Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Każdy ma jakąś przeszłość…
Zaginiona przed laty Marta wraca do domu w Warszawie. Mimo że ma już czternaście lat, czuje się jak małe dziecko, jest przerażona i zagubiona. Ledwie pamięta swoją rodzinę i to, kim była wcześniej. Nie może wyrzucić z głowy tajemniczego Mistrza, jedynej osoby, która widywała przez ostatnie sześć lat.
Kilkaset kilometrów od stolicy znika bez śladu dyrektor prestiżowego liceum, a główną podejrzaną staje się młoda anglistka.
Co łączy te wydarzenia? Ile przerażających tajemnic musi ujrzeć światło dzienne, zanim obie sprawy zostaną rozwiązane?
Spróbuj zajrzeć w czarcie lustro i nie zapomnij oddychać.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 379
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla Oli i Pawła
Przyszło im [czartom] do głowy, by polecieć do nieba i zabawić się kosztem aniołów i Pana Boga. Im wyżej lecieli z lustrem, tym bardziej wszystko się wykrzywiało, zaledwie mogli je utrzymać, lecieli wyżej i wyżej, coraz bliżej aniołów i Boga; wtedy lustro zadrżało tak strasznie, że wypadło im z rąk na ziemię, gdzie rozprysło się na tysiące milionów, bilionów i jeszcze więcej okruchów. Teraz dopiero wyrządzili o wiele większą krzywdę niż przedtem, gdyż niektóre kawałki były mniejsze od ziarnka piasku i pofrunęły daleko w świat; gdy wpadły komuś do oka, tkwiły w nim, i wtedy człowiek ten widział wszystko na odwrót albo spostrzegał tylko to, co było w danym przedmiocie złe, gdyż każdy odłamek lustra miał tę właściwość co całe lustro; byli ludzie, którym taki odłamek wpadł do serca, i wtedy działo się coś okropnego: serce stawało się jak kawałek lodu.
Hans Christian Andersen, Królowa Śniegu
w przekładzie Stefanii Beylin
Marta
Siedzę pod drzewem i jest mi zimno. O niczym innym nie myślę. Zimno. Zimno. Zimno. Obejmuję się ramionami. Kurtka jest ciepła, ale wiatr ostry, nawet tutaj, w lesie. Nie mam rękawiczek, więc dłonie są czerwone i szorstkie. Zastanawiam się, ile czasu tu jestem, ale nie umiem wyliczyć. Zaczęłam iść, kiedy było ciemno. Bałam się wilków, więc głośno śpiewałam. Kiedyś słyszałam – nie wiem, czy w jakimś filmie, czy on mi powiedział, a może to było, zanim mnie sobie wziął – że dzikie zwierzęta same z siebie nie podchodzą do ludzi i trzeba dać im znać o swojej obecności. Wiele rzeczy, o których słyszałam, okazało się zupełnie nieprawdziwymi, ale co mi pozostało? Zdarłam sobie głos, zmęczyłam się i usiadłam. To chyba źle. Jeśli zasnę, mogę umrzeć. Podnoszę się i idę. Nie mam już pojęcia, z której strony przyszłam i dokąd powinnam się kierować. Płatki śniegu są takie ładne. Drzewa przykryte białym puchem urocze. Niedawno było Boże Narodzenie, ale pogodę mieliśmy wtedy zupełnie inną.
Dociera do mnie nagle, że chyba i tak umrę. Tyle tu drzew, tak gęsto rosną. Tak długo nie było we mnie ducha walki, skąd mam go wziąć teraz? Ciekawe określenie. Duch walki. Skąd je znam? Z filmu czy od jakiejś prawdziwej osoby? Może ze szkoły. Jeśli tak, to musiałam usłyszeć je dawno. Prawie zapomniałam, że chodziłam do szkoły. Może mogłabym wrócić. Nie wiem, czy bym chciała, bo niby do której klasy? Za mało umiem, żeby dołączyć do rówieśników. A rodzice? Czy jeszcze za mną tęsknią? Może nie. Ja już dawno przestałam tęsknić za nimi. A przecież na początku wydawało mi się, że tęsknota nigdy nie minie. Dużo mi się wydawało. Teraz nie pamiętam, jak oni wyglądali. Jakiś tam obraz jest, ale jakby za brudną szybą. Pewnie bym ich nie rozpoznała, gdyby nagle się tu zjawili. Nie znaleźli mnie tyle czasu, to jak dotarliby tutaj? W lodowaty poranek nie przyjdą w środek lasu. Nie wiem nawet, jaka to część Polski. O ile to jest Polska. A poza tym zapewne zajmują się moją siostrą. Chyba nie chcieliby, żeby stało się z nią to samo, co ze mną. I tak nie wiedzą, co się ze mną stało. Może jednak znów odpocznę. Coraz słabiej się czuję. Zamarznę jak dziewczynka z zapałkami. Zabawne, że pamiętam tę baśń. Nie mam zapałek. Nic nie mam. I tak usiądę. Jaka jest szansa, że dojdę dokądkolwiek? Że kogoś spotkam?
– Pomocy! – wołam, a później przypominam sobie angielskie słowo i krzyczę jeszcze raz: – Help!
Odpowiada mi tylko echo. Naprawdę nie mam sił. Siadam i czekam. Na śmierć, myślę, ale nie ma strachu. Dziewczynka z zapałkami poszła do nieba. Może ja też pójdę. Zaczynam głośno odmawiać modlitwy. To też może odstraszyć zwierzęta. Męczy mnie to, mówię coraz ciszej, aż przechodzę do szeptu.
Nie od razu uświadamiam sobie, że coś się zmieniło. Dźwięki. To chyba samochody. Wytężam słuch. Jakaś droga musi być niedaleko. Nie przypuszczałam, że dam radę biec, ale poruszam się tak szybko, jak chyba nigdy wcześniej. To już nie ledwie słyszalny szum, to hałas, jakiego kiedyś nie lubiłam. To już. Zaraz. Przez drzewa prześwituje szosa i naprawdę mkną nią pojazdy. Przyspieszam.
Stoję na skraju drogi i dyszę ciężko. Nic się nie dzieje. To znaczy samochody nadal jeżdżą, ale chyba nie wzbudzam zainteresowania. Nikt nawet nie zwalnia. Zaczynam machać jak szalona, ale to też nie przynosi oczekiwanych rezultatów. „Nie wychodź na jezdnię”. Tak mówili. Mama. Tata. Kiedyś. Musiałam być bardzo mała. Tamte reguły nie stosowały się już do mnie dawno przed rozłąką. Chodziłam przecież sama do szkoły i musiałam tylko się rozejrzeć: najpierw w lewo, potem w prawo, potem znowu w lewo. Później można było przechodzić. Teraz nie wierzę w reguły. To nie jest akt buntu. To nie jest nawet świadoma decyzja. Wychodzę na drogę i obracam się przodem do pędzącego pojazdu. Wyciągam w górę ręce, a potem osuwam się na ziemię. Ostatnim dźwiękiem, który rejestruję, jest pisk opon.
Muszę wstać, chociaż łóżko dzisiaj wydaje się takie wygodne. Jest mi ciepło, poduszka miękka, a pościel gładka. Wymieniłam ją sobie ostatnio? Widocznie tak, ale czy wyprałam tę starą? Nie mogę sobie przypomnieć, a nie chcę zostawiać nic brudnego. W ogóle trzeba posprzątać. On nie lubi bałaganu. Może też coś zjem. Nigdy nie wiadomo. Czasem uwielbia patrzeć, jak jem cukierki, a czasem się denerwuje, gdy mówię, że jestem głodna. Przychodzi przecież bawić się ze mną, a nie patrzeć, jak mlaszczę. Coś mnie zatyka. Dziwny zapach.
Siadam i otwieram oczy. Jestem w jakimś miejscu, w którym chyba wcześniej nie byłam. Tyle bieli dawno nie widziałam. On nie przepada za białym. Czasem tylko wkłada mi białą sukienkę. Teraz mam na sobie dziwną niebieską piżamę. Może to nowa zabawa. Tak, na pewno. Mam w ciele jakieś igły, jakieś rurki, jakieś maszyny pracują wokół. Chciałabym to wszystko wyrwać z siebie, ale lepiej nie. Co będzie, jeśli on się zdenerwuje?
– Mistrzu – mówię cicho.
Tak go nazywam. Lubi to. Czasem chce, żebym wołała: „tatusiu”. To gorsze, bo gdzieś w moim umyśle jest jeszcze zamglony obraz prawdziwego tatusia. Gdy kiedyś to powiedziałam – to znaczy, że nie jest moim prawdziwym tatusiem – kara była surowa. No więc mówię „tatusiu”, gdy zażąda, uśmiecham się i dodaję, że go kocham. To, że kocham, mówię sama z siebie – wprowadza go to w dobry nastrój. Dobry nastrój jest lepszy niż zły.
– Mistrzu!
Tym razem krzyczę. Nie powinnam. Grzeczne dziewczynki nie krzyczą. Słyszę kroki, szybkie, nie jego. Co się dzieje? Kulę się w łóżku, w którym nigdy nie byłam, ale nie zamykam oczu. Chcę wiedzieć. To dziwne, że zawsze chcę wiedzieć, co się wydarzy. Tak, jakbym mogła przejąć kontrolę. „Przejąć kontrolę” brzmi tak dorośle. Mistrz tak mówi. Podbiega kobieta ubrana na biało. Przychodzi skojarzenie z poprzedniego życia, gdy jeszcze mieszkałam z rodzicami. Ten zapach, który wydał mi się dziwny, należy do tego miejsca. Szpital. Wraca pamięć o tym, co się stało. Opadam na poduszkę.
– Obudziłaś się! Jak się czujesz? – mówi zdyszana kobieta.
Przyglądam jej się z fascynacją. To też jego słowo. Wszystkie dorosłe słowa znam od niego, bo niby skąd? Te z filmów też są od niego. W każdym razie ta kobieta jest fascynująca. Ma krótkie ciemne włosy, szare oczy, kilka zmarszczek i parę kilogramów nadwagi. Pierwsza osoba oprócz niego, którą widzę po... Nie wiem, po ilu latach. Nie upilnowałam mijającego czasu.
– Jak się czujesz? – powtarza.
Nie odpowiadam. Chciałabym, ale to mnie przerasta. Z nikim oprócz niego nie rozmawiałam już tyle czasu. Powinnam czuć się bezpieczna, wdzięczna i co tam jeszcze, ale mam wrażenie, że straciłam grunt pod nogami.
– Pójdę po lekarza.
I wychodzi. Próbuję uspokoić oddech. Wczoraj, gdy szłam przez las – a może to było dawniej, może leżę tu już kilka dni – no więc gdy szłam, wyobrażałam sobie rozmowy z ludźmi, takimi prawdziwymi, i chciałam powiedzieć im wszystko, ale teraz już nie wiem, co znaczy „wszystko”. Wraca tamta kobieta z mężczyzną i teraz to on zyskuje całą moją uwagę. Jest wysoki, tak wysoki jak on, ale z pewnością starszy. Ma siwe włosy i pomarszczoną twarz.
– Dzień dobry – odzywa się tubalnym głosem.
Znów coś mnie blokuje i tylko na niego patrzę. Lekarz nie przejmuje się tym. Zbliża się do łóżka.
– Musimy cię zbadać – mówi.
Wstrząsam się. On też tak mówił. Badanie nie było niczym przyjemnym. Wiem, że teraz jest inaczej. Ten mężczyzna musi wiedzieć, czy nie jestem chora. I tak się boję. Pozostaję sztywna, gdy przykłada mi do pleców coś zimnego.
– Otwórz buzię. – Uśmiecha się do mnie.
Robię, co każe. Jestem przyzwyczajona do posłuszeństwa.
– Jeszcze ciśnienie – zwraca się do kobiety.
Pielęgniarka, przypominam sobie. Taką osobę nazywa się pielęgniarką. Kobieta podwija mi rękaw piżamy i zakłada gumową opaskę. Po chwili ta opaska ściska mi rękę, a ja wstrzymuję oddech. Szybko jednak się rozluźnia.
– Sto czterdzieści na osiemdziesiąt – oznajmia pielęgniarka.
– Trochę wysokie, ale to może być zdenerwowanie. Trzeba ją monitorować.
Kobieta tylko kiwa głową, a potem oboje patrzą na mnie.
– Powiesz nam, jak masz na imię? – pyta lekarz.
Otwieram usta, ale nie wydobywa się z nich żaden dźwięk. Marta. Powiedz to. Marta.
– Może ona nie mówi – domyśla się pielęgniarka. – Coś krzyczała, ale to chyba nie było żadne słowo.
„Mistrz” jest chyba całkiem znanym słowem. Tyle że z daleka mogło to brzmieć jak nieartykułowany dźwięk.
– Może – zgadza się lekarz. – Myślę, że jutro, jeśli jej stan się nie pogorszy, można już wpuścić policję.
Policja. Kolejne słowo, które znam głównie z filmów. Oglądaliśmy sporo kryminałów.
– Spróbujmy podać jej obiad – dodaje lekarz.
– Tak.
– No to odpoczywaj – Mężczyzna ściska moją rękę.
Wychodzi. Pielęgniarka jeszcze stoi. Dzieje się z nią coś dziwnego. Oczy ma wilgotne, usta jej drżą.
– Biedna dziewczynka. Biedna, biedna dziewczynka. Już wszystko dobrze.
Powoli kręcę głową. Nie dlatego, że chcę zaprzeczyć. Czuję się biedną dziewczynką. I jest dobrze. Przynajmniej w porównaniu z tym, co było całkiem niedawno, gdy jechałam w bagażniku, związana, z taśmą na ustach. I nawet potem, gdy się zatrzymaliśmy, gdy mnie wyjął, zdjął więzy i knebel. Nawet po tym, gdy powiedział:
– Idź. Masz szansę. I pamiętaj.
Jest dobrze w porównaniu z tym, jak szłam zmęczona i zmarznięta, jak siedziałam, myśląc, że zaraz umrę.
Kobieta siada obok i mnie przytula. Chociaż pozostaję sztywna, chciałabym, żeby nie wypuściła mnie z ramion. Ona jednak wstaje i wyciera oczy.
– Już wszystko dobrze – powtarza.
I wychodzi.
Pamiętam. O tym, o czym kazał mi pamiętać.
– Marta – mówię na głos.
Tak cicho, że nikt nie słyszy. Przynajmniej ja przekonałam się, że nie jestem niemową. I wszystko jeszcze może się zmienić.
Po jakimś czasie wchodzi inna kobieta. Zmywa podłogę i popatruje na mnie z ciekawością, ale się nie odzywa.
Pamiętam. I nie tylko o tym, o czym kazał mi pamiętać. Wszystko jeszcze może się zmienić. Zamykam oczy. Może kiedyś przejmę kontrolę. To ostatnia myśl, która się pojawia, zanim zasnę.
– Zjesz coś?
Otwieram oczy przerażona, a potem uśmiecham się do pielęgniarki, którą wcześniej poznałam.
– Tak.
Kobieta wciąga gwałtownie powietrze.
– Ty mówisz.
– Tak – powtarzam.
To jedyne słowo, jakie wypowiedziałam w jej obecności, ale ona i tak uznaje to za cud.
– Będziesz jadła sama? – pyta, siadając na krześle przy łóżku.
– Tak.
– To musisz usiąść. Obiad jest na stoliku.
– Tak.
Pewnie uważa, że tylko to umiem powiedzieć. Na razie nie mam siły wyprowadzać jej z błędu. Siadam i zaczynam jeść. Zupa – chyba rosół – jest chłodna, a drugie danie bez wyraźnego smaku, ale i tak jestem zachwycona. Posiłek na wolności. Tak to się chyba nazywa. Wolność.
– Wyjmiemy cewnik.
Nie wiedziałam, co to jest, ale cieszę się, że to wyjmuje.
– Chcesz do toalety?
– Tak.
Prowadzi mnie korytarzem.
– To tutaj. Zaczekam pod drzwiami.
Idę do łazienki i wyciskam z siebie kilka kropel. Porządnie myję ręce, a potem przyglądam się własnemu odbiciu. Długie jasne włosy zwisają wzdłuż bladej twarzy. Są posklejane i wyglądają na brudne. On lubił, gdy były świeżo umyte i ładnie falowały. W niebieskich oczach jest zagubienie. Codziennie widziałam tę twarz w lustrze, ale teraz rozumiem, co miał na myśli. Już nie jesteś małą dziewczynką. To jedne z jego ostatnich słów. Ile mam lat? Ile lat miałam wtedy? Chyba osiem. Osiem świeczek na torcie. Marzenie. Trzeba zdmuchnąć, to się spełni. Jakie było to marzenie? Nie pamiętam. Raczej się nie spełniło.
Pielęgniarka uśmiecha się, gdy otwieram drzwi.
– Wracamy do łóżka?
– Tak.
Jesteśmy prawie tego samego wzrostu. Tak, jestem teraz bardziej dziewczyną niż dziewczynką.
– Marta – mówię nagle.
Kobieta zatrzymuje się w pół kroku.
– To twoje imię?
Głos drży jej nadmiernie.
– Tak – odpowiadam i ruszamy.
Przy łóżku staję, jakbym nie była pewna, co teraz należy zrobić.
– Chcesz się położyć?
Nie wiem, ale odpowiadam:
– Tak.
To całkiem dobrze mi wychodzi.
– To się połóż, Martuniu.
Pielęgniarka odgarnia mi włosy z czoła gestem, który wydaje się znajomy. Czy mama tak robiła? Coś ściska mnie w gardle, ale postanawiam nie płakać. Wyciągam się na łóżku i myślę, że chyba nie jestem dorosła, skoro wszyscy mówią mi na ty i traktują jak dziecko.
– A pani?
Kobieta próbuje się uśmiechnąć, ale widzę, że oczy ma wilgotne.
– Co ja?
– Jak pani ma na imię?
Pierwsze pełne zdanie, które tu wypowiedziałam.
– Krysia.
Do sali wchodzi lekarz, który wcześniej mnie badał.
– Jak się panienka czuje?
– Dobrze.
– I mówimy. – Uśmiecha się, jak kiedyś uśmiechał się tata, a może dziadek. Wszystko mi się myli. – To dobrze, to dobrze. – Będziesz mogła porozmawiać jutro z policjantami?
Wydawało mi się, że to było zdecydowane, ale doceniam, że udaje i pyta o zgodę.
– Tak.
Ciekawe, co by zrobił, gdybym odpowiedziała „nie”.
– Kazali pobrać wymaz DNA – zwraca się do pani Krysi.
Pielęgniarka kiwa głową i wychodzi. Lekarz zagląda mi jeszcze w oczy i do gardła, po czym poklepuje po ręce i wychodzi.
– Co to jest wymaz DNA? – zwracam się do pani Krysi, gdy znowu staje przy moim łóżku.
Kładzie na szafce stos kolorowych papierów.
– Włożę ci na chwilę palec do ust i wezmę próbkę materiału z wewnętrznej części policzka. To nic nie boli.
– Aha. Ale po co?
– Będą analizować materiał genetyczny. – Chyba dociera do niej, że nic nie rozumiem, bo dodaje: – Będą chcieli się dowiedzieć, kim jesteś.
Siadam.
– I dowiedzą się?
– Tak. Ale na pewno najpierw zapytają ciebie. Jak się nazywasz?
Przecież już mówiłam.
– Marta.
– To twoje imię. A nazwisko?
Nazwisko. Przecież każdy ma jakieś nazwisko. Usta zaczynają mi drżeć.
– Nie... nie wiem.
– Nie martw się – mówi pani Krysia uspokajająco. – Właśnie po to robi się te wymazy.
– I znajdą moich rodziców?
Przygląda mi się długo, zanim odpowie:
– Mam nadzieję, że tak.
– To niech pani to zrobi.
Otwieram usta, ale ona kręci głową.
– Musimy trochę poczekać, bo niedawno jadłaś. Chciałabyś coś poczytać?
– Ja... Tak.
Boję się, że nie będę potrafiła, ale nie powiem jej tego.
– Przyniosłam ci kilka gazetek. – Wskazuje na szafkę. To, co położyła, to gazetki. Do czytania.
– Dziękuję.
– Muszę sprawdzić, co u innych pacjentów, ale niedługo wrócę i zrobimy ten wymaz.
Kiwam głową i odprowadzam ją wzrokiem. Sięgam po pierwszą gazetkę. Dużo kolorowych zdjęć. Kobiety ze lśniącymi włosami, mężczyźni ukazujący w uśmiechu białe zęby. Ładne domy, piękne ogrody. Przyglądam się tym fotografiom, zanim odważę się skoncentrować na literach. Pamiętam je. To znaczy w jakiś sposób pamiętam. Jeśli rzeczywiście miałam osiem lat, kiedy znikłam, byłam zapewne w drugiej klasie. Miałam jakieś lektury, czytałam. Teraz składanie liter w wyrazy idzie mi topornie. Pomijam już rozumienie sensu. To nic. Nauczę się. Nawet nie zauważam, gdy znów pojawia się pani Krysia.
– Ciekawe?
– Tak. – Wracam do bezpiecznego słowa.
– To dobrze. – Wciąga gumowe rękawiczki. – Otwórz usta. – Wkłada mi palec i chwilę później wyjmuje. – Już po wszystkim. Zaraz przyniosą kolację. Postaraj się coś zjeść.
– Dobrze.
Prawie nie ruszam kolacji. Jestem zajęta składaniem liter. Kiedy nauczę się czytać jak inni?