Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wiosna 1824 r. Dręczona koszmarami Henrietta musi rozwiązać tajemnicę skradzionego posagu, aby zdjąć fatum ciążące na jej rodzinie. Opuszcza dworek nad Biebrzą i wyjeżdża do Anglii. W przebraniu staruszki wsiada na statek, którym płynie również Anthony Atherton. Przystojny hrabia, odkrywszy maskaradę, postanawia poznać tajemnice uroczej uciekinierki. Szybko się okazuje, że nie jest w tym odosobniony…
Czy Henrietta zdoła rozpoznać, kto jest jej sprzymierzeńcem, odnaleźć skarb, odkupić grzechy dziadka i uwolnić się od prześladującej ją przeszłości?
Flirty, romanse i namiętności w XIX-wiecznym sztafażu. Skandalistki, dżentelmeni i złoczyńcy, niebezpieczne śledztwa, kryminalne przygody i klątwa Wielkiego Niebieskiego Diamentu.
Przeklęty posag to drugi z trzech osobnych tomów obyczajowo-historycznego cyklu Dworek nad Biebrzą Urszuli Gajdowskiej, autorki popularnej sagi W dolinie Narwi.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 364
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Wszystkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej książki nie może być reprodukowana w jakiejkolwiek formie ani w jakikolwiek sposób bez pisemnej zgody wydawcy.
Projekt okładki i stron tytułowych
Anna Damasiewicz
Zdjęcia na okładce
© Kathryn Servian | Depositphotos.com
© Felix Pergande | Depositphotos.com
© Vasya Kobelev | Depositphotos.com
© Dover Publications Inc.
Redakcja
Agnieszka Luberadzka
Redakcja techniczna, skład, łamanie oraz opracowanie wersji elektronicznej
Grzegorz Bociek
Korekta
Olga Smolec-Kmoch, Agnieszka Luberadzka
Wydanie I, Katowice 2023
Niniejsza powieść to fikcja literacka. Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń rzeczywistych jest w tej książce niezamierzone i przypadkowe.
Wydawnictwo Szara Godzina s.c.
www.szaragodzina.pl
© Copyright by Wydawnictwo Szara Godzina s.c., 2022
ISBN 978-83-67813-10-5
Dwór Flemingów nad Biebrzą, marzec 1824
– Nie będę brała udziału w tym spisku! – krzyknęła Henrietta, niezamierzenie wytrącając matce tacę z obiadem, i zatrzasnęła za sobą drzwi pokoju.
– Już bierzesz udział, moja panno – odparł bez cienia emocji jej ojciec. – To, czy dziś też niczego nie zjesz, nic nie zmieni.
– Zmieni – odpowiedziała zza drzwi dziewczyna. – Jeśli się zagłodzę, to nie będę się nadawała do odegrania swojej roli.
– W takim razie zrobimy to bez ciebie.
– Nie możecie.
– Ależ możemy, kochana, możemy – odrzekła matka.
– Mają państwo gościa – oznajmił nieśmiało lokaj, przerywając kolejną tego dnia uroczą rodzinną scenę.
– Któż to? – wycedziła, siląc się na uprzejmość pani Fleming.
– Hrabia Atherton z zaproszeniami na ślub swego brata.
– Nie mógł wybrać gorszej chwili – jęknął pan Fleming i spojrzał znacząco na żonę. – Wiesz, co masz robić, moja droga?
– Naturalnie – potwierdziła i pchnęła drzwi do pokoju córki. – Dopilnuję, by była grzeczna. Skaranie boskie z tą dziewczyną – mruknęła pod nosem.
Pan Fleming zszedł wolnym krokiem do salonu, w którym czekał gość.
– Dzień dobry – przywitał się z uśmiechem hrabia Anthony Atherton.
Pan domu obrzucił wzrokiem sylwetkę młodego mężczyzny. Elegancki płaszcz zakrywał wysportowane, smukłe ciało, a przydługa grzywka kręconych ciemnych włosów bliznę przecinającą prawą brew. Twarz miał zaróżowioną od chłodnego wiatru, pewnie po podróży wierzchem. Gdyby przybył powozem, ten stałby na podjeździe.
– Dzień dobry, hrabio. Cóż za niespodzianka – odpowiedział, nieudolnie starając się udawać zadowolenie. – Proszę usiąść. – Wskazał mu prążkowany fotel przy niewielkim stoliku kawowym.
– Mam nadzieję, że nie sprawiłem kłopotu wizytą bez uprzedzenia – rzekł przybyły i zajął wskazane miejsce.
– Zawsze jesteśmy przygotowani na wizyty gości – rzuciła wchodząca do salonu pani domu. – Zwłaszcza takich jak pan, hrabio.
Anthony zerwał się z fotela i ucałował dłoń starszej damy.
– Miło mi to słyszeć, pani Fleming. – Uśmiechnął się, przyglądając się jej uważnej minie.
– Córka nie wspominała ani słowem o zamiarach matrymonialnych któregokolwiek z synów hrabiny Modlińskiej, a przecież była w pałacyku pańskiej matki zaledwie przed kilkoma miesiącami.
– Zgadza się. Panna Fleming była gościem mojej matki przed balem andrzejkowym. Spotkaliśmy się także na balu karnawałowym w pałacu Paca w Dowspudzie.
– Tym bardziej jestem zaskoczona informacją o zaręczynach – stwierdziła pani Fleming. – Ale to miłe, że państwo młodzi postanowili nas zaprosić.
– Zaproszenie dotyczy również panny Henrietty – oznajmił nieśmiało Anthony.
– Naturalnie – odparła.
– Mam nadzieję, że jest w domu i czuje się na tyle dobrze, bym mógł ją zobaczyć.
– A dlaczego miałaby się czuć źle?! – spytała z wyrzutem pani Fleming, na co mąż zgromił ją wzrokiem.
– Nie wiem. Dziwi mnie, że nie zeszła, wiedząc o moim przybyciu.
– Och, wie pan, jakie są młode kobiety. Pewnie poprawia fryzurę – powiedział pan Fleming i dodał dla odwrócenia uwagi: – Czy zje pan z nami obiad, hrabio Athertonie?
– Z przyjemnością. Przyznam, że zgłodniałem.
Henrietta tymczasem miotała się po swojej sypialni. Od kiedy dziadek zdradził jej na łożu śmierci, że nękają go wyrzuty sumienia z postępku, którego wespół z dwoma innymi dżentelmenami dokonali wiele dekad wcześniej na pokładzie statku płynącego do Europy, ona również nie przespała spokojnie jednej nocy. Zaczęło się od niegroźnych koszmarów. Z początku śniła o feralnym rejsie, o śmierci starego człowieka, złamanej obietnicy, patroszonym kufrze z kosztownościami. Później koszmary nabrały na sile. Pojawiały się w nich smutne kobiety w obszarpanych, zakrwawionych ubraniach, porzucone, płaczące dzieci, obskurne więzienne cele, gilotyna ścinająca głowy, brudne, połamane przedmioty, spalone pałace i rozbitkowie wyrzucani za burtę. Wreszcie niejasne wizje, które nie należały ani do świata snów, ani do świata realnego. Henrietta zaczęła obawiać się, że traci powoli zmysły. Przekonała się jednak, że nie tylko ją dotknęło piętno świadomości czynu przodka. Czynu, za który nigdy nie zapłacił (nie licząc szaleństwa, które nim zawładnęło w ostatnich miesiącach życia) i próby naprawy którego nigdy się nie podjął. Jej ojciec też miewał koszmary i też, podobnie jak ona, budził się z krzykiem w nocy. Tyle tylko, że nigdy się do tego nie przyznał i nie miał zamiaru ulegać czemuś, czego nie potrafił logicznie wyjaśnić. Mało tego, zamierzał okryć ich rodowe nazwisko jeszcze większą hańbą, a ona nie chciała mu na to pozwolić. Ba, ona zamierzała odkupić winy i uczynić zadość pokrzywdzonym z ręki jej przodka.
Kiedy znalazła ukrytą wiadomość, dołączoną do kolczyków wysadzanych błękitnymi diamentami, zaczęła poszukiwania innych elementów zagadki, o której tam była mowa. Nabrała podejrzeń co do tego, że wskazówki ze spisanej umowy z okradzionym człowiekiem, niejakim hrabią Berkeleyem, i jej dziadkiem, prowadzące do spadkobierców, to nie wszystko, co powinna rozpatrzyć. Szkice i skreślone szyfrem słowa z wiadomości prowadziły do czegoś jeszcze. Nie miała pojęcia czego, ale czuła, że po prostu musi odkryć ich znaczenie i odnaleźć to, co zostało ukryte…
Anthony siedział podenerwowany w jadalni państwa Flemingów i czekał na zejście ich córki. Matka dwukrotnie chodziła sprawdzić, czy jest gotowa, aż wreszcie ta postanowiła się zjawić. Z początku pomyślał, że pokłóciła się z rodzicami albo nie czuje się zbyt dobrze, ale gdy wreszcie pojawiła się i zajęła miejsce, zaczął się jej dyskretnie przyglądać i doszedł do wniosku, że musiała być czymś wystraszona. Czyżby kolczyki, które odnalazł, a które jej ukradziono przed kilkoma miesiącami, stanowiły powód dziwnego zachowania mieszkańców tego dworu? Nie mógł tak po prostu oddać zguby pannie Fleming, bo istniało prawdopodobieństwo, że reszta rodziny (poza babką) nie wiedziała o ich zniknięciu i mógłby narobić dziewczynie niepotrzebnych kłopotów, a czuł przez skórę, że jej rodzice nie byli zbyt łagodni. Musiał zrobić to bardzo dyskretnie.
– Zauważyłem, że mają państwo bardzo ładną oranżerię. Czy panna Fleming mogłaby po obiedzie pokazać mi rozarium? – Spojrzał na dziewczynę, która wpatrywała się intensywnie w swój talerz. Kilka pasm wymknęło się jej z upiętego wysoko koka i miękko otulało jej uroczy profil. Prosty, wąski nos, spiczasty podbródek, pełne, ale niewielkie usta, których górna warga była lekko zadarta, i wielkie, ciemnoniebieskie, niemal granatowe oczy otoczone gęstymi, ciemnymi rzęsami. Oprawę oczu wieńczyły czarne brwi ostro zakończone w najwyższym punkcie łuku, a wyrazistości twarzy dodawał niewielki pieprzyk na lewym policzku. Dlaczego wcześniej nie dostrzegł tych szczegółów? Może dlatego, że wpatrywał się w inną kobietę… – Moja matka nie darowałaby mi, gdybym jej nie opowiedział o gatunkach róż, jakie państwo posiadacie – oświadczył spokojnym tonem.
– Wykluczone! – niemal wykrzyczała pani Fleming, po czym nieco złagodniała: – Moja córka nie może pana zaprowadzić, hrabio Athertonie. Zaziębiła się ostatnio biedaczka i spacery mogłyby pogorszyć jej zdrowie.
– Zdaje się, że twierdziła pani, że córka ma się świetnie – rzekł ironiczno-kpiącym tonem i spojrzał na gospodynię, marszcząc brwi.
– Bo przeziębienie to nie powód do paniki, ale lepiej nie ryzykować – odparła wyraźnie podenerwowana. – Sam pan rozumie – dodała.
– Naturalnie – przytaknął niepewnie.
– Osobiście pana zaprowadzę do rozarium. – Pani Fleming uśmiechnęła się.
– Byłbym zobowiązany – powiedział i zaczął intensywnie myśleć, jak przekazać kolczyki, by nikt postronny tego nie zauważył.
Rodzice nie spuszczali oczu z Henrietty, a ta wyglądała bardzo dziwnie. Nie potrafił określić własnych spostrzeżeń na jej temat. Zauważył, że dziewczyna ukradkiem zabiera ze stołu kilka kromek chleba i chowa w kieszeni spódnicy. Wyglądało to dość dziwacznie, ale być może miała jakiś całkiem logiczny powód, by to robić. Starał się prowadzić rozmowę tak, by nikt nie zwracał na nią uwagi. Powiedział nawet, że wkrótce wypływa do Anglii, by dopilnować tamtejszych interesów, i że powróci do Królestwa Polskiego latem. Niestety nie udało mu się oddać pannie Fleming jej kolczyków. Dopiero kiedy przechodzili do salonu, babka zatrzymała się w drzwiach, udając (czego się domyślił po rzuconym w jego stronę filuternym uśmiechu), że zaczepiła się laską o rąbek sukni.
Henrietta patrzyła zdziwiona na babcię. Nigdy wcześniej staruszka nie potykała się w progu. Zatrzymała się i zerknęła w bok. Hrabia Atherton trącił ją w łokieć i wzrokiem nakazał zerknąć na jego kieszeń. Usłuchała i już po chwili w dłoni ściskała chusteczkę z zawiniątkiem. Mogła się jedynie domyślić, co znajduje się w środku, ale już sama nadzieja sprawiła, że było jej lepiej. Poczuła wdzięczność do tego mężczyzny za to, że nie wydał jej tajemnicy przed ojcem. Bała się jednak spojrzeć mu w oczy. Brązowe, głęboko osadzone, przyjazne. Pamiętała je z ostatniego balu, kiedy obserwowała hrabiego Athertona zza eleganckiego wachlarza. Nie odważyła się unieść głowy, ale nim mężczyzna poprawił połę płaszcza, zdołała dostrzec coś jeszcze. Pierścień z niebieskim oczkiem i wygrawerowanymi liśćmi. Ten sam, którego szkic znajdował się w liście.
W jednej chwili podjęła decyzję o ucieczce. Wsiądzie na statek razem z hrabią Athertonem, odbierze mu ten pierścień, poskłada elementy układanki w całość, odnajdzie zaginiony posag i odda go potomkom prawowitej właścicielki, aby położyć wreszcie kres fatum, które wisi nie tylko nad jej głową. Dowie się również, do czego prowadziły wskazówki zawarte w wiadomości. Nie mogła zwlekać ani chwili. Kiedy jej matka oprowadzała gościa po oranżerii, ta namówiła babcię, by okłamała ojca, że wyjadą we dwie do dworu hrabiny Modlińskiej na kilka tygodni, by dziewczyna nabrała dystansu i przemyślała swoje krnąbrne, zdaniem rodziców, zachowanie.
*
Anthony’emu udało się zdążyć przed wypłynięciem statku. Nie było to wcale łatwym zadaniem, bo podtopione drogi dawały się jego koniowi we znaki. Nie chciał jednak wybierać lepszej, ale dłuższej trasy. Wierzył we własne możliwości, szczęście i doświadczenie w podróżowaniu po tych terenach, chociaż w Królestwie Polskim przebywał od kilku miesięcy (a wcześniejsze jego pobyty też nie były długie). Był człowiekiem należącym do kilku światów, a dzięki wyostrzonemu zmysłowi obserwacji i umiejętnościom adaptacyjnym potrafił przystosować się do różnych warunków. Pływał i pracował wraz z marynarzami na statkach do Indii Zachodnich, odnajdywał się na angielskim dworze w kręgach arystokracji, radził sobie w podrzędnych karczmach pośród ludzi z półświatka i na polskiej wsi. Rozlewiska może nie były jego domem, ale i tu świetnie się zaaklimatyzował. Wiedział, że musi uważać na doły powstałe po poszukiwaniach bursztynu, błotniste trzęsawiska, grząski, bagienny muł i ukryte w zaroślach łosie.
Na brzegu rzeki zebrali się wszyscy jego najbliżsi. Matka, hrabina Modlińska, jej przyjaciółka madame Moreau, młodszy brat Maurycy, trzy nieletnie siostry i narzeczona starszego brata, Izabela Wieczorek (jeszcze niedawno dziewczyna, którą sam chciał poprosić o rękę). Tylko Klemensa nie było nigdzie widać. Najwyraźniej miał coś jeszcze do załatwienia, pomyślał Anthony. Nie zdążył jednak ujść kilku kroków, gdy drogę zagrodził mu starszy brat.
– Udało ci się załatwić to dyskretnie? – spytał o dostarczenie pakunku.
– Tak, ale zauważyłem coś bardzo dziwnego.
– Co takiego?
– Wydaje mi się, że panna Fleming ma jakieś kłopoty.
– Może z powodu tych kolczyków?
– Może. Nie miałem okazji spytać. Wyglądała jednak na bardzo strapioną, a do tego ukradkiem zabierała jedzenie ze stołu.
– To rzeczywiście dziwne.
– Chciałbym móc to sprawdzić, ale nie zdążę przed wypłynięciem.
– Ty i te twoje bohaterskie zapędy – westchnął Klemens. – Czy ona na pewno potrzebuje pomocy?
– Wydaje mi się, że tak – odparł poważnie Anthony. – Sprawdziłbyś to?
Jeszcze niedawno miał ochotę sprać brata na kwaśne jabłko, mimo że nie było to zgodne ani z zasadami, jakie mu wpajano od dziecka, ani z jego naturą.
Dziewczyna, o której względy zabiegał, wybrała jego brata. Nie chciał dłużej tego roztrząsać, choć nadal czuł się zdradzony i oszukany. Nie miał jednak dużego wyboru. Jego młodszy brat nie był na tyle odpowiedzialny, aby powierzyć mu jakiekolwiek zadanie związane z młodą damą, a matka zaraz zaczęłaby układać mu kolejne plany na przyszłość.
– Ja?
– Możesz przecież pojechać tam z zaproszeniami.
– Rzeczywiście mogę, jeśli ci na tym zależy.
– Zależy – przyznał. – I powiem więcej. – Wyprostował się. – Jak tylko wrócę, pojadę tam osobiście.
– To może potrwać. Miałeś płynąć na kilka lat.
– Miałem.
– Czyżbyś zmienił zdanie?
– Może. W zasadzie wcale nie muszę tam zostawać na tak długo. Mam wielu kuzynów, którzy świetnie poradzą sobie z interesami w Anglii. Nie muszę też osobiście płynąć na każdym statku, który włączę do swojej floty handlowej. Wystarczy, że zadbam o odpowiednią załogę. A teraz chodźmy do pozostałych.
– Nie powiesz mi, że tak nagle spodobały ci się nasze bagna? Wiem, że kwitnące na wiosnę kaczeńce, tworzące jaskrawożółty dywan, mogą wzbudzić zachwyt, a nawoływania tysięcy ptaków, kumkanie żab, bzyczenie owadów wydawać się mogą zdecydowanie ciekawsze od niejednej opery, ale nie uwierzę, że przekonały cię do tego brodzące w wodzie żurawie, chowające się w trzcinach klępy i połyskujące w świetle słońca niekończące się połacie mokradeł.
– Nie powiem – odpowiedział enigmatycznie – ale to, że zaczynasz mówić jak poeta, nie świadczy dobrze o jasności twojego rozumowania, braciszku – stwierdził i oddalił się do reszty swoich bliskich, zmuszając tym samym Klemensa, by podreptał za nim.
Anthony pożegnał się ze wszystkimi. Narzeczonym życzył jak najlepiej i obiecał, że wróci do Królestwa przed latem. Już miał podchodzić do sióstr, kiedy jego uwagę przykuła staruszka dźwigająca wielki kufer, drobnej budowy i w przydużym płaszczu. Coś w jej sposobie poruszania się wydało mu się dziwnie znajome. Potrząsnął głową i wrócił do pożegnania z dziewczętami, ale po kilku minutach spojrzał za siebie, by sprawdzić, jak wiekowa pasażerka poradziła sobie z wniesieniem kufra na pokład.
Zawiał wiatr, a kapelusz zsunął się z jej głowy, co w porę zauważyła i uratowała go przed wpadnięciem do wody. Nie zauważyła jednak długiego, kręconego loka, który zalśnił w słońcu niczym wyszlifowany ametyst pomiędzy siwymi kosmykami.
Do licha, pomyślał Anthony. Zapowiada się całkiem ciekawa podróż…