Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
12 osób interesuje się tą książką
Jaśmina Wigura jest panną o nieposzlakowanej reputacji i dobrych manierach, choć za słodką buzią i nieśmiałym zachowaniem skrywa żelazną wolę i błyskotliwą inteligencję, a nad towarzyskie flirty przedkłada pasję do ziołolecznictwa i leczenia zwierząt. W Noc Kupały jej serce skrada Dalegor Kossakowski, dziedzic arystokratycznego rodu i hodowca ogierów czystej krwi arabskiej. To staje się początkiem komedii pomyłek, romantycznych uniesień, rodzinnych tajemnic i międzynarodowych spisków. By ratować rodzinny majątek przed ruiną, Jaśmina decyduje się podjąć działania, w wyniku których sama wpada w kłopoty. Co z tym będą mieli wspólnego sułtan i jego harem oraz handlarze niewolników?
Córki botanika. Zielarki to dwutomowa powieść romantyczno-przygodowa, rozgrywająca się na początku XIX wieku nad Narwią i w krajach Orientu. Jej bohaterkami są Jaśmina i Rozalia, którym ojciec, baron Wigura, przekazał zamiłowanie do botanicznych eksperymentów, ludowej wiedzy i niezgłębionych tajemnic świata. W powieści występują postacie znane z cyklu W dolinie Narwi oraz Córki botanika. Bliźniaczki Urszuli Gajdowskiej.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 316
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Wszystkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej książki nie może być reprodukowana w jakiejkolwiek formie ani w jakikolwiek sposób bez pisemnej zgody wydawcy.
Projekt okładki i stron tytułowych
Anna Damasiewicz
Zdjęcia na okładce
© halfpoint | 123rf.com
Redakcja
Agnieszka Luberadzka
Redakcja techniczna, skład, łamanie oraz opracowanie wersji elektronicznej
Grzegorz Bociek
Korekta
Olga Smolec-Kmoch, Agnieszka Luberadzka
Wydanie I, Katowice 2024
Niniejsza powieść to fikcja literacka. Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń rzeczywistych jest w tej książce niezamierzone i przypadkowe.
Wydawnictwo Szara Godzina s.c.
www.szaragodzina.pl
© Copyright by Wydawnictwo Szara Godzina s.c., 2023
ISBN 978-83-67813-96-9
Jaśmin (Jasminum)
W życiu każdego człowieka może zdarzyć się taki moment, który przewróci do góry nogami wszystko, co ten traktował jako ustabilizowane i pewne, i zmieni sposób postrzegania przez niego zarówno świata, jak i siebie samego. Jaśminie takich momentów przytrafiło się kilka, a ostatni z nich sprawił, że nic, co do tej pory udało jej się osiągnąć, nie ostało się na swoim miejscu.
Po wielomiesięcznych przygotowaniach młoda kobieta w przebraniu chłopca o drobnej budowie miała sprowadzić z terenów imperium osmańskiego konie czystej krwi arabskiej i uratować majątek przed ruiną. Fakt, że piękna blondwłosa dama, Europejka, zdecydowała się na takie przedsięwzięcie, budził co najmniej zdziwienie. Jej to zupełnie nie przeszkadzało. Znalazła się w tak trudnym położeniu, że gotowa była odwiedzić czeluści piekielne, byleby zapewnić swojej rodzinie bezpieczną przyszłość.
Teraz, prawie naga, przytrzymywana przez dwóch tureckich handlarzy, stała na zalanym promieniami słonecznymi, rozgrzanym placu krymskiego targu przed tłumem kupców na prywatnej licytacji, zastanawiając się, jaki spotka ją los. Czy trafi do Konstantynopola1, na Półwysep Arabski czy może do którejś z północnoafrykańskich prowincji, będących pod kontrolą sułtana. Ludzie, którzy ją uprowadzili, byli zorientowani, że posługuje się ich językiem, zna się na ziołolecznictwie i mapach, dlatego najpierw zaprowadzono ją z kilkoma dziewczętami do specjalnej gotowalni, gdzie umyto jej posklejane włosy i umazaną gliną twarz, aby uniknąć płacenia wysokiego cła, a nie pod ścianę, gdzie brutalnie rozdzielano rodziny, małżonków, płaczące dzieci, lamentujące rodzeństwa. Tamci niewolnicy przeznaczeni byli na służbę, do wypasu bydła, do rzemiosła, na galery, do haremów. Mało który z nich trafiał na dobrego pana i traktowany był jak członek rodziny, by nawet zostać po latach wypuszczonym na wolność. Części się udało i byli wykupywani przez posłów z ich krajów, ale znakomita większość tyle szczęścia nie miała. Gwałcono ich, bito, wysyłano do najcięższej pracy, zwłaszcza wtedy, kiedy nie chcieli zrzec się swojej wiary.
1 Do 1930 roku nazwa Stambułu. Stolica imperium osmańskiego.
Ale bywali i tacy, którzy po przejściu na islam robili zawrotne kariery.
Najbardziej żal jej było małych dzieci wyrywanych z ramion matek, które planowano przetransportować w oddalone od nich tereny imperium. Z dziećmi co prawda obchodzono się zdecydowanie łagodniej niż z dorosłymi jeńcami, ale nawet to nie zmniejszało ich trwogi i rozpaczy, kiedy po raz ostatni patrzyły na swoich rodziców, nie zdając sobie jeszcze sprawy z tego, co się wokół nich dzieje.
Jak to się stało, że córka barona, wykształcona arystokratka o nieposzlakowanej reputacji, pani domu, szanowana w towarzystwie dama, trafiła w niewolę?
Może przez zaufanie niewłaściwym ludziom, może przez nierozwagę, a może zaślepienie uczuciem? Tak czy inaczej, musiała wykorzystać całą swoją wiedzę, spryt i umiejętności, by przechytrzyć tego, kto ją kupi, zemścić się na tym, przez kogo tu trafiła, i wyczekać odpowiedniej chwili, by móc odzyskać ukochaną wolność. Wiedziała, że jedynie udawanie uległej i znalezienie sprzymierzeńców w miejscu, do którego trafi, może jej zagwarantować sukces.
Gdyby mogła, chwyciłaby za szpadę lub jatagan, jednak w pojedynkę nie miała żadnych szans i najrozsądniej było poddać się woli porywaczy, zwłaszcza że pokazano jej, jak kończą buntowniczki, karząc chłostą dumną Francuzkę, która nie chciała paść na kolana i ukłonić się wysłannikowi wezyra poszukującego wśród nowo przywiezionych kobiet piękności mających zasilić jego liczny harem.
Czy Jaśminę też czeka taki los? Czy trafi do haremu i zostanie zmuszona za cenę życia oddawać się obcemu człowiekowi? Czy zniesie to i nie straci samej siebie? Podobno miłość fizyczna jest najbardziej intymnym doświadczeniem, jakie mogą sobie dać kochankowie. Ona wiedziała, że to nieprawda, najbardziej intymne jest pokazanie drugiemu człowiekowi siebie w najgorszym swoim momencie, bez maski i bez oręża.
Do tej pory kroczyła przez życie zgodnie z powszechnie ustalonymi zasadami. Tutaj, stojąc przed kupcami, dla których była jedynie towarem, zrozumiała, że te zasady się nie liczą. Postanowiła robić po prostu to, co będzie musiała, aby przetrwać.
Czy to w jakikolwiek sposób zmniejszało jej lęki? Niestety nie. Dodało natomiast siły, by je pokonać. Tylko czy same siły wystarczą?
Aby odpowiedzieć na te pytania i lepiej zrozumieć położenie naszej bohaterki, będziemy musieli się cofnąć o kilkanaście lat i dowiedzieć się, jak do tego wszystkiego doszło.
Majątek Wigurów pod Łomżą, czerwiec 1805
Jaśmina Wigura, najstarsza z córek baronostwa, w białej powłóczystej sukience, z wiankiem z polnych kwiatów na głowie spacerowała brzegiem Narwi w towarzystwie ojca.
– Czy to nie dziwne, że odprowadza mnie tata na zabawę nad rzeką?
– Wolałbym mieć cię na oku, Miniu. – Uśmiechnął się do niej. – Poza tym też chciałbym poszukać kwiatu paproci, choć dobrze wiem, że te rośliny nie kwitną, nie tworzą owoców i nasion. Rozmnażają się za pomocą zarodników.
– Skoro tata zdaje sobie sprawę z tego, że taki kwiat nie istnieje, to po co go szukać i narażać się na niebezpieczeństwo, błądząc nocą po podmokłym gruncie?
– A kto powiedział, że nie istnieje? Może to nie paproć, a jakiś zupełnie inny gatunek rośliny. Istnieje wiele kwiatów kwitnących raz do roku, a nawet i rzadziej. Ludzie mogli go pomylić z paprocią, co nie oznacza, że wszystko sobie wymyślili. W każdej legendzie jest ziarnko prawdy.
– Dlatego tata zbiera różne manuskrypty, zwoje i stare księgi z legendami druidzkimi, słowiańskimi, celtyckimi, arturiańskimi, afrykańskimi, germańskimi, tartariańskimi, azteckimi i wszystkimi innymi, które da się zdobyć?
– Owszem. Poza tym nie mógłbym puścić cię na zabawę samej, więc weźmiemy w niej udział oboje. Twoja matka uparła się karmić Jagodę piersią, a ta domaga się mleka co dwie godziny. Bliźniaczki i Rozalia są jeszcze za młode, żeby ci towarzyszyć. Na kuzynów nie ma co liczyć. Brezowie mieli inne plany, a ciotka Elżbieta nie wypuści Ksawerego spod swoich skrzydeł, nim ten przekroczy trzydziestkę.
– Tato! – upomniała go córka.
– Wiem, że nie powinienem tak mówić, ale nikt nas tutaj nie słyszy, a baronowa zachowuje się niczym stara kwoka.
Jaśmina zachichotała i przytuliła się do ramienia ojca. Ryszard Wigura nigdy nie zachowywał się jak większość szlachciców. Był naukowcem, podróżnikiem, odkrywcą, badaczem, ale też wrażliwym i wesołym człowiekiem, który uwielbiał swoje córki i starał się przekazać im tyle wiedzy, ile tylko zdołał, nie traktując ich jako słabsze czy mniej rozumne od mężczyzn. I tak w wieku lat szesnastu Jaśmina biegle mówiła po angielsku, francusku i rosyjsku, posługiwała się całkiem sprawnie tureckim i arabskim, znała łacinę, czytała mapy, podstawowe hieroglify, głagolicę2, posługiwała się przyborami nawigacyjnymi, warzyła wszelkiego typu napary, wywary, mikstury i nalewki, potrafiła zszywać rany i rozpoznawać rodzaje urazów owiec, koni i bydła. Poza tym haftowała, jako tako malowała, tańczyła, rachowała, pisała piękne listy i robiła wszystko to, co powinna robić młoda panna w jej wieku.
2 Najstarsze znane pismo słowiańskie.
– Pamiętałaś o czarodziejskim zielu? – przypomniał ojciec.
– O bylicy? Oczywiście. – Wskazała na płócienną torbę przewieszoną przez ramię. – Wiadomo, że po wrzuceniu jej do ognia wzmacnia jego właściwości oczyszczające oraz krzyżuje i udaremnia wszelkie nikczemne praktyki czarownic.
– Jeszcze do niedawna ciebie również uznano by za wiedźmę. Ostatni proces o czary miał miejsce w państwie litewsko-polskim w tysiąc siedemset siedemdziesiątym piątym roku. Stracono wówczas czternaście niewiast, a w sumie w Europie, począwszy od lat siedemdziesiątych siedemnastego wieku, torturowano, spalono, powieszono, uduszono, utopiono lub zabito w jakiś inny sposób od czterdziestu do sześćdziesięciu tysięcy osób, najwięcej młodych kobiet.
– Myli się tata.
– Tak?
– Ofiarami oskarżeń padały przede wszystkim chłopki i mieszczanki, szlachcianek prawo zabraniało torturować, a bez tego żadna nie przyznałaby się do paktowania z diabłem. Na mnie, jako córce barona, trudno byłoby wymóc przyznanie się do winy.
– Doprawdy?
– Tak twierdzi profesor O’Brien.
– Skoro tak, to nie powinniśmy się niczego obawiać. Na szczęście czasy inkwizycji i palenia na stosie mamy już za sobą. Swobodnie mogę was uczyć o roślinach i ich zastosowaniu. Swoją drogą, zrobię ci mały sprawdzian.
– Bardzo proszę.
– Łacińska nazwa bylicy?
– Artemisia.
– Pięknie – ocenił. – Miejsce występowania?
– Europa, Azja i Ameryka Północna, choć mniej liczne gatunki można spotkać wszędzie poza Antarktydą.
– Doskonale – pochwalił. – Jesteśmy prawie na miejscu. Zaraz rozpocznie się rozpalanie ognisk. Mam nadzieję, że pójdzie sprawniej niż w ubiegłym roku.
– Dżdżyło wtedy, więc nie ma się co dziwić. Dziś mamy piękną pogodę.
– Nie pogniewasz się, jeśli cię zostawię przy ognisku na kilka minut i pójdę coś sprawdzić?
– Co takiego?! – Pozostawienie nieletniej dziewczyny nie było zbyt rozsądne, ale po baronie można było się tego spodziewać. W końcu zabrał już kiedyś córkę na wielomiesięczną wyprawę przez Europę i Morze Śródziemne do wybrzeży Afryki.
– Posadziłem tu niedaleko kilka roślin i chcę przeanalizować, jak się rozwijają w pobliżu konkretnych gatunków drzew. Taki mały eksperyment.
– Interesujące.
– Bardzo. Widzę sporo znajomych twarzy. Tam stoi nasza pokojówka. – Wskazał dłonią na pulchną młodą dziewczynę i pomachał do niej przyjaźnie. – Zaraz wrócę – zapewnił córkę. – Nie oddalaj się.
– Dobrze – obiecała.
Po odejściu ojca, mimo że wokół znajdowało się wielu przyjaznych jej ludzi, Jaśmina poczuła się osamotniona. Nie była jedną z dziewcząt folwarcznych, czeladniczek, służących ani chłopek. Te znały się i traktowały nawzajem jak równe sobie. Jej nikt co prawda nie odrzucał, ale inne szlacheckie rodziny z najbliższej okolicy nie próbowały bratać się z ludźmi należącymi do niższych klas społecznych i ci byli nieco uprzedzeni także do Wigurów.
– Panienka nie skacze? – usłyszała za plecami głos jednej z czeladniczek ich sąsiadów.
– Nie – odrzekła ostrożnie. – Popatrzę sobie.
– Żaden z kawalerów nie jest godzien chwycić panienki za rękę? – zakpiła inna, choć nie było w jej głosie słychać złośliwości.
Dziewczęta nie skakały pojedynczo, tylko w parach z młodzieńcami, którzy popisywali się skokami nieco wcześniej.
– Nie, ale nie jestem za dobra w podskokach.
– Żartowałam tylko, nie musi panienka, jeśli nie chce.
– A może jednak spróbuje? – spytał wysoki, szczupły młodzieniec o najciemniejszych oczach, jakie w życiu widziała, i uśmiechnął się do niej tak promiennie, że zapomniała o wszelkich swoich obawach.
– Nie wiem, czy to wypada.
– Nie proszę panienki o rękę, tylko o skok przez ognisko. – Uśmiechnął się, prezentując białe zęby. – To kupalnocka i wszyscy powinniśmy się cieszyć.
– A czy skok pary nie jest przypadkiem wróżbą ich szczęścia, objawiającego się w wiecznej miłości i wierności? – przypomniała.
– Im dłużej na panią patrzę, tym bardziej jestem skłonny pozostać jej sługą do końca swoich dni. – Puścił do niej oko.
– Doprawdy? – Zjeżyła się. – Nawet nie wie pan, jak mam na imię. – A w czerwonym blasku ognia wygląda jak syn władcy podziemi, dodała w myślach, prześlizgując się wzrokiem po jego śniadej twarzy, czarnych niczym onyks włosach i nienagannej, smukłej sylwetce. Dlaczego ktoś taki zwrócił na nią uwagę? I czego szukał w ich okolicy?
– Moje niedopatrzenie. Zdaje się, że ktoś powinien nas sobie przedstawić, ale w tych okolicznościach zasady salonowe nie obowiązują. Dalegor Kossakowski. – Ujął jej dłoń i ucałował czubki palców.
– Jaśmina Wigura – przedstawiła się i uśmiechnęła pod nosem. Imię Dalegor nie brzmiało jak wyrwane z czeluści piekielnych. – Ten, który oddala pożogę – wyszeptała.
– Sämin, kwiat jaśminu. Nie spotkałem się jeszcze z tym imieniem.
– To pomysł mojego ojca.
– Pasuje do pani – stwierdził, wpatrując się z uwagą w jej oczy. – Zatem?
– Co takiego? – Nie skojarzyła, o co pytał.
– Skaczemy?
– Nie wiem – odparła nieco onieśmielona. Nie rozumiała, co się z nią działo.
– Boi się pani?
– Trochę – przyznała, choć nie była w tym momencie pewna, czy bardziej ognia, czy tajemniczego młodzieńca.
– Pomogę. Proszę mi zaufać i mocno chwycić moją dłoń.
Podała mu rękę, a ten zamiast w stronę ogniska pociągnął ją do rzeki.
– Co pan wyprawia?! – krzyknęła, rozglądając się w poszukiwaniu pomocy. Jeden z wiejskich chłopków zareagował, ale uśmiech i gesty Dalegora go uspokoiły.
– Musimy zmoczyć stopy, wówczas żar nie będzie nam straszny. A jeszcze lepiej ubłocić je porządnie, wtedy z pewnością się nie poparzymy.
– Sprytna sztuczka – pochwaliła go i podeszła do bagnistego brzegu, by już po chwili z ubłoconymi stopami i wybrudzoną sukienką ustawić się w kolejce do skoku przez ognisko.
– Gotowa? – upewnił się.
– Bardziej nie będę.
– Biegniemy w miejscu, robimy dwa szybkie kroki i na trzy skaczemy – zakomenderował.
Odpowiedziała kiwnięciem głową.
– Zaczynamy. Raz, dwa, trzy! – Wyskoczyli i bez większego wysiłku znaleźli się po drugiej stronie ognia.
– Udało się! – krzyknęła zdziwiona i zapominając o wszelkich konwenansach, rzuciła się chłopakowi na szyję. – Przepraszam pana. – Odskoczyła od niego. – Nie powinnam, nie chciałam, zwykle tak nie reaguję… – tłumaczyła się.
– Ależ ja się nie gniewam. Nieczęsto piękne dziewczyny rzucają się na mnie w ten sposób. A już tym bardziej publicznie.
Jaśmina zarumieniła się niczym dojrzała malina. W tym samym momencie nadszedł jej ojciec.
– Dobry wieczór, baronie – przywitał się młodzieniec.
Jaśmina spojrzała pytająco na ojca.
– Dobry wieczór, panie Kossakowski. Widzę, że poznał pan już moją najstarszą córkę.
– Owszem. Zdążyłem nawet złożyć jej przysięgę wierności – zażartował, wskazując na ubłocone stopy i ognisko.
– Pan Kossakowski przyjechał tu po mikstury dla koni ze stadniny swojego ojca i zaproponowałem mu, żeby przyłączył się do zabawy – wyjaśnił córce baron. – Czy ma pan gdzie zanocować? – zwrócił się do młodzieńca.
– Nie planowałem noclegu. Prześpimy się na zmianę z moim furmanem w powozie.
– Nonsens. Zatrzyma się pan u nas i odpocznie. Oczywiście razem ze swoim woźnicą.
– To miłe z pana strony, baronie.
– Moja żona nie wybaczyłaby mi, gdybym puścił pana po nocy w podróż powrotną, zwłaszcza że to za moją namową przedłużył pan pobyt.
– Dziękuję.
– A teraz może poszukamy tego sławnego kwiatu? – podsunął myśl Wigura.
– Najpierw chyba puszczanie wianków – zauważył Dalegor.
– Rzeczywiście. Jaśmino, może spróbujesz?
– To chyba nie najlepszy pomysł. A jeśli nikt go nie wy… Może lepiej… – Zaczęła się denerwować.
– Proszę się nie obawiać. Prędzej utonę, niż pozwolę, aby pani wianek odpłynął w nieznane – zadeklarował młodzieniec, zorientowawszy się, że dziewczyna się boi, że uczestnicy zabawy zignorują jej wianek. – Nie miałem nic złego na myśli – usprawiedliwił się, pojmując pod wpływem wzroku barona, że nie było to zbyt fortunne stwierdzenie.
Gdyby twarz Jaśminy nie przybrała wcześniej barwy malin, to z pewnością poczerwieniałaby, słysząc tę sugestię. Skonfundowana, ale i podekscytowana dołączyła do innych dziewcząt, przywiązała do deseczki z umocowaną świeczką upleciony z polnych kwiatów wianek i puściła go na wodę. Nurt rzeki w tym miejscu nie był zbyt szybki, a woda na tyle płytka, by młodzieńcy mogli dotykać dna stopami. Ustawieni byli w odległości około stu metrów i po drodze parę wianków zdążyło zboczyć z kursu, zaplątać się o wystające rośliny wodne albo zwyczajnie utonąć, doprowadzając kilka dziewcząt do płaczu. Wianek Jaśminy płynął prosto przez dobre dziewięćdziesiąt metrów, niestety tuż przed finiszem zaczął zmierzać do przeciwległego brzegu i zapadać się w ciemnych odmętach. Utonięcie wianka wróżyło życiowe i miłosne kłopoty. Pannę, do której należał, według tradycyjnych wierzeń czekały nieodwzajemniona miłość, staropanieństwo, samotne wychowywanie nieślubnego dziecka, zgryzota, a nawet przedwczesna śmierć. Jaśmina nie wierzyła w zabobony, ale zaczynało jej się robić przykro, ponieważ wszystko wskazywało na to, że jej wianek zatonie. Do przeciwległego brzegu było dość daleko, a księżyc zaczynały przysłaniać ciężkie chmury, sprawiając, że nie było łatwo cokolwiek dostrzec.
Niezrażony tym faktem Dalegor rzucił się po swoje trofeum i popisując się umiejętnościami pływackimi, zanurkował i wynurzył się z wiankiem w dłoni.
Jaśmina i jej ojciec podbiegli i zaczekali, aż wyjdzie z rzeki.
– W takim stanie nie nadaje się pan na poszukiwania kwiatu paproci – uznał baron. – Jeszcze się pan nabawi jakiegoś choróbska.
– Postoję sobie przy ogniu i wyschnę.
– Ominie pana najciekawsza część.
– To przeze mnie – zauważyła Jaśmina, wdzięczna i onieśmielona poświęceniem. – Nie musiał pan tak ryzykować. To tylko zabawa.
– Obiecałem, a ja słowa staram się dotrzymywać.
– Postawa godna pochwały – zapewnił baron – jednak nie zmienia tego, że musi pan najpierw wyschnąć.
– Może dotrzymam panu przez ten czas towarzystwa i dogonimy tatę, jeśli będzie szedł wolno i stale w jednym kierunku? – zaproponowała Jaśmina, zapominając, że nie było to zbyt stosowne.
– Dobrze – odparł bez zastanowienia jej ojciec, nim zdołał pomyśleć, że nie powinien się zgadzać. – Będę szedł bardzo, bardzo powoli i ufam, że zostawiam córkę w dobrych rękach. Znam pańskich rodziców i wiem, gdzie pana znaleźć – dodał na wszelki wypadek, a potem zaśmiał się pod nosem, bo o młodzieńcu wiedział na tyle dużo, by móc mu zaufać.
Pozostali uczestnicy zabawy rozpierzchli się w różnych kierunkach, czy to w poszukiwaniu czarodziejskiej rośliny, czy na umówioną schadzkę. Jaśmina i Dalegor zostali przy ognisku.
– Wprawiłem panią w zakłopotanie? – spytał, ustawiając się blisko ognia. Trzymany do tej pory w rękach wianek odłożył na trawę.
– To raczej ja zachowałam się niestosownie.
– Miała pani dobre intencje.
Uśmiechnęła się i spuściła głowę.
– Chyba że nie do końca.
– Co pan sugeruje? – odważyła się zapytać i odwróciła gwałtownie głowę w drugą stronę, gdy rozpiął guziki koszuli, by ta szybciej wyschła.
– Tylko się z panią droczę. Pięknie się pani rumieni. – Uśmiechnął się promiennie, a jego twarz ozdobiły urocze dołeczki.
Jaśmina nie miała doświadczenia we flirtowaniu, ale odnosiła wrażenie, że słowa młodzieńca zmierzają właśnie w tym kierunku. Między poważnymi tomiszczami ojca czytywała czasem dla rozrywki lekkie pozycje z biblioteczki matki.
– Po jakiego rodzaju mikstury przyjechał pan do mojego taty? – Chwyciła się tematu, w którym czuła się zdecydowanie pewniej.
– Trenujemy konie wyścigowe, które wystawiane są w gonitwach w całej Europie. Mój ojciec sprowadza ogiery czystej krwi arabskiej z Bliskiego Wschodu, dzięki czemu mamy wysokiej jakości materiał rozpło… Przepraszam, zagalopowałem się. Nie powinienem poruszać takich tematów.
– Ależ to bardzo interesujące. Rozumiem, na czym polega krzyżowanie… hm… – Zakrztusiła się. – Przepraszam – wydukała. – Nie powinnam z panem rozmawiać w ten sposób. Niebawem zacznę bywać w towarzystwie, a nie potrafię zachować się, jak na młodą damę przystało.
– Nie jesteśmy na balu ani uroczystej kolacji, a ja też wolę mówić wprost i używać zrozumiałego języka, choć proszę mi wierzyć, potrafię odpowiednio dobierać słowa, jeśli zajdzie taka potrzeba. – Zrobił bardzo poważną minę, ale w jego oczach zdołała dostrzec wesołe iskierki. – Przesadziłem z treningiem i kilka koni nabawiło się urazów ścięgien i wiązadeł, niektóre przeciążyły mięśnie.
– To poważny problem.
– Zdaję sobie z tego sprawę. Niestety okazuje się, że do długiej listy swoich wad muszę dorzucić brak cierpliwości i przerost ambicji. Sądziłem, że wiem już na tyle dużo o trenowaniu koni, że sam sobie z tym świetnie poradzę, a zamiast tego naraziłem mojego ojca na straty, a biedne zwierzęta na niepotrzebne cierpienie.
– Na szczęście mój ojciec opracował kilka skutecznych metod leczenia – powiedziała łagodnie Jaśmina. Nieczęsto spotykała ludzi, którzy przyznawali się do błędów, a jeszcze rzadziej takich, którzy dbali o dobro zwierząt. – Tyle że poza odpowiednimi opatrunkami pomocny bywa masaż, a tego trzeba się nauczyć. Radziłabym wzmacniać konie od środka.
– Od środka?
– Podawać im odpowiednią paszę, pamiętając o tym, że konie mają małe żołądki, i dbać o to, by nie zapełniały ich byle czym. Jeśli zależy panu na zdrowiu i dobrostanie zwierząt, radziłabym przyjrzeć się pastwiskom, sprawdzić, czy jakość trawy jest odpowiednia, włączyć lucernę, ziarna zbóż, sprawdzać, czy konie dostają czystą, świeżą wodę.
– Widzę, że naprawdę zna się pani na rzeczy – odparł Dalegor, patrząc na nią z uznaniem. – A co pani powie o skurczach mięśni? Mam młodego ogiera, któremu zdarza się utrata kontroli nad kończynami.
– Czy koń ten jest odpowiednio karmiony?
– Trzymam go ostatnio na padoku, ale jest tam trawa i dostaje dodatkowo paszę.
– A nie rośnie tam przypadkiem mlecz?
– Rośnie, ale konie go przecież nie jadają.
– Jeśli trawa ich zdaniem nie jest zbyt smaczna, to potrafią połasić się na mlecze, a te z kolei wywołują skurcze mięśni i wpływają na tętno konia.
– Będę musiał się temu przyjrzeć. A teraz przepraszam, ale muszę odwrócić się do pani tyłem i wysuszyć resztę ubrania.
– Proszę bardzo. Ja wysuszę buty. – Podeszła i ustawiła się obok niego, przysuwając jedną ze stóp do ognia.
– To niesamowite, że kobieta… że tak młoda osoba – poprawił się – wie tyle o hodowli koni.
– Uważa pan, że kobiety nie mogą posiadać rozległej wiedzy w dziedzinach, które powszechnie uważane są za typowo męskie?
– Przeciwnie. Nie spotkałem jednak do tej pory takiej, która chciałaby zgłębiać ich tajniki. Poza moją matką, ale ta skrzętnie ukrywa swoje zapędy, choć ostatnio uległa i zaczęła pomagać mi w nauce arabskiego i tureckiego.
– Mój ojciec również uczył mnie tych języków. Nie należą do łatwych. Ale przydają się, jeśli ktoś chciałby odwiedzić tereny imperium osmańskiego, choć, jak twierdzi, można tam spotkać wiele osób mówiących w naszym języku.
– To prawda. Kiedy Rzeczypospolita pod koniec ubiegłego stulecia została podzielona między Rosję, Austrię i Prusy, imperium osmańskie dało wyraz swojej dezaprobacie, zostawiając w trakcie oficjalnych spotkań dyplomatycznych puste miejsce dla posła Lechistanu. Wcześniej Polacy pojawiali się tam raczej jako wzięci w jasyr niewolnicy.
Jaśmina spojrzała na niego z uznaniem.
– Słyszy to pani? – spytał, rozglądając się naokoło.
– Co takiego? – zaciekawiła się. – Nie wierzę w istnienie wróżek, topielic i wodników, więc jeśli próbuje mnie pan nastraszyć…
– Skądże. Zdaje się, że ktoś gra na organkach.
– Rzeczywiście. Słyszę coraz wyraźniej.
– Grzechem byłoby nie skorzystać z nadarzającej się okazji.
– Czyli?
W odpowiedzi odwrócił się w jej kierunku, skłonił się z kurtuazją i wyciągnął dłoń w geście zaproszenia do tańca.
– Tutaj?
– Lepszej scenerii nie mógłbym sobie wyobrazić. Proszę spojrzeć w bok. Księżyc w całej swojej krasie rysuje długą, falistą drogę na ciemnej wodzie. Rzeka prezentuje się nadzwyczaj urokliwie, a wybujała natura zachęca do wesołej zabawy. Może nie natarła się pani nasięźrzałem zgodnie z tradycją, ale nie umniejsza to w niczym temu, że chciałbym z panią zatańczyć.
– Romantyk z pana. – Uśmiechnęła się nieco ironicznie, by ukryć wrażenie, jakie wywołał na niej młody mężczyzna. – Nie jestem jednak pewna, czy nam wypada.
– To noc radości i wolności. Dziś możemy pozwolić sobie na więcej – zachęcił.
Podała mu niepewnie dłoń, ale kiedy tylko przyciągnął ją do siebie, wszelkie obawy rozpłynęły się niczym poranna mgła, a do jej nozdrzy dotarł subtelny piżmowy zapach jego rozgrzanej ogniem skóry, który sprawił, że przestała myśleć o czymkolwiek innym poza ciemnowłosym młodzieńcem. Blask ogniska i srebrnej poświaty miesiąca okalały mocno zarysowaną linię szczęki, wydatne usta, gęste brwi i otulone miękkimi rzęsami niemal czarne oczy, w które, wbrew wszelkim zasadom przyzwoitości, pozwoliła sobie spojrzeć. Utonęła w nich, przepadła, zapomniała o całym świecie. Istnieli tylko oni, ich taniec, miarowe oddechy, cicha muzyka, żywioły matki ziemi i firmament upstrzony prastarymi konstelacjami, będącymi świadkami tej magicznej chwili.
Uniosła odruchowo głowę, jakby nie ona kierowała własnym ciałem, a on pochylił swoją i wydawało się, że za chwilę ich usta złączą się w pocałunku.
– Niewiele o pani wiem, pani nie wie prawie nic o mnie. Choć bardzo mnie kusi, aby skraść pani pocałunek, nie powinienem tego robić.
– Ja również – wyszeptała, nie spuszczając z niego wzroku. W jego oczach dostrzegła coś, czego nie potrafiła określić. – Ale ta noc…
– Ta noc… – powtórzył i zaczął ponownie pochylać się w jej kierunku.
Jaśmina przełknęła ślinę. Rozsądek podpowiadał jej, że powinna go powstrzymać, ale ciało odmówiło jej posłuszeństwa i nie była władna nakazać mu odwetu. Nie chciała tego robić… Nieśmiało uniosła głowę i pozwoliła, by złożył na jej ustach delikatny, bardzo krótki pocałunek. Pełen pasji, odrobiny niepewności i… szacunku.
– Zgaduję, że nikt pani wcześniej nie całował, panno Wiguro.
– Skąd to przypuszczenie?
Spojrzał na jej zaciśnięte do białości kłykcie i unoszącą się z drżeniem klatkę piersiową.
– Zgaduję – rzucił z łobuzerskim uśmiechem.
– Czy to źle? – obruszyła się.
– Przeciwnie – odparł, nie spuszczając z niej wzroku, niczym drapieżnik bawiący się swoją ofiarą. – Podobało się pani?
– Nie wiem.
– Nie wie pani?
– Nie mam porównania. Kiedy go nabiorę, chętnie udzielę odpowiedzi.
Otworzył ze zdziwienia usta, a następnie skłonił się z uznaniem.
– Od teraz ma pani we mnie nie tylko wielbiciela jej urody i intelektu, ale i poczucia humoru. Choć przyznam, że to było jedynie cmoknięcie. Nie mógłbym wykorzystać pani niewinności. Jeśli panią uraziłem, przepraszam. Skłamałbym, twierdząc, że żałuję, ale przepraszam – uzupełnił.
Jaśmina uniosła brew, poruszyła nią nieznacznie, wyciągnęła dłoń, a on ujął ją mocno w swoją i pobiegli w kierunku, w którym poszedł baron Wigura.
Dopiero później zdała sobie sprawę z tego, że była to noc, podczas której po raz pierwszy zadurzyła się w mężczyźnie i którą wielokrotnie później przywoływała w pamięci. Ich pierwszy pocałunek, jeden z wielu, stanowiący jednocześnie krok do szczęścia i zguby…