Pęknięta kra - Magdalena Zimniak - ebook
NOWOŚĆ

Pęknięta kra ebook

Magdalena Zimniak

3,3

112 osoby interesują się tą książką

Opis

Mroczny thriller o siostrzanej więzi i zbrodni, o namiętnościach i zazdrości, o poczuciu tożsamości, które wymyka się spod kontroli.

Bliźniaczki. Dwie połówki całości. Agnieszka dzika, Ada łagodna. Agnieszka ekstrawagancka, Ada ułożona. Nie mogły bez siebie istnieć, ale kiedy dorastają, ich drogi się rozchodzą. Agnieszka porzuca studia, zrywa z rodziną i prowadzi życie według własnych zasad, Ada odnosi sukcesy jako pisarka. Co jakiś czas w tajemnicy widują się w Tatrach, w domu, o którym miejscowi twierdzą, że jest nawiedzony. Podczas jednego ze spotkań dochodzi do tragedii. Ada na zawsze zostaje w górach, a wtedy Agnieszka zaczyna grać jej rolę. Okazuje się jednak, że rzeczywistość Ady wcale nie jest tak uładzona, jak wydawało się jej bliźniaczce. Kim naprawdę była Ada? Czy Agnieszka da radę wytrwać w roli? Czy masz odwagę wkroczyć w ciemność?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 329

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,3 (16 ocen)
3
5
4
2
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Urfreya

Nie polecam

Dotrwałam do 25%, stek kompletnych bzdur..
00
Lost70

Całkiem niezła

Zaskakująca
00
Malwi68

Z braku laku…

"Pęknięta kra" Magdaleny Zimniak miała być dla mnie fascynującym thrillerem psychologicznym, ale, niestety, okazała się sporym rozczarowaniem. Choć zapowiedź historii bliźniaczek – tak różnych, a zarazem splecionych nierozerwalną więzią – wydawała się obiecująca, książka nie spełniła moich oczekiwań. Mroczny klimat, zbrodnia i tajemnice rodzinne – wszystko to brzmi jak przepis na świetną powieść, ale zabrakło w niej tego, co najważniejsze: emocji. Zamiast napięcia, które w thrillerze powinno trzymać mnie na krawędzi fotela, poczułam się raczej zagubiona w chaotycznej i zbyt zawiłej fabule. Autorka stara się zbudować psychologiczną głębię, pokazując, jak Agnieszka, wchodząc w rolę Ady, zmaga się z jej tajemnicami i cieniami przeszłości. Niestety, te rozważania wydają się wymuszone i nie wciągają. Brakuje też wyrazistości bohaterom – zamiast prawdziwych postaci, mamy papierowe figury, które nie budzą większych emocji. Muszę przyznać, że motyw nawiedzonego domu w Tatrach mógł być cieka...
00



Re­dak­cjaAgnieszka Czap­czyk
Ko­rektaBe­ata Goł­kow­ska
Pro­jekt gra­ficzny okładkiMa­riusz Ba­na­cho­wicz
Skład i ła­ma­nieAgnieszka Kie­lak
© Co­py­ri­ght by Skarpa War­szaw­ska, War­szawa 2025 © Co­py­ri­ght by Mag­da­lena Zim­niak, War­szawa 2025
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w In­ter­ne­cie.
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-83297-31-6
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. K. K. Ba­czyń­skiego 1 lok. 2 00-036 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Dla Ada­sia.

Ko­cham Cię, bra­ciszku.

Część IUzur­pa­torka

AGNIESZKA – ROK 2024

Dom, w któ­rym stra­szy

Spa­dała. Ży­cie jesz­cze wi­bro­wało, ale w mó­zgu zga­sły emo­cje, wszyst­kie oprócz stra­chu. Nie chciała umie­rać. Za wcze­śnie. Ten upa­dek był po­zba­wiony lo­giki pod każ­dym wzglę­dem. Za­zwy­czaj to na­stę­puje szybko: po­czą­tek i za chwilę mocne koń­czące ude­rze­nie. To, co się z nią działo, bar­dziej przy­po­mi­nało fil­mową scenę w zwol­nio­nym tem­pie niż re­alne ży­cie. Z im­pe­tem, który kon­tra­sto­wał z po­przed­nim ob­ra­zem, jej czaszka zde­rzyła się z twar­dymi ka­mie­niami i Agnieszka otwo­rzyła oczy.

Znowu śniła jej się wła­sna śmierć. Zwol­niła od­dech, roz­luź­niła ści­śnięte pię­ści i spoj­rzała na drugą stronę łóżka. Bar­tek po­chra­py­wał, nie­świa­domy, co się z nią dzieje. Wy­su­nęła się bez­sze­lest­nie i prze­szła do ła­zienki. Do­syć, po­my­ślała. Już nie. Nie mo­gła już z nim być. Nie chciała. To było za­bawne na po­czątku. Te wszyst­kie sza­lone im­prezy. Te nie­spo­dzie­wane wy­jazdy, czę­sto w środku ty­go­dnia. Go­tówki za­zwy­czaj bra­ko­wało, więc nie do Pa­ryża, nie do luk­su­so­wych ho­teli. Brali na­miot i ru­szali na­by­tymi po oka­zyj­nej ce­nie uży­wa­nymi mo­to­cy­klami na drugi ko­niec Pol­ski. Nie­ko­niecz­nie nad mo­rze czy w góry. Gdzie­kol­wiek, byle da­lej od zgiełku War­szawy. Cza­sem przy­cho­dziła myśl, że ucieka od sie­bie. Na­wet zwią­zek z Bart­kiem był ucieczką. Za­pewne w rów­no­le­głym ży­ciu mo­głaby być z nim na stałe.

Na pod­ło­dze le­żały jej dżinsy i wczo­raj­sza ko­szulka. Czy­sta bie­li­zna była w szafce z ręcz­ni­kami. Okej. Nie bę­dzie brała ni­czego wię­cej. Zresztą w Za­ko­pa­nem zo­sta­wiła ja­kąś spód­niczkę i dwa T-shirty.

Nie chciała, żeby Bar­tek po­my­ślał, że wróci. Za­słu­gi­wał na prawdę. Usia­dła w kuchni i za­częła pi­sać.

Prze­pra­szam, ale mu­szę odejść. Spę­dzi­łam z Tobą piękne chwile. Nie szu­kaj mnie.

Agnieszka

Przyj­rzała się no­tatce. Nie pierw­szy raz pi­sała po­dobne słowa i za­wsze wra­cała. Ale te­raz to mu­siał być ko­niec. Wstrzy­mu­jąc od­dech, wy­szła z miesz­ka­nia. Do­piero na dwo­rze wcią­gnęła po­wie­trze do płuc. Obej­rzała się. Zwy­kły czte­ro­pię­trowy blok z lat sie­dem­dzie­sią­tych, ale od­no­wiony, po­ma­lo­wany na świeży brzo­skwi­niowy ko­lor. Wo­kół sta­ran­nie pie­lę­gno­wane przez ko­goś krzewy i ra­baty kwietne. Bli­sko do li­nii au­to­bu­so­wych i do tram­waju. Nie­da­leko parki. Do­bra oko­lica. Bar­tek odzie­dzi­czył miesz­ka­nie po babci. Całe szczę­ście, bo przy swoim try­bie ży­cia ni­gdy nie za­ro­biłby na wła­sne.

Te­raz to już nie jej pro­blem. Poza tym, kiedy jej nie bę­dzie przy nim, za­pewne wróci do in­trat­nej pracy. Albo nie. Może zmie­niła go na za­wsze. Tak czy ina­czej, jej pro­ble­mem jest, gdzie sama bę­dzie miesz­kać, ale po­my­śli o tym po po­wro­cie z Za­ko­pa­nego.

Na po­ciąg mu­siała po­cze­kać pra­wie go­dzinę, więc we­szła do ka­wiarni i ku­piła espresso oraz szar­lotkę. Spłu­ki­wała się z ostat­nich pie­nię­dzy. To nic. Sio­stra ją po­ra­tuje. Wła­ści­wie Ada za­wsze ją ra­to­wała. Praw­do­po­dob­nie dla­tego, że gry­zły ją wy­rzuty su­mie­nia. Jej ży­cie wy­glą­dało zu­peł­nie ina­czej niż ży­cie sio­stry bliź­niaczki. Kie­dyś Agnieszka my­ślała, że wcale nie chcia­łaby się za­mie­nić. Wcale nie chcia­łaby tego po­ukła­da­nego świata. Męża, który za­ra­biał kro­cie. Domu w gdań­skim Je­lit­ko­wie. Szumu fal i plaży. Pięk­nego ogrodu. Pracy pi­sarki, któ­rej książki sprze­da­wały się, je­śli na­wet nie re­we­la­cyj­nie, to cał­kiem do­brze. Ad­ap­ta­cji fil­mo­wych. Za­pro­szeń do te­le­wi­zji. Ro­dzi­ców.

No, ro­dzi­ców może naj­bar­dziej. Agnieszka od­cięła się od sta­rych jesz­cze przed dwu­dzie­stymi uro­dzi­nami. W za­sa­dzie od­cięła się od ca­łej ro­dziny, jed­nak Ad­rianna ją zna­la­zła, bo chciała mieć z nią kon­takt mimo wszystko. Wia­domo, bliź­niaczka. Bliź­niaczki jed­no­ja­jowe są po­łą­czone w spo­sób, który wy­myka się ra­cjo­nal­nemu poj­mo­wa­niu. One za­wsze były dwiema po­łów­kami ca­ło­ści. Agnieszka dzika, Ada ła­godna. Agnieszka eks­tra­wa­gancka, Ada uło­żona. Nie mo­gły bez sie­bie ist­nieć. Bez tej dru­giej, która uzu­peł­niała oso­bo­wość pierw­szej. Dla­tego, mimo wszyst­kiego, co je po­dzie­liło, spo­ty­kały się, cza­sem raz w mie­siącu, cza­sem raz w roku.

Agnieszka kie­dyś za­py­tała o ro­dzi­ców, ale Ada tylko po­krę­ciła głową. Sta­rzy nie chcieli mieć do czy­nie­nia z córką mar­no­trawną. Pie­przyć ich.

Tak my­ślała kie­dyś. Te­raz chciała mieć wszystko. Prze­stać być już tą dziką, tą nie­prze­wi­dy­walną. Po­winna zna­leźć w miarę stałą pracę. Może za­cznie pi­sać jak sio­stra? Nie, to chyba nie naj­lep­szy po­mysł. Żeby po­ukła­dać ży­cie, po­trze­bo­wała kasy, a z po­wie­ści się nie utrzyma. Prze­bi­cie się na tym rynku gra­ni­czyło z cu­dem, a ona nie miała żad­nego do­świad­cze­nia i na­wet nie wie­działa, czy umia­łaby wy­my­ślić in­trygę. Na­sto­let­nie próby chyba się nie li­czyły. Le­piej ude­rzyć do korpo. Co wła­ści­wie może wpi­sać do CV? Ko­re­pe­ty­cje z pol­skiego od dzie­się­ciu lat? Roz­po­częta po­lo­ni­styka, prze­rwana przed se­sją w se­me­strze let­nim pierw­szego roku? Nie wy­trwała na­wet do roz­po­czę­cia eg­za­mi­nów. Kto ją te­raz weź­mie do pracy? A może Ada coś pod­po­wie. Może jej mąż po­leci ja­kąś firmę. Osta­tecz­nie ma zna­jo­mo­ści wśród biz­nes­me­nów. A gdyby jed­nak sio­stra szep­nęła słówko swo­jemu wy­dawcy? Zdra­dzi­łaby jej kilka se­kre­tów pi­sar­skich i Agnieszka da­łaby radę. To by zro­biło do­brze im obu. I wy­daw­nic­two by za­ro­biło. Za­po­mniana bliź­niaczka Ad­rianny Le­man na­pi­sała elek­try­zu­jący ro­mans. Albo kry­mi­nał. Spe­cja­li­ści zde­cy­dują, co ma szansę sprze­dać wię­cej eg­zem­pla­rzy.

Prze­szła na pe­ron. Po­ciąg za­raz się po­ja­wił. Za­jęła miej­sce i wpa­trzyła się w okno. Szkoda Bartka. Na­prawdę po­chło­nął go zwią­zek z nią. Gdy go po­znała, był praw­ni­kiem prak­ty­ku­ją­cym w zna­nej kan­ce­la­rii. Na­wet nie mu­siała nic mó­wić, rzu­cił to i stał się rów­nie nie­okieł­znany jak ona. Nic dziw­nego, że jego ro­dzice ją znie­na­wi­dzili. Zła­mała syn­kowi ka­rierę, a te­raz może też zła­mała mu ży­cie. I nie­ważne, że do ni­czego go nie zmu­szała. Za­an­ga­żo­wał się w dar­mową po­moc lu­dziom eks­mi­to­wa­nym z miesz­kań. Żeby co­kol­wiek za­ro­bić, pra­co­wał do­ryw­czo na bu­do­wach. Była z niego dumna, na­wet go ko­chała, ale już miała do­syć.

Chciała in­nego ży­cia.

Czyżby lata poza do­mem wy­pa­liły jej bunt i nie­okieł­zna­nie? Gdyby dzie­sięć lat temu ktoś za­su­ge­ro­wał, że za­pra­gnie sta­bi­li­za­cji i cie­pełka, ro­ze­śmia­łaby się tym swoim śmie­chem nie do pod­ro­bie­nia, całą sobą. Już się tak nie śmiała. Ni­gdy. Tak czy ina­czej, wtedy sta­bi­li­za­cja i cie­pełko brzmiały od­ra­ża­jąco. Wła­śnie przed nimi ucie­kała. Nie mó­wiąc już o ka­sie. Ro­dzice nie byli mi­lio­ne­rami, ale mieli dom, dwa sa­mo­chody, a na có­recz­kach ni­gdy nie oszczę­dzali. Fajne ciu­chy, fajne wa­ka­cje. Wtedy tym gar­dziła. Gdyby nie zni­kła bez słowa, mo­głaby zwró­cić się do nich. A może jed­nak scho­wać dumę do kie­szeni i bła­gać o prze­ba­cze­nie? Po­prosi Adę, żeby przy­go­to­wała grunt. Może sio­stra się my­liła? Matka i oj­ciec nie byli prze­cież po­two­rami. No, ale ją uzna­wali za po­twora. A może Ada oszu­ki­wała? Wo­lała utrzy­mać sta­tus quo? Nie chciała wpu­ścić Agnieszki do upo­rząd­ko­wa­nego świata? Jedna bliź­niaczka na za­wsze miała po­zo­stać tą uła­dzoną, a druga wy­rzu­cona za na­wias.

Za­snęła uko­ły­sana rów­no­mier­nym tur­ko­ta­niem po­ciągu. I znów śniła jej się wła­sna śmierć.

Otwo­rzyła gwał­tow­nie oczy. Fa­cet na­prze­ciwko czy­tał ga­zetę, nie zwra­ca­jąc na Agnieszkę uwagi. Na­uczyła się nie krzy­czeć, na­wet kiedy śniła kosz­mary.

Ten kon­kretny kosz­mar za­wsze był taki sam. Kie­dyś spraw­dziła. Sen­nik mó­wił, że śmierć we śnie jest za­po­wie­dzią ja­kiejś zmiany, za­koń­cze­nia cze­goś, żeby roz­po­cząć nowy etap. To by się zga­dzało. Z dru­giej strony, spa­da­nie sym­bo­li­zo­wało po­czu­cie braku kon­troli. No okej, może i nie kon­tro­lo­wała wła­snego ży­cia. Naj­wyż­szy czas prze­jąć ster.

Na dro­dze obok li­nii ko­le­jo­wej do­strze­gła dwóch har­ley­ow­ców i po­czuła krót­kie ukłu­cie w oko­licy serca. Mo­to­cykl, który zo­sta­wiła w War­sza­wie, w ja­kiś spo­sób sym­bo­li­zo­wał jej oso­bo­wość. Tyle że to już nie jej oso­bo­wość, prawda? Je­śli jesz­cze kie­dyś prze­je­dzie się na mo­to­cy­klu, to bę­dzie ka­prys ugrzecz­nio­nej pa­niusi. Bo tym chciała się stać, czyż nie? Tak, wła­śnie. Ja­kaś głu­pia we­wnętrzna kry­tyczka nie obrzy­dzi jej ży­cia, które miała za­miar wieść. Je­śli ta ugrzecz­niona pa­niu­sia prze­je­dzie się na mo­to­cy­klu, to nie bę­dzie ja­kiś rzęch, ale wy­pa­siony Har­ley Da­vid­son.

Tym­cza­sem mu­siała dojść pie­chotą do domu, który sio­stra wy­naj­mo­wała na ich spo­tka­nia. Pła­ciła wła­ści­cielce cały rok, żeby przy­pad­kiem nikt im nie to­wa­rzy­szył. Bu­dy­nek był usy­tu­owany w po­bliżu Do­liny Ko­ście­li­skiej, z dala od in­nych za­bu­do­wań i ka­wa­łek od szlaku. Lo­ka­li­za­cja do­sko­nała. No cóż, Adę było stać, cho­ciaż twier­dziła, że koszt, roz­bity na mie­sięczne raty, wcale nie jest wielki. Wła­ści­cielka była za­do­wo­lona. Nie chciała się ni­g­dzie ogła­szać, bo miej­scowi twier­dzili, że dom jest na­wie­dzony, a ona sama też chyba w to wie­rzyła. Agnieszka po­krę­ciła głową, bo prze­cież czę­sto tam spały i nie miały spo­tkań z du­chami. Poza tym ist­nieją prze­cież łowcy przy­gód, zde­cy­do­wani za­pła­cić kro­cie za noc w bu­dynku, w któ­rym stra­szy. Tak, tak, przy­tak­nęła Ad­rianna, ale wła­ści­cielka woli trzy­mać się od nich z da­leka. Agnieszka przy­jęła ten tok ro­zu­mo­wa­nia, ale za­in­te­re­so­wała się, czemu du­chy upodo­bały so­bie ten dom. Po­dobno były tu ja­kieś wy­padki, od­po­wie­działa la­ko­nicz­nie sio­stra. Wię­cej nie umiała albo nie chciała po­wie­dzieć.

Każda z sióstr miała wła­sny klucz i Agnieszka mo­głaby tu przy­je­chać, na­wet je­śli Ada zo­sta­łaby w Gdań­sku. Ni­gdy z ta­kiej moż­li­wo­ści nie sko­rzy­stała. Może te­raz za­trzyma się na dłu­żej. Przy­naj­mniej bę­dzie miała nad głową dach, za który nie trzeba pła­cić. Na po­czą­tek no­wego ży­cia do­bre i to.

Zbo­czyła ze ścieżki w tym sa­mym miej­scu co zwy­kle, je­śli szła na pie­chotę. Z prze­ciw­nej strony można było do­je­chać sa­mo­cho­dem, a ona do­cie­rała tam­tędy mo­to­cy­klem. Dróżka tu­taj była pra­wie dzika. Za­pewne poza nią nie­wiele osób z niej ko­rzy­stało. Cza­sami Ad­rianna. Moż­liwe, że od czasu do czasu wła­ści­cielka. Może ja­kiś łowca du­chów? Tak, na pewno ktoś cho­dził tędy oprócz nich. Ina­czej za­ro­słaby za­pewne przez te trzy mie­siące, kiedy ostat­nio się spo­tkały. Jakby na po­twier­dze­nie tych my­śli Agnieszka do­strze­gła idą­cego w jej kie­runku męż­czy­znę. Uśmiech­nął się do niej.

– Pani też chce zo­ba­czyć dom No­wa­ko­wej?

A więc tak na­zy­wała się wła­ści­cielka. Mało ory­gi­nalne na­zwi­sko, bio­rąc pod uwagę, że dom przy­naj­mniej oso­bliwy. Od­po­wie­działa uśmie­chem.

– Wy­naj­mu­jemy go z sio­strą.

Cof­nął się i po­pa­trzył na nią z nie­do­wie­rza­niem po­mie­sza­nym z za­zdro­ścią.

– Na­prawdę? Ileż bym dał za taką moż­li­wość! Ten dom mnie fa­scy­nuje, od kiedy usły­sza­łem o jego hi­sto­rii. No­wa­kowa na­wet nie chciała ze mną ga­dać.

Przyj­rzała się męż­czyź­nie. Był sporo star­szy od niej, za­pewne prze­kro­czył już czter­dziestkę. To, że in­te­re­so­wały go na­wie­dzone bu­dynki, więk­szość osób uzna­łaby za dzie­ci­nadę. Jej jed­nak się to spodo­bało, a poza tym hi­sto­ria o dra­ma­tycz­nych wy­da­rze­niach z prze­szło­ści i du­chach z nimi zwią­za­nych mo­gła jej się przy­dać. Po­wieść od­wo­łu­jąca się do ta­trzań­skich złych mocy miała szanse na po­wo­dze­nie. Agnieszka po­czuła przy­jemne ła­sko­ta­nie w żo­łądku.

– A wie pan, co się tam wy­da­rzyło?

– No ja­sne. Ta­kie hi­sto­rie to moja pa­sja.

Ro­ze­śmiał się. Za­wsze do­ce­niała au­to­iro­nię. Fa­cet miał do sie­bie dy­stans, wy­da­wał się miły i był przy­stojny. Nie w ja­kiś osza­ła­mia­jący spo­sób, ale przy­jem­nie się pa­trzyło na jego ogo­rzałą, po­krytą jed­no­dnio­wym za­ro­stem twarz, in­te­li­gentne oczy o nie­okre­ślo­nej bar­wie i gę­ste siwe włosy.

– A gdy­bym pana za­pro­siła na her­batę?

– Nie wie­rzył­bym we wła­sne szczę­ście.

– No to niech pan uwie­rzy. Za­pra­szam.

– Na­prawdę?

– Na­prawdę. Ko­rzyść bę­dzie obo­pólna. Uwiel­biam wsłu­chi­wać się w ta­kie hi­sto­rie. Opo­wie mi pan do­kład­nie, do­brze?

– Pew­nie. Naj­le­piej jak umiem – obie­cał.

Nie miała po­ję­cia, jak Ada od­nie­sie się do nie­spo­dzie­wa­nego go­ścia. Po­winna skon­sul­to­wać z nią tę wi­zytę.

– Za­dzwo­nię do sio­stry i uprze­dzę, że pan przyj­dzie – po­wie­działa, wy­cią­ga­jąc te­le­fon.

– Oczy­wi­ście.

Ad­rianna nie od­bie­rała.

– Jak zwy­kle ma gdzieś scho­waną ko­mórkę i nie sły­szy. Chodźmy. Na pewno nie bę­dzie miała pre­ten­sji.

Taką Agnieszka miała na­dzieję. Wo­lała dzi­siaj nie iry­to­wać sio­stry. Na pod­jeź­dzie stał sa­mo­chód Ad­rianny. Spoj­rzała na bu­dy­nek, jakby wi­działa go pierw­szy raz. Nie przy­po­mi­nał ty­po­wej za­ko­piań­skiej za­bu­dowy. Trzy­po­zio­mowy, dość wą­ski, z pła­skim da­chem, na któ­rym sio­stry sia­dy­wały wie­czo­rami, je­śli było cie­pło, są­czyły wino i roz­ma­wiały albo mil­czały. Na­ci­snęła na klamkę, jed­nak drzwi domu były za­mknięte. Naj­wi­docz­niej sio­stra po­szła na spa­cer. To i le­piej.

– Za­pra­szam – rzu­ciła z uśmie­chem. – Przej­dziemy się po po­ko­jach, a po­tem na­pi­jemy się her­baty? Może na da­chu? Po­goda jest do­sko­nała.

– Na da­chu? – Głos męż­czy­zny za­drżał z eks­cy­ta­cji. – Bar­dzo chęt­nie. Tak bę­dzie ide­al­nie.

Na par­te­rze był nie­wielki sa­lon, gdzie mie­ściła się sofa, trzy fo­tele i stół oraz aneks ze zle­wem i małą ku­chenką elek­tryczną. Agnieszkę ba­wiło, jak męż­czy­zna przy­glą­dał się wszyst­kiemu wy­głod­nia­łymi oczyma.

– Mam na imię Agnieszka – po­wie­działa. – A pan?

– Prze­pra­szam, nie przed­sta­wi­łem się. Je­stem Bog­dan. Bog­dan Po­znań­ski.

– Idziemy da­lej, pa­nie Bog­da­nie?

– Tak, oczy­wi­ście.

Wspięli się po drew­nia­nych trzesz­czą­cych scho­dach. Na pierw­szym pię­trze były dwa ma­lut­kie po­ko­iki. Agnieszka za­wsze zaj­mo­wała ten po pra­wej stro­nie od scho­dów, Ad­rianna po le­wej.

– Tu za­zwy­czaj sy­piam – wy­ja­śniła, otwie­ra­jąc drzwi swo­jej sy­pialni. Wą­ski tap­cza­nik, nie­wielka szafa i lampka nocna sta­no­wiły całe ume­blo­wa­nie. – Tak pan so­bie to wy­obra­żał?

– My­śla­łem ra­czej, że bę­dzie łóżko, nie tap­czan, ale poza tym tak, po­dob­nie.

Uśmiech­nęła się do niego.

– A to po­kój mo­jej sio­stry. – Przez chwilę się wa­hała, ale otwo­rzyła drzwi. – Wy­gląda tak samo, tylko więk­szy ba­ła­gan.

Na pod­ło­dze stała otwarta wa­lizka, a kilka su­kie­nek le­żało po­roz­rzu­ca­nych na tap­cza­nie. Ro­ze­śmieli się oboje.

– Ła­zienka jest na ostat­nim pię­trze. Tro­chę nie­wy­god­nie, ale już się przy­zwy­cza­iłam.

Ła­zienka była spora, w ka­fel­kach z lat sie­dem­dzie­sią­tych, z lu­strem na całą ścianę, wanną, bia­łymi pół­kami i nie­wielką ko­modą w tym sa­mym ko­lo­rze. Ada roz­wie­siła już swój ręcz­nik, a na wszyst­kich pół­kach stały jej ko­sme­tyki. Oczy­wi­ście nie po­my­ślała, żeby zo­sta­wić tro­chę miej­sca sio­strze.

– To co, idziemy na dach? – za­pro­po­no­wała, za­my­ka­jąc drzwi.

– Tak.

Wy­da­wało się, że jego eks­cy­ta­cja jesz­cze wzro­sła. Im wy­żej się znaj­do­wali, tym wię­cej pod­nie­ce­nia Agnieszka wi­działa w jego oczach. Wska­zała na małą dra­binkę.

– Za­wsze tu stoi. Pod klapą, przez którą się wy­cho­dzi.

We­szła po trzech stop­niach i otwo­rzyła właz, po czym wy­do­stała się na ze­wnątrz. Pan Bog­dan po­dą­żył za nią. Na da­chu stał już sto­lik, który przed wy­jaz­dem skła­dały, żeby nie zmókł, i je­den le­żak. Drugi cze­kał na roz­ło­że­nie. Nie­umyta fi­li­żanka oraz kie­li­szek, a obok roz­po­częta bu­telka bia­łego wina. Sio­stra za­częła uczto­wać bez niej. A póź­niej z ja­kie­goś po­wodu so­bie po­szła.

– A może woli pan wino za­miast kawy? – spy­tała Agnieszka i za­raz tego po­ża­ło­wała.

Bę­dzie mu­siała to­wa­rzy­szyć no­wemu zna­jo­memu w pi­ciu, a miała za­miar za­cho­wać trzeź­wość umy­słu.

– Chęt­nie – od­po­wie­dział. – Mo­żemy zo­stać tu­taj? To jest – za­tch­nął się, szu­ka­jąc słowa, jakby chciał zna­leźć wy­star­cza­jąco mocne – nie­sa­mo­wite.

Słowo jak słowo, ale en­tu­zjazm na­gle wy­dał jej się prze­sa­dzony. No i to wino, które już za­pro­po­no­wała. Otwo­rzyła szafkę, w któ­rej skła­do­wały po dwa kie­liszki, dwie szklanki i kilka fi­li­ża­nek. Miały tu na­wet do­stęp do prądu. Dach był ide­alny, szcze­gól­nie w taki dzień jak dzi­siaj. Wy­cią­gnęła pu­sty kie­li­szek, so­bie na­lała do na­czy­nia uży­wa­nego przez Adę.

– Za hi­sto­rię – po­wie­działa z uśmie­chem.

Stuk­nął się z nią i wy­pił do dna.

– Pyszne wino. – Ski­nęła głową, jakby kom­ple­ment był dla niej. Oczy­wi­ście Ada za­wsze ku­po­wała drogi al­ko­hol. – Co do hi­sto­rii, ten bu­dy­nek po­wstał w ty­siąc dzie­więć­set dwu­dzie­stym dru­gim roku. Jak pani wi­dzi, zu­peł­nie nie przy­po­mina do­mów w stylu za­ko­piań­skim. Zo­stał zbu­do­wany na zle­ce­nie mało zna­nego ma­la­rza i pi­sa­rza, który za­wsze chciał iść pod prąd. Na­zy­wał się Alek­san­der Maj­che­rek. Może pani sły­szała?

– Nie, ni­gdy.

– No tak, mało kto sły­szał poza Za­ko­pa­nem. Na­wet tu­taj tylko tacy wa­riaci jak ja go znają. Jego dzieła nie są może ja­kieś prze­ło­mowe, ale ży­cie... o, to do­piero! A szcze­gól­nie ten dom.

Po­woli za­czy­nała tra­cić za­in­te­re­so­wa­nie. Wino było rze­czy­wi­ście nie­złe, ale cho­ciaż wy­piła za­le­d­wie dwa łyki, nie­po­kój się wzmógł. Je­śli Ada te­raz przyj­dzie, może na­wet zrobi jej awan­turę. Uma­wiały się prze­cież, że ta chatka jest tylko dla nich.

– Co więc z tym do­mem? – spy­tała su­cho.

Le­piej, żeby fa­cet się stresz­czał.

– Tak, Maj­che­rek zbu­do­wał ten dom na prze­kór tren­dom. Być może wy­da­wało mu się, że dzięki temu zo­sta­nie za­uwa­żony. Dom rze­czy­wi­ście zo­stał za­uwa­żony, a sam Alek­san­der, choć na­dal miał opi­nię eks­cen­tryka, zy­skał sym­pa­tię śmie­tanki to­wa­rzy­skiej, szcze­gól­nie ko­biet. Spro­wa­dzał je tu­taj, cza­sem na jedną noc, nie­kiedy na ty­dzień, a cza­sem dwa. Żadna nie miesz­kała tu dłu­żej. To zna­czy żadna przed Ta­marą Lesz­czyń­ską. Ta­mara sama była ma­larką i muzą wielu ar­ty­stów. Alek­san­der za­ko­chał się w niej bez pa­mięci.

– A ona w nim nie? – spy­tała grzecz­nie Agnieszka.

– Za­pewne też, skoro zde­cy­do­wała się z nim miesz­kać. Była bar­dzo piękna, ale nie tylko to przy­cią­gało do niej lu­dzi. Po­dobno gdy się z nią roz­ma­wiało, nie chciało się od­cho­dzić. Miała w so­bie ja­kiś ma­gne­tyzm, cha­ry­zmę, która dzia­łała za­równo na męż­czyzn, jak i na ko­biety. To jej por­tret au­tor­stwa Maj­cherka.

Gość po­ka­zał ob­raz na ko­mórce. Ko­bieta o dłu­gich pło­mien­nych wło­sach rze­czy­wi­ście była piękna i ema­no­wała mię­dzy­wo­jen­nym sek­sa­pi­lem.

– Skoro pan o niej mówi, to za­pewne stała się ja­kaś tra­ge­dia zwią­zana z jej udzia­łem?

– Tak. Alek­san­der za­ko­chał się jak wa­riat. On chyba zresztą był wa­ria­tem od po­czątku. Ona pew­nie też go ko­chała, ale po­trze­bo­wała lu­dzi jak po­wie­trza. Po­trze­bo­wała, żeby inni ją ad­o­ro­wali, po­trze­bo­wała ich po­dziwu, za­in­te­re­so­wa­nia, kom­ple­men­tów, przy­pusz­czal­nie do­tyku też. On chciał ją mieć tylko dla sie­bie. Ro­bił awan­tury o każde spoj­rze­nie, każdą roz­mowę. Kie­dyś wy­cią­gnął ją siłą z balu. Wtedy po­wie­działa dość.

– Ale przy­szła tu z nim?

– Tak. We­dług jego pa­mięt­nika ko­chali się tak na­mięt­nie jak ni­gdy wcze­śniej. A póź­niej, nad ra­nem, przy­szli tu z bu­telką wina.

Agnieszka spoj­rzała na męż­czy­znę na­prze­ciwko. Sam na­lał so­bie kie­li­szek i pa­trzył na nią z ogniem w oczach. Nie­przy­jemny dreszcz prze­szedł jej wzdłuż krę­go­słupa. Chciała po­wie­dzieć „dość”, a za­miast tego po­cią­gnęła ko­lejny łyk i mruk­nęła:

– To pra­wie tak jak my te­raz.

– Wła­śnie! W każ­dym ra­zie wy­piła tro­chę i oznaj­miła, że było przy­jem­nie, ale ona te­raz chce wró­cić do po­przed­niego ży­cia.

– I on ją wtedy...

Coś prze­szko­dziło jej skoń­czyć.

– Nie. Nie­zu­peł­nie. Chciał się z nią jesz­cze raz ko­chać i po­wie­dział jej to, a w każ­dym ra­zie tak na­pi­sał w pa­mięt­niku. Ona na to, że czemu nie. Zro­bili więc to tu­taj po raz ostatni. Kiedy wstała, po pro­stu ją zrzu­cił.

Agnieszka wbrew so­bie pod­nio­sła się i po­de­szła do ba­rierki. Na dole były uło­żone ka­mie­nie.

– Za­wsze tu były? Te ka­mie­nie? Wtedy też?

– Tak. To był jego po­mysł. Chciał, żeby było ska­li­ście pod oknami.

Od­wró­ciła się. Pan Bog­dan na­dal sie­dział, przy­glą­da­jąc się jej w za­my­śle­niu. Po­my­ślała, że gdyby stał tuż przy niej, czu­łaby się nie­swojo. Wró­ciła na miej­sce chwiej­nym kro­kiem. Jej kie­li­szek był pe­łen. Wy­chy­liła go do dna.

– I ona tu stra­szy, tak?

– Nie tylko ona.

Zer­k­nęła na ze­ga­rek. Zbli­żała się sie­dem­na­sta. Sio­stra wy­brała się na sa­motną wy­cieczkę, jed­nak na­le­żało spo­dzie­wać się jej lada chwila. W po­ukła­da­nym świe­cie Ad­rianny nie było miej­sca na po­wroty z gór po za­cho­dzie słońca.

– A kto jesz­cze?

– Mó­wią, że do­szło do tej dru­giej tra­ge­dii, bo Ta­mara ni­gdy nie opu­ściła tego miej­sca.

– Jaka to była tra­ge­dia?

Gość po­trzą­snął głową i znów na­lał wina bez py­ta­nia. To było iry­tu­jące, ale Agnieszka nic nie po­wie­działa. Sama go za­pro­siła, sama to wino za­pro­po­no­wała. Go­rzej, że bu­telka bę­dzie pu­sta.

– Ten dom długo stał pu­sty. Po woj­nie, ale dość długo po woj­nie, w la­tach sześć­dzie­sią­tych, prze­zna­czono go na wy­na­jem dla tu­ry­stów. Spę­dzali noc, cza­sem kilka, ale nie de­cy­do­wali się wró­cić. Mó­wili o ja­kichś kro­kach, krzy­kach, wes­tchnie­niach. Pani ni­gdy nic nie sły­szała?

– Nie – od­po­wie­działa chłodno.

Co za bzdury. Za­pro­siła ja­kie­goś fa­ce­cika, żeby opo­wia­dał jej ba­jeczki dla mniej grzecz­nych dzieci. A jed­nak jego słowa bu­dziły mrok, skryty pod co­dzien­nymi za­cho­wa­niami, strach, który drę­czył we śnie i zni­kał, gdy się obu­dziła.

Po­ki­wał głową.

– To wi­dać nie­wraż­liwa pani na du­chy. To do­brze – po­wie­dział ser­decz­nie. Uśmiech­nął się i kon­ty­nu­ował zu­peł­nie in­nym to­nem: – Ko­lejna tra­ge­dia wy­da­rzyła się po wielu la­tach. W dru­gim dzie­się­cio­le­ciu dwu­dzie­stego pierw­szego wieku. Był je­den młody męż­czy­zna, który wra­cał tu za każ­dym ra­zem z inną dziew­czyną. On też uwa­żał, że jest nie­wraż­liwy na du­chy. Po­cząt­kowo.

Pan Bog­dan za­śmiał się, za­pewne w swoim prze­ko­na­niu zło­wiesz­czo.

– Co? Roz­ma­wiał pan z nim?

– Nie. Oczy­wi­ście, że nie. Lu­dzie ga­dają. Chęt­nie bym go od­wie­dził w wię­zie­niu, ale mnie nie wpusz­czą. Gdy­bym był ja­kimś dzien­ni­ka­rzem, to co in­nego.

– Jest w wię­zie­niu?

– No tak. Po tym, co zro­bił, to oczy­wi­ste.

– A co ta­kiego zro­bił? – za­py­tała, cho­ciaż ła­two można było się do­my­ślić, że wy­koń­czył tu jedną ze swo­ich la­sek.

– No więc ostat­nia dziew­czyna, którą tu przy­wiózł, była po­dobno bar­dzo piękna. – Pan Bog­dan nie od­niósł się bez­po­śred­nio do py­ta­nia. – Mó­wię po­dobno, bo ro­dzina gro­ziła pro­ce­sami za upu­blicz­nia­nie jej zdjęć. Za­zwy­czaj na dzien­ni­ka­rzy to nie działa, ale chyba tamci mieli zna­jo­mo­ści. Ja­kieś mocne zna­jo­mo­ści w pro­ku­ra­tu­rze.

– I żadna ga­zeta się nie zde­cy­do­wała? – zdzi­wiła się Agnieszka. – Te­mat no­śny, a je­śli dziew­czyna ładna, chwyta jesz­cze bar­dziej.

– A jed­nak. Nie ma śladu. Może pani pró­bo­wać do woli.

– I pan ni­gdy nie wi­dział jej fo­to­gra­fii?

– Nie, ale znam na­zwi­sko tego męż­czy­zny. Na­wet te­raz pi­szą o nim ar­ty­kuły.

– I jak się na­zywa?

– Krzysz­tof Ma­ry­nar­ski.

– Za­bił tu tę su­per­la­skę?

– Tak.

– Ro­zu­miem, że tak jak jego po­przed­nik ze­pchnął ją stąd.

Po­now­nie wstała, zbli­żyła się do ba­rierki. Tym ra­zem pan Bog­dan po­dą­żył za nią. Czuła się słaba, a męż­czy­zna obok był do­brze zbu­do­wany, wy­glą­dał na sil­nego. Wy­star­czyłby ruch z jego strony, a ona by się pod­dała, prze­le­ciała przez to za­bez­pie­cze­nie, które te­raz wy­dało się pro­wi­zorką. Po dwóch mor­der­stwach po­peł­nio­nych na da­chu wła­ści­cielka po­winna bar­dziej się po­sta­rać. Agnieszka po­my­ślała, że al­ko­hol po kiep­sko prze­spa­nej nocy i po­dróży po­cią­giem po­dzia­łał zbyt mocno. Po­winna wró­cić na le­żak, jed­nak po­zo­stała na miej­scu, jakby wy­zy­wa­jąc na po­je­dy­nek wszyst­kie du­chy tego domu. Tym­cza­sem to nie duch stał przy niej, lecz po­tężny męż­czy­zna.

– Tak. – Pra­wie czuła jego od­dech na po­liczku. – Ze­pchnął ją, a po­tem po­wie­dział, że to dom tak na niego dzia­łał.

– Dom? Na­prawdę tak się bro­nił?

– Tak. Zrzu­cił wszystko na du­cha. Jego ad­wo­kat pró­bo­wał zro­bić z niego wa­riata, ale to nie prze­szło.

Miała mę­tlik w gło­wie. Te dwa du­chy, o któ­rych przed chwilą opo­wia­dał pan Bog­dan, stały tuż obok. Czuła je, pra­wie sły­szała, jak szep­czą: Zrób to. Zrób. Czy on też je sły­szał? Spoj­rzała w oczy męż­czy­zny. Ja­sne, przy­ja­zne.

– Chyba mu­szę usiąść. Za­krę­ciło mi się w gło­wie.

Pan Bog­dan nie pró­bo­wał jej za­trzy­mać. Opa­dła na le­żak i wy­piła resztę wina. Gość usiadł obok i uśmiech­nął się nie­śmiało.

– Dzię­kuję, że mnie pani za­pro­siła. To na­prawdę wiele dla mnie zna­czy.

– Wie­rzy pan w te hi­sto­rie o du­chach?

– Nie wiem. Du­chy to moja pa­sja. Lu­bię wie­rzyć. My­ślę, że na­wet je­śli nie du­chy, to coś po­zo­staje. Ja­kaś ener­gia.

– Zła ener­gia po złych wy­da­rze­niach – uzu­peł­niła. – Tu­taj we­dług pana opo­wie­ści ro­ze­grały się przy­naj­mniej dwa.

– Zła ener­gia ma to do sie­bie, że krzy­czy. Są­dzę, że są lu­dzie wraż­liwi na jej krzyk.

– A pan? Coś tu pan sły­szy? Czuje?

– Nie. Zu­peł­nie nie. Nie po tam­tych wy­da­rze­niach.

Ze­sztyw­niała.

– Co to zna­czy?

– Wy­daje mi się... – Za­wa­hał się. – Nie wiem, czy po­wi­nie­nem.

– Pro­szę mó­wić.

– Wy­daje mi się, że pani jest ze­stre­so­wana. Chce pani zmian i boi się pani no­wego ży­cia.

Pa­trzyła na niego z nie­do­wie­rza­niem.

– Aż tak to wi­dać?

Pró­bo­wał się ro­ze­śmiać.

– Nie. Po pro­stu wy­czu­wam.

Nie wie­działa, jak za­re­ago­wać.

– Chcia­łam wie­dzieć o prze­szło­ści tego domu, a te hi­sto­rie mnie roz­stro­iły. To też pan wy­czuł?

Po­krę­cił głową, ale i tak mu nie wie­rzyła.

– Wie pani, że Ma­ry­nar­ski pi­sze książkę o wła­snej zbrodni?

– Co ta­kiego?

– I o Maj­cherku. I o du­chach.

– Na pewno do­brze się sprzeda – po­wie­działa szorstko.

– Na pewno.

Ro­ze­śmiał się. Wcale nie zło­wiesz­czo, ale z ja­kie­goś po­wodu wszyst­kie wło­ski sta­nęły jej na rę­kach.

– Czy po­zwo­li­łaby mi pani zro­bić kilka zdjęć?

– Ma pan za­miar je gdzieś udo­stęp­nić? – spy­tała ner­wowo.

– Tylko w pry­wat­nej gru­pie na Fa­ce­bo­oku. Jest tam kil­ku­na­stu ta­kich wa­ria­tów jak ja.

Z pew­no­ścią je­den z nich prę­dzej czy póź­niej upu­bliczni ta­kie fotki. No i co z tego? Komu to może za­szko­dzić?

– To niech pan robi. Tylko beze mnie, do­brze?

– Oczy­wi­ście.

Cyk­nął kilka zdjęć na da­chu, po­tem po jed­nym z każ­dego po­miesz­cze­nia. To­wa­rzy­szyła mu wszę­dzie. Gdyby strze­liło mu do głowy coś ukraść, za­równo Ada, jak i wła­ści­cielka wi­ni­łyby ją. I nie­ważne, że sio­strzyczka po­kry­łaby straty.

– Jesz­cze raz dzię­kuję – po­wie­dział na dole. – Do wi­dze­nia, pani Agnieszko.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki