowne, ani zbyt mądre. Wdowa Cavendish należała raczej do chłodnych i opanowanych kobiet, które nie ulegały porywom namiętności, a wszelkie uczucia koncentrowała na podtrzymywaniu domowego ogniska i racjonalnym gospodarowaniu okrojonym budżetem, jednak tym razem zdawała się ulegać urokowi tego człowieka.

Dziewczyna wyprostowała się i zaczęła kalkulować. Głos i akcent mężczyzny kogoś Cordelii przypominały, ale nie była pewna, czy zwyczajnie nie ponosi jej wyobraźnia. W ostatnich tygodniach toczyła wewnętrzną walkę z własnymi uczuciami i być może to nie pozwalało jej osądzać rozsądnie. Nie widziała wiele przez otwór. Właściwie dostrzegła jedynie buty kandydata i zauważyła, jak lekko stawiał kroki. Jakby tańczył albo pojedynkował się na szpady. Nie rozumiała, w jakim celu porusza się po całym pomieszczeniu, zamiast usiąść przy stoliku jak normalni ludzie. Widać był podenerwowany albo była to część taktyki, jaką obrał, by nakłonić jej matkę, by go zatrudniła. Może nie wiedział, że był już jedenastym kandydatem w ciągu ostatnich trzech miesięcy i baronowa da mu tę posadę, nawet gdyby się wcale o nią nie starał.

Sytuacja, w jakiej się znalazła jej rodzina, była skrajnie beznadziejna. Wszyscy poprzedni guwernerzy rozkładali ręce lub uciekali w popłochu, lekarze proponowali nieskuteczne kuracje, ogołacając doszczętnie ich skromne oszczędności, a ona i jej matka chwytały się wszelkich sposobów, aby pomóc młodemu lordowi Cavendishowi, jednak nic nie przynosiło oczekiwanych rezultatów. Trzeba jednak przyznać, że bywały chwile, w których można było dostrzec iskierkę nadziei, dlatego nie ustawały w wysiłkach. Jednakowoż lady Cavendish zabezpieczyła się na wypadek porażki i przyjęła starania o jej rękę człowieka o co najmniej wątpliwej reputacji, lorda Rolfe’a. Małżeństwo mogło uchronić ją od nędzy i do tego samego namawiała, choć nie przymuszała, córkę. Cordelia jednak nie była przychylna temu pomysłowi. A nawet gdyby była, to już dawno temu interesujący ją kandydaci przestali zabiegać o jej uwagę. W towarzystwie nazywano ją pechową narzeczoną i niestety miało to swoje uzasadnienie w jej niezbyt chlubnej przeszłości.

Pochyliła się i zerknęła ponownie przez otwór.

Nie tylko to, że pretendent do roli guwernera pozwalał sobie na zbyt śmiałe komplementy wobec pani domu, a dwie pokojówki, które wyszły z salonu po tym, jak zaniosły tam dodatkową porcję ciasteczek, chichotały niczym podlotki, nie przemawiało na jego korzyść. Cordelia nie cierpiała tego rodzaju mężczyzn i nie miała zamiaru ułatwiać mu bałamucenia niewiast za sowitą wypłatę. Miał przecież zająć się Cecilem, a nie flirtowaniem z jej matką.

– Doświadczenie nie powinno być wyznacznikiem w kształtowaniu postaw młodych ludzi. Znam wielu zgorzkniałych starców, którym nie powierzyłbym nawet kocięcia – powiedział mężczyzna i przysunął się tanecznym krokiem do pani domu.

Cordelia wyprostowała się, skupiła na niedawnym wspomnieniu i ponownie zajrzała przez otwór. Mężczyzna podszedł teraz do miejsca, w którym mogła go obejrzeć.

Sylwetka kandydata na posadę guwernera wydała się jej znajoma. Głosu nadal nie potrafiła zbytnio skojarzyć. Niby miała talent do zapamiętywania melodii, ale z odgłosami wydawanymi przez ludzi było nieco gorzej. Brzmiał znajomo, ale nie dokładnie tak, by mogła go komuś przypisać.

– Jeśli poszukuje pani kogoś, kto wprowadzi chłopaka na salony, to lepiej nie mogła pani trafić – zachwalał siebie mężczyzna o jasnych, gęstych lokach. – Może nie powinienem tego mówić, ale mam spore doświadczenie nie tylko w brylowaniu w miejscach uważanych powszechnie za szanowane. – Tu zrobił wymowną pauzę. – Z pewnością wie łaskawa pani, co chcę przez to powiedzieć.

Cordelia zauważyła, że na twarzy jej matki pojawił się wyraźny rumieniec.

Mężczyzna wykorzystał to i kontynuował:

– Jestem biegły w posługiwaniu się językiem polskim i angielskim. Potrafię polować, świetnie jeździć konno, flirtować z kobietami i pleść farmazony o polityce w taki sposób, by nie mówiąc wiele, uchodzić za znawcę.

Akurat tym wyznaniem zaimponował pannie Cavendish, ale dalej było już tylko gorzej. Niestety jej matka dała się omotać całkowicie, a pod koniec wizyty wodziła za nim wzrokiem niczym zauroczone po raz pierwszy w życiu dziewczę, które jeszcze nie zna życia.

W tym momencie tajemniczy dżentelmen odwrócił się w stronę Cordelii i ta aż podskoczyła z zaskoczenia.

Czy to naprawdę było on?! Jakim cudem udało mu się ją odnaleźć? Przecież nie znał jej prawdziwego imienia i zdawało się jej, że zrobiła, co w jej mocy, by zatrzeć za sobą wszelkie ślady.

Czy to na pewno jego podglądała w grobowcu rodzinnym swego dziadka niedaleko Dolistowa Starego kilka miesięcy wcześniej? Jeśli tak, to przecież nie może użyć tego argumentu, by pozbyć się go z domu. Niestety nie mogła powiedzieć o tym matce, bo zdradziłaby tym samym, że wymykała się nocą z domu i zapuszczała w miejsca, w których damom, zwłaszcza niezamężnym, o tak wysokiej pozycji i zobowiązaniach, nie wypada bywać. Pamiętała, że był wówczas w towarzystwie jeszcze dwóch równie wysokich mężczyzn, którzy łajali go za to, że przybył na spotkanie kompletnie pijany, a ten zamiast się usprawiedliwić, zarzucił im, że nie mają za grosz wyobraźni. Potem zwymiotował do wazonu i zapowiedział, że tej nocy ma zamiar odwiedzić kilka miejsc o bardzo złej reputacji. A poprzedniej nocy… Boże! Czy tamten pijak z grobowca, guwerner i uroczy zamaskowany wybawiciel, z którym spędziła noc w chacie myśliwskiej, to mogłaby być jedna i ta sama osoba?!

Cordelia nie mogła sobie wyobrazić kogoś takiego jako nauczyciela dla jej nieśmiałego i zupełnie niewinnego brata. Rozumiała, że chłopcu potrzeba trochę męskich rozrywek, ale to, co miał do zaoferowania ten jegomość, z pewnością nie nadawało się dla nikogo uczciwego. Nawet tym, którzy na co dzień sięgali rynsztoka, radziłaby unikać tego typu nauczycieli. Niestety nie miała dla matki logicznych argumentów, bo nie mogła przyznać się, że kiedyś już go widziała. Ba, jeśli wówczas nie popełniła błędu, to słowo „widziała” byłoby poważnym niedomówieniem. Czyżby lord Rolfe maczał palce w jego zatrudnianiu? – myślała. Było to wysoce prawdopodobne, zwłaszcza w świetle tego, co w ciągu ostatnich miesięcy odkryła, oraz w obliczu rosnącej częstotliwości wizyt tego dżentelmena o dyskusyjnych zamiarach w ich miejskiej rezydencji. Może ich poprzednie spotkania też nie były kwestią przypadku? Postanowiła przyglądać się poczynaniom nowego guwernera. Czy na pewno chciał uczyć Cecila, czy może miał jakiś ukryty plan w przedostaniu się pod ich dach? I jeśli miał, to jaki?

A może powinnam wejść tam i przerwać tę uroczą scenkę? – rozważała.

Złapała za książki, które jej matka zostawiała w całym domu, i nacisnęła klamkę. Wyszła na korytarz, przespacerowała się po nim w tę i z powrotem i podeszła pod drzwi salonu. Dobiegł do niej odgłos rozmowy oraz śmiech lady Cavendish, którego córka już dawno nie słyszała. Z początku Cordelia miała opory, by schylić się i spojrzeć przez dziurkę od klucza, ale pozbyła się wszelkich skrupułów, gdy upewniła się, że nikogo w pobliżu nie ma. Usłyszała, że przybyły za usługi guwernerskie nie żądał zapłaty, tylko traktowania jak gościa, a nie pracownika, oraz możliwości zastosowania swoich autorskich metod.

Stała pod drzwiami do końca rozmowy, a kiedy zauważyła, że mężczyzna zamierza wyjść, by udać się do przeznaczonego dla niego pokoju, odsunęła się, a następnie podreptała jego śladem.

Hrabia Maurycy Modliński udawał, że nie dostrzega wysokiej dziewczyny, która podążała za nim, i kocim ruchem zaczął wspinać się na poddasze, gdzie znajdował się pokój poprzedniego guwernera. Dopiero na najwyższej kondygnacji pozwolił się dogonić i odwrócił się w jej stronę z miną drapieżnika. Przez kilka ostatnich miesięcy wypadł z wprawy po tym, jak pewna przebiegła niewiasta zadrwiła z jego uczuć, i na nowo zaczynał odzyskiwać swój wypraktykowany talent do zjednywania sobie kobiet. Być może bycie hulaką i wiecznym chłopcem nie było powodem do chluby, ale przez większą część swego życia przynosiło mu same korzyści.

*

– Nie lubię, kiedy ktoś się za mną skrada, ale w tym przypadku – prześlizgnął wzrokiem po sylwetce Cordelii – nie miałbym nic przeciwko, gdyby kontynuowała pani tę czynność. Nawet do mojej sypialni – powiedział to z mocnym polskim akcentem, ale całkiem poprawną angielszczyzną. Lekcje madame Moreau przyniosły oczekiwany rezultat. Resztę hrabia rekompensował swoim czarem osobistym.

Dziewczyna odetchnęła z ulgą. Nie rozpoznał jej. Natomiast ona była niemal pewna, że to mężczyzna, na którego natknęła się kilka tygodni wcześniej w Kalinówce Kościelnej i którego widziała w krypcie koło Dolistowa Starego, i być może ten, w którego ramionach na chwilę straciła czujność… Tak bardzo chciała to rozdzielić i móc ogrzewać się w blasku tamtych wspomnień, ale życie najwidoczniej nie miało zamiaru spełniać jej zachcianek.

– Nie planowałam za panem iść – rzuciła z oburzeniem. – Jestem zwyczajnie ciekawa, kto tym razem zgłosił się na posadę guwernera mojego brata. Zdarzyło się do tej pory kilku oszustów i wolałabym być ostrożna – wyjaśniła, przyglądając mu się z zaciekawieniem.

– Dlatego stała pani pod drzwiami i podsłuchiwała? – Zaczął ostentacyjnie błądzić wzrokiem po krągłościach jej figury. Maurycy nigdy nie krył się z tym, że interesuje go piękno kobiecego ciała. Przeciwnie, podkreślał to na każdym kroku. Wychowywany przez kobiety i wśród kobiet, wiedział, co im sprawia radość, co przykuwa uwagę, i pilnie to wykorzystywał. A czynił to w taki sposób, że żadna nie miała do niego pretensji, nawet jeśli przekroczył granice moralności. Ba, niektóre same prosiły o więcej. Ta jednak wydała się nieco trudniejszym przypadkiem.

– Też coś! – prychnęła.

– A nie stała tam pani zgarbiona i nie spoglądała przez niewielką dziurkę? – zakpił.

– Nawet jeśli – odrzekła wyniosłym tonem, by zachować resztki godności – to nie pańska sprawa!

– Jednak trochę moja. – Nadal przyglądał się, jak rytmicznie podnoszą się i opadają jej piersi. Najwyraźniej próbowała ukryć wzburzenie, ale przyśpieszony oddech zdradzał podenerwowanie.

– Powie mi pan, jakie kierowały nim przesłanki, kiedy przyjmował tak trudną pracę? Moja matka wyjaśniła panu zapewne, na czym będą polegały pana obowiązki.

– Wyjaśniła – przyznał. – A przesłanki były jak najbardziej uczciwe. Miałem już do czynienia z podobnymi przypadkami i wiem, co należy robić. – Nadal nie podnosił wzroku, ale wyprostował się dumnie.

– Czyżby? – powątpiewała. Dobrze pamiętała, jak przechwalał się swoimi podbojami miłosnymi przed braćmi. Nie wiedziała, kim naprawdę był, ale z pewnością nie doświadczonym nauczycielem. Musiało się zatem kryć tu coś zupełnie innego niż chęć zarobku i pomoc zdziwaczałemu chłopcu (jak go określali poprzedni guwernerzy) w wejściu do towarzystwa.

– A ma pani co do tego obiekcje? – zapytał głębokim, niskim głosem.

– Na początek jedną – odparła, nie dając się sprowokować.

– Tak?

– Powiem, ale dopiero wówczas, gdy pana wzrok zawędruje nieco ponad mój dekolt.

– Słucham?

– Widzę przecież, że gapi się pan tam, gdzie nie powinien – powiedziała dobitnie.

– I dopiero teraz zaczęło to pani przeszkadzać? – Uniósł głowę i spojrzał w jej ciemnoszare oczy. Zdało mu się, że pociemniały jeszcze bardziej. – Złość piękności szkodzi – wymamrotał cicho, ale wszystkie jego mięśnie zesztywniały, a serce zaczęło łomotać, jakby stanął twarzą w twarz z uzbrojoną po zęby zgrają rozbójników.

Czy to mogła być ona?! Dziewczyna, przed którą otworzył się, ogołocił z wszelkiego oręża i pozwolił wtargnąć w głąb swojej duszy tylko po to, by z wyrachowaniem i rażącą obojętnością zdeptała jego uczucia i sprowadziła na ziemię? To dla niej zamierzał zacząć racjonalnie podchodzić do życia, przywrócić mu balans i brać odpowiedzialność za własne czyny, ale epizod, który był jedynie ułudą prawdziwego szczęścia, utwierdził go w przekonaniu, że zdecydowanie łatwiej jest wyzuć się z głębszych emocji i traktować życie jak jedną wielką przygodę, nie omijając wszelkich przyjemności, jakie ma ono do zaoferowania.

Kiedy tylko zapalił się nieśmiały płomyk nadziei, los zadrwił z niego w najokrutniejszy sposób. Rozkochała go w sobie i zostawiła, pozbawiając wszelkiej nadziei. Nie sądził, że kiedykolwiek jeszcze ją spotka…

Zacisnął odruchowo pięści i nabrał powietrza. Nie pozwoli, by kolejny raz zabawiła się jego kosztem… albo… – pomyślał, mrużąc oczy – udowodni jej, że wcale nie jest taka obojętna na jego osobę. Był pewien, że kiedy tuliła się do jego piersi i oddawała pocałunki, nie udawała niczego, nawet jeśli później zaprzeczyła wszystkiemu i zostawiła go na pastwę losu niczym ranne zwierzę, którego nie potrafiła dobić.

– Udało się panu nabrać moją matkę – powiedziała, przerywając jego rozmyślania – ale ze mną panu nie pójdzie tak łatwo. Komplementy na mnie nie działają.

– A czy ja panią skomplementowałem? – zapytał zaczepnie, tym razem lustrując dół jej sukni.

– Nie podoba mi się sposób, w jaki pan starał się o tę posadę – rzekła dostojnym tonem.

– Nie leży w dobrym stylu podsłuchiwanie pod drzwiami – odparł bez cienia emocji.

– Jeżeli czyni się to w imię wyższych celów, to jest to całkowicie usprawiedliwione, panie…

– Zdaje się, że to ktoś powinien nas sobie przedstawić – odgryzł się Maurycy. – Czyżby rodzice nie zapłacili za lekcje dobrego wychowania dla pani? – Wyszczerzył zęby w uśmiechu i uniósł zawadiacko jedną brew, po czym poruszył nią kilkukrotnie w górę i w dół.

Był rozdarty. Z jednej strony chciał jej dać nauczkę, z drugiej – uwieść ją. Jednocześnie wywoływała w nim złość i pożądanie. Postanowił podroczyć się z nią trochę, nim ustali, co właściwie zamierza uczynić.

– Nie działają też na mnie tego typu sztuczki – prychnęła pogardliwie.

– Rozkapryszona złośnica – podsumował rozmarzonym tonem Maurycy. – Gdybym był bohaterem jednej z powieści, które pani czyta – zerknął pobieżnie na okładki książek, które trzymała w dłoniach – to zapewne uznałbym tę postawę za wyzwanie. Ja jednak mam zupełnie inne plany i proszę mi wierzyć – pochylił się w jej stronę tak, że niemal dotknął ustami jej nosa – zupełnie niezwiązane z pani osobą.

– To nie są moje książki. To moja matka zaczytuje się we francuskich romansach i odkłada je, gdzie popadnie. Ja stąpam twardo po ziemi – dodała chłodno.

– W takim razie proszę uważać, by nie narobić sobie nagniotków – odparł, po czym odwrócił się i zaczął odchodzić bez pożegnania. – Chyba nie tak do końca twardo, panno Cavendish. Czuję na sobie pani wzrok. – Zaśmiał się pod nosem.

– Cóż za impertynencja! Każę pana zwolnić. Natychmiast! – Zupełnie straciła resztki opanowania. Dobrze, że nie widział wypieków, które zdradziecko wypełzły na jej policzki.

– Nie widziałem innych kandydatów na to stanowisko, a zdaje się, że zależy paniom na czasie.

– Zależy – powiedziała do jego pleców, nadal prześlizgując się wzrokiem po jego sylwetce. Cóż za okropny typ! Ale miał rację. Nikogo innego nie mieli, a on wydawał się odpowiedni do wzmocnienia wiary w siebie i śmiałości u młodego chłopca, bo tych cech mu nie brakowało. – Tylko dlatego jeszcze nie poskarżyłam się matce.

– I dlatego że się pani podobam. – Odwrócił głowę i puścił do niej oko.

Nabrała łapczywie powietrza.

– Spokojnie. Nie pani jedna tak reaguje na moją skromną osobę.

Przymrużyła oczy i zacisnęła pięści. Miała ochotę udusić tego człowieka. Co on sobie myślał? Po co ją prowokował?

– Na szczęście nie zdążymy się bliżej poznać – oznajmiła – bo zapewne podda się pan już po kilku dniach, jak pana poprzednicy.

– Tak nisko mnie pani ocenia? – Zatrzymał się i odwrócił w jej stronę.

– Nie oceniam pana. Ale niemal tuzin młodych, równie pewnych siebie dżentelmenów uciekło stąd w popłochu, zanim jeszcze zdążyli się na dobre rozpakować.

– I na tej podstawie uważa pani, że ja postąpię podobnie? – Uniósł wysoko brwi.

– A nie? – zapytała prowokacyjnie. Sama nie wiedziała, co w nią wstąpiło. Po co go zatrzymywała?

– Nie – odpowiedział spokojnie. Odstawił walizkę i zrobił kilka kroków w jej stronę. Przełknęła odruchowo ślinę i zasłoniła piersi trzymanymi w rękach książkami. – Mogę się z panią o to założyć.

– Nie uznaję hazardu, panie… – Znowu podobna pauza. Zignorował to. – W takim razie sama pana jakoś nazwę.

Przyjrzał się jej z zaciekawieniem. Może nie była tylko rozkapryszoną bogatą panienką. Maurycy lubił charakterne i zadziorne kobiety, a jeszcze bardziej lubił wyzwania. Może dlatego od dzieciństwa wiecznie pakował się w tarapaty? Jednak jako najmłodszy z braci, z których starsi uważani byli za poważnych, dostojnych i raczej nudnawych dżentelmenów, mógł sobie pozwolić na odrobinę nonszalancji i odstępstwa od konwenansów. Poza tym miał jeszcze trzy młodsze siostry, matkę, jej przyjaciółkę i cały zastęp służących, które go niemiłosiernie zepsuły, a z którymi przećwiczył wszelkiego typu potyczki i gierki słowne, by uzyskać różnego rodzaju korzyści.

– Proszę uprzejmie. – Skłonił się delikatnie.

– Może napuszony impertynent?

– Brzmi interesująco – wymruczał – ale zbyt pretensjonalnie.

– W takim razie – udała, że się poważnie zastanawia – co pan powie na nieudolnego podrywacza?

– Całkiem zgrabne, ale zupełnie nietrafne – odparł z uśmiechem. Próbowała go sprowokować, ale do tego był przyzwyczajony i dobrze wiedział, że znacznie bardziej dokuczy jej, jeśli nie da się wyprowadzić z równowagi. Poza tym uwielbiał przekomarzać się z pięknymi kobietami. Zwykle takie potyczki kończył w bardzo przyjemny dla obojga sposób, ale tym razem zadowoli się samą satysfakcją. Choć… Ponownie zlustrował dziewczynę od stóp po czubek głowy. Może nie tylko na tym się skończy. Wygląda na to, że panna Cavendish nie prowokuje go jedynie z czystej złośliwości. Być może sama nie zdaje sobie jeszcze z tego sprawy, ale to instynkt podpowiada jej, by się przed nim bronić poprzez wyprzedzający atak.

– A awanturnik o błądzącym spojrzeniu? – zaproponowała.

– Mało wyszukane. Stać panią na wiele więcej, panno Cavendish.

– To może lubieżny birbant? – wymruczała przeciągle.

– Niezbyt stosowne – orzekł. – Gdyby ktoś panią usłyszał, moglibyśmy mieć przez to kłopoty.

– Wie pan – zmarszczyła czoło – miałam kiedyś takiego niesfornego kociaka. Wszędzie go było pełno, łasił się do każdego, a kiedy nikt nie zwracał na niego uwagi, to wskakiwał na meble i strącał postawione na nich przedmioty. Biedak skończył marnie pod kołami wozu dostawczego, próbując zwędzić z niego rybę. Na imię miał Wtykajnosek.

– To byłoby jeszcze bardziej podejrzane – stwierdził i mimowolnie się uśmiechnął.

– W takim razie jak mam się do pana zwracać, skoro nie chce mi się pan przedstawić, szanowny panie guwernerze?

– Całkiem znośnie – ocenił. – Szanowny pan guwerner jak najbardziej mi odpowiada – doprecyzował i przeczesał dłonią przydługą pofalowaną czuprynę.

– Co? – Otworzyła usta z zamiarem ułożenia jakiejś sensownej riposty.

– Może też to pani spokojnie używać w krótszej formie: szanowny panie, panie guwernerze, szanowny guwernerze. – Wyszczerzył rząd białych zębów, prezentując przy tym dołeczki w obu policzkach. Na większości kobiet robiły one spore wrażenie. Na tę tutaj chyba nie podziałały.

– I tak pan tu nie zabawi długo. Do niedzieli jakoś zniosę pana obecność. – Zadarła podbródek i zaczęła odwracać się do niego plecami.

– To się jeszcze okaże – rzucił pod nosem.

– I proszę nie obłapiać mnie wzrokiem. Czuję to – odgryzła się.

W ciągu ostatnich kilku miesięcy na jej drodze pojawiło się wielu młodych mężczyzn, a ona sama zdobyła całkiem spore doświadczenie w kontaktach z nimi.

Maurycy uśmiechnął się półgębkiem. Praca tutaj wcale nie musi być taka nudna, jak się tego spodziewał jeszcze kilka tygodni, a w zasadzie kilka miesięcy temu… Cieszył się, że wówczas nie podał pannie Cavendish prawdziwego nazwiska i zawsze występował w masce, dlatego go teraz nie rozpoznała. Ona, jak się okazuje, również go oszukała. Panna Sosnowska, tajemnicza dama o niskim, chrypliwym głosie. Nawet to udało się jej zmienić. Nie przypuszczała jednak, że szare oczy, w których można było dostrzec jasne, promieniste plamki, zdradzą jej tożsamość.