Kształt demona - Magdalena Zimniak - ebook + audiobook + książka
NOWOŚĆ

Kształt demona ebook i audiobook

Magdalena Zimniak

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

18 osób interesuje się tą książką

Opis

W jednym z warszawskich kościołów Julia znika podczas mszy. Prowadząca śledztwo nadkomisarz Krystyna Farkas, odkrywa, że to nie pierwsze zniknięcie w tej świątyni. Podczas dochodzenia wychodzą na jaw mroczne tajemnice Julii i osób z jej otoczenia. Kto z nich byłby gotowy dopuścić się najgorszych rzeczy, aby sekrety pozostały w ukryciu? Czy to ktoś powiązany z kościołem – miejscem, od którego demon powinien trzymać się z daleka?

Duszny kryminał, w którym strach przybiera zupełnie nowe oblicze. Ile odwagi potrzeba, by stawić czoła demonowi?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 515

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 40 min

Lektor: Zofia Zoń
Oceny
4,3 (96 ocen)
47
34
12
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
jollyxroger

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo wciągająca historia. Problemy rodzinne, trudna przeszłość, choroby psychiczne, tajemnice. Wszystko się łączy, a jednocześnie nic do siebie nie pasuje. Każdy coś ukrywa, a im dalej tym ciekawiej. Nie miałam żadnych oczekiwań co do tej książki, nawet nie znam autorki, ale przyjemnie się zanurzało w tym świecie. Polecam.
20
biedronka51

Dobrze spędzony czas

na koncu informatyk imie zmienil? ogolnie dobrze sie czytalo
10
ewakurz

Nie oderwiesz się od lektury

dobra książka. akcja I fabuła świetnie napisana
10
Kotelbaga

Dobrze spędzony czas

Dlaczego informatyk Zbigniew na końcu stał się Darkiem? Czy czegoś noe ogarnęłam?
Ewolda

Nie oderwiesz się od lektury

Mocno pogmatwane relacje między członkami rodziny na tle zbrodni.
10

Popularność




Re­dak­cjaAgnieszka Czap­czyk
Ko­rektaBe­ata Goł­kow­ska
Skład i ła­ma­nieŁu­kasz Slo­torsz
Pro­jekt okładkiMa­riusz Ba­na­cho­wicz
© Co­py­ri­ght by Skarpa War­szaw­ska, War­szawa 2024 © Co­py­ri­ght by Mag­da­lena Zim­niak, War­szawa 2024
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-8329-599-2
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. K. K. Ba­czyń­skiego 1 lok. 2 00-036 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Ta ta­jem­nica, co mnie wiąże

Ze stru­mie­nia lub po­toku –

Z urwi­stego góry stoku –

Z kręgu słońca, gdy w je­sieni

Bled­nie złoty blask pro­mieni –

Z bły­ska­wicy ostrym koń­cem

Drzewo obok mnie ra­żą­cej –

Z bu­rzy, grzmo­tów, ziemi drże­nia –

Z chmury – która u skle­pie­nia

Nie­bie­skiego za­wie­szona –

Miała dla mnie kształt de­mona

Ed­gar Al­lan Poe, W sa­mot­no­ści,w prze­kła­dzie Woj­cie­cha Usa­kie­wi­cza

Ko­ściół na war­szaw­skiej Tamce pod we­zwa­niem Świę­tej Te­resy od Dzie­ciątka Je­zus ist­nieje, ale wszyst­kie wy­da­rze­nia i po­sta­cie po­wstały w wy­obraźni au­torki.

Te­raz

– Chcesz iść do ko­ścioła? – za­py­tał z nie­do­wie­rza­niem.

Ju­lia mie­wała dziwne po­my­sły. Go­dził się na więk­szość, a ona lu­biła speł­niać jego za­chcianki. Przy­naj­mniej tak mu kie­dyś się wy­da­wało. Te­raz, po pię­ciu la­tach mał­żeń­stwa, nie był już tego pe­wien.

– A dla­czego tak się dzi­wisz? – za­py­tała chłodno.

– No prze­cież na­wet nie chcia­łaś wziąć ślubu ko­ściel­nego.

Uka­zała zęby w dra­pież­nym uśmie­chu. Dała się na­mó­wić den­ty­ście na wy­bie­la­nie i te­raz, z tymi ru­da­wymi lo­kami ob­cię­tymi do li­nii brody i hol­ly­wo­odz­kimi zę­bami przy­po­mi­nała któ­rąś z gwiazd, cho­ciaż Ka­rol nie mógł so­bie przy­po­mnieć na­zwi­ska tej ak­torki ani na­wet żad­nej roli.

– To tro­chę co in­nego, nie są­dzisz? Żadne z nas nie było wie­rzące, a więc ślub w świą­tyni byłby szczy­tem hi­po­kry­zji.

– No wła­śnie. – Zmarsz­czył brwi. – Wtedy mnie prze­ko­na­łaś. Ale po co chcesz iść te­raz?

Ro­ze­śmiała się su­cho, nie­przy­jem­nie. Wiele rze­czy, które ro­biła, wy­da­wały mu się ostat­nio nie­przy­jemne.

– Chcę pójść do ko­mu­nii.

– Ju­lia! Nic nie ro­zu­miem.

Na­gle spo­waż­niała i wy­glą­dała jak dziew­czyna, którą po­znał sie­dem lat temu. Dziew­czyna o bla­dej twa­rzy z kil­koma pie­gami i za­gu­bie­niem w ja­sno­zie­lo­nych oczach. Dziew­czyna, która przed kimś lub przed czymś ucieka. Obu­dziła jego in­stynkt obrońcy. Dużo póź­niej zro­zu­miał, że ucie­kała przed samą sobą.

– Chyba się na­wró­ci­łam.

Po­trzą­snął głową.

– Ju­lia – po­wie­dział ła­god­nie.

Usia­dła mu na ko­la­nach, przy­tu­liła się.

– Oczy­wi­ście nie mu­sisz iść ze mną. Po­my­śla­łam tylko, że bę­dziesz chciał.

Za­częło mu się krę­cić w gło­wie.

– Chcę, ale nie ro­zu­miem.

Wło­żyła mu ręce pod ko­szulę.

– Nie wiem oczy­wi­ście, czy to na­wró­ce­nie na stałe, ale mam ochotę spró­bo­wać.

Nie umiał za­opo­no­wać. Nie w mo­men­cie, kiedy od­pięła jego ko­szulę, a sama ścią­gnęła bluzkę, pod którą nic nie miała.

– Ju­lia – po­wie­dział tylko, ale za­mknęła mu usta po­ca­łun­kiem.

A póź­niej ko­chali się tak, jak lu­bił naj­bar­dziej, a ona krzy­czała i szep­tała na prze­mian: „jesz­cze”. Za­niósł ją po­tem pod prysz­nic i umył. Ju­lia stała pod cie­płą wodą, na­pa­wa­jąc się jego do­ty­kiem.

– Do­brze było?

– Pew­nie – od­po­wie­działa.

Wresz­cie sły­szał w jej gło­sie szcze­rość, a w od­da­niu od­naj­dy­wał dawną Ju­lię. Je­śli to ozna­czało na­wró­ce­nie, go­tów był na­wra­cać się ra­zem z nią.

– Ubierz się ład­nie – po­wie­działa, gdy wy­szli z ka­biny. – Ja wy­su­szę włosy.

Na­rzu­cił na nią ręcz­nik i wy­tarł de­li­kat­nie. Uśmie­chała się z za­mknię­tymi oczyma.

– Co mam wło­żyć?

– Dżinsy i tę nie­bie­ską ko­szulę z krót­kim rę­ka­wem.

Wy­szedł z ła­zienki i przez chwilę słu­chał szumu su­szarki, a póź­niej ubrał się, jak po­wie­działa. Ju­lia wy­brała czer­woną wą­ską su­kienkę do ko­lan, która ład­nie pod­kre­ślała ko­biece kształty.

Ko­ściół był wy­peł­niony ludźmi i cho­ciaż przy­szli dzie­sięć mi­nut przed cza­sem, le­d­wie zna­leźli miej­sca sie­dzące. Ka­rol się zdzi­wił, bo ostat­nio rzu­cały mu się w oczy wpisy w me­diach spo­łecz­no­ścio­wych o świe­cą­cych pust­kami ka­to­lic­kich świą­ty­niach.

– Idę do spo­wie­dzi – szep­nęła Ju­lia i usta­wiła się w ko­lejce do kon­fe­sjo­nału.

Ob­ser­wo­wał ją, za­sta­na­wia­jąc się, co dla niej ozna­cza spo­wiedź. Znał re­guły wy­star­cza­jąco, żeby wie­dzieć, że osoby w związ­kach nie­sa­kra­men­tal­nych nie otrzy­mują roz­grze­sze­nia, chyba że mają za­miar wy­trwać w tak zwa­nej czy­sto­ści. Czy jego żona szła do spo­wied­nika z moc­nym po­sta­no­wie­niem po­prawy, co za­po­wia­da­łoby re­zy­gna­cję z seksu? Je­śli tak, Ka­rol prze­kona ją do ślubu ko­ściel­nego. Naj­wy­żej tro­chę do tego czasu po­grze­szą. Tok jego my­śli prze­rwały pro­ce­sja ka­pła­nów i za­wo­dze­nie wier­nych, które za­pewne na­zy­wali śpie­wem. Or­ga­ni­sta grał nie­źle, co ra­to­wało ogólne wra­że­nie. Msza wy­da­wała się uro­czy­sta i po chwili Ka­rol zro­zu­miał, że to z po­wodu jed­nego z księży, wy­wo­dzą­cego się z tu­tej­szej pa­ra­fii, obec­nie jeż­dżą­cego po świe­cie, który miał wy­gło­sić ho­mi­lię. Był młody, przy­stojny i umiał ga­dać. Moż­liwe, że był ce­le­brytą z ka­na­łem na YouTu­bie. To by tłu­ma­czyło tłok. Zo­stał przed­sta­wiony przez ka­płana, o któ­rym Ju­lia szep­nęła mę­żowi: „To pro­boszcz”. Ka­rol spoj­rzał zdzi­wiony, ale ona tylko się uśmiech­nęła. Pew­nie zro­biła re­se­arch, a może znała go z cza­sów, gdy by­wała w ko­ściele. To mu­siała być jej pa­ra­fia. W każ­dym ra­zie ten młody ksiądz miał na imię Ma­rek. Je­śli pro­boszcz po­dał na­zwi­sko, Ka­rol go nie za­re­je­stro­wał. Oka­zało się jed­nak, że miał ra­cję. Młody ka­płan w ka­za­niu od­wo­łał się do swo­jego ka­nału „Nie sa­mym chle­bem”. Na­zwa jak na­zwa, ale dar­mowa re­klama się przyda. Żona wró­ciła do ławki i ści­snęła rękę Ka­rola. Po­pa­trzył na nią. Od­wza­jem­niła spoj­rze­nie. Wy­da­wało mu się, że wi­dzi w jej oczach łzy. Pod­niósł jej dłoń do ust i de­li­kat­nie po­ca­ło­wał. Uśmiech­nęła się i od­wró­ciła wzrok.

Trzech księży udzie­lało ko­mu­nii, ale naj­dłuż­sza ko­lejka usta­wiła się do mło­dego ce­le­bryty. Ju­lia też w niej sta­nęła. Było tylu lu­dzi, że żona po chwili znik­nęła z pola wi­dze­nia Ka­rola, cho­ciaż po­cząt­kowo po­dą­żał za nią wzro­kiem. Pró­bo­wał czer­pać przy­jem­ność z mu­zyki, ale smętne za­wo­dze­nie wier­nych w tym prze­szka­dzało.

Osoby z ławki przed nim wró­ciły na miej­sce i klę­cząc, od­da­wały się mo­dli­twie dzięk­czyn­nej czy cze­muś tam, czemu ka­to­licy od­dają się po ko­mu­nii. Miej­sce obok niego po­zo­sta­wało pu­ste. Może ci lu­dzie byli z ko­lejki do pro­bosz­cza czy trze­ciego księ­dza. Ce­le­bryta z ka­nału „Nie sa­mych chle­bem” na­dal po­da­wał opła­tek, nie­któ­rym na rękę, nie­któ­rym do ust, co chyba było ła­ma­niem prze­pi­sów sa­ni­tar­nych, na­wet je­śli ksiądz i nie­któ­rzy z wier­nych de­zyn­fe­ko­wali ręce. A może nie. Stan epi­de­mii zo­stał zdaje się od­wo­łany. Ostat­nia osoba zo­stała na­kar­miona, jak to ka­to­ta­li­bo­wie na­zy­wają, cia­łem Bo­żym, i ce­le­bryta wró­cił do oł­ta­rza. Ju­lii na­dal nie było ni­g­dzie wi­dać. Przy­pusz­czal­nie uklę­kła w któ­rejś z ka­pli­czek – to by na­wet pa­so­wało do jej dzi­siej­szego nie­stan­dar­do­wego za­cho­wa­nia.

Msza się skoń­czyła. Lu­dzie wy­cho­dzili, fał­szu­jąc któ­rąś ze smęt­nych pie­śni. Ka­rol się pod­niósł i ob­szedł ko­ściół, za­glą­da­jąc do każ­dej wnęki. Może Ju­lia wy­szła, uzna­jąc, że spo­tkają się na dwo­rze? Opu­ścił świą­ty­nię. Słońce za­czy­nało pra­żyć, za­po­wia­dał się ko­lejny upalny dzień. Lu­dzie stali w kół­kach i śmieli się gło­śno. Jego żony ni­g­dzie nie było, jed­nak na wszelki wy­pa­dek zbli­żył się do każ­dej grupy. Uspo­koił od­dech i po­now­nie wszedł do środka. Nie­któ­rzy wierni jesz­cze klę­czeli w ław­kach, a kil­ka­na­ście osób stało w ko­lejce do za­kry­stii. Po­biegł w tam­tym kie­runku.

– Prze­pra­szam – po­wie­dział, od­su­wa­jąc star­szą pa­nią blo­ku­jącą wej­ście.

Nie zwra­ca­jąc uwagi na pełne obu­rze­nia mam­ro­ta­nie, wkro­czył do za­kry­stii. Ce­le­bryta pod­niósł głowę znad pod­pi­sy­wa­nej książki, pro­boszcz i trzeci ksiądz, młody wi­kary, rów­nież od­wró­cili się w kie­runku nowo przy­by­łego.

– Tak? – ode­zwał się pro­boszcz.

– Szu­kam żony.

– Słu­cham? – Pro­boszcz uniósł brwi.

– Czy nie było jej tu­taj? Po­szła do ko­mu­nii i już nie wró­ciła do ławki.

Wszy­scy wpa­try­wali się w Ka­rola, który uświa­do­mił so­bie, że uwa­żają go za wa­riata.

– Jak wy­gląda pana żona? – za­py­tał ła­god­nie pro­boszcz.

– Jest młoda, ładna i ma rude krę­cone włosy. O, do­tąd. – Ka­rol przy­ło­żył rękę do brody.

– Nie było tu chyba żad­nej ru­dej ko­biety, prawda? – Pro­boszcz zwró­cił się do po­zo­sta­łych ka­pła­nów.

Obaj zgod­nie po­krę­cili gło­wami.

– Za­pewne wró­ciła już do domu – za­su­ge­ro­wał ce­le­bryta.

W jego oczach było coś dziw­nego; li­tość po­mie­szana z drwiną, a może po pro­stu cie­ka­wość. Tak czy ina­czej Ka­rol miał ochotę za­ci­snąć palce na szyi kle­chy, ale wy­sy­czał tylko:

– Nie wró­ci­łaby do domu beze mnie.

– W każ­dym ra­zie tu jej nie ma – ode­zwał się po­jed­naw­czo trzeci ksiądz.

Za jego ple­cami było ko­lejne po­miesz­cze­nie. Ka­rol ru­szył w tam­tym kie­runku.

– Ej, co pan robi?! – usły­szał głos pro­bosz­cza.

Wbiegł do dru­giego po­koju i otwie­rał szafy, wy­rzu­ca­jąc za­war­tość na pod­łogę.

– Pro­szę prze­stać! Pro­szę stąd wyjść, bo za­dzwo­nię na po­li­cję!

– Nie ma po­trzeby. Wy­pro­wa­dzimy pana.

Dwóch wy­so­kich męż­czyzn ujęło Ka­rola za łok­cie. Szarp­nął się.

– Pójdę sam.

– A więc pro­szę wyjść.

Nie miał tu czego szu­kać. Może Ju­lia z ja­kichś przy­czyn rze­czy­wi­ście po­szła do domu. Wszy­scy na niego pa­trzyli, ale znów miał wra­że­nie, że ce­le­bryta przy­gląda mu się ina­czej niż inni.

Biegł, aż za­bra­kło mu od­de­chu. Trzeba wię­cej tre­no­wać. Na górę wszedł już wol­niej.

– Ju­lia! – za­wo­łał od progu.

Miesz­ka­nie było pu­ste. Za­dzwo­nił na nu­mer żony, ale te­le­fon ode­zwał się w ła­zience. Co te­raz? Pro­boszcz gro­ził kon­tak­tem z po­li­cją, ale to naj­praw­do­po­dob­niej był blef. Ju­lia zni­kła w ko­ściele i to oni mu­sieli za tym stać. Ka­rol wy­brał nu­mer alar­mowy.

– Chcia­łem zgło­sić za­gi­nię­cie żony.

– Chwi­leczkę. Gdzie?

– War­szawa. Śród­mie­ście.

Gdy po­łą­czono go z od­po­wied­nimi służ­bami, opo­wie­dział, co się zda­rzyło. Sły­szał, jak to brzmiało. Moja żona po­szła do ko­mu­nii i nie wró­ciła. Nie przy­pusz­czał, żeby zo­stał po­trak­to­wany po­waż­nie, ale po­li­cjantka, która z nim roz­ma­wiała, za­pi­sała dane Ju­lii i nu­mer kon­tak­towy do Ka­rola.

– Zgło­sze­nie zo­stało przy­jęte – oznaj­miła. – Żeby na­brało mocy, pro­szę przyjść na ko­mendę i pod­pi­sać.

– Gdzie?

Po­dała ad­res.

– Mnie już nie bę­dzie. Zo­sta­wię pa­piery po­li­cjan­towi dy­żur­nemu.

– Do­brze. I wtedy za­cznie­cie jej szu­kać?

– Je­śli żona nie wróci do ju­tra, będę chciała z pa­nem po­roz­ma­wiać oso­bi­ście. Na­zy­wam się Kry­styna Far­kas.

– Do ju­tra? – po­wtó­rzył słabo. – Ktoś ją po­rwał, a wy nie za­mier­za­cie nic z tym ro­bić do ju­tra?

– Ktoś ją po­rwał z ko­ścioła?

– Tam był tłok i nikt nie zwró­ciłby uwagi na ja­kieś za­wi­ro­wa­nie.

– Dla­czego uważa pan, że ktoś ją po­rwał?

– Nie ro­zu­miem.

– Kto miałby ją po­rwać i z ja­kiego po­wodu? I dla­czego z ko­ścioła?

– No wła­śnie nie wiem.

– A może sama chciała so­bie zro­bić tro­chę wol­nego.

– Nie! – za­re­ago­wał gwał­tow­nie.

– Dla­czego jest pan tego taki pe­wien?

– Bo... – za­jąk­nął się. – Ona... ja... my... ko­cha­li­śmy się tuż przed wyj­ściem.

– Aha – po­wie­działa obo­jęt­nie po­li­cjantka. – Je­śli nie wróci do ju­tra, niech pan przyj­dzie do mnie na po­ste­ru­nek – po­wtó­rzyła. – Tym­cza­sem pro­szę pod­pi­sać pa­piery i skon­tak­to­wać się z ro­dziną i zna­jo­mymi. Być może jest u ko­goś.

– Ale... – za­czął pro­te­sto­wać Ka­rol.

– Za­nim pan przyj­dzie ju­tro, pro­szę za­dzwo­nić. – Po­dała nu­mer ko­mórki. – Do wi­dze­nia.

Po­li­cjantka za­koń­czyła po­łą­cze­nie. Ka­rol przez chwilę wpa­try­wał się w apa­rat, po czym odło­żył go de­li­kat­nie na stół. Może ta baba z po­li­cji miała ra­cję. Może Ju­lia rze­czy­wi­ście miała ochotę na prze­rwę od mał­żeń­stwa. In­stynkt mó­wił co in­nego, po­ranny seks prze­ko­ny­wał, że żona ni­gdy by mu tego nie zro­biła, ale z dru­giej strony od kilku ty­go­dni, a może na­wet dłu­żej, Ju­lia spra­wiała wra­że­nie ko­goś in­nego. Stała się zimna i obo­jętna. I co miało ozna­czać to cho­lerne na­wró­ce­nie? Ka­ro­lowi trudno było uwie­rzyć, że w coś grała, a jej ule­głość w jego ra­mio­nach, krzyk i bła­ga­nie o wię­cej były ele­men­tem tej gry. Trzeba jed­nak od­rzu­cić na bok emo­cje i skon­cen­tro­wać się na fak­tach. Spraw­dzić tropy.

Po­biegł na ko­mendę, bo to było ła­twiej­sze. Gdy po po­wro­cie nie za­stał żony w domu, przy­stą­pił do dzia­ła­nia.

Za­pewne więk­szość mło­dych ko­biet prze­ży­wa­ją­cych kry­zys mał­żeń­ski – coś się w nim bun­to­wało na to okre­śle­nie, ale może Ju­lia na­prawdę uwa­żała, że prze­cho­dzą przez kry­zys, to by tłu­ma­czyło dy­stans prze­ła­many do­piero dziś rano – szu­ka­łaby schro­nie­nia u ro­dzi­ców. Z te­ściową le­piej nie roz­ma­wiać – to hi­ste­ryczka. Je­śli Ju­lii tam nie ma, wpad­nie w pa­nikę, gdy tylko się do­wie, że có­reczka znik­nęła. Ka­rol wy­brał nu­mer te­ścia, który przy­wi­tał go umiar­ko­wa­nie en­tu­zja­stycz­nym: „Cześć, Ka­rol”.

– Hej, Ka­je­tan.

Ka­rol urwał. Na­gle prze­ra­ził się tego, co usły­szy, cho­ciaż nie miał po­ję­cia, czy bar­dziej boi się, że żony nie ma u te­ściów, czy też że jest. Je­śli tam po­szła, nic mu nie mó­wiąc, to można po­rów­nać chyba tylko do ucieczki panny mło­dej sprzed oł­ta­rza.

– Halo? Je­steś tam?

– Tak, tak. Nie ma u was Ju­lii?

– Nie. – Od­po­wiedź pa­dła na­tych­miast. – A nie jest z tobą?

W nor­mal­nych wa­run­kach Ka­rol po­my­ślałby, że teść za­daje py­ta­nia po­ni­żej po­ziomu wła­snej in­te­li­gen­cji. Te­raz tylko od­parł słabo:

– No nie.

– Jak to?

Ka­rol na­brał po­wie­trza w płuca.

– Chciała pójść do ko­ścioła i...

– Do ko­ścioła... – prze­rwał zdzi­wiony teść.

Za to aku­rat Ka­rol go nie wi­nił. Na­dal czuł ab­surd tej ko­ściel­nej wy­cieczki.

– Wiem, wiem, to nie­stan­dar­dowe, ale chciała, więc po­szli­śmy. Wy­spo­wia­dała się i usta­wiła w ko­lejce do ko­mu­nii, a po­tem nie wró­ciła do ławki. Msza się skoń­czyła, szu­ka­łem jej wszę­dzie, po­sze­dłem do za­kry­stii, ob­sze­dłem ko­ściół i w końcu wró­ci­łem do domu. Nie ma jej.

Wy­rzu­cił in­for­ma­cje, nie­mal nie ro­biąc przerw, i po­czuł zmę­cze­nie, pra­wie jak po biegu z ko­ścioła.

– Nie ro­zu­miem. – Teść za to mó­wił wolno, wy­raź­nie ak­cen­tu­jąc każde słowo. – Po­szli­ście do ko­ścioła na prośbę Ju­lii, a ona znik­nęła po ko­mu­nii?

– Nie wiem, czy po, czy przed. Tam było tak dużo lu­dzi, że jej nie wi­dzia­łem.

– Do któ­rego ko­ścioła?

– Do naj­bliż­szego, na Tamce.

Teść mil­czał, jakby za­sta­na­wiał się nad zna­cze­niem miej­sca.

– Na Tamce – po­wtó­rzył w końcu. – Za­wia­do­mi­łeś po­li­cję?

– Tak, ale po­wie­dzieli, żeby po­szu­kać w ro­dzi­nie i u zna­jo­mych, a je­śli się nie znaj­dzie do ju­tra, przyjść znowu na po­ste­ru­nek.

– Do­brze. – Teść na­dal mó­wił z prze­sadną sta­ran­no­ścią. – Zaj­mij się więc zna­jo­mymi, a ja ob­dzwo­nię ro­dzinę. Je­śli ni­g­dzie jej nie ma, mu­simy się spo­tkać i usta­lić plan dzia­ła­nia.

Gdy Ka­je­tan się roz­łą­czył, Ka­rol przez chwilę wpa­try­wał się w ekran ko­mórki. Całe szczę­ście, że teść zaj­mie się ro­dziną. Pro­wa­dze­nie roz­mowy z Adelą, star­szą sio­strą Ju­lii, wy­da­wało się Ka­ro­lowi jesz­cze bar­dziej od­py­cha­jące niż per­spek­tywa kon­wer­sa­cji z ich matką. Szwa­gierka na stałe miesz­kała w Syd­ney, ale z ja­kie­goś dzi­wacz­nego po­wodu po­sta­no­wiła zo­sta­wić na pół roku au­stra­lij­skiego męża, a sama ku­piła w War­sza­wie miesz­ka­nie. Od lat nie od­wie­dzała Pol­ski a tu rach-ciach. Miesz­ka­nie, przy­jazd. Ka­rol od razu za­pa­łał do niej an­ty­pa­tią. Nie­chęć była obo­pólna, a je­dyna róż­nica po­le­gała na tym, że on sta­rał się być miły, pod­czas gdy Adela nie zwra­cała na niego uwagi, a je­śli za­dał py­ta­nie, od­po­wia­dała pół­słów­kami albo uda­wała, że nie sły­szy. Może to na­wet ona była przy­czyną na­głego chłodu Ju­lii.

Wy­rzu­cił z głowy myśl o szwa­gierce i wy­brał nu­mer We­ro­niki, o któ­rej jego żona za­wsze mó­wiła „przy­ja­ciółka”. Inne były ko­le­żan­kami lub zna­jo­mymi.

– Halo? – Wera ode­brała od razu, a w jej gło­sie Ka­rol wy­czuł zdzi­wie­nie. Ni­gdy wcze­śniej do niej nie dzwo­nił, ale któ­re­goś wie­czoru Ju­lia ob­jęła ich oboje i ka­zała im wpi­sać kon­takty. „Je­ste­ście ludźmi, któ­rych ko­cham naj­bar­dziej” – po­wie­działa wtedy.

– Hej, We­rka. Tu Ka­rol.

– Tak, wiem. Mam wpi­sany twój nu­mer.

– Wła­śnie – od­po­wie­dział głu­pio. – Słu­chaj, czy jest u cie­bie Julka?

– No nie. Je­stem te­raz na kon­fe­ren­cji w Mo­na­chium i wra­cam we wto­rek. Ale dla­cze...

– Nie mam po­ję­cia, gdzie jest – wszedł jej w słowo. – Czy mo­żesz prze­słać mi kon­takty do wa­szych zna­jo­mych?

– Po­cze­kaj, jak to nie masz po­ję­cia, gdzie jest?

– No, nie mam. By­li­śmy w ko­ściele, po­szła do ko­mu­nii i już nie wró­ciła.

– Co ta­kiego? W ko­ściele? – We­ro­nika za­re­ago­wała jak teść.

– Twier­dziła, że się na­wró­ciła.

– Nie wie­rzę. Nie­moż­liwe.

– Tak mi po­wie­działa.

– No okej. Tak po­wie­działa. – Ton We­ro­niki brzmiał po­jed­naw­czo. – Ale nie ro­zu­miem – mruk­nęła.

– Ja też, ale to nie­istotne! – wy­buch­nął. – Nie te­raz – do­dał ci­szej. – Te­raz mu­szę się do­wie­dzieć, gdzie jest.

– Do­brze, po­dzwo­nię do lu­dzi – obie­cała.

– Ale chyba mu­szę mieć kon­takty. Po­li­cja pew­nie bę­dzie py­tać.

– Po­li­cja?

Po raz pierw­szy usły­szał w gło­sie We­ro­niki nie­po­kój.

– No, po­li­cja. Mo­gła zo­stać po­rwana.

– Z ko­ścioła?

– Wiem, jak to brzmi, ale z dru­giej strony, dla­czego mia­łaby ucie­kać z ko­ścioła? Dla­czego w ogóle mia­łaby ucie­kać? Ode mnie. – Z nie­za­do­wo­le­niem od­no­to­wał, że przy­brał ton ura­żo­nego dziecka. – Mó­wiła ci, że coś jej we mnie nie pa­suje? Do tego stop­nia, że chce uciec?

– Nie, nie – od­po­wie­działa We­ro­nika szybko. – Nie do tego stop­nia.

– Co? Kiedy ją ostat­nio wi­dzia­łaś?

– Ja­kiś mie­siąc temu.

– I co...

– Mó­wiła, że... Mó­wiła, że nie ma ochoty na seks, bo wa­sze zbli­że­nia nie od­by­wają się na jej wa­run­kach.

Stłu­mił im­puls, żeby rzu­cić te­le­fo­nem w naj­dal­szy kąt po­koju, i za­py­tał:

– Co do­kład­nie mó­wiła?

– Tylko tyle. Po­wie­dzia­łam, żeby po­ga­dała z tobą, a ona się ro­ze­śmiała.

– Ro­ze­śmiała się.

– No tak. Po­wie­działa, że tyle to ona też wie.

– Miała ko­goś in­nego?

– No co ty? Ona jest kry­sta­licz­nie uczciwa. Gdyby miała za­miar wda­wać się w ro­mans, naj­pierw ze­rwa­łaby z tobą.

– Do­brze, Wera. Po­dzwoń do lu­dzi i prze­ślij mi kon­takty, okej?

– Ja­sne.

Nie rzu­cił te­le­fo­nem. Na­dal trzy­mał go w ręku, wpa­tru­jąc się w ekran, jakby ocze­ki­wał, że wy­ja­śni mu zna­cze­nie słów.

Nie na jej wa­run­kach. Kry­sta­licz­nie uczciwa.

Po­tem za­dzwo­nił do zna­jo­mych, któ­rych można było okre­ślić mia­nem wspól­nych. Nikt nie miał po­ję­cia, gdzie jest Ju­lia.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki