Córki botanika. Zielarki. Rozalia, tom 2 - Urszula Gajdowska - ebook

Córki botanika. Zielarki. Rozalia, tom 2 ebook

Gajdowska Urszula

4,8

10 osób interesuje się tą książką

Opis

Rozalia Wigura słynie z wytwarzania ziołowych nalewek, maści i mikstur, które leczą ciała i dusze panien z towarzystwa. Choć świetnie radzi sobie z ujeżdżaniem koni, zarządzaniem majątkiem i wierzy w niezależność kobiet, marzy o spokojnym życiu u boku ukochanego mężczyzny. Niestety, Julian Zaręba, który smalił do niej cholewki przez lata, budząc nadzieję na małżeńskie szczęście, dał nogę… Nieoczekiwane spotkanie wciąga Rozalię w niebezpieczne śledztwo dotyczące pochodzenia ukochanego.
Kto jest kim w grze, w której stawką jest życie? Czy prawda o wydarzeniach sprzed lat ujrzy światło dzienne?
Córki botanika. Zielarki to dwutomowa powieść romantyczno-przygodowa, rozgrywająca się na początku XIX wieku nad Narwią i w krajach Orientu. Jej bohaterkami są Jaśmina i Rozalia, którym ojciec, baron Wigura, przekazał zamiłowanie do botanicznych eksperymentów, ludowej wiedzy i niezgłębionych tajemnic świata. W powieści występują postacie znane z cyklu W dolinie Narwi oraz Córki botanika. Bliźniaczki Urszuli Gajdowskiej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 326

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,8 (20 ocen)
15
5
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Anisa15

Nie oderwiesz się od lektury

Urszula Gajdowska w drugim tomie powieści o siostrze Wigura po raz kolejny funduję nam dawkę wspaniałej przygody ze szczyptą romansu w stylu on chce ona chce, ale nie wiedzą, że oboje chcą 😉 Rzec Wam muszę z całą pewnością, że każda kolejna książka wciąga mnie i intryguje coraz bardziej, jakby z każdą kolejną powieścią kunszt literacki pisarki wchodził na wyższy poziom. Oj, Kochani co tu się działo. Jest i tajemniczy dwór, z tajnym przejściem, i ogród z ziołami i zbrodnia i porwanie i niewola i poszukiwanie własnej tożsamości. A nawet i ducha i dawnych legend w tej powieści nie zabrakło. Kto z Was uwielbia, takie klimaty, to tej lektury z pewnością pominąć nie może. Znalazłam w tej powieści to, na co zawszę u tej pisarki liczę: wciągającą fabułę pełną intryg i tajemnic, olbrzymią wiedzę o zielarstwie, którą jako praktyk i teoretyk docenić szczególnie muszę i lekkie pióro, przez co powieść czyta się nieomal jednym tchem. Jak wspomniane jest w posłowiu, część wydarzeń zawartych ...
00
ZuziaKasprzyk0605

Nie oderwiesz się od lektury

Super książka
00

Popularność




Wszystkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej książki nie może być reprodukowana w jakiejkolwiek formie ani w jakikolwiek sposób bez pisemnej zgody wydawcy.

Projekt okładki i stron tytułowych

Anna Damasiewicz

Zdjęcia na okładce

© karrrtinki | 123rf.com

Redakcja

Agnieszka Luberadzka

Redakcja techniczna, skład, łamanie oraz opracowanie wersji elektronicznej

Grzegorz Bociek

Korekta

Olga Smolec-Kmoch, Agnieszka Luberadzka

Wydanie I, Katowice 2024

Niniejsza powieść to fikcja literacka. Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń rzeczywistych jest w tej książce niezamierzone i przypadkowe.

Wydawnictwo Szara Godzina s.c.

[email protected]

www.szaragodzina.pl

© Copyright by Wydawnictwo Szara Godzina s.c., 2023

ISBN 978-83-67813-98-3

Róża (Rosa)

1.

Majątek hrabiego Masarka, między Łomżą a Zambrowem, październik 1821

Linia horyzontu zabarwiła się na czerwono, a padający niemal płasko jasny promień zachodzącego słońca oświetlił mury zaniedbanego, ponurego kamiennego dworu, otoczonego gąszczem poprzetykanej kolcami zieleni.

– Jesteśmy na miejscu. – Szept Rozalii Wigury zlał się z odgłosami ptaków, które przerywały wdzierającą się zewsząd głuchą ciszę. – Zarzekałam się, że moja noga nigdy tu nie postanie, a jednak…

– Przestań marudzić – odezwała się towarzysząca jej w podróży przyjaciółka, baronowa Małgorzata Wigura, żona kuzyna i dziedzica majątku, w którym mieszkała Rozalia.

– A może zawrócimy? To miejsce wygląda na opuszczone.

– Lepiej opuszczone niż nawiedzone.

– Nie strasz mnie.

– Żartowałam. Wysiadaj już. Nie będziemy tak sterczeć przed bramą i czekać, aż zapadnie zmrok.

– Może ktoś się jednak pofatyguje, aby nam otworzyć – wymruczała pod nosem Rozalia.

– Nie liczyłabym na to. Henryku! – Małgorzata krzyknęła do swego brata, który powoził zamkniętą, niewielką berlinką. – Potrafisz otworzyć bramę?

– Potrafię, ale nie wiem, czy powinniśmy wjeżdżać bez zaproszenia.

– Sama widzisz – odparła Rozalia, poprawiając wymykający się z upięcia ciemny kosmyk włosów. – Twój brat też uważa to za niemoralne, a co najmniej niegrzeczne.

– Tego nie powiedziałem. Na ścieżce porozkładane są wnyki i kolczatki, a w oddali dostrzegam dół przykryty cienkimi deskami i zasypany piaskiem.

Obie kobiety jednocześnie wyjrzały przez okno.

– Spodziewają się nas – skomentowała Rozalia z dającą się wyczuć ironią w głosie.

– Może to nie dla nas ta niespodzianka – uspokoiła ją Małgorzata. – Idziemy? – spytała, nie czekając na odpowiedź, otworzyła drzwi powozu i niemal z niego wyskoczyła. – Zauważyłam przejście w murze.

– Przykładna matka Polka, baronowa, mężatka – wymamrotał pod nosem Henryk Strzelecki, zerkając z błyskiem w oku na siostrę.

– Nie mów, że sam nie masz ochoty na przygodę.

– Odnoszę wrażenie, że przez ostatnie kilka lat moje życie to jedna wielka przygoda.

– Ja natomiast zdążyłam się ustatkować i nie mam zamiaru tracić okazji, skoro już się nadarzyła. Rozalio? – Małgorzata obejrzała się w poszukiwaniu przyjaciółki, ale ta już wtykała głowę w dziurę w przejściu. – Co robisz?

– Sprawdzam, czy nie ma tam pułapek. – Wyjęła z torby sekator.

– A cóż to za wynalazek? – zaciekawiła się przyjaciółka.

– Specjalne nożyce do cięcia krzewów i gałęzi. Wynalazł je francuski arystokrata Antoine-François Bertrand de Molleville. Czytałam o nich w czasopiśmie ogrodniczym „Bon Jardinier”. Poprosiłam twojego szwagra, żeby mi takie zrobił.

– Przygotowała się – ocenił Henryk. – Niech próbuje. A gdyby zarośla okazały się zbyt gęste dla tego ustrojstwa, to mam przy sobie jatagan1 przywieziony z Konstantynopola2.

1 Jednosieczna broń biała średniej długości.

2 Dawna nazwa Stambułu.

– Też się zabezpieczyłeś – pochwaliła go siostra.

– Jak skończycie tę uroczą rodzinną pogawędkę, to zapraszam za mną – wtrąciła się Rozalia i uniósłszy rąbek sukni podróżnej, przeszła przez wyrwę w murze.

– No proszę – wyszeptała Małgorzata, puszczając oko do brata. – A tak oponowała.

– Przywiążę konie i pójdziemy za nią.

– Dobrze. Zabiorę latarnię, bo zaraz zrobi się zupełnie ciemno.

Rozalia nie słyszała ostatnich zdań. Miała słaby słuch, a poza tym zajęta była przedzieraniem się przez gęste zarośla. Podejrzewała, że od bardzo dawna nikt nie dbał o przydomowy ogród i roślinność, bo ta, zapewne niegdyś specjalnie sprowadzana tu z różnych zakątków świata, rozpanoszyła się, wydzierając dla siebie każdą wolną przestrzeń. Większość krzaków i pnączy pokryta była kolcami, więc panna Wigura musiała przesuwać się bardzo ostrożnie. A może ktoś specjalnie zasadził te wszystkie kłujące rośliny jako swego rodzaju barykadę przed nieproszonymi gośćmi?, pomyślała. Pewnie część z nich ma właściwości trujące.

Zafascynował ją ten zbiór roślinności. Planowała w późniejszym czasie zbadać go dokładniej, teraz jednak skupiła się na znalezieniu luki, by móc jak najszybciej dostać się do środka.

Przykucnęła i zaczęła poruszać się bliżej ziemi, uważając, by nie podrapać się za bardzo. Niektóre gatunki krzewów mogły podrażniać skórę i wywoływać bolesne reakcje, jednak nie udało jej się uniknąć zadrapań, a kolce czepiały się rękawów i spódnicy. Słońce zapewne chowało się już za horyzontem, bo przez gruby dach z liści można było dostrzec zmieniające się kolory nieba. Rozalia poczuła się niczym bohaterka jednej z wielu baśni, jakie opowiadał jej w dzieciństwie ojciec. To miejsce epatowało jakąś dziwną, tajemniczą energią, jakby stanowiło przejście ze świata rzeczywistego do krainy wyobraźni.

Potrząsnęła głową, lubiła straszyć siostry opowiadaniami o bagiennych potworach, strzygach, wróżkach i topielicach, ale sama wolała unikać po zmroku miejsc, w których mogłaby się na nie natknąć. Przecięła kilka gałęzi, przesunęła inne na bok i wreszcie przedostała się do ogrodu. Niestety poślizgnęła się i upadła z trzaskiem na kamienną alejkę, która stanowiła zakończenie roślinnej gęstwiny. Zdołała odwrócić się jeszcze za siebie i sprawdzić, czy jej przyjaciele nie wyłaniają się spośród listowia, ale nikogo nie było widać.

Kamienna ścieżka, na której rozbiła kolana, przechodziła w przystrzyżony trawnik, który stanowił dowód zwycięstwa cywilizacji nad bezkresnym gąszczem i wskazywał na obecność mieszkańców w tym ponurym – co oceniła już na pierwszy rzut oka – podniszczonym dworze. W ostatnich promieniach słońca budynek jawił się mroczny i opustoszały. Pordzewiałe zawiasy okiennic poruszane wiatrem wydawały na tyle donośne skrzypnięcia, że nawet przy jej słabym słuchu odcinały się od innych odgłosów gęsto zabudowanej przestrzeni. Rozalia od dzieciństwa nie słyszała na jedno ucho, słuch w drugim miała częściowo ograniczony.

W jednym z okien dostrzegła słaby płomień świecy. Ciemność, która zaczynała obejmować swoimi szponami kolejne partie ogrodu, wywołała dreszcze. Gęsty woal z chmur przysłonił księżyc i zapanował mrok. Zupełnie niespodziewanie.

– Szlag by to! – zaklęła pod nosem. – Może powinnam była zaczekać?

– Kto tu jest? – padło pytanie od strony domu, sprawiając, że się uspokoiła.

– Panna Rozalia Wigura, przyjechałam do Juliana Zaręby – odpowiedziała pewnym głosem i wyprostowała się, aby cokolwiek dostrzec.

– Oczekiwał kogoś o tym nazwisku – usłyszała odpowiedź. – Zaraz do pani przyjdę, proszę zaczekać.

– Mogę podejść sama.

– Lepiej nie. Rozstawiłem w ogrodzie pułapki na lisy. Grasują tu, złośliwce, i podbierają mi kury.

– Rozumiem. Zaczekam zatem.

– Pójdę po latarnię.

Rozalia westchnęła głęboko. Kolana dały o sobie znać. Będzie musiała je zaraz opatrzyć, ale teraz lepiej było zaczekać i nie wpaść dodatkowo we wnyki. Nadstawiła to sprawne ucho, ale obecności Małgorzaty i Henryka nie wykryła, za to ze strony ogrodu usłyszała pytanie:

– Co tu panienka robi?

– Już mówiłam – odpowiedziała zdziwiona, bo głos wydał jej się podobny do poprzedniego, ale nie potrafiła nikogo dostrzec ani ocenić, czy wiatr lub echo nie spowodowały, że straciła orientację w przestrzeni.

– Temu staremu zrzędzie?

– Być może.

– Niech panienka na niego uważa.

– Dlaczego? Wydał mi się miłym człowiekiem.

– Pozory. Ja na panienki miejscu uciekałbym stąd czym prędzej.

– Nie bardzo nadaję się do ucieczki. Nie przecisnę się przez kolce, a innej drogi nie ma.

– Ostrzegałem…

Dwór Wigurów pod Łomżą, trzy miesiące wcześniej

– Rozalio! – padło zza uchylonych drzwi pracowni, którą panna Wigura przejęła po zmarłym ojcu. – Rozalio!

– Jestem tu! – odkrzyknęła.

– Nie uciekaj nigdzie, zaraz do ciebie przyjdę.

– Nie ucieknę! Niby gdzie mam pójść? – wyszeptała do siebie.

– Słyszałam to, Rozi!

Rozi, Rozalka, Rosa, Różyczka – imię to kojarzone z królową kwiatów, opiewaną przez poetów wszystkich epok, którą Dante Alighieri porównał z rajską miłością, wydawało się Rozalii nieprzystające zupełnie do jej osoby. Nie czuła się ani królową, ani pięknością, ani obiektem westchnień. Czytała kiedyś o świętej z Sycylii o tym imieniu, młodej szlachciance, która porzuciła wygody i bogactwa i udała się do jaskini na Monte Pellegrino przeżyć swoje życie jako pustelniczka. Umarła samotnie w wieku około trzydziestu lat. O wiele bliżej było Rozalii myślami do takiego zachowania. Czy mnie też czeka podobny los?, zastanawiała się.

– Już jestem – wydyszała Małgorzata Wigura. – Ależ tu pięknie pachnie.

– Przygotowuję aromatyzowane mydło.

– To trzymaj je z daleka ode mnie, bo kusi, żeby skosztować.

– Dlaczego mnie szukasz?

– Chcę cię zabrać na herbatkę.

– Nie zapraszałabyś mnie bez powodu, więc powiedz od razu, o co chodzi.

– Od kiedy wróciłaś od Kossakowskich, widzę, jak się snujesz i wyszukujesz sobie rozmaite zajęcia.

– Nie lubię zmieniać otoczenia, potrzebuję czasu, żeby się oswoić.

– To twój dom. Urodziłaś się tutaj.

– Nieistotne. – Rozalia wzruszyła ramionami. – Już kończę, więc chętnie się z tobą napiję, ale może zaparzymy wierzbówkę kiprzycę3? Dobrze wpływa na trawienie i łagodzi nerwy.

3 Wierzbówka uznawana w medycynie ludowej za roślinę leczniczą. Z jej liści gotowano namiastkę herbaty.

– Czy twoje nerwy nie mają czasem czegoś wspólnego z naszym, ostatnio często znikającym, sąsiadem?

– Z którym?

– Dobrze wiesz.

– Nie mam bladego pojęcia.

– Dobrze, ja to powiem. Z Julianem Zarębą, rzecz jasna.

– Nie przypominaj mi o nim, błagam – wyjęczała Rozalia.

– Wydajesz mi się smutna i nie znajduję innej przyczyny. Od jego wyjazdu zaczęłaś zachowywać się zupełnie inaczej. Najpierw popadłaś w zadumę i włóczyłaś się niczym duch po całym dworze, potem znów rzuciłaś się w wir pracy.

– To źle?

– Byłoby dobrze, gdyby tych zajęć nie było w nadmiarze. Kiedyś ślęczałaś nad księgami ojca, robiłaś zielniki dla sióstr, piękne szkice, serwety.

– Przesiadywałam też w ogrodzie i w jego pracowni. Czy komuś to przeszkadzało?

– Przeciwnie. Pomogłaś wielu ludziom swoimi specyfikami. Do dziś korzystam z twoich maseczek do włosów i nalewki chrzanowej do rozjaśniania piegów. Chodzi o to, że zaczęłaś przejmować typowo męskie obowiązki i wyręczać w tym Ksawerego.

– Czy jemu to przeszkadzało?

– Przeciwnie, po twoim wyjeździe miał spore trudności z ich przejęciem – przyznała. – Ale sobie poradził, bo ty po wyjeździe Jaśminy przejęłaś zarządzanie dworem Kossakowskich. Słyszałam, że zajmowałaś się nie tylko rachunkami i swoimi siostrzeńcami, ale pełniłaś funkcję koniuszego.

– Zdawało mi się, że jesteś zwolenniczką emancypacji i nie widzisz niczego złego w tym, że trudniłam się typowo męskimi zajęciami. Sądziłam też, że pochwalasz pracę rąk, bo też cię mierzi lenistwo socjety i wyręczanie się innymi ludźmi.

– Owszem. Ja również chętnie oddałabym się pracy naukowej i dostrzegam ogrom trudu, jaki włożyłaś w naukę ujeżdżania koni. Sama zaczynałam cię przecież uczyć ich chwytania i dosiadania w biegu.

– Pamiętam.

– Nie pochwalam też bezproduktywności i marnowania talentów, dlatego zawsze imponowało mi, że swoje wykorzystujesz w bardzo praktyczny sposób. Mam na myśli choćby szkicowanie roślin w zielnikach czy wyrabianie tych wszystkich mikstur, które nie tylko służą próżności niektórych panien, ale rzeczywiście pomagają im zwalczać kurzajki, blizny, liszaje, słowem to, przez co naprawdę cierpią. Na ciele i na duszy. Niestety wygląd kobiety dla wielu mężczyzn ma naprawdę wielkie znaczenie i tego nie uda się nam zmienić. Sama się o tym nieraz boleśnie przekonałam. Jednakowoż zmuszona jestem przypomnieć ci, że kiedy twoja ciotka dowiedziała się, że ujeżdżałaś młode konie, to przez tydzień dochodziła do siebie.

– Ciotka Elżbieta nie pierwszy raz udawała, że umiera, bo któraś z nas robiła coś nie po jej myśli. Pamiętasz, jak jeszcze niedawno padała na podłogę, bo Hortensja przerwała pojedynek, albo wtedy, gdy dowiedziała się, że mąż Hiacynty parał się piractwem?

– Po tym drugim leżała dobrą godzinę – potwierdziła Małgorzata, powstrzymując uśmiech. – Nawet twoja mieszanka soli trzeźwiących nie pomogła.

– Dlatego że miała katar i zatkane zatoki. Sama widzisz, ciotka udaje martwą, kiedy tylko coś idzie nie po jej myśli. Zmęczyły mnie już te przedstawienia. Następnym razem udam, że nie widzę, że leży na podłodze, i zwyczajnie ją ominę.

– O! – Małgorzata uniosła palec wskazujący. – I stałaś się strasznie uszczypliwa. Nie to, żebym nie zgadzała się z twoimi poglądami, ale kiedyś wtrącałaś swoje uwagi bardzo łagodnie, z wyczuciem. Teraz…

– Teraz nie bawię się w zawoalowane złośliwości, tylko mówię, co myślę, kiedy się z czymś nie zgadzam. Chyba wyrosłam z salonowych gierek.

– Nigdy nie brałaś w nich udziału.

– Bo większości uwag zwyczajnie nie słyszałam, więc uśmiechałam się głupio i potakiwałam uprzejmie. Ale to już mi się znudziło.

– To przez niego.

– Nie wszystko kręci się wokół mężczyzn.

– Nie wszystko, przyznaję. Jednak nie powiesz mi, że jego zachowanie nie miało wpływu na twoje.

– Miało.

– Wyjaśnisz mi to wreszcie? Sądziłam, że w końcu coś z tego wyjdzie. Wszyscy sądziliśmy – doprecyzowała. – Posyłaliście sobie te urocze uśmiechy, kilka razy widziałam, jak towarzyszy ci w wyprawie po zioła. Odrzucałaś z miejsca wszystkich potencjalnych zalotników, a on bywał tu prawie codziennie. Potem nagle wasze stosunki uległy ochłodzeniu i nikt nie miał pojęcia dlaczego. Jestem twoją przyjaciółką. Zawsze mogłam liczyć na twoje wsparcie. Chcę, żebyś wiedziała, że ty również możesz liczyć na moje. Zaufaj mi i powiedz wreszcie, co się stało. Może będę w stanie ci jakoś pomóc, doradzić…

Rozalia odstawiła trzymany w dłoni pojemnik z solą kuchenną, która służyła do zagęszczania masy mydlanej, i spojrzała na Małgorzatę.

– Zwodził mnie całymi latami, a kiedy wreszcie sądziłam, że zdecydował się oświadczyć, oznajmił, że wyjeżdża Bóg wie gdzie i najlepiej byłoby, abym o nim zapomniała. Rozumiesz? Za-po-mnia-ła! – zaakcentowała każdą sylabę.

– Może zwyczajnie stchórzył albo…

– Albo znudziła mu się stara, przygłucha panna.

– Nie mów tak.

– Taka jest niestety prawda, Małgorzato.

– Ale Julian…

– Nie wymawiaj przy mnie tego imienia, proszę. Nie chcę dłużej myśleć o tym… – Efektownie zamilkła.

– Nie masz większego wyboru. Jaśmina i Dalegor zaprosili go na uroczystość odnowienia ślubu.

– I tak się nie zjawi.

– Nie możesz tego wiedzieć.

– A nawet jeśli – kontynuowała Rozalia, nie bacząc na słowa przyjaciółki – nie mam zamiaru zwracać na niego najmniejszej uwagi.

– Na kogóż takiego? – padło z podwórka.

– Henryk Strzelecki! – wykrzyknęła Rozalia, poderwała się z miejsca i podbiegła do mężczyzny. – Ile to już lat? – spytała, zatrzymawszy się tuż przed nim. Nie była pewna, czy powinna go uściskać, ucałować czy podać mu dłoń.

– Siedem. Nie powiedziałaś, że wróciłem? – Mężczyzna spojrzał na siostrę. – Oczywiście, że nie. Chciałaś przeanalizować pierwszą reakcję panny Rozalii – odpowiedział sobie, po czym rozejrzał się dyskretnie, czy nikt ich nie widzi, i objął Rozalię w pasie. – Wypiękniała pani, sąsiadko.

Małgorzata skrzywiła się nieznacznie, pokazując mu na migi, że niezbyt dobrze dobrał słowa. Na szczęście Rozalia nie była tak surowa w ocenach i dała się wyściskać, po czym złapała Henryka za rękę i zaprowadziła do stołu, na którym leżały rozłożone formy do kształtowania bloków mydła.

– Proszę siadać i opowiadać. Dokończę swoją pracę i przejdziemy do domu.

– Chętnie popatrzę.

– Jaśmina mówiła, że spotkała pana w Konstantynopolu. Musiał pan przeżyć wspaniałe przygody. Wygląda pan tak… Tak inaczej. – Rozalia zaczęła przyglądać się jego opalonej skórze, gęstemu zarostowi, przydługim brązowym włosom i jasnym oczom, otoczonym drobnymi zmarszczkami. – Mężniej.

Małgorzata skrzywiła się ponownie. Jej przyjaciółka też w niezbyt taktowny sposób oznajmiła Henrykowi, że wcześniej nie wyglądał tak dobrze.

– O co chodzi, siostrzyczko? – spytał mężczyzna, widząc jej dziwne miny.

– Oboje jesteście tacy sami. – Pokręciła głową. – Obiad będzie dopiero za dwie godziny. Jak skończycie, to przyjdźcie do salonu na herbatę. Zostawię tu otwarte drzwi, żeby nikt nie miał pretensji, że nie dopełniłam roli przyzwoitki, i pójdę do kuchni poprosić o jakieś ciastka.

– Tylko w międzyczasie nie zjedz najlepszych – poprosił brat.

– Zabawne.

– Moja siostra słowem nie wspomniała, że pan również wrócił do kraju – zagadnęła Rozalia po wyjściu Małgorzaty.

– Nie była pewna, czy zatrzymam się tu na dłużej.

– A zatrzyma się pan?

– Być może. Tymczasem wybieram się pod Zambrów, podobnie jak reszta gości, spędzę kilka dni w dworze Kossakowskich, by cieszyć się szczęściem pani siostry i jej małżonka.