Zranione serca - Urszula Gajdowska - ebook + audiobook + książka

Zranione serca ebook i audiobook

Gajdowska Urszula

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Luiza, młoda nauczycielka warszawskiej pensji dla dziewcząt, spędza lato w majątku baronostwa Lubienieckich, sąsiadującym z dworem Horodyńskich. W trakcie pobytu odkrywa, że skłócone od wielu lat rody łączy bolesna tajemnica.
Dlaczego sąsiedzi nagle stali się wrogami? Jaki sekret nosi pod sercem babcia Luizy? Czy owiany złą sławą kobieciarza hrabia Edwin Horodyński jest sprzymierzeńcem dziewczyny, czy stanowi dla niej zagrożenie?
Fabuła Zranionych serc autorki bestsellerowych cyklów „W dolinie Narwi” i „Dworek nad Biebrzą” rozgrywa się na Podlasiu w 1869 r. Miłość, nienawiść, intrygi i owiana tajemnicą historia z przeszłości przenosi nas w trudne czasy bohaterów, którzy mimo utraty majątków i carskich prześladowań po powstaniu styczniowym nie tracą nadziei na odzyskanie przez Polskę niepodległości.
Edycja książki z dużym, wygodnym drukiem do czytania.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 308

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 2 min

Lektor: Ilona Chojnowska
Oceny
4,4 (68 ocen)
41
13
13
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
akaniuk85

Nie oderwiesz się od lektury

Dzielimy życie z bliskimi nam osobami i żyjemy w przeświadczeniu, że bardzo dobrze je znamy i wiemy o nich niemalże wszystko. Tymczasem, często ku naszemu zaskoczeniu okazuje się, że owo przeświadczenie bywa bardzo złudne i mylące, gdyż jedyną prawdą jest to, że każdą osobę, nawet tę nam najbliższą poznajemy na tyle, na ile ona sama nam na to pozwoli. Zapominamy bowiem o tym, że poznać kogoś to nie znaczy, dostrzec tylko to, co na co dzień widoczne dla ludzkich oczu, ale zajrzeć znacznie głębiej. Wysłuchać historii życia tej osoby, ponieważ wtedy możemy zdać sobie sprawę, że jej powierzchowność, prezentowana wszystkim wokół każdego dnia, jest tylko maską pozorów, noszoną przez całe życie w imię wyższego dobra. Maską, za którą skrywane są bolesne przeżycia, trudne doświadczenia, niespełnione marzenia, utracone szanse na szczęście i prawdziwą miłość. Do tych oraz, jak za chwilę się przekonacie wielu innych bardzo życiowych i niezwykle wartościowych przemyśleń, skłania swoich czytelników ...
10
janinamat

Z braku laku…

Taka sobie, nic nadzwyczajnego. Na mnie nie zrobiła wrażenia.
00
wojte7220

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam dopiero zaczynam przygodę z autorką , napewno będę kontynuować
00
Yannax

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka i ta Pani lektor jest po prostu fantastyczna aż chce się słuchać.
00
mpawlik88

Nie oderwiesz się od lektury

Luiza Lubieniecka spędza lato w majątku swoich dziadków po pracowitym roku w roli nauczycielki w warszawskiej pensji dla dziewcząt. Podczas wcześniejszej podróży do szkoły z dwiema podopiecznymi Luiza spotyka Edwina Horodyńskiego, sąsiada dziadków i owianego złą sławą bawidamka, przed którym dziewczyna zataja swoją prawdziwą tożsamość. Jej zachowanie jest podyktowane podejrzanym i wzmożonym zainteresowaniem dziedziczką Lubienieckich u mężczyzny, który próbuje pozyskać informacje na jej temat w szkole, w której pracuje dziewczyna. Dziwne wydarzenia z przeszłości, śmierć jej matki, pożar ich domu, tajemnicze wizyty w domu dziadków i łzy u babci, a także próby przeszukania jej bagażu, sprawiają, że Luiza jest wyjątkowo wyczulona na otaczającą ją rzeczywistość. Zachowanie Edwina ją fascynuje i jednocześnie sprawia, że dziewczyna z trudem mu ufa. Łyżkę dziegciu dorzuca niechęć dziadka do rodu Horodyńskich i wieloletni konflikt pomiędzy dworami, a także starania najlepszego przyjaciela Edwin...
00

Popularność




Wszystkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej książki nie może być reprodukowana w jakiejkolwiek formie ani w jakikolwiek sposób bez pisemnej zgody wydawcy.

Projekt okładki i stron tytułowych

Ilona Gostyńska-Rymkiewicz

Zdjęcia na okładce

© LayerAce.com | stock.adobe.com

© New Robot | stock.adobe.com

Redakcja

Agnieszka Luberadzka

Redakcja techniczna, skład, łamanie oraz opracowanie wersji elektronicznej

Grzegorz Bociek

Korekta

Zespół Wydawnictwa, Agnieszka Luberadzka

Niniejsza powieść to fikcja literacka. Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń rzeczywistych jest w tej książce niezamierzone i przypadkowe.

Wydanie I, Katowice 2024

Wydawnictwo Szara Godzina s.c.

[email protected]

www.szaragodzina.pl

© Copyright by Wydawnictwo Szara Godzina s.c., 2023

ISBN 978-83-67813-62-4

Prolog

Podniosła ciężkie powieki i ujrzała nad sobą ciemnobursztynowe oczy, w których tliły się znajome ogniste iskierki. Już miała uśmiechnąć się i podać dłoń mężczyźnie, zachęcona gestem, gdy poczuła drżenie na całym ciele i nie był to dreszcz niosący nadzieję na coś dobrego. Z przerażeniem dostrzegła, że pochyla się nad nią ktoś jeszcze.

– Proszę się odsunąć! – nakazał srogi głos jej męża. – Sam sobie z nią poradzę – dodał tonem nieznoszącym sprzeciwu.

Iskierki w bursztynowych oczach przygasły…

– Proszę zachować ostrożność – powiedział drugi głos. – Nie wiem, czy nie uderzyła się w głowę.

– Nic jej nie będzie. To zwykła kobieca słabość. Sam pan wie, że płeć piękna mdleje z byle powodu. To przez te ich ciasne gorsety i skłonność do dramatyzowania, dlatego zawsze mają przy sobie flakonik soli trzeźwiących. Moja matka też dostawała waporów, kiedy coś jej nie pasowało albo zobaczyła pająka. Czy zobaczyłaś pająka, moja droga? – zwrócił się do półprzytomnej małżonki. Nie czekając na potwierdzenie, dodał szybko: – Sam pan widzi. Nie ma co robić zamieszania.

Mężczyzna skłonił się i oddalił, zerkając jedynie przez ramię w stronę omdlałej.

– Wyjaśnisz mi to w domu – syknął baron, ściskając ramię żony. – A teraz wstań, oprzyj się na moim ramieniu i udawaj przykładną młodą matkę, zanim wezmą nas na języki.

Nie odpowiedziała. Starała się powstrzymać napływające do oczu łzy.

– Czy nic się pani nie stało? – Podbiegła do nich daleka kuzynka, a za jej przykładem podążyły kolejne panie, otaczając małżonków ciasnym wianuszkiem.

– Zakręciło się biedaczce w głowie. Spodziewa się dziecka – wyszeptał konspiracyjnie mężczyzna. – Rozumiecie panie. Musisz na siebie bardziej uważać, baronowo – upomniał ją z wprawnie udawaną czułością. – Upał nie służy brzemiennym kobietom. Zwłaszcza tak delikatnym, jak mój uroczy kwiatuszek. Pozwolą panie, że zostawię je i zaprowadzę żonę do domu. Powinna położyć się i odpocząć.

– Tak, to zrozumiałe, baronie. Jest pan taki opiekuńczy – świergotały jedna przez drugą.

– Psiakrew! – warknął, kiedy zamknął za sobą drzwi małżeńskiej sypialni. Ponownie ścisnął jej ramię, szarpnął i pchnął ją w stronę łóżka. Usiadła na jego skraju. – Chciałaś mnie skompromitować przy wszystkich?!

– Nie.

– Czego on tu szukał?! – zapytał, wykrzywiając twarz w groźnym grymasie.

– Nie wiem. Nie przypuszczałam, że przyjdzie. Wysłałam zaproszenia zgodnie z twoim poleceniem.

– Do niego?!

– Nie. Ogólnie do całej jego rodziny – próbowała tłumaczyć, choć wiedziała, że nie ma to najmniejszego sensu. – Nie wiedziałam, że wrócił. Nie było go tu od trzech lat.

– Liczyłaś?! – zadrwił, szczerząc zęby w kpiącym uśmiechu. Po czym przysunął się, pochylił, chwycił jej brodę i uniósł tak, by móc przyjrzeć się twarzy.

– Nie musiałam liczyć.

– Oj, liczyłaś, liczyłaś. Dobrze wiem, że tylko szukasz sposobu, jak przyprawić mi rogi, ale niedoczekanie twoje! Nie pozwolę robić z siebie głupca. – Wymierzył jej siarczysty policzek. Nie uchyliła się. Wiedziała, że jej łzy i błagania o litość tylko wzmagają furię. Sprawiają mu jakiś chory rodzaj satysfakcji. Kiedy udawała obojętną, rezygnował z dalszych tortur, jakby zawiedziony brakiem odpowiedniej reakcji. Wiedziała również, że wyjeżdżał do lupanarów i folgował sobie, biczując pracujące tam dziewczyny, albo tłukł bezlitośnie konie, które nie wykonywały jego poleceń.

– Nie jestem brzemienna – powiedziała, siląc się na obojętny ton.

– Jeszcze. – Uśmiechnął się w taki sposób, że domyślała się, co zaraz nastąpi.

Podszedł do drzwi, zamknął je na klucz, następnie wrócił, przeniósł ją do okna i kazał wypatrywać domniemanego kochanka. Kiedy ujrzała go spacerującego w ogrodzie pośród innych gości, otworzył okno na całą jego szerokość, zaczekał, aż mężczyzna z ogrodu zauważy baronową, i ponownie rzucił małżonkę na łóżko.

– Od ciebie teraz zależy, czy twój kochanek usłyszy, jak staramy się o kolejnego potomka, czy nie.

– Nie zrobisz mi tego – wystraszyła się.

– Zrobię – odparł bez żadnych emocji. – I może w końcu będę miał z tego jakąś przyjemność – wyszeptał jej w twarz. – Jesteś moją żoną i przysięgałaś mi przed ołtarzem. Nie jemu – przypomniał.

Wszystko, co działo się przez następny kwadrans, wolałaby wyrzucić z pamięci. Ból, upokorzenie, rosnąca nienawiść. Nie pisnęła słowa, nie wydała żadnego dźwięku i modliła się, by mąż zachował się na tyle cicho, by nie wzbudzić zainteresowania gości. Nie zachował się. Porwał jej bieliznę, podrapał do krwi uda i dekolt, a potem jęczał i stękał z satysfakcją, widząc płynące po jej policzkach łzy. Na koniec wstał, poprawił ubranie, zamknął z hukiem okno i najzwyczajniej w świecie wyszedł. Nawet się nie obejrzał.

Bursztynooki wyjechał na kolejne trzy długie lata…

1.

Dwór Lubienieckich nad Narwią, nieopodal Tykocina, maj 1869 roku

Obudziwszy się w wygodnym drewnianym łożu, pod cienką pierzyną obleczoną świeżo wykrochmaloną haftowaną poszwą, Luiza przeciągnęła się, przetarła oczy i spróbowała dostrzec coś w ciemności. Zasłony w oknach nie były zaciągnięte, zatem musiało być jeszcze bardzo wcześnie bądź późno. Zależy, jak na to spojrzeć.

Do dworu dziadków, baronostwa Longina i Liwii Lubienieckich, przyjechała poprzedniego wieczoru i nie zdążyła przywyknąć do sypialni urządzonej specjalnie dla niej. Odrzuciła nakrycie i wysunęła bose stopy na podłogę w poszukiwaniu pantofli, kiedy do jej uszu dotarło ciche zawodzenie. Nie było podobne do odgłosów, jakie wydają wałęsające się koty, ani do skrzypnięć starych zawiasów poruszanych wiatrem. Żaden ze znanych jej instrumentów również nie wydawał podobnych dźwięków. Te przypominały kwilenie dziecka, ale po uważniejszym wsłuchaniu doszła do wniosku, że i tym być nie mogły.

Wrodzona ciekawość kazała jej wstać i sprawdzić źródło osobliwego brzmienia. Nie była może szczególnie odważna, ale uważała siebie za osobę bez wybujałej wyobraźni, wręcz nudną. Taką, która oporna jest na przesądy i zabobony, dlatego szybko wykluczyła wszelkiego rodzaju zjawy, duchy, strzygi i wróżki, które ponoć zamieszkiwały okoliczne mokradła. Zarzuciła na ramiona szlafrok i podeszła do okna. W nikłej poświacie księżyca dostrzegła w oddali postać mężczyzny. Z pewnością nie któregoś z czeladników ani służby dworskiej. Nie wyglądał też na chłopa z pobliskiej wsi. Poruszał się płynnie i elegancko. Czyżby jakiś oficer albo arystokrata? Tylko co robiłby tutaj ktoś taki nocą?, myślała. Nie zdążyła się nad tym dobrze zastanowić, bo do jej uszu ponownie dobiegło zawodzenie i mimo że rozum podpowiadał jej, że bezpieczniej byłoby wrócić do przytulnego łóżka, to nogi same poniosły ją na korytarz i klatkę schodową prowadzącą na parter.

Może nie powinna była szukać źródła dźwięku, ale ciekawość była zdecydowanie silniejsza niż rozsądek. Zeszła wolno po schodach i przywarłszy plecami do ściany, zaczęła przesuwać się w stronę kuchni, z której dochodziło przerywane, jak gdyby tłumione łkanie. Zatrzymała się. Żałowała, że nie wzięła ze sobą niczego do obrony, choćby jakiegoś świecznika albo pogrzebacza. Wciągnęła powietrze nosem i cichutko wypuściła ustami, po czym ruszyła dalej. Dźwięk był coraz wyraźniejszy, a jej przedramiona, nogi i plecy zaczynała pokrywać gęsia skórka. Nie zaprzestała jednak wędrówki i już po chwili mogła zajrzeć przez niedomknięte drzwi do wnętrza.

Bladoniebieskie światło wpadające ukośnie przez szerokie okna tworzyło jasną aureolę wokół głowy smukłej postaci pochylającej się nad kuchennym paleniskiem. Wiatr docierający przez uchylony lufcik rozwiewał długie srebrne włosy, a blask padający od ognia na szczupłe palce, zaciśnięte na niewielkiej kartce, nadawał ich właścicielce tajemniczy, wręcz magiczny charakter.

Luiza wstrzymała oddech i wytężyła wzrok. Postać westchnęła, spojrzała po raz kolejny na papier i przymierzyła się, by wrzucić go w ogień. W ostatniej chwili wycofała się jednak i przytuliła go do piersi, następnie wyprostowała się, skręciła włosy w prowizoryczny kok, narzuciła na nie czepiec, który leżał na zydelku obok, i spojrzała w stronę drzwi.

Babcia?, zapytała dziewczyna w myślach.

Mogłaby podejść i zapytać, cóż takiego się wydarzyło i dlaczego starsza dama zachowuje się w ten zupełnie do niej niepodobny sposób. Kobieta jednak nie zauważyła jej, a zbolały wyraz twarzy utwierdził Luizę w tym, że powinna zostawić ją samą, zwłaszcza że zjawiła się tu jeszcze przed letnią przerwą z powodu wesela ciotki dwóch jej wychowanek i za kilka dni musiała wrócić z nimi na pensję dla dziewcząt, gdzie w ubiegłym roku otrzymała posadę nauczycielki.

Liwia Lubieniecka westchnęła z żalem. W dłoni trzymała kolejny list, wyczekiwany z taką tęsknotą, który rozerwał jej posklejane serce na tysiące kawałków, a w duszy zrobił wyrwę, której nie będzie w stanie niczym wypełnić. Wiedziała, że ma tylko chwilę, by zapoznać się z jego treścią, nim wrzuci go w ogień. Nikt nigdy nie może poznać jego treści. Nikt nigdy nie powinien dowiedzieć się o sekrecie skrywanym latami. Wiedziała także, że nie zdoła zapamiętać szczegółów i tym razem na zawsze przepadnie to, co zostało spisane ręką człowieka, który nieprzerwanie od ponad pół wieku zaprzątał jej myśli. Nie mogła jednak zachować ani skrawka listu pokrytego rozmazanym od jej łez drobnym, pochyłym pismem. Już kiedyś zaryzykowała i omal nie przypłaciła tego życiem…